• Nie Znaleziono Wyników

Dziesięć la t te m u przeszło pojechało w io sn ą l8 9 3 -g o ro k u 4 0 0 ro b o tn ik ó w polskich po ra z pierw szy do Danii, aby w tam tejszy ch zam orskich stro n ac h zna- leść m niej lichy zarobek niż w sw ojej ojczystej k rainie m ogli o trzy m ać; 4 0 0 ich było. Z ają ł się nim i zaraz ta m ­ tejszy m isy o n arz apostolski E d w. O r - t v e d , u ro d zo n y K openhagczyk i lu te ­ ra n in , k tó ry p o d w pływ em historyi n a ­ szej, a m ianow icie ru c h u w olności ze­

szłego w ieku, od dzieciństw a czuł sym - p a ty ę do polskiego n a ro d u , nauczył się naszego języka i został katolikiem . P o ­ św ięcając się ro b o tn ik o m przybyłym , udzielał im p om ocy duchow ej i socyal- nej, w sp ierając ich w e wszelkich tru d n o ­ ściach r a d ą i czynem .

Co ro k ro sła liczba P o lak ó w w D a­

nii, aż w r. 1901 było ich 2 5 0 0 z p o d w szystkich trzech zaborów , i rozd aw ało się około 3000 K om unii św. p o w iel­

kanocnej. Zajęci ro ln em i ro b o ta m i lu ­ dzie ci zatrzy m u ją się blizko osiem m ie ­ sięcy tam , a tylko około 30 p o zo staje przez zimę, reszta zaś w raca w dom ow e s tro n y z sw oim zarobkiem , co dla n ie ­ w iast znaczy 1 0 0 — 120 złr., dla c h ło p ­ ców 1 1 5 — 130 złr. n a czysto. Z a p łata' bow iem tam je st w ysoka: dziew czyna do do ju o trzy m u je oprócz całego u trz y ­ m a n ia 130 złr. rocznie, p a ro b e k do 190 złr. a p rzytem je s t zupełna w olność religijna.

W ogóle trzeb a pochw alić p ro w a d z e ­ nie się ro b o tn ik ó w ; w ostatn im ro k u n. p. była tylko je d n a policyjna sp raw a przez cały czas.

Z darów , zbieranych po polskich k ra ­ ja c h przez kilka zim, p o sta w ił X. m i­

sy o n arz w M a r i e b o n a duńskiej w y­

spie L olland. kościół dla naszych bie­

dnych ro d ak ó w , p o d w ezw aniem św.

S ta n isła w a biskupa, gdzie co niedzielę o d p raw ia polskie n abożeństw o, w tym że czasie w ciągu tygodnia jeździ po d w o ­

ra c h luterskich p racodaw ców , o d p ra w ia ­ ją c dla ro b o tn ik ó w naszych m szę św.

z kazaniem , ro z d a je S a k ra m e n ta św.

i u łatw ia tru d n o ści, k tó re sp o ty k a ją oni ze stro n y pracodaw ców , lu b z innych okoli­

czności, albo też z w łasn ej w iny pow stałe.

W ielkie odległości, n a k tó ry ch są ro z ­ p rószeni ro botnicy, znacznie u tru d n ia ją p ra c ę m isy o n arza; od stacyi sw ojej b o ­ w iem m a w je d n ę stro n ę 75 m il geo­

graficznych do najdalszego dw oru, a w d ru g ą 25 m il i 8 godzin przez m orze.

Kościół kon sek ro w an y m został d w a lata tem u przez w ikaryusza a p o sto l­

skiego w K openhadze, Jo h v. Euch, któ ry też co ro k przyjeżdża do M ariebo b ierzm ow ać ro b o tn ik ó w , a rocznie m niej- więcej 9 0 dorosłych z rad o ścią p rzy stę­

p u je do tego S ak ram en tu . Z wieży ko­

ścioła p o w iew a p rzy uroczystościach w sp an ia ła chorągiew papieska, polska z biały m O rłem i duńska, a sztan d ar M atki Boskiej Częstochow skiej delikatnej ro b o ty , noszony je s t n a czele procesyi.

P o lsk ie sio stry także sp ro w ad ził X.

O rtved do sw ojej stacyi m isy jn e j; p o s ta ­ w iły one klasztor w celu w ychow ania dzieci, przedew szystkiem polskich. Dla n iew iast m a ją one niedzielną szkołę, a ja k tylko znajdzie się zd atn y polski ksiądz, k tó ry b y zechciał przybyć do Danii, otw orzy się także szkoła niedzielna dla mężczyzn.

D uńska m isya nie p o sia d a żadnych pieniędzy. W ięc m u siał X. O rtved — i dalej zm uszony je s t — u ro d ak ó w sw oich, ro b o tn ik ó w sta ra ć się o środki do p ro w ad zen ia p ra c y sw ojej, a n aw e t o w łasne utrzy m an ie. Biskupi polscy polecali go gorąco i p o p ierali jego pracę sw ojem i ofiaram i, rów nież J. Em . k a r­

d y n ał L e d ó c h o w s k i , dopóki żył.

O brazki nasze p rz ed staw iają widoki kościoła, dokończonego w r. 1896, w raz z p le b a n ią p o staw io n ą w r. 1901 i fo­

to g rafią X. m isyonarza.

KOŚCIÓŁ POLSKI W MAKIEBOZ PLEBANOBOK.

L E G E N D A W I G I L I J N A .

N A P IS A Ł

W Ł A D Y S Ł A W R E Y M O N T . 1)

S zedł P a n Jezus ze św. P io trem i Judaszem gdzieś od U jazdow a ku P io trk o w u .

D aw no to b y ło bardzo, bo gdzie te ­ ra z sucho — w o d y były, a gdzie teraz p o la — lasy były i takie pustki, że co m ila to wieś, a co d ru g a — d w ó r p a ń ­ ski stał.

P a n Jezus całkiem przem arzł, ja k o że obleczenie m iał m izerne i m róz był siarczysty, bo to było w w igilię Bożego N arodzenia.

Jeść im się chciało, a tu an i chałupy, a n i karczm y, an i człow ieka nigdzie, tylko b o ry a pustki. P o siad y w a li sobie z u tr u ­ dzenia co staje, ale zaraz szli. bo w ilcy i drugi zw ierz dziki chodził sta d a m i za nim i i wył, aże sk ó ra cierpła.

Św ięty P ię trz w y łam ał sobie n iezg o r­

szy kijaszek, a Ju d asz w ziął k am ień w garść, ale P a n Jezus im n a to rzekł:

— N ie b ó jta się ludzie, j a je ste m z w am i...

Św. P iętrz i Ju d asz się nie bali, ale zaw żdy co zw ierzak zły, to zły, a z kijaszkiem , albo z kam ieniem w g a r­

ści, przezpieczniej i śm ielej człow iekow i iść.

*) Między ludem naszym krąży bardzo wiele opowieści z życia Pana Jezusa, Matki Boskiej i 'różnych świętych. Opowieści te nabożne na­

zywają się z łacińska legendami. Taką opowie­

ścią jest i ta, spisana przez powieściopisarza Wł. Reymonta z Warszawy.

P o d w ieczór doszli do jakiegoś d w o ru i m yśleli, że się tam ogrzeją i pożyw ią, ale d w ó r m iały Niem cy, k tó re ich w y­

gnały za w ro ta n a bory, n a lasy.

Św. P ię trz ą ta k a złość ścisnęła, że chciał kijaszkiem choćby ino raz N iem ca lu n ą ć przez łeb, a Ju d asz gadał:

— T ak im zły, P an ie, tak im zły, że choćby tę kokoszkę, co siedzi n a płocie, w ziąć — to wezmę.

P a n Jezus im n a to:

—- Scierzpcie... Ludzie są ciem ne i d la ­ tego głupie i złe. T ylko m a łp a m ałp ie plecy szarpie, a człowiek za człow iekiem p ow inien sta w a ć i p o m ag ać; jeszcze tak będzie n a świecie.

R uszył p rzodem i coś g adał p o cichu do siebie, a oni za nim szli... szli_

szli... a m ró z b y ł coraz w iększy i jeść im się chciało coraz bardziej. Szli... szli...

aż i n a p o tk a li karczm ę.

— W ejdziem — rzekł P a n Jezus — poczciw e ludzie dyć są n a świecie.

— P a n ie — odpow ie św. P iętrz — ale ja ju ż nie m am a n i grosika.

P a n Jezus obszukał koło siebie i nic nie znalazł. Z afraso w ało się serce P a ń ­ skie, ale m ów i:

— Nie m am i ja. Może ty, Judaszu, co m asz, to pożycz.

— M am złoty! — a m iał dw a, ino że m u było żal pożyczyć.

— Daj, kiedy więcej nie m asz, i te n złoty.

P a n Jezus przecież wiedział, że on cygani.

Ju d asz sa m ą k o p ro w in ą w ysupłał 28 groszy, daje i p o w iad a:

— P o d ziały m i się gdziesik dw a grosze... bo sobie m yślał, że choćby dw a grosze m niej straci.

P a n Jezus pieniądze w ziął i zaraz do karczm y weszli.

— N iech będzie p o ch w alo n y Jezus C hrystus!

— N a wieki! W itajcie ludzie, a skąd to P a n B óg prow adzi!

— Ze św iata, m o ja p a n i karczm arko, ze św iata. Zziębliśm y, głodniśm y, m oże

K S . E D W . S T A N IS Ł A W O R T Y E D .

n a s p a n i czem pokrzepi, bo ledw o dech się w n a s tłucze z utrudzenia.

— C hleba n a m p a n i dajcie — rze­

cze św. Piętrz.

— N ie m a.

— No to choćby sam ego syra, albo kiełbasy...

— Nie m a, m oi ludzie.

— Może p a n i m a ją m iseczkę k a p u ­ sty, a b o i kartofli?

— N ie m a nic, bo p rzed w am i jakieś ludzie byli i zjedli w szystko do ździebka.

— A gorzałkę m acie?

— G orzałka to jest, ale tylko p ro sta śm ierdziucha, bo śp ry tu i słodkiej za­

b rak ło .

— Może się nap ijecie? — p y ta P a n Jezus.

Ju d asz ino sp lu n ął, a św. P iętrz rze­

knie:

— I... p ó łk w aterek ja k i b y nie za w a­

dził, bo aże m i w e w ą tp ia c h piszczy i n a duszy ju ż m i całkiem ckno.

— Śledzie m oże są? — p o w iad a J u ­ dasz, bo żółtek łasy b y ł n a rybki.

— N ie m a śledziów .

— Cóż ja w am b iednym po rad zę, n arzek a P a n Jezus.

— Żebyście zapłacili, to znalazłaby się gąska może...

— Z apłacim y rzeteln ie — p o w iad a P a n Jezus. — Moiściewy, a to dajcie tę gąskę, zobaczym y i stargujem y.

K arczm ark a przy n io sła z k o m o ry gęś.

N ajpierw szy ob ejrzał Judasz, ja k o że o n przedtem był han d larz em i człow iek b y ł zn ający — ale tylko gąskę zw ażył w ręk u , d m u c h n ą ł je j w p ió rk a p o d b rzu c h i p o w ia d a:

— C h u d a !... całkiem chuda, n ib y w iór. M nie je d n e m u by starczyła, ale n a trz ech n a je d e n ząb.

Św. P ię trz ino się d ra p a ł p o głow ie, b o je m u sam em u b y nie starczyło.

— U pieczcie j ą p a n i — kazał P a n Jezus, a p o tem m ów i do nich:

— P ra w d a P iętrzę, że n a n as trzech za m ało?

— Z a m ało P an ie, żeby ta k do niej z grzeczną m iseczkę, albo i dw ie, k a p u ­

sty, z bochenek chleba, to b y n a okrasę było dość, ale tak...

P a n Jezus p o m y ślał i rzekł:

— Z robim y ta k : teraz pójdziem y spać, to się głód tro ch ę oszuka, a przez te n czas gąska się upiecze, a ja k w sta­

niem y, to j ą zje ten, k tó rem u się b ę ­ dzie śniło najlepiej.

P o k ład li się zaraz n a przypiecku i p o ­ snęli.

W ja k ą godzinę czy dw ie P a n Jezus przecknął.

— W sta w a jc ie !... A co ci się śniło P iętrzę?

— Śniło m i się P an ie, jak o b y m był tw oim w łodarzem , że klucze m iałem od g um ien i łaskę, i chału p ę sw o ją m ia ­ łem , i żem ci, P an ie, służył w iernie.

— D obrze, dobrze, będziesz p a ro b k u w łodarzem m oim — rzeknie P a n Jezus i ścisnął św iętem i rączkam i P ię tro w ą głow ę. — A m n ie się śniło, że byłem ju ż w niebie, bo n a św iecie nie było ju ż ani złych, ani ciem nych, an i bieda­

ków , bo ju ż w szystkie chłopy m iały g ru n ty i w szystkim ludziom było docn a dobrze.

— T w o ja gęś, P an ie, bo ci się śniło lepiej, — odp o w ie św. P iętrz i chociaż go m roczyło z głodu, m ark o tn o ści nie m iał w sobie.

— A tobie, Judaszu, co się śniło? — zacznie P a n Jezus słodziutko, p o zie ra­

ją c n a żółtka, co. się zw lókł dopiero z przypiecka, a oczy ta rł, a poziew ał.

— Mnie się, P an ie, śniło... że w sta ­ łem w e śpiku i gąskę zjadłem ... — o d ­ pow ie cicho i ślepiam i w ierci podłogę.

— Juźci, niezgorzej ci się śniło, n ie ­ zgorzej... G ospodyni, a dajcie n a m tę gąskę...

K arczm ark a przyszła i p o w iada, że te n żółtek gąskę zjadł, że n a w e t k o - steczków dla p sa nie zostało.

P a n Jezus sp o jrzał m iękko n a J u ­ dasza i po w iad a:

— Ś niło ci się, żeś zjadł gąskę — Ju d a sz u ? całkiem dobrze ci się śn i­

ło...

— Śniło m i się, P a n ie — odrzeknie

79 —

cicho, a nie patrzy , tylko skubie tę sw o ją żółtą brodę.

— Ś niło ci się... to już sobie tu zo­

sta ń w karczm ie Judaszu... Śniło ci się, to niechże ci śię przyśni jeszcze, żeś zjadł gąskę i z k a p u stą i w kom panii,

a m y pójdziem y P iętrzę, p oszukam y t a ­ kich, co n a m jeść d ad zą i nie ocyganią.

I poszli w e dw óch.

I dlatego to te ra z n a ró d polski wilie bard zo obserw uje, a żydzi i jen sze h e - re ty k i nie.

o-<3§ę>«-Ż A R T Y I D O W C I P Y

Opowiadanie myśliwego. Idąc sobie raz, p anie, lasem w edle M aćkow ego dęba, p atrzę — stoi s a rn a i m ech skubie. P rz y ­ łożyłem flintę do oka, w y g arn ąłem — sa rn a stoi. W y g arn ąłem drugi ra z — ani drgnie. O szalała głupia koza, czy co — m yślę sobie. P rzybiłem trzeci raz! buch!

Nic. Z n o w u buch — i znow u nic. W y ­ strzelałem p an ie p iętnaście n ab o jó w , a ta głupia ani się ruszyła. A czy wiecie, p an o w ie dobrodzieje, dlaczego? — O to po p ro stu : głuche było bestyjstw o. ja k pień!

W szkole: No, chłopcy, teraz kiedy ju ż m acie pojęcie o zoologii (o n auce o zw ierzętach), pow iedzcie mi, ja k ie zw ie­

rz ę ta ro b ią najw ięcej ludziom szk o d y ? Dzieci — proszę p a n a profesora.

— M arcinie, słuchajno! O d dziś za tydzień przy p ad a n asze sre b rn e wesele.

M ożebyśm y n a tę uroczystość św inię zabili.

— A to czem u? Cóż b ied n a Świnia te m u w inna, że przed 25 la ty paln ąłem głupstw o.

— P ro szę ta tu sia, kto w ynalazł proch?

— Głupi chłopcze, daj m i spokój — ja go nie w ynalazłem .

Ciocia (m ając za m iar odjechać): O bym tylko nie spóźniła się do pociągu.

M a ły J a ś : K o ch an a ciocia się nie spóźni, bo tatk o p o p ch n ął zegar o p ó ł godziny.

B ro n ia : Jestem w w ielkim kłopocie.

M a n ia : Cóż tak ieg o ?

B r o n ia : K arol m i przyrzekł, że p rz e ­ stanie pić, gdy w yjdę za niego, a J a n znow u zaklina się, że się rozpije, jeżeli za niego nie w yjdę.

Dobrze zrozumiał. L e k a rz: Przecież dobrze wiecie, W ojciechu, iż chlew y n i­

gdy nie p o w in n y być ta k blizko d o m u m ieszkalnego, przecież to niezdrow o.

W ojciech: Co to, to nie, p a n ie d o k to ­ rze! P a n d o k to r się m yli, gdyż św inie jeszcze ani godziny n ie chorow ały.

Dobrodziej. M a tk a : Kaziu, coś ty z ro ­ b ił? N ow iuteńkie dałam ci spodnie, a tyś ju ż obie nogaw ice p odarł.

K azio: Mój kolega W ładzio p o trz e b u je spodni. C ałych m a m a nie pozw oli d a ­ row ać, w ięc p o d arłem je nieco, aby były odpow iednie n a prezent.

M ą ż: Dziś w nocy śniło m i się, że um arłem .

Żona: A ja k długo byłeś w czyścu?

M a ź : A ni chwilki. Ja k tylko św. P io tr m n ie zobaczył, zaraz zaw ołał: T y p ó j­

dziesz do nieba, ja znam tw o ją żonę.

Za gotówkę. — Janie!

— Ś łucham p a n a hrabiego!

— K upisz p odług tego w ykazu ostryg, kaw ioru, w ina, cygar lb u łe k ; będzie u m n ie dziś kaw alersk ie śniadanko.

— Czy m am w szystko w ziąć n a k re d y t ?

— No, nie w szysto; bułki za gotówkę...