• Nie Znaleziono Wyników

W któremś miejscu pociąg moskiewski przechodzi pod bramą z gałęzi a na mej Sowie- tv wypisały:

Witajcie robotnicy z Zachodu!

Coprawda, podróżni, którzy poprzez te zie­

lone wrota przedostają się do Rosji sowieckiej nie wiele mają wspólnego z robotnikami. Są więc wśród nich bankierzy, dyplomaci, dziennikarze, sprzedawcy samochodów, kupcy zbożowi.

Przedstawiciele koncernów hutniczych lub naf- cianych, agenci międzynarodówki, azjatyccy agitatorzy, tajni propagandziści, niemieccy fa­

brykanci (zwłaszcza ci ostatni!) — robotników jest bodaj, że najmniej. Zatem ów akt kurtuazji Proletarjatu Wschodu pod adresem towarzyszy 2 Zachodu posiada niewątpliwie symboliczny charakter i należy go uważać za zwykłe powita­

nie rządowe wedle obowiązujących w Sowdepji zwyczajów. W gruncie rzeczy ta brama przyj­

muje bez zastrzeżeń, jednakowo wszystkich gości proletarjackiego kraju, nawet burżujów.

Bodaj, że lepsza już jest ta zieleń dyktatorów;

bolszewickich niż czarne kraty ich poprzedni­

ków, policjantów carskich. Jedynie możnaby się nie godzić z napisem, wiele, nawet stanow­

czo zawiele obiecującym na progu tych niezmie­

rzonych obszarów, które budzą w każdym nie­

pohamowaną, władczą ciekawość...

III.

Jakież było moje pierwsze wrażenie, gdym ujrzał Moskwę, w ten letni, nieco zgaszony po­

ranek 1925 roku?... Spodziewałem się. że znajdę coś nadzwyczajnego, nieludzkiego, jakieś nie­

zwykłe przejawy futuryzmu socjalnego i budo­

wlanego. Tymczasem narazie spostrzegłem na placyiku o fatalnym bruku około pięćdziesiąt małych dorożek, dwa lub trzy srodze zniszczo­

ne automobile, kilku kosmatych posłańców, no i... zastępy krewnych oraz znajomych, oczeku­

jących podróżnych. Prawda, że stangreci na­

zywają się izwoszczykami, placyk Krestowkaja;

prawda, że ci przenajrozmaitsi ludzie nie są już tak rozmaici, gdyż np. poganiający konia ni- czem się nie różni od zasiadającego w dorożce.

Tak chce doktryna i o tem trzeba wiedzieć;

w przeciwnym bowiem wypadku każdy mógłby sobie powiedzieć, że znajduje się ot! przed zwy­

kłą stacją w dowolnie obranem mieście i kraju.

Właśnie myślałem o tem, gdy zbliżył się tym­

czasem p. Fine.

Należy się bliższa uwaga p. Fine g u i d e a n d i n t e r p r e t e r , portjerowi hotelu Savoy, zaufanemu Kremla. Wszyscy przyjezdni znają tę osobistość doskonale; reporterzy z całego świata sygnalizowali jego istnienie, a p. Paweł Morand porównywał p. Fine z weneckim sena­

torem. Co do mnie widzę p. Fine w nneco od- miennem, nie tak znów romantycznem świetle i by go odmalować, nie mam bynajmniej zamia­

ru zapożyczać barw z palety Tiepolo. W sta­

rym kapeluszu panama z pogiętem rondem, ze swą szaro-żółtawą brodą, chwiejnym już kro­

kiem i nieodtącznemi naramiennikami — był on raczej podobny do jakiegoś starego organiza­

tora konkursów rybackich niż do członka Rady Dziesięciu. Jego głos rozlegał się w hali:

32

K I E R E Ń S K I

gło w a rządu rew olucyjnego, w d o b ie upadku.

/ speak english... Ich spreche deutsch!...

Pręgo, pręgo!... Hotel Savoy, hotel Savoyt...

Monsieur, Monsieur!

Zaledwie mnie spostrzegł — zaopiekował sie zaraz z niezwykłą stanowczością: zamówił więć jakiś przedpotopowy, srodze dymiący i skrzypiący wehikuł, zwany szumnie przezeń

taksametrem i niebawem po ulokowaniu baga­

żów, oraz umówienia sie co do ceny — ruszy­

liśmy.

Co za upał! Słońce królowało niepodzielnie, śląc prostopadłe podzwrotnikowe promienie, które przywierały formalnie do ramion, niczem rozpalone żelazka. Nie przeszkadzało to bynaj­

mniej badaniom p. Fine. brał się do nich jednak z taką rozbrajająlcą niezdatnością. że wzbudzi­

łaby podejrzenie nawet najmniej ostrożnych ga- dułów. Przejeżdżaliśmy przez ponure, brudne ' nieomal całkiem puste ulice przedmieść, bo­

wiem Moskwa budzi się późno. W hotelu Sa- voy wszystkie pokoje były zajęte, zapropono­

wano mi więc za dwieście dwadzieścia franków

Chciałem czemprędzej zetknąć się bezpo­

średnio z ludźmi, by poznać ich życie. Wsiadłem więc do tramwaju, co nie było znów tak bardzo Proste, istnieją bowiem specjalne przepisy:

wchocfei się zatem przez tylną platformę, a wy- siada przez przednią; w wagonach nie wolno Palić itd. Odym się już ulokował jako tako — rozpocząłem obserwacje; nie nastręczały zbyt wielkich trudności, gdyż tramwaj posiada tylko

3

33 i

iedną klasę, przepełnioną, na pierwszy rzut oka tą samą kategorja obywateli: wszyscy sa biedni, czyści i smutni. Panuje ciągłe milczenie, a bodaj, że rozmawia się tylko z konduktorem orzy ku­

powaniu biletu. Siedziało więc w wagonie paru chłopów, kilku żołnierzy, młode kobiety, ele­

gancko ubrane, z paryska — prawie wszystkie ładne. Większość mężczyzn miała skórzane

teki, zamykane na klucz.

Jedziemy wolniuteńko wśród istnych poto­

ków żywego ognia. Koło jakiegoś skweru, nie­

daleko pomnika z kwadrygą zjawia sie dziiwny pasażer: jest nagi, a jedyną jego garderobę sta­

nowią nikłe spodeńki kąpielowe. Nie wywołuje to żadnego zdziwienia, tylko jakaś starsza da­

ma, siedząca nawprost mnie odwraca głowę.

Wystarczy popatrzeć na nią nieco uważniej, aby ocfrazu zauważyć, że należy do tych z przed re­

wolucji. Musiała być kiedyś bardzo piękna z odcieniem pewnego dostojeństwa. Na modnie zaczesanych włosach & la Jane Haćiing nosi skromny bardzo Kapelusik, zgodnie z wymaga­

niami cHwili. Na twarzy widnieją niezatarte ślady łez. które wyżłobiły głębokie bruzdy, a ich źródła wyschły zupełnie : patrzą teraz te duże. szkliste, niegdyś przepiękne oczy gdzieś...

w przeszłość....

Kobieta podnosi się, idzie powoli, ciężko su­

wając nogami w męskich butach; do piersi przy­

ciska parasol z długą, posrebrzaną rączką. Przy wyjściu spotyka, nie widząc jej zresztą zupełnie, dziewczynkę, o świeżych policzkach w czerwo­

nym bereciku, nieprzemakalnym płaszczu, która dźwiga pod pachą paczkę gazet i broszur.

Prawdopodobnie w tej chwili, tam na troto- arze, przy wejściu do tramwaju minęły się Ro­

sja wczorajsza i Republika Sowietów...

34

Nareszcie 'dostałem pokój z oknami na plac Woskresienskaja w pobliżu Dumv. nawprost wejścia do słynnej kaplicy iberyjskiej, w której często modlił się car. Czyż mogłem marzyć 0 lepszem mieszkaniu?

Teraz Woskresienskaja nazywa się Placem Rewolucji. Hurna iest hotelem sowietu, a car — jeno widmem, przeszyłem kulami...

A jednak Matka Boska Iberyjska cieszy się w dalszym ciągu powszechną czcią mieszkań­

ców Moskwy: ładny ten obraz spogląda z poza oszklenia, oraz trzydziestu świeczników o zło­

tych płomieniach na tłumy wiernych, które sta­

le gromadzą się w kaplicy od świtu do późnego wieczora. Nie zdołał ich odstraszyć umieszczo­

ny na jednej ze ścian przez Sowiety napis tej treści: „religja to opium ludu!“. Z mego okna widzę wciąż zmieniającą się fale głów. zalewa­

jącą ten święty przybytek o niebieskiej kopule.

Na lewo i na prawo wre w całej pełni życie miejskie. Więc tłumy przeciskają sie z trudem Pomiędzy dwoma rzędami straganów wędrow­

nych, kupców; słychać miarowy tupot koni nie­

zliczonych małych dorożek; przepełnione tram­

waje dzwonią; kilku robotników zwala jakiś mur...

A w maleńkiej kapliczce u stóp Matki Bos- [*ej o zimnem spojrzeniu, wśród subtelnej woni topiącego się wosku i kadzideł, — eramadzą fis tłumy pobożnych, ludność Republiki Sowie­

tów, żegnając się trwożliwie; tymczasem popom r°zjaśn:aia się piękne oblicza, podobne do

°wych ewangelicznych apostołów, a równocześ­

nie nacechowane patyną brudnego skąpstwa, której starsze warstwy sięgają jeszcze czasów Panowania ostatniego Romanowa.

Korowód dzieci przechodzi z czerwonym sztandarem. Słychać dźwięk dzwonka. Jakiś

M

stary woźnica okłada batem konika, który led­

wie się wlecze pod wygięciem dugi. Na chod­

niku dwudziestopięcioletni wojskowy, generał dy wizji, czyta gazetę. Pucybut z Tyflisu o suto wypomadowanych wąsach czyści delikatne pan­

tofelki daktylografki. Na krwawem tle rewolu­

cyjnego pałacu tworzą się ruchome cienie w kształcie knzyża. Święta Rosjo!... Naprzód robotnicy, naprzód chłopi!... Najświętsza Pani wesela czuwaj nad nami!... Towarzysze! trzeba podnieść wydajność produkcji!...

Dzwony biją na Anioł Pański, a równocześ­

nie komunistyczne dzieci śpiewają:

Pójdziemy aź do nieba, Aby wygnać bogów!

Mają one jednak głosiki dzieci Marii, a za­

padający mrok zasnuwa powoli wstęgami z jas­

nego błękitu Ich szkarłatny sztandar...

I

DZIWACZNY PAŁAC.

Za carskich czasów jednym z pierwszorzę­

dnych hoteli w Mokiwie był t. zw. Bolszaia Mo- skowskaja. Gmach ten zagarnęły Sowiety, by oddać go ostatnio do dyspozycji zagranicznych Kości. Bolszewicy stworzyli tem samem bodaj, że najśmieszniejszy hotel na całym świecie, go­

dny pióra Marka Twaina, albo jakiegoś innego humorysty amerykańskiego. Trzeba mieszkać w tym przybytku parę tygodni, aby zorientować się, co za niezwykłe dzieją się tam historje, wy­

wołane zresztą w dobrej wierze przez służbę, która wykonywuje różne czynności i posiłkuje się przedmiotami codziennego użytku w najnie- właściwszy, wręcz groteskowy sposób.

Widziałem zatem, jak się srodze oburzali Podróżni, zwłaszcza Niemcy, kiedy ni stąd ni z owąd, wczesnym rankiem nieco za pilny mu­

larz wchodził bez ceremonji przez okno i z za­

pałem, godnym lepszej sprawy, skrobał zawzię­

te ścianę. Inni lokatorzy nie mogli w żaden sposób przyzwyczaić się do wizyt władców da­

nego piętra, sowietu — wypadały one bowiem zawsze w najniewłaściwszej porze i pierwsze stadjum rannej toalety usiłowano urozmaicić zamiataniem, oraz froterowaniem.

Któregoś dnia, skoro świt, pracownicy ho­

telowi uważali za wskazana bezceremonialną

wędrówkę po wszystkich numerach', celem na­

łożenia pokrowców na mniej lub wiecei znisz­

czone meble. Wywołało to energiczny protest ze strony pewnego Japończyka, poparty aż nadto wyraźnym, hamowanym oóluśmieszkiem wściekłości; sowiet naradzał się dosyć długo, co ma zrobić z tym fantem, wreszcie zrezygno­

wano z nakładania pokrowców, a równocześnie wzrosła tajna nieufność do Japonji.

Ileż to razy na korytarzach Bolszaia Mos- kowskaja rozlegają się dosadne przekleństwa we wszystkich językach i narzeczach świata, przekleństwa, od których mogłyby niejednemu uszy poipuchnąć. Nie wywierają zresztą te „so- czyste“ słowa żadnego wrażenia na sługach międzynarodówki międzynarodowego hotelu, przeznaczonego dla wygody przyjezdnych z za­

granicy. Nie należy się dziwić tej niezwykłej obojętności, bowiem cała służba, którą prze­

egzaminował i zbadał uprzednio dokładnie G. P. U. (dawna czerezwyczajka— przyp. autora) włada tylko rosyjskim językiem, zatem tyle ją akurat obchodzi wściekłość kosmopolitycznych gości, co, nieprzymierzając, głuchego — śpiew kolibra. Zresztą z chwilą, gdy któryś z przy­

byszów zacznie krzyczeć — wówczas otaczają go natychmiast i każdy ze służby kolejno za­

biera głos. aby ze zdumiewająca szybkością wy­

powiedzieć swoje zdanie w danej sprawie. Tego rodzaju „djalog“ trwa conajmniej pół godzinki, a biedny wędrowiec coraz bardziej zdumiony, no i wściekły nie wfe co robić i zadaje tylko raz po razu stereotypowe rozpaczliwe “pytania:

— Co też oni mówią?

Nigdy twoja ciekawość nie będzie zaspoko­

jona, podróżniku! Kiedy się ci ludzie wygadają nareszcie — wówczas pójdą spełniać... rewolu­

cyjny obowiązek', polegający na czytaniu

„Prawdy" i paleniu papierosów. Ażeby im w tych tak „ważnych" czynnościach nikt nie przeszkadzał, na wszelki wypadek zrywają przewody od dzwonków elektrycznych.

Urządzenie wewnętrzne pokoi w hotelach sowieckich jest zupełnie zgodne z duchem cza­

su. Więc w oknach niema zasłon — powędro­

wały one boiwiem aż do drzwi, — a ponieważ w Moskwie latem świt zaczyna sie już o godzi­

nie wpół do trzeciej — zatem do śniadania masa aż nadto czasu, aby studjować zwyczaje rosyjskich much. Coprawda solidny śpioch drwi sobie z nich i ze słońca, wszakże nie wszyscy mogą !»<; poszczycić tak silnemi nerwami, zatem bardziej wrażliwi damagają się stanowczo, aby zasłony powróciły na właściwe miejsce. Takie żądanie powoduje zebranie domowego sowietu i spotyka się tam z pogardliwem milczeniem.

Zresztą służba zmienia siię codzień, aby wy­

padkiem nie stracić kmunistycznej dziewiczości w zetknięciu z burżujami Zachodu. Jest to swego rodzaju dodatni objaw dla tych ostatnich, gdyż doskonalą się w opanowaniu wszystkich tajników — rozmowy na migi. Z każdym dniem muszą Więc zaczynać od początku, bowiem n. p. dzisiaj ważkie zagadnienie porozumienia się z chłopcem co do zamówienia szklanki kawy na mleku wymaga już innych ruchów, niż wczo­

raj.

Czasem towarzysz - dyrektor, tknięty ja­

kimś zdumiewającym niepokojem, wyobraża so­

bie. że jeden z jego lokatorów jest niezadowolo­

ny z pokoju. Wówczas, nie zwracając bynaj­

mniej uwagi na taką drobnostkę, że wszyscy śpią, — ów towarzysz - dyrektOT osobiście faty­

guje się do danego jegomościa, wyciąga go bez 39

pardonu z łóżka 1 oprowadza po całym hotelu, aby wybrał sobie odpowiedniejszy numer, cho­

ciaż niema na razie żadnego wolnego, a może drzwi obywatelowi - zamiataczowi i towarzy­

szom . r>okojowvm — wówczas nikt nie sprząt­

nie numeru. Wieczorem, zwłaszcza jeżeli wró­

cisz późno, możesz być pewny, że spotka dię

tuje najwspanialszy apartament w pierwszorzęd­

nym hotelu Nowego Jorku, Londynu lub Paryża.

Za mikroskopijne faktycznie śniadanko, składające się ze szklanki kawy na mleku i paru kawałków babki, płaci się dwadzieścia 'dwa

40

frank!; o tem Informują rzucające się odrazu w oczy cenniki. Przy obiedzie butelka lichego wina krymskiego kosztuje czterdzieści piięć fran­

ków, kufelek piwa — piętnaście, jakaś potrawa

—; od dwudziestu do trzydziestu, kanapka z ka­

wiorem — trzydziieści, wreszcie deser — dwa­

dzieścia pięć i kawa — pdęć franków. A jeżeli ktoś jest palaczem, to za paczkę najlichszych papierosów z ustnikami. posiadających zaledwie Parę centymetrów bibułki z tytoniem — płaci siedem franków. Pranie — to zbytek, na który Pozwalać Sobie mogą miljonerzy. Otrzymujesz coprawda koszulę śnieżno - białą i doskonale uprasowaną, wszakże wydajesz akurat tyle. co Przy kupnie nowiuteńkiej koszuli w Paryżu.

Przykładów takich możnaby mnożyć bez liku. W jakim celu? Przecież obcokrajowiec wszędzie w Moskwie spotyka się z wydatkami, z których każdy mógłby śmiało pokryć całą Podróż, wszystko jedno, czy to będzie opłata za powóz, przewodnika, czy też tłumacza... Za­

tem pamiętajcie podróżnicy, turyści i kupcy, którzy wybieracie się do ZSSR., że komunizm ma się opierać na pogardzie dóbr ziemskich, a zwłaszcza pieniędzy.

Zapomniałem powiedzieć wam nazwisko hotelarza, który pobiera za wynajmowanie Pokoji i za wyżywienie trzykrotnie wyższe ce­

ny. od najbardziej wyśrubowanych na całym świecie. Tym hotelarzem jest — rząd sowiecki i niewątpliwie ma zupełną rację, że nie uznaje żadnej konkurencji!

41