• Nie Znaleziono Wyników

Firma się rozwija, w 1997 r. wykonujemy roboty nie tylko na kopalni

„Sośnica”, ale i na „Gliwicach” oraz na „Szczygłowicach” liczy już 155 pracowników fizycznych. W związku z tym muszę organizować kursy i szkolenia dla pracowników fizycznych. Kursy na górników, ładowarkarzy, sanitariuszy. Wysyłam najlepszych górników na kurs strzałowych. Także dozór muszę przeszkalać. Nie mam działu szkoleniowego, wszystko na mojej głowie.

W związku z tym mam wyjazdy do różnych instytucji, by takie szkolenie zakończone wymaganym egzaminem zorganizować.

Podobnie jak w BPG w tej firmie za wykonaną pracę kopalnie płacą węglem, który musimy sprzedawać. Co miesiąc przeżywamy ten sam problem, czy będą pieniądze na wypłatę. Gdy opuszczałem firmę zatrudnionych w niej było około 300 pracowników fizycznych i około 40 osób dozoru i administracji.

Okręgowy Urząd Górniczy w Gliwicach

Od 2 lutego 1998 r. rozpocząłem pracę w OUG Gliwice (Okręgowy Urząd Górniczy). Zostałem pracownikiem służby cywilnej na stanowisku nadinspektora górniczego. Powierzono mi w opiece kopalnie „Budryk”.

Pierwsze kroki wykonywałem pod nadzorem kol. Konstantego Wolnego - potomka Marszałka Sejmu Śląskiego po 1-szej Wojnie Światowej. Bardzo sympatyczny kolega, z którym współpracuje do dzisiaj, jest także autorem biografii swoich przodków. W tym Urzędzie także nie spotkałem kolegów z roku. Na kopalniach, które inspekcjonowałem praktycznie już nie pracowali nasi koledzy z roku, przeszli na emeryturę.

Pod koniec kwietnia przyszła wielka próba. Zgłoszono w OUG wypadek zbiorowy na kopalni „Budryk” w Ornontowicach - uległo zatruciu kilkunastu górników. Kilka dni wcześniej w wyniku zatrucia na kopalni „Niwka- Modrzejów” zginęło 5 górników. To zdarzenie miało wpływ na przebieg sytuacji na „Budryku”. Dużą negatywną rolę odegrały Związki Zawodowe.

Prowadziłem przesłuchania wszystkich poszkodowanych górników i dozoru.

Zapoznałem się z literaturą fachową i stwierdziłem, że zatrucia nie było, była tylko symulacja załogi z uwagi na trudne warunki klimatyczne w miejscu pracy:

temperatura powietrza przekraczała 30°C przy wilgotności 100%. Był to najgorszy pod względem klimatycznym przodek na kopalni „Budryk”. Dużo nerwów, sprawa skomplikowana, zakończona dla kopalni szczęśliwie, gdyż w końcu orzeczono przypadek udaru cieplnego (na mój wniosek).

*

W listopadzie 1998 r. dostaje wezwanie do prokuratury w Legnicy na przesłuchanie w sprawie Zakładu Przeróbczo-Wydobywczego Antracytu w Wałbrzychu. Pisze obszerne wyjaśnienie, w którym przedstawiam fakty, jakie zaistniały podczas wykonywania biznes planu, gdy byłem zatrudniony w BPG.

Wspomniałem o błędnej grubości pokładu i przesyłam je do prokuratury. Na tym mój udział w sprawie się kończy.

*

W 1999 r. jadę na konferencję w sprawie korków podsadzkowych, która odbywa się w CSRG (Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego) w Bytomiu.

Są goście z zachodu: USA, WB, RPA i Czech. Zwiedzam CSRG, a w następnym dniu jadę do KD (Kopalnia Doświadczalna) „Barbara” w Mikołowie, gdzie zjeżdżam na dół zobaczyć stanowiska doświadczalne. Nie jestem zadowolony ze stanu zabezpieczeń wentylacyjnych tego zakładu. Pomyślałem i powiedziałem, że chyba do tej pory żaden urzędnik OUG jej nie kontrolował.

We wrześniu jadę na konferencję, zorganizowanej w Stodołach nad zalewem Rybnickim w sprawie utylizacji pyłów dymnicowych w kopalni. Ośrodek wczasowy złożony z domków kempingowych, pawilonu konferencyjnego, położony wśród zieleni, ładnych krzewów, z kortami tenisowymi, boiskiem do gry w siatkówkę i koszykówkę, bilard i tenisa stołowego. Podano bigos i prosie nadziewane farszem - było smaczne i bardzo miło. W czasie konferencji dowiedziałem się po raz pierwszy, w jaki sposób można skutecznie utylizować wszystkie popioły lotne wychwytywane w elektrofiltrach elektrowni.

*

W styczniu 2000 r. żegnam się po dwóch latach opiekuństwa z kopalnią

„Budryk” i przechodzę na kopalnię „Szczygłowice”. Na pożegnanie Naczelny Inżynier Budryka wręcza mi upominki w obecności kierowników działów:

kwiaty, kilofek i lampę karbidową.

W lutym jadę na konferencję z Zakresu Bezpieczeństwa i Higieny Pracy w okresie transformacji gospodarki, którą organizują Związki Zawodowe w Sosnowcu. Wygłaszam referat na temat restrukturyzacji kopalń, uzupełniony o wymogi konferencji. Na ten referat powoływano się później w wielu publikacjach, gdyż zawierał dane dotyczące transformacji sieci wentylacyjnej w kopalniach GZW (Górnośląskiego Zagłębia Węglowego).

W kwietniu jadę na konferencję zorganizowaną przez WUG w Kokotku, w sprawie Zwalczania zagrożeń naturalnych. Konferencja trwała dwa dni. W pierwszym dniu wieczorem spotkanie towarzyskie przy pieczonym prosiaku i piwie. W drugim dniu wygłosiłem referat w sprawie warunków klimatycznych w kopalni „Pstrowski”. Referaty były bardzo ciekawe z wielu dziedzin, z uwagi na profilaktykę zawodową górników.

W lipcu na kopalni „Makoszowy” wdrożono do eksploatacji układ chłodzenia powietrza w ścianie z wykorzystaniem schłodzonej emulsji. To rozwiązanie zostało zgłoszone do Urzędu patentowego i zostało przyjęte, jako patent. W tej sprawie ukazał się mój artykuł w „Wiadomościach Górniczych”.

Mimo to, do tej pory mimo niewątpliwych zalet, rozwiązanie to nie zostało upowszechnienia. Jestem przekonany, że kiedyś nastąpi przełom.

W połowie miesiąca lipca z uwagi na moje zastrzeżenia, że kopalnia

„Szczygłowice” nie jest przygotowana do eksploatacji ściany XI w pokładzie

405/2 z uwagi na zagrożenie metanowe (brak odmetanowania i odpowiedniej ilości powietrza), na wniosek Dyrektora kopalni zostałem odwołany z opieki nad „Szczygłowicami”. Zostałem opiekunem firm obcych i kopalni „Pstrowski”.

W połowie października w czasie objazdu kwestionowanej ściany na

„Szczygłowicach”, wystąpiło bardzo poważne zagrożenia metanowe. Nasiliły się donosy do WUG, że stężenie metanu przekracza 5%. Dyrektor OUG prosi mnie o wykonanie raportu w tej sprawie, gdyż Prezes WUG jest zaniepokojony tym faktem. Niestety moja prognoza metanowa sprawdziła się, ściana zamiast 6000 ton/dobę, fedruje tylko 1500 ton i panuje w niej duże zagrożenie metanowe. Kopalnia jest pod kreską.

Zaczyna się tworzyć sytuacja nerwowa. Następuje konflikt interesów wielu instytucji (kopalnia, OUG i GIG). Wyniki ekonomiczne w tym przypadku nie mają znaczenia, liczy się autorytet. Najgorsze w tym, że Dyrektor kopalni i jego dozór nie rozumieją stworzonego zagrożenia metanowego, gdyż takiej ilości metanu ze ściany dotychczas na „Szczygłowicach” nigdy nie notowano.

W listopadzie 2000 r. rano w dniu imienin Stanisława, składamy życzenia dyrektorowi Malinowskiemu. Pijemy koniaczek, jemy ciastka, a o godzinie l l 00 mamy nowego dyrektora P. Litwę. Zaskoczenie całkowite dla wszystkich.

Pierwsza decyzja, część urzędu przenosi się na IV piętro. Zajmuje nowy pokój z widokiem na park Szopena i mam nowe towarzystwo. Za sąsiada dostaje Jurka Cygana, Andrzeja Podhalańskiego i Wiesława Sobolewskiego, z którymi bardzo szybko dogaduje się i do końca mojej pracy w Gliwicach wykonujemy wiele wspólnych inspekcji.

*

Dwa dni później poważna moja wpadka. Mam dyżur domowy. W sobotę rano z kopalni „Makoszowy” dzwoni Główny Inżynier Górniczy z wiadomością, że w drodze do szpitala zmarł górnik, który wcześniej zasłabł na dole. Nie wiedziałem, co w tej sytuacji zrobić. Dzwonię do vice dyrektora J.

Przystasia, który oświadcza, że to już nie nasza sprawa tylko dyrekcji kopalni.

Dzwonię na kopalnię i przekazuję tą wiadomość. Dyżur ze mną miał w tym czasie nowy od 2-ch dni Dyrektor OUG.

W poniedziałek pierwsza inspekcja nowego Dyrektora OUG była skierowana na kopalnie „Makoszowy”. Na powitanie Dyrektor „Makoszów”, przekonany, że wizyta związana jest ze sobotnim zdarzeniem, referuje zakres spraw, o których Dyrektor OUG nic nie wie.

O 1000 na dole kopalni dostaje telefon, że o 1500 mam zameldować się u Dyrektora OUG w biurze. Jadę, Dyrektor przyjmuje mnie i daje reprymendę. Na szczęście wcześniej J. Przystaś zreferował stan spraw. Niestety podpadłem nie tylko ja, zupełnie niepotrzebnie, sprawy nie było. Sprawdziło się przysłowie, , Jeśli chcesz psa uderzyć to i kij się znajdzie”.

Przed świętami Bożego Narodzenia zorganizowano spotkanie opłatkowe.

Atmosfera była drętwa. Poprawiła się, gdy po południu przyjechał stary

Dyrektor Malinowski, który pełnił funkcję dyrektora OUG w Katowicach.

Nawet wypiliśmy po kielichu za Nowy Rok.

W czerwcu następnego roku pochowaliśmy Pana Stanisława. Było mnóstwo ludzi na pogrzebie i pogoda dopisała. Był to zagorzały tenisista i prawdziwy Dyrektor, który dawał swobodę działania swoim pracownikom. Cenił wiedzę.

Podczas ostatniego treningu w tenisa dostał już któryś i ostatni zawał. Część jego pamięci.

*

W lutym 2001 r. z uwagi na zaistniałą atmosferę pracy stworzoną przez nowego Dyrektora, zaczynam poważnie rozważać możliwość odejścia na emeryturę w marcu następnego roku korzystając w tym przypadku, z przywileju Karty Górnika - nie miałem ukończonych 65 lat. Zaczynam kompletować niezbędne papiery. W pierwszej kolejności sprawdzam ich stan w dziale kadr w WUG. Pojechałem na kopalnie „Wujek”, z której wziąłem zaświadczenia o praktyce roboczej i stażu pracy wakacyjnej, a następnie z Politechniki pobrałem zaświadczenie o praktyce roboczej.

*

W maju jadę na obserwację pożaru w KWK „Knurów”. Po przeanalizowaniu sytuacji i sposobu zwalczania pożaru, dochodzę do wniosku, że pożar trwa i rozwija się, bo jest to na rękę pewnym „opcjom”. Ratownicy z innych kopalń biorący udział w akcji ratowniczej wracając do domu, zatrzymują się w przydrożnych knajpach, gdzie popijając piwo cieszą się z akcji. Dla nich była to bezpieczna praca, a wynagrodzenie było ratownicze. W tym czasie nie było zbytu na węgiel. Jednak tolerowanie zaistniałej sytuacji groziło zagrożeniem gazami pożarowymi załodze pracującej w innej ścianie.

Przeprowadzam ostrą dyskusję z kierownictwem akcji pożarowej. Po dwóch dniach przystąpiono do realizacji mojego planu i do zakończenia całej akcji.

*

W październiku mam wykład na Zebraniu Koła SWWG na temat zastosowania mieszanin wodno-popiołowych na kopalni „Makoszowy”.

Upłynęło kilka miesięcy po wypadku na kopalni „Halemba”, kiedy to zginęło dwóch górników zatrudnionych przy konserwacji rurociągu, w którym transportowano mieszaniny wodno-popiołowe. Ten wypadek był powodem, dla którego zająłem się tym tematem. Omawiam skutki niewłaściwej eksploatacji instalacji służącej do podawania tej mieszaniny. Po referacie jest żywa dyskusja.

Jestem usatysfakcjonowany.

W następnym dniu będąc na dole w kopalni „Budryk”, dostaje telefon od Dyrektora OUG, który mnie beszta i poucza, że bez jego zgody nie mogę pisać artykułów ani wygłaszać referatów. Ponadto informuje mnie, że nie udzieli mi delegacji na żadne konferencje naukowe. Jestem z szokowany.

Faktycznie, by wziąć udział w Seminarium z okazji Dni Kultury w Rybniku, muszę przekładać inspekcję z 730 na 1800. Podobnie do Krakowa na posiedzenie Sekcji Aerologii Górniczej PAN, także muszę zmieniać czas pracy. Ta rozmowa

telefoniczna rzuciła cień na sens dalszej mojej pracy naukowej. Przeżywam moment roztargnienia. Ale to dopiero początek moich kłopotów.

W kwietniu 2002 r. wysłane zaproszenie z WUG na konferencję Bezpieczeństwa Pracy, na której miałem wygłosić referat nie dotarło do mnie, lecz zostało zatrzymane w biurku Dyrektora. W tym przypadku szczęście mi dopisało. Dzień wcześniej byłem oddelegowany do WUG na szkolenie. Na zakończenie szkolenia Dyrektor Departamentu J. Migda, który prowadził to szkolenie, mówi do mnie, „No to do zobaczenia do jutra”.

Jestem zaskoczony tym stwierdzeniem, więc idę do kol. B. Czapki i pytam, co to za impreza jutro, o której nie wiem, a powinienem na niej być: „Nie wiesz.

Dostałeś przecież zaproszenie na konferencję w Mysłowicach. Sam je wysłałem”. Mówię - nie dostałem. Uruchomił telefon do J. Migdy, który dzwoni do Gliwic. Gdy wróciłem do Biura dostałem delegację. Zaskoczenie pełne.

Będąc w Mysłowicach korzystając z wolnego czasu poszedłem zwiedzić Muzeum Pożarnictwa: sikawki, samochody, środki gaśnicze - jest co zwiedzać.

*

W kwietniu 2002 r. zabrałem syna Jacka na dół do kopalni. Załatwiłem zjazd na kopalni „Sośnica”, między poziomem 750 i 950 m. Byliśmy w ścianie, zobaczył trochę prawdziwego górnictwa. Był bardzo zainteresowany. Mój interes był w tym, by Jacka zmobilizować do robienia doktoratu, jeśli nie z informatyki to może z wentylacji.

*

Po wypadku zbiorowym w 2002 r. na kopalni „Jas-Mos” w Jastrzębiu, kiedy to w wyniku wybuchu jak to nazwano pyłu węglowego zginęło 10 górników, Prezes WUG zarządził generalną inspekcję na okoliczność profilaktyki pyłów wybuchowych. W czasie tej inspekcji wykryłem, że na kopalni „Budryk”

zbiorniki wodne na zaporach przeciwwybuchowych mają pojemność 35 1, zaś Przepisy BHP wymagają - 40 1, ale atest zgodności zbiorników wydany przez GIG posiadają. Gdy zwróciłem się z tym do producenta, okazało się, że na tą okoliczność był przygotowany, wymienił zbiorniki. Jak było na innych kopalniach, tego nie wiem.

Następnie udałem się do laboratorium kopalnianego celem zbadania gęstości pyłu kamiennego na zaporach pyłowych. Kierowniczka laboratorium, muszę przyznać, że wysokiej klasy fachowiec, początkowo nie chciała wykonać mojego polecenia, bo wiedziała, w czym tkwi sedno sprawy - ja nie wiedziałem, lecz przypuszczałem. Dopiero, gdy po raz drugi przyszedłem do laboratorium, razem dokonaliśmy stosownych pomiarów.

Po prosUi do naczynia o pojemności 1 1 wsypałem z worka pył kamienny i okazało się, że waży o 40% mniej niż wynika to z przepisów. Po jego zagęszczeniu (kilkukrotne wstrząśnięcie) nastąpił wzrost gęstości. W związku z tym na niektórych zaporach pyłowych może go brakować prawie 40%. Zależy to od tego, jak są zapory wykonywane. W związku z tym należy prowadzić

kontrolę jego gęstości na zaporach. Z moimi spostrzeżeniami zwróciłem się do Dyrektora KD „Barbara”. Bardzo szybko doszło do spotkania w tym temacie.

Fakt ten w czerwcu doszedł także do mojego Dyrektora, który wezwał mnie na rozmowę. Zarzucił mi brak kompetencji oraz, że ja przygotowuję aferę.

Kategorycznie zabronił mi dalej zajmować się tą sprawą. Do dzisiaj sprawa ilości pyłu i jego kontroli na zaporach przeciwybuchowych nie została załatwiona. Wszyscy m yślą że jest dobrze, a jest jak jest. W tej sprawie razem z Heniem Brolem popełniliśmy nawet artykuł w Zeszytach Naukowych Politechniki Śląskiej.

*

Koniec maja, jestem w komisji egzaminacyjnej dozoru kopalnianego razem z wice dyrektorem OUG Antonim Müllerem. Po sprawdzeniu wiadomości dwóch kandydatów na osoby dozoru, Müller wychodzi z pokoju, a po powrocie zapytuje mnie, jak to jest z tymi przywilejami górniczymi. Miał ponad 25 lat pracy górniczej pod ziem ią ale nie miał 60 lat i nie chciał iść na emeryturę. O godzinie 1000 dostał wymówienie z pracy na zasadach, że od jutra ma się w ogóle w Urzędzie nie pokazywać. Także nadinspektorzy A. Wesołowski i Kowalski dostali wymówienie. Wesołowski był podłamany, bo niedawno na raty kupił samochód.

Ze zwolnionymi łączyła mnie duża przyjaźń. Na pracowników Biura padł strach. Za dwa miesiące takim sposobem odszedł drugi vice dyrektor J. Przystaś, któremu także daleko było do 65 lat, ale miał parę przygód związanych z imprezami kulturalnymi.

*

W połowie czerwca po kolejnym wstrząsie na kopalni „Rydułtowy”, postanawiam zająć się problemem wydzielania metanu po wstrząsie górniczym.

Nasz Dyrektor jest akurat po obronie pracy doktorskiej z zakresu tąpań. Idę do niego porozmawiać w tej sprawie. Zostałem niezrozumiany, wręcz wyśmiany, że nie rozumiem problemu. Szybko kończy naszą rozmowę i wychodzi do sekretariatu, rozbawiony sytuacją.

W sekretariacie jest kol. L.W., który słyszy fragmenty rozmowy. Zaprasza mnie na dyskusję, daję książkę i inne materiały z tego zakresu oraz wyraża opinię o wiedzy szefa. Byłem tym wszystkim zaskoczony. Dla mnie oczywistym było, że gdy wchodzi się w temat, to wiedza jest żadna. Od czegoś trzeba zacząć. Problem częściowo załatwiłem. Napisałem w tym zakresie 4-ry publikacje, wygłosiłem referaty na konferencjach naukowych oraz napisałem stosowną książkę.

*

Moje rozmowy z szefem nie należały do przyjemności. Dotychczas było tak (na Politechnice, w PRG lub BPG), że gdy szef wzywał mnie i był problem do omówienia, zapraszał do stołu, częstował kawą lub herbatą a czasami koniakiem. Teraz musiałem stać w podstawie zasadniczej i nie próbować dyskutować, tylko przyjąć podawane kwestie z potakiwaniem. Wiele moich

raportów sporządzonych dla WUG było przerabianych na modłę by nic z nich nie wynikało.

Właściwie to jeden problem, który przedstawiłem został zaakceptowany. W ramach dyskusji nad nowymi przepisami BHP zaproponowałem kilka zmian i pewne nowe sformułowania w zakresie stosowania mieszanin wodno- popiołowych. Wszystkie moje propozycję szef zaakceptował i znalazły się w nowych przepisach. Miałem trochę satysfakcji.

Pod koniec czerwca 2002 r. przenosimy się z siedziby przy ulicy Konstytucji na ulicę Jasną do budynku po byłej Gliwickiej Spółce Węglowej. Te kilka dni to była gehenna. Przenosiny naszych rzeczy to pestka w porównaniu do pakowania archiwum Biura. Kurz, smród i ciężkie wory, które w pierwszej kolejności w archiwum należało załadować i opisać, a następnie ładować do samochodów. Po kilka dniach te same wory należy rozładowywać w nowym archiwum. Niestety do tej brudnej roboty zatrudniono najstarszych pracowników, mnie z Jurkiem Cyganem.

Za rok, gdy pracowałem w OUG Rybnik spotkała mnie znów podobna praca. Znów były przenosiny z ulicy Białych na Chrobrego. Znów archiwum i dziewczyny zapracowane.

*

W lipcu na kopalni „Budryk” po wybuchu metanu wybuchł pożar. Tydzień wcześniej byłem na inspekcji w tej ścianie i nic nie wskazywało na takie zagrożenie. Jednak urabianie skał twardych, których iskry zapalają metan spowodowało zapalenie metanu, a następnie trzy wybuchy metanu w zawale ściany. Wytworzone stężenie CO, jako skutek wybuchu metanu i pyłu węglowego, spowodowało rozpoczęcie akcji pożarowej, mimo że faktycznie nic się nie paliło otwartym ogniem. W następstwie przez trzy tygodnie byłem zaangażowany do akcji ratowniczej.

Miałem okazję śledzić rozwój sytuacji, gromadzić materiały do przyszłych publikacji. Także kilkakrotnie musiałem dyscyplinować Kierownika akcji pożarowej za złe prowadzenie akcji. Był także ciekawy moment, kiedy Komisja powołana przez prezesa WUG zebrała się w Sztabie Akcji celem podjęcia decyzji o zamknięciu pola pożarowego. Byłem wtedy w sztabie akcji, przysłuchiwałem się dyskusji. Po podjęciu decyzji, kierownik ruchu zakładu górniczego wydał polecenie jej wykonania.

Poszedłem do dyspozytorni, która znajdowała się obok. Były włączone urządzenia głośnomówiące, które znajdowały się w okolicy otamowanej ściany.

Po kilku minutach od chwili zamknięcia pola pożarowego słyszę w jednym głośniku huk. Za kilka minut następny. Oznaczało to kolejne wybuchy metanu w ścianie w wyniku powstałego stężenia wybuchowego. Idę na salę, w której jeszcze toczyła się luźna rozmowa członków Komisji i przekazuje tą wiadomość. W ciągu kilku sekund już nie było nikogo na sali. Tych wybuchów naliczyłem przeszło 20. Opisałem tą sytuację w publikacji i w książce.

*

Początek sierpnia to znów wezwanie do gabinetu Dyrektora, który był w towarzystwie Pani Dyrektor Działu Kadr z WUG. Z jego ust pada propozycja żebym wyraził zgodę na przeniesienie do OUG w Rybniku, gdzie brakuje fachowca od zagrożeń metanowych, albo zostanę zwolniony z pracy.

Odpowiedzią zaskakuje ich twierdząc, że mam przygotowane papiery i chce od Nowego Roku przejść na emeryturę. Konsternacja, obydwoje wiedzieli o tym, gdyż oficjalnie nie kryłem się z tą decyzją

Ponieważ w tym czasie mocno zaangażowałem się w sprawy metanowe, ta propozycja spadła mi jak z nieba. Wyraziłem natychmiast zgodę, prosząc równocześnie, że dojazdy do Rybnika to dodatkowe koszty, w związku z tym chciałbym uzyskać pewną rekompensatę finansową a ponadto mam urlop we wrześniu i wczasy zapłacone, dlatego chciałbym by zmiana nastąpiła 1 października. Rozmowa trwała kilka minut. Po tygodniu znów zostałem wezwany do gabinetu, gdzie Dyrektor podał mi do podpisania oświadczenie o mojej zgodzie na przejście do Rybnika, a także oznajmił mi o podwyżce pensji o 200 zł.

Okręgowy Urząd Górniczy w Gliwicach na pożegnalnym spotkaniu z Andrzejem Podhalańskim, który stoi nad klęczącym autorem, Jurek Cygan z lewej

Koniec września, ostatnia inspekcja w Zakładzie odwadniania na kopalni

„Jadwiga” w Zabrzu, ostatni protokół i pożegnanie - dostałem aż 30 róż i butelkę. Pełne moje zaskoczenie. Mimo, że kierownictwo zakładu zmieniało się często, to moja współpraca z nim układała się bardzo pozytywnie. Starałem się im pomóc, na tyle ile było w mojej mocy. Uważałem, że sam pomysł powstania tego zakładu, podobnie jak zakładu odwadniania na kopalni Gliwice to pomysł rodu z PRL. Poprawy bezpieczeństwa w górnictwie z tego powodu nie było, było to tylko zatrudnienie dla kilku ludzi i duże koszty dla budżetu.