• Nie Znaleziono Wyników

Kilka dni po obronie pracy dyplomowej magisterskiej 16.01.1968 r., pojechałem do Chwałowic na kopalnię, na której 22.01.1968 r. zostałem zatrudniony, jako stażysta. Dostałem się pod opiekę mgr inż. Edwarda Króla, asystenta Naczelnego Inżyniera, absolwenta AGH ze specjalizacją - geologia.

Edzio Król był opiekunem stażystów, praktykantów, wycieczkowiczów.

Opracowano mi harmonogram stażu, po tydzień na każdym oddziale

wydobywczym i w dziale przygotowania produkcji. Odbyłem niezbędne szkolenia dla dozoru (kurs strzelniczy, dozoru itp.). Po 6-ciu miesiącach stażu złożyłem papiery na egzamin do OUG, który zdałem i zostałem nadgórnikiem.

*

Od 1.09.1968 r. zatrudniony byłem na stanowisku nadgómika oddziału wydobywczego. Dwie ściany wydobywcze, jedna kombajnowa, druga strugowa, na których pracowało 139 ludzi na zmianie. Kierownik oddziału lubił wypić i nie lubił pisać. Do moich obowiązków należało nie tylko nadzorować pracę, ale i pisanie dniówek do szychtownicy, podpisywanie książek kontroli zapór przeciwwybuchowych, pisanie raportu w książce raportowej. Zaś Kierownik Robót Górniczych zaczynał przyjmować raporty dość późno. Nie chciałem długo siedzieć na kopalni tzn. do momentu, kiedy kierownik robót podpisze raport. Dlatego, gdy mój kierownik po kąpieli przychodził do sztygarowni, wszystkie papiery miał gotowe. Szedł z raportem, jako pierwszy.

i

l i t e c h n i k a ś l ą s k a

IM. W IN C O T T tC O r a n tO W S lO E G O

W G L I W I C A C H

ro d n io z ro z p o r z ą d z e n io m R a d * M io U u 6 w z d n i a 28. L 1964 r. (D r. U . H , 4) w » p ra w io p r z y z n a w a n i a n a o r i d w y ió Ł n la ią c y m zw z j u d e n lo m , R o k l o r P o i l i . c h n i k i S l q s k i o i w p o r o z u m i e n iu z R a d a U c z o In ia n q Z r z e s z , n ia S l u d e n l ó w P o ls k i c h p r a y z n a i e

fyu jJ& w rJa u i Jrą c a e lu n ^ i

« lu d e n lo w i W y d ii a lu SormCOKCjjO trzeciej) roku « u d ió w nagrodę pioniąiną za bardzo dobro wynliri w nauce 1 pracy społecznej w roku akade­

mickim 1964,85

G U W JC E.C i 27. XI- « 5

ŻAJWIERDZENIE

...

urwnooyłtł.) 4° orupi, , r*tu>> Mk4«ttw 3

.. ...s..

Dyplom i nagroda pieniężna Rektora Politechniki Śląskiej za wyniki w nauce i pracy społecznej oraz poświadczenie zatwierdzenia na stanowisko głównego inżyniera wentylacji

We wrześniu 1968 r. do pracy nie przyszedł sztygar zmianowy i jego obowiązki musiałem wypełniać. Zjechałem na dół, podzieliłem ludzi do poszczególnych robót. Godzina 900 telefon - na kontrolę robót wybiera się Nadinspektor Urzędu Górniczego z Rybnika. Było zbyt mało czasu by sprawdzić czy: urządzenia mechaniczne są sprawne, stan obudowy jest wg książki obudowy itp. Melduje się nadinspektorowi, który z miejsca wychwytuje

braki: osłony na roli zwrotnej przenośnika i sprzęgła, złą wykładkę obudowy.

Mimo to Pan Nadinspektor był miły i nie wyciągnął negatywnych konsekwencji.

W tym czasie stan wiedzy zawodowej wśród pracowników dołowych był bardzo niski. Do pracy w kopalni werbowano ludzi z całej Polski. Była grupa ludzi w Dziale Kadr, których zadaniem było jeździć po Polsce i werbować pracowników. Większość takich zwerbowanych ludzie po raz pierwszy widziało kopalnie. Zaciągali się do pracy na okres zimowy zaś z przyjściem wiosny odjeżdżali na wieś.

Różnice sezonowe w stanie załogi z tych powodów dochodziły do 30%.

Rodowitych ślązaków lub ludzi o tradycjach górniczych było już niewielu. W 1980r. polskie górnictwo węglowe wydobyło przeszło 200 min. ton węgla (w tym 50 min. ton kamienia), zatrudniało prawie 450 tys. pracowników. W tej chwili przy wydobyciu 86 min. ton/rok, to zatrudnienie nie przekracza 120 tys.

pracowników, co także jest liczbą znacznie zawyżoną w porównaniu do stanu zatrudnienia w górnictwie: amerykańskim, kanadyjskim czy australijskim. Przy tak niedoświadczonej załodze wszystkie czynności związane z pracą należało dokładnie tłumaczyć i kontrolować. Bez kontroli po kilku dniach załoga by nic by nie robiła.

*

W tym czasie na kopalni panował zwyczaj, że jeżeli dany pracownik czy grupa ludzi wykonała nałożone zadanie, można było pozwolić jej na wcześniejszy wyjazd. Była to bardzo wielka i ceniona nagroda. Nie było dnia by kilku ludzi nie dostało takiej kartki. Byli i tacy, którzy takie kartki podrabiali.

Kartki były odbierane na podszybiu przez osoby dozoru podczas dyżuru, w czasie wyjazdu

Wyjazdy i zjazdy załogi w tym czasie to wielki dramat dla górników. Na czas zjazdu i wyjazdu załogi na nadszybiu i podszybiu pełniły dyżur osoby dozoru. Ich zadaniem było dbać by zjazd i wyjazd ludzi odbywał się sprawnie, by nie było burd. W okresie zimowym dyżury były wielkim wyzwaniem, gdyż duża prędkość zimnego powietrza wypływającego z szybu wdechowego powodowała wymarznięcie dyżurnego, zwłaszcza w kopalniach płytkich. Nie pomagały waciaki (kufajki) i nauszniki. Zjazd trwał 20+30 minut.

Istotnym elementem było stwierdzenie, czy wchodząc do klatki, jako pierwszy, będzie się wysiadało z niej, jako pierwszy. Klatki były: jedno, dwu i czteropiętrowe. Na jedno piętro wsiadało 12+36 ludzi. Na różnych kopalniach bywało to różnie. Najczęściej pierwszy, który wsiadał do klatki, wysiadał, jako ostatni. Taki system stosowano z uwagi na dozór kopalniany, który wsiadał, jako ostatni, a wychodził z klatki, jako pierwszy.

W czasie zjazdu należało ludzi popędzać do klatki, czekali na ostatni moment. W czasach, gdy wolno było palić na powierzchni, był to ostatni moment na zapalenie papierosa. Zjazd odbywał się raczej normalnie. Natomiast występowały problemy z wyjazdem. Każdy chciał jak najszybciej wyjechać na

powierzchnię. Pracownicy się przepychali, podchodzili z boku do kolejki. Z biegiem czasu musiano zrobić potężne wygrodzenie ze słupów stalowych i siatki, tak by w kolejce mógł stać jeden człowiek, wtedy sytuacja unormowała się. Na dyżurnego sypały się wyzwiska, a nawet był szykanowany. Na wcześniejsze wyjazdy o godz. 1200 i 1300, czasami zgłaszały się grupy nieuprawnionych ludzi, gdy ich nie wywieziono grozili pobiciem.

Z tego powodu dochodziło do zabawnych sytuacji, kiedy pod szyb przybył Dyrektor Kopalni lub Naczelny Inżynier, wtedy nawet osoby dozoru nie mogły wyjechać wcześniej. Będąc Głównym Inżynierem Wentylacji po kontroli robót na kopalni Gliwice, gdy zjawiłem się pod szybem, Naczelny zapytał, „Ktoś ty”.

Mnie wpuścił do klatki, ale mojego oprowadzającego nadsztygara nie wpuścił.

Na kopalni panowała zasada, że do osób zwracano się per ty. Nie każdemu to było na rękę i czasami z tej przyczyny dochodziło do awantur. Taki był zwyczaj i nie należało się obrażać nawet, gdy pełniło się wysoką funkcję. Nigdy nie życzyłem sobie by tytułowano mnie doktorem, zawsze byłem inżynierem.

Była też taka sytuacja, że wśród załogi OUG byłem jedynym doktorem, mimo to Dyrektor zwracał się do mnie przez inżynier. Do wszystkich innych zwracał się albo przez „magister” lub przez „ty”. Niektórych to wyraźnie raziło, gdyż darzyli mnie dużym szacunkiem.

*

Na wiosnę w 1968 r. dostałem wezwanie na Komisję Wojskową do Katowic. Dokonywano wstępnych selekcji, do jakiej jednostki wojskowej zastaniemy powołani. Niestety wydarzenia w Czechosłowacji, spowodowały, że te zapowiedzi stały się faktem. Nie pojechałem do Czechosłowacji tylko do Leszna na dwa lata.

*

Po powrocie z wojska znów podjąłem pracę na kopalni „Chwałowice”, jako nadgómik oddziału wydobywczego. Już 1 dnia miałem konflikt z kierownikiem robót górniczych, który pod koniec zmiany zmienił zdanie i chciał mnie wysłać na inny oddział. Ja po dwóch latach przerwy miałem problem z adaptacją się do nowych warunków pracy. Dopiero po kilku dniach wszedłem w nowe tryby pracy i obowiązki. Po pół roku pracy złożyłem papiery na sztygara zmianowego.

Papiery zostały wstrzymane przez Sekretarza KZ PZPR, ten, u którego kiedyś mieszkałem. Osoby dozoru musiały w tym czasie mieć pozytywną opinię PZPR.

Gdy przypadkiem dowiedziałem się o tym fakcie, zadzwoniłem do Sekretarza celem omówienia tego problemu. Po południu nie miał czasu mnie przyjąć, gdyż studiował wieczorowo. W związku z tym umówiłem się na rano następnego dnia na godzinę 700. U mojego sztygara oddziałowego zwolniłem się wcześniej, że zjadę dopiero o godz. 800.

Poszedłem do sekretariatu, a sekretarza nie ma. Po chwili przychodzi i objeżdża mnie, dlaczego nie zjechałem z załogą (nadgómik miał obowiązek zjeżdżać z załogą). Okazało się, jak mi później zreferował mój kierownik, że

wcześniej był w sztygarowni celem spowodowania, żeby mnie nie zwolniono na spotkanie z nim.

Zapytałem, dlaczego zatrzymał moje papiery. Wygarnął mi wtedy, że jestem politycznym wichrzycielem i jeżeli będę dalej aktywny, to zawiesi mój dyplom na płocie, a mnie wyśle do wojska. Ponieważ sprawa stała się głośna w kopalni w końcu papiery zawnioskowal pozytywnie (formalnie nie powinny znajdować się u niego), ale w Okręgowym Urzędzie Górniczym musiałem dwukrotnie być na egzaminie. Ponadto sprawa przeciągnęła się o 2 miesiące.

*

Z owym Sekretarzem miałem kilka lat później znów spotkania, ale to ja wtedy dyktowałem warunki. W tych czasach zaczęło być modne, by aktywni członkowie PZPR kończyli szkoły średnie i studia wyższe. Z myślą o nich, tworzono specjalne grupy studenckie. Każdy sekretarz dostawał ze swojej kopalni opiekuna naukowego. Był to drugi zdolny student, który miał za zadanie pomagania mu. Ten Sekretarz był w takiej grupie.

Gdy rozpocząłem pracę na Politechnice, w następnym roku spotkaliśmy się na zajęciach. Ja prowadzący zajęcia ze studentami, Sekretarz, jako student. Po zajęciach odwoził mnie do Chwałowic, było to po drodze. Ćwiczenia laboratoryjne wykonywały grupy studenckie złożone z 4-ch osób, nie było w związku z tym problemu.

Na następnym roku mam zajęcia projektowe. Romek Laska - kolega z roku, który pracował w dziale wentylacji mówi mi, że Sekretarz przyniósł im założenia projektowe i kazał zrobić projekt. Odłożyli je na bok. Po pewnym czasie Sekretarz te założenia zabrał i dał je swojemu opiekunowi. Opiekun zrobił ten projekt, który oceniłem na 4 plus, ale powiedział mi o tym.

Gdy przyjmowałem projekty, zawsze studentom zadawałem kilka merytorycznych pytań. Zadałem je także Sekretarzowi. Nic nie wie. Natomiast dzień wcześniej otrzymałem telefon od Dziekana, że mam studentom tej grupy zaliczyć ćwiczenia na ocenę powyżej dobry, gdyż będzie utworzona grupa magisterska, do której zostaną dopuszczeni studenci, których średnia ocena studiów będzie powyżej dobry.

W następnym terminie Sekretarz przychodzi do mojego pokoju w towarzystwie Sekretarza OOP Filii w Rybniku, z którym dobrze się znałem, był to znany fizyk. Znów zadaje studentowi pytania dotyczące projektu i nic. W związku z tym powtarzam mu słowa Dziekana, że musi umieć na ocenę dobrą.

Byli w szoku. Po kilku dniach, gdy wróciłem ze spaceru z synem Jackiem, Mila mówi, że był Sekretarz i że pytał o mnie.

Po pół godzinie słyszę pukanie do drzwi, otwieram i widzę Sekretarza, który prosi mnie bym wpisał mu zaliczenie. Nie chce oceny dobrej. Mój plan spalił na panewce, wpisałem mu wspaniałomyślnie to zaliczenie. Po tym zdarzeniu był innym człowiekiem. Przestał być Bogiem. Spełniło się przysłowie: „Góra z górą się nie zejdzie, ale człowiek z człowiekiem mogą się spotkać

*

Od 1.07.1970 r. zostałem sztygarem zmianowym. Jest to nowa jakość pracy, gdyż jest to osoba dozoru górniczego, która samodzielnie prowadzi dozór nad robotami górniczymi, szczególnie na zmianach, kiedy nie ma w pracy sztygara oddziałowego. Sztygar z tego powodu zarabia znacznie więcej. Po dwóch miesiącach sztygarowania przeniosłem się do pracy na Politechnice Śląskiej.

*

Pracując w zakładzie górniczym, aby awansować na wyższe stanowisko albo przejść do innego działu, należy w odpowiednim Okręgowym Urzędzie Górniczym (OUG) zdać egzamin na: nadgórnika, sztygara zmianowego, sztygara objazdowego, inżyniera wentylacji itp. W przypadku egzaminu na stanowisko głównego inżyniera wentylacji przeżyłem małe rozczarowanie.

Zawiadomiono mnie, że w takim dniu o godz. 900 odbędzie się egzamin.

Przygotowywałem się bardzo solidnie, bo byłby wstyd, gdybym go nie zdał. Nie liczyłem nigdy na znajomości. Poszedłem do Urzędu w Gliwicach z duszą na ramieniu. O wyznaczonej godzinie wzywa mnie sekretarka i kieruje do zastępcy dyrektora Urzędu, Pana Garbusińskiego. Z Panem Garbusińskim miałem kontakt w czasie jego inspekcji dołowych przy kontroli robót górniczych PRG Gliwice. Słynął z surowości życia i dużych wymagań etycznych i zawodowych.

Po przywitaniu się poprosił mnie bym usiadł za biurkiem. Zaczęła się rozmowa o: sprawach wentylacyjnych, zasadach stosowania klimatyzacji, zagrożeniach wentylacyjnych. Po 10 minutach poprosił mnie bym mu pokazał dyplom doktora nauk technicznych. Nie miałem go przy sobie, bo sekretarka zapomniała mnie o tym powiadomić. Umówiłem się na następny termin, za dwa dni. Wręczyłem mu ten dyplom. Pooglądał.

Był to pierwszy przypadek w Urzędzie Górniczym w Gliwicach, że na stanowisko głównego inżyniera wentylacji stara się osoba z tytułem doktora i to z wentylacji. Gdy wręczył mi zaświadczenie kwalifikacyjne, na zakończenie powiedziałem mu: „Panie Dyrektorze, uczyłem się przez miesiąc do tego egzaminu i nie dał mi Pan żadnej satysfakcji”. Odpowiedział „Szanuje wiedzę”.

Miłe.

*

Do pracy na kopalni „Chwałowice” zgłosiło się jeszcze trzech absolwentów naszego rocznika: Józef Klimala, Romek Laska i Wacek Więcek - elektryk.

Józef Klimala był dla mnie przewodnikiem po kopalni, z resztą mieszkaliśmy po sąsiedzku. Józek szybko awansował, następnie został przeniesiony na głównego inżyniera górniczego na kopalnie Pniówek, gdzie miał zamiar budować domek jednorodzinny. Jednak w 1985r. jakoś zmienił plany i wyjechał do Niemiec

Zachodnich i słuch o nim zaginął. Nie bywał na naszych zjazdach.

Romek Laska całe życie przepracował na kopalni awansując na głównego inżyniera wentylacji. Cały czas utrzymuje z nim kontakt. Mamy wspólnie napisany artykuł do Zeszytów Naukowych Pol. Śląskiej. Zawsze uczestniczył w naszych zjazdach.

Wacek Więcek przepracował kilka lat na kopalni a następnie po wypadku śmiertelnym na jego oddziale, zwolnił się z kopalni i założył własny biznes.

Sprzedawał między innymi nabiał na targu w Gliwicach. Moja żona kupowała u niego jajka z dwoma żółtkami. Zginął w wypadku samochodowym. Przed jednym ze zjazdów koleżeńskich odwiedziłem go w Gliwicach namawiając na

przyjazd. Nie znalazł czasu.

Służba wojskowa

Gdy powołano mnie do odbycia okresowej służby wojskowej, zamieszkałem przez dwa lata w Lesznie. Miasto powiatowe o znaczącej historii dla Polski.

Liczyło około 30 000 mieszkańców, trochę mniej niż w XVII wieku, gdy miastem władali Leszczyńscy, a później znany ród Sułkowskich. Miasto o charakterze rolniczym, gdyż działały tylko cztery nieduże zakłady przemysłowe:

Fabryka Pomp, Fabryka Okuć Budowlanych produkująca zamki Yale, Akwawit oraz największy w Europie na te czasy Młyn Zbożowy (o przemiale 300 ton/dobę), w którym wielokrotnie gościłem, gdyż w pewnych okresach czasu zatrudniał naszych żołnierzy. Przy okazji miałem okazję zwiedzić ten młyn.

W koszarach był hotel (internat) przeznaczony dla nowej kadry zawodowej.

Budynek, w którym było kilka pokojów, w których było od 2-4 łóżek, szafa i kilka krzeseł. Umywalnia i ubikacja wspólna na korytarzu. Oficerowie lub podoficerowie, którzy zaczynali służbę wojskową lub byli przeniesieni z innej jednostki wojskowej, przez pewien okres do czasu uzyskania mieszkania,

mieszkali w takim internacie.

Do naszej jednostki w naborze jesiennym przybyło aż 8 podporuczników i dwóch podoficerów. W internacie mieszkał także porucznik Hantz - żonaty, który od kilku lat czekał na mieszkanie. Na początku służby wojskowej zamieszkałem w koszarach, w pokoju przechodnim, następnie w pokoju z młodszym lekarzem pułku Lechem Jankowskim - podporucznikiem służby okresowej, lekarzem ortopedą z Ostrowa Wielkopolskiego. Był to oficer bardzo przystojny, który oprócz zajęć w pułku praktykował także w szpitalu miejskim.

Mimo, że był specjalistą ortopedą najwięcej miał pacjentek z chorobami kobiecymi oraz z dziecięcymi. Czasami żalił mi się, co z tym fantem zrobić, jak on się na tych chorobach nie zna.

Z internatu do głównej bramy wejściowej do koszar było prawie 300m. W związku z tym kolega ppor. Kiźlik dorobił klucze do furtki, która znajdowała się w ogrodzeniu koszar naprzeciw naszego wyjścia z budynku internatu. Koszary były zlokalizowane przy ulicy, okna z internatu wychodziły także na ulicę, przy której po przeciwnej stronie znajdowały się dwupiętrowe kamienice. Był maj, okna otwarte od wczesnych godzin rannych. Oficerowie zaczynali pracę o 730, którą rozpoczynał apel pułkowy. Natomiast większość urzędów rozpoczynała działalność o 700.

*

Po ślubie moja żona Mila przez pewien czasu mieszkała w Gliwicach, ale mężatce niechętnie wynajmowano mieszkanie. Gdy odwiedziła mnie w Lesznie, spotkała dowódcę pułku, który stwierdził, że nie ma sprawy, mieszkanie Pani dostanie po przyjeżdzie, gdyż nowy blok wojskowy jest ukończony. Przybyłą do Leszna w maju Milę zakwaterowałem w pokoju oficerskim. Leszek przeniósł się do szpitala. Rano, gdy wychodziła do pracy, wypuszczałem ją przez lewą furtkę.

Komentarze pań wyglądających przez okna z drugiej strony ulicy były jednoznaczne. Na czas biwaku, który mieliśmy w lasach poza Lesznem Mila przeniosła się do kawalerki Staszka Gaińskiego, kolegi z roku.

Stan taki trwał przez cztery miesiące, po tym czasie uzyskaliśmy kawalerkę, która służyła nam przez następny rok z hakiem. Inni koledzy dostali kwatery na mieście. Staszek Gaiński w pobliżu koszar, natomiast Jurek Bronikowski trochę dalej, ale wraz z pokojem dostał w wianie fortepian, który zajmował prawie pół pokoju. Pamiętam jak Danusia żona Jurka opowiadała, że gdy raz przyjechała w odwiedziny do Leszna, a tu Jurka nie ma. Były godziny nocne, a pokój znajdował się na piętrze, mimo to weszła do pokoju przez otwarte okno.

Naszą kawalerkę stanowiło niewielkie mieszkanie: pokój z kuchnią i łazienka z prysznicem. Piętro wyżej zamieszkał Staszek Gaiński, który został powołany do wojska miesiąc wcześniej. Za sąsiadów mieliśmy Pułkownika dowódcę Garnizonu Wojskowego w Lesznie. Jego żona o wiele młodsza od niego, dość często zachodziła do nas na pogawędki. Było to o tyle ważne, że jej głos decydował o przyjęciach do pracy w Instytucjach zlokalizowanych w Lesznie. Mieli córkę. Z tego pobytu pamiętam kilka szczegółów.

Pamiątki ze ślubów: Ryszarda i Emilii Frączków - Urząd Stanu Cywilnego w Gliwicach - 4.01.1969r. W środku stoi Henio Broi. Po prawej na ślubie Stefana Tkocza w USC w Rybniku

- 20.01.1968r.

*

Kiedy przyszły Święta Bożego Narodzenia kupiliśmy choinkę, którą przystroiliśmy także w świeczki. Po kilku dniach choinka wyschła, gdy

zapaliłem świeczki, po chwili nastąpiło zapalenie choinki. Co robić - otworzyłem okno, przez które ją wyrzuciłem na podwórko. W tym czasie miałem na sobie białą koszulę polo z tworzyw sztucznych otrzymaną od Marysi Jaros - siostry Mili, która mieszkała we Francji, nastąpiło w tym momencie zapalenie także tej koszuli, poparzenie brzucha oraz zniszczenie przepięknej koszuli.

*

W słoneczną Niedzielę Palmową zdecydowaliśmy się, że pójdziemy spacerkiem do odległej o 10 km Rydzyny, w której znajdował się Pałac Sułkowskich. Pałac dwupiętrowy o 360 pokojach. Leszno z Rydzyną łączyła prosta asfaltowa droga, która na pewnym odcinku przeznaczona była na zapasowe lotnisko polowe. Mila na nogach miała lekkie mokasynki. Po zwiedzeniu Rydzyny: rynku i kościoła, poszliśmy pod pałac, który był w remoncie (kilka lat później w drodze do Jastrzębiej Góry zwiedziliśmy go), w związku z tym tylko obeszliśmy go wokoło i po zjedzeniu czegoś w knajpie, wróciliśmy na nogach do domu.

W następnym dniu zaczął Milę boleć duży palec u prawej nogi. Poprosiłem po południu lekarza wojskowego - Kapitana, który specjalizował się w chirurgii, by przyszedł do nas i pomógł. Gdy wszedł do mieszkania nie wiedział gdzie ma usiąść. Mieszkanie było bardzo skromnie umeblowane, gdyż kupiliśmy tylko tapczan i radio wraz ze stolikiem. W kuchni mieliśmy mały stolik i szafkę na naczynia, które zrobili żołnierze Staszka. W pokoju obok tapczanu były tylko trzy klocki drewniane o średnicy 40 cm i wysokości 50 cm, które służyły za taborety. Pytanie, gdzie usiądzie Pan Kapitan, który ważył może ze 100 kg. Na tapczanie leżała chora Mila.

Usiadł na tapczanie, pooglądał palec i stwierdził, że trzeba ciąć. Wyciągnął nóż chirurgiczny, ja zaś trzymałem nogę wijącej się z bólu Mili. Po przecięciu ciała z palca wylała się ropa, ból ustał. W następnym dniu Mila poszła do szpitala, gdzie lekarz tylko pooglądał nogę, a za trzy dni pociągiem udaliśmy się do Bejsc na Święta Wielkanocne. Klocki, jako taborety służyły nam przez wiele

Usiadł na tapczanie, pooglądał palec i stwierdził, że trzeba ciąć. Wyciągnął nóż chirurgiczny, ja zaś trzymałem nogę wijącej się z bólu Mili. Po przecięciu ciała z palca wylała się ropa, ból ustał. W następnym dniu Mila poszła do szpitala, gdzie lekarz tylko pooglądał nogę, a za trzy dni pociągiem udaliśmy się do Bejsc na Święta Wielkanocne. Klocki, jako taborety służyły nam przez wiele