• Nie Znaleziono Wyników

Badania „trudnych tematów”, jak doświadczenia rodziców, których dzieci bo-rykają się z problemem uzależnienia, są problematyczne na co najmniej trzech poziomach: emocji badacza i osób badanych, dylematów moralnych dotyczących granic odkrywania dramatycznych przeżyć oraz dostępu do takich osób. Ten ostatni problem jest w dużym zakresie rezultatem dwóch pierwszych.

Agnieszka Golczyńska-Grondas28 pisze, że aby zrealizować założoną w pro-jekcie liczbę wywiadów, nierzadko trzeba posłużyć się niespójnymi metodolo-gicznie technikami doboru celowego. Z perspektywy badań własnych uwagę tę odczytuję na trzy sposoby. Po pierwsze jako rezultat organizacyjnych trudności ze znalezieniem osób, które spełniają „kryteria” doboru. Drugim powodem jest swoista presja czasu, jakiej podlega badacz (czy grupa badaczy) w związku z kalendarzem prac projektowych. Świadomość takiej sytuacji jest ważna, po-nieważ specyficzna panika, jakiej podlega badacz, któremu „kurczy się” narzu-cony formalnymi ramami czas trwania projektu, negatywnie wpływa na badanie rozumiane jako proces, w którym problematyczność jednego elementu rzutuje na inne. Trzeci sposób odczytywania uwagi Golczyńskiej-Grondas należy lokować w sferze metodologicznej. Jeśli stosować wyłącznie jedną metodę doboru – np. śnieżnej kuli – traci się możliwość dotarcia do osób, które z różnych powodów po-zostają poza zamkniętą subkulturą czy siecią powiązań (np. instytucjonalnych)29. Podczas badań własnych zastosowałyśmy śnieżną kulę i rekomendacje oraz pośrednictwo przedstawicieli różnych instytucji „pomocowych”, a także sięgnęły-śmy po nieco inne sposoby. Jednym z nich było angażowanie w poszukiwanie ta-kich rodziców fryzjerek, drugim zaś umieszczenie ogłoszeń na portalach społecz-nościowych. Angażowanie do pomocy fryzjerki było rezultatem intuicji, ale kiedy przegląda się piśmiennictwo naukowe, pomysł ten przestaje być oryginalny. Profe-sja ta pojawia się bowiem w kontekście szerszym niż jedynie troska o włosy klienta. Fryzjerzy to osoby, którzy bywają dobrymi słuchaczami, a klienci zwierzają się im ze swoich problemów. W wyniku zabiegów kosmetycznych i czasu kurczy się fizyczna odległość między klientem a fryzjerem, bywa więc, że maleje jednocześnie dystans emocjonalny. Niektórzy badacze sygnalizują wątek tzw. terapeutów życia codzien-nego, na przykład omawiając warunki samoleczenia osób nałogów pijących30, gdzie fryzjerzy znajdują swoje wyraźne miejsce. Z tego też powodu fryzjerzy/-ki są dobrym „tropem”, ponieważ mają naturalny, spontaniczny kontakt z kobietami, które dzielą się swoimi doświadczeniami, opowiadają o przeżyciach lub otwierają się pytane. Dodam, że przestrzeń psychospołeczna, jaka tworzy się w salonach fryzjerskich dla kobiet, była wykorzystywana przez moją dyplomantkę, która przygotowywała pracę magisterską o partnerkach życiowych gangsterów. Za pośrednictwem salonu fryzjerskiego dotarła do dwóch takich kobiet.

28 A. Golczyńska-Grondas, Wywiady biograficzne z osobami ze środowisk wykluczenia społecz-nego – problemy metodologiczne i etyczne, Przegląd Socjologii Jakościowej, XV(1), 2019: 178–201.

29 Por. J. I. Klingemann, Horyzonty zmiany…: 107.

30 J. Żulewska-Sak, K. Dąbrowska, Percepcja społeczna czynników udaremniających samo-dzielne…

Najłatwiej było trafić do rodziców za pośrednictwem instytucji pomocowych. Jednakże taki sposób doboru osób do badań nasuwał znaczące ograniczenia. Najważniejszy oczywiście był taki, że badaniem objęte byłyby wyłącznie rodziny, które trafiają do instytucji, a przecież są też takie, które, podobnie zresztą jak są osoby z problemowym piciem alkoholu, radzą sobie z trudnościami w obrębie innych niż instytucja przestrzeni wsparcia; bywa, że wyłącznie w zaciszu domu rodzinnego31. Być może to tłumaczy pewne odczucie: mamy bowiem przeświad-czenie, że znamy wiele rodzin z problemem nałogowego picia, a tak naprawdę są one ukryte, mimo że są widoczne i wszyscy mają świadomość tej widoczności, która jest jednak pozorna, nieupubliczniona, „nieprzyznana” przez rodzinę (zob. podrozdział Stygmatyzowanie). Wywiad jest natomiast sytuacją upublicz-nienia, oficjalnego przyznania się do posiadanego problemu. Co więcej, jako że problem wciąż trwa (w najlepszym przypadku jest nim wyczekiwanie nawrotu), to w istocie badacz/ka prosi o podzielenie się doświadczeniami poniesionej porażki, dowiedzenia beznadziei jeśli chodzi o uzależnienie. Potwierdzeniem może być i to, że część rodziców godziła się na wywiad, wyraźnie upatrując w nim nadziei na pomoc. Stosunek do samego wywiadu był niechętny, ale zgoda była wpisana przez nich niejako w cenę szansy na to, że będzie to miejsce, w którym być może ktoś coś podpowie, poradzi, wskaże dalszą (właściwą) drogę postępowania. Do tego problemu wrócę w opisie perspektywy badaczy.

Stygmat i zarządzanie nim (radzenie sobie z jego ukrywaniem, odkrywa-niem, unikaniem) jest jednym z wyjaśnień powodów, z jakich wywiady z rodzi-cami były trudne i na poziomie pozyskiwania ich zgód na badania i już w trakcie ich trwania. Kiedy otrzymywaliśmy zgody od rodziców, którzy jednocześnie byli użytkownikami instytucji pomocowych, to upublicznienie swojego piętna (bycia matką/ojcem alkoholika) mieli już za sobą. Problemy emocjonalne towarzyszące owemu upublicznieniu były przez nich (już) mniej czy bardziej przepracowane. I to dlatego też wywiady z takimi rodzicami były łatwiejsze do realizacji. Nie oznacza to, że wszyscy rodzice, którzy zgłosili się do badań poprzez instytucję, ostatecz-nie zdecydowali się na udzieleostatecz-nie zgody na wywiad.

Dotarcie do rodziców „nieinstytucjonalnych” okupione było wieloma sta-raniami i rekomendacjami (np. wnuczki-studentki, znajomi). Przykładowo, kiedy umieściłam ogłoszenia na portalach społecznościowych o poszukiwanych takich osób, były zgłoszenia „pod warunkiem”, że to badania ankietowe. Osoby szybko wycofywały się ze wstępnych zgód i ostentacyjnie traciły zainteresowanie, gdy tylko dowiedziały się o formule badań – spotkaniu twarzą w twarz i opowiedzeniu swojej historii.

Znaczące problemy ze znalezieniem takich rodziców i pozyskaniem zgód na wywiad to bardzo istotny „wynik” tego badania. Jako że istnieją rodziny z proble-mem alkoholowym, do których badacze nie docierają, to obraz rodziny i jej prob- lemów, jaki zaznacza się na łamach piśmiennictwa naukowego, jest niekompletny. Oddaje on wyłącznie jakąś część problemu i dostarcza tylko pewnych wyjaśnień (np. „reagowania” czy adaptacji w sytuacji ciężkiego, bardzo zaawansowanego

uzależnienia). Podobnie jak wnioski z oględzin słonia przez ślepców w hinduskiej przypowieści32. Badacze dotykają tylko tej części problemu, która jest dla nich wi-doczna, dostępna. Tak więc obraz najbliższych członków osób problemowo piją-cych alkohol w piśmiennictwie naukowym powstał na podstawie badania tej grupy rodzin, które „dały się” zbadać i które można było zbadać.

W sposób analogiczny problemy takie podnoszone są przez badaczy „sa- mowyleczeń”. Pisałam o tym w poprzednim podrozdziale (Między dewiacją a

cho-robą): brak informacji o ich specyficznych doświadczeniach powoduje, że

definio-wanie tego, co określane jest mianem „choroby alkoholowej”, jest niepełne i (być może) dotyczy tylko pewnych (ale niejedynych) jej wzorców.

Dlaczego owa niekompletność jest taka istotna? Pomijając wątki poznawcze, brak dostatecznych danych od rodzin i alkoholików, którzy nigdy nie trafiają do instytucji specjalistycznych, powoduje, że wiedza na temat innych niż tradycyjne (systemowe) form pomocy w pokonywaniu problemów jest niewielka. Pewną lukę w tym zakresie wypełniają publikacje poświęcone zagadnieniom kapitału regene-racyjnego (recovery capital33).

Ważny jest także wniosek, że rodzic dziecka z problemem alkoholowym jest rodzicem niedającym się zinstytucjonalizować lub niechętnie się instytucjo-nalizującym. Co prawda część matek i ojców pozyskaliśmy do wywiadów po-przez instytucję, co (zdawałoby się) zaprzecza mojemu stwierdzeniu, jednak jeśli wniknie się w natężenie zinstytucjonalizowania nawet tych rodziców, którzy już w tych instytucjach są, to jest ono słabe, co widać w dwóch elementach: cza- sowości zinstytucjonalizowania oraz – w tym, co się wiąże z pierwszym, ale nie pokrywa – jego parcelacji. Przez czasowość rozumiem „chwilowość” – np. bycie użytkownikiem instytucji tylko do czasu zorganizowania leczenia dziecku lub po-zyskania porady (czy uświadomienia sobie, że instytucja nie jest miejscem, które spełnia rodzicielskie oczekiwania wsparcia). W wypowiedziach specjalistów (te-rapeutów) silnie zaznacza się wątek specyficznego oporu rodziców „alkoholików” przed terapią, przed „pomocą samemu sobie”. Natomiast jeśli chodzi o parcelację zinstytucjonalizowania (się) rodziców, to mam na myśli to, że ojcowie i matki osób szkodliwie używających alkoholu są bardziej zatomizowaną, niekonsolidującą się grupą w porównaniu do rodziców „narkomanów”. Wydawać by się mogło, że rodzaj doświadczeń i waga problemów są podobne34, a mechanizmy, jakie rządzą działaniami rodziców, identyczne. A jednak historia tworzenia i funkcjonowanie zinstytucjonalizowanych form wsparcia dla rodzin osób z uzależnieniem w ogóle to przestrzeń, w której przede wszystkim widoczni są rodzice osób z uzależnie-niem od narkotyków i żony mężczyzn z diagnozą uzależnienia od alkoholu. Oczy-wiście łatwo o wyjaśnienia dla takich obserwacji. Proces uzależniania od alkoholu przebiega zwykle wolniej niż od narkotyków, a ponadto statystyczny „alkoholik” jest starszy niż statystyczny „narkoman”35. Oznacza to, że ten drugi częściej

32 R. Granfield, W. Cloud, The elephant that no one sees…

33 Zagadnienie to opisywałam w podrozdziale Medykalizowanie.

34 Por. m.in. E. Trębińska-Szumigraj, Współuzależnienie matek narkomanów, GWP, Gdańsk 2010.

35 Zdaję sobie sprawę z pewnego uproszczenia. Nie potrafię wskazać konkretnych badań, któ-re ukazywałyby strukturę wieku osób z diagnozą uzależnienia od narkotyków i alkoholu. Do wniosku

mieszka z rodzicami i nie usamodzielnia się. Natomiast w pierwszym przypadku można by w pewnym uproszczeniu stwierdzić: żona idzie do instytucji, by ratować małżeństwo i siebie w tym małżeństwie, natomiast rodzice nie szukają pomocy dla siebie, tylko dziecka. Jeśli więc uznają, że instytucja im w tym nie pomaga – nie pozostają w niej, by „pomóc sobie”.

Tak więc znaczącym elementem biografii rodziców, których dzieci są uza-leżnione od alkoholu, nie jest udział w instytucjonalnych formach wsparcia – samopomocowych czy bardziej „profesjonalnych”. Nie oznacza to, że rodzice nie uczestniczą w grupach terapeutycznych w ogóle. Mam raczej na myśli to, że nie można mówić o tradycji takich rodzicielskich grup, analogicznie jak np. w odnie-sieniu do rodziców „narkomanów”. Marek Staniaszek, który posiada wieloletnie i bardzo bogate doświadczenie zawodowe w pracy z osobami z uzależnieniem (od narkotyków i alkoholu) i który rozpoczynał swoje działania zawodowe jeszcze w „dawnych latach posthipisowskich”, czyli obserwował rozwój różnych instytucjo-nalnych form pomocy dla członków rodzin z uzależnieniem w Polsce, stwierdza:

Później, gdy powstawały już grupy samopomocowe dla rodziców, to mieli oni różne pomysły i opowiadali o tym, jak sobie radzili […]. Ja też pracowałem i byłem szefem takiego oddziału odwyko-wego dla alkoholików, więc zaobserwowałem istotną różnicę – o ile rodzice dorosłych narkomanów, dorosłych organizowali się, tworzyli samopomocowe grupy wsparcia, a nawet formalne stowarzysze-nia rodziców, o tyle nie ma i nie było takich […] grup dla rodziców dorosłych alkoholików […]. To było zawsze jakieś takie bardziej indywidualne i to mnie dziwi, bo […] poza ruchem AA-owskim nie ma nic takiego. Rodzice nie chcą spotkań grupowych.

Innych przyczyn takiej zależności można szukać w dwóch czynnikach: kulturowym i klinicznym. Alkohol w odróżnieniu od narkotyków jest substancją „oswojoną”. Sam w sobie nie jest też analizowany w kontekście bezwzględnej szkodliwości. Problem polega na jego nadużywaniu. Jeśli chodzi zaś o narko-tyki, to przynajmniej w czasie, gdy rodzice intensywnie zrzeszali się wokół pro-blemu swoich dorosłych dzieci, to jest/był to relatywnie „nowy produkt” i kate- gorycznie rozpatrywany w kategoriach ogromnej szkodliwości, nawet w przypadku jednorazowego, niewielkiego użycia. Truizmem jest stwierdzenie, że zachowania alkoholowe wyrosły na gruncie tradycji, a nawet stanowią element tożsamości i przynależności kulturowej, podczas gdy narkotyki to „objaw” patologii społecz-nej, dewiacji, ewentualnie kontestacji, subkultury.

Owo społeczne i kulturowe „oswojenie” (lub nie) produktu, który odgrywa istotną rolę w podejściu rodziców do zjawiska. Socjalizacja alkoholowa stanowi naturalny element rodzicielskiego życia (alkohol był i jest obecny w większości domów i sam w sobie nie jest towarem z natury „patologicznym”). Narkotyk nie miał szans na „niewinne” osadzenie się w codzienności rodziny, z założenia był tematem tabu lub przedmiotem dewiacji. Silne jest przekonanie, że tradycyjny kieliszek wódki życia nie zrujnuje, podczas gdy nawet jedna dawka narkotyku zawsze wróży niepewność. Ponadto rozwój uzależnienia, zwłaszcza w przypadku

takiego upoważnił mnie przegląd publikacji z udziałem „leczonych” i „zaleczonych” osób przez pryzmat np. jakości ich środowiska wsparcia, prężności psychicznej, odporności na stres itp. Nawet pobieżna analiza charakterystyk badanych osób pozwala na wysunięcie takiego wniosku.

tzw. twardych narkotyków, jest gwałtowny i daje bardzo wyraźne objawy już w niedługim okresie używania. „Alkoholizm” łatwiej się kamufluje w czasie i prze-jawach. Staniaszek uzasadnia to nastająco:

Problem narkomański był jakby nowy, nieliczny i bardzo silnie stymulował rodziców, którym za-leżało na uratowaniu dziecka. Większość rodziców dzieci alkoholików, nie uważała i nie uważa, że to jest to naprawdę poważny problem zdrowotny w kategoriach choroby alkoholowej. Jest to społecznie dopuszczalne […]. Z drugiej strony nie ma takich szkód, jakie wywołuje narkotyk w porównaniu z al-koholem.

To właśnie ze względu na sposób myślenia o znaczeniu „jednego kieliszka”

vs „jednej dawce narkotyku” i natężenia szkód, jakie wywołuje narkotyk w

porów-naniu z alkoholem (dynamika uzależnienia), w rezultacie powoduje, że rodzice „alkoholika” nie postrzegają problemu w spożywaniu alkoholu. Nawet jego nad-używanie jest dopuszczalne i wyeliminowanie go z życia nie jest dla nich obligato-ryjne. Bywa więc, że to, co chcieliby uzyskać, to pomoc, by syn/córka nie pili „tak dużo”, odzyskać dziecko z czasów, kiedy „piło normalnie” i „jak wszyscy”. Z punktu widzenia dylematów etycznych najtrudniej było w przypadku badań rodziców, którzy nie byli „zinstytucjonalizowani”. Bywa, że kurtyna jest tylko nie-znacznie uchylana, a dramat toczy się z bardzo ograniczoną widownią. Nałogowe i szkodliwe picie alkoholu przez dorosłe dziecko jako element biografii rodziców, którzy nie mają doświadczeń instytucjonalnych to biografie zamknięte w domu, skrzętnie skrywane nawet w sytuacji, gdy uzależnienie dziecka jest tajemnicą pozorną, o której nie wiedzą tylko niektóre osoby z najbliższego otoczenia czy dalszej rodziny. Wszystkie takie badane osoby wiele razy upewniały się, że ich dane będą zmienione oraz że w żaden sposób nie będzie można ich rozpoznać. Czasem miało się wrażenie podczas trwania wywiadów i ich czytania, że się bie-rze udział w rodzinnej konspiracji.

Na marginesie podzielę się następującym spostrzeżeniem: kiedy realizowa-łam wywiady biograficzne z recydywistami36, zdarzało się, że na koniec spotkania dzielili się ze mną refleksją, że opowiedzenie mi swojej historii życia, opis swoich doświadczeń pozwolił im na uporządkowanie biegu swojej biografii, przyjrzenie się jej z zewnątrz. Podobnych informacji nie otrzymywaliśmy od badanych ro-dziców. Dla żadnego z nich wywiad nie był przestrzenią wyżalenia się, możliwo-ścią przyjrzenia się swojej rodzicielskiej biografii matki/ojca alkoholika z dystansu. Z nielicznymi wyjątkami dominujące były niezamknięte trajektorie cierpienia. Mówiąc o „nielicznych wyjątkach”, dodam, że przede wszystkim dotyczyły one ro-dziców, których dzieci poniosły śmierć bezpośrednio w konsekwencji szkodliwego picia alkoholu lub takich, którzy sami byli „trzeźwymi alkoholikami”.

Ostatecznie, biorąc pod uwagę wyłaniające się podczas analiz kierunki po-szukiwań oraz możliwości organizacyjne, rodziców, z którymi były przeprowadzo-ne wywiady, stanowili37: matki, rodzice z wielkiego miasta, matki z małego mia-sta, matki bez problemowego picia, samotne matki pijących synów, rodzice

36 R. Szczepanik, Stawanie się recydywistą. Kariery instytucjonalne osób powracających do

przestępczości, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego, Łódź 2015.

korzystający z instytucjonalnego systemu wsparcia (tj. z etykietą pacjenta), mat-ki pijących córek, a także ojcowie pijących nałogowo synów, rodzice – „trzeź-wi alkoholicy”, matki synów, którzy stracili życie w konsekwencji picia, rodzice niekorzystający z instytucjonalnego systemu wsparcia, matki ze wsi, rodzi- ce w kryzysie bezdomności, ojcowie bez problemowego picia, rodzice, któ-rych dwoje dzieci nałogowo pije, ale tylko w przypadku jednego jest to picie bezpośrednio absorbujące działania, oraz rodzice-trzeźwi alkoholicy pracujący na rzecz organizacji wspierającej osoby z uzależnieniem. Mimo starań nie udało się natomiast pozyskać do wywiadów: ojców ze wsi, ojców z małych miast, rodzi-ców tych pijących córek i synów, którzy mają długi okres abstynencji (AA) oraz ojców pijących córek. Zdaję sobie sprawę, że lista nieobecnych biografii rodzi-cielskich może być dłuższa niż te „przypadki”, które wymieniam. Dodam jeszcze, że dwa wywiady (osobne) zostały zrobione z rodzicami, którzy są małżonkami, a dziecko z problemem alkoholowym jest ich wspólnym synem38.

Z pozyskanych wywiadów z rodzicami (także z dorosłym rodzeństwem „al-koholików”) wyłoniło się kilka obrazów matek i ojców osób używających alkoho-lu szkodliwie. Zaznaczam, że żaden z zaproponowanych poniżej rodzicielskich stanów nie jest idealnie reprezentatywny dla wszystkich wywiadów zakwalifiko-wanych do danej kategorii, a jedynie pewną dostrzeganą przeze mnie i zespół badaczy tendencją.

I tak, jeśli chodzi o perspektywę czasu: problemowe picie dorosłego dziec-ka było tym elementem rodzicielskich biografii, który rozgrywa(ł) się „tu i teraz”, czyli takim, który przeniknął do wszystkich sfer ich życia oraz tym, któremu przy-glądają się z dystansu (z powodu śmierci dziecka lub powodowanego wypraco-waniem strategii radzenia sobie).

Z punktów widzenia etapu „radzenia sobie” przez rodzica z piciem alkoholu przez dorosłe dziecko w sposób szkodliwy dla siebie i otoczenia, byli to rodzice, którzy pozostawali na różnym etapie trajektorii cierpienia. Byli tacy (w mniejszo-ści), którzy mieli już „przepracowaną” swoją rodzicielską biografię matki/ojca alkoholika. Ich narracje były uporządkowane, a rekonstruowane wydarzenia po-zwalały odtworzyć całą drogę zmagania się z „alkoholizmem” syna/córki. Nie bez znaczenia był tu udział niektórych z nich (ale nie wszystkich) w różnych formach instytucjonalnego wsparcia, podczas których wątki biograficzne były już porusza-ne (np. na potrzeby grupy terapeutyczporusza-nej czy spotkań AA). Narratorami byli i ci, dla których wydarzenia związane ze szkodliwym piciem alkoholu przez dziecko było wciąż burzliwym, pełnym „świeżych” emocji doświadczeniem, a sposoby sku-tecznego (po)radzenia sobie z problemem pozostawały dopiero w fazie te-stowania. Bycie w środku i w trakcie trwania rodzicielskiej „burzy” uwidaczniało się w sposobie wypowiedzi, rodzaju poruszanych wątków oraz emocjach, jakie towa-rzyszyły wywiadom39.

38 Były to wywiady zrealizowane przez jedną z badaczek, Dianę Müller-Siekierską. W trakcie pisania tej książki były one przedmiotem odrębnych analiz zespołu badawczego. Stanowiły specyficz-ne bogactwo wiedzy na temat różnych sposobów definiowania tego co się dzieje w tym samym czasie i miejscu przez ojca i matkę.

39 Zob. także: G. Dobińska, A. Cieślikowska-Ryczko, Strategie pracy z rodzicami osób z uzależ-nieniem od alkoholu. Perspektywa profesjonalistów, [w:] D. Müller-Siekierska, J. Ratkowska-Pasikowska,

Z punktu widzenia nasilenia problemu picia dorosłych dzieci dominowali ro-dzice, których synowie mieli „oficjalną” diagnozę uzależnienia od alkoholu, a także ci, których dzieci co prawda nie trafiły nigdy do psychiatry i nie mają me-dycznej etykiety, ale nałogowo sięgają po alkohol i jest to picie problemowe, tj. dotkliwie odczuwane przez najbliższych, stwarza poważne problemy dla rodziny i nich samych. Rodzaj etykiety (formalna vs nieformalna) nie różnicował sposobu narracji, nie okazał się być przydatnym czynnikiem podziału i analizy. Wspólnym mianownikiem wszystkich rodziców było szkodliwe (dla otoczenia i siebie samego) picie alkoholu ich dorosłego dziecka. Status diagnozy (zdrowo-rozsądkowa vs medyczna) nie miał znaczenia dla ciężaru doświadczeń i sposo-bów ich rekonstruowania.

Kolejny podział rodziców to ich „zinstytucjonalizowanie”. Zresztą ta perspek-tywa jest ważna i dlatego, że wyznacza strukturę dalszej części książki. Mam tu na myśli narratorów, których pozyskaliśmy za pośrednictwem pracowników insty-tucji pomocowych („rodzice z instyinsty-tucji”) i tych, do których trafiliśmy bardziej „pry-watnymi” drogami. Co istotne, taki podział nie jest tożsamy z tym, przez pryzmat którego dany wywiad oznacza się jako „udany” czy „mniej przydatny”, a narrato-rów „dobrych” czy „nieudanych”40. Co prawda rodzice z doświadczeniem np. te-rapii konstruują uporządkowaną narrację41, jednak istnieje ryzyko, że ich dystans to specyficzna strategia „poradzenia sobie”, definicja wyprodukowana podczas terapii wspólnie z terapeutą i stanowiąca tarczę obronną, którą trzyma się wysoko i którą się wystawia na pokaz. Narracje przepełnione są bowiem językiem insty-tucji, terapii. Jest to nabyty (pod wpływem instytucji) język opisu wydarzeń i sytuacji, dający możliwość nadawania interpretacjom swojego życia statusu zo-biektywizowanych znaczeń42.

Byłoby jednak dużym uproszczeniem pisać, że ten specyficzny język jest charakterystyczny wyłącznie dla rodziców z doświadczeniem wsparcia instytu-cjonalnego. Posługiwali się nim również i ci, którzy co prawda omijali instytucje,