• Nie Znaleziono Wyników

Polityczna (nie)poprawność rodziców alkoholików

Podrozdział ten rozpocznę od nawiązania do obserwacji poczynionej pod-czas trwania konferencji, która odbywała się w ramach realizowanego projektu naukowo-badawczego poświęconego rodzicom osób problemowo pijących alko-hol. Pisałam o niej we Wprowadzeniu. Po pierwszej części wykładów i referatów rozpoczęła się dyskusja uczestników. Na jej zakończenie głos zabrała modera-torka sesji, prof. Lidia Cierpiałkowska z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, która wyraziła zdziwienie, a jednocześnie troskę powodowaną tym, że – jak to ujęła – dawno nie zdarzyło jej się usłyszeć tylu terminów i nazw, które mają potężny, negatywny ładunek emocjonalny i które nie tylko nie są profesjonal-ne, ale zwyczajnie przestarzałe oraz krzywdzące, pejoratywprofesjonal-ne, stygmatyzujące. Wyraziła zdumienie dla wolno postępujących zmian w zakresie używanej termi-nologii na gruncie prawa, „codziennej” pracy socjalnej czy kuratorskiej, a jedno-cześnie specyficzne zrozumienie dla czasu trwania tych procesów językowych. Pewne określenia dotyczące problematyki („alkoholik”, „alkoholizm”) są bardzo głęboko zakorzenione w kulturze języka polskiego i jego codzienności, także tej publicznej. Jednakże nawet jeśli wypowiadane są bez szczególnie złych intencji, automatycznie, bezmyślnie, to nie znaczy, że nie posiadają swojej złej mocy. Przy okazji zrekonstruowała pewne wyraźne doświadczenie w pracy ze studentami. Grupa młodych ludzi relacjonowała jej swoje obserwacje i w ich języku diagnozy zaznaczał się bardzo wyraźnie zestaw słów niezwykle deprecjonujących, pejoratywnych, stygmatyzujących – słów, w których zawierała się pogarda dla człowieka „gorszego”.

Kiedy tworzyłam koncepcję tej książki, w jej roboczym tytule zawarłam wyra-żenie: „rodzice dorosłych alkoholików”. Wraz z jej przygotowywaniem tytuł uległ zmianie, tak samo zresztą, jak osłabianiu podlegały opory, jakie u siebie obser-wowałam, oraz ich źródła, jakie sobie uświadamiałam, gdy dostrzegłam kierunki zmian w sposobie nazywania problemów związanych z piciem alkoholu, kryzysem bezdomności itp. Te osobiste refleksje zakończę optymistyczną obserwacją zre-alizowaną podczas kilku wykładów ze studentami różnych roczników pedagogiki, w tym studiów podyplomowych w roku akademickim 2018/19. Dokonałam analizy istoty, znaczenia oraz kierunku przemian w obrębie terminologii wybranych zja-wisk społecznych i z zakresu zdrowia psychicznego. Reakcje młodych ludzi (stu-dia pierwszego i drugiego stopnia) i doświadczonych w pracy z młodzieżą z nie-pełnosprawnościami i z zaburzonym zachowaniem nauczycieli i wychowawców (studia podyplomowe) były niezwykle pozytywne. Odniosłam wręcz wrażenie, że zmiany te były przez nich (nieświadomie, intuicyjnie) wyczekiwane. W dyskusji, jaka się wywiązywała, podawali różne argumenty przemawiające na ich korzyść. Ci, którzy odczuwali jakieś opory przed stosowaniem „nowych nazw dla starych problemów”, z pewnym dystansem, ale zainteresowaniem, przysłuchiwali się en-tuzjastycznym opiniom koleżanek i kolegów. Być może doświadczenie to będzie stanowiło dla nich początek specyficznej pracy, jaką podejmuje człowiek rewidu-jący swoje opinie i postawy.

Zmiany terminów i sposobów nazywania wywołują żywe emocje. Zjawisko lokowane jest w obszarze „politycznej poprawności” i ono samo wypowiedzia-ne ironicznie nasuwa wypowiedzia-negatywwypowiedzia-ne skojarzenia czegoś sztuczwypowiedzia-nego, narzucowypowiedzia-nego i bezpodstawnego, przed czym należy się bronić. Bywa to charakteryzowane jako moda, pozory, a nawet kojarzone z autorytaryzmem i ekstremizmem, czego przy-kładem może być metafora politycznej poprawności jako „pałki”301. W dążeniach do zmian terminów czy szerzej języka (np. żeńskie końcówki zawodów) chodzi jednak o coś więcej niż moda.

Język jawi się tu jako narzędzie walki o kształt świata społecznego. Troska o terminologię aktów prawnych czy różnych dokumentów publicznych to praca społeczna (czasem polityczna) nad zmianą zwykle bezmyślnych i automatycznie wypowiadanych nawyków komunikacyjnych ludzi. W szerszym znaczeniu – to element walki ze stygmatyzacją. Troska o język to pewnego rodzaju interwencja lingwistyczna w obszarze dyskursu publicznego. W praktyce polega na unikaniu i wykazywaniu konsekwencji tradycyjnie obowiązujących sposobów nazywania przedstawicieli grup marginalizowanych, a przez to – definiowania ich problemów. W zamian wprowadzane są nazwy alternatywne, które nie zawierają deprecjonu-jącego ładunku i nie nawiązują do historycznie zakodowanego w świadomości społecznej statusu przedstawiciela danej grupy w kategoriach „drugiej kategorii”. Jest to dość powolna i trudna walka, ponieważ niektóre określenia i zwroty są bar-dzo silnie zakorzenione np. w polskiej kulturze i wszelkie próby zmian wywołują niechęć oraz traktowane są jako swoisty atak na np. polską tradycję, literaturę, historię, obyczaje itp. Przykładem jest opór przed krytyką „dobrodusznie” i „życzli-wie” prezentowego na łamach poezji dziecięcej Murzynka Bambo302.

We współczesnym języku psychiatrii zaprzestano używania określeń, które stygmatyzują i zamykają ich „nosiciela” w jednej roli. Z oficjalnej terminologii znik-nął więc: „schizofrenik”, „dwubiegunowy”, „alkoholik”. Słowa te zostały zastąpione dłuższymi i mniej „nośnymi” terminami, jak: pacjent/osoba/człowiek z diagnozą schizofrenii, z zaburzeniem psychicznym czy z diagnozą uzależnienia. Nazwy zmieniają się wraz z podejściem do „nosicieli” tych nazw i problemów, z jakimi się borykają. A może odwrotnie – zmienia się podejście wobec pewnych stanów i zjawisk, więc pewne słowa wypadają z języka i są zastępowane innymi, któ-re nie zawierają wartościującego ładunku oraz są neutralne. Trudno właściwie stwierdzić, co uruchamia szerszy proces zmian, ponieważ są to zjawiska ze sobą silnie powiązane. Język można uznać za narzędzie kształtowania i ewolucji po-staw społecznych, a także przeobrażenia społeczne mogą wpływać na wymianę języka. Zmiana terminologii może być więc rezultatem szerszych zmian, ale rów-nież metaforyczną kroplą, która drąży skałę i stopniowo dokonuje zmian świado-mości i sposobów definiowania problemów społecznych. Opór przed zmianami

301 Autor tego określenia wskazuje nawet, że „poprawność polityczna” jest zjawiskiem gorszym, aniżeli sam rasizm, bo jest o wiele bardziej podstępna od rasizmu i trudniej będzie ją zwalczyć, http:// niepoprawni.pl/blog/55/krytyka-poprawnosci-politycznej (dostęp: 31.05.2019).

302 M. Moskalewicz, „Murzynek Bambo – czarny, wesoły…”. Próba postkolonialnej interpretacji tekstu, Teksty Drugie, 1–2, 2005: 259–270; E. Zamojska, „Murzynek Bambo wiecznie żywy!” Rzeczy-wistość politycznej poprawności w podręcznikach szkolnych, Przegląd Pedagogiczny, 2, 2012: 53–66.

niekoniecznie musi być rezultatem złych intencji, jednak głębokie wniknięcie w jego źródła i refleksja nad swoim/czyimś stosunkiem do zmian może mieć cha-rakter (auto)wychowawczy. Bywa, że przeciwnicy wszelkich transformacji przywo-łują argumenty „zdrowego rozsądku” (np. jeśli zacznie się mnie nazywać osobą z niepełnosprawnością, to nic nie zmieni mojej sytuacji, ponieważ to nie będzie znaczyło, że mogę się jej pozbyć) lub natury technicznej (zastępowanie „nośnych” haseł długimi zwrotami).

Kiedy Galasiński przedstawia argumenty na rzecz konieczności zmian w ter-minologii związanej z niepełnosprawnością, słusznie zauważa, że opór przed tymi zmianami może być rezultatem szacowania problemów poprzez nadawanie im rangi „ważnych” lub „błahych” w kontekście wielości tych pierwszych:

[...] problem, jak mówić oraz jak pisać: „osoba niepełnosprawna” czy „osoba z niepełnosprawno-ścią” czy „niepełnosprawnościami”, w rzeczywistości nie powinien być rozstrzygany przez lingwistów ani tych, co nakazują i zakazują, ani tych, co tego nie chcą robić. Powinien zostać rozstrzygnięty przez osoby z niepełnosprawnością. To nie ja powinienem decydować o tym, jak mówić o ludziach zmagających się na co dzień z rzeczywistością i fizyczną, i społeczną, w której żyją. Oczywiście, być może uznają oni ten problem za tak błahy, że aż szkoda się wypowiadać – nadal przecież nie można w Polsce wjechać do pociągu wózkiem inwalidzkim, a my się tu marcepanerią językową zajmujemy! A stygmatyzacja takim czy innym wyrażeniem to pestka wobec ogromu barier303.

Swoją drogą, w obrębie terminologii związanej z niepełnosprawnością moż-na odmoż-naleźć szczególnie „bogatą” historię terminów. Zresztą patrząc szerzej – terminy związane nie tylko z niepełnosprawnością, ale chorobami w ogóle (np. cholera, gangrena), zwłaszcza zaburzeniami psychicznymi (np. psychoza, obłą-kanie, paranoja), są niezwykle podatne na „upotocznienie” i przeniknięcie w głąb języka codziennej komunikacji. Niezwykle interesująco proces ten prześledziła ję- zykoznawczyni Barbara Pukalska w artykule pod znamiennym tytułem304: Złapać

bakcyla…305. Pokazała, w jaki sposób znaczenie słów stanowiących określenie medyczne czy specjalistyczne dla pewnych chorób czy zaburzeń zawłaszczone zostało przez język potoczny i – niestety – nabrało bardzo negatywnych zabar-wień. Ładunek emocjonalny zawarty w tych słowach to tak naprawdę przejaw lęku przed zjawiskami, które są silnie stygmatyzowane, a piętno jest widoczne. Przykładowo w terminologii medycznej termin „niemota”, stosowany na oznacze-nie braku zdolności mówienia, w znaczeniu potocznym nabrał elementu braku chęci mówienia, ostatecznie stając się synonimem osoby „ograniczonej” umy-słowo, niezaradnej, zagubionej z powodu niskich kompetencji społecznych. Naj-ważniejszy wniosek jest taki, że podczas przenikania wyrazów z leksyki medycz-nej do potoczmedycz-nej zachodzi zazwyczaj degradacja ich znaczenia. Pakulska pisze następująco:

303 D. Galasiński, Osoby niepełnosprawne czy z niepełnosprawnością, Niepełnosprawność

– zagadnienia, problemy, rozwiązania, 4(9), 2013: 6.

304 Bakcyl to dawniejszy odpowiednik dzisiejszego „zarazka”, „bakterii”.

305 B. Pukalska, „Złapać bakcyla”, czyli o ewolucji znaczeń niektórych wyrazów z leksyki me-dycznej i potocznej, [w:] B. Mitrenga (red.), Słowo – znaczenie – relacja w języku i w tekście, Wydaw-nictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2013: 71–90.

Przyczyn popularności leksemów medycznych w dzisiejszej polszczyźnie potocznej upatrywać można w tym, że leksyka medyczna związana jest z niezwykle ważną dla człowieka, a zatem wywo-łującą silne emocje sferą realiów […]. Znaczenia potoczne analizowanych wyrazów są w większości przypadków nacechowane emocjonalnie, przy czym zazwyczaj jest to nacechowanie ujemne, wyjątek stanowi tu leksem dalekowzroczność, w przypadku manii zaś mamy do czynienia ze współwystępo-waniem wydźwięku pozytywnego i negatywnego. Negatywny wydźwięk tych leksemów medycznych w polszczyźnie potocznej tłumaczyć można tym, że schorzeniom i dolegliwościom towarzyszą zazwy-czaj silne i – co zrozumiałe – negatywne emocje306.

Wracając do terminologii związanej z niepełnosprawnością, na przestrzeni minionego półwiecza, tj. odkąd wydany został amerykański podręcznik poświę-cony terminologii i klasyfikacji upośledzenia umysłowego, wielokrotnie zmienia się nie tylko definicja, ale także i nazwa stanu określanego dziś mianem niepeł-nosprawności intelektualnej. Co warte uwagi, zmieniła się także nazwa wydawcy, prestiżowego Amerykańskiego Towarzystwa do Badań nad Niepełnosprawnością (American Association on Intellectual and Developmental Disabilities/AAIDD), które wcześniej nazywało się Amerykańskim Towarzystwem do Badań nad Upo-śledzeniem Umysłowym (American Association on Mental Retardation/AAMR).

W powojennej Polsce nikogo nie szokowało oznaczanie osób takimi ter-minami jak: „debil”, „imbecyl” czy „idiota”. Były to terminy naukowe i medyczne używane w odniesieniu do poszczególnych rodzajów niepełnosprawności intelek-tualnej. W potocznym obiegu dominowało określenie „kaleka” i odpowiednio do niepełnosprawności – garbaty, ślepy itp.307 Współcześnie informacja o naukowym i medycznym rodowodzie powszechnie znanych słów (np. jedno z haseł reklamo-wych: Nie dla idiotów; zwrot: trzeba być idiotą, by…)308 jawi się jako ciekawostka. Minęło kilka dekad i trudno wręcz uwierzyć, że jest to fragment artykułu nauko-wego: „W ogólnej liczbie dzieci upośledzonych (8421) objętych edukacją szkolną w szkołach specjalnych znajdowało się 871 (16%) imbecyli, 7386 (88%) debili oraz 160 (2%) dzieci z ilorazem inteligencji powyżej 70”309. Z czasem bowiem terminy te tak mocno zakorzeniły się w języku potocznym i nabrały bardzo pejoratywnego, obraźliwego znaczenia, że nawet sama pamięć o tym, że był to element języka oficjalnego, a nie slangu, wywołuje zakłopotanie. Zaprzestano więc używania ich w obiegu specjalistycznym z powodu bardzo wyraźnego ciężaru negatywnych skojarzeń i pełnych pogardy komunikatów. Stały się uciążliwymi etykietami osób z niepełnosprawnością intelektualną. Podobnie zresztą rzecz się miała z kretyni-zmem (i kretynem) czy inaczej matołectwem (matołem) – terminami pierwotnie oznaczającymi ciężki niedorozwój umysłowy związany z wrodzonym niedoborem jodu. Zastąpione zostały terminami, które zawierają w sobie kliniczny opis „przy-padłości”: oligofrenia, upośledzenie umysłowe, niedorozwój umysłowy, osłabienie rozwoju umysłowego, upośledzenie rozwoju psychicznego, zahamowanie rozwo-ju psychicznego czy obniżona sprawność umysłowa.

306 Tamże: 87.

307 J. Szadura, O ludowej etiologii wrodzonego kalectwa, Literatura Ludowa, 62(6), 2018: 70–82.

308 A. Dąbrowska, Slang na salonach. O ekspansji języka młodzieży na przykładzie komunika-tów reklamowych, Kwartalnik Pedagogiczny, 240(2), 2016: 77–98; D. Aslett, Jak przemawiać

publicz-nie i publicz-nie wyjść na idiotę, Czytelnik, Warszawa 1994.

Oczywiście zmiany na poziomie preferowanego języka wzmacniane są przez pogłębione analizy naukowe i uprawiana jest historyczno-językowa refleksja nad wzajemnymi uwarunkowaniami i wpływami w zakresie określonego statusu spo-łecznego, tożsamości i języka, w obrębie których ujawniana jest siła nawyków i skojarzeń językowych oraz jej destrukcyjny charakter przez pryzmat kulturowych kontekstów zmian postrzegania i myślenia o pewnych zjawiskach czy osobach310.

Zwolennicy „Murzyna” są uparci – powołują się na „niewinną” etymologię tego słowa. Jednak w relacjach z drugim człowiekiem nie posługujemy się wyłącznie słownikiem, ale uruchamiamy pokła-dy własnej inteligencji i wrażliwości, myślimy i czujemy, posługujemy się empatią, rozumem, wykazu-jemy się kulturą osobistą. Negatywne konotacje, w jakie na przestrzeni lat obrosło to określenie, są tak oczywiste, że chyba tylko zła wola może prowadzić do upierania się, by go używać. Niekonsekwencją jest, iż uporczywemu twierdzeniu, że „Murzyn” to słowo o zabarwieniu neutralnym, nie towarzyszy bojkot niemądrych powiedzonek, które już z całą pewnością neutralne nie są i stoją w sprzeczności z twierdzeniem jakoby słowo „Murzyn” było rozumiane wyłącznie w kontekście koloru skóry. Ponadto ludzie o ciemnej karnacji to osoby urodzone, zamieszkujące w przeróżnych częściach świata, wy-chowane w różnych kulturach i identyfikujące się z różnymi religiami. Nie ma potrzeby łączenia ich w jedną grupę w sposób, w jaki czyni to słowo „Murzyn”. Chyba właśnie tylko po to, aby przypisując im określone cechy, dokonywać stygmatyzacji. Z przyczyn i emocjonalnych, i poznawczych rozsądne wydaje się nazywanie ludzi w sposób uwzględniający miejsce, z którego pochodzą. Ważne zatem będą aspekty geograficzne i narodowościowe311.

Sposoby nazywania pewnych problemów i zjawisk to nie tylko oznaczanie, ale i naznaczanie osoby z problemem. Mamy tu wpisywanie kogoś w rolę, a wła-ściwie zamykanie w niej. Przykładowo, jeśli nazwiemy kogoś „osobą bezdomną” lub „bezdomnym”, to w sposobie naszego oznaczenia sytuacji zawiera się prze-kaz o stanie, w jakim znajduje się osoba oznaczona, pewnej konsekwencji szere-gu zdarzeń i cech oraz ciąszere-gu porażek w działaniach, które spowodowały taką sy-tuację, doprowadziły do niej. Jeśli jednak tę samą osobę określimy mianem kogoś „w kryzysie bezdomności”, to w naszej wypowiedzi zawiera się element procesu, jaki jest jej udziałem. Słowo „kryzys” nacechowane wrażeniem przejściowej sytu-acji. Co prawda sytuacja kogoś w kryzysie może się pogorszyć, ale może również się polepszyć. Kryzys oznacza zachwianie się dotychczasowej pozycji, lecz także jakiś przełom w przebiegu wydarzeń i charakteru doświadczeń biograficznych. Co najważniejsze jednak, jest to coś niestałego i nieostatecznego. Przejściowość tego zjawiska zawiera się zresztą w założonych funkcjach instytucji systemu za-pobiegania bezdomności. Instytucje pomocowe zajmują się „oduczaniem”, „wy-prowadzaniem” z danej sytuacji oraz włączaniem osób z takim doświadczeniem do mainstreamu312.

Wiele kategorii zawartych w aktach prawnych, np. z zakresu pomocy spo-łecznej, wsparcia i pomocy rodzinie, nie tylko wywołuje negatywne skojarzenia (np. z działalnością przestępczą, biedą, niewydolnością), ale determinuje oceny poszczególnych problemów poprzez kryterium przynależności do określonej gru-py, a przecież „[…] język aktów prawnych – a szerzej dokumentów urzędowych

310 A. Rejter, Płeć – język – kultura, Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2013.

311 M. Diouf i in., Jak mówić i pisać o Afryce, Fundacja „Afryka Inaczej”, Warszawa 2011: 16.

312 I. B. Kuźma, Domy bezdomnych. Badania sytuacji kryzysowych, Wydawnictwo Uniwersyte-tu Łódzkiego, Łódź 2015: 9.

– będąc językiem refleksji i namysłu w doborze słów nie powinien naruszać osobowej godności człowieka”313. Kiedy Joanna Markiewicz-Stanny314 analizuje język dotyczący imigrantów, warunki jego tworzenia oraz przekaz z niego płynący konstatuje, że słownictwo aktów urzędowych państw i organizacji międzynarodo-wych pozostaje w ścisłym i bezpośrednim związku z klimatem społecznym oraz atmosferą, jakie towarzyszą imigracji nieregularnej. Przedstawia wiele argumen-tów na rzecz koniecznej zmiany, między innymi argument, że jednym ze środków pożądanych przemian jest namysł i zmiana języka: „nielegalny imigrant” powinien zastąpiony zostać neutralnym sformułowaniem (podaje takie jak: „nieregularność statusu” czy „imigrant w sytuacji nieregularnej”). Użycie określenia „nielegalny” bezpośrednio bowiem kieruje uwagę na zagrożenia w kontekście działalności przestępczej („nielegalność” jest przecież naturalnym elementem dewiacji). „Nie-legalny imigrant” to określenie generujące i podtrzymujące stereotypy i uprzedze-nia. Podobne dyskusje toczyły się wokół prawnego terminu „handel żywym towa-rem” jako kategorii prawnej do opisu zjawiska handlu ludźmi (human trafficking)315. W tym przypadku kwestionowano uprzedmiotowienie człowieka w przepisach prawnych poprzez zakwalifikowanie go do kategorii co prawda „żywego”, ale „to-waru”, rzeczy, przedmiotu podlegającego wymianie, własności, sprzedaży itp.

Określanie danego zjawiska poprzez nadawanie mu nazwy i oznaczanie specyficznym terminem naturalnie spełnia wiele funkcji. Są to działania zorien-towane na porządkowanie, klasyfikowanie, uogólnianie i uszczegółowianie itp. Terminy stanowią narzędzia pracy, np. w diagnostyce, praktyce urzędniczej czy prawniczej. Są również elementem każdego środowiska zawodowego, grup sku-piających określony krąg osób (np. wokół realizacji hobby), które wraz ze swoimi normami i językiem komunikacji – tworzą spójny i specyficzny świat społeczny. Mówimy o nomenklaturze formalnej (np. przestępstwo znęcania się), jak również żargonach (np. zabójstwo kuchenne). Te drugie, wynikające z praktyki, frekwencji doświadczeń, nierzadko noszące znamiona i spełniające pragmatyczne funkcje stereotypu czy akcentujące ich okoliczności (a tym samym „sugerujące” obszar dociekań czy kierunki poszukiwania przyczyn).

Nazwy, jakimi się posługujemy, są ważne i wypełniają nie tylko powyżej zasygnalizowane funkcje. Język naszej wypowiedzi zawiera wiele innych przekazów. Z punktu widzenia dylematów, jakie zaprezentuję w tej części książki, istotne jest stwierdzenie, że jest on składnikiem społecznego konstruowania wiedzy na temat danego zjawiska, a jednocześnie czułym wskaźnikiem przeja-wiania postaw wobec niego. To lingwiści narzucają nam prawidła i wzorce sfor-mułowań językowych, jednocześnie ci sami reagują na zmiany, jakie się w nim dokonują pod wpływem przeobrażeń społeczno-kulturowych. Język rani – może być narzędziem przemocy, poniżenia, przestępstwa, dyskryminacji itp. Idąc dalej – język sposobu nazywania pewnych zjawisk z jednej strony jest rezultatem zmian,

313 J. Markiewicz-Stanny, Język aktów prawnych a ekskluzja społeczna imigrantów w sytuacji nieregularnej, Lingwistyka Stosowana/Applied Linguistics/Angewandte Linguistik, 24, 2017: 98.

314 Tamże.

315 Np. A. Sakowicz, Przestępstwo handlu ludźmi z perspektywy regulacji międzynarodowych,

z drugiej narzędziem edukacji i kształtowania określonych postaw wobec zjawisk. Zmiany w zakresie nazw są przedmiotem dyskusji i polemik, a także powodują pewien opór i niezrozumienie. Szczególnie budzą je zalecenia polityki antydyskry-minacyjnej ze względu na płeć o potrzebie używania języka wrażliwego na płeć (np. w podręcznikach szkolnych). Oczywiście wdrożenie innego nazewnictwa nie jest gwarantem zmiany stosunku Polaków do „innych”. Wpajanie ludziom pew-nych zachowań językowych jest jednak ważnym elementem edukacji, a zachę-canie i wywoływanie refleksji nad tymi zmianami rozwija wrażliwość na problemy innych i sprzyja rozwojowi kompetencji interpersonalnych.

O ile zagadnienie języka i sposobu nazywania czyichś doświadczeń i proble-mów związanych z chorobą, zaburzeniem zdrowia psychicznego, problemowym piciem alkoholu czy niepełnosprawnością itp. jest relatywnie często poruszane na łamach piśmiennictwa naukowego, o tyle niemal nieobecnym polem analiz – z punktu widzenia procesów stygmatyzacyjnych i konstruowania wiedzy spo-łecznej – jeste przestrzeń „terminologiczna” między osobami, które korzystają z pomocy i leczenia różnych instancji, a tymi instytucjami i ich przedstawicielami (lekarzami, pracownikami socjalnymi, terapeutami, kuratorami itp.). Marta Anczew-ska z zespołem316 dokonała bardzo poznawczej analizy terminów, jakimi określa-ni są uczestokreśla-nicy tej relacji, konstatując, że ulegały one licznym przeobrażeokreśla-niom:

[…] w latach 50. byli to „lekarze i pacjenci” (doctors and patients), w 60. „personel i klienci” (staff and clients), w 70. „usługodawcy i konsumenci” (providers and consumers), w 80. „personel i uczestnicy” (staff and members), w 90. „korporacje zarządzające opieką i udziałowcy” (manager care

corporations and shareholders)317.

Dość popularnym terminem, który miałby zastąpić „tradycyjnego pacjenta”, jest „użytkownik” (user)318. Zwolennicy tych zmian są zdania, że odejście od ter-minu „pacjent” odgrywa rolę umacniającą pozycję w systemie pomocy i lecze-nia oraz przyczylecze-nia się do upodmiotowielecze-nia osób, które do tej pory – w ramach modelu biomedycznego – traktowane były przedmiotowo, jak chodzące jednostki chorobowe. Podnosi się również, że zmiany te są elementem działań na rzecz równoważenia relacji między „osobą opisywaną słowem konotującym bierne cier-pienie a wszechwiedzącym, zdolnym wszystkich uleczyć, wszechmocnym eks-pertem przejmującym nad nią kontrolę”319. Anczewska przytacza poglądy zwo-lenników i przeciwników tych zmian, wskazuje na korzyści i zagrożenia płynące z omawianych tendencji, a także przywołuje dostępne wyniki badań z udziałem osób, których problem ten dotyczy bezpośrednio (używając terminologii tradycyj-nej – mowa o „pacjentach” i „lekarzach”). Szczegółowa prezentacja tych treści nie ma tu sensu, natomiast warto zasygnalizować niektóre argumenty krytyczne