• Nie Znaleziono Wyników

POMIĘDZY PRZEMOCĄ SYMBOLICZNĄ A ILUMINACJĄ

Wspomniałem we wprowadzeniu o mało istotnym miejscu wojny pelopo-neskiej (nie wspominając już o Wojnie pelopopelopo-neskiej, z której przedstawiano tylko fragmenty poświęcone demokracji w  mowie pogrzebowej Peryklesa) w programie nauczania szkolnego, o związanym z tym schematyzmie (konflikt Ateny vs. Sparta) i jednocześnie — cóż za paradoks — braku czytelności wiel-kiej wojny Greków. (Sparta najeżdża Attykę, Ateny atakują Peloponez, konflikt rozstrzygany jest przez dziesięciolecia190; w zasadzie nie dochodzi do jednego, decydującego starcia — na krótko przed dziwną „bitwą bez bitwy” pod Aigo-spotamoi Spartanie proponują Atenom pokój na korzystnych dla tych ostat-nich warunkach.) Ze szkolnej lektury z historii starożytnej Grecji lepiej pamię-ta się imię Miltiadesa czy Leonidasa niż chociażby Temistoklesa, o Brazydasie czy Nikiaszu nawet nie wspominając. Maraton i Termopile mocniej zapisały się w pamięci uczniów. Maraton także przez konteksty sportowe, olimpijskie (o  tym, że wysłaniec biegł najszybciej jak umiał, by uniemożliwić działania zmówionych z Persami Ateńczyków, szkolna narracja milczała), Termopile zaś jako metafora obrazująca zmagania strony znacznie słabszej, ale skrajnie zde-terminowanej i heroicznej w pojedynku na śmierć i życie191 — coś jak biblijni Dawid i Goliat, z tym że w przypadku Termopil to zdradzony Dawid ponosi klęskę.

189 h.i. marrou, O poznaniu historycznym…, s. 263.

190 Przewidywał to zresztą król spartański Archidamos u progu wojny: „[…] nie łudźmy się, że wojna prędko się skończy, jeśli ich kraj zniszczymy; raczej lękam się, żebyśmy jej nie pozostawili w spadku naszym dzieciom”

(Tukidydes I, s. 56).

191 To nie przypadek, że właśnie Termopile nadały się do komiksowego w poetyce filmu 300 Zacka Snydera na podstawie komiksu Franka Millera (USA 2006). Akropol, Erechtejon, Partenon kojarzyły się bardziej z czołówką filmu Działa Nawarony (reż. John Lee Thompson na podstawie powieści Alistaira MacLeana z Gregorym Peckiem, Davidem Nivenem, Anthonym Quinnem, Irene Papas) niż z wojną peloponeską.

W Wikipedii można przeczytać:

Polskie Termopile — termin publicystyczny, używany na określenie kilku bitew z historii Polski, na wzór starożytnej bitwy pod Termopilami. Wspólnymi cechami wszystkich tych starć, które upodabniają je do desperackiej obrony Spartan przed Per-sami w wąwozie termopilskim, jest rażąca dysproporcja sił na korzyść strony atakują-cej, a także odważna postawa obrońców, walczących do wyczerpania zapasów i nawet za cenę śmierci większości oddziału. Określenia polskie Termopile jako pierwszy użył francuski poeta August Barbier w wierszu Atak pod Węgrowem z 1863 r. Natchnie-niem była bitwa pod Węgrowem stoczona w trakcie powstania styczniowego. Poeta porównał atak polskich kosynierów na rosyjskie armaty do heroicznych walk staro-żytnych Spartan. Wkrótce określenie to przylgnęło na trwałe do boju powstańców;

porównania tego starcia do bitwy pod Termopilami znalazły się także w wierszach Vanitas Cypriana Kamila Norwida i Bój pod Węgrowem Marii Konopnickiej. Z cza-sem zaczęto tak określać również inne bitwy192.

Jedna z najważniejszych postaci wojny peloponeskiej (i Wojny peloponeskiej)

— Alkibiades — znany był w moich szkolnych czasach raczej (a nawet tylko) jako prześmiewcze przezwisko profesora historii z popularnej powieści Edmun-da Niziurskiego Sposób na Alcybiadesa:

Kiedy zaczął nas uczyć na początku roku szkolnego, wiedzieliśmy o nim wszystko, prócz jednego: skąd się wzięło takie przezwisko i co ono właściwie znaczy. Z cieka-wością sięgnęliśmy do encyklopedii. Pod odnośnym hasłem znaleźliśmy podobiznę osobnika z grzywką, z jakimś płótnem (prawdopodobnie ręcznikiem) przewieszo-nym przez ramię. Twarz typa była nalana i nie ogolona. Poniżej przeczytaliśmy, co następuje: „Alcybiades — przywódca ateński w starożytnej Grecji. Zdolny, lecz ze-psuty moralnie. Wygnany z Aten, zginął z rąk mordercy”. Nic nam to, rzecz jasna, nie wyjaśniało. Przezwisko nie pasowało w żaden sposób do pana Misiaka. Dopiero raz na lekcji historii, kiedy dobrotliwie zwrócił Zasępie uwagę, że czeka go los Al-cybiadesa, zrozumieliśmy. […] Zrozumieliśmy wtedy, że biedak uważał siebie za Sokratesa, lecz nadzwyczajna złośliwość i małpia przekora jego uczniów ochrzciła go Alcybiadesem właśnie dlatego, że nie cierpiał tego męża greckiego193.

W przypadku dziejów wojny peloponeskiej (ani — tym bardziej — Wojny pe-loponeskiej) nie działa zatem opisany przez Pierre’a Bourdieu charakterystyczny dla nauczania szkolnego mechanizm „przymusu symbolicznego”194, a przecież poprzez ten rodzaj przymusu zwykle młody człowiek poznaje teksty klasycz-ne. Niekiedy jednak w grę wchodzi zupełnie innego rodzaju motyw — fascyna-cja. A nawet iluminafascyna-cja. Jak w przypadku Jerzego Stempowskiego i jego lektury Szekspira:

192 https://pl.wikipedia.org/wiki/Polskie_Termopile (dostęp: 13.06 2018).

193 e. niziurski, Sposób na Alcybiadesa, Warszawa 1966, s. 95–96.

194 p. Bourdieu, J.c. passeron, Reprodukcja. Elementy teorii systemu nauczania, przeł. e. neyman, Warszawa 1990.

Pewnego upalnego lata, jako młody chłopiec, przeczytałem po kolei wszystkie dramaty Shakespeare’a. Wypadek ten miał rozstrzygający wpływ na moje późniejsze lektury […] „Weź tę trzcinę i zmierz nią świątynię i tych, którzy się w niej modlą”, mówi Apokalipsa. Trzcina ta była w moich rękach. Odrzucałem odtąd bez pardonu wszystkie książki, które wydawały mi się gorsze od Troilusa i Kresydy195.

Zdarza się, że natrafia się na książkę, którą nie tyle się czyta, ile pochłania. I zda-rza się, że owe zachłanne lektury pozostają czymś więcej niż tylko chwilową, a za-tem w gruncie rzeczy iluzoryczną iluminacją. Bywa bowiem i tak, że owe mocne pierwsze wrażenia nie dają się łatwo przesłonić przez inne lektury; że nie tak łatwo pokrywają się pyłem życiowych doświadczeń. Jeśli stają się czymś więcej, zyskują wtedy charakter formacyjny. Jedne z nich kształtują charakter człowieka, inne — jego widzenie problemów świata, inne jeszcze — co z poprzednim ściśle związane

— wpływają na język. Nie są to zresztą sprawy zupełnie od siebie odseparowane.

Wreszcie nie przypadkiem mawiają Francuzi: Le style, c’est l’homme.

Młodość to naturalny czas tego typu doświadczeń, lekturowych iluminacji — zresztą mających wcale często świecki charakter. Jak pisze Jerzy Pilch, to wtedy najłatwiej trafić można na lektury „po zaznaniu których człowiek jest niespokoj-ny i nieczysty jak nieboskie stworzenie”196. Książki będące przyczyną takiej inicja-cji mogą być oczywiście najróżniejsze. Ale szczególna sytuacja ma miejsce wtedy

— czy może nawet: zwłaszcza wtedy — gdy młody człowiek natyka się na twór-czość wybitnych autorów w okolicznościach z charakterem formalnego kształce-nia niewiele mających wspólnego. Niekiedy dopomaga temu Historia. Spotkakształce-nia z Dziennikiem Witolda Gombrowicza czy 1984 George’a Orwella zawsze, nie-zależnie od czasu i miejsca lektury, pozostałyby pewnie dla mnie niezwykłym przeżyciem. Ale tak się złożyło, że obie książki przeczytałem zimą na przełomie lat 1981 i 1982 w Polsce. I, w czym trudno dostrzec coś szczególnie wyjątkowe-go, nie mogłem się od nich oderwać197. Oczywiście powody moich ówczesnych fascynacji były różne w zależności od tego, co autor miał do zaoferowania: Gom-browicz czarował mnie literackim kunsztem, Orwell — politycznym wizjoner-stwem. Niemniej coś ich — tych pod wieloma względami tak przecież różnych autorów — wtedy według mnie łączyło. Ot, chociażby to, że dostępni byli tylko w tzw. drugim obiegu, że o możliwość poznania ich dzieł trzeba było zabiegać.

Z Tukidydesem i jego Wojną peloponeską było inaczej. Dzieło to można było w moich latach szkolnych bez większego trudu wypożyczyć w bibliotekach, ku-pić w antykwariatach lub w księgarniach. I jeśli dobrze sobie przypominam, nie

195 J. sTempowski, Granice literatury, w: tegoż, Eseje…, s. 331.

196 J. pilch, Tezy o głupocie, piciu i umieraniu, Londyn 1997, s. 8.

197 „Pamiętam takie wydarzenie z dzieciństwa: książki stały na pólkach w dwóch rzędach i w tylnym znalazłem Rok 1984 Orwella, musiałem mieć chyba wtedy 14 lub 15 lat, i zaczytałem się tą książką do tego stopnia, że nie zauważyłem, kiedy przyszedł zmierzch”. p. Śpiewak, Skazany na życie umysłowe, w: Teczki liberałów, skompletowali J. paradowska, J. Baczyński, Poznań 1993, s. 181.

było tak, że kupowało się opowiedzianą przez Tukidydesa historię wojny pelo-poneskiej „spod lady”. Po prostu — dla jednych był to fragment może i obo-wiązkowej, acz jednak trochę nudnej klasyki198, dla innych — taka sobie staroć.

Można było zatem bez specjalnego trudu kupić „Tukidydesa”, a potem zupełnie spokojnie odłożyć na półkę. By odłożyć lekturę Wojny peloponeskiej na czas bli-żej nieokreślony, ad Kalendas Graecas.

Dlatego pewnie nie zabrałbym się do lektury Wojny peloponeskiej, gdyby nie wydany w 1984 roku przez „Znak” zbiór esejów Jerzego Stempowskiego, a w nim szkic zatytułowany Czytając Tukidydesa. Nie tylko zrobił on na mnie niezwykle silne wrażenie, ale i wbił mi się w pamięć o wiele mocniej niż bar-dziej bodaj znany, a na pewno częściej przywoływany przez moich przyjaciół studiujących filologię polską Esej dla Kasandry. Tak, szkic Stempowskiego to było coś — coś, co wręcz nakazywało mi natychmiast sięgnąć po Tukidydesa.

Nie, nie chodziło tylko o obecne wtedy w książkach (a od 1982 zaznaczane w wydrukowanym tekście) ingerencje cenzury. Nie o zakazany owoc chodziło, choć nie uniknął cięcia cenzury i szkic Stempowskiego poświęcony Tukidyde-sowi. Nic dziwnego, wszak PRL był krainą, w której królowała nie tyle Analogia, ile Aluzja. Cenzorzy doszukiwali się jej wszędzie, nawet w bajkach dla dzieci

— zwłaszcza tych, w których krasnale nosiły czerwone czapeczki. Więc nie, nie chodziło o to, by w lekturze Tukidydesa odkryć coś, co w tekście Stempowskie-go zakrył cenzor. W tym celu wystarczyło zresztą dotrzeć do nieokaleczoneStempowskie-go tekstu eseju w wydaniu paryskiej „Kultury”. Zadanie może nie tak znowu łatwe, ale przecież wówczas jak najbardziej wykonalne. Powtórzę raz jeszcze, nie szło o to, żeby zrozumieć pełniej Stempowskiego. Szło o dzieło samego Tukidyde-sa, które po lekturze eseju emigracyjnego intelektualisty jawić mi się musiało jako krynica mądrości. Sięgnąłem zatem ochoczo po Wojnę peloponeską, prze-czytałem kilkadziesiąt stron… Dzieło Tukidydesa okazało się dla mnie nie do przebrnięcia. Gdybym pisał dzisiaj wspomnienia z lat młodości, na pewno nie mógłbym, jak na przykład Mary McCarthy, wyznać po latach: „Potrafię dziś odczuwać takie samo drżenie wewnętrzne, kiedy czytam: «Tukidydes Ateń-czyk napisał historię wojny między PeloponezyjAteń-czykami i AteńAteń-czykami»”199.

198 Nie zawsze nudnej zresztą, niekiedy niepokojąco aktualnej. Notka wzięta z „Corriere Romagna”, zatytuło-wana Czas Machiavellego nie przeminął, ozdabia okładkę biografii wielkiego florentyńskiego myśliciela autor-stwa Maurizia Viroliego (zob. m. viroli, Uśmiech Machiavellego. Biografia, przeł. k. ŻaBoklicki, Warszawa 2006).

XIX-wieczny historyk Alexis de Tocqueville był przewodnikiem po świecie podzielonym zimną wojną. Diagnozy tego ostatniego odnaleźli prawie w tym samym czasie polityk Charles de Gaulle i socjolog Raymond Aron. Tukidydes też wyjaśniał mechanizmy zimnej wojny.

199 m. mccarThy, Wspomnienia z lat katolickiej młodości, przeł. c. woJewoda, Warszawa 1968, s. 249. „Pewnego upalnego lata, jako młody chłopiec, przeczytałem po kolei wszystkie dramaty Shakespeare’a. Wypadek ten miał rozstrzygający wpływ na moje późniejsze lektury […]. «Weź tę trzcinę i zmierz nią świątynię i tych, którzy się w niej modlą», mówi Apokalipsa. Trzcina ta była w moich rękach. Odrzucałem odtąd bez pardonu wszystkie książki, które wydawały mi się gorsze od Troilusa i Kresydy”. J. sTempowski, Granice literatury, w: tegoż, Eseje…, s. 331.

Moje trudne, mozolne doświadczenie lektury Wojny peloponeskiej nie jest jed-nak unikatowe. Tak, ja też wiedziałem — jak wspomniany na samym wstępie Henry Miller — że Wojna peloponeska to arcydzieło i że należy to arcydzieło czy-tać z uwagą. I też początkowo — jak Miller — Wojny peloponeskiej do końca nie doczytałem. Na dodatek porzuciłem lekturę dzieła Tukidydesa bez specjalnego żalu. Oczywiście to nie przypadek zdecydował, że z Wojną peloponeską było ina-czej niż z Dziennikami Gombrowicza czy antyutopią Orwella.

* * *

Wojna peloponeska w lekturze. Po pierwsze: to słabo czytelna dla laika mozai-ka greckich ludów:

Wyruszały zaś na nią obie strony w  orszaku następujących sprzymierzeńców:

z Lacedemończykami byli wszyscy Peloponezyjczycy mieszkający po tamtej stronie Istmu Korynckiego prócz Argiwczyków i Achajczyków — Argiwczycy zachowywali przyjazne stosunki z obiema stronami, z Achajczyków zaś jedynie Pelleńczycy brali udział w wojnie od samego początku — a spoza Peloponezu: Megaryjczycy, Beoci, Lokrowie, Fokejczycy, Amprakioci, Leukadyjczycy, Anaktoryjczycy. Floty dostarcza-li: Koryntyjczycy, Megaryjczycy, Sykiończycy, Pelleńczycy, Elejczycy, Amprakioci, Leukadyjczycy, jazdy zaś: Beoci, Fokejczycy i Lokrowie; wszystkie inne państwa dały piechotę. To byli sprzymierzeńcy Lacedemończyków; sprzymierzeńcami zaś Ateńczy-ków byli: Chioci, Lesbijczycy, Platejczycy, Messeńczycy z Naupaktos, większa część Akarnańczyków, Korkirejczycy, Dzakintyjczycy i inne państwa płacące daninę, jak Karia nadmorska, Dorowie sąsiadujący z Karyjczykami, Jonia, Hellespont, wybrzeże trackie, wszystkie wyspy ku wschodowi między Peloponezem a Kretą i wszystkie inne Cyklady prócz Melos i Tery. Floty dostarczali: Chioci, Lesbijczycy i Korkirejczycy;

wszyscy inni — piechoty i pieniędzy. Tacy byli sprzymierzeńcy obu stron i takie było wyposażenie wojenne (Tukidydes II, s. 9–11).

Po drugie — ciągle zmieniające się wojskowe sojusze200, których nie umiałem ułożyć w zrozumiały i przejrzysty dla siebie sposób.

W czasie poprzedzającym przejście konfliktu ateńsko-spartańskiego w stan otwartej wojny (acz jednocześnie ważnym etapem do wojny prowadzącym) sto-czono bitwę o Potidaję. A w niej skrajny przypadek wielokrotnej zmiany sojuszy (także w czasie jednej tylko bitwy) zaprezentował król macedoński Perdykkas (zob. Tukidydes I, s. 58–60). Na marginesie — to kolejne splątanie. Potidaja była

200 Być może kiedyś dla „późnych wnuków” dzisiejszych czytelników Tukidydesa równie niezrozumiałe będą sojusze i — co ważne — zmiany sojuszy w czasie pierwszej i drugiej wojny światowej, w tym może szczególnie przypadek Włoch w obu wojnach i ZSRR w drugiej z nich. O tym, jak u progu Wielkiej Wojny (później nazwanej pierwszą wojną światową) stare antagonizmy traciły na znaczeniu wobec nowych zagrożeń zob. B.w. Tuchman, Sierpniowe salwy, przeł. m.J. i a. micheJdowie, Warszawa 1993, s. 27.

kolonią Koryntu, ale należała do Ateńskiego Związku Morskiego. Korynt i Ateny to w wojnie peloponeskiej przeciwnicy. W sprawie powikłanych zależności plemien-no-ustrojowych warto przytoczyć jeszcze wypowiedź Hermokratesa z Syrakuz:

Niechaj też nikt nie stoi na błędnym stanowisku, że jedynie Dorowie sycylijscy są wrogami Ateńczyków, miasta natomiast założone przez Chalkidyjczyków są bezpieczne ze względu na swe jońskie pochodzenie. Nie dlatego bowiem atakują nas Ateńczycy, że mieszkają tu dwa szczepy i że jednego z nich są wrogami, lecz dlatego, że pragną zdo-być bogactwa Sycylii, które są wspólną własnością nas wszystkich (Tukidydes IV, s. 61).

W dwudziestym roku wojny w zwycięskim dla Aten starciu pod Miletem „tak się w tej bitwie złożyło, że po obu stronach Jończycy pobili Dorów, Ateńczycy bowiem zwyciężyli stojących naprzeciw Peloponezyjczyków, Milezyjczycy zaś

— Argiwczyków” (Tukidydes VIII, s. 431). Jeśli chodzi o wojny greckie po od-parciu perskiej nawałnicy, to warto zwrócić uwagę na fakt, że do pierwszej woj-ny peloponeskiej (460–445 p.n.e.) dochodzi przez spór Megary z Koryntem.

Spór do tego stopnia gorący, że Megara wystąpiła z Symmachii Spartańskiej i poprosiła o pomoc Ateny, i dopiero po jej uzyskaniu rozpoczęła z Koryn-tem wojnę, która poz Koryn-tem objęła Grecję. O wojnę opisywaną przez Tukidydesa zabiegali u Spartan ramię w ramię Koryntyjczycy (którym Lawrence A. Tritle przypisuje nawet znacznie większą rolę niż tylko jednego z głównych sojuszni-ków Sparty201) i wypchnięci z ateńskiego rynku (handlowego czy politycznego, o to w tej chwili mniejsza) Megaryjczycy. A przecież przyjmuje się, że pomoc udzielona Megarze przez Ateny była jednym z głównych powodów wybuchu pierwszej wojny peloponeskiej. Inna kwestia to dostrzeżenie, jak lokalne kon-flikty — w pierwszej wojnie peloponeskiej Megara vs. Korynt, w dziele Tukidy-desa Korynt vs. Korkira — rozpoczęły konflikty globalne (w greckim świecie).

Wreszcie — po trzecie — dość jednostajna, przynajmniej jak na wymagania młodego człowieka, narracja (ta jednostajność jeszcze wyraźniej daje o  sobie znać w kontynuacji dziejów wojny peloponeskiej pisanej przez Ksenofonta202).

Wszystko to składało się na ciąg powodów, dla których zarzucenia lektury wiel-kiego dzieła ojca zachodniej historiografii nie uznałem za wielką stratę. Dobrze, powiedziałem sobie, widać to nie dla mnie.

201 „Wnikliwa lektura dzieła Tukidydesa pokazuje, że druga niebezpieczna zapadka pułapki Tukidydesa jest jeszcze bardziej złożona i uniknięcie jej wymaga czujności i rozwagi. Tukidydes bowiem wyraźnie napomina, że ani Sparta, ani Ateny nie chciały wojny. Lecz ich sojusznicy i wasale zdołali je przekonać, że wojna i tak jest nieunikniona, co spowodowało, że oba państwa-miasta chciały uzyskać wyprzedzającą i decydującą przewagę na wczesnym etapie eskalującej konfrontacji. Zatem, oceniając realnie, podjęły decyzję o  wejściu do wojny wskutek namowy swoich państw wasalnych”. J. BarTosiak, Pacyfik i Eurazja. O wojnie, Warszawa 2018, s. 479. Pomińmy tu pewną nieścisłość — o ile zachęcający Spartę do wojny Korynt można uznać nie tylko za sojusznika, ale nawet i za wasala Sparty, o tyle Korkira, która przekonywała Ateny do tego, że wojna Aten ze Spartą jest nieunikniona, nie była wasalem Aten, a sojusz Ateńczyków z Korkirą miał charakter wybitnie obronny; żadna inna polis Aten do wojny nie zachęcała.

202 ksenofonT, Historia grecka…

Tym samym nie stało się moim udziałem olśnienie, jakiego doznał chociażby młody Bob Dylan, późniejszy laureat literackiego Nobla. Tak opisuje on w swo-ich Kronikach unikatowe przeżycie, jakim stała się dla niego pełna arcydzieł li-teratury biblioteka:

Obecność literatury w tym miejscu była tak silna, że człowiek po prostu musiał wyzbyć się przywiązania do głupoty. Kulturowe spectrum, w jakim się wychowałem, sprawiło, że mój umysł był czarny od sadzy. Brando. James Dean. Milton Berle. Mari-Brando. James Dean. Milton Berle. Mari-lyn Monroe. Lucy. Earl Warren i Chruszczow. Castro. Little Rock i Peyton Place. Ten-nessee Williams i Joe di Magio. J. Edgar Hoover i Westinghouse. Rodzina Nelsonów.

Motele Holiday Inn i chevrolety po tunin gu. Mickey Spillane i Joe McCarthy. Levit-town. W tym pokoju wszystko to wydawało się śmiechu warte203.

Otóż w bibliotece, w której było niemal „wszystko”, Dylan specjalne miejsce rezerwuje właśnie dla Tukidydesa. Pisze:

Tukidydes — opowieść przyprawiająca o  dreszcze. Powstała czterysta lat przed Chrystusem i mówi, że natura ludzka zawsze jest wrogiem tego, co od niej wyższe.

Tukidydes pisze, w jaki sposób słowa tracą zwykłe znaczenie, jak można w okamgnie-niu wpłynąć na działania i poglądy innych. Miałem wrażenie, że nic się od tamtych czasów nie zmieniło204.

Dla Dylana w bibliotece, w której było „prawie wszystko”, co ważne z histo-rii literatury i myśli ludzkiej, to „wszystko” w porównaniu z Tukidydesem było

„wagą lekką” (Dylan), wszystko bladło w porównaniu z autorem Wojny pelopo-neskiej205. Wielu pisarzy (w tym, podobnie jak Dylan, noblistów) wracało do lek-tury Wojny peloponeskiej nawet u schyłku swojej pisarskiej kariery. Saul Bellow jako młody człowiek opracowywał na Uniwersytecie w Chicago w ramach pro-jektu „Wielkich Ksiąg” dzieła Plutarcha, Tacyta, Państwo i Etykę nikomachejską, Lewiatana Hobbesa, Herodota i — właśnie Tukidydesa. Biograf Bellowa James Atlas, opisując salon autora Herzoga wiele dziesiątek lat po zakończeniu słyn-nego uniwersyteckiego projektu, wspomina, że obok stylowego biurka, kanapy w brokułowym kolorze, stolika kawowego ze szklanym blatem, krzesła projek-tu Eamesa przy oknie i wszechobecnych książek na pulpicie do czytania leżał otwarty tom Tukidydesa206.

Otóż ja, nie ma powodu tego ukrywać, Tukidydesa na początku uniwersytec-kich studiów porzuciłem, ale temat (a dla mnie problem) Wojny peloponeskiej co jakiś czas wracał. Niestety, zawsze z podobnym skutkiem — czytelniczą kapitu-lacją. Bliźniaczo podobnie wyglądała bowiem po mniej więcej dwóch latach od

203 B. dylan, Kroniki, t. 1, przeł. m. szusTer, Wołowiec 2014, s. 29.

204 Tamże.

205 Tamże, s. 30.

206 J. aTlas, Bellow. Noblista z Chicago, przeł. l. czyŻewski, Warszawa 2006, s. 618.

pierwszej lektury moja druga przygoda z Wojną peloponeską, do której asumpt dał świetny szkic Bronisława Łagowskiego Tukidydes: Wojna peloponeska. Dla ścisłości. Ponieważ wspominam teksty poświęcone Wojnie peloponeskiej, więc może jest to dobry moment, by jeszcze raz zaznaczyć, że zarówno w przypadku Stempowskiego, jak i Łagowskiego207 chodziło mi o tekst Tukidydesa, nie o dzie-je wojny peloponeskiej. Ciekawiło mnie to pierwsze, jakkolwiek dla wielu roz-graniczenie zapisu wojny dokonywanego na bieżąco przez jednego z jej uczestni-ków i samej wojny wydać się może wątpliwe. Po latach mógłbym oczywiście dla obrony swojego stanowiska przywołać kwestie bardziej zobiektywizowane. Ale by trzymać się chronologii mojego poznawania dzieła przenikliwego Ateńczyka, wyznać muszę, że w grę wchodziły także powody czysto osobiste. Zapamiętane ze szkolnych lekcji historii dzieje wojny peloponeskiej kojarzyły mi się (i to mgli-ście) z wojną bez błysku, bez wielkich wydarzeń; żadnych efektownych, prze-chodzących do historii wojen manewrów (jak pod Maratonem czy — bardziej jeszcze — Kannami), żadnej rozstrzygającej bitwy (jak pod Akcjum)208, żadnej

pierwszej lektury moja druga przygoda z Wojną peloponeską, do której asumpt dał świetny szkic Bronisława Łagowskiego Tukidydes: Wojna peloponeska. Dla ścisłości. Ponieważ wspominam teksty poświęcone Wojnie peloponeskiej, więc może jest to dobry moment, by jeszcze raz zaznaczyć, że zarówno w przypadku Stempowskiego, jak i Łagowskiego207 chodziło mi o tekst Tukidydesa, nie o dzie-je wojny peloponeskiej. Ciekawiło mnie to pierwsze, jakkolwiek dla wielu roz-graniczenie zapisu wojny dokonywanego na bieżąco przez jednego z jej uczestni-ków i samej wojny wydać się może wątpliwe. Po latach mógłbym oczywiście dla obrony swojego stanowiska przywołać kwestie bardziej zobiektywizowane. Ale by trzymać się chronologii mojego poznawania dzieła przenikliwego Ateńczyka, wyznać muszę, że w grę wchodziły także powody czysto osobiste. Zapamiętane ze szkolnych lekcji historii dzieje wojny peloponeskiej kojarzyły mi się (i to mgli-ście) z wojną bez błysku, bez wielkich wydarzeń; żadnych efektownych, prze-chodzących do historii wojen manewrów (jak pod Maratonem czy — bardziej jeszcze — Kannami), żadnej rozstrzygającej bitwy (jak pod Akcjum)208, żadnej