• Nie Znaleziono Wyników

Przedstawiony tu tekst poświęcony Wojnie peloponeskiej został pomyślany — jak już wspomniano — jako esej, ale esej w tym znaczeniu, jakie zaproponował Henryk Elzenberg:

„Esej” to nie to samo, rzecz prosta, co „impresja” albo „gawęda”, tylko studium skonstruowane; w  prowadzeniu myśli jest jednak swobodniejsze od prawidłowej, precyzyjnie pisanej „rozprawy”; mniej argumentuje i mniej też stroni od akcentów uczuciowych i osobistych92.

W przypadku niniejszego studium monografia problemowa w formie eseju jest konsekwencją przyjęcia specyficznej perspektywy (socjologia literatury) i te-matu/przedmiotu (Wojna peloponeska Tukidydesa).

Nie ma co ukrywać, z  kwalifikacją esejów poświęconych historii i  polityce

— a piszą je nie tylko akademicy, ale i literaci — jest pewien problem. Z jakim rodzajem pisarstwa mamy mianowicie do czynienia? Do jakiej dziedziny/dyscy-pliny je przypisać? Włodzimierz Bolecki pisze we wstępie do jednego z wydań znanego eseju Miłosza: „Decydując się opublikować Zniewolony umysł w serii

«Lekcja literatury», Wydawca — za zgodą Autora, a ku mojej satysfakcji — uznał tę książkę za utwór należący do literatury, a nie politologii czy socjologii”93. „Wy-dawca uznał za zgodą Autora” — ale Zniewolony umysł mógł też zostać uznany za esej z zakresu socjologii. Co na to sam Miłosz? No właśnie:

90 Tamże, s. 68.

91 Tamże, s. 69.

92 h. elzenBerG, Próby kontaktu. Eseje i studia krytyczne, Kraków 1966, s. 5. Kwalifikacja pracy naukowej jako ese-ju bywa podkreślana także w tytułach i podtytułach prac naukowych — zob. np. e. Goffman, Analiza ramowa. Esej z organizacji doświadczenia, przeł. s. BurdzieJ, Kraków 2010.

93 „Strach przed odpłynięciem okrętu” (rozmowa Czesława Miłosza z Włodzimierzem Boleckim o Zniewolonym umyśle), w: c. miłosz, Zniewolony umysł, Kraków 1999, s. 8.

Recenzje z [tej] książki w pismach socjologicznych kwalifikowałyby mnie raczej na profesora socjologii albo nauk politycznych. Ale bynajmniej mi nie zależało na takiej etykietce, wręcz przeciwnie. […]. [Teraz jest] na liście obowiązkowych lektur dla stu-dentów zajmujących się historią dwudziestego wieku94.

Czyli znowu: Miłosz mógł być zaliczony, wbrew swym chęciom i intencjom, do grona socjologów czy politologów.

Wojny peloponeskiej Tukidydesa jako tematu obszernej eseistycznej książki planowanej przez wybitnego pisarza nie trzeba sobie wyobrażać. Znany jest bo-wiem plan takiej właśnie książki. Zbigniew Herbert zamierzał poświęcić proble-matyce Wojny… obszerne studium, ba, jak się wiele lat po jego śmierci okazało,

„Herbert krążył wokół Tukidydesa długie lata, gromadził książki i komentarze poświęcone jego osobie i wojnie peloponeskiej”95. Jak można przeczytać w mo-numentalnej biografii Poety, w ostatnim okresie życia, kiedy pozostały mu

już tylko lektury, […] wraca zatem do Tukidydesa, odpakowuje też dwudziestokilo-gramową paczkę z kserokopiami książek na temat wojny peloponeskiej, które przy-gotował dla niego opiekuńczy Unseld, choć trudno powiedzieć, ile z tych opracowań zdołał choćby przeglądnąć96.

Jak jednak można podejrzewać, nawet owe niezwykle solidnie zakrojone przygotowania97 nie zmieniłyby pisarskiego podejścia Herberta tak scharak-teryzowanego w  innej, zbliżonej pewnie w  strukturze do planowanego eseju o Wojnie peloponeskiej książki. Pisał Herbert tak: „[…] nie jestem fachowcem, ale amatorem, zrezygnowałem ze wszystkich uroków erudycji: bibliografii, przy-pisów, indeksów. Zamierzałem bowiem napisać książkę do czytania, a nie do naukowych studiów”98.

Studium niniejsze stara się zachować charakter akademicki, acz z pewnością nie należy do standardowej produkcji socjologicznej. Niekonwencjonalny cha-rakter pracy wiąże się oczywiście z pewnym ryzykiem, ale przynieść może także ciekawe poznawczo rezultaty99. Przyjąłem także zasadę, że znaczną część przy-wołań i cytatów (w szczególności — wszędzie tam, gdzie to możliwe i sensowne

94 Tamże.

95 p. kłoczowski, (list do redakcji), „Przegląd Polityczny” 2013, nr 121–122, s. 206.

96 a. franaszek, Herbert. Biografia II. Pan Cogito, Kraków 2018, s. 759.

97 Zob. tamże.

98 z. herBerT, Barbarzyńca w ogrodzie, Warszawa 2000, s. 5.

99 O mojej problemowej monografii Św. Gombrowicz pisał Zdzisław Łapiński: „Jest rzeczą znamienną, że najambitniejsze ujęcie działań i wytworów gombrowiczologii, ujęcie metodologicznie bardzo wyszukane, wyszło spod pióra socjologa” (z.  łapiński, Posłowie wydawcy — Gombrowicz wobec formy (krótkiej), w: w.  GomBrowicz, Pisma zebrane, t. 1: „Bakakaj” i inne opowiadania, wyd. krytyczne pod red. w. BoleckieGo, J. JarzęBskieGo, z. łapińskieGo, Kraków 2002, s. 350); pisano też: „This is a sophisticated study of the phenomenon of Gombrowicz” („The Sarmatian Review”, April 2001, vol. XXI, no. 2).

— tych niedotyczących bezpośrednio Wojny peloponeskiej) przenoszę do przypi-sów100. W ten sposób książka ta w zamierzeniu powinna być i „do czytania” (bez przypisów), i do „naukowych studiów” (z przypisami).

Tu uwaga-zastrzeżenie. Stanowiące znaczną część tego eseju fragmenty dzieła Tukidydesa w znakomitej większości przywoływane były w rozlicznych tekstach Wojnie peloponeskiej poświęconych. A  także w  wielu innych, gdzie ilustracje z Tukidydesa się „przydają”. Czy warto je powtarzać? Co przemawia za tym, by fragmenty te przywoływać po raz kolejny? No cóż, przypomnę uwa-gę Pascala, którą Władysław Tatarkiewicz daje w jednej z przedmów do swej monumentalnej Historii filozofii: „Niech nikt nie mówi, że nie powiedziałem nic nowego: rozmieszczenie treści jest nowe. Kiedy gra się w piłkę, obaj gracze grają tą samą piłką, ale jeden mierzy ją lepiej”101. Lepiej? Biorąc pod uwagę prześwietnych autorów, którzy poświęcili swoje teksty Wojnie peloponeskiej (czy też wykorzystywali w nich dzieło Tukidydesa), gdybym podpisał się bez zastrzeżeń pod uwagą autora Prowincjałek, musiałbym być, a i to tylko w naj-lepszym razie, niepoprawnym megalomanem. Powiem więc może nie tyle skromniej, ile starając się przedstawić tę kwestię we właściwych proporcjach — będę chciał przedstawić dzieło Tukidydesa nie tyle „lepiej”, ile po prostu nieco

„inaczej”. Efektem tych starań jest studium, którego patchworkowa budowa próbuje oddać formę eseju połączonego z treścią repetytorium/przewodnika i  ambicjami problemowej monografii102. Mam nadzieję, że każdy czytelnik weźmie z lektury tego studium to, co jest mu najbardziej potrzebne — jedni streszczenie, inni — wyłuskane, najbardziej istotne fragmenty, inni jeszcze te problematyzacje, które uznają za zajmujące.

Socjologia jest dyscypliną wieloparadygmatyczną, ale rzecz jasna ma swój mainstream, więc uwagi, które poczynił Paul K. Feyerabend, zachowują w tym przypadku swoją moc. W kontekście Kuhnowskiej „nauki normalnej” pisze on, że wedle jej wymagań „co bardziej niespokojnych kolegów trzeba przystosować do wykonywania poważnej pracy”103. Nie trzeba dodawać, że w  rozumieniu Feye ra benda nie jest to bynajmniej komplement.

Gdyby ktoś uznał, że najciekawsze w przedstawionym tu studium są właśnie cytaty z Wojny peloponeskiej, nie poczuję się urażony, a wręcz przeciwnie — jako

100 Pozostaje mi mieć nadzieję, że nie mylił się narrator powieści Saula Bellowa Ravelstein: „Moim zdaniem mądry przypis uratował w przeszłości niejeden tekst”. s. Bellow, Ravelstein…, s. 8.

101 w. TaTarkiewicz, Historia filozofii, t. 1, Warszawa 1978, s. 8.

102 Szkic mój nie jest zatem podporządkowany rygorom pracy historyka. W  gruncie rzeczy chciałbym móc przepisać słowa wielkiego Poety i akademickiego wykładowcy, że siedząc nad tą książką, „[b]yłem […] wolny i korzystałem ze swojej wolności. Nie zastanawiałem się też nad gatunkiem, jaki uprawiam. Wyszło coś pośredniego między esejem, wyznaniami i wykładem”, c. miłosz, Przypis po latach, w: tegoż, Ziemia Ulro, Kraków 2000, s. 8.

Studium niniejsze stara się być przede wszystkim wykładem, ale jak wspomniałem, nie stroni od formy eseju, nie ucieka też od wyznań osobistych, gdy mogłem mieć nadzieję, że rozjaśniają wywód.

103 p.k. feyeraBend, Jak być dobrym empirystą, przeł. k. zamiara, Warszawa 1979, s. 202.

autor wyboru fragmentów dzieła Tukidydesa chętnie się z taką oceną zgodzę.

Z jednym wszakże zastrzeżeniem: że pominąłem te fragmenty dzieła Tukidyde-sa, które — dopowiadając konieczne dla historyków szczegóły — w wielu przy-padkach zaciemniają obraz logiki przebiegu i struktury ateńsko-spartańskiego konfliktu. Niniejsza praca nie jest bowiem — i nie stara się być, powtórzę to raz jeszcze — studium o wojnie peloponeskiej, ale esejem o Wojnie peloponeskiej Tukidydesa104.

Fragmenty dzieła ojca zachodniej historiografii znaleźć można nie tylko w wielu pracach naukowych, są one także wyraźnie obecne w literackiej eseistyce czy publicystyce politycznej. O tym, że dzieło Tukidydesa może być doskonałym źródłem pożytecznych przykładów czy ilustracji różnorakich zjawisk lub zda-rzeń, wiedziano wszak od dawna i — w tym sensie — od dawna z dzieła ateń-skiego historyka korzystano105. Niezależnie od stopnia oryginalności, jaką zapi-som Tukidydesa przypisywano106. Łączy się z tym jeszcze inna sprawa — kwestia poznawczego statusu opisów, charakterystyk, a także intrygujących stwierdzeń i twierdzeń, których w Wojnie peloponeskiej mrowie.

Otóż nie spodziewam się zarzutu, że Tukidydesa zapis wojny peloponeskiej obfituje w opisy (a przede wszystkim — bezdyskusyjne opisy) ludzkich spraw tak bardzo znane, że nie mają one właściwie poważnych alternatywnych wer-sji107. A pozostając bezalternatywnymi, schodzą na poziom nie tyle oryginalnego odkrycia, ile raczej od tak dawna znanej prawdy, że miewa ona posmak

bana-104 Tytuł Wojna peloponeska, podawany bez jakichkolwiek dodatków, bywał zarezerwowany tylko i wyłącznie dla dzieła Tukidydesa (czyli dla dwudziestu jeden pierwszych lat konfliktu). Polski znawca tematu Ryszard Kulesza, autor Wojny peloponeskiej, wspomina: „Dziesięć lat temu opublikowałem książkę zatytułowaną Ateny–Sparta 431–404 p.n.e., którą pisałem jako popularnonaukową monografię wojny peloponeskiej. Wskutek niezrozumiałego dla mnie wówczas uporu książka nie mogła się ukazać pod swoim właściwym tytułem”. r. kulesza, Wojna peloponeska…, s. 7.

Co znamienne, wydana przez Columbia Games Inc. w roku 2007 gra planszowa (opatrzona stosunkowo dokładną mapą starożytnej Grecji, z zaznaczeniem ważniejszych kampanii wojny peloponeskiej, zatytułowana została Ateny

& Sparta. Jak widać, polaryzacja podkreślająca binarność konfliktu w wielkiej wojnie Greków wygrywa z tytułem dzieła Tukidydesa.

105 Nie są wyjątkiem stwierdzenia takie (i podobne) jak: „Przekonującego przykładu dostarcza nam tu grecki historyk Tukidydes”. n. machiavelli, Książę. Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza, przeł. k. ŻaBoklicki, Warszawa 1994, s. 215; „Nie jest to z pewnością wymysł nowożytności: tę regułę w czystej postaci zaobserwować można już u Tukidydesa, gdy opowiada o rewolucji w Korkirze”, m. malia, O rewolucji rosyjskiej.

Wykłady paryskie, przeł. ł. maŚlanka, Warszawa 2017, s. 33.

106 Pisze Stempowski: „Teoria równowagi sił jest zapewne stara jak świat i nikt nie może uchodzić za jej wynalaz-cę. Wersja znajdująca się u Tukidydesa jest zbyt dobrze sformułowana, aby mogła być pierwszym szkicem, jakkolwiek słyszymy ją z ust człowieka tak pomysłowego jak Alkibiades”. J. sTempowski, Czytając Tukidydesa…, s. 207.

107 „Próbując zrozumieć naturę konfliktów międzynarodowych […], Nye zaczyna od umieszczenia ich w kontekście logiki polityki oraz jej funkcji i interpretacji od początków istnienia jednostek terytorialno-politycznych.

Historycznym kluczem do takiego rozumowania jest dla Nye’a Wojna peloponeska (opisana przez Tukidydesa) i jest to klucz zrozumiały, choć nie jedyny”. r. kuźniar, Przedmowa do polskiego wydania, w: J.s. nyeJr., Konflikty międzynarodowe…, s. 12.

łu108. Przedstawione przez Tukidydesa opisy, stwierdzenia i twierdzenia zwykle takie alternatywne rozwiązania mają. Zilustruję to przykładem dwu interpreta-cji roli słabszego sprzymierzeńca (satelity) w szkole tzw. realizmu politycznego.

W eseju Czytając Tukidydesa Jerzy Stempowski pisze:

Rola słabszego sprzymierzeńca nigdy nie budziła zazdrości. W starych traktatach o  sztuce wojennej znajdujemy wskazówkę, że mając przed sobą dwóch sprzymie-rzonych przeciwników, należy naprzód atakować słabszego, bo silniejszy może za-wsze znaleźć mnóstwo powodów, aby nie przyjść mu z pomocą. Machiavelli odradza w ogóle sprzymierzanie się z silniejszym partnerem, bo — jakikolwiek byłby ogólny wynik wojny — słabszy wyjdzie na niej zawsze źle. W razie przegranej silniejszy bę-dzie starał się zawrzeć pokój kosztem słabszego sprzymierzeńca; w razie wygranej ten ostatni znajdzie się sam na sam ze zwycięzcą, bez możności manewrowania, zdany praktycznie na jego łaskę i niełaskę. Dawniejsi autorzy zdają się zawdzięczać te praw-dy lekturze Tukipraw-dydesa109.

Czy mamy tu do czynienia ze spiżowym prawem obowiązującym jeśli nie za-wsze i wszędzie, to przynajmniej w obrębie szkoły politycznych realistów? Otóż nie. Inny przedstawiciel tej samej szkoły realistów politycznych, Władysław Studnicki, pisał wszak: „5 potęg występuje do walki o hegemonię nad światem.

Los tej walki nie jest obojętny dla innych państw; w charakterze satelitów mogą one dużo zdobyć lub dużo stracić. Do potęgi państwa drugorzędne dochodzą przez satelictwo państwa pierwszorzędnego”110.

Wracając jeszcze na moment do „wyłuskiwania” z dzieła ateńskiego admira-ła i historyka wybranych fragmentów — nie sposób nie zauważyć, że i w takim sposobie wykorzystywania tekstu Tukidydesa mamy często do czynienia z dość zaskakującymi wyborami tych, którzy się do Wojny peloponeskiej odwołują. Na

108 „Prawdą starszą niż odkrycia Tukidydesa jest fakt, że sprawowanie władzy politycznej prowadzi do obnażenia bestialstwa rasy ludzkiej”. G. sTeiner, De profundis (o Gułagu Sołżenicyna), w: tegoż, Eseje z „New Yorkera”, oprac.

i wstęp r. Boyers, oprac. i posłowie do wyd. pol. o. i w. kuBińscy, Gdańsk 2018, s. 54. Podobny problem artykułowany bywa w  badaniach literatury pięknej, zwłaszcza gdy prowadzą je socjologowie czy filozofowie: „Opowiadania [J.L. Borgesa], o których będzie mowa, są naładowane filozofią. […] przychodzi tedy filozof […] — i cóż za rozczarowanie! Łup okazuje się stertą najgorszego rodzaju komunałów. Nawet nie komunałów-odpowiedzi, ale komunałów-problemów; pytań, które dziesiątki razy już stawiano, przeformułowywano, aż wreszcie w toku tych manipulacji wytarto do cna i ostatecznie”. w. meJBaum, Kultura jako „alef”, w: tegoż, Amor fati. Eseje filozoficzno- -literackie, Kraków–Wrocław 1983, s. 23.

109 J. sTempowski, Czytając Tukidydesa…, s. 196.

110 Cyt. za: J. sadkiewicz, Kasandra polska, w: w. sTudnicki, Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej, Kraków 2018. Co warto zauważyć: prawidła przedstawione w  dziele Tukidydesa mają znacznie bardziej uniwersalny charakter niż te, które wziął pod uwagę twórca XX-wiecznej europejskiej geopolityki, geograf Halford Mackinder, kiedy pisał: „Kto rządzi Europą Wschodnią, ten panuje nad sercem Eurazji. Kto rządzi sercem Eurazji, ten panuje nad nią całą. Kto rządzi Eurazją, ten panuje na światem”. Zob. a. nowak, Pierwsza zdrada Zachodu. 1920 — zapomniany

„appeasement”, Kraków 2015, s. 58.

przykład Machiavelli w swoim traktacie O sztuce wojny przywołuje Tukidydesa jeden jedyny raz, wspominając o… używaniu piszczałek w  wojskach Lacede-mończyków: „W wojskach Lacedemończyków, jak podaje Tukidydes, używano piszczałek, uważano bowiem, że ta harmonia jest odpowiednia do tego, by skła-niać wojsko do statecznego, lecz nie pospiesznego marszu”111. Oczywiście nie należy lekceważyć tego wątku — w różnych wariantach może on ujawnić swoje wcale niebłahe znaczenie. Warto chociażby przypomnieć, jak mobilizującą rolę odgrywała w rewolucyjnej armii Francuzów pod koniec XVIII wieku Marsylian-ka. Niemniej wydawać by się mogło, że w traktacie zatytułowanym tak ogólnie (O sztuce wojny) autor, dobrze wszak znający dzieło Tukidydesa, znajdzie jednak ilustracje o większym ciężarze gatunkowym.

Niniejszy esej ma ambicję (skądinąd, mam tego pełną świadomość, wcale nie-łatwą do zrealizowania) całościowego potraktowania istotnych socjologicznie wątków obecnych w dziele Tukidydesa, także tych, które detalicznie wykorzy-stywane były (i są nadal) w różnych tekstach, często przez autorów różniących się między sobą prawie we wszystkim, przywołujących fragmenty Wojny pelopo-neskiej w skrajnie odmiennych celach. Tyle że patrząc z czytelniczego dystansu, dostrzega się nie tylko niezwykłą różnorodność tych ostatnich, ale także — zda-rza się — ich dość słabe powiązanie z wymową całości dzieła Tukidydesa. Nie oznacza to rzecz jasna, że nawiązania takie należy lekceważyć czy nie brać ich pod uwagę. Dzieło Tukidydesa jest wszak rzeczywiście bogate w wiele różno-rakich wątków. Różnie też było — i jest — czytane. Do tematu tego powrócę w części Tukidydes współczesny.

* * *

Gdyby ktoś krytyczny chciał zamknąć całość tego eseju w formule „Tuki-dydes dla początkujących” (przez analogię do serii „Shakespeare Made Easy”, której książki znaleźć można — jak twierdzi Slavoj Žižek — w każdej więk-szej amerykańskiej księgarni112) czy — tym bardziej — „przewodnik” po dziele ateńskiego historyka, to nie będę czuł się urażony. Więcej nawet — rad bym ją założyć jako jedną z funkcji tego eseju. Wreszcie, jak pisze Saul Bellow w po-wieści Ravelstein: „[…] nauczanie, niezależnie od tego, czy przekazuje idee Platona, Lukrecjusza, Machiavellego, Bacona czy Hobbesa, zawsze jest czymś w rodzaju popularyzacji”113.

111 n. machiavelli, O sztuce wojny, przeł. a. szopińska, Warszawa 2008, s. 144.

112Zob. s. ŽiŽek, Lacrimae rerum. Kieślowski, Hitchcock, Tarkowski, Lynch, przeł. J. kuTyła, G. Jankowicz i in., Warszawa 2007, s. 119.

113 s. Bellow, Ravelstein…, s. 30.

HISTORIA I SOCJOLOGIA

Kto chce poznać pełen wachlarz niebezpiecznych, acz często niezwykle po-żądanych związków pomiędzy historią a  socjologią, powinien zapoznać się z  książeczką Petera Burke’a Historia i  teoria społeczna114 (w  kontekście syste-matyzująco-opisowym) czy szkicem Jerzego Szackiego Socjologia i  historia115 (w kontekście problemów teoretycznych). Tu ograniczę się tylko do kilku — bio-rąc pod uwagę format wskazanych wyżej tekstów — marginalnych uwag. Socjo-logowie wielkiej uwagi, delikatnie rzecz ujmując, Tukidydesowi nie poświęcali.

Dlaczego tak było? Otóż w sporym stopniu zadecydował o tym tradycyjny aka-demicki podział pracy — odrębne dziedziny, dyscypliny, tradycje i przedmio-ty badań, a także odrębne komisje przyznające grani przedmio-ty na prowadzenie badaw-czych programów. A wreszcie inne zalecane studentom i studentkom lektury, i te obowiązkowe, i nadobowiązkowe. Zdaję więc sobie sprawę z tego, że i dzisiaj socjolog czytający przez okulary swej dyscypliny Tukidydesa może być postrze-gany — zwłaszcza w świecie akademickim — jako ktoś, powiedzmy, o zaintere-sowaniach intelektualnych jak na charakter tej dyscypliny dość egzotycznych.

Kiedy bowiem o Wojnie peloponeskiej pisze ktoś inny (czy też może powinie-nem powiedzieć — wykorzystuje ją ktoś inny) niż zawodowy, specjalizujący się w starożytności historyk, to sytuacja ta daje wszelkie powody po temu, by budzić zdziwienie — a zwłaszcza zdziwienie zawodowych, specjalizujących się w starożytności historyków (o innych specjalnościach uniwersyteckich, których absolwenci mają do Tukidydesa „bliżej”, już wspominałem). No cóż, zdumienie takie — zdumienie historyków i innych akademików — nie powinno socjologa przesadnie zastanawiać. Przecież — wystarczy podać podstawową różnicę — dla historyków Wojna peloponeska Tukidydesa to przede wszystkim źródło, podsta-wowe źródło historyczne w badaniach konfliktu ateńsko-spartańskiego z końca V wieku p.n.e. A jeśli chodzi o badania źródłowe, socjologowie zwykle nie tylko oddają palmę pierwszeństwa historykom, ale nawet — przynajmniej ci bardziej wybitni, a już zwłaszcza ci poważni — przyznają się do swej w tej dziedzinie nie-kompetencji. Pisze przeto Jerzy Szacki, że

warto zauważyć, iż historycy znacznie wcześniej niż socjologowie uczynili źródło pro-blemem; ustanowili pewien kanon źródeł i określone zasady ich krytyki. O tej dzie-dzinie wiedzy historycznej socjolog nie ma na ogół zielonego pojęcia, co skazuje go na dyletantyzm wówczas, gdy podejmuje wycieczki w stronę tematyki historycznej116. Kontrowersje dotyczące rzetelności historycznej w  badaniu źródeł dotyczą przy tym nie tylko (i pewnie nawet nie przede wszystkim) historii starożytnej.

114 p. Burke, Historia i teoria społeczna…

115 J. szacki, Socjologia i historia, w: tegoż, „Dylematy historiografii idei” oraz inne szkice i studia, Warszawa 1991.

116 Tamże, s. 349.

Historyk Tomasz Szarota w rozmowie z Jackiem Żakowskim przy okazji głoś-nych sporów o Sąsiadów Jana Tomasza Grossa odwołuje się przede wszystkim do niedojrzałości — właśnie — „socjologicznej”117 autora:

można spróbować odnaleźć dokumenty dotyczące niemieckiej obecności w Jedwab-nem i  roli Niemców w  pogromie. Gross tego nie zrobił. — A  powinien? (to Jacek Żakowski) — Każdy solidny historyk z pewnością tak by postąpił, zanim by wydał książkę. Gross jako socjolog i jako publicysta uznał chyba, że to nie jest konieczne dla wyjaśnienia sprawy118.

W grę wchodzi jednak nie tylko kwestia znawstwa badawczych procedur i warsztatu analiz historycznych źródeł, ale także zróżnicowanie perspektyw teo-retycznych. I nie są to bynajmniej różnice kosmetyczne. Nie mam tu, to oczywi-ste, ambicji systematycznego przedstawienia panoramy dzielących historyków i  socjologów różnic w  podejściu badawczym do tekstu. To temat na osobną, obszerną książkę. Niemniej, w  ogólnym zarysie, trudno nie zauważyć, że hi-storycy wyczuleni są bardziej na dziejowy konkret i kontekst, gdy socjologowie w spotkaniu z materiałem historycznym w naturalny (?) sposób skłaniają się ku perspektywie określanej czasem jako funkcjonalizm. Spory związane z przyjmo-waniem tych dwu, jakże czasami różnych punktów widzenia były i są nie tylko głębokie, ale i nasycone emocjami, nawet po wielu latach. Wspomina słynny historyk, znawca historii Rosji Richard Pipes:

W początkach mojej kariery w Harvardzie [lata pięćdziesiąte XX wieku] było wielu wybitnych socjologów, takich jak Talcott Parsons czy Alex Inkeles. Zdumiało mnie, do jakiego stopnia nie mieli oni pojęcia o Europie Wschodniej i Rosji, zabierając na ich temat głos. Dla nich to, co się tam działo, było właściwie identyczne z tym, co dzia-ło się tutaj — w Ameryce czy w Europie Zachodniej. Mieli podejście funkcjonalne,

117 Sam Gross, charakteryzując swoje pisanie, podkreśla raczej wpływ nieukończonych studiów z zakresu fizyki:

„Gdy […] spoglądam wstecz, to dochodzę do wniosku, że te parę semestrów (po niespełna dwu latach fizyki przeniosłem się na socjologię) to nie była strata czasu. Wpłynęły na mój sposób pisania i postrzegania historii. Myślę o materiale historycznym pod kątem tego, jakie niesie ze sobą problemy do rozwiązania. […] Uprawianie historii jako narracji nie leży w mojej wyobraźni. Zamiast tego ciekawi mnie, jak różne elementy zdarzeń pasują do siebie,

„Gdy […] spoglądam wstecz, to dochodzę do wniosku, że te parę semestrów (po niespełna dwu latach fizyki przeniosłem się na socjologię) to nie była strata czasu. Wpłynęły na mój sposób pisania i postrzegania historii. Myślę o materiale historycznym pod kątem tego, jakie niesie ze sobą problemy do rozwiązania. […] Uprawianie historii jako narracji nie leży w mojej wyobraźni. Zamiast tego ciekawi mnie, jak różne elementy zdarzeń pasują do siebie,