• Nie Znaleziono Wyników

Rozpoczęło się od buntu Samos przeciw ateńskiej dominacji.

W sześć lat później doszło do wojny między Samijczykami a  Milezyjczykami o Priene. Milezyjczycy, przegrywając wojnę, przyszli do Ateńczyków i głośno oskarża-li Samos. Wtórowaoskarża-li im w tym niektórzy obywatele Samos, pragnący zmiany ustroju.

Ateńczycy ruszyli na Samos w sile czterdziestu okrętów, wprowadzili demokratyczną formę rządów, wzięli jako zakładników pięćdziesięcioro dzieci i pięćdziesięciu męż-czyzn, umieścili ich na Lemnos i wycofali się, zostawiwszy na Samos załogę. Niektó-rzy Samijczycy nie pozostali jednak w mieście, lecz uciekli do Azji Mniejszej. Porozu-miawszy się z arystokratami w Samos i z Pissutnesem, synem Histaspesa, ówczesnym komendantem Sardes, zebrali posiłki w liczbie około siedmiuset ludzi i nocą przepra-wili się na Samos. Najpierw zwrócili się przeciw partii demokratycznej i odnieśli nad nią niemal całkowite zwycięstwo, następnie uprowadziwszy zakładników z Lemnos, podnieśli bunt przeciw Atenom. Załogę ateńską i urzędników, którzy tam zostali, wy-dali Pissutnesowi i zaraz gotowali się do wyprawy przeciw Miletowi. Razem zaś z nimi oderwało się od Aten także Bizancjum.

Ateńczycy na wiadomość o tym wypłynęli w sile sześćdziesięciu okrętów przeciw Samos. Szesnastu z nich nie użyli w akcji — jedne bowiem popłynęły do Karii, aby śle-dzić flotę fenicką, inne zaś na Chios i Lesbos, żeby wezwać te wyspy do przyjścia z po-mocą. Pozostałe czterdzieści cztery okręty stoczyły pod wodzą Peryklesa i dziewięciu innych strategów bitwę morską koło Tragia z siedemdziesięciu okrętami samijskimi, w których liczbie było dwadzieścia transportowców; wszystkie te okręty płynęły od strony Miletu. Ateńczycy odnieśli zwycięstwo. Później przyszło im z pomocą czter-dzieści okrętów z Aten i dwaczter-dzieścia pięć z Chios i Lesbos; wylądowawszy na Samos i wygrawszy bitwę na lądzie, oblegali miasto, zamknąwszy je z trzech stron murami, a od strony morza flotą. Na wieść o tym, że okręty fenickie płyną przeciw Ateńczy-kom, Perykles wydzielił sześćdziesiąt okrętów z tych, które blokowały miasto, i po-płynął szybko w kierunku Kaunos i Karii; z Samos bowiem uszedł Stezagoras z pięciu okrętami, by sprowadzić flotę fenicką.

Wtedy Samijczycy, dokonawszy niespodziewanego wypadu na flotę ateńską, znaj-dującą się bez osłony, zniszczyli statki wartownicze, a te okręty, które płynęły prze-ciwko nim, zwyciężyli; około czternastu dni panowali nad swoim morzem, przywożąc i wywożąc wszystko, co chcieli. Po powrocie Peryklesa znowu ich Ateńczycy zabloko-wali flotą. Z Aten przyszło potem z pomocą czterdzieści okrętów pod wodzą Tukidy-desa, Hagnona i Formiona i dwadzieścia okrętów pod wodzą Tlepolemosa i Antyklesa oraz trzydzieści okrętów z Chios i Lesbos. Stoczyli jeszcze bitwę morską, bez większe-go jednak znaczenia. W dziewiątym miesiącu oblężenia zmuszono Samijczyków do poddania się na następujących warunkach: musieli zburzyć mury, wydać okręty, dać zakładników i zapłacić w ustalonych ratach odszkodowanie wojenne. Ulegli także Bi-zantyjczycy, stając się poddanymi ateńskimi jak przedtem (Tukidydes I, s. 70).

Wydawałoby się, że może nadszedł czas, by uszanować status quo. Ale nie, status quo okazało się krótkotrwałe, za chwilę historia Greków znowu będzie w ruchu34.

34 Zob. r. aron, Widz i uczestnik [Z Raymondem Aronem rozmawiają Jean-Louis Missika i Dominique Wolton], przeł. a. zaGaJewski, Londyn 1984.

PRZEDWOJNIE

„PEŁZAJĄCA WOJNA” — EPIDAMNOS

Przedwojnie35 wojny peloponeskiej rozpoczyna się według Tukidydesa w roku 435 p.n.e. konfliktem wewnątrz i wokół Epidamnos, niewielkiej grec-kiej kolonii. Epidamnos położone jest nad Morzem Jońskim. Dzisiaj powie-dzielibyśmy: na Bałkanach. Warto raz jeszcze mocno podkreślić położenie i  znaczenie Epidamnos — to niewielka kolonia grecka leżąca na obrzeżach greckiego świata36. Nie ma ono specjalnego znaczenia, ani strategicznego, ani ekonomicznego. Więcej — z  perspektywy wielkiego konfliktu37, który zapo-czątkują spory najpierw wewnątrz Epidamnos (walki wygnanych z  miasta, wspomaganych przez barbarzyńców arystokratów z ludem, który miasto opa-nował), a później wokół Epidamnos (walki Korkiry, która była metropolią Epi-damnos, ale nie chciała wikłać się w jej wewnętrzne spory — z Koryntczykami

— których Korkira była „wyrodną” kolonią — przy takim przyporządkowa-niu Epidamnos miało pretekst, by zwrócić się z prośbą o pomoc do Koryntu, a Korynt — by udzielić pomocy; w dalszym etapie konfliktu w grę wchodzić miał także ograniczony udział niewielkiego kontyngentu ateńskiego po stronie Korkiry), samo Epidamnos ma znaczenie nie tyle nikłe, ile nie ma go wcale.

Epidamnos leży na terenie dzisiejszej Albanii, nad Adriatykiem. Ponad trzy-dzieści lat później konflikt pomiędzy Atenami a Spartą, który do historii prze-szedł jako wojna peloponeska, zakończy klęska Ateńczyków pod Aigospotamoi (leżącym w  pobliżu Hellespontu — Dardanele), to znaczy na przeciwległym krańcu mapy wpływów politycznych Hellady.

Na realny, ale lokalny i doprawdy bardzo peryferyjny spór wewnątrz Epidam-nos zaczęły się nakładać kolejne warstwy konfliktu. Na deklarowaną obojętność i realną bezczynność Korkiry Korynt odpowiedział na prośby Epidamnos zaan-gażowaniem. Powodów takiej a nie innej decyzji Koryntu było kilka. Nie przy-padkiem jednak Tukidydes podkreśla znaczenie jednego:

Epidamnijczycy widząc, że nie otrzymają żadnej pomocy od Korkirejczyków, nie wiedzieli, jak sobie poradzić. Wysłali więc delegację do Delf z zapytaniem do boga,

35 Tony Judt napisał opasły tom zatytułowany Powojnie. Historia Europy od roku 1945 (przeł. r. BarTołd, Poznań 2008). Przedwojnie… opisuje w telegraficznym skrócie ostatnie fazy historii świata greckiego zmierzającego ku wielkiej wojnie.

36 Po wielu wiekach Otto von Bismarck przepowiedział, że „jakieś przeklęte błazeństwo na Bałkanach stanie się zapalnikiem następnej wojny”. B.w. Tuchman, Sierpniowe salwy, przeł. m.J. i a. micheJowie, Warszawa 1993, s. 107.

37 „Tukidydes z Aten opisał wojnę, którą prowadzili między sobą Peloponezyjczycy i Ateńczycy. Zabrał się do dzieła zaraz z początkiem wojny, spodziewając się, że będzie ona wielka i ze wszystkich dotychczasowych wojen najbardziej godna pamięci. Wniosek swój zaś opierał na tym, że obie strony ruszały na nią, znajdując się u szczytu swej potęgi wojennej, a reszta Hellady bądź od razu, bądź z pewnym wahaniem przyłączała się do jednej albo drugiej strony. Był to bowiem największy ruch, jaki wstrząsnął Hellenami i pewną częścią ludów barbarzyńskich, a można powiedzieć nawet, że i przeważającą częścią ludzkości” (Tukidydes I, s. 17).

czy mają miasto oddać pod opiekę Koryntyjczykom jako założycielom i starać się u nich o jakąś pomoc. Bóg odpowiedział, że powinni miasto powierzyć Koryntyjczy-kom i przyjąć ich kierownictwo. Epidamnijczycy przybyli więc do Koryntu i zgodnie z zaleceniem wyroczni oddali swe miasto Koryntyjczykom jako kolonię, wskazując na to, że założyciel Epidamnos pochodził z Koryntu, i powołując się na wyrocznię;

prosili też, żeby nie patrzono obojętnie na ich zagładę, lecz by udzielono im pomocy.

Koryntyjczycy podjęli się tego, przekonani o słuszności sprawy, uważając, że Epidam-nos jest ich kolonią w nie mniejszym stopniu niż kolonią Korkirejczyków. Powodo-wali się przy tym także nienawiścią do Korkirejczyków, ponieważ Korkira, mimo że była kolonią koryncką, lekceważyła Koryntyjczyków. Korkirejczycy podczas wspól-nych uroczystości religijwspól-nych nie okazywali Koryntyjczykom uświęcowspól-nych prawem zwyczajowym oznak czci ani nie wzywali obywatela korynckiego do inaugurowania ofiar, tak jak wszystkie inne kolonie, lecz lekceważyli Korynt, dorównujący wówczas potęgą finansową najbogatszym państwom helleńskim, a pod względem przygotowa-nia wojennego nawet je przewyższając. Nieraz też chełpili się, że flotą znacznie nad Koryntem górują, jako że na Korkirze mieszkali ongi Feakowie, którzy mieli sławę doskonałych żeglarzy: dlatego też tym gorliwiej pracowali nad rozbudową marynar-ki i siła ich była niemała; w chwili wybuchu wojny mieli bowiem sto dwadzieścia trójrzędowców. Koryntyjczycy, urażeni tym wszystkim, z radością wysłali pomoc do Epidamnos, wzywając każdego chętnego, żeby szedł w charakterze kolonisty, i posy-łając załogę złożoną z Amprakiotów, Leukadyjczyków i swoich własnych obywateli (Tukidydes I, s. 28–29).

W początkowej fazie sporu o — i wokół — Epidamnos, sporu najpierw we-wnętrznego (lud kontra wygnani arystokraci i barbarzyńcy), potem także ze-wnętrznego (wojna — w gruncie rzeczy u swych źródeł statusowa — pomiędzy Korkirą i Koryntem), Ateny i Sparta nie tylko nie brały udziału, ale były dale-kim konfliktem zainteresowane w stopniu niewieldale-kim bądź żadnym. Podobne stanowisko (a na pewno postawę) reprezentuje dystansująca się od niego Kor-kira. Gdy jednak — ze wskazanych wyżej powodów — w konflikt zaangażował się Korynt, stanowisko Korkiry zmienia się diametralnie. Kiedy rządzący Epi-damnos lud zyskał sojusznika w niedarzonym w Korirze sympatią Koryncie, Korkirejczycy postanowili, uprzedzając wojskowe działania Koryntu, z pełną determinacją wspomóc pozostających poza miastem arystokratycznych wy-gnańców i ich barbarzyńskich komilitonów. Naprędce wysłana do Epidamnos korkirejska ekspedycja miała arystokratów do miasta na powrót sprowadzić, a wysłanych tam przez Korynt żołnierzy i osadników odesłać do domu:

Przybywszy pod miasto, ogłosili, że zarówno Epidamnijczycy, jeśli chcą, jak i obcy obywatele mogą bez przeszkód miasto opuścić, jeśli zaś nie opuszczą, będą uważani za nieprzyjaciół. Kiedy to wezwanie nie odniosło skutku, Korkirejczycy zaczęli oblegać miasto (a leży ono na międzymorzu) (Tukidydes I, s. 29–30).

Od takiego oto ultimatum rozpoczyna się pierwszy etap działań wojennych.

Starcie Koryntu i Korkiry nieco wcześniej określiłem — niezależnie od sensu

strategicznego, wojskowego, a nade wszystko politycznego — wojną statusową.

Ale poczynania Koryntu, a zwłaszcza Korkiry, mają jeszcze jeden, stricte socjo-logiczny kontekst. Otóż wydają się one doskonałą ilustracją społecznego mecha-nizmu, który Max Scheler określił jako resentyment:

Formalne przejawy resentymentu mają […] wszędzie tę samą strukturę: afirmuje się, ceni, chwali coś, jakieś A, nie ze względu na jego wewnętrzna jakość, lecz w (nie-wysłowionej) intencji zanegowania, zdeprecjonowania, zganienia czegoś innego, ja-kiegoś B. A „wygrywa się” przeciw B38.

Zaalarmowany przez lud, mieszkańców Epidamnos Korynt powziął decyzję o interwencji. O ile część Koryntyjczyków zdecydowała się wziąć udział w wy-prawie od razu, o tyle wielu innych zadeklarowało wsparcie finansowe poprze-dzające osobisty udział w ekspedycji. Udział w tym przedsięwzięciu nie ograni-czał się przy tym do Koryntu, obejmował także stowarzyszonych z Koryntem jego sprzymierzeńców i klientów.

Reakcją Korkirejczyków było odwołanie się do innej wersji mechanizmu re-sentymentu, w tym przypadku użytego jako możliwości i groźby. Pisze bowiem Tukidydes, że Korkirejczycy

[c]hcieli również sprawę przekazać wyroczni delfickiej, ostrzegali zaś przed wojną.

Oświadczyli, że w przeciwnym wypadku, wobec stosowania przemocy, oni też będą zmuszeni ze względu na swój interes postarać się o innych niż obecnie przyjaciół, czego sobie nie życzą (Tukidydes I, s. 30).

Korkirejczycy zażądali wycofania się z Epidamnos Koryntyjczyków. Żadna ze stron nie chciała ustąpić, bo też przyjęcie warunków strony przeciwnej uznano by za okazanie słabości. Tak więc konflikt, którego zarzewiem były lokalne spo-ry w małym, zupełnie pespo-ryfespo-ryjnym Epidamnos, nie tyle zaczął żyć własnym życiem, ile osiągnął własną dynamikę — w  jej ramach Korynt wypowiedział Korkirze wojnę. Pierwsza bitwa przedwojnia wojny peloponeskiej rozegrała się pod Aktion. Zwycięzcami okazali się Korkirejczycy, a efektem tej bitwy była ka-pitulacja zajętego przez lud Epidamnos (pomieszkujących tam Koryntyjczyków uwięziono — reszta została wzięta w niewolę).

Spowodowana zwycięstwem pod Aktion euforia Korkirejczyków nie trwała długo — bo też i nie trwała długo smuta Koryntyjczyków. Ci ostatni utworzyli i wyposażyli nowy zaciąg wojska, które następnego lata (434 p.n.e.) wysłali w po-bliże Epidamnos, by wspomóc działające tam jeszcze resztki swoich sprzymie-rzeńców. Do bojowego zwarcia z siłami Korkiry jednak nie doszło. W jej rejonie zapanował stan, który można by określić jako zbrojne zawieszenie broni. Ale wojna to przecież nie tylko bitwy, to także zabiegi dyplomatyczne i intensyw-ne szukanie sojuszników. Toteż każdy z pierwszoplanowych aktorów tego sporu

38 m. scheler, Moralność a resentyment, przeł. J. Garewicz, Warszawa 1977, s. 67.

(a nie byli już nimi Epidamnijczycy — czy to sprzymierzeni z barbarzyńcami arystokraci, czy epidamnejski lud — ale Korkirejczycy i Koryntyjczycy) zaczął rozglądać się za sojusznikami, których pozyskanie pozwoliłoby przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. W tym względzie zadanie Korkiry musiało wyda-wać się znacznie trudniejsze niż jej korynckich przeciwników. Jeśli chodzi bo-wiem o stanowiska wielkich greckich mocarstw, Sparty i Aten, to Korynt był już wcześniej sprzymierzeńcem Sparty, Korkira natomiast nie miała żadnych so-juszniczych związków z Atenami. W takim układzie powiązań decydująca rola i ruch należały właśnie do Aten. Ateny trzeba było sprowokować (to cel Korkiry) albo (to zadanie Koryntu) spowodować, by pozostały wobec konfliktu bierne.

U progu lata 433 roku p.n.e. posłowie korkirejscy stanęli więc przed ateńskim Zgromadzeniem Ludowym, by przekonać Ateńczyków do zawarcia z nimi soju-szu, i tak przemówili:

Ateńczycy, jest rzeczą słuszną, żeby każdy, kto udaje się do innych z prośbą o po-moc, a nie może powołać się ani na wielką usługę przedtem przez siebie wyświad-czoną, ani na związki przymierza — a to zachodzi właśnie w naszym wypadku — wykazał na wstępie, że jego prośba przynosi korzyść tym, których prosi, a w każdym razie, że przynajmniej nie jest dla nich szkodliwa, następnie zaś, że będzie odczuwał trwałą wdzięczność; jeśli zaś tego jasno nie udowodni, nie może czuć urazy w razie odmowy. Korkirejczycy, wysyłając nas z prośbą o zawarcie przymierza, wysłali nas również w tej wierze, że potrafią wam zagwarantować pewność co do wyżej wymie-nionych punktów. Co prawda tak się składa, że dotychczasowe nasze postępowanie stoi w sprzeczności z naszą prośbą i dla naszej sprawy w obecnej sytuacji jest nie-korzystne. Przychodzimy teraz prosić o przymierze innych, z własnej bowiem woli z nikim dotychczas nie jesteśmy sprzymierzeni, i to jest właśnie powodem naszego osamotnienia w wojnie z Koryntem. To, co dawniej wydawało się nam mądrą prze-zornością, a mianowicie niechęć do zawierania przymierzy, które by potem zmuszały do narażania się dla cudzej sprawy, obecnie okazało się krótkowzrocznością i słabo-ścią. W stoczonej bitwie morskiej sami odparliśmy wprawdzie Koryntyjczyków, teraz jednak ruszają oni na nas z większą siłą zebraną z Peloponezu i z całej Hellady. Wi-dzimy, że nie jesteśmy w stanie pokonać ich własnymi siłami i że grozi nam niebez-pieczeństwo w razie klęski. Musimy więc prosić i was, i wszystkich innych o pomoc i o wyrozumie — decydując się na krok sprzeczny z naszą dotychczasową polityką odosobnienia, która płynęła nie ze złej woli, lecz raczej z mylnej oceny sytuacji. Jeśli nas posłuchacie, to fakt, że was o pomoc prosimy, będzie dla was pod wielu względa-mi korzystny. Po pierwsze dlatego, że przyjdziecie z pomocą nie stronie krzywdzącej innych, lecz pokrzywdzonej; następnie dlatego, że przyjąwszy do swego przymierza państwo, którego najwyższe dobro jest zagrożone, zobowiążecie nas do wiecznej wdzięczności; prócz tego mamy flotę najsilniejszą w Grecji, nie licząc waszej. I pomy-ślcie, czy może się zdarzyć szczęśliwszy dla was, a bardziej przykry dla nieprzyjaciół traf od tego, że potęga, dla której pozyskania dalibyście wiele pieniędzy i wyświadczy-libyście wiele usług, obecnie zjawia się sama, bez wezwania? Oddaje się wam ona bez niebezpieczeństw i wydatków z tym związanych, przynosi wam prócz tego sławę na całym świecie, wdzięczność tych, którym pomożecie, a wam samym siłę. Otrzymać to wszystko za jednym razem udało się niewielu państwom na przestrzeni wieków;

nie-wiele też państw, prosząc o przymierze, przynosi tym, których o to prosi, bezpieczeń-stwo i sławę w nie mniejszym stopniu, niż je od nich otrzymuje. Jeśli zaś ktoś z was sądzi, że wojny, w której moglibyśmy wam być użyteczni, nie będzie, to się myli; nie dostrzega bowiem, że Lacedemończycy ze strachu przed wami doprowadzą do wojny i że Koryntyjczycy mają u nich wpływy; będąc waszymi wrogami, chcą oni najpierw nas pobić, by później was zaatakować, abyśmy jako wspólni ich wrogowie nie stanęli razem przeciw nim; dążą do osiągnięcia przynajmniej jednego z dwu celów: albo nas zniszczyć, albo wzmocnić samych siebie. Naszym z kolei zadaniem jest zapobiec obu możliwościom przez to, że jedna strona zaofiaruje przymierze, a druga przyjmie tę propozycję; raczej powinniśmy uprzedzić ich ataki, niż czekać, aż będziemy zmuszeni do ich odpierania. Gdyby zaś Koryntyjczycy twierdzili, że przyjęcie nas do waszego związku jest rzeczą niesprawiedliwą, dlatego że jesteśmy kolonią koryncką, to niech się dowiedzą, że każda dobrze traktowana kolonia szanuje swoje miasto macierzyste, krzywdzona zaś staje się obcą i obojętną; kolonistów bowiem nie na to się wysyła, żeby byli niewolnikami, lecz żeby mieli równe prawa z tymi, którzy pozostają w domu. Że zaś Koryntyjczycy postępowali niesprawiedliwie, jest oczywiste; wezwani bowiem do załatwienia sprawy Epidamnos w  drodze arbitrażu, postanowili dochodzić swoich pretensji raczej wojną niż prawem. Sposób, w jaki postępują z nami, swymi pobra-tymcami, niech będzie dla was przestrogą, abyście nie dali się wyprowadzić w pole ich zwodniczym argumentom ani nie ulegli ich otwartym prośbom; najtrwalszą bowiem gwarancję bezpieczeństwa osiąga ten, kto nie musi żałować, że przysłużył się swoim nieprzyjaciołom. Nie zerwiecie również rozejmu z Lacedemończykami, przyjmując nas; jesteśmy bowiem sprzymierzeńcami i jednej, i drugiej strony. Powiedziane jest bowiem w układzie ateńsko-lacedemońskim, że każde państwo helleńskie nie będą-ce sprzymierzeńbędą-cem żadnej z obu stron może się dołączyć do tej strony, do której dołączyć się ma ochotę. I dziwne byłoby, jeśliby Koryntyjczycy, werbując marynarzy wśród swoich sprzymierzeńców na obszarze całej Hellady, a nawet w państwach wam podległych, mogli nam przeszkadzać w uzyskaniu jakiejś pomocy i w zawarciu przy-mierza, które dla wszystkich jest dostępne. A jeśli Koryntyjczycy będą wam wyrzu-cać, żeście się zgodzili na naszą prośbę, to o wiele większe pretensje będziemy mieć my, jeśli się nie zgodzicie; w tym wypadku bowiem odepchniecie państwo znajdują-ce się w niebezpieczeństwie i niebędąznajdują-ce waszym wrogiem, a nie przeciwstawicie się Koryntyjczykom, waszym wrogom i napastnikom, i jeszcze pozwolicie, żeby czerpali siłę z krajów wam podległych. Lecz to byłoby niesprawiedliwe: należy albo zabronić werbunku na ziemiach podległych, albo i nam w sposób, jaki uznacie za właściwy, przyjść z pomocą, a najlepiej otwarcie nam pomóc, przyjąwszy do związku. Zgodnie zaś z tym, co powiedzieliśmy już na początku, przynosimy wam wiele korzyści; naj-ważniejsza z nich jest ta — i to jest najpewniejszą rękojmią — że mamy tych samych wrogów, i to nie słabych, lecz zdolnych zaszkodzić nam, gdybyśmy się od was mieli odłączyć. Wobec tego, że nie państwo lądowe, ale morskie ofiaruje wam przymie-rze, odrzucenie go nie może być dla was obojętne. Przede wszystkim powinniście, jeśli to leży w waszej mocy, nie dopuścić, żeby kto inny posiadał flotę, a jeśli to jest niemożliwe, związać się przyjaźnią z tym, kto jest na morzu najsilniejszy. Ten zaś, kto mimo że rozumie korzyści przez nas przedstawione, obawia się, żeby przekonany tymi argumentami nie zerwał traktatu ateńsko-peloponeskiego, niech wie, że ta jego obawa, jeśli się do niej dołączy istotna siła, raczej przerazi nieprzyjaciół, podczas gdy pewność siebie, jaką mieć będzie, jeśli nas do związku nie przyjmie, mniej wzbudzi

strachu w silnym wrogu, ponieważ w istocie będzie słabością. Niech pamięta i o tym, że w tej chwili podejmuje decyzję w nie mniejszym stopniu w sprawie samych Aten co Korkiry, i o tym, że wcale nie najlepiej dba o dobro ojczystego miasta, jeśli w obli-czu nadciągającej i niemal rozpoczętej wojny, myśląc tylko o chwili obecnej, waha się przyjąć do związku kraj, którego przyjaźń albo nieprzyjaźń ma zasadnicze znaczenie.

Kraj nasz leży bowiem na drodze do Italii i Sycylii, tak że może przeszkodzić flocie italskiej i sycylijskiej w przedostaniu się do Peloponezyjczyków, a przeciwnie, waszej flocie ułatwić przedostanie się na tamtą stronę. Prócz tego nasz kraj daje wam także pod innymi względami wiele korzyści. Abyście zaś mogli osądzić, że nie należy nas odrzucać, podajemy zwięźle dla wszystkich razem i każdego z osobna następujący

Kraj nasz leży bowiem na drodze do Italii i Sycylii, tak że może przeszkodzić flocie italskiej i sycylijskiej w przedostaniu się do Peloponezyjczyków, a przeciwnie, waszej flocie ułatwić przedostanie się na tamtą stronę. Prócz tego nasz kraj daje wam także pod innymi względami wiele korzyści. Abyście zaś mogli osądzić, że nie należy nas odrzucać, podajemy zwięźle dla wszystkich razem i każdego z osobna następujący