• Nie Znaleziono Wyników

Nowym przejawem bogactwa były u Lukullusa codzienne uczty, nie tylko na purpurowych sofach, przy kielichach zdobionych drogimi kamieniami,

W dokumencie PLUTARCH Z CHERONEI (Stron 151-157)

KATON STARSZY

40. Nowym przejawem bogactwa były u Lukullusa codzienne uczty, nie tylko na purpurowych sofach, przy kielichach zdobionych drogimi kamieniami,

przy chórach muzycznych i scenicznych słuchowiskach, ale i przy różnorodnych daniach mięsnych i wybornie przygotowanych ciastach, przez co gospodarz budził dla siebie podziw u zwykłych ludzi.

Pompejusz więc podobał się, że kiedy był chory i lekarz kazał mu zjeść kwiczoła, a służba domowa mówiła, że w lecie nie znajdzie kwiczoła gdzie

indziej, chyba tylko tuczonego u Lukullusa, nie pozwolił stamtąd przynosić.

Powiedział do lekarza: „Jak to? Gdyby nie zbytek Lukullusa, Pompejusz żyć by nie mógł?" I kazał mu przygotować co innego, bardziej dostępnego.

Katon był jego bliskim przyjacielem, ale czuł wielką niechęć do jego sposobu życia. Kiedy więc pewien młody człowiek rozwodził się długo a niewcześnie nad potrzebą wstrzemięźliwości i umiaru, Katon powstał i wtrącił: „Nie przestaniesz ty, coś bogaty jak Krassus, żyjesz jak Lukullus, a mówisz jak Katon?" Niektórzy jednak twierdzą, że to nie Katon wypowiedział te słowa.

41. Istotnie, Lukullus nie tylko miał przyjemność w takim życiu, ale się nawet nim chełpił. Pokazują to takie opowiadania o nim:

Mówią, że przybyłych do Rzymu Greków przez wiele dni zapraszał do siebie do stołu. Ludzie ci z prawdziwie greckim uczuciem krępowali się i nie chcieli korzystać z zaproszenia, żeby kogoś przez tyle dni nie narażać przez siebie na koszty. Na co on z uśmiechem: „Dzieje się coś takiego przez was, mili Grecy, ale co najważniejsze — dzieje się dla Lukullusa".

Kiedyś jadł sam przy przygotowanym jednym tylko stole i skromnie zastawionym. Oburzył się i wezwał odpowiedniego służącego. Ten mówił, że nie uważał, by trzeba było czegoś więcej, skoro nikt nie został zaproszony. Na to Lukullus: „Co ty mówisz? Nie wiedziałeś, że dziś u Lukullusa gości Lukullus?"

I rzeczywiście, jak widać, dużo opowiadano o nim w mieście. Kiedyś, gdy był wolny, podeszli do niego na forum Cyceron i Pompejusz. Cyceron zaliczał się do największych jego przyjaciół, Pompejusz był z nim poróżniony z powodu owego dowództwa, przywykli jednak spotykać się często i rozmawiać z sobą uprzejmie.

Pozdrowił go Cyceron i zapytał, jak tam spotkanie. Lukullus odrzekł: „Bardzo chętnie" — i zapraszał ich do siebie. A Cyceron: „My chcemy być przyjęci do stołu u ciebie dzisiaj, tak jak dla ciebie będzie przygotowany". Tu wzbraniał się Lukullus i prosił o dzień zwłoki. Ale ci powiedzieli, że nie pozwalają. Nie pozwolili także dawać zarządzenia służbie, żeby nie kazał przygotować czegoś więcej ponad to, co jemu samemu ma być podane. Zgodzili się tylko na tyle, by do jednego ze służących w ich obecności powiedział, że dzisiaj będzie jadł w

„Apollonie". A to była nazwa którejś z jego wspaniałych jadalni. I tak przechytrzył ich obu nieświadomych rzeczy. Każda bowiem jadalnia miała, jak widać, oznaczony koszt dań, każda własne zaopatrzenie i nakrycie stołowe. I służba słysząc, gdzie chce gości przyjmować, wie tym samym, w jakiej wysokości kosztów, z jaką wystawnością i porządkiem mają iść dania. W „Apollonie" jadło się za pięćdziesiąt drachm. I wtedy także tyle wydano. A Pompejusza w podziw wprawiła wspaniałość przyjęcia i szybkość obsługi.

Na to więc używał chełpliwie bogactwa, w rzeczywistości niewolniczego i barbarzyńskiego!

42. Godne uwagi i omówienia jest także jego gromadzenie ksiąg. Zebrał dużo rękopisów, a użytek ich jeszcze chwalebniejszy niż samo nabywanie. Zbiory tych bibliotek były wszystkim dostępne, jak i przyległe do nich portyki

i czytelnie, bez ograniczenia mieszczące Greków, którzy do nich przybywali jakby w jakąś gościnę u Muz; tam spędzali czas na wzajemnych rozmowach, z przyjemnością uciekając od innych zajęć.

Nieraz też Lukullus sam brał udział w studiach uczonych i włączał się w ich nauki, a w sprawach politycznych pomagał im, jak dalece mógł. Dom jego był w ogóle ojczyzną i prytaneum dla Greków przybywających do Rzymu.

Był miłośnikiem całej filozofii, dla całej dobrze usposobiony i z całą obeznany, ale od początku szczególnym uczuciem darzył Akademię; nie tę tak zwaną nową, choć ta wtedy kwitnęła w wykładach Karneadesa a w nauczaniu Filona, lecz ową starą, mającą przedstawiciela w uczonym i wymownym Antiochu z Askalonu. Tego on sobie z całą gorliwością przybrał za przyjaciela, z którym ciągle przebywał i przeciwstawiał go słuchaczom Filona, do których i Cyceron należał. Ten napisał nawet przepiękne dzieło na temat tej szkoły, w którym księgę o możliwości poznania przypisał Lukullusowi. I nosi ona tytuł Lukullus.

Obaj ci bardzo zaprzyjaźnieni z sobą mężowie byli zgodni także w poglądach politycznych. Bo Lukullus nie usunął się całkowicie od polityki.

Pozbył się tylko ambicji i walki o pierwszeństwo i najwyższe znaczenie jako ani bezpiecznej, ani wolnej od przykrości. Tę rolę pozostawił Krassusowi i Katonowi. Tych bowiem ludzie patrzący z podejrzeniem na wzrost siły Pompejusza wysunęli na czoło senatu, gdy Lukullus zrezygnował z przodownictwa.

Zachodził jednak Lukullus na forum publiczne dla swych przyjaciół, a do senatu, gdy trzeba było trochę poskromić dążności i ambicje Pompejusza, i podważyć; udaremniał zarządzenia, jakie ten poczynił po pokonaniu królów, a przy współdziałaniu Katona powstrzymywał nadanie przez tegoż żołnierzom przydziału pól.

Ostatecznie Pompejusz uciekł się do przyjaźni, czy raczej do sprzysiężenia z Krassusem i Cezarem, zapełnił miasto ludźmi zbrojnymi i wojskiem, by przemocą przeprowadzić swe postanowienia, wyrzuciwszy Lukullusa i Katona z ich stronnikami z forum.

Oburzyło to, co się działo, optymatów, a wtedy pompejańczycy pojmali niejakiego Wettiusza twierdząc, że się zasadzał na życie Pompejusza. Ten w śledztwie oskarżył w senacie kilku innych, a przed zgromadzeniem ludowym wymienił wprost Lukullusa jako tego, który go do zabicia Pompejusza namówił.

Nikt jednak nie dał temu wiary. Od razu było widać, że ten człowiek został przez nich podstawiony dla donosu i oszczerstwa. A jeszcze bardziej uwidoczniło się to, gdy po kilku dniach wyrzucono na zewnątrz z więzienia trupa i mówiono, że zginął samobójczo, a miał na sobie ślady duszenia i bicia.

Robiło to wrażenie, że go zabili podżegacze.

43. To jeszcze bardziej oddaliło Lukullusa od polityki. A gdy z Rzymu został usunięty Cyceron96, a Katon97 wysłany na Cypr, to już zupełnie z niej się wyłączył.

96 Cyceron — skazany na wygnanie.

97 Katon — wysłany z misją rządową na Cypr.

Mówią, że przed śmiercią rozum jego chorował i powoli wygasał.

Korneliusz Nepos podaje, że Lukullus umarł nie ze starości ani z choroby, lecz został zatruty przez Kallistenesa, któregoś z wyzwolicieli. Ten miał mu podawać zioła, żeby go Lukullus bardziej lubił. Bo takie działanie miały jego zdaniem. Tymczasem działały oszołamiająco i odbierały świadomość, tak że jeszcze za życia jego mieniem zarządzał brat98.

Po śmierci Lukullusa miało się wrażenie, że umarł ktoś u szczytu sławy swego dowództwa czy działalności publicznej: tak lud go żałował, przybył masowo na pogrzeb i siłą sprawił, że ciało, niesione na forum przez młodych ludzi z najprzedniejszych rodów, pochowano na Polu Marsowym, gdzie pochowano także Sullę.

Brat jego jednak — w co trudno uwierzyć, bo było to niełatwe do przeprowadzenia — prośbami i tłumaczeniami uzyskał pozwolenie na pogrzeb zmarłego przygotowany na posiadłości koło Tuskulum.

Sam zresztą niedługo już pożył. Wiekiem i sławą niewiele mu ustępował, a po śmierci jego okazał się najlepszym bratem.

98 brat — konsul r. 73 p.n.e.

KRASSUS

1. Marek Krassus1, syn cenzora i triumfatora rzymskiego, wychował się w skromnym domu z dwoma braćmi. Ci pożenili się już za życia rodziców i wszyscy zasiadali do wspólnego stołu. Stąd zdaje się, że w niemałym stopniu przez to właśnie stał się rozważnym i umiarkowanym w sposobie życia. Po śmierci jednego z braci wziął za żonę wdowę po nim i miał z niej sześcioro dzieci i nie mniej przez to także zyskał sobie u Rzymian opinię porządnego.

W dorosłym wieku miał wprawdzie sprawę o bliższe stosunki z Licynią, jedną z dziewiczych westalek2. Licynią miała o to nawet proces sądowy, oskarżona przez jakiegoś Plocjusza. Miała ona piękny majątek pod miastem, który Krassus chciał nabyć za tanie pieniądze. Dlatego ciągle szukał jej towarzystwa i okazywał jej swe względy, przez co popadł w podejrzenie. Ale w jakiś sposób chęć wzbogacenia się uwolniła go od zarzutu niemoralności i sąd go uniewinnił. Ale on Licynii nie opuścił, póki nie zdobył tego majątku.

2. Rzymianie mówią, że na cnoty, jakich Krassus miał wiele, cień rzuca ta jedna wada — pożądanie bogactwa. Okazało się jednak, że ta jedna przez to, że przybrała największe rozmiary, przysłania inne wady.

Największe oznaki jego pożądania bogactwa to sposób nabywania majętności i jej rozmiary. Pierwotnie miał nie więcej niż trzysta talentów. A potem, w czasie konsulatu, złożył Herkulesowi ofiarę z dziesiątej części i z tej okazji ugościł ucztą lud rzymski i na trzy miesiące dał każdemu z Rzymian zboża z własnych zapasów, i mimo to, gdy przed wyprawą na Partów sam sobie obliczył stan posiadania, osiągnął w wyniku siedem tysięcy sto talentów.

Przeważającą część tego mienia — jeśli ma się powiedzieć prawdę hańbiącą

— z ognia i miecza zgromadził, publiczne nieszczęścia wyzyskując ku swej ogromnej korzyści. Bo kiedy Sulla zdobył miasto i mienie swych ofiar sprzedawał, wszystko to uważając za łupy wojenne i tak je określając, i chcąc jak najwięcej i najmożniejszych ludzi wplątać w rozlew krwi, Krassus nie odmawiał sobie ani przejmowania, ani kupowania tego mienia.

Przy tym widząc ściśle z Rzymem związane nieszczęścia, pożary, zapadanie się budynków z powodu ich obciążenia i zagęszczenia, zakupił niewolników, architektów i budowniczych; a mając ich ponad pięciuset wykupywał mienie po pożarach lub sąsiadujące z pożarami, porzucane za niewielką cenę przez właścicieli z powodu obawy i niepewności. W dużej więc mierze Rzym jemu zawdzięczał swe powstawanie.

Mając tylu pracowników budowlanych niczego jednak nie budował dla siebie, poza własnym domem, lecz mawiał, że kto buduje tylko dla siebie samego, marnuje się, choć nie ma przeciwników.

1 M. Licyniusz Krassus — syn konsula z r. 97, cenzora z r. 89, triumfatora z r. 93 de Lusitanis.

2 westalki — kapłanki wiecznego znicza Rzymu.

Jakkolwiek posiadał wiele kopalń srebra, kosztownej ziemi i pracujących na niej ludzi, mimo to można by sądzić, że wszystko to niczym wobec wartości niewolników: tylu i tak cennych miał lektorów, pisarzy, znawców menniczych, ekonomów, lokai. Sam osobiście kierował ich nauką przysłuchując się i dając im wskazówki. I w ogóle uważał, że właściciel powinien mieć o służbę jak największe staranie, jako że są to żywe narzędzia zarządzania, mieniem. I to był słuszny pogląd Krassusa, że — jak sam mówił — jeśli wszystkim innym ma kierować służba, służbą musi kierować sam właściciel. Bo widzimy, że zarządzanie dobrami nieożywionymi jest sztuką wyzyskania mienia, a zarządzanie ludźmi to kierowanie obywatelami lub poddanymi.

Niesłusznie jednak Krassus sądzi czy twierdzi, że nikt nie jest dość bogaty, kto ze swego mienia nie jest w stanie utrzymać całego wojska. Wojna bowiem

— według Archidamosa3 — nie spożywa określonych ilości utrzymania.

Bogactwo w odniesieniu do wojny nie jest określone. Tu Krassus odbiega od zdania Mariusza. Bo ten przydzielając na głowę po czternaście plektrów ziemi i widząc, że ludzie chcą więcej, powiedział: „Nikt z Rzymian nie powinien sądzić, że ma za mało ziemi, jeśli ma jej dostatecznie dużo na własne utrzymanie".

3. Niezależnie od tego był Krassus i dla obcych szczodry. Dom jego stał otworem dla każdego. Przyjaciołom pożyczał pieniędzy bez procentów. Ale zwrotu żądał zdecydowanie, jak tylko termin minął, tak że ta bezprocentowość w wielu przypadkach była dla zwlekających ze zwrotem uciążliwsza, niżby były same procenty. Na przyjęcia zapraszano przeważnie zwykłych gości z ludu, a prostota, schludność i uprzejmość były im milsze niż kosztowna wystawność.

W wykształceniu ćwiczył się najwięcej w sztuce słowa, w retoryce, mającej zastosowanie w wystąpieniach publicznych. Był też wybitnym mówcą, jednym z najlepszych w Rzymie. Starannością i pracowitością przewyższał nawet z natury bardzo uzdolnionych. Mówią, że nie było sprawy tak małej i prostej, by występował w niej bez przygotowania. Nieraz nawet Pompejusz, Cezar, nawet Cyceron ociągali się z wystąpieniem w roli obrońców, a on się podejmował obrony. Dlatego bardziej się podobał, jako troskliwy i chętnie przychodzący z pomocą.

Sympatią cieszył się także dzięki ludzkiej i miłej ludowi życzliwości w sprawach sądowych i publicznych. Nikogo ze spotykanych ludzi, choćby niewykształconych i biedaków, którzy go pozdrawiali, nie minął, by go nie zagadnąć po imieniu.

Mówią też, że był biegły w historii, a częściowo także w filozofii. Tu przyłączał się do nauki Arystotelesa, w której nauczycielem był mu jakiś Aleksander4; ktoś, kto dzięki obcowaniu z Krassusem dawał wielkie dowody swej skromności i uprzejmości. I niełatwo by powiedzieć, czy uboższy był przed znajomością z Krassusem, czy przy nim takim się stał. On jeden z przyjaciół

3 Archidomos — król spartański w V wieku p.n.e.

4 Aleksander — perypatetyk, uznający bogactwo za wartość pozytywną.

towarzyszył mu stale w podróżach. Na drogę dostawał wtedy dekę do okrycia, którą po powrocie oddawał. (Och, co za wytrwałość! Nawet biedy nieszczęśnik nie uważa za rzecz obojętną!) Ale o tym później.

4. Kiedy Cynna i Mariusz zwyciężyli5, zaraz było widać, że idą nie ku szczęściu ojczyzny, lecz prosto ku uprzątnięciu i zgubie optymatów. Zginęli wszyscy, jakich na miejscu zastano; wśród nich także ojciec i brat Krassusa. On sam, zupełnie młody, uniknął na razie tego nieszczęścia. Ale widząc, że jest pod obserwacją polujących na niego morderców, wziął sobie trzech przyjaciół i dziesięciu ludzi służby i czym prędzej uciekł do Hiszpanii. Był tam już poprzednio z ojcem, który w Hiszpanii był pretorem, i miał tam znajomych. Tych jednak zastał w największym przestrachu i drżeniu przed srogością Mariusza, jakby ten już na nich nastawał. Nie ważył się więc żadnemu osobiście pokazać, lecz zaszył się na wsi, na polach Wibiusza Pakcjanusa, mających wcale obszerną jaskinię. W niej się ukrył. Ale do Wibiusza posłał jednego niewolnika, by zbadał sytuację, a skończyły mu się także pieniądze zabrane na drogę.

Wibiusz słysząc o nich bardzo się ucieszył, że Krassus uratowany; pytał ilu ich jest i gdzie się znajdują. Sam jednak nie pokazał się ich oczom, ale zarządcę pola podprowadził tam blisko i kazał mu kłaść tam pod skałę codziennie gotowy posiłek, po czym cicho się stamtąd oddalać i nie śledzić niczego z ciekawości:

jeśliby śledził, czeka go kara śmierci, a jeśli to wykona wiernie, czeka go wolność.

Ta jaskinia jest niedaleko morza. Otaczają ją spadzistości skalne, wśród których przez wąskie i niedostrzegalne wejście idzie się w górę, gdzie jest zadziwiający otwór. Również w poprzek jaskinia ma odnogi łączące się z sobą wielkimi przestrzeniami. Nie brak tam ani wody, ani światła. Źródło z bardzo dobrą wodą wypływa ze skały, a przez naturalne rozpadliny w skale wpada do wnętrza światło oświetlając za dnia te pomieszczenia. Powietrze wewnątrz niewilgotne i czyste, bo całą wilgoć i płynność gęsta skała wypiera do źródła.

5. Tam więc przebywał Krassus, tam mu codziennie dostarczał zaopatrzenia ów

W dokumencie PLUTARCH Z CHERONEI (Stron 151-157)

Outline

Powiązane dokumenty