• Nie Znaleziono Wyników

Przemoc w Robinsonie szwajcarskim

W dokumencie O literaturze (Stron 129-132)

Epizody Robinsona szwajcarskiego opowiadają o stopniowym oswajaniu dziczy. Wyspa zostaje przekształcona w domenę dobrze prosperujących farm, domów, ogrodów, pól i zagród. Napotkane dzikie zwierzęta muszą zostać albo zastrzelone, albo oswojone, czasami trochę tak, trochę tak. Przykładem jest spotkanie ze stadem małp, z których jedna, po zastrzeleniu jej matki, zostaje oswojonym zwierzątkiem. Spotkanie ze strusiami, spotkanie z kangurami, spo-tkanie z orłami, wszystkie opowiadają tę samą historię z innym materiałem.

Zdążyłem zapomnieć, ile jest w powieści mordowania niewinnych dzikich zwierząt. Gdy tylko pojawia się przed ojcem i synami jakieś zwierzę, ptak czy ryba, ich instynkt albo wyuczone zachowania, nakazują im je zastrzelić albo pchnąć dzidą. Ryby są po to, aby je złowić i zjeść. Zwierzęta i ptaki są po to, aby je zastrzelić i zjeść, o ile są jadalne. Gdy czytałem książkę ponownie, po tak długim czasie, cała ta rzeź była dla mnie szokująca, obraźliwa wobec mojego ekologicznego uwrażliwienia. Akcent jest jednak położony na to, aby zabijać

zwierzęta czysto, tak, by nie musiały długo cierpieć i żeby nie zabijać ich niepo-trzebnie, choć i tak zdarza się to często.

W Robinsonie szwajcarskim ideologia łowiectwa i posługiwania się bronią jest z grubsza taka sama jak ta, której nauczyli mnie mój wychowany na farmie w Virginii ojciec, dziadkowie i wujowie, z tym wyjątkiem, iż powieść Wyssa daje nieodpowiedzialnie mało instrukcji dotyczących bezpieczeństwa. Ja rów-nież byłem uczony, aby zabijać tylko dla pożywienia, a nie dla czystego sportu, chociaż dziś nie mógłbym się zmusić do zabicia czegokolwiek, chyba że grozi-łaby mi śmierć głodowa. Ale uczono mnie też: „Nigdy nie kieruj broni na siebie albo na inną osobę”; „Zakładaj, że każda strzelba jest naładowana, nawet jeśli sam ją rozładowałeś piętnaście minut temu”; „Nie trzymaj nabitej broni w do-mu”; „Amunicję przechowuj oddzielnie w zamkniętym miejscu”. Mój ojciec pokazał mi dziurę w salonowej boazerii w domu na farmie dziadka Millera.

Wybił ją pocisk, powiedział, z podobno nienaładowanej broni. Chłopców Ro-binsonów niczego takiego się nie uczy, a przynajmniej czytelnik się o tym nie dowiaduje. Włóczą się, częstokroć samodzielnie, do przesady strzelając bez namysłu do wszystkiego, co się rusza.

Jaka jest funkcja całej tej przemocy? Pytanie przenosi mnie do tego, co po-wiedziałem w drugim rozdziale na temat gwałtownej przemocy początków dzieł literackich i jej proleptycznego charakteru wobec przemocy wewnątrz samych dzieł. W Robinsonie szwajcarskim rozdział po rozdziale przemoc zabi-jania, jakkolwiek w przytłumiony i skryty sposób, odgrywa ów dramat przemo-cy ofiarniczej, którą Nietzsche postrzegał jako kluczową dla wszelkiej sztuki.

W wielu rozdziałach szwajcarska rodzina napotyka dziwne i groźne zwierzęta, ptaki lub ryby: rekiny, bawoły, słonie, morsy, strusie, szakale, lwy, tygrysa, roz-szalałą hienę. W każdym z przypadków stworzenie (jedno albo więcej) zostaje zastrzelone, rozpoznane, oskórowane i albo zabrane do domu, aby je zjeść, albo wypchane z przeznaczeniem do muzeum, w cokolwiek komicznej roli dowodu postępów oświeconej cywilizacji.

Jednakże jedno zabójstwo nie wystarczy. Wciąż i wciąż trzeba przeciwsta-wiać się zagrożeniu, przychodzącemu w przeróżnych postaciach z zewnątrz małej odgrodzonej cywilizacji. Trzeba w kółko, potencjalnie ad infinitum, przeciwstawiać się lękowi przed zewnętrzem, lękowi, który gdy byłem

dziec-kiem Robinson szwajcarski zarówno we mnie wywoływał, jak i uśmierzał. Ro-binsonowie w nadmiarze napotykają obecność pożywienia w przeróżnych po-staciach, jak i niewyczerpywalne zasoby dzikich i niebezpiecznych rzeczy, które domagają się albo zabicia, albo oswojenia, lecz bez szans na ich wyczerpanie.

Mechanizm wywoływania lęku i jego jedynie cząstkowego uśmierzania może wytłumaczyć, dlaczego lektura jednego dzieła literackiego to nigdy dość.

Osoba, która uzależniła się od czytania, ma zawsze o jedną rzeczywistość wir-tualną za mało. Żadna z nich nie wykonuje w pełni swego zadania. Nałogowi czytelnicy kryminałów wiedzą, o czym mówię. Wiedzą również, iż owo wzbu-dzanie lęku i jego zawsze częściowe uśmierzenie są wielce przyjemne. Krymi-nały dostarczają wielkiej przyjemności, ale nie pełnię satysfakcji. Zawsze trzeba przeczytać jeszcze jeden. Kolejne morderstwo zawsze oczekuje rozwikłania, być może morderstwo nieumyślnie popełnione, tak jak Edyp zabił Lajosa bez wie-dzy, iż ten jest jego ojcem.

Dzika natura w Robinsonie szwajcarskim, nieskończone namnażanie się epizodów oraz nadmiar zabijania, jaki się w nich pojawia, znajdują odpowied-nik w irracjonalności samopotępienia Crusoe, w przemocy duchowej, która przesyca książkę. Potępia ono cechy, które ostatecznie doprowadzają go do pozycji bogatego imperialisty, żyjącego z niewolniczej pracy. Dzika natura Ro-binsona szwajcarskiego znajduje również odpowiednik w dzikim braku logiki snów w książkach o Alicji. Freud powiedział, że śnimy po to, aby się nie budzić.

Niemniej jednak, niektóre sny są tak brutalne i przerażające, iż to właśnie one nas budzą. Centrum ciszy, które może być rykiem, skrywające się w sercu każ-dej historii jest wariacją Coetzeego na temat irracjonalności literatury. Dzikość literatury, źródło intensywnej przyjemności, której dostarcza, pozwala nam na równi śnić w ramach ideologicznych stałych naszej kultury, jak i wybudza nas z tego, co James Joyce nazwał niesławnym „koszmarem historii”.

Na szczęście – dla szwajcarskiej rodziny, nie dla istot zamieszkujących wy-spę w momencie, gdy na nią przybyli – z wraku statku został ocalony pokaźny zapas prochu i kul, a także wiele innych rzeczy niezbędnych dla cywilizowanej szwajcarskiej farmy: krowa, osioł, świnia, kaczki, kurczaki, drzewa owocowe, broń, oczywiście Biblia, całkiem sporo innych książek itd. Udało się to, ponie-waż statek zmierzał do Australii, najwyraźniej aby założyć tam kolonię. Był

załadowany surowcami niezbędnymi do kolonizacji. W Foe Coetzeego wręcz przeciwnie, Kruzo, jak już wspominałem, dopływa do brzegu, ocalając jedynie nóż, podczas gdy Crusoe w powieści Defoe ratuje z wraku całą masę użytecz-nych rzeczy. Przegląd ocalonej ze statku biblioteki w Robinsonie szwajcarskim mniej lub bardziej ujawnia wskazówki odnośnie do jego „źródeł”:

Oprócz rozmaitych książek o podróżach po lądzie i po wodzie, dzieł z teo-logii i historii naturalnej (parę z nich zawierało wyśmienite kolorowe ilu-stracje), były tam książki historyczne i rozprawy naukowe, a także podsta-wowe powieści w kilku językach. Znalazł się również pokaźny wybór map lądów i mórz, przyrządów matematycznych i astronomicznych oraz para doskonałych globusów.

Dlaczego Robinsonowie nie skorzystali z tych map i instrumentów do ustalenia tego, gdzie się znajdują i na której wyspie, nie zostaje w żadnym miej-scu wyjaśnione. Nie ma wątpliwości, iż dzieje się tak ze względu na fundamen-talną cechę opowieści, jaką jest niewiedza nie tylko na temat tego, gdzie są, ale nawet jaka jest powierzchnia i zarys ich wyspy. Inaczej u Robinsona Crusoe, który dokonuje pełnego pomiaru jego małej wysepki, podobnie jak Kruzo Coetzeego. W Robinsonie szwajcarskim sam Robinson Crusoe jest eksplicytnie wspomniany dwukrotnie, tak samo jak wskazany jest otwarcie jako model w oryginalnej przedmowie, jaką można znaleźć w wersji Godwin, ale już nie w późniejszych, aktualnie wydawanych. Jakkolwiek odratowanie tak wielu rze-czy z tego, co pozostało z wraku, jest sporym przedsięwzięciem, to ich dostęp-ność przechyla szalę na korzyść tak szwajcarskiej rodziny, jak i Robinsona Cru-soe. W obu przypadkach (najłatwiej dostrzec to w Robinsonie szwajcarskim) na brzeg zostają wyciągnięte podstawowe składniki europejskiej cywilizacji.

W dokumencie O literaturze (Stron 129-132)