E d i e z B y e m o u t h .
N a kilka lat przedtem — przed pow yższym i w ypadkam i, — kiedy jeszcze byłem prawie dziec
kiem, zjechała do nas jedyn a córka brata m ego ojca i bawiła około pięciu tygodni.
Willie C alder w m łodości jeszcze, osiedlił się w Eyem outh, w charakterze fabrykanta sieci i z krę
cenia sznurów potrafił ciągnąć bez porównania lepsze korzyści, niż my z piasczyśtych, gdzienie
gdzie tylko, pokrytych janow cem ,,land’ów “ wW est Inch’u.
To też, córeczka jego, Edie, zjawiła się u nas w ponsow ym staniczku, w kapeluszu, który ko
sztow ał co najm niej pięć shilling’ów i w towa
rzystwie kufra, kryjącego takie cuda, że na widok ich, nietylko mnie, ale i matce m ojej, paliły się oczy.
I dziwnie było patrzeć, jak sypała w około pie
niądze, nie targując się, nie licząc, jakby bogaczka z bajki, — to dziecko, prawie siostra.
W oźnicy dała naprzykład w szystko, czego żą
dał, i jeszcze nowiuteńki, dw upensow y pieniądz, do którego nie miał najm niejszego prawa.
Z im bierow ego piwa niewiele co więcej ro
biła sobie, niż ze zwykłej w ody, do herbaty uży
w ała stale cukru, chleba nie um iała inaczej jeść,
jak gru bo posm arow anego masłem, — zupełnie jakby była praw dziw ą Angielką.
Co do mnie, wtedy jeszcze nie zwracałem pra
wie uwagi na dziewczynki i zupełnie nie m ogłem p o jąć w jakim celu zostały stw orzone.
U Birtwhistle’a, żaden z nas nie raczył o nich myśleć, a najm łodsi okazywali się n ajm ąd rzejszy
mi, bo który tylko podrastał, zaraz — dziwnym zbiegiem okoliczności — okazyw ał się mniej sta
nowczy w tych, zdaw ało się, nie podlegających najm niejszej w ątpliwości, kwestyach.
N ajm łodsi bowiem zgadzali się jednogłośnie, że : stworzenie nie um iejące się bić, trawiące czas na powtarzaniu nudnych plotek i które nawet nie potrafi rzucić zw ykłego kamienia, inaczej, jak wy
m achując w powietrzu ręką tak niezgrabnie, jak
by to chodziło o marny gałganek, — jest poprostu do niczego i nie zasłu gu je na jakie takie choćby w zględy.
Zresztą, — trzeba je widzieć, jak nadają sobie tony, m yślałby kto, że stanow ią ojca i matkę w jednej sw ej osobie, w trącają się do naszych gier, do naszych zabaw i od czasu do czasu cedzą ze śm ieszną w yższością: „Jim m y, goły palec w ygląda ci z trzew ika", a lb o : „Id ź do dom u, brudasie, i um yj się, zanim „zech cem y" się baw ić"... sło wem, um ieją tylko dokuczać i w owej epoce, każdy z nas co tchu zm ykał na w idok cienkich nóżek i krótkiej sukienki.
Skoro więc kuzynka Edie pojaw iła się nagle
w W est Inch’ u nie zanadto byłem zachwycony per
spektyw ą spędzenia, w spólnych z nią, wakacyi.
Miałem wtedy lat dwanaście.
Edie była o rok m łodszą.
Pamiętam jej szczupłą, w ysoką sylwetkę, duże, czarne oczy, śmiałe ułożenie i dziwne maniery.
N ajczęściej patrzyła gdzieś nieruchom o, przed siebie, z przym glonym trochę wzrokiem i rozchy- lonemi ustami, jakby dostrzegała coś osobliw ego, skoro jednak zbliżałem się na palcach i stawałem za nią, a potem zwracałem głow ę w tym sam ym kierunku, widziałem tylko albo rodzaj sadzawki do dojenia owiec, albjo ciemne stosy nawozu, lub wreszcie rozm aite części ojcow ego ubrania, su szące się w słońcu.
A jeśli ujrzała kilka krzaków, albo kępę pa
proci, czy coś innego, równie pospolitego, w pa
dała w niezrozum iały, niemilknący zachwyt.
— Ach, jakież to pięk n e! Ach, jak tu prze
ślicznie ! — szeptała leniwie, m rużąc oczy.
M yślałby kto, że podziwia obraz, albo jakiś słynny pom nik...
Nie lubiła gier w spólnych i rzadko bardzo u- daw ało mi się nam ów ić ją, żeby choć zabaw iła się w kotka i myszkę, a i to odbyw ało się bez naj
m niejszego ożywienia, gd y ż doganiałem zwykle dziewczynkę w trzech skokach, ona zaś nie umiała przyłapać mię nigdy, choć robiła zamieszanie i podn osiła wrzawę za dziesięciu chłopców.
Zirytowany, zaczynałem jej dokuczać, mówi
łem, że je st do niczego, że stryj m ógłb y zrobić coś
lepszego, niźli w ychow yw ać taką niedołęgę i inne podobne grzeczności, a w tedy Edie w ybuchała pła
czem, oznajm iała, żem bąk nieznośny i głuptas, że odjedzie tego sam ego w ieczora i nie przebaczy mi nigdy.
Ale nie upłynęło i pięć minut, kiedy zapom i
nała o najsroższych swoich groźbach.
Co zaś było najdziw niejsze, to, że daleko wię
cej m iała do mnie przywiązania, niż ja do niej i dzień cały nie daw ała mi spokoju.
Szukała mnie, g d y odbiegłem , w yszperała w najdoskonalszej kryjówce, wykrzykiwała wtedy z radością: „A c h ! jesteś t u t a j? " ! ! " — i udaw ała zdziwioną.
Prędko jednak dostrzegłem w niej i dobre strony.
O d czasu do czasu wtykała mi przem ocą kil
ka pensów , tak, że raz zdarzyło mi się posiadać jednocześnie cztery, co mi się najlepiej jednak podobało, to opow iadane przez nią bajki.
W iedziałem, że okrutnie boi się żab i ropuch.
N ie om ieszkałem więc codziennie chwytać je
dnej i grozić, że w łożę za kołnierz struchlałej ofiary, chyba... że opow ie jaką ładną historyjkę.
Sumienie miałem spokojne, tłom acząc sobie, że tylko pom agam jej zacząć, bo skoro ju ż raz w padła w zapał, żadna siła nie m ogła utrzym ać potoku słów, płynących z koralow ych u ste k !
Potem zaś słuchałem niestw orzonych bredni z zapartym prawie oddechem , cały w pobożnem skupieniu.
W ięc w Eyem outh pojaw ił się kiedyś okrutny pirat, barbarzyńca.
Za pięć lat miał wrócić na okręcie, w yłado
wanym po brzegi sam em złotem i pojąć ją, Edie, za żonę.
Kiedyindziej znów, opow iadała, iż do Ey- mouth zawitał błędny rycerz i ofiarował jej pier
ścień, o który miał jakoby upom nieć się za bliz- kim pow rotem .
Edie, m ówiąc to, ukazywała mi obrączkę, do złudzenia p od o b n ą do tych, które podtrzym yw ały firanki m ego łóżka i zapewniała, że je st zrobiona ze szczerego złota.
W tern m iejscu ośm ielałem się g ło s zabrać i pytałem, co uczyni rycerz, jeśli się spotka z pira
tem ?
Edie objaśniała bez wahania, że zmiecie mu zuchw ałą głow ę z karku za jednym zam ach em ! C o oni widzieli w tej chudej, czarniawej dziew
czyn ce?
T o przew yższało ju ż zakres mej inteligencyi.
Potem zw ierzała się jeszcze, iż w czasie po
dróży do W est Inch’u, pragn ął się jej przedsta
wić pewien przebrany, niezmiernie bogaty, ksią
żę...
T u ju ż nie umiałem pow ściągnąć zdum ienia i w yrażałem pewne wątpliwości, — po czem mia
nowicie m ogła poznać księcia?...
— Po przebraniu —• odcinała bez nam ysłu.
Innego znów dnia opow iadała w tajemnicy, że ojciec jej układa niezwykle trudną zagadkę,
a kiedy będzie gotow a, ogłosi ją w dziennikach, kto zaś nadeśle rozwiązanie, otrzym a rękę córki i połow ę majątku.
W tedy wyrzekłem z dumą, że doskonale u- niiem zgadyw ać szarady, niechże więc przyśle mi tę, skoro tylko będzie ukończona.
Dziew czynka szepnęła, że zagadka pojaw i się w „ G a z e c i e z B e r w i e k " , a. potem koniecznie chciała się dowiedzieć, co z nią uczynię, skoro ją, Hdie, otrzym am z łaskawych rąk o jc a ?
O dparłem , że sprzedam ją przez licytacyę, więc oczywiście temu, kto ofiaruje najwięcej, pręd
ko jednak pożałow ałem słów swoich, g d y ż tego wieczora Kdie nie chciała ju ż opow iadać mi bajek, w niektórycli razach okazywała się nieubła
gana.
Jim H orscroft był nieobecny cały czas, któ
ry F.die spędziła w dom u mych rodziców . Pow rócił .dopiero w kilka dni po jej wy- jeżdzie i pamiętam jak mię niezmiernie zdziwiło, że raczył zadaw ać pytania i okazyw ać jakiekol
wiek zajęcie osob ą zw yczajnej, na dom iar nieznanej dziewczynki.
Więc pytał, czy ładna, a kiedym odrzekł, że nie uważałem, w ybuchnął głośnym śm iechem ,prze
zwał mię skrytym i zapow iedział, iż wkrótce o- tworzą mi się oczy.
Potem jednak zajęliśm y się zupełnie czem in- nem i mała kuzynka na dobre wywietrzała mi z głowy, aż do dnia, w którym wzięła m oje
ży-'*’ v r i o ń . D o d . d o , ,T y g o d l l l u s l r . “ • *
cie w sw oje ręce i złam ała, jak ja m ógłbym zła
mać teraz gęsie pióro.
Stało się to w roku 1813-ym.
O puściłem właśnie szkołę, — miałem ju ż lat ośm naście, co najm niej czterdzieści w łosków na górnej w ardze i nadzieję posiadania z czasem wię
cej.
I z chwilą rozstania się z murami zakładu czcigodn ego pana Birtwhistle’a, dziwnie się zmie
niłem.
Unikałem towarzyszy, żadnej z gier nie umia
łem od d ać się z dawnym zapałem .
Za to wymykałem się na wybrzeże, albo w ciem nozielone zarośla janow ców i tam, wycią
gnięty na piasku, pozwalałem słońcu pieścić moje ciało, albo wpatryw ałem się w dal, nieruchomo, naw pół bezwiednie rozchylając usta, zupełnie jak to czyniła dawniej m ała hdie.
D obre to były czasy ! W tedy radow ało mię w szystko, a kiedy m ogłem biedź prędzej, lub ska
kać wyżej, niż m ój bliźni, uważałem życie za roz
koszne i dostatecznie wypełnione.
A teraz, teraz, w szystko to w ydaw ało mi się dzieciństwem i m arnością.
Niezrozum iałe westchnienia poruszały m oją pierś młodzieńczą, w znosiłem oczy ku jasnym błę
kitom niebios, to znów zatapiałem w szafirowo- szm aragdow ych głębiach, pieniącego się u stóp mych, m orza.
C oś, jakby ciężar nieznośny, tłoczyło mi myśli,
czułem, że brak mi czegoś, nie um iałem jednak u- przytom nić sobie, coby to właściwie być m ogło.
Stawałem się zły, zgorzkniały, — coraz gorszy i bardziej zniechęcony.
Niekiedy w ydaw ało mi się, że każdy nerw czuję, że wszystkie są we mnie chore, i tak naprę
żone, iż którykolwiek lada chwila pęknie.
Matka często zatrzym yw ała na m ojej twarzy niespokojne, troską zasnute, oczy i pytała zcicha, czy mi co nie dolega, ojciec od czasu do czasu napom ykał o potrzebie bardziej w ytężonej pracy,
— o b o jgu odpow iadałem tak opryskliwie i cierpko, że nieraz potem doznaw ałem w głębi ducha cięż
kich, najcięższych wyrzutów.
Bo m ożna mieć więcej, niż jedn ą żonę, więcej niźli jedno dziecko, i niejednego przyjaciela, ale jedną jedyną tylko matkę, jed yn ego o jc a !
Więc trzeba ich szanow ać i czcią otaczać, póki żyją, m odlić się do zmarłych.
Ale w róćmy się do rzeczy. Kiedyś oto, kiedy wracałem z pola, w iodąc do owczarni stado, zdaleka jeszcze dostrzegłem ojca, siedzącego przed do
mem, z listem w ręku.
Był to w ypadek rzadki i niezwykłej wagi, gd y ż właściwie wcale nie odbieraliśm y listów, z w y
jątkiem tego, który zjaw iał się regularnie w ozna
czonym czasie, pisany przez plenipotenta i przy
pom inający o uiszczeniu dzierżawy.
Przyśpieszyłem więc kroku i po chwili, zau
ważyłem, że staruszek płacze, co napełniło mię,
pamiętam , przedew szystkiem , ogrom nem zdum ie
niem, bo m yślałem dotąd, że to w yłączna wła
ściw ość kobiet, — rzecz niepodobna dla m ężczy
zny.
Zbliżyłem się jeszcze więcej i nie umiałem oderw ać wzroku od zmienionej i postarzałej na
gle twarzy ojca. W poprzek lewego policzka biegła tak głęboka zm arszczka, że łzy nie m ogły jej wi
docznie przebyć i toczyły się powoli brzegiem, aż do ucha, skąd dopiero ściekały na papier.
M atka siedziała przy nim i w milczeniu g ła
dziła je g o rękę, jak czasem pieści się małe dziecko, chcąc je uspokoić.
Cicho stanąłem opodal.
— Jeannie — skarżył się boleśnie ojciec — Jeannie, kochana żono. Biedny Willie ju ż nie żyje.
W szystko stało się tak nagle. D latego nie pisali.
T o byl podobn o antraks, a potem uderzenie krwi do głow y... Tak pisze mi prawnik.
— W ięc skończyły się je g o troski — pocie
szała łagodnym głosem matka.
O jciec otarł mokre od łez uszy, milczał chwi
lę, a potem odezw ał się, o wiele ju ż spok o jn iej:
— O szczędności sw oje zapisał naturalnie cór
ce, a jeśli, czego niech B ó g broni, nie zmieniła się od tego czasu, kiedyśm y ją ostatni raz widzieli,
— to nie na d łu go jej w ystarczy. Czy pamiętasz, jak utrzym ywała, że herbata u nas jest za słaba, m ówiła to przecież o herbacie, której funt pła
ciłem po siedem shilling’ó w !
M atka pokiwała w zam yśleniu głow ą i mi
i:iowoli spojrzała ku połnoin słoniny, zwisającym od pułapu wielkimi płatami.
— Ten pan nie pisze, ile będzie miała - ciągnął ojciec dalej — zawsze jednak jest tam te- go sporo, więcej m oże, niż potrzeba. I Edie za
mieszka z nami, bo takiem było ostatnie życzenie nieszczęśliw ego m ego brata.
— W ięc musi płacić za swe utrzymanie przerwała stanow czo matka.
W pierwszej uczyniło mi się dziwnie przykro, że m ożna mówić o pieniądzach w takiej sm ut
nej chwili, potem dopiero pom yślałem , że jednak matczysko m a racyę, bo W est Inch zaledwie wy
starczał na najskrom niejsze potrzeby nas trojga, więc każdy większy wydatek, nie rachująe już osoby tak rozrzutnej jak Edie, m ógł przyczynić się do deficytu, a zatem w następstw ie — i sm ut
nego w yrugow ania z dzierżawy.
— Naturalnie, że zapłaci— odpow iedział tym czasem ojciec nie znoszącym wątpliwości, tonem .—
A przyjedzie dziś jeszcze. Jo ck ’u, m ój chłopcze—
dodał, zw racając się do mnie, — zaprzęgnij do bryczki. Trzeba, żebyś zaraz w yruszył do Ayton.
Zaczekasz tam na wieczorny dyliżans, zabierzesz Edie i przywieziesz ją tutaj, do W est Inch’u.
I kwadrans po piątej, siedziałem ju ż na ko
źle, energicznie popędzając poczciw ą Souter John- nie, naszą klacz d ługow łosą i liczącą tylko — około piętnastu wiosen — i z dum ą o g ląd ając się na świeżo malowany w asąg bryczki, która słu
żyła nam jedynie w wielkie uroczystości kościel
ne i rodzinne.
D yliżans ukazał się właśnie, kiedy zajeżdżałem przed oberżę, i złożyłem w tedy dow ód iście zdu
m iewającej inteligencyi, bo, zapom niaw szy o u- biegłych sześciu latach, z zapałem szukałem w tłu
mie przyjezdnych małej, czarniawej dziewczynki, w krótkiej, kolan nawet nie sięgającej, sukience.
A kiedy tak błądziłem z wytężonym w zro
kiem i podan ą naprzód szyją, ktoś dotknął nagle m ojego ramienia, przede mną stanęła w ysoka, ża
łobnie, lecz nadzw yczaj elegancko ubrana, m ło
da dam a i oznajm iła, że — jest m oją siostrą cio
teczną, bdie Calder.
W iedziałem to podobno, gd yb y mi się jednak nie była przedstaw iła sam a, m o g łe m . dwadzieścia razy minąć ją i nie poznać._
Jeżeliby zaś Jim H orscroft zapytał mię wte
dy powtórnie, czy jest ładna, z pewnością po raz drugi, nie um iałbym mu odpow iedzieć.
B yła brunetką, i o wiele ciemniejszą, niż zda
rzają się zwykle dziewczęta, na naszym szkockim brzegu, a jednak poprzez te krucze w łosy przewijał się m iedziano-złoty odcień, podobny trochę do cudnej, ciepłej barwy, jaką dostrzegam y w głębi płatków żółto-czerwonej róży.
U sta miała ponsow e i świeże, w twarzy ma
low ała się stanow czość i zarazem dziwna słodycz, pod cienką skórą krążyła krew młoda, gorąca, a duże, czarne oczy patrzyły łagodnie i jasno, od pierwszej jednak chwili dostrzegłem w ich prze
paścistych głębiach błądzący wyraz jakiejś zło
śliwej, figlarnej chytrości.
O dym stał tak przed nią i zachwyconym w zro
kiem podziwiałem jej niezwykłą piękność, Edie obejm ow ała mię tym czasem w kapryśne władanie, jakbym ja także był jakąś cząstką św ieżego dzie
dzictwa. P oprostu w yciągnęła rękę i zerwała mię jak kwiat, którym zapragnęła się przystroić.
W ysm ukłą postać okryw ała żałobna, pow łó
czysta suknia, która mię w praw iła w niekłamany podziw starannością wykończenia i oryginalnością formy, twarz przedtem osłaniał długi, krepowy welon, teraz w tył odrzucony i opływ ający ją czar
ną, lśniącą falą.
— O c h ! Jack ’u... — szepnęła nagle, przecią
głym i obcym angielskiej mowie, akcentem, któ
rego podo bn o nabyła na pensyi, — usuw ając się i broniąc w ypieszczonem i rączkami — nie, nie, Jack ’u... zastarzyśm y ju ż chyba na to ?...
G d y ż ja, z niezręcznością praw dziw ego wiej
skiego niezgrabiasza, zbliżałem do jej twarzy sw oje ogorzałe policzki i chciałem ją pocałow ać jak uczyniłem wtedy, kiedyśm y się po raz ostatni widzieli...
N a krótką chwilę zapanow ała m iędzy nami kłopotliwa cisza.
— B ądź tak dobry i daj konduktorow i shil- ling’a — odezw ała się niespodziewanie Edie, pod
nosząc ku mnie oczy z niemą prośbą — on tak troskliwie opiekow ał się mną całą drogę...
Spłonąłem , jak wiśnia, a potem zbladłem , ni
by ściana, i coś ostrego ukłuło mię w serce. W kie
szeni miałem jeden tylko srebrny, czteropensow y pieniążek.
N igdym nie odczuł braku m am ony tak dotkli
wie i boleśnie, jak w owej nieszczęsnej chwili.
Kolana się pode mną zgięły...
bdie ob jęła mię szybkiem spojrzeniem , po
tem twarz jej rozjaśnił dobry uśmiech i w mil
czeniu w sunęła mi do ręki zgrabną portmonetkę ze srebrnym zameczkiem.
Załatwiłem polecenie i chciałem oddać jej pie
niądze, ale spotkał mię wzrok serdeczny i prawie b ła g a ln y :
— Będziesz moim intendentem, Jack 'u - pro
siła w esoło. —- Czy to jest nasz ,.p o w ó z?" Och, jaki zabaw ny ! G dzież u siąd ę ?!
— N a tym worku — objaśniłem trochę nie
pewnym głosem .
— A jak się na niego d ostan ę?
— O przyj nogę na kole, pom ogę ei z chęcią,
— postanow iłem ju ż śmielej.
Jednym susem wskoczyłem do bryczki i ują
łem małe, rękawiczką obciągnięte dłonie w swoje, szorstkie ręce.
łidie zręcznie w spięła się do w ózka i przez jedn o krótkie m gnienie oddech jej był na m ojej twarzy, oddech dziwnie gorący i słodki, a potem zaraz uczyniło mi się w sercu jasno, i owe nieokre
ślone smutki, owe ciężkie i dręczące myśli, pierzch
ły gdzieś bezpow rotnie i bez śladu.
I zdało mu się, że ta jedn a chwila,
żabie-rała mię sobie niejako na w łasność, że ju ż nie będę nigdy tym co dawniej, bo oto czyniła mię jakby członkiem, dojrzałem ogniwem, w śród całej rzeszy innych mężczyzn, moich tow arzyszy, przy
jaciół i braci.
W szystko nie zajęło nawet tyle czasu, ile na
sza poczciwca Johunie zużyłaby na machnięcie sw o
im obfitym ogonem , a jednak... stało się i żadna siła nie cofnęłaby ju ż tej przem iany.
Niewidzialne ręce zdarły mi oto zasłonę.
I ujrzałem się na progu życia szerszego, peł
niejszego, słodszego, z głow ą pełną rojeń i szczę
snych snów o przyszłości.
Tu chm ara myśli spadła na mnie, niby wio
senna ulewa, ale zarazem zm ieszałem się okrutnie i nie wiedząc prawie, co robię, zacząłem gorliwie popraw iać i układać w ygodniejsze dla Edie, sie
dzenie.
O na tymczasem goniła w zam yśleniu spie
sznie oddalającą się sylwetkę pocztow ego dyliżan
se, który z hałasem zawracał w stronę Berwick.
N agle uniosła się trochę i z całej siły jęła po
ruszać białą, misternie haftowaną, chustką.
— Z d jął kapelusz... — szepnęła cicho i może nawpół bezwiednie — zdaję mi się, że to był chyba oficer. W yglądał ,,dysty ngow an ie". Czy go zauw ażyłeś? — pytała, pochylając się ku m nie—
patrz, ten „gen tlem an " na im peryalu, w bran żo
wym paltocie i bardzo, bardzo przystojny.
Potrząsnąłem przecząco głow ą i cała m oja
radość gdzieś odrazu znikła, znowu uczułem g o rycz w ustach i zniechęcenie w duszy.
Przez d łu gą chwilę było cicho.
---C o tam ! Nie zobaczym y się ju ż nigdy — ozw ała się Edie z w esołym uśmiechem. — Ot, w jeżdżam y ju ż m iędzy zielone pagórki, i ta droga brunatna, kręta, — w szystko zostało mi w pam ię
ci. Jak tutaj nic się nie zm ien iło! Ty nawet, Jack ’u, prawie ten sam jesteś, co i dawniej. Tyl
ko... śmiem żywić nadzieję... że postępow anie two
je ze m ną ulegnie jakiej takiej zm ianie?... Myślę, że nie zechcesz ustanaw iać całego królestwa żab za moim nieszczęsnym kołnierzem ?...
D reszcz zimny przebiegł m oje ciało na sam o wspom nienie tych dziecinnych figlów .
— U czynim y w szystko, co będzie leżało w naszej mocy, byłeś się czuła szczęśliw ą w W est
lnch’u — odparłem drżącym głosem i z uw agą p rzy gląd ając się sznurkom biczyska.
— W ielka to z w aszej strony dobroć, że zga
dzacie się przyjąć do siebie biedną, opuszczoną przez wszystkich dziewczynę — rzekła Tdie ci
cho.
— T y jesteś dobra, żeś chciała przyjechać — przerwałem w zruszony. Obawiam się tylko, że wy
da ci się u nas trochę sm utno i nudno, a prze- dewszystkiem monotonnie.
— W iedziałam o tern, Jack ’u, — uspakajała mię łagodnie. — Znam przecież to ciche życie.
— W iedziałam o tern, Jack ’u, — uspakajała mię łagodnie. — Znam przecież to ciche życie.