• Nie Znaleziono Wyników

ROZDZIAŁ JEDENASTY

W dokumencie Groźny cień (Stron 166-186)

Tłum narodów.

Zbliżam się teraz do punktu m ego opow ia­

dania, którego sam o ju ż wspom nienie tłumi dech w piersiach i budzi coś niby rodzaj lęku, — oba­

wę — czy podołam tak bardzo trudnem u przed­

sięwzięciu. Chwilami zaczynam ju ż wątpić, czy wybrnę, gdyż, skoro piszę, lubię rzecz opow iadać bez pośpiechu, — a w szystko we właściwem miej­

scu i niew zruszonym chronologicznym porządku, podobnym temu, jaki króluje w śród owiec, pro­

w adzonych przez w ytraw nego owczarka.

T ak m ogło dziać się w W est lnch’ u. Ale te­

raz, g d y staję na progu życia szerszego, g d y opi­

syw ać mam bieg w ypadków , które przeniosły nas

w odmienne światy, niby źdźbła słom y, leniwie po­

ruszające się w rowie, do chwili, kiedy porwie je prąd wielkiej rzeki i skręci w wiry z szaloną szy b ­ kością, — trudno mi niezmiernie rozw ijać rzecz w miarę jak się odbyw ała i pierw szorzędne w dzie­

jach ludzkości zdarzenia ująć w proste form y m ego nieudolnego języka. Przyczyny, skutki i nieunik­

nione następstw a tych lat niezatartych każdy sn ad ­ nie znaleźć m oże na kartach historyi, w szystko to zatem zostawiam na stronie i mówić będę je d y ­ nie o tern, com słyszał w lasnem i uszami, o tern, na co patrzyły m oje tylko oczy.

Pułk, do którego odkom enderow ano m ajora, był 71-ym pułkiem lekkiej piechoty, złożonej z Hi- ghlander’ów (górali szkockich), odzianych w czer­

wone m undury i tartanowe spodnie w barwne, róż­

nokolorow e kraty. Punktem zbornym służby czyn­

nej naznaczono G lasgow .

T am też udaw aliśm y się we trzech dyliżan­

sem.

M ajor był niezwykle podniecony i z uniesie­

niem opow iadał nam tysiączne anegdoty o Księ­

ciu i o półw yspie iberyjskim, których jednak ja tyl­

ko napraw dę słuchałem , gd y ż Jim wcisnął się w kątek pojazdu, skrzyżow ał ręce, przyciął usta i siedział milczący, ponury, bez ruchu. P rzysiągł­

bym, że wszystkie jeg o myśli oplatały się około cudzoziem ca i że w duchu zabijał go co chwila, coraz w ym yślniejszą, okrutniejszą śmiercią.

O dgadyw ałem to po złych, posępnych bły­

skach oczu i po kurczowem zaciskaniu palców.

W e mnie był za to chaos i z pośród mnóstwa splątanych uczuć nie umiałem w ydobyć na jaw praw dy i nieodw ołalnie rozstrzygnąć, czy zado­

wolił mię ten obrót rzeczy, czym może postąpił fał­

szywie, — zawsze bo ognisko rodzinne pozostaje rodzinnem ogniskiem , i jakkolwiekby źle przy niem było, jakkolwiek szersze życie hartuje i uszla­

chetnia, zaw szeć to ciężko myśleć, iż więcej, niż pół -Szkocyi rozpościera się m iędzy tobą i matką, i że każda chwila usuw a cię dalej i dalej...

N azaju trz byliśm y w G lasg o w ’ie.

Tu m ajor pow iódł nas z tryumfem do komen­

dy, przed którą wertował żołnierz z pękiem w stą­

żek przy czapce i trzem a galonam i na ramieniu.

N a widok Jim ’a ukazał w uśm iechu wszystkie zę­

by i okrążył go potrzykroć, chcąc się zapewne napatrzeć dowoli, i tak — co najm niej — uro­

czyście, — jakby to chodziło o zamek w Carlisle.

Potem przybliżył się do mnie, pom acał moje boki, sprobow-al m uskułów i równie rad byl, jak przy oglądaniu Jim ’a.

— Ot, czego nam trzeba, m ajorze! ode­

zwał się w'końcu z radością, - - akurat czego trze­

b a ! Z tysiącem podobnych zuchów m oglibyśm y stawić dzielny opór najlepszym żołnierzom Bo- ney’a !

--- Jakże tam idzie? — zagadnął pan łdliott ciekawie. Jak z m u strą?

— Litość bierze patrzeć — odparł rozm owny wartownik. — Siła czasu i wiele pracy upłynie, żeby tam uszło od biedy. N ajprzedniejszych za­

brali nam do Ameryki, a tu sami prawie rekruci, milicya.

— Tak, tak — przytw ierdził m ajor z glębo- kiem westchnieniem. — A pójdziem y na spotkanie wytrawnym, starym żołnierzom . Jeśli będziecie potrzebow ać w skazówek moich, czy innej pom o­

cy — dodał, zw racając się do nas — przyjdziecie do mnie, — na kwaterę.

Skinął przyjaźnie głow ą i oddalił się spręży­

stym krokiem.

Zaczynaliśm y z Jim ’em rozum ieć, że m ajor, który jest zarazem twoim pułkownikiem, to osobi­

stość zasadniczo różna od m ajora-sąsiada i prawie przyjaciele ze wsi.

Niech i tak będzie, ale po co w as nudzę tern wszystkiem ?

Zużyłbym sporą ilość najlepszych piór gęsich, gdybym zaczął opow iadać, jak poczynaliśm y sobie z Jinrem z chwilą przyjazdu do G la sg o w ’a, jak poznaliśm y oficerów, zwierzchników, starszych, tow arzyszy i jak każdy w odm ienny prawie sp o ­ sób zawierał z nami znajom ość.

W krótce nadeszła wieść pewna, że am b asa­

dorowie ob radujący dotąd w W iedniu i ciągle za­

jęci krajaniem Europy, jakby to było zwykle udo baranie, lotem błyskaw ic rozbiegli się do swoich krajów i wszystko, co zawierały, — konie, żyw­

ność, am unieya, ludzie, — w szystko ruszało na Erancyę.

Z drugiej znów strony opow iadano sobie o ściąganiu w ojsk nieprzeliczonych do Paryża, o

go-rączkowem zbrojeniu się i generalnych, cesarskich przeglądach, słynnej na całą Europę armii.

Potem gruchnęła w iadom ość, że W ellington ju ż w N iderlandach i że nam, lub Prusakom wy­

padnie przetrzym ać pierw sze uderzenia grom u.

R ząd nasz jak tylko m ógł najśpieszniej, ła­

dow ał w ojsko na okręty.

W szystkie porty na wschodniem w ybrzeżu za­

w alone były armatam i, natłoczone końmi, amuni- cyą.

T rzeciego czerwca i my otrzym aliśm y rozkaz w ym arszu.

T eg o ż jeszcze w ieczora w sadzono nas w Leith na okręty i nazajutrz o zmierzchu przybyliśm y do O stendy.

Pierw szy to raz w życiu n oga m oja stąpiła na cudzoziem ską ziemię.

I nietylko ja, gd y ż w iększość moich towarzy­

szy składała się z m łodych, nowozaciężnych, żoł­

nierzy.

Z daje mi się, że jeszcze w idzę te ciemno- szafirow e w ody, lekko sfałdow aną linię powrotnych bałw anów morskich, rozbijających się o skały, w ydłużone, żółtawe wybrzeże i dziwaczne jakieś m łyny z poruszającem i się bez końca ramionami, który na lekarstwo daremnie szukałbyś we Szko- cyi.

M iasto było czyste i utrzym ane nadzw yczaj

■starannie, jak m oże żadne ze szkockich, ale nie znalazłbyś tam ani m ocnego, angielskiego piwa (ale), ani doskonałych, owsianych placuszków .

W ojska udały się stam tąd do Bruges, a potem jeszcze do G andaw y, gdzie pułk nasz połączył się z 5'2-gim i 95-ym pułkiem i teraz ju ż stano­

wiliśmy pełną brygadę.

G andaw a uczyniła na mnie bardzo podniosłe wrażenie, pokryw a ją coś niby tajem nicza pleśń minionych wieków, im ponują dzwonnice i potężne kamienne budow le i gm achy.

A jednak, we wszystkich owych miastach, w których zdarzyło się nam gościć, nie zauw a­

żyłem ani jedn ego kościoła tak pięknego, jak n a­

sze, choćby naprzykład w G lasg o w ’ie.

Z G andaw y obróciliśm y pochód na Ath, nie­

wielką w ioseczkę położoną nad brzegiem rzeki, a raczej wązkiej strugi, ochrzczonej mianem rze­

czki Dender.

T utaj rozbiliśm y namioty, g d y ż czas był sło ­ neczny i piękny i cała b ry gad a od rana do nocy, niezmordowanie, ćwiczyła się na okolicznych po­

lach.

D ow odził nami generał A dam s, pułkownikiem m ianowano R ayńeira, co jednak budziło jakąś lwią prawie odwagę,- to myśl, iż w odzem naczelnym był Książę, którego sam o ju ż imię zdaw ało się zaklętym dźwiękiem bojow ej pobudki.

Przebyw ał obecnie w stolicy Belgii z głów ną armią, wiedzieliśmy przecież, że w razie najm niej­

szego niebezpieczeństwa, czy choćby tylko po­

wikłań — posłyszelibyśm y niezawodnie g lo s jego nad sobą. To napełniało całkowitą, zupełną otu­

chą.

Tysiące nowych uczuć zryw ało się w duszy.

Aż dotąd nie widziałem naprzyklad nigdy takiej ogrom nej ilości Anglików, i przyznać mu­

szę, iż patrząc na nich — mimowoli doznawałem pew nego rodzaju niechętnej pogardy, która zre­

sztą jest podo bn o dość pospolitem zjawiskiem w śród ludzi zam ieszkujących jakiekolwiek pogra­

nicza. Ja zaś czułem się przedew szystkiem i po­

mimo w szystko, Szkotem . N ic a nic jednakże nie m ógłbym zarzucić dwóm tamtym pułkom przy­

dzielonym do naszej brygady, gd y ż na całym chyba świecie nie znalazłbym lepszych kolegów i bardziej oddanych tow arzyszy.

Rzeczyw ista liczba żołnierzy w pułku 52-im w ynosiła tysiąc ludzi i liczyła wielu starych żoł­

nierzy, z czasów walk hiszpańskich.

Pułk (J5-y składał się z karabinierów, odzia­

nych w zielone m undury, zam iast czerwonych, jak nasze.

Przy najbliższej sposobności zwrócił m oją uw agę odm ienny, a trafny sp o só b w jaki używali broni, mianowicie — kulę — owijali przed uży­

ciem zatłuszczoną szm atką i przybijali rodzajem dw ugłow ego młotka, — strzały ich niosły dale­

ko, a od naszych były bez porów nania celniejsze.

C ałą tę część Belgii zajm ow ały w ów czas w oj­

ska wyłącznie angielskie, g d y ż oprócz piechoty, w okolicach Fnghien stała nasza (jw ardya, nie­

daleko zaś od nas znajdow ały się liczne pułki kawaleryi.

W ellintgon był zm uszony rozwinąć na wy­

brzeżu wszystkie sw oje siły, ponieważ Boney bez­

piecznie krył się pod gęstą osłoną pogranicznych fortec i nikt nie m ógł przewidzieć, z której strony zwali się na nas owa groźna, śm iercionośna chm u­

ra...

W każdym razie należało przypuszczać, iż wtargnie tędy, gdzie będziem y się najm niej sp o ­ dziewać.

Popierwsze, m ógł w sunąć się pom iędzy nas i morze i odgrodzić w ten sp o só b od Anglii,—

pow tóre — nic na pozór nie przeszkadzało mu niebezpiecznym klinem wbić się m iędzy armie an­

gielskie i pruskie. N a szczęście Książę nasz równie jak tamten okazywał się przebiegły, — grom adził wkoło siebie kawaleryę, a lekką jazd ę i piechotę rozrzucił po Belgii, niby niezmierną jakąś p aję­

czynę i przytem czynił to tak m ądrze, że gd yb y jeden chociaż Francuz przestąpił granicę, m ogliśm y bardzo szybko skupić potrzebne siły w każdym zagrożonym punkcie.

Mnie osobiście działo się w Ath doskonale, ludzie tamtejsi są poczciwi i pełni prostoty.

D o końca życia naprzykład nie zapom nę do­

broci Bois, pew nego dzierżawcy, na którego p o ­ lach rozkazano nam stanąć obozem .

W chwilach wolnych od ćwiczeń wznieśliśmy mu przez w dzięczność drewnianą stodołę, a ja i Jeb Seaton, najlepszy kolega, nieraz z w łasnej o- choty rozw ieszaliśm y jeg o bieliznę na sznurach, a zapach w ilgotnego płótna w dziwny jakiś sp o ­ sób przenosił nas m yślą do op u szczo n ego kraju

i w zgardzonej ciszy dom ow ego progu. P rzypo­

minał tak dotykalnie i mocno, jak oto woń per­

fum , lub ulubionego kwiatu przyw odzi na pamięć obecność osob y kochanej.

N ieraz w ybiegam m yślą do tej szczęsnej wio­

ski i pytam w duchu, czy żyje jeszcze poczciwy dzierżaw ca i je g o najzacniejsza żona. Ale to prawie niemożliwe, bo wtedy, w owych odległych czasach, znajdow ali się ju ż na schyłku dojrzałego wieku, właściwie na progu starości.

Jim zachodził czasem do nich ze mną i siadł­

szy zwykle gdzieś w kącie przestronnej kuchni fla­

m andzkiej — puszczał zajadłe kłęby dym u z ulu­

bionej fajki, — tylko, że był to Jim zupełnie różny od daw nego.

Zawsze, w najm łodszych nawet latach, bywa!

szorstki, nieraz przykry i twardy, — teraz zni­

knęło to bez śladu. N ieszczęście spopieliło mu du­

szę, zm ieniło w głaz, w zastygły, martwy kamień.

O d ow ego ranka w W est lnch’u nie widziałem ju ż uśm iechu na wyschłych, pobladłych ustach przyjaciela.

O dzyw ał się niechętnie, rzadko. W szystkie je­

g o myśli, wszystkie w ładze duszy skupiały się w około pragnienia zem sty, pragnienia śmierci de l.issac’a, tego, który w ydarł mu Edie, jedyne, wy­

marzone, jedyne pożądane, szczęście.

C ałe godziny przepędzał skulony we dwoje, z czołem podpartem rękoma, z brwią ściągniętą i nieruchom em , pół błędnem spojrzeniem , w któ- rem paliły się złow rogie błyski. Straszne były te

oczy. Pragnienie krwi i pom sty w yzierało z nich niby jakaś upiorna, a okropna mara.

Milczenie i niechęć, w stręt nawet do koleżeń­

skiego życia przyczyniły się w znacznej mierze do tego, iż przez czas niejaki stał się przedm iotem żar­

tów i złośliwych figlów tow arzyszy, skoro jednak ci ostatni zapoznali się ze szkocką jeg o pięścią, zo­

stawili g o odtąd w spokoju . Słynne m uskuly i tym razem zapewniły mu pow szechny „g łę b o k i" sza­

cunek.

Ale wróćmy do rzeczy. W owych czasach kazano nam zrywać się tak wcześnie, że zwykle cała brygada staw ała pod bronią zanim jeszcze słonce w ysłało pierwsze sw oje brzaski.

Pew nego ranka, — było to — pamiętam — szesnastego czerwca, — form ow aliśm y właśnie sze­

regi, a generał A dam s ru szył konno w ydać jakiś rozkaz Raynelkowi. O baj zatrzym ali się od m iejsca w którem stałem, mniej więcej w odległości strzału i nagle utkwili w zrok w kierunku gościńca, w io­

dącego do Brukselli.

Żaden z nas nie ośm ielił się odw rócić głow y, i tylko cały pułk wytężył również spojrzenia w tę stronę, i w szyscy dostrzegliśm y po chwili oficera w barwach adyutanta głów n odow odzącego gene­

rała, pędzącego jak wicher na siw o-jabłkow itym koniu. Po drodze szedł o d g ło s kopyt i szczęk stali.

Pochylał głow ę na kark koński i raz po raz śm igał zwierzę trenzlą. R zekłbyś iż życie je g o za­

leży od szybkości biegu.

— Patrz — ozwał się generał do pana Ray- nell'a — bezw ątpienia zaszło coś w ażnego. Cóż pułkownik na to ?

Puścili konie stępa i obaj ruszyli na spotka­

nie, — nie upłynęło chyba ćwierć minuty, kiedy generał rozryw ał podaną depeszę.

K operta nie zdążyła jeszcze paść na ziemię, a on ju ż w ykonał pól obrotu i w zniósłszy otrzy­

many papier w górę, śm ignął nim, niby szablą.

— Złam ać sz e re g i! — skom enderow ał grzm ią­

co. — Przegląd generalny i w ym arsz za pół g o ­ dziny !

Z akotłow ało się w śród wyciągniętych w sznur żołnierzy, szm er coraz głośn iejszy poszedł po szeregach, — wkrótce z ust do ust podaw ano sobie świeżo przywiezione wieści.

Po kilku minutach w iedzieliśmy w szystko:

N apoleon w czoraj przekroczył granicę, zm usił do cofnięcia się w ojska Prusaków i śm iało zapuści!

się w głąb kraju. Obecnie znajdow ał się na wschód od n aszego obozu i w iódł pod sobą sto pięć­

dziesiąt tysięcy żołnierza.

R ozkazano nam zebrać rzeczy, zjeść śniada­

nie i staw ać w szeregach.

W niecałą godzinę później byliśm y ju ż w dro­

dze, śpiesznym m arszem op u szczając cichą wio­

skę Ath i rzeczułkę D ender z żalem i na zawsze.

Istotnie nie było chwili do stracenia, gdyż P rusacy nie dawali teraz znaku życia i w ódz nasz m ógł jedynie dom yślać się praw dopodobn ego dal­

szego przebiegu w ypadków . Że w yruszył z

Bruk-selli na pierw szą wieść niepokojącą, jak czujny brytan z legowiska, to staw ało się w yłączną za- slugą genialnego rozum u Księcia, jednak i pom i­

mo tego, trudno było spodziew ać się, iż zd ąży­

my jeszcze na odsiecz Prusakom .

Ranek był upalny, jasny, bry gad a nasza, ni­

by wąż barwny, posuw ała się szerokim gościńcem belgijskim i co chwila ginęła w obłokach szara­

w ego pyłu, który w bijał się w niebo i przesłaniał nam drogę, niby dym y nieprzyjacielskich bateryi.

U pał stał się wkrótce straszny i nie potrzebu­

ję tu chyba zapewniać, że błogosław iliśm y ręce, które w ysadziły szosę gęstym i sznuram i przepy­

sznych topoli, — cień ich cenniejszym był dla nas, niż najsm akow itsze trunki.

Po obu stronach gościńca zalegały starannie uprawione pola, tu i ow dzie przecięte siną w stę­

gą drogi, jedna z nich biegła blizko i prawie rów ­ nolegle z naszą, d ru ga w bok trochę, mniej wię­

cej w odległości dobrej mili angielskiej.

Bliższą dążyła kolum na piechoty.

O d czasu do czasu m ierzyliśm y się ro zja­

śnionym wzrokiem i przyśpieszali kroku. Prędzej prędzej na w roga...

O taczał ich tak gęsty tuman żółtaw ego ku­

rzu, że chwilami jedynie m ogliśm y rozróżnić srebrzyste lufy karabinów, czapy z niedźwiedziej rkóry, to znów dostrzegaliśm y ram iona i głow y jadących konno oficerów, sztandary wreszcie, we­

soło igrające z wiatrem.

Bez trudu poznaliśm y b ry gadę G w ardyi, je­

dnakże nie um ieliśmy określić —■ która, gdyż w spółcześnie z nami aż dwie odbyw ały kampanię.

W dali, na bocznej drodze, m ajaczyła rów ­ nież zw arta chm ura pyłu, która chwilami rzedła i odsłan iała nieskończony sznur niebieskich bły­

sków, przesuw ających się niby lśniące paciorki różańca.

Lekki pow iew wiatru niósł ku nam odgłosy muzyki tak silnej, donośnej i dźwięcznej, że nic p od o b n ego nie słyszałem w życiu.

I nie dom yśliłbym się, coby to takiego było, g d y b y nie nasi kaprale i sierżanci, w szystko sta­

rzy, wytrawni żołnierze, którzy zwiedzili ju ż do­

tąd pół św iata i teraz dzielili się z m łodszym i do­

św iadczeniem . Jeden z nich postępow ał tuż przy mnie, z halabardą w ręku i okazyw ał się niewy­

czerpany w objaśnieniach i opisach, nieprzebrany w radach. W ięc nie żałow ał w yrazów i teraz.

— T o ciężka jazd a — tłom aczył z przejęciem.

— Czy dostrzegacie ten podw ójny o d b la sk ? Po­

chodzi z szyszaków , przyłbic i z pancerzy. Są to królewscy, tak zwana Słu żb a Dworska, —• E n n i- s k i l l e n s . Słyszycie granie kotłów i cym bałów ? A wiedzcie, że ciężka jazd a francuska trochę by­

łaby za tw arda dla nas. W szystko wyborni żoł­

nierze, pułki gęsto okryte, dziesięciu przypada na je d n e g o ! To też koniecznie trzeba mierzyć w głow ę, albo w konia. Zapam iętajcie to sob ie;

bo nuż w ypadnie i z tymi się spotkać. Inaczej b ia d a! Cięcie szablą przez w ątrobę i m ożesz iść

na łono M ahom eta! Cyt, cyt. Słuchajcie. Tam gdzieś od w schodu zaczyna się inna m uzyka.

Nie skończył jeszcze, kiedy rozległ się stępio­

ny, głuchy huk dalekiej kanonady. D ziała grzm ia­

ły...

Po polach szedł chrapliwy, złow rogi, przytłu­

miony od głos.

R zekłbyś ryk jakiegoś dzikiego, okrutnego zwierza, sczerw ienionego krwią, żądnego ciągle no­

wych ofiar, żyjącego tylko życiem coraz innych istnień ludzkich.

Szm er niepokoju podniósł się w szeregach i prawie jednocześnie ozwał się pow ażny, ener­

giczny rozkaz:

— Przepuścić arm aty !!

Mimowoli odw róciłem głow ę i ujrzałem kom ­ panie aryergardy, śpiesznie łam iące szeregi i roz- stępujące się na boki drogi, po chwili — ukazało się w oddali sześć, dw ójkam i sprzęgniętych, ru­

maków, pędzących pełnym galopem . Rzuciły się w osw obodzoną przestrzeń. Z a nim czerniło się dw unastokalibrow e działo, z łoskotem p od sk a­

kujące po bruku gościńca.

'Potem zjawiło się drugie, trzecie, dziesiąte, potem dw adzieścia cztery i przeleciały kolo nas z ogrom nym hałasem i hukiem. N a arm atach i ja ­ szczykach siedzieli żołnierze w granatow ych uni­

formach, niby ciemne plam y na żelaznych grzbie­

tach dział, woźnice palili z bata i obrzucali się tysiącem przekleństw, grzyw y końskie wiatr roz­

wiewał, cebrzyki i wyciory od arm at co chwila

G roźny cień. Dod. do ,,T ygod, IluiH lr.'1 1 2

zderzały się z głośnym , metalicznym chrzęstem.

Powietrze napełniło się krzykiem i donośnem dźwięczeniem łańcuchów .

Z row ów przydrożnych podniosły się stłu­

mione brzęki.

A rtylerzyści odpow iedzieli im niezrozumiałym krzykiem, potem przem knął koło nas szarawy obłok i przez chwilę pogrążył nas w ciemności.

T eraz kom panie się zw arły i postępow aliśm y znow u jak przedtem , tylko ów huk w oddali sta­

wał się potężniejszy, w yraźny i groźny.

— T rzy baterye ■»— objaśnił nas sierżant. — Buli i W eber Smith, — doskonała marka. Te o- statnie to dziewiątki. Tam , — przed nami — musi ich być więcej i nawet groźniejszych, bo dostrze­

gam tu ślady w yżłobione przez jedno tylko dzie- w ięciokalibrowe działo, — w szzystkie pozostałe w ycisnęły dw unastki. Jeśli któremu z w as zale­

ży na lekkiej śmierci, niechaj śm iało idzie pod dwunastkę, — dziewiątka najczęściej okaleczy i poszarpie, — tym czasem dw unastka przetnie cię na dw oje, niby kucharka marchew.

I bez końca opow iadał o wszelkich okropn o­

ściach w ojny, o strasznych ranach, zadawanych przez specyalnie ku temu służące naboje, o tych, które sam widział i tak w kółko. A mnie słowa je g o krew m roziły w żyłach.

N ie tylko mnie zresztą. M ógłbyś z całej siły trzeć kredą twarze tow arzyszy, a nie wiem, czy stałyby się bielsze. B o bladość okryła policzki słuchaczy.

— Tak. Tak. Nie bójcie się robaczki — cią­

gnął sierżant z okrutnym spokojem . — Ręczę, że będzie wam gorzej, g d y poczujecie porządny ładunek kartaczy w w nętrznościach!

M imowoli uczyniło mi się zimno, lecz zau­

ważyłem w tejże chwili, że kilku starszych żoł­

nierzy uśm iecha się dziwnie i zaraz nieznośny cię­

żar spadł mi z piersi. Ju ż wiedziałem, że kroto- chwilny sierżant chce tylko ubawić się kosztem na­

szego przestrachu.

Zacząłem śm iać się także, m łodsi koledzy po­

Zacząłem śm iać się także, m łodsi koledzy po­

W dokumencie Groźny cień (Stron 166-186)