Tłum narodów.
Zbliżam się teraz do punktu m ego opow ia
dania, którego sam o ju ż wspom nienie tłumi dech w piersiach i budzi coś niby rodzaj lęku, — oba
wę — czy podołam tak bardzo trudnem u przed
sięwzięciu. Chwilami zaczynam ju ż wątpić, czy wybrnę, gdyż, skoro piszę, lubię rzecz opow iadać bez pośpiechu, — a w szystko we właściwem miej
scu i niew zruszonym chronologicznym porządku, podobnym temu, jaki króluje w śród owiec, pro
w adzonych przez w ytraw nego owczarka.
T ak m ogło dziać się w W est lnch’ u. Ale te
raz, g d y staję na progu życia szerszego, g d y opi
syw ać mam bieg w ypadków , które przeniosły nas
w odmienne światy, niby źdźbła słom y, leniwie po
ruszające się w rowie, do chwili, kiedy porwie je prąd wielkiej rzeki i skręci w wiry z szaloną szy b kością, — trudno mi niezmiernie rozw ijać rzecz w miarę jak się odbyw ała i pierw szorzędne w dzie
jach ludzkości zdarzenia ująć w proste form y m ego nieudolnego języka. Przyczyny, skutki i nieunik
nione następstw a tych lat niezatartych każdy sn ad nie znaleźć m oże na kartach historyi, w szystko to zatem zostawiam na stronie i mówić będę je d y nie o tern, com słyszał w lasnem i uszami, o tern, na co patrzyły m oje tylko oczy.
Pułk, do którego odkom enderow ano m ajora, był 71-ym pułkiem lekkiej piechoty, złożonej z Hi- ghlander’ów (górali szkockich), odzianych w czer
wone m undury i tartanowe spodnie w barwne, róż
nokolorow e kraty. Punktem zbornym służby czyn
nej naznaczono G lasgow .
T am też udaw aliśm y się we trzech dyliżan
sem.
M ajor był niezwykle podniecony i z uniesie
niem opow iadał nam tysiączne anegdoty o Księ
ciu i o półw yspie iberyjskim, których jednak ja tyl
ko napraw dę słuchałem , gd y ż Jim wcisnął się w kątek pojazdu, skrzyżow ał ręce, przyciął usta i siedział milczący, ponury, bez ruchu. P rzysiągł
bym, że wszystkie jeg o myśli oplatały się około cudzoziem ca i że w duchu zabijał go co chwila, coraz w ym yślniejszą, okrutniejszą śmiercią.
O dgadyw ałem to po złych, posępnych bły
skach oczu i po kurczowem zaciskaniu palców.
W e mnie był za to chaos i z pośród mnóstwa splątanych uczuć nie umiałem w ydobyć na jaw praw dy i nieodw ołalnie rozstrzygnąć, czy zado
wolił mię ten obrót rzeczy, czym może postąpił fał
szywie, — zawsze bo ognisko rodzinne pozostaje rodzinnem ogniskiem , i jakkolwiekby źle przy niem było, jakkolwiek szersze życie hartuje i uszla
chetnia, zaw szeć to ciężko myśleć, iż więcej, niż pół -Szkocyi rozpościera się m iędzy tobą i matką, i że każda chwila usuw a cię dalej i dalej...
N azaju trz byliśm y w G lasg o w ’ie.
Tu m ajor pow iódł nas z tryumfem do komen
dy, przed którą wertował żołnierz z pękiem w stą
żek przy czapce i trzem a galonam i na ramieniu.
N a widok Jim ’a ukazał w uśm iechu wszystkie zę
by i okrążył go potrzykroć, chcąc się zapewne napatrzeć dowoli, i tak — co najm niej — uro
czyście, — jakby to chodziło o zamek w Carlisle.
Potem przybliżył się do mnie, pom acał moje boki, sprobow-al m uskułów i równie rad byl, jak przy oglądaniu Jim ’a.
— Ot, czego nam trzeba, m ajorze! ode
zwał się w'końcu z radością, - - akurat czego trze
b a ! Z tysiącem podobnych zuchów m oglibyśm y stawić dzielny opór najlepszym żołnierzom Bo- ney’a !
--- Jakże tam idzie? — zagadnął pan łdliott ciekawie. Jak z m u strą?
— Litość bierze patrzeć — odparł rozm owny wartownik. — Siła czasu i wiele pracy upłynie, żeby tam uszło od biedy. N ajprzedniejszych za
brali nam do Ameryki, a tu sami prawie rekruci, milicya.
— Tak, tak — przytw ierdził m ajor z glębo- kiem westchnieniem. — A pójdziem y na spotkanie wytrawnym, starym żołnierzom . Jeśli będziecie potrzebow ać w skazówek moich, czy innej pom o
cy — dodał, zw racając się do nas — przyjdziecie do mnie, — na kwaterę.
Skinął przyjaźnie głow ą i oddalił się spręży
stym krokiem.
Zaczynaliśm y z Jim ’em rozum ieć, że m ajor, który jest zarazem twoim pułkownikiem, to osobi
stość zasadniczo różna od m ajora-sąsiada i prawie przyjaciele ze wsi.
Niech i tak będzie, ale po co w as nudzę tern wszystkiem ?
Zużyłbym sporą ilość najlepszych piór gęsich, gdybym zaczął opow iadać, jak poczynaliśm y sobie z Jinrem z chwilą przyjazdu do G la sg o w ’a, jak poznaliśm y oficerów, zwierzchników, starszych, tow arzyszy i jak każdy w odm ienny prawie sp o sób zawierał z nami znajom ość.
W krótce nadeszła wieść pewna, że am b asa
dorowie ob radujący dotąd w W iedniu i ciągle za
jęci krajaniem Europy, jakby to było zwykle udo baranie, lotem błyskaw ic rozbiegli się do swoich krajów i wszystko, co zawierały, — konie, żyw
ność, am unieya, ludzie, — w szystko ruszało na Erancyę.
Z drugiej znów strony opow iadano sobie o ściąganiu w ojsk nieprzeliczonych do Paryża, o
go-rączkowem zbrojeniu się i generalnych, cesarskich przeglądach, słynnej na całą Europę armii.
Potem gruchnęła w iadom ość, że W ellington ju ż w N iderlandach i że nam, lub Prusakom wy
padnie przetrzym ać pierw sze uderzenia grom u.
R ząd nasz jak tylko m ógł najśpieszniej, ła
dow ał w ojsko na okręty.
W szystkie porty na wschodniem w ybrzeżu za
w alone były armatam i, natłoczone końmi, amuni- cyą.
T rzeciego czerwca i my otrzym aliśm y rozkaz w ym arszu.
T eg o ż jeszcze w ieczora w sadzono nas w Leith na okręty i nazajutrz o zmierzchu przybyliśm y do O stendy.
Pierw szy to raz w życiu n oga m oja stąpiła na cudzoziem ską ziemię.
I nietylko ja, gd y ż w iększość moich towarzy
szy składała się z m łodych, nowozaciężnych, żoł
nierzy.
Z daje mi się, że jeszcze w idzę te ciemno- szafirow e w ody, lekko sfałdow aną linię powrotnych bałw anów morskich, rozbijających się o skały, w ydłużone, żółtawe wybrzeże i dziwaczne jakieś m łyny z poruszającem i się bez końca ramionami, który na lekarstwo daremnie szukałbyś we Szko- cyi.
M iasto było czyste i utrzym ane nadzw yczaj
■starannie, jak m oże żadne ze szkockich, ale nie znalazłbyś tam ani m ocnego, angielskiego piwa (ale), ani doskonałych, owsianych placuszków .
W ojska udały się stam tąd do Bruges, a potem jeszcze do G andaw y, gdzie pułk nasz połączył się z 5'2-gim i 95-ym pułkiem i teraz ju ż stano
wiliśmy pełną brygadę.
G andaw a uczyniła na mnie bardzo podniosłe wrażenie, pokryw a ją coś niby tajem nicza pleśń minionych wieków, im ponują dzwonnice i potężne kamienne budow le i gm achy.
A jednak, we wszystkich owych miastach, w których zdarzyło się nam gościć, nie zauw a
żyłem ani jedn ego kościoła tak pięknego, jak n a
sze, choćby naprzykład w G lasg o w ’ie.
Z G andaw y obróciliśm y pochód na Ath, nie
wielką w ioseczkę położoną nad brzegiem rzeki, a raczej wązkiej strugi, ochrzczonej mianem rze
czki Dender.
T utaj rozbiliśm y namioty, g d y ż czas był sło neczny i piękny i cała b ry gad a od rana do nocy, niezmordowanie, ćwiczyła się na okolicznych po
lach.
D ow odził nami generał A dam s, pułkownikiem m ianowano R ayńeira, co jednak budziło jakąś lwią prawie odwagę,- to myśl, iż w odzem naczelnym był Książę, którego sam o ju ż imię zdaw ało się zaklętym dźwiękiem bojow ej pobudki.
Przebyw ał obecnie w stolicy Belgii z głów ną armią, wiedzieliśmy przecież, że w razie najm niej
szego niebezpieczeństwa, czy choćby tylko po
wikłań — posłyszelibyśm y niezawodnie g lo s jego nad sobą. To napełniało całkowitą, zupełną otu
chą.
Tysiące nowych uczuć zryw ało się w duszy.
Aż dotąd nie widziałem naprzyklad nigdy takiej ogrom nej ilości Anglików, i przyznać mu
szę, iż patrząc na nich — mimowoli doznawałem pew nego rodzaju niechętnej pogardy, która zre
sztą jest podo bn o dość pospolitem zjawiskiem w śród ludzi zam ieszkujących jakiekolwiek pogra
nicza. Ja zaś czułem się przedew szystkiem i po
mimo w szystko, Szkotem . N ic a nic jednakże nie m ógłbym zarzucić dwóm tamtym pułkom przy
dzielonym do naszej brygady, gd y ż na całym chyba świecie nie znalazłbym lepszych kolegów i bardziej oddanych tow arzyszy.
Rzeczyw ista liczba żołnierzy w pułku 52-im w ynosiła tysiąc ludzi i liczyła wielu starych żoł
nierzy, z czasów walk hiszpańskich.
Pułk (J5-y składał się z karabinierów, odzia
nych w zielone m undury, zam iast czerwonych, jak nasze.
Przy najbliższej sposobności zwrócił m oją uw agę odm ienny, a trafny sp o só b w jaki używali broni, mianowicie — kulę — owijali przed uży
ciem zatłuszczoną szm atką i przybijali rodzajem dw ugłow ego młotka, — strzały ich niosły dale
ko, a od naszych były bez porów nania celniejsze.
C ałą tę część Belgii zajm ow ały w ów czas w oj
ska wyłącznie angielskie, g d y ż oprócz piechoty, w okolicach Fnghien stała nasza (jw ardya, nie
daleko zaś od nas znajdow ały się liczne pułki kawaleryi.
W ellintgon był zm uszony rozwinąć na wy
brzeżu wszystkie sw oje siły, ponieważ Boney bez
piecznie krył się pod gęstą osłoną pogranicznych fortec i nikt nie m ógł przewidzieć, z której strony zwali się na nas owa groźna, śm iercionośna chm u
ra...
W każdym razie należało przypuszczać, iż wtargnie tędy, gdzie będziem y się najm niej sp o dziewać.
Popierwsze, m ógł w sunąć się pom iędzy nas i morze i odgrodzić w ten sp o só b od Anglii,—
pow tóre — nic na pozór nie przeszkadzało mu niebezpiecznym klinem wbić się m iędzy armie an
gielskie i pruskie. N a szczęście Książę nasz równie jak tamten okazywał się przebiegły, — grom adził wkoło siebie kawaleryę, a lekką jazd ę i piechotę rozrzucił po Belgii, niby niezmierną jakąś p aję
czynę i przytem czynił to tak m ądrze, że gd yb y jeden chociaż Francuz przestąpił granicę, m ogliśm y bardzo szybko skupić potrzebne siły w każdym zagrożonym punkcie.
Mnie osobiście działo się w Ath doskonale, ludzie tamtejsi są poczciwi i pełni prostoty.
D o końca życia naprzykład nie zapom nę do
broci Bois, pew nego dzierżawcy, na którego p o lach rozkazano nam stanąć obozem .
W chwilach wolnych od ćwiczeń wznieśliśmy mu przez w dzięczność drewnianą stodołę, a ja i Jeb Seaton, najlepszy kolega, nieraz z w łasnej o- choty rozw ieszaliśm y jeg o bieliznę na sznurach, a zapach w ilgotnego płótna w dziwny jakiś sp o sób przenosił nas m yślą do op u szczo n ego kraju
i w zgardzonej ciszy dom ow ego progu. P rzypo
minał tak dotykalnie i mocno, jak oto woń per
fum , lub ulubionego kwiatu przyw odzi na pamięć obecność osob y kochanej.
N ieraz w ybiegam m yślą do tej szczęsnej wio
ski i pytam w duchu, czy żyje jeszcze poczciwy dzierżaw ca i je g o najzacniejsza żona. Ale to prawie niemożliwe, bo wtedy, w owych odległych czasach, znajdow ali się ju ż na schyłku dojrzałego wieku, właściwie na progu starości.
Jim zachodził czasem do nich ze mną i siadł
szy zwykle gdzieś w kącie przestronnej kuchni fla
m andzkiej — puszczał zajadłe kłęby dym u z ulu
bionej fajki, — tylko, że był to Jim zupełnie różny od daw nego.
Zawsze, w najm łodszych nawet latach, bywa!
szorstki, nieraz przykry i twardy, — teraz zni
knęło to bez śladu. N ieszczęście spopieliło mu du
szę, zm ieniło w głaz, w zastygły, martwy kamień.
O d ow ego ranka w W est lnch’u nie widziałem ju ż uśm iechu na wyschłych, pobladłych ustach przyjaciela.
O dzyw ał się niechętnie, rzadko. W szystkie je
g o myśli, wszystkie w ładze duszy skupiały się w około pragnienia zem sty, pragnienia śmierci de l.issac’a, tego, który w ydarł mu Edie, jedyne, wy
marzone, jedyne pożądane, szczęście.
C ałe godziny przepędzał skulony we dwoje, z czołem podpartem rękoma, z brwią ściągniętą i nieruchom em , pół błędnem spojrzeniem , w któ- rem paliły się złow rogie błyski. Straszne były te
oczy. Pragnienie krwi i pom sty w yzierało z nich niby jakaś upiorna, a okropna mara.
Milczenie i niechęć, w stręt nawet do koleżeń
skiego życia przyczyniły się w znacznej mierze do tego, iż przez czas niejaki stał się przedm iotem żar
tów i złośliwych figlów tow arzyszy, skoro jednak ci ostatni zapoznali się ze szkocką jeg o pięścią, zo
stawili g o odtąd w spokoju . Słynne m uskuly i tym razem zapewniły mu pow szechny „g łę b o k i" sza
cunek.
Ale wróćmy do rzeczy. W owych czasach kazano nam zrywać się tak wcześnie, że zwykle cała brygada staw ała pod bronią zanim jeszcze słonce w ysłało pierwsze sw oje brzaski.
Pew nego ranka, — było to — pamiętam — szesnastego czerwca, — form ow aliśm y właśnie sze
regi, a generał A dam s ru szył konno w ydać jakiś rozkaz Raynelkowi. O baj zatrzym ali się od m iejsca w którem stałem, mniej więcej w odległości strzału i nagle utkwili w zrok w kierunku gościńca, w io
dącego do Brukselli.
Żaden z nas nie ośm ielił się odw rócić głow y, i tylko cały pułk wytężył również spojrzenia w tę stronę, i w szyscy dostrzegliśm y po chwili oficera w barwach adyutanta głów n odow odzącego gene
rała, pędzącego jak wicher na siw o-jabłkow itym koniu. Po drodze szedł o d g ło s kopyt i szczęk stali.
Pochylał głow ę na kark koński i raz po raz śm igał zwierzę trenzlą. R zekłbyś iż życie je g o za
leży od szybkości biegu.
— Patrz — ozwał się generał do pana Ray- nell'a — bezw ątpienia zaszło coś w ażnego. Cóż pułkownik na to ?
Puścili konie stępa i obaj ruszyli na spotka
nie, — nie upłynęło chyba ćwierć minuty, kiedy generał rozryw ał podaną depeszę.
K operta nie zdążyła jeszcze paść na ziemię, a on ju ż w ykonał pól obrotu i w zniósłszy otrzy
many papier w górę, śm ignął nim, niby szablą.
— Złam ać sz e re g i! — skom enderow ał grzm ią
co. — Przegląd generalny i w ym arsz za pół g o dziny !
Z akotłow ało się w śród wyciągniętych w sznur żołnierzy, szm er coraz głośn iejszy poszedł po szeregach, — wkrótce z ust do ust podaw ano sobie świeżo przywiezione wieści.
Po kilku minutach w iedzieliśmy w szystko:
N apoleon w czoraj przekroczył granicę, zm usił do cofnięcia się w ojska Prusaków i śm iało zapuści!
się w głąb kraju. Obecnie znajdow ał się na wschód od n aszego obozu i w iódł pod sobą sto pięć
dziesiąt tysięcy żołnierza.
R ozkazano nam zebrać rzeczy, zjeść śniada
nie i staw ać w szeregach.
W niecałą godzinę później byliśm y ju ż w dro
dze, śpiesznym m arszem op u szczając cichą wio
skę Ath i rzeczułkę D ender z żalem i na zawsze.
Istotnie nie było chwili do stracenia, gdyż P rusacy nie dawali teraz znaku życia i w ódz nasz m ógł jedynie dom yślać się praw dopodobn ego dal
szego przebiegu w ypadków . Że w yruszył z
Bruk-selli na pierw szą wieść niepokojącą, jak czujny brytan z legowiska, to staw ało się w yłączną za- slugą genialnego rozum u Księcia, jednak i pom i
mo tego, trudno było spodziew ać się, iż zd ąży
my jeszcze na odsiecz Prusakom .
Ranek był upalny, jasny, bry gad a nasza, ni
by wąż barwny, posuw ała się szerokim gościńcem belgijskim i co chwila ginęła w obłokach szara
w ego pyłu, który w bijał się w niebo i przesłaniał nam drogę, niby dym y nieprzyjacielskich bateryi.
U pał stał się wkrótce straszny i nie potrzebu
ję tu chyba zapewniać, że błogosław iliśm y ręce, które w ysadziły szosę gęstym i sznuram i przepy
sznych topoli, — cień ich cenniejszym był dla nas, niż najsm akow itsze trunki.
Po obu stronach gościńca zalegały starannie uprawione pola, tu i ow dzie przecięte siną w stę
gą drogi, jedna z nich biegła blizko i prawie rów nolegle z naszą, d ru ga w bok trochę, mniej wię
cej w odległości dobrej mili angielskiej.
Bliższą dążyła kolum na piechoty.
O d czasu do czasu m ierzyliśm y się ro zja
śnionym wzrokiem i przyśpieszali kroku. Prędzej prędzej na w roga...
O taczał ich tak gęsty tuman żółtaw ego ku
rzu, że chwilami jedynie m ogliśm y rozróżnić srebrzyste lufy karabinów, czapy z niedźwiedziej rkóry, to znów dostrzegaliśm y ram iona i głow y jadących konno oficerów, sztandary wreszcie, we
soło igrające z wiatrem.
Bez trudu poznaliśm y b ry gadę G w ardyi, je
dnakże nie um ieliśmy określić —■ która, gdyż w spółcześnie z nami aż dwie odbyw ały kampanię.
W dali, na bocznej drodze, m ajaczyła rów nież zw arta chm ura pyłu, która chwilami rzedła i odsłan iała nieskończony sznur niebieskich bły
sków, przesuw ających się niby lśniące paciorki różańca.
Lekki pow iew wiatru niósł ku nam odgłosy muzyki tak silnej, donośnej i dźwięcznej, że nic p od o b n ego nie słyszałem w życiu.
I nie dom yśliłbym się, coby to takiego było, g d y b y nie nasi kaprale i sierżanci, w szystko sta
rzy, wytrawni żołnierze, którzy zwiedzili ju ż do
tąd pół św iata i teraz dzielili się z m łodszym i do
św iadczeniem . Jeden z nich postępow ał tuż przy mnie, z halabardą w ręku i okazyw ał się niewy
czerpany w objaśnieniach i opisach, nieprzebrany w radach. W ięc nie żałow ał w yrazów i teraz.
— T o ciężka jazd a — tłom aczył z przejęciem.
— Czy dostrzegacie ten podw ójny o d b la sk ? Po
chodzi z szyszaków , przyłbic i z pancerzy. Są to królewscy, tak zwana Słu żb a Dworska, —• E n n i- s k i l l e n s . Słyszycie granie kotłów i cym bałów ? A wiedzcie, że ciężka jazd a francuska trochę by
łaby za tw arda dla nas. W szystko wyborni żoł
nierze, pułki gęsto okryte, dziesięciu przypada na je d n e g o ! To też koniecznie trzeba mierzyć w głow ę, albo w konia. Zapam iętajcie to sob ie;
bo nuż w ypadnie i z tymi się spotkać. Inaczej b ia d a! Cięcie szablą przez w ątrobę i m ożesz iść
na łono M ahom eta! Cyt, cyt. Słuchajcie. Tam gdzieś od w schodu zaczyna się inna m uzyka.
Nie skończył jeszcze, kiedy rozległ się stępio
ny, głuchy huk dalekiej kanonady. D ziała grzm ia
ły...
Po polach szedł chrapliwy, złow rogi, przytłu
miony od głos.
R zekłbyś ryk jakiegoś dzikiego, okrutnego zwierza, sczerw ienionego krwią, żądnego ciągle no
wych ofiar, żyjącego tylko życiem coraz innych istnień ludzkich.
Szm er niepokoju podniósł się w szeregach i prawie jednocześnie ozwał się pow ażny, ener
giczny rozkaz:
— Przepuścić arm aty !!
Mimowoli odw róciłem głow ę i ujrzałem kom panie aryergardy, śpiesznie łam iące szeregi i roz- stępujące się na boki drogi, po chwili — ukazało się w oddali sześć, dw ójkam i sprzęgniętych, ru
maków, pędzących pełnym galopem . Rzuciły się w osw obodzoną przestrzeń. Z a nim czerniło się dw unastokalibrow e działo, z łoskotem p od sk a
kujące po bruku gościńca.
'Potem zjawiło się drugie, trzecie, dziesiąte, potem dw adzieścia cztery i przeleciały kolo nas z ogrom nym hałasem i hukiem. N a arm atach i ja szczykach siedzieli żołnierze w granatow ych uni
formach, niby ciemne plam y na żelaznych grzbie
tach dział, woźnice palili z bata i obrzucali się tysiącem przekleństw, grzyw y końskie wiatr roz
wiewał, cebrzyki i wyciory od arm at co chwila
G roźny cień. Dod. do ,,T ygod, IluiH lr.'1 1 2
zderzały się z głośnym , metalicznym chrzęstem.
Powietrze napełniło się krzykiem i donośnem dźwięczeniem łańcuchów .
Z row ów przydrożnych podniosły się stłu
mione brzęki.
A rtylerzyści odpow iedzieli im niezrozumiałym krzykiem, potem przem knął koło nas szarawy obłok i przez chwilę pogrążył nas w ciemności.
T eraz kom panie się zw arły i postępow aliśm y znow u jak przedtem , tylko ów huk w oddali sta
wał się potężniejszy, w yraźny i groźny.
— T rzy baterye ■»— objaśnił nas sierżant. — Buli i W eber Smith, — doskonała marka. Te o- statnie to dziewiątki. Tam , — przed nami — musi ich być więcej i nawet groźniejszych, bo dostrze
gam tu ślady w yżłobione przez jedno tylko dzie- w ięciokalibrowe działo, — w szzystkie pozostałe w ycisnęły dw unastki. Jeśli któremu z w as zale
ży na lekkiej śmierci, niechaj śm iało idzie pod dwunastkę, — dziewiątka najczęściej okaleczy i poszarpie, — tym czasem dw unastka przetnie cię na dw oje, niby kucharka marchew.
I bez końca opow iadał o wszelkich okropn o
ściach w ojny, o strasznych ranach, zadawanych przez specyalnie ku temu służące naboje, o tych, które sam widział i tak w kółko. A mnie słowa je g o krew m roziły w żyłach.
N ie tylko mnie zresztą. M ógłbyś z całej siły trzeć kredą twarze tow arzyszy, a nie wiem, czy stałyby się bielsze. B o bladość okryła policzki słuchaczy.
— Tak. Tak. Nie bójcie się robaczki — cią
gnął sierżant z okrutnym spokojem . — Ręczę, że będzie wam gorzej, g d y poczujecie porządny ładunek kartaczy w w nętrznościach!
M imowoli uczyniło mi się zimno, lecz zau
ważyłem w tejże chwili, że kilku starszych żoł
nierzy uśm iecha się dziwnie i zaraz nieznośny cię
żar spadł mi z piersi. Ju ż wiedziałem, że kroto- chwilny sierżant chce tylko ubawić się kosztem na
szego przestrachu.
Zacząłem śm iać się także, m łodsi koledzy po
Zacząłem śm iać się także, m łodsi koledzy po