• Nie Znaleziono Wyników

SPOŁECZNE ZADANIA SAMORZĄDU

i

I

W  celu poprawy położenia, a  zarazem w  celu podniesienia klas niż-szych i ich bytu zachodzi potrzeba szerokiego działania społecznego, tym-czasem gdzież są u nas odpowiednie do tego celu środki i organy?

Pragnąc usunąć istniejące braki, jest w kraju tyle do zrobienia, że gdyby można było swobodnie działać, powstałaby trudność co do tego, od czego zacząć i do czego się wpierw zabrać. A jednocześnie kraj choruje na brak pracy dla warstw biedniejszych, tysiące rąk każdodziennie z  nastaniem wiosny rzuca się na oślep bez przewodnictwa i planu za granicę, do Nie-miec, do Danii, do Ameryki, szukając tam zarobku i  ofiarowując siebie na usługi obcych. Większa część ginie gdzieś daleko w poniewierce, reszta silniejszych i energiczniejszych, pomimo braku wykształcenia i przygoto-wania do życia, powraca, niekiedy nawet z zaoszczędzonym groszem. Nad tym emigrującym ludem nikt opieki nie rozpościera i w obecnym stanie

rzeczy trudno byłoby nawet wskazać, kto ma się tym zająć, bo nie ma do tego żadnej organizacji, a tym bardziej nie ma organizacji, która by miała prawo roboty publiczne zarządzić i  potrzebujących pracy ludzi przy nich zatrudnić.

Był czas, kiedy Łódź rosła jak na drożdżach, przemysł się rozwijał, tysiące rąk wiejskich osiadało corocznie w  tym ognisku fabrycznym, dla pracowania w jego zakładach i warsztatach, ale o potrzebach tych mas nie myślano i nic dla nich nie robiono, nie znajdowały one tam szpitala na wy-padek choroby i przytułku na wywy-padek kalectwa lub nieszczęścia, szkółki dla kształcenia dzieci, ochronki dla opieki nad niemi podczas pracy rodzi-ców, nawet kościołów lub kaplic w  odpowiedniej ilości dla zaspokojenia potrzeb duchowych, a cóż dopiero mówić o innych ułatwieniach, o pośred-nictwie w pracy, o stowarzyszeniach spożywczych, o tanich mieszkaniach itd. Żadnych sposobów, żadnych dróg, a przede wszystkim nie było i nie ma instytucji społecznych, których zadaniem byłoby rozwijanie pieczy nad potrzebami ludności i troska o jej dobrobyt moralny i materialny.

Wszędzie i zawsze toż samo, nie ma organów do działania, nie ma pod-staw prawnych do systematycznego i koniecznego przeprowadzenia czyn-ności. Stoi to wszystko na wichrze, tu i  owdzie instytucje prywatne lub ludzie dobrej woli cośkolwiek w tych rzeczach robią, łatają, jak to mówią, dziury, ale o prawidłowym i normalnym załatwieniu nie ma wcale mowy.

Ale może kto powie, że przecież można przełożyć zabiegi w kierunku tego rodzaju potrzeb na władze państwowe, rozgałęzione po całym kraju i posiadające swoich przedstawicieli aż w gminach wiejskich. W przypusz-czeniu podobnym tkwi pomyłka, albo raczej przeoczenie istoty zadania, o  które chodzi. Od władz państwowych niepodobna tego żądać, bo to naprawdę przekracza ich uzdolnienia i  siły. Urzędnicy, którzy by chcieli podnieść sprawę kąpieli ludowych, albo szpitali wiejskich, lub stacji higie-nicznych, wyglądaliby na donkiszotów, szukających jakichś zasług społecz-nych, zamiast lepszego wykonywania swoich bezpośrednich obowiązków względem państwa. Do tego potrzeba specjalnych organów społecznych, które ze społeczeństwa wychodzą i do pracy specjalnie w tej dziedzinie są powołane.

Nie trudno dowieść tego za pomocą rzeczywistych i niewątpliwych faktów. W braku organizacji samorządnych władze państwowe u nas z koniecz-ności musiały niektóre sprawy przejąć w swoje ręce, jak np. ubezpieczenia od ognia, szpitale, a niekiedy i zakłady dobroczynne. W rzeczywistości im mocniej która sprawa w te ręce złożoną została, przy wyłączeniu społeczeń-stwa od udziału, do tym większego doszła upadku. Ustawa o zakładach do-broczynnych z r. 1870 odsunęła zupełnie społeczeństwo od szpitalnictwa, znikło zajęcie się szpitalami, ustały zapisy dawniej tak popularne na tę

po-trzebę, w majątkach szpitalnych zapanowało bezkrólewie i sprawa szpitalna cofnęła się w kraju na długie lata. A ubezpieczenia rządowe, czy zabezpie-czyły od pożarów, czy zmniejszyły ich liczbę, czy zabezpiezabezpie-czyły społeczeń-stwu należyte wynagrodzenie w wypadkach nieszczęścia, czy zabezpieczyły ludność od zubożenia, któremu przez pożary stale ulega? Zakłady dobro-czynne dają także pouczającą w tej mierze naukę. O ile zachowały samo-dzielność, rozwijają się nawet pomyślnie, chociaż oparte tylko na ofiarności prywatnej, ale te, które przeszły pod bezpośredni zarząd rad dobroczynno-ści publicznych upadają, kuleją, wywołując w  społeczeństwie zdziwienie i zniechęcenie.

W guberni płockiej zrobiono innego rodzaju doświadczenie. Z inicja-tywy gubernatora Janowicza zamierzono zapewnić ludności pomoc lekarską pod kierunkiem władz rządowych w sposób podobny do tego, jakiego trzy-mają się ziemstwa w Cesarstwie. I po kilku latach doświadczenia okazało się, że z  tego naśladownictwa nic dobrego nie wynikło, ludność płaci  za pomoc, ale jej nie otrzymuje, pożytku nie ma. Trudno, taka jest natura życia, że każda rzecz wymaga odpowiedniej ręki i odpowiedniego przygo-towania.  Ta ręka, którą w  guberni płockiej do dzieła powołano, nie była stosowną i przyniosła zawód. Było to nie do uniknięcia, ta ręka zawsze po-dobnego błędu dopuścić się musi, gdy wejdzie na obce dla siebie pole dzia-łania. Przytoczę jeszcze inny przykład. Z uwagi na pożyteczność ochron dla wiejskich dzieci, w r. 1858 istniejąca wtedy rada administracyjna Królestwa Polskiego uchwaliła wstawianie coroczne do budżetu krajowego sumy rb 500 na zakładanie ochron dla dzieci biednych rodziców w  małych mia-steczkach i po wsiach ludnych.

Za taką sumę na owe czasy można było podnieść sprawę i  rozwijać ochronę, jednakże rzeczywistość zawiodła i skutku nie przyniosła, nie ba-cząc, że urzędy ówczesne obsadzone były przez krajowców, którym dobro kraju chyba nie było obojętne. Stało się tak dlatego, że podobnej sprawy nie można załatwić za pomocą władz państwowych, gdy się zaś ją włoży w ręce samego społeczeństwa, znajdzie się ta praca i to poświęcenie, bez których podobnych rzeczy z dobrym rezultatem dokonać niepodobna.

Daleki jestem od zamiaru, aby wszystkie braki, jakie w życiu naszym widnieją, przypisywać brakowi instytucji samorządnych, a w szczególno-ści ziemskich, nie zapominam o innych przeszkodach, a między innymi o wadach społeczeństwa, o właściwej mu nieraz apatii i ociężałości, lecz rozkładając winy pomiędzy różne czynniki, śmiem twierdzić, że jedną z głównych, a przynajmniej pierwszą z kolei przyczynę złego stanowi ów brak organizacji samorządnych.

Z  warunkami życia społecznego trzeba się liczyć. Zapewne o  wiele prostsze było ono, gdy na przestrzeni kraju żyło 8 milionów ludności,

inaczej się zaś przedstawia, gdy ludność krajowa dosięgła 10 milionów. Powikłania są coraz częstsze, zadań i  potrzeb coraz więcej; te zadania i potrzeby rozszerzają się szybko, gwałtownie, w stosunku o wiele prze-wyższającym sam przyrost ludności i wymagający coraz bardziej nowych modeli i form działania.

Od lat 40, a  ściśle biorąc od lat 70, byliśmy pozbawieni prawa orę-dowania sprawami społecznymi i ze związanymi, że tak powiem, rękami musieliśmy dźwigać kulturę krajową.

Prowadziliśmy tę pracę w  warunkach anormalnych, bez należytej uprawy gruntu, na którym kulturę szczepić należało, przy zaniedbaniu ni-zin społecznych i  pracy u  podstaw. Osiągnięte postępy nie są wolne od wielorakich niedostatków, wyobrażamy dzisiaj człowieka o zgrabnie skrojo-nym surducie, ale bez koszuli i z dziurawymi butami. Jesteśmy świadkami ciężkich powikłań socjalnych, na dnie których leżą, jeżeli nie wyłącznie, to w znacznej mierze te nasze niedobory, z warunków zewnętrznych wynikłe.

II

Zbywa nam na bardzo wielu rzeczach; głos powszechny kładzie z nich na pierwszym planie brak dobrej swojskiej szkoły, a  zwłaszcza ludowej i  brak instytucji samorządnych. Gdyby kto jednak zapytał, który z  tych dwóch braków dopomina się bardziej o usunięcie, można by się zawahać, czy nie ten ostatni, nie dlatego, żeby kwestię szkoły można było przeło-żyć na drugie miejsce, ale dlatego, że instytucje samorządne obok korzyści, które z natury swojej przynoszą, służą za środek do podniesienia kwestii szkolnej ludowej i jej rozwiązania.

Jednakże nie należy przeceniać rzeczy. Jak każda forma życia, tak i in-stytucje ziemskie stanowią tylko narzędzie, za pomocą którego realizowane być mogą zadania społeczne. Nie zwalnia to społeczeństwa od potrzeby wlania w tę formę odpowiedniej treści; od zawartości, jaka się tam znajdzie, wiele też zależy.

Trzeba więc umieć rozporządzać tą formą, trzeba umieć nią manipu-lować, trzeba umieć wydobywać z niej dobre odlewy. Czy dla umiejętnego korzystania z tych instytucji posiadamy istotnie stosowne przygotowanie?

Z góry odpowiedzieć można, że nie obejdzie się, zwłaszcza na początku, bez poważnych trudności. Społeczeństwo, odsunięte od dziesiątków lat od zajmowania się interesami lokalnymi, nie miało możności wyrabiania się w kierunku pracy społecznej i zniechęciło się do władzy i jej przedstawicieli, chociażby krajowców, traciło nawet wiarę w potrzebę organizacji i dyscypliny, nie otrzymując tego, czego od układu społecznego żądać miało prawo.

Z drugiej strony, tradycji o instytucjach samorządnych z dawniejszych czasów w świadomości ogółu prawie nie pozostało, efemeryczne istnienie rad z  r.  1862 niewiele znaczy; wyszliśmy, jeżeli można tak się wyrazić, z wprawy i doświadczenia, będziemy musieli zaprząc się do trudu i mozołu, będziemy musieli uczyć się i na powrót do działania wdrażać.

Jeżeli dodamy do tego dawny nasz wybujały indywidualizm, zrozu-miemy łatwo, że wypadnie przejść przez ospę początkowania nie wolną zapewne od chwilowych dreszczów i gorączki.

W takich warunkach zdarzyć się może, że dobro ogólne nie zawsze bę-dzie ściśle odbę-dzielone od interesu ludzi i partii, że obiektywności i rozwagi nie zawsze będzie dosyć, znajomości rzeczy także, a  co stąd wynika, że przytrafiać się będą błędy i pomyłki.

Ale to nas nie może zrażać, jeżeli nie od razu, to stopniowo społeczeń-stwo wciągnie się i dopasuje, doświadczenie ustali zasady i wskazówki, lu-dzie się wyrobią, charaktery wzmocnią i wóz pracy społecznej pod hasłem dobra ogółu posuwać się zacznie. Wnętrze Cesarstwa, które w r. 1814 mniej było od nas przygotowane, wciągnęło się do tej pracy i nie ma żadnego po-wodu wątpić, abyśmy także ze swojej strony nie zdołali podołać zadaniu.

Mówiąc o  potrzebie instytucji ziemskich, nie byłoby właściwym za-milczeć o  tych trudnościach, przeciwnie, należy wprost je i  przewidzieć i  przestrzec społeczeństwo, aby uniknąć rozczarowań i  nie dopuścić do zniechęcenia, gdy epoka pracy i wydatków się rozpocznie. Baczność w tej mierze jest tym potrzebniejsza, że wypadnie wpierw pracować i ciężary ma-terialne ponosić, zanim przyjdą owoce i pożyteczne z nich rezultaty.

Niech nas nie zadziwią trudności chwili początkowej; każda sprawa dla swego rozwoju wymaga cierpliwości. Jednakże już w  nowych torach pracy, które instytucje ziemskie ze sobą przyniosą, tkwić będzie ich wielki pożytek. Oddziałają one kształcąco na ogół, stworzą nowy zakres czynno-ści i oderwą od małostek i niedorzecznoczynno-ści życia. Pustka w życiu, jaka się nieraz u nas odczuwać dawała, znajdzie stosowne zapełnienie. Ludzie zdo-będą grunt do spożytkowania swoich sił i  uzdolnień, społeczeństwo za-cznie samo myśleć o swoich potrzebach, nie oglądając się na pomoc z boku i przyjmując na siebie odpowiedzialność za skutki.

Adolf Suligowski

i A. Suligowski, Społeczne zadania samorządu, „Słowo” 1905, nr 139 z dnia 5 czerw-ca, str. 2.

Projekt ustawy miejskiej dla Królestwa Polskiego, który został opracowany przez rząd i skie-rowany do rozpatrzenia przez Dumę Państwową w  roku 1909, został przyjęty z  rezerwą przez polską opinię publiczną. Szczególnie mocno krytykowano pomysł kurii narodowościo-wych, które ograniczały liczebność Żydów w radach miejskich. Nie dziwi, że socjalistyczny „Robotnik” w numerze 219 z roku 1909 nie miał skrupułów, by nazwać te propozycje mia-nem Karykatury samorządu.

KARYKATURA SAMORZĄDU

i

Mamy już karykaturę parlamentu w postaci Dumy – mieć będziemy rów-nież karykaturę samorządu. Jawne jest z góry, że w państwie będącym pobo-jowiskiem kontrrewolucyjnym, rządzonym przez watahę czarnosecinną, nie może być mowy o żadnym rzetelnym samorządzie; że w kraju, przytłoczonym represją, poddanym samowoli i swawoli generał-gubernatorskiej, możliwa jest jedynie karykatura samorządu; uczciwy bowiem samorząd wymaga uprzed-niego uporządkowania ustroju całego państwa, musi być oparty o demokrację i  wolności obywatelskie. Toteż wystarczy powiedzieć, że projekt samorządu miejskiego dla Królestwa wypracowało stołypińskie ministerium spraw we-wnętrznych, a uzupełniła go i „poprawiała” komisja „polsko-rosyjska”, skła-dająca się z powołanych przez rząd „rzeczoznawców”, aby domyślić się, co to może być za samorząd. Kompetencja rady miejskiej okrojona jest ze wszyst-kich stron, a i w tym wąskim jej zakresie uchwały jej zależą od widzimisię gubernatora i ministra, którzy je mogą zawiesić. Co więcej: minister ma prawo „zawiesić cały samorząd na trzy lata i wyznaczyć zarząd miejski z czynowni-ków”. Wszystko to dlatego, jak mówił sam Stołypinii w komisji, żeby „ochronić nowe instytucje przed niebezpieczeństwem dążenia w kierunku autonomii”.

Ale najpotworniejsze jest prawo wyborcze. Przede wszystkim wyznacza tak wysoki cenzus mieszkaniowy, że w wielkich miastach (w Warszawie 360 rubli rocznie komornego) wyklucza zupełnie od wyborów całą ludność robot-niczą. Po wtóre zaprowadza kurie wyznaniowo-narodowościowe: rosyjską, żydowską i polską. Rosyjska jest ogromnie uprzywilejowana przez to, że „lud-ność” rosyjska składa się prawie wyłącznie z czynownictwa, które ma cenzus

mieszkaniowy, prócz tego nadano mu rozmaite inne przywileje. Natomiast dla Żydów wprowadza ograniczenie, że mogą mieć tylko 10% radców w mia-stach, gdzie jest mniej niż połowa ludności Żydów, natomiast 20%, gdzie jest więcej niż potowa ludności żydowskiej. Ponadto pozbawiono Żydów prawa piastowania urzędów w  zarządzie miejskim. Prasa endecka, napadając cał-kiem słusznie (choć dość „delikatnie”) na potworne przywileje rosyjskiego czynownictwa, przyjęła ze źle tajoną lub wcale nie tajoną przychylnością zapę-dzenie ludności żydowskiej w odrębną i zakneblowaną kurię. Gorzej jeszcze: polscy członkowie komisji ministerialnej obłudnie zaproponowali „podnieść” procent radców Żydów do 14% niby według stosunku ilości Żydów do całej ludności Królestwa; otóż byłoby to znacznym pogorszeniem projektu rządo-wego, który wyznacza 20% dla miast posiadających więcej niż połowę Żydów, a nawet takich jest w Królestwie 74 na 116. Nadto tam, gdzie rząd stawia jawnie ograniczenie, oparte na gwałcie, nasi rodacy chcieli przeszwarcować „poprawkę” pod pozorem „sprawiedliwego” procentu. W ogóle zachowanie się polskich członków komisji było nędzne i  podłe – a  prasa warszawska nie chciała lub nie miała odwagi ostro przeciw tym panom wystąpić.

Jakież będzie znaczenie tego samorządu dla nas, dla proletariatu? Na skutek wysokiego cenzusu – w bardzo nielicznych tylko miejscowościach prowincjonalnych, w  niektórych tylko miasteczkach fabrycznych część ludności robotniczej będzie miała prawo głosu (Będzin, Pabianice, Zduń-ska Wola itd., tam cenzus będzie niższy). W wielkich centrach (Warszawa 30 rubli komornego miesięcznie, Łódź 15 rubli, Sosnowice, Częstochowa, Lublin 12 rubli itd.) cały prawie proletariat będzie pozbawiony głosu!

Będzie to więc samorząd wybitnie burżuazyjny, będą to rządy miesz-czaństwa. Pomimo wszelkich ograniczeń mogą one jednak być lepsze od obecnych, których próbką jest złodziejski na wskroś magistrat warszawski. W każdym razie klasa robotnicza, z której się będzie wyciskało pieniądze na gospodarkę miejską i na której karku będą siedziały te „wybieralne” rady miejskie, będzie miała wszelki interes, pilnie patrzeć im na palce i możli-wie najwięcej wtrącać się do nich z zewnątrz. Rozumie się o tyle – o ile rząd nie uzna za właściwe, jak najrychlej – jak mówi projekt ministerialny – „za zezwoleniem Najjaśniejszego Pana” zawiesić samorząd na czas „nie dłuż-szy od lat trzech” – rozumie się, z prawem prolongaty na nowe trzechlecia.

i Karykatura samorządu, „Robotnik: organ Polskiej Partii Socjalistycznej (Lewicy)” 1909, nr 219 (wyd. zagraniczne), str. 8–9.

ii Piotr Stołypin (1862–1911) był premierem Rosji od roku 1906. Zwolennik twardego kursu, doprowadził do stłumienia rewolucji i pozornego odzyskania kontroli nad państwem przez carat. Jednocześnie opowiadał się za umiarkowanym programem reform, które firmo-wał własną reputacją.

Stanisław Koszutski (ur. 1872, zm. 1930) był adwokatem i ekonomistą oraz historykiem przemysłu. Ów wzięty publicysta i działacz społeczny uważany był za jednego z najwięk-szych znawców zagadnień gospodarczych w Królestwie Polskim, stołeczne czasopisma co roku publikowały obszerne analizy budżetowe i artykuły z zakresu historii gospodarczej jego autorstwa. Ideowo związany z  partiami lewicowymi – SDKPiL i  PPS, choć raczej trudno w tym przypadku mówić o silnym zaangażowaniu. Opublikowana przezeń w roku 1915, już po wyjściu Rosjan z Warszawy, książka Nasze miasta a samorząd stanowi podsumowanie wieloletnich batalii o samorząd miejski dla Królestwa Polskiego. Jest ona bezwzględną kry-tyką dotychczasowego systemu zarządzania miastami, połączoną z przeglądem rozwiązań stosowanych w Europie i wskazaniem punktów odniesienia. Fakt dedykacji książki Adol-fowi Suligowskiemu, świadczy o istnieniu szerokiego konsensu wokół tej sprawy wśród elit opiniotwórczych Królestwa.

STANISŁAW KOSZUTSKI, NASZE MIASTA