• Nie Znaleziono Wyników

Rozdział 3. Rola zagranicznych uczonych w budowaniu dorobku nauki w Polsce

3.4. Udział w konferencjach

3.4.1. Wzorce udziału w konferencjach naukowych

Zdecydowana większość badanych deklarowała podczas rozmów, że często i ak-tywnie występują podczas konferencji naukowych, zarówno krajowych, jak i o zasięgu międzynarodowym. Jeśli pokusić się o uśrednienie, to badani 3–5 razy w roku starają się przygotować referat i wygłosić go przed szerszą, sympozjalną publicznością lub za-prezentować poster. Są jednakże zagraniczni uczeni, którzy plasują się wysoko ponad tę średnią. Przykładowo doktor biologii z sąsiedniego kraju deklarowała minimum jedno uczestnictwo w miesiącu.

Ohh. Dużo. Nie wiem... W każdy miesiąc [...]. Aktywne z referatami albo z posterami (W31). Ja ogólnie mogę powiedzieć, że średnio jeżdżę tak w roku na może z 5 konferencji. Ja nigdy nie wyjeżdżałem z pasywnym [to znaczy bez referatu]. Po co jeździć, jak tylko tam... czy posłuchać. Tak że zawsze z tym... z aktywnym udziałem i kiedy akurat przy okazji tego sprawozdań różnych, czy przygotowywałem wniosek na, też na tytuł profesora to musiałem spisać te wszystkie konfe-rencje. Zobaczyłem, że ich jest dość dużo, no w sumie około stu konferencji (W32).

Średnio. Tak aktualnie, powiedzmy od momentu działania mojej naukowej od dziewięćdziesią-tego ósmego liczmy tak, no to jest około osiemdziesiąt, dziewięćdziesiąt konferencji. Na kon-ferencjach najczęściej nie robię posteru, bo mi się nie chce. Ja zawsze wygłaszam na przykład referat. Chociaż ostatnio w 2017 roku było, że wszyscy robią poster, a nikt nie był wcześniej na konferencjach (W65).

Wielu uczestników badania podkreślało wagę konferencji o zasięgu międzynarodo-wym oraz deklarowało wyłącznie aktywne uczestnictwo (bez wyraźnego rozróżnienia na dyscypliny), stwierdzając, że inne się nie liczą, zatem nie ma sensu inwestować w nie czasu i pieniędzy.

No, nie zawsze jest to możliwa opcja ze względu na warunki finansowe takich konferencji. Ale staram się, w miarę możliwości, zaliczyć chociaż kilka takich konferencji międzynarodowych o ta-kim zasięgu „nieeuropejsta-kim” powiedzmy. I kilka konferencji na skalę europejską, czyli: Polska, inne kraje unijne (W30).

Pojawiały się, choć nieliczne, wypowiedzi o nieuczestniczeniu w tej formie wymia-ny myśli naukowej, jaką są konferencje, sympozja i seminaria. Wskazywano następujące powody:

– Komercjalizacja konferencji i ich wysokie koszty.

A konferencje teraz zrobiły się też komercyjne. Dlatego że większość konferencji to potworne koszty – sześćset, siedemset euro wpisowe, za co? (W65).

– Niechęć do wystąpień publicznych.

Nie żałuję to, że nie jestem obecny na konferencjach. To nie jest mój milieu, nie podoba mi się powiedzieć coś. To można przeczytać w artykułach. I dyskusji są... [westchnienie], to nie jest potrzebne (W13).

– Przerost biurokratyzacji.

Ja nie chodzę tak często, jak widać, natomiast wydaje mi się, że tam jest, chociaż nie mam skali porównawczej, ale wydaje mi się, że tam jest trochę taka biurokracja. Żeby gdzieś wyjechać, to trzeba podpis tego, tego, tego i wszystkich po kolei. I to mnie trochę przerasta i dlatego ja tak rzadko jeżdżę (W24).

– Powody osobiste (w przypadku kobiet39).

Od czasu do czasu tak, natomiast nie ukrywam, że to było związane z bardzo prozaiczną rzeczą. Ja po prostu nie miałam co zrobić ze swoimi dziećmi, a w związku z tym wyjazdy były proble-matyczne (W90).

– Brak motywacji związanej z wiekiem i statusem naukowym.

Jak przyjechałem do [miasta], przestałem chodzić. W Toruniu miałem trochę inną sytuację, bo została mi już tylko profesura i na konferencjach bardzo rzadko. Ostatnia moja konferencja może 2008 rok, takie bardziej [nazwa dyscypliny] rzeczy, ze swojej dziedziny (W14).

Trochę inaczej wyglądało, ale byłem też młodszy. Więcej konferencji, więcej kontaktów i tak dalej (W18).

– Niedocenianie przez przełożonych tej formy aktywności naukowej podczas ocen pra-cowniczych.

Na ważny aspekt uwagę zwrócił doktor z dziedziny nauk przyrodniczych, który powie-dział, że nie ma motywacji do jeżdżenia na konferencje, bo nie są przyznawane za to punkty. Równocześnie przyznał, że jego zdaniem jest to zła tendencja, bo nauka się uprzedmiotawia i brakuje interaktywnej i twórczej wymiany myśli.

Natomiast teraz nie mam motywacji, żeby jeździć na konferencje, bo to się nie opłaca, nie ma punktów no i tyle. A uważam, że to jest złe i to nie doprowadzi do nic dobrego. Bo nie ma kontak-tów między ludźmi, tylko siedzimy tak anonimowi, wysyłamy do jakiegoś tam czasopisma i... Tylko przyjęte, nieprzyjęte i koniec. Jest to trochę taka, powiedzmy, te zmiany, które są wprowadzane, doprowadzają do pewnej dehumanizacji tych relacji. Tak mi się wydaje (W67).

39 Różnice płciowe w produktywności naukowo-badawczej w latach osiemdziesiątych XX wieku opisywali na przykład Jonathan Cole i Harriet Zuckerman, nazywając to zjawisko „zagadką produktywności”. Na podsta-wie licznych badań doszli oni do wniosku, że kobiety-naukowcy publikowały w tamtych czasach wolniej niż naukowcy płci męskiej. Poszukując przyczyn, wskazywali, że dysproporcja ta wynikała z trzech podstawowych powodów: cech osobistych (w tym stan cywilny i rodzinny), pozycji w strukturze uniwersyteckiej oraz w ota-czających zasobach wspomagających, które znacząco wpływały na to, jak kariera rozwijała się w początkowej fazie. Przykładowo kobiety rzadziej pracowały na uniwersytetach badawczych, spędzały więcej czasu na pracy dydaktycznej i rzadziej aplikowały o środki na prowadzenie badań niż mężczyźni. Autorzy sugerowali, że w sytuacji zniwelowania owych nierówności, kobiety-naukowcy będą tak samo produktywne jak ich ko-ledzy (Cole i Zuckerman 1984: 217–258). Mamy oczywiście świadomość, że cytujemy w tym miejscu wyniki badań sprzed ponad trzydziestu lat, ale dobrze obrazują one zmianę. Wyniki bowiem współczesnych badań pokazują już, że różnice wydajności płciowej w naukach społecznych znikają. W starszym pokoleniu mężczyźni przewyższali kobiety pod względem publikacji i cytowań, ale nie dotyczy to już młodszego pokolenia, w któ-rym tradycyjny podział na domowe obowiązki kobiece i zawodowe męskie stopniowo zanika (Arensbergen, Weijden i Bessela 2012).

3.4.2. Finansowanie konferencji

Podczas rozmów z badanymi wielokrotnie padały słowa na temat zbyt wysokich, w opi-nii badanych, kosztów konferencyjnych. Z tego względu istotnym zagadnieniem były dla nas również źródła ich finansowania. Jedni uczestnicy badania wskazywali, że finansowanie pochodzi ze środków katedry/instytutu/wydziału, do których są przypisani administracyjnie, po wcześniejszej ocenie przez przełożonego poziomu abstraktu, tekstu czy samej konferencji.

Wszystkie wyjazdy co miałam, to tylko jedna konferencja była finansowana częściowo przez uczelnię, a częściowo ja musiałam sama sfinansować. Bardzo porządnego szefa mam, tak że stara się zawsze (W57).

W przypadku tego typu instytucji badani często dysponowali budżetem na wyjazdy badawcze. Choć nie były to wysokie kwoty, pozwalały zaplanować konferencję zgodną z po-trzebami i oczekiwaniami. Funkcjonowanie tego systemu wyjaśniał jeden z urodzonych za granicą akademików, pełniących funkcję kierownika jednostki.

Tak, teraz mamy już drugi rok, mamy środki w katedrze, dziesięć tysięcy złotych i moje pracownice potrzebują pieniędzy, aby jechać do Berlina na przykład pracować w bibliotekach i nie wykorzy-stałem do tej pory to, ale muszę wyjechać w tym roku do Wilna. I to jest możliwe zapłacić, tak? Nie wszystko oczywiście, ale 50–60% (W13).

W innym opisywanym systemie każdy punkt publikacyjny przeliczany jest na kwoty, któ-rymi pracownik może swobodnie dysponować, aby rozwijać się naukowo, czyli opłacać uczest-nictwo w konferencjach, kupować konieczny sprzęt i literaturę, zlecać tłumaczenia tekstów itd. Jest to system zachęcający do publikowania często i w wysoko punktowanych czasopismach.

Akurat grantów za dużo nie miałem, bo to nie jest tak łatwo dostać grant. Natomiast, powiedzmy, piszę publikacje, tak. Moja publikacja wynosi czterdzieści punktów, no średnio trzydzieści punk-tów jedna publikacja, tak. W ciągu roku, jeżeli mam sto punkpunk-tów, z katedry każdy punkt kosztuje gdzieś, różnie oceniają, generalnie zawsze kosztowało 120–130 złotych. Teraz pani widzi, że ma dziesięć tysięcy... (W65).

Praktycznie tutaj jestem bardzo zadowolony, bo na podstawie mojej punktacji artykułów, to czuję się dobrze, że mogę z puli tutaj badań naukowych Instytutu prosić o finansowanie konferencji i literatury (W54).

Często jednak finansowanie konferencji zależne było od tego, czy uczestnik badania miał podpisaną jakąś umowę grantową. Wielu rozmówców opisywało różnymi słowami problem, który można sprowadzić do następującego mianownika: brak realizowanego projektu jest tożsamy z brakiem możliwości wyjazdu na konferencje, zwłaszcza na te o zasięgu między-narodowym. Częstym rozwiązaniem jest konieczność partycypacji uczonego w kosztach, na przykład instytucja pokrywa opłatę konferencyjną, a uczestnik pozostałe koszty.

Tak funkcjonuje nauka. Nie masz grantu to... (W56).

I nie możesz czasem opublikować dobrej publikacji, jeśli nie bierzesz udziału w konferencji. A jeśli pójdziesz na konferencję, musisz zapłacić za transport, hotel, a uniwersytet czasami mówi: „Och, nie mamy pieniędzy na to żeby ci zwrócić” (W60).

Dwoje badanych wzmiankowało, że uczestniczą wyłącznie w konferencjach, na które zostają zaproszeni, to znaczy, że organizator pokrywa wszelkie koszty, a niejednokrotnie nawet płaci wynagrodzenie za prelekcje.

Dostaję zaproszenia, ale już tak wiele nie jeżdżę. Przynajmniej ostatnio... Przyjmuję teraz tylko takie zaproszenia, jeśli płacą za wszystko. Nie pojadę inaczej. Prowadzę wiele wykładów gościn-nych i jestem bardzo zajęty. Robię to co roku kilka razy. Więc jeśli ludzie zapłacą mi za przyjazd, to przyjadę [...] generalnie nie zapłacę teraz za siebie sam... Nie muszę. Mam wiele innych moż-liwości (W91).

Analiza aktywności konferencyjnej naszych badanych prowadzi do jednego ważnego wniosku – UZPA nie różnią się pod tym względem od polskich pracowników akademickich. Często jeżdżą na konferencje, borykając się jednak z ograniczonymi możliwościami finanso-wania takich wyjazdów, dokładnie tak samo jak naukowcy krajowi.

W badaniach pojawił się jednak jeszcze jeden wątek – samofinansowanie badań, który można potraktować jako wskaźnik prekaryzacji zawodu nauczyciela akademickiego (szero-ko na ten temat piszemy w rozdziale 4), która dotyka również UZPA. Poza finansowaniem wyjazdów konferencyjnych z własnych środków, niektórzy badani wspominali, że sami pła-cą za dostęp do artykułów, kupują aktualną literaturę, korzystają z własnych komputerów, prowadzą badania i kwerendy biblioteczne na własny koszt, opłacają wydanie monografii czy wynajmują potrzebny sprzęt. Często pojawiającym się wątkiem był również przerost biurokracji, która zniechęca niektórych do ubiegania się o zwroty poniesionych kosztów.

To się nazywa badania własne, czyli pieniądze z własnej kieszeni często [...] Bo laboratorium też trzeba zapłacić (W65).

Miałam takie przypadki, kupuję na własny koszt, ponieważ chcę mieć dostęp jednak do tej naj-nowszej wiedzy, i jeśli potrzebuję czegoś, co jest absolutnie niezbędne dla mojego rozwoju zawo-dowego, wtedy postanawiam na finansowanie z własnych środków zakupy książek, czy, bywały takie przypadki, to były udziały w konferencjach w Stanach Zjednoczonych, prawda? (W30). Rzeczywiście sama kupuję [literaturę]. Sama. I nie tylko ja. Wszyscy my tak robimy. Sami kupu-jemy (W58).

Ja monografie finansuję sama, ja z kieszeni wyciągam pieniądze i płacę, książki, monografie swoje (W9).