• Nie Znaleziono Wyników

Większość i mniejszość w demokracji

Werdykt większości – pułapka demokracji liberalnej

4. Większość i mniejszość w demokracji

Polityka, najogólniej rzecz ujmując, realizowana jest przez określony porządek działań, w którym każdy w nią włączony, a więc praktycznie wszyscy, ma określoną w niej rolę do spełnienia. Najczęściej przybiera on postać układu hierarchicznego. Za Giovannim Sartorim nazywać go będziemy wymiarem pionowym, w odróżnieniu do wymiaru poziomego, realizowanego w ramach poszczególnych szczebli owej hierarchii80

. Ten poziomy wymiar specyficzny jest właśnie dla demokracji. Wyrósł on wraz z powstaniem polis, po czym zamarł na wiele stuleci, by na nowo odżyć wraz z pojawieniem się demokracji w dwudziestym wieku. Pojęciem oddającym horyzontalną wizję polityki jest res publica („rzecz pospolita”, „rzecz wspólna”) określając najpełniej „dobro wspólne”. Wertykalną natomiast strukturę polityki określają pojęcia ukształtowane w Średniowieczu: principatus, regnum, dominum,

gubernaculum. Wyrosłe z tego gruntu współczesne pojęcia polityczne, takie jak: władza,

panowanie, suwerenność, nakaz, przymus, rząd, państwo – odnoszą się właśnie do wertykalnego postrzegania polityki. Poziome struktury polityki opisują pojęcia: opinia publiczna, referendum, demokracja partycypacyjna, demokracja wyborcza. Można wręcz powiedzieć, że demokracja polega na ożywieniu horyzontalnego wymiaru polityki. Ale stanowi on jedynie podbudowę demokracji, a nie jej spełnienie. Podsumowaniem jej aktywności są wybory w wyniku których kształtuje się demokracja pionowa.

Demokracja wertykalna stanowi o systemie rządzenia w państwie. Skoro tym zagadnieniem będziemy się teraz zajmować dogłębnie, nie od rzeczy będzie zacząć od przybliżenia sobie znaczenia słowa rządzić. Według Giovanni Sartoriego pojęcie to ma dwa zasadnicze odniesienia: pierwsze oznacza zasadę (kryterium, regułę lub metodę); drugie wprost oznacza władanie81. To drugie znaczenie słowa „rządzić”, nie określa nam jeszcze jak się owo rządzenie realizuje. Może odnosić się do rządzenia dyktatorskiego, jak również demokratycznego. Pojęciami precyzującymi tą subtelność są, jak się wydaje, słowa: „kierować” oraz „przewodzić”, choć i one w języku polskim nie są dostatecznie wyraźne. Zostawmy jednak te semantyczne dywagacje i przejdźmy to meritum sprawy.

Ale zanim to uczynimy, przypomnijmy kilka głównych zasad funkcjonowania demokracji. Po pierwsze, opiera się ona na regule, że w ostateczności konflikt rozwiązuje się zasadą większości. Można też powiedzieć za Marcinem Królem, że „demokracja to władza

80 Patrz: Tamże, s. 168.

ludu, ale konkretnie władza aktualnej większości wyborczej”82

. Po drugie, niedopuszczalne jest przekazanie całej władzy w ręce większości, bo będzie to pokusa do uciskania

mniejszości, ale również nie wolno oddać władzy mniejszości, bo podobny los spotka większość. Salomonowym rozwiązaniem jest, by rozdzielić władzę proporcjonalnie między większości i mniejszości.

Tyle koniecznego dla dalszych rozważań przypomnienia. Teraz możemy zająć się układami, w których pojęcia większości i mniejszości występują. Giovanni Sartori wymienia trzy takie obszary: a) struktury i procesy ustrojowe; b) wybory i głosowania; c) szeroki ogół społeczeństwa83

. Rozpatrzmy je kolejno.

Obszar czy też kontekst ustrojowy odnosi się do ogółu starań, jakie demokracja musi powziąć, by zagwarantować prawa mniejszościom. A podstawowym jej prawem jest możliwość funkcjonowania, jako aktywna opozycja. Można to też wyrazić formułą: „rządy

większości i prawa mniejszości”. Gdy mniejszości brak swobody działania i wyrażania swoich

poglądów, mamy do czynienia z „tyranią większości”. Inną sytuacją dobrze oddającą ową tyranię jest tzw. „despotyzm wyborczy” polegający na tym, że większość po uzyskaniu władzy ogranicza prawnie funkcjonowanie opozycji do tego stopnia, że nie ma ona już szansy stać się kiedykolwiek większością.

W obszarze wyborów i głosowania relacja większości i mniejszości przyjmuje dość prostą zasadę: większość wygrywa, mniejszość przegrywa. I tu mniejszość podporządkować musi się większości.

Trzeci aspekt, czyli ogólnospołeczny, jest dość złożony, a przez to mniej uchwytny. Szeroko zajął się nim m.in. J.S.Mill. Wskazał on na specyficzny rodzaj „tyranii większości” dochodzący do głosu poprzez konformizm mniejszości lub lepiej powiedzieć konformistyczne postawy jednostek. Chodzi tu głównie o presję społeczeństwa i podatność jednostki na nią. Większość zagraża jednostce w niezależności intelektualnej, w poszukiwaniu własnej osobowości, w kształtowaniu siebie według własnych wzorców. Mill mówi wyraźnie o ujarzmieniu ducha jednostki przez społeczeństwo84. Orężem tej tyranii nazwanej przez Milla „społeczną” są wzorce, które lansuje, idee i sposoby zachowania,

82 Marcin Król, Słownik demokracji, dz.cyt., s. 9.

83 Patrz: Giovanni Sartori, Teoria demokracji, dz.cyt., s. 170.

84

Dla Milla kwesta ta była niezwykle istotna, gdyż promował on indywidualistyczne pojęcie wolności. Jak pisze analizując poglądy Milla Waldemar Irek: „Człowiek wyraża się poprzez wolność wtedy, gdy ma możliwość dążenia do dobra na swój sposób, o ile nie koliduje to z wolnością innych. Każdy świadomy i rozumny człowiek będzie wyznaczał sobie takie cele, by nie czyniły one uszczerbku dla zdrowia fizycznego i umysłowego. Społeczność nie ma prawa mu niczego narzucać. Jego racja, choćby była podzielana tylko przez niego, jest tak samo ważna i równa, jak racja społeczności. Nie ma wobec tego jakiejś prawdy absolutnej, którą można by narzucić innym.”, Ks. Waldemar Irek, Oświecenie poprawione. Przezwyciężenie

kultura i tym podobne pokojowe formy nacisku, niejednokrotnie nieujawnione a nawet nieuświadomione85

. Nie wydaje się jednak, aby owa tyrania była specyficznym tworem demokracji. Presja społeczna oddziałuje na jednostkę w każdym systemie politycznym. Małe społeczności lokalne wręcz charakteryzują się konserwatyzmem o działaniu wybitnie tłumiącym indywidualizm i inne przejawy nonkonformizmu. Takie są skutki życia we wspólnocie. Czy to oznacza, że ów ogólnospołeczny kontekst wzajemnych relacji między mniejszością a większością w demokracji w ogóle nie ma specyficznego znaczenia? Bynajmniej. Zasada większości, posiadająca w społeczności demokratycznej legitymizację swego uprzywilejowania, skłania do uśredniania, lub wręcz „równania w dół” – pamiętajmy przecież, że większość, to zazwyczaj nie elity społeczne.

To, co powiedzieliśmy wyżej, skłania nas do bardziej ogólnych refleksji. Jedną z nich jest to, co podsuwa Alexis de Tocqueville, że demokracja, aby nie przerodziła się w tyranię większości, potrzebuje wychowania. W swym sztandarowym dziele „O demokracji w Ameryce” pisze: „wychowanie demokracji, ożywiane, na ile to możliwe, jej przekonań, oczyszczanie jej obyczajów, panowanie na jej odruchami, stopniowe zastępowanie jej niedoświadczenia znajomością spraw publicznych, a jej ślepych instynktów świadomością prawdziwych interesów, dostosowywanie jej rządów do czasu i miejsca, zmienianie ich stosownie do okoliczności i ludzi – oto pierwszy spośród obowiązków nałożonych w naszych czasach na tych, którzy rządzą społeczeństwem”86

. Jeśli nie będzie się przestrzegać tych zasad, konkluduje de Tocqeville, demokratyczna równość ulegnie zwyrodnieniu, za którym stać będzie jedynie ślepa pogoń za dobrami materialnymi i przyziemnymi przyjemnościami, które zniszczą wszelkie naturalne międzyludzkie więzi. Dla Tocqevilla „(…) pożądany porządek demokratyczny (‘wychowana’ demokracja) wymaga wmontowania w społeczeństwo demokratyczne arystokratycznej wolności, która bierze się z poczucia przynależności do wspólnoty”87. I taką właśnie odnajdywał w Ameryce Północnej.

85 „(…) społeczeństwo będące same tyranem – tyranizujące zbiorowo poszczególne jednostki, z których się składa – nie ogranicza się do czynów wykonywanych rękami jego politycznych funkcjonariuszy. Społeczeństwo może spełniać i spełnia swoje własne zlecenia: a jeśli wydaje zlecenia niesłuszne zamiast słusznych lub dotyczących rzeczy, do których nie powinno się wtrącać, uprawia tyranię społeczną straszniejszą od wielu rodzajów politycznego ucisku; albowiem chociaż nie grozi zazwyczaj tak surowymi karami, to pozostawia mniej sposobów ucieczki, wnika o wiele głębiej w szczegóły życia i ujarzmia samą duszę. Dlatego ochrona przed tyranią urzędnika nie wystarcza; potrzebna jest także ochrona przed tyranią panującej opinii i nastroju; przed skłonnością społeczeństwa do narzucania za pomocą innych środków niż kary prawne swoich własnych idei i praktyk jako reguł postępowania tym, którzy się z nimi nie godzą; do krępowania rozwoju lub, jeśli można, zapobiegania powstaniu jakiejkolwiek indywidualności nie stosującej się do jego zwyczajów oraz do zmuszania wszystkich charakterów, aby się kształtowały na jego modłę.”, John Stuart Mill, O wolności. O zasadzie użyteczności, De Agostini Polska Sp. z o.o. i Ediciones Altaya Polska Sp. z o.o., Warszawa 2003, s. 14.

86 Alexis de Tocqueville, O demokracji w Ameryce, Fundacja Aletheia, Warszawa 2005, t.I, s. 10.

Demokracja boi się tyranii większości bardziej niż tyranii mniejszości. Stąd starania wielu zmierzały ku temu, by ograniczyć władzę większości nadając prawa mniejszościom. Druga refleksja skłania do wniosku, że owa większość, to po prostu masy o raczej wąskim zakresie wspólnych poglądów. Najczęściej złączeni są oni w całość w czasie wyborów, a spoiwem jest kandydat lub partia. A jak dowodzą sondaże wyborcze, to, dlaczego głosujemy na tego, a nie innego kandydata często niewiele ma wspólnego z racjonalnym przekonaniem o jego kompetencji w sprawach publicznych…

Demokracja pionowa swój kształt zyskuje podczas wolnych wyborów, które głównie cechują się powtarzalnością i konkurencyjnością. Co ciekawe, Arystoteles opisując demokracje większościowe w starożytnej Grecji, mówił o stanie rzeczy, a nie zasadzie. Ówcześni urzędnicy państwowi byli wybierani przez losowanie, a więc obowiązywał mechanizm przypadkowego wyboru. W Średniowieczu Marsyliusz z Padwy wskrzeszając ideę suwerenności ludu posługiwał się pojęciami: część większa (major pars) i część „najzdolniejsza” (valentior pars). Dopiero od Jahna Locke’a kształtuje się pojecie większości i mniejszości we współczesnym tych słów znaczeniu i społecznym odniesieniu. W „Dwóch traktatach o rządzie” pisze, że „kiedy jakaś grupa ludzi porozumiała się co do zawiązania

wspólnoty bądź powołania rządu, wówczas przyłączają się oni do niej równocześnie i tworzą jedno ciało polityczne, w którym większość posiada uprawnienia do działania i pociągania za

sobą reszty”88. Od tego momentu mniejszość jest zobowiązana do przychylenia się woli większości i działania zgodnie z jej ustaleniami. I dla dobra wspólnoty musi tak być, albowiem „(…) gdzie większość nie może zobowiązać reszty, społeczeństwo nie może postępować jak jedno ciało i w konsekwencji zostanie szybko rozwiązane”89

.

To powolne kształtowanie się zasady większości w rozwiązywaniu konfliktów dokonywało się zapewne w przekonaniu, że większość, jako nieuświadomiona masa, nie zawsze ma rację. Hippolyte Adolphe Taine (1828–93), francuski filozof, członek Akademii Francuskiej, jeden z głównych przedstawicieli pozytywizmu, w 1875 roku użył nawet sformułowania, że: „Dziesięć milionów ignorancji nie składa się na jedną wiedzę”90

. Ale wraz z powolnym pojawianiem się na scenie politycznej zasady większości, wzrastało jego znaczenie, którego siłę uznać musieli nawet jego przeciwnicy. Ale problem słuszności przekładania się ilości na prawa pozostał ciągle otwarty. Czy jedyną racją jest tu siła owej ilości? Wiadomą sprawą jest, że przecież ilość w żaden sposób nie przekłada się, i nie gwarantuje jakości. Można próbować ugryźć ten problem włączając weń rachunek

88 John Locke, Dwa traktaty o rządzie, dz.cyt., s. 231.

prawdopodobieństwa. Ale i tu nie uzyskujemy jednoznacznie przekonywującej argumentacji za zasadą większości.

Wobec tych prób udowodnienia racji „zasady większości” może powstać oczywiste pytanie, po co w ogóle szukać dla niej uzasadnienia? Czy nie lepiej przyjąć, że jest to, mimo wad, najlepsza z istniejących technika rozwiązywania sporów? Churchill rację taką wysunął w obronie demokracji i, jak się wydaje, znokautował tym swoich polemistów.

Powtórzmy raz jeszcze: „zasada większościowa” jest instrumentem, techniką lub procedurą, którą posługuje się demokracja w celu pokojowego rozwiązywania kłopotliwych spraw czy nabrzmiałych problemów. To, co w ustrojach autokratycznych rozwiązuje się za pomocą siły czy dekretu, tu poddaje się wyrokowi wyrażonemu przez głosowanie. Ma ona rację bytu tam, gdzie nie można uzyskać jednomyślności, co do jakiejś kwestii. Upieranie się bowiem, by ową jedność osiągnąć prowadzić może do decyzyjnego paraliżu. A więc w takich sytuacjach najlepiej odwołać się do poglądów większości. Nie jest to, jak już wiemy z poprzednich rozdziałów, do końca ścisłe oddanie istoty sprawy. W gruncie rzeczy większość decyduje o wyborze decydentów, a więc tych, którzy takie sporne kwestie będą rozwiązywać najczęściej za pomocą negocjacji z reprezentantami mniejszości. Zasada większości jest zatem – w praktyce demokracji przedstawicielskiej – instrumentem wyborczym, i jedyną decyzją jaka tu zapada, to ta, kto w przyszłości – cztero-, pięcio- lub sześcioletniej – będzie decydował o istotnych dla społeczeństwa sprawach.

Dalszą część naszych rozważań zacznijmy od dygresji. Znany i powszechnie stosowany sposób tajnego wybierania wziął się z praktyki zapoczątkowanej w zakonach. To tu, w VIII wieku, mnisi musieli rozstrzygać, kto będzie stał na czele ich zgromadzenia czy domu zakonnego. Nie można przecież było – z przyczyn oczywistych – odwołać się do zasady dziedziczenia, ani też siłowego zdobywania stanowisk. Selekcja musiała odbyć się poprzez wybór, co przez stulecia starano się doskonalić.

Starożytny świat przyjął nieco odmienny sposób obsady państwowych godności. Przez wieki pieczołowicie strzeżona była zasada dziedziczenia. Pociągało to za sobą niebezpieczeństwo, że na stanowiska trafiać będą osoby o różnym stopniu kompetencji i wrażliwości społecznej. Nieskuteczność tego porządku rodziła niezadowolenie i pobudzała umysły do szukania innych rozwiązań.

Demokracja liberalna, jako wynik takich poszukiwań, za fundamentalną uznała zasadę selekcjonowania mniejszości dysydentów w wyniku wolnych wyborów i zwycięstwa kandydatów większość. Od tej pory ocena skuteczności rządzenia przestała być samooceną

establishmentu, a przerzucona została na rejestrację o nim nastrojów i zachowań opinii społecznej. W tej sytuacji najbardziej miarodajnym wyrazem oceny pracy dysydentów są wyniki następnych wyborów i dokonana na przy ich pomocy jakościowa selekcja. Można zatem mieć nadzieję, że dobór kadr rządzących będzie zmierzał w kierunku wyłonienia osób o najsilniejszym bagażu kompetencji. Jednakże doświadczenie nie zawsze potwierdza tą regułę. Dla nas jednak zrozumiałym jest, że demokracja musi opierać się na jakichś wartościach. A jeżeli wybory, mające ukształtować demokracje pionową, dają szansę zaistnienia politycznym miernotom, to pytanie o skuteczność tego instrumentu i jego wartość demokratyczną nie jest pytaniem jedynie retorycznym. Ważniejsze jednak wydaje się być obecnie zajmowanie się nie skutecznością instrumentu, ile właściwym – w znaczeniu proceduralnym – jego stosowaniem. A przynajmniej taką konstatującą refleksję wysnuwa w swojej książce Giovanni Sartori91. I jeśli demos w wyniku wyborów wyłaniał będzie niskiej jakości reprezentantów, ich nieskuteczność rodzić będzie w nim niezadowolenie, a nawet – co nie wykluczone – brak zaufania do samej procedury wyborów.

Warto tutaj poczynić pewne uwagi. „Mniejszość” i „większość” w demokracji pionowej to oczywiście coś zupełnie innego niż „mniejszości” i „większości” w demokracji poziomej, gdzie pojęcia te oznaczają liczebną wielkość ludzi przychylających się do takiego czy innego rozwiązania problemu politycznego, gospodarczego czy społecznego lub kandydata na urząd. Ale pojęcia te oznaczają także grupy etniczne, narodowe, religijne, itp. I gdyby te ostatnie „mniejszości” lub „większości” zaczęły nominalnie (programowo, czyli z nazwą i konstytutywnymi dla siebie założeniami) funkcjonować w demokracji pionowej, wówczas mielibyśmy do czynienia z demokracją zorientowaną na wyznanie, przynależność narodową bądź etniczną. W pełnym tego słowa znaczeniu moglibyśmy wówczas mówić o demokracji np. katolickiej, analogiczne jak w komunizmie mówiło się o demokracji ludowej wyłonionej z sojuszu robotniczo-chłopskiego. Nie można jednak – i to jest druga ważna uwaga – wnioskować, że z samej tylko racji, iż dana grupa społeczna stanowi większość (np. większość jest wyznania katolickiego, co daje jej relatywnie większe szanse na wyłonienie spośród siebie – w wyniku wolnych wyborów – rządzącej „mniejszości”), będzie nominalnie (w rozumieniu jak wyżej) realizowała demokrację konfesyjną w układzie pionowym.

Tak doszliśmy do ważnego momentu, a mianowicie określenia, czym właściwe jest w demokracji pionowej wyselekcjonowana w wyborach „mniejszość”, czyli elita władzy. Różne znajdujemy dla niej w słowniku politycznym określenia: klasa polityczna, klasa

rządząca, elity panujące, elity, przywódcy itd. Polem ich działania są szeroko pojęte sprawy publiczne: polityka wewnętrzna i zewnętrzna, gospodarka, prawo, porządek społeczny, edukacja itp. itd. Wojciech Sokół i Marek Żmigrodzki definiują ją jako: „(…) wyodrębniona, choć niekoniecznie w sposób sformalizowany, grupa przywódcza, stawiana za wzór dla reszty społeczeństwa, kierująca jego życiem i określająca lub przynajmniej wpływająca na kierunek jego rozwoju; może być usytuowana w różnych segmentach struktury społecznej i niekoniecznie w oficjalnym establishmencie; szczególne znaczenie jednak przypisywane jest powszechnie elicie politycznej i elicie kulturalnej (intelektualnej)”92

.

W historii idei politycznych obserwujemy ścieranie się ze sobą dwóch przeciwstawnych stanowisk: elitarystów, twierdzących, że „władza powinna być z zasady, zawsze i wszędzie, ograniczona do elit”, lub, że „władza w praktyce ograniczona jest do elit”93

, z egalitarystami, którzy postulowali maksymalizację w praktyce zasady równości, rozproszenie władzy i przekazania jej małym wspólnotom lub nawet wprost ludowi.

Najprostszym kryterium wyodrębniającym rządzącą mniejszość jest kryterium

altymetryczne94, które pozwala stwierdzić, że u władzy są ci, którzy są na szczycie piramidy społecznej95. W zasięgu ich kompetencji są sprawy, wobec których mogą, a nawet powinni, stosować przynależną im siłę. Dysponowanie siłą a bycie na szczytach władzy w historii przybierało oczywiście różne warianty zależności. Czasem silnym czyniło dopiero bycie u władzy, czasem to siła była warunkiem zdobycia odpowiedniej pozycji w hierarchii. Jedno wszakże było pewne: dopiero oba te elementy stanowiły o faktycznym rządzeniu. Przy czym pamiętać należy, że siła w znaczeniu fizycznym, jedynie przez pewien okres w rozwoju ludzkości była uznawana za miarodajną i wystarczającą do przewodzenia grupie. Z czasem nie sama hojność natury odgrywała zasadniczą rolę w posiadaniu władzy, ale umiejętność jej właściwego wykorzystania, gdy obdarzony był nią ktoś inny. Innymi słowy na plan pierwszy wysunęły się zdolności intelektualne, mądrze wprzęgnięte do opracowania strategii. A to już nie musiało być przywilejem jednego człowieka. Z czasem tę sprawność intelektualną połączoną z wiedzą zaczęto traktować jako zasługę i tak już pozostało. Dzisiaj więc, gdy

92 Wojciech Sokół, Marek Żmigrodzki, Elity polityczne, dz.cyt., s. 455.

93 Słownik politologii, dz.cyt., hasło: „elitaryzm”.

94 Patrz: Giovanni Sartori, Teoria demokracji, dz.cyt., s. 182.

95

Wg Wojciecha Sokoła i Marka Żmigrodzkiego głównymi metodami wyodrębniającymi elity polityczne są: „1) metoda pozycyjna – elitę polityczną tworzą osoby zajmujące strategiczne pozycje w państwie (prezydent, premier, pozostali członkowie rządu, parlamentarzyści itp.); 2) metoda reputacyjna – elitę polityczną tworzą osoby, które w mniemaniu opinii publicznej mają istotny wpływ na decyzje państwowe (przedstawiciele elity kulturalnej i naukowej, członkowie rodziny, przyjaciele osób zajmujących najwyższe stanowiska w hierarchii władzy itp.); metoda decyzyjna – elitę polityczną tworzą osoby rzeczywiście podejmujące decyzje bądź mające na nie istotny wpływ).”, Wojciech Sokół, Marek Żmigrodzki, Elity

mówimy o kimś, kto jest na szczytach władzy, jako o elicie, uważamy, że dostał się tam dzięki swym zasługom – nie zawsze wyjaśniając jakim.

Oczekiwać zatem należy, że w demokracji elita władzy, to ludzie o wyjątkowych, przekraczających przeciętność zasługach, czyli aristos – najlepsi. Akcent położony jest tu na

jakości. Szczególnie wiele miejsca jakości elit poświęcali myśliciele starożytni. Przykładem

może nam tu być Arystoteles, który w ogóle uzależniał wybór ustroju państwa od jakości przywódców: „Skoro przyjmujemy trzy właściwie ustroje, to najlepszy z nich musi być ten, przy którym najlepsi włodarzą. Bywa to tam, gdzie się znajdzie pewna jednostka górująca nad wszystkimi albo ród cały, albo i ogół, wybitnie wyróżniający się cnotą, tak że potrafią dla