• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 15 (11 kwietnia)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 15 (11 kwietnia)"

Copied!
36
0
0

Pełen tekst

(1)

P R E N U M E R A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4. R o c z n ie R b .8 . W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2 .2 5 . P ó łro c z n ie Rb.

° ° R o czn ie Rb. 9 . Z a g r a n i c a : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o cznie b. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie ko p. 75, w A us- t r y i: K w a rta ln ie 6 K o r. P ó łro c z n ie 12 K or. R o c z n ie 24 K o r. Na p rz e s y łk ę „A lb - s z f ' d o ł ą c z a s ię 50 hal. N u m e r 5 0 h al A d r e s : „ Ś W IA T ” K ra k ó w , u lic a D u ­ n a je w s k ie g o Ne 1. C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub Jego m ie is c e na J-o| s tro n ie p rz y te k ś c ie lu b w te k ś c ie Rb. 1. na 1-ej s tro n ie o k ła d k i kop. 60 a 2-e) i 4-e) s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m k o p . 3 0. 3 -c ia s tro n a o k ła d k i

• o g ło s z e n ia z w y k łe ko p. 25. Za te k s te m na b ia łe l s tro n ie k o p . 30 K ro n ik a t o ­ w a rz y s k a , N e k ro lo g i i N a d e s ła n e k o p . 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : na l-e ) s tro n ie 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 rb- w e w n ą trz 6 r • A rty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tro n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb .

o d ty s ią c a .

A d r e s R e d a k c y l I A d m in istra cyi: W AR S ZA W A , Z go da Ns 1.

T e l e f o n y : R e d a k c y l 73-12. R e d a k to ra 6 8-75 . A d m in is tr a c y i 73-22 i 80-75 D ru k a rn i 7 -3 6. F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a N2 81. Z a o d n o s z e n ie d o

d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie . Rok IX. N2 15 z dnia 11 kw ietnia 1914 r.

W y ia w c y : Akc. Tow. W ydaw nicze „Ś W IA T ” . Redaktor: S tefan Krzyw oszew ski W arszaw a, ulica 7goda Ne 1 róg Chmielnej.

Teatr Nowoczesny

= = RÓG JA S N E J I S IE N N E J , = =

\A/Pr,2ed?taw ienie 0 flodz. 8 i 10-Ai W niedziele i ś w ię ta o g. 4 6 8 i 10 C e n y ^ u e j 8 ^ c W ^ o p % ; ’ ^ 0 kop

EAU dA N N ET T E

z racepty Dr. LAGATUS, Paris.

w k r ó tk im ” c z a s ii^ d a ic z ” &koni1' tr> f?dyż c z a s ie d a je s ię z a u w a ż y ć ko- . , I o s a ln ą ró ż n ic ę .

-4 d a ć w e w s z y s tk ic h z a k ła d a c h f r y z j e r ­ s k ic h i s k ła d a c h a p te c z n y c h 7 1

S k ła d g łó w n y

^"ćhm?7, n ’.,C,k ’ ’ ® o , i s z e w s k i

C h m i e ln a 2 0 , t e l e f o n 3 9 ł 2 1 4 -3 9 .

N p l B l U jfcA f Z n a k o m ita c z e k o la d a g o r z k a , F A n » v i ^ t J - —b ia ło - ż ó łte o p a k o w a n ie , r r I AB RY K A Ą . P I A S E C K I — K R A K Ó W .

r

NOWOŚĆ! STEFAN KRZYW0SZEWSK!NOWOŚĆ!

ROZSTAJE

KOMEDYA w 3-ch AKTACH.

99

we wszystkich księgarniach.

A. TAHN&C

LESZNO Ne 86

polecają Tekturę smołową.— Laki.—

smołę. — Korkowa izolacyę i t. d.

Samochody rflDn”

niezrównane „I Uli U

K iió w , F u n d u k le jo w s k a 5.

b Z - ElektrycznSo^ SK^ ffip-iei: okR° lt? t2-J.°

Krótki rys ratownictwa

-o p ra c o w a ł Dr. Jó zef Zaw adzki.::

Cena 65 kop. = = : Do nabycia wszędzie.

REKTYFIKACYA warszawska

„SIWUCHĘ’ .

R e d a k to r o d p o w ie d z • a I n y n a G a lic y ę : A n to n i

ZIELONY ERIN”.

W a lk a o autonom ię Irlandyi.

Kiedy w r. 1800 Anglia, zgniótł­

szy powstanie, wydzierała lrlan- dyi resztki wolności w sposób cy­

niczny, umierający prawie Grat- tan kazał się zanieść do parlamen­

tu. aby zaprotestować przeciw unii z Anglią.

Dzisiaj, po tylu klęskach i ty ­ lu doświadczeniach, gdy libera­

lizm angielski ehee przywrócić pełny samorząd Irlandyi, protestu­

je Ulster rzekomo także w imię wolności.

Ulster boi się opresyi katoli­

ków...

Jak przed wiekami, stoją na­

przeciw siebie celt i anglosaksoń- czyk, protestant i papista, gotowi stwierdzić wiekowa nienawiść w wojnie domowej. ,

Na wieść, że irlandya otrzy­

mać ma Home-Riile, że biedny ir­

landzki „Paddy“, dotąd żebrak we własnej ojczyźnie, będzie miał swó.i dom i rząd, rozbudził się protestancki Ulster. Ze skóry no­

woczesnego anglika, liberalnego od urodzenia, rozumiejącego po­

czucie wolności u siebie i u innych, wyszedł stary „Orangeman11, cia­

sny, nieprzejednany, przekonany o swej wyższości, o prawie pano­

wania nad innymi, jak za czasów Wilhelma Iii i bezprzykładnych rabunków Irlandyi. Oto potomko­

wie dawnych purytanów, presbi- teryanów szkockich i angielskich, osadzonych w Irlandyi przez Kromwella, albo później, po zwy­

cięstwie nad Boyne, postanowili zgnieść tiome-Kule, jak ich dzia­

dowie zgnietli wolny Erin. Nie cho­

dzi tu o walkę legalną w ramach konstytucyi i prawa; Ulster przy­

i C h o ł o n i e w s k i , K r a k ó w , D u n » j« w s k ie g o K- 1

gotowuje się do zbrojnej rozpia- wy. Na głos Edwarda Carsona, szefa opozycyi protestanckiej, sto tysięcy ochotników stanęło do a- pelu. Na północ od Belfastu zoi- garnizowano prawdziwy obóz w Baronscourt, posiadłości irlandz­

kiego iandlorda, księcia d‘Aber-

corn. ...

Ulster nie ehee billu irlandz­

kiego pod żadną postacią. W ysy­

łać reprezentantów' do parlamen­

tu w Dublinie uważa za niedopu­

szczalne. To byłoby zaprzedanie się w niewolę na korzyść większo­

ści katolickiej i irlandzkiej. Na­

daremnie premier angielski, As- ęuitb, próbował układów. Propo­

nował on, aby wyborcy tej pro- wincyi oświadczyli się drogą refe­

rendum, czy przystają na włącze­

nie do Home-Rule‘u; hrabstwa przeciwne tej inkorporacyi zosta­

łyby wyłączone na przeciąg lat sześciu.

Ale sir Carson, w'ódz Ulsteru, i Bonar Law, szef partyi konser­

watywnej, oświadczyli, że bezwa­

runkowo przeciwni są nowej usta­

wie i poddadzą się jej jedynie wówczas, gdy rząd zwróci się o zdanie do wyborców w całem Zje- dnoczonem Królestwie, a wybor­

cy oświadczą się za Home-Rule‘m.

Przedtem żadnych tranzakcyi!...

Oto spadkobiercy zwycięz­

ców, kasta posiadaczy ziemi, bo­

gaczy, opartych o ofieyainy ko­

ściół. Po drugiej stronie, poparta przez liberałów' angielskich, ufna w zwycięstwo słuszności, stoi lr- landya, ziemia nieszczęścia i nę­

dzy.

„Nie umarł Erin, ale jest w le-

(2)

targu" — mówił Grattan. Ale wpływ ucisku trwał zbyt długo, by nie ucierpiał charakter narodu.

Potomkowie zwyciężonych, zbyt mało przewidujący i zapobiegliwi, szwankują na energii w życiu ma- teryalnem, na charakterze w życiu moralnem; niedbalstwo, lekkomy­

ślność i marnotrawstwo tryumfują w gospodarstwie domowem — ta­

ki sąd wydał o nich Paweł Dubois.

Tem niecierpliwiej szukają ratun­

ku patryoci irlandzcy. Erin, po­

wstający z letargu, widzi zbawie­

nie w Home-Rule‘u. Na jego czele stoją dwaj weterani batalii parla­

mentarnych: Redmond i Patrick ()'Brien. Oczekują spokojnie chwi­

li ostatecznej walki i nie pozwala­

ją swoim szeregom na żaden w y­

buch przed czasem. Typy to ze wszechmiar niepowszednie ener­

gią i wolą.

John Edward Redmond, lea­

der nacyonalistów irlandzkich, mówca raczej klasyczny, lubi krą­

głe okresy przeplatane ostrą poin­

ta- Kto widzi w Hyde-Parku, w alei jeźdźców tego wytwornego gentlemana, właściciela wspaniałe­

go polowania, sportowca bez ska­

zy, nie przypuściłby nigdy, że to jest nieprzejednany wódz integral­

nego Home-Rule'u. pan sytuacyi, władca 71 głosów niezbędnych do większości. Angielski „Punch"

rysuje go na tronie w koronie zło­

tej. Z pod gronostajowego płasz­

cza wygląda sękata palka irlandz­

kiego chłopa.

Jego rywal, to O'Brien; go­

rący patryota, ale przeciwnik Red- monda, był on zwolennikiem trans- akcyi z konserwatystami. Z tempe­

ramentu i przyzwyczajeń jest on raczej rewolucyonistą. Wysoki, chudy, z długą brodą, mówiący dramatycznie, uczuciowo, z pasyą, z akcentem niezachwianego prze­

konania, z gestem fanatyka, przy­

pomina klasyczny typ z epoki re­

wolucyjnej.

— 1 o są kazania przed insu- rekcyą — powiedział ktoś o jego mowach i, rzeczywiście, słucha­

czy pi zechodzi dreszcz pod wpły­

wem tych zdań, w których miesza się wszystko: gwałtowność, sen­

tyment, groźby i proroctwa.

*

Historya ruchu w sprawie Ho- me-Rule‘u jest pouczająca.

Gdy pod naciskiem zwycięs­

kiej demokracyi postanowiono w Anglii zabrać się do sprawy ir­

landzkiej, było już dosyć późno.

Kraj leżał złamany i wycieńczony przebytemi klęskami, jakich nie przeżył żaden naród zachodniej Europy. Trudno o pełniejszą mar­

tyrologię. Dwieście lat rzezi i ra ­ bunków, potem wiek „plantacyi angielskich" od Kromwella aż do ostatniego Stuarta.

Jeżeli w dziesięciu latach od powstania w r. 1641 zginąć miało W' Irlandyi pół miliona ludzi, to je­

dna ustawa parlamentu angielskie­

go po zwycięstwie nad Jakubem II konfiskuje milion morgów i roz­

dziela je między podpory Anglii i protestantyzmu. Czego nie do­

konał miecz, dokonały ustawy karne w XVIII w. „Tworzą one — powiedział Burkę — stały system, maszynę rzadką i wykończoną do ucisku i zubożenia ludu, do zde­

prawowania natury ludzkiej, do wszystkiego, co może wytworzyć zdeprawowana wyobraźnia ludz­

ka".

Ruiny kraju dopełniła opresya fiskalna. Z końcem XVIII wieku, dzięki cłom i premiom eksporto­

wym, Irlandya czyni ogromny krok naprzód. Zaczyna się roz­

wijać świetnie przemysł wełniany, bawełniany, mnożą się fabryki wy­

robów ze skóry i filcu; w dziesię­

ciu latach podwaja się eksport płótna. Kraj potrafił wywalczyć na rynkach angielskich swoim pro­

duktom miejsce coraz znaczniej­

sze. Podnoszącą się ekonomicznie Irlandyę wydała na łup zniszcze­

niu linia cłowa z Anglia i wolny handel.

Fabryki irlandzkie, gorzej sy­

tuowane pod względem komunika- cyi i zaopatrzenia w węgiel, nie mogły wytrzymać konkurencyi z przemysłem angielskim. Nastę­

puje na całej linii klęska ostate­

czna. W r. 1800 Dublin miał 93 przędzalń wełny, w r. 1840 tylko 12. Hrabstwo Wicklow miało w r. 1800 — 1000 zakładów, w yra­

biających flanelę, w r. 1840 ani je­

dnego. Podatki, taryfy, brak ko- munikacyi uniemożliwiały w ciągu długich lat następnych wszelki zwrot ku lepszemu.

Skutki tych ciosów występu­

ją w cyfrach aż nadto groźnie.

W przeciągu stu lat Szkocya i An­

glia potroiły swą ludność, gdy lu­

dność Irlandyi zmniejszyła się więcej, niż o jedną szóstą. W ro­

ku 1801 reprezentowała ona 34 % ludności W. Brytanii, w r. 1901 cyfra ta spadła do 1072 %. Licz­

ba emigrantów: Od r. 1851— 1902 3,788.000 wychodźców opuściło kraj. Pauperyzm jest niemniej za­

straszający: W r. 1900 zaludniało schroniska irlandzkie (work-hou- ses) 363.000 nędzarzy. Jeden ir- landczyk na jedenastu żyje dziś z dobroczynności publicznej. Na­

tomiast zwiększa się liczba kar­

czem; ma ich Irlandya 20.000, t. j.

jedną karczmę na 146 mieszkań­

ców (w r. 1845 jedną na 550 mie­

szkańców). Nadwyżka urodzin nad wypadkami śmierci wynosi w Anglii 11,7 na 1.000, w Irlandyi zaś tylko 5,5 na 1.000. W ciągu lat 50-ciu liczba obłąkanych wzro­

sła z 9.980 na 25.000, tuberkuloza szerzy spustoszenia niepokojące kraj cały.

Zło sięga samych podstaw narodu, a niepodobna zaprzeczyć, że przyczyniła się do niego Anglia w sposób aż nadto bezwzględny i wymagający restytucyi. Restytu- cyą, przynajmniej częściową, ma być Home-Rule. Dawny to pro­

jekt, o którego zwycięstwo wal­

czyły w Anglii najszlachetniejsze duchy z Gladstonem na czele. Za­

cięty bój liberałów z konserwaty­

stami miał się zakończyć dopiero z rządami ministeryum Asąuitha.

Izba gmin, pomimo oporu partyi konserwatywnej, uchwaliła usta­

wę, nadającą Irlandyi względną autonomię.

Związek parlamentarny z An­

glią nie został zerwany. Irlandya wysyłać będzie 40 deputowanych do parlamentu westrninsterskiego dla obrad w sprawach wspólnych.

Co do kwestyi finansowej, Anglia pokrywać będzie corocznie deficyt budżetu irlandzkiego. Ale wolno­

ści finansowe irlandzkiego parla­

mentu są znacznie ograniczone;

nie może on modyfikować taks mu­

nicypalnych ani podatków kon­

sumpcyjnych od piwa i alkoholu.

W sprawach cłowych ma prawo powiększyć taryfy o 10 %.

Ta ustawa, nie będąca wcale zupełnem wyzwoleniem Irlandyi, spotkała się z absolutnym oporem Izby lordów. Trzeba było dopie­

ro Parliament act‘u, aby go zła­

mać. Wedle tej ustawy, veto lor­

dów przestaje mieć znaczenie, je­

śli bill uchwalony jest przez Gmi­

ny w ciągu trzech sesyi w czasie najmniej dwóch lat. W kwietniu ma nastąpić właśnie chwila roz­

strzygająca, poczem nowa ustawa weszłaby w życie w r. 1915. W tej chwili opozycya żąda rozwiązania parlamentu i oświadczenia się wszystkich wyborców w kwestyi Home-Rule‘u. Spodziewa się, na­

turalnie, rozbicia obecnej większo­

ści liberalnej w nowych wyborach.

Ale zwarte koło większości opiera się dotąd zwycięsko wszelkim ata­

kom opozycyi.

Teraz występuje do walki Ul- ster, grożąc wojną domową. An­

glia stanęła wobec groźnego prze­

silenia.

Dr. Zygmunt Stefański.

2

(3)

Juliusz Kossak. Ks. Roman Sanguszko. CZĘŚĆ RETROSPEKTYWNA WYSTAWY. January Suchodolski. Chluba Wschodu.

Michał Wywiórski. Las sosnowy. CZĘŚĆ SPÓŁCZESNA WYSTAWY. Prof. Teodor Axentowicz. Cerkiewka małoruska.

Kazimierz Wasilkowski. Zaczytana.

Z salonu F. Richlinga.

„W ystawa wiosenna11 w salonie Richlinga Uczy w sobie kilka cieka­

wych retrospektywów z urozmaiconą kolekcyą artystów spółczesnych. Ju­

liusza Kossaka (ojca) mała akwarela, przedstawiająca ks. Romana Sangu- szkę (r. 1831) na czele szwadronu, jest prawdziwą rzadkością, a dla ko- lekcyonera przedstawia wartość pierwszorzędną. Przytem jest to cen­

na pamiątka rodzinna. Ks. Roman Sanguszko (syn Eustachego, ostatnie­

go wojewody wołyńskiego), ur. 1800 roku, wstąpił najpierw do wojska rosyjskiego, a po wypadkach 1831

zesłany na Kaukaz, przebywał tam lat kilkanaście. Powróciwszy, zasły­

nął, jako przykładny gospodarz i ad­

m inistrator swych dóbr wołyńskich.

Córka jego wyszła 1851 r. za pó­

źniejszego namiestnika Galicyi, hr.

Alfreda Potockiego. — Obrazek no­

si na sobie w całej pełni znamienne cechy mistrza i ojca sztuki naszej. _ Januarego Suchodolskiego (1796t 1875) dwa obrazy końskie, z charak­

terem oryentalnym, jakiego szukał często artysta w swych dziełach, są zupełnie nieznane, a zaciekawiają tern, że Suchodolski posiada już swój styl osobny, przypominający w yra­

źnie czasy Horacego Vernetą i ową epokę przejściową, około połowy ze­

szłego wieku, kiedy romantyzm już zanikał, a nowe prądy w sztuce je­

szcze się zbyt śmiało zamanifestować nie zdołały.

Z wystawy artystów współcze­

snych wybijają się na pierwszy plan:

12 wybornych studyów pejzażowych Michała Wywiórskiego, piękna, na­

strojowa „Kobieca główka'1 Krudow- skiego, 2 ładne obrazy Axentowi- cza, doskonałe akwarele A. Augusty­

nowicza. dalej: Tański (piękna gło­

wa kobieca), K. Wasilkowski, Rej- clian, Tondos i w. i. U 3

(4)

Dorobek Szkoły Polskiej.

Piętnaście gmachów szkolnych w Warszawie.

Szkoła polska w naszem mieście utraciła własne siedziby, powstałe z funduszów narodowych, około roku 1867-go, gdy bez specyalnie w yda­

wanych ukazów lub aktów prawo­

dawczych usunięto zupełnie język polski ze szkół rządowych pryw a­

tnych, a obowiązek ten włożono na kuratora okręgu naukowego. Z za­

dania tego wywiązał się ostatecznie zmarły w r. 1879-ym kurator Witte, a następca jego, Apuchtin, udosko­

nalał przyjęty system.

Szkół prywatnych męskich po­

zostało za rządów W ittego tylko dwie: Pankiewicza, założona około r. 1876-go, i prawie w tymże czasie powstała szkoła Wojciecha Górskie­

go, lecz obie z obowiązkowym języ­

kiem wykładowym rosyjskim.

Niepospolitą zasługą Wojciecha Górskiego jest, że w epoce, gdy zdawało się, iż z zaprowadzeniem ję­

zyka wykładowego rosyjskiego w szkołach prywatnych, bez praw, wszelka inicyatywa na polu szkol­

nictwa już jest bezcelową, a istnie­

nie tych szkół jest skazane na zagła­

dę, utrwalił on podstawy polskiej szkoły prywatnej, w oczekiwaniu le­

pszej przyszłości, wprowadzając ją do własnej siedziby.

I oto w r. 1882-im przy ul. Hor- tensyi, własnemi środkami, wzniósł Górski pierwszy, wzorowy gmach szkolny, przy którego budowie, jak sam oświadcza, korzystał z rad i wskazówek niezapomnianego twór­

cy kolonii letnich dla ubogich dzieci, d-ra Markiewicza, którego budownic­

two szkolne szczególniej interesowa­

ło, i w tym kierunku czynił studya za granicą. Plan gmachu opracowa­

li budowniczowie: Goebel i Czosnow- ski, z wyniku konkursowego.

Mija od tego czasu lat trzydzie­

ści i jeden; technika budowlana po­

czyniła kolosalne postępy, a do­

świadczenie przyniosło mnóstwo wskazówek. Pomimo to, gmach Gór­

skiego wytrzymuje dotychczas po­

równanie z ostatnio wzniesionemi budowlami szkolnemi, przy których stosowano wszelkie w tym zakresie

ulepszenia i nowości.

W siedem lat potem, to jest w r. lfW -ym , założycielka pierwszego w naszym kraju zakładu rękodzielni­

czego dla kobiet, Cecylia hr. Zyberk- I laterówna, zbudowała piękny gmach w ogrodzie przy ul. Pięknej Nr. 19, gdzie pomieściła zamienioną z kur­

sów rękodzielniczych sześcioklaso- wą pensyę żeńską z równoległemi oddziałami rękodzielniczemi W ro ku 1907-ym kursa rękodzielnicze cał­

kowicie zniesiono, pensya zaś hr.

Platerówny zamienioną została na siedmioklasową z internatem, zają- wszy rozszerzony gmach przez do­

budowanie skrzydła, sięgającego do samej ulicy.

Trzeci gmach dla szkoły polskiej, aczkolwiek początkowo z językiem wykładowym rosyjskim, wznieśli pp.

Stanisław Rotwand i Hipolit W awel­

berg. założywszy w r. 1897-ym śre­

dnią szkołę techniczną na zakupionej posesyi przy końcu ulicy Mokotow­

skiej. Twórcą planu tej budowli był budowniczy Hintz.

Gmach szkolny, liczący lat dwa­

dzieścia kilka, a przechodzący różne koleje, znajduje się przy ul. Składo­

wej, w którym po podwyższeniu o dwa piętra ulokowała się obecnie szkoła Wróblewskiego, uprzednio Trejdosiewicza, a niegdyś Pankiewi­

cza, jedna z dwóch najstarszych w Warszawie. Właścicielami tego gma­

chu niegdyś byli p p .: Natansonowie, którzy wznieśli go na użytek szkoły rzemieślniczej ś. p. Kuhna, jednak skutkiem jakichś nieporozumień szkoła zmuszoną była ustąpić z tego budynku. Własność nieruchomości przejęło Muzeum przemysłu i rolnic­

twa na swoje pracownie, ostatecznie wszakże oddało go na użytek szkół polskich i właśnie ustąpiła stamtąd szkoła Reja, przenosząc się do wła­

snej siedziby na placu Ewangelickim, po Reju zaś sprowadziła się szkoła Wróblewskiego, dzieląc pomieszcze­

nia z kursami przemysłowo-technicz- nemi. pależącemi do Muzeum.

Czwarty gmach dla szkoły pol­

skiej wzniósł głośny niegdyś archi­

tekt, profesor politechniki w arszaw­

skiej, Mikołaj Tołwiński, przeznacza­

jąc wytworny budynek na własnym gruncie, przy ulicy Ś-ej Barbary, dla pensyi żeńskiej, którą prowadzi do­

tychczas jego synowa, małżonka prof. Gabryela Tołwińskiego.

Pińty gmach, ze specyalnem przeznaczeniem szkolnem, powstał z inicyatywy prywatnej, zbudowany przy ul. Kaliksta przez spółkę firmo- wo-komandytową, do której we­

szli obywatele naszego miasta, p oj­

mujący doskonale doniosłość ufun­

dowania we własnych siedzibach szkoły prywatnej, panowie: Beyer, Dziechciński, Gostyński, Gasparski, Krajewski, Machlejd, Replian. Stra- kacz, Trepte, Treutler i Wasilewski.

Początkowo panowie ci oddali gmach szkole Rontalera, później wszakże znalazły tam pomieszczenie i inne szkoły, gmach bowiem zawierał dwa niezależne od siebie kompleksy. Mia­

ła więc tam czas iakiś swoją siedzi­

bę szkoła ziemi Mazowieckiej, obe­

cnie posiadająca wzorowy gmach własny przy ul. Klonowej, pomimo zaś kupna domu tego przez hr. Józe­

fa Potockiego w darze dla W arszaw ­ skiego Tow. Naukowego, pozostaje tam i nadal szkoła dawniej „Kultury Polskiej11, a obecnie Kreczmera.

Po otwarciu tych pięciu gma­

chów nastąpił pewien zastój w budo­

wnictwie na rzecz szkoły prywatnej

i dopiero około r. 1904-go zdecydo­

wał się na budowę własnego gmachu geń. Chrzanowski, założyciel pryw a­

tnego gimnazyum męskiego, oraz Zgromadzenie kupców. Pierwszy projekt wykonano według planu bu­

downiczego Zenona Chrzanowskie­

go, przy poparciu Ksawerego hr.

Branickiego, który odstąpił na ten cel jeden ze swoich placów przy ul.

Smolnej. Zgromadzenie zaś kupców nabyło obszerna posesyę z rozparce­

lowanych ogrodów Ulrycha, między ulicami Prostą, Walicowem i Cegla­

ną, i frontem do dwóch z pierwszych tych ulic wzniosło monumentalny gmach, mieszczący siedmioklasową szkołę handlową i trzyklasowe kursy handlowe. W ypadki r. 1905-go spra­

wiły, że od tej chwili mowa polska swobodnie rozbrzmiewa w wykładzie szkól polskich, a niezależnie od tego dały one impuls do szerokiej dzia­

łalności na polu budownictwa szkol­

nego.

W tym okresie czasu pierwsze nabyły dom na własność dla swojej siedziby kursy handlowe imienia Zie­

lińskiego orzy ul. Koszykowej Nr. 9.

Dom ten przedtem mieścił szkoły prywatne, z językiem wykładowym rosyjskim, Laskusa, następnie Je­

żewskiego. Obecnie kursy Zieliń­

skiego dla materyalnego ufundowa­

nia się zmuszone są jeszcze przez pewien czas odnajmować część swo­

ich Domieszczeń dla innych szkól prywatnych.

W r. 1912-ym przy ul. Klonowej spółka firmowo-komandytowa zbu­

dowała i oddała Towarzystwu Szko­

ły Mazowieckiej wzorowy gmach dla ośmioklasowego gimnazyum fi­

lologicznego. pod kierunkiem dyre­

ktora Kujawskiego. Gmach ten, jak również o rok później zbudowany gmach szkoły Konopczyńskiego, sa ostatnim wyrazem postępu i pomy­

słowości w dziedzinie budownictwa szkolnego. Twórcą planu jest budo­

wniczy Gay, z wyniku współzawo­

dnictwa konkursowego.

Najwięcej gmachów szkolnych wykończono na jesieni roku zeszłe­

go, a przedewszystkiem w rzędzie ich należy postawić budynek, wznie­

siony przez spółkę firmowo-koman- dytową „Juraszyński i Konopczyń- ski“, na jednej z parcel Dynasów, od strony stoków wzgórza warszaw­

skiego, a oddany dla szkoły Konop­

czyńskiego, do niedawna mieszczą­

cej się na Sewerynowie. Plany gma^

chu opracował budowniczy Portner.

Drugi budynek wzorowy wystawiła rodzina Szlenkerów przy ul. Gór- czewskiej. oddając go szkole rzemie­

ślniczej imienia Karola Szlenkera.

Twórcą projektu jest budowniczy Lilpop. Trzeci gmach powstał przy ul. Polnej dla szkoły Rontalera, a twórcą planów jest budowniczy Schmejke; wreszcie czwarty gmach dla szkoły, dawniej zwanej „Reja"- a obecnie gminy ewangelickiej, wzno­

si się przy placu Ewangelickim, na miejsce budynku dawniejszego seini-

4

(5)

Gmachy szkół polskich w Warszawie.

im. Karola Szl? lm' Rai a 8 < Dom szkoły Kujawskiego (Ziemi Mazowieckie,). 9) Dom „ k o ł y R o n ^ s r a . W) Dora «z y W ołowskii a Szien <lera 11( Oom vi|-xla8o w e jjp en syi im hr. Zyberk-Platerówny- 12) Gmach pensyi 1 zakł. fro a b l. p. zotii w o iow s

5

(6)

naryum, przeniesionego do Lodzi.

Omach szkolny stanowi prawe skrzy­

dło nienkończonego kompleksu mo­

numentalnych budynków Zboru Ewangelickiego, dla którego projek­

ty opracował budowniczy Gay.

Ogólny wynik dorobku polskiej szkoły, jak dotychczas, przedstawia sie w postaci piętnastu własnych gmachów; niezadługo zaś własne gmachy pozyska szkoła techników, pozostająca pod opieka Stów, techni­

ków, którzy już na ten cel nabyli plac przy ul. Polnej, oraz gimna- zyum hr. Zygmunta Wielopolskiego, dla którego opiekujące sie tą szkołą Koło Ś-go Stanisława chce wznieść własny budynek.

Z gmachów szkolnych, w któ­

rych do niedawna rozbrzmiewał je­

żyk polski, utraciliśmy jednak w cią­

gu kilku lat ostatnich aż dwa. mia­

nowicie dom szkoły technicznej k o ­ lei wiedeńskiej, z przejściem kolei tej na własność skarbu, oraz gmach szkoły Świecimskiego przy ul. Smol­

nej Dolnej, gdzie mieści sie jeszcze gimnazyum Rychłowskiego. lecz z kupnem tego domu przez Magistrat ustąpi miejsca szkołom miejskim.

W. Z.

Wywieszki.

Totv. dla rozwoju sztu k i stosowanej ive Lwowie pod nazwą ,, Zespól" urzą­

dziło wystawę projektów wywieszek ar­

tystycznych.

W produkcyi artystycznej i przemysłowej odświeżamy dziś nie­

jeden dawny zwyczaj, często z ko­

rzyścią, czasem nieracyonalnie. Nie- racyonalne ma być, wedle zdania wielu, wskrzeszenie wywieszki; za­

biera ona światło, grozi upadkiem na głowy przechodniów, wprowadza niepokój w linię domów, nadaje mia­

stom charakter wschodni. Zdania te­

go nie podzielamy.

Najpierw nie chodzi o wskrze­

szania, bo wywieszki istnieją u nas w wielkiej liczbie, tylko że szpetne (dlatego nazywają się wprost szyl­

dami), więc chodzi raczej o wskrze­

szenie w nich dawnej ich piękności;

światła nie zabierają, gdyż światło zabierać mogą tylko przedmioty ró­

wnoległe do okien domów, wywiesz­

ki zaś są do nich prostopadłe, nadto zazwyczaj płaskie i ażurowe; w tym samym stopniu grozi codziennie u- padkiem na głowy przechodniów ryn-

Wywieszka stolarza. /P rojekt MaryanaOlsneu/- s kiego).

na u dachu, gzyms, latarnia—chodzi więc tylko o to, aby wywieszki do­

brze przybijać; niepokój w linii do­

mów, to obserwacya najistotniej słuszna; ale czyż i same fasady do­

mów na ruchliwych ulicach często dają wrażenie spokoju—czy też mo­

że przeciwnie, linią gzymsów dacho­

wych, attyk, wieżyczek, w całej wó­

jcie sylwecie mają coś wybitnie nie­

spokojnego? Więc o ile zdarzyłoby się gdzieś, że na jednej i tej samej ulicy wystawałby na chodnik dłu-

;i szereg wywieszek, nie byłby on v dysharmonii z resztą ulicy, prze­

ciwnie, godziłby się znakomicie z jej nowoczesnym, niespokojnym chara­

kterem, odpowiadałby temu niepoko­

jowi, jaki stw arza masa dorożek, au- omobilów, tramwai oraz pieszych, wciąż płynąca u stóp kamienic, roz- rącająca się i zmieniająca. Więc

św. Jerzy. Wywieszka hotelu te] nazwy.

(Projekt p ro f. Minkiewicza.)

propaganda za wywieszkami nie jest tylko z romantyzmu płynącą chęcią wskrzeszenia średniowiecznego zwy­

czaju, ale zgodną z nowoczesnem ży­

ciem miejskiem ideą artystyczno-re- klamową. a przeciwnikiem jej może kvć tyjko ktoś, co chciałby usunąć również życie wielkomiejskie i jego ruch; zarzut wreszcie „wschodniego charakteru** nie jest zarzutem, bo co dziś jest wschodnie, jutro może być zachodnie.

Zdaje się zatem, że żaden zarzut, wymierzony przeciw wywieszce, u- trzymać sic nie da i że na miejsce każdego zarzutu wstąpi argument, przemawiający za nią. Bezwzględnie zaś uzasadni ona swą racyę bytu, i- lekroć tylko będzie istotnie arty ­ styczną. Jak w każdej reklamie, tak i w niej chodzi o pomysłowość, o humor lub sentyment. Niema też prawie starej wywieszki, w której by nie można znaleźć dowcipu lub sen­

tymentu. Tkwi on już często w sa­

mem godle, w jego oderwaniu, nie-

powiązaniu z istotą przedsiębiorstwa, które ma odróżnić od innych, więc:

,Pod trzema murzynami**, „Pod wem“, „Pod 7-iu zbójami**, „Pod gruszką**. Takie niespodziewane, do pewnego stopnia dziwaczne godła najwłaściwsze są dla przedsię­

biorstw, które same niczego nie wy­

twarzają, n. p. dla hoteli lub restau- racyi. Trzeciorzędne hotele naszych miast zachowały jeszcze ten zwyczaj posiadania godeł, zwłaszcza zwierzę­

cych — pierwszorzędne bez ujmy mogłyby pójść z powrotem w ich śla­

dy. W prawdzie niełatwo walczyć z nazwami takiemi. jak Imperial, Cen­

tral, City, Metropol, Grand, a je­

dnak dałoby się to zrobić i robi się już nawet1. Bo już takie nazwy pierw­

szorzędnych hoteli, jak „Vier Jahres- zeiten**. „Rother Halin**, lub „E- duard VII“, są nazwami konkretnemi, umożliwiającemi stylizowane godło, które nadto właściciel hotelu może reprodukować na spisie potraw swej restauracyi, ■ na papierze listowym, na rachunkach i t. d. Wywieszka jest to tedy najstarszy i najwykwintniej­

szy rodzaj reklamy, rozmaicie dający się zużytkować.

Przedsiębiorstwa innego rodza­

ju, jak rzemieślnicy i kupcy, mogliby brać za godło wprost przedmiot, któ­

rym handlują, lub który wyrabiają.

Ale i wówczas musianoby się uciekać do godeł wymyślnych, bo inaczej te same powstawałyby kilkakrotnie.

W ychodząc z tego założenia, pokazało lwowskie towarzystwo sztuki stosowanej „Zespół** na ostat­

niej swej wystawie, celem propagan­

dy wywieszek, szereg ich nrojektów rozmaitego rodzaju. Więc był prof.

Minkiewicza „św. Jerzy** dla ewen­

tualnego hotelu tejże nazwy i drugi na ten sam temat arch. W. Grzymal- skiego, była wywieszka dla ogrodni­

ka, projektu prof. Osińskiego, z ży- wemi kwiatami, wkładanemi w nią co jakiś czas latem, tegoż autora w y­

wieszka dla fotografa z trzem a syl­

wetkami oraz drewniana wywieszka dla stolarza z heblem, jako godłem, podpisanego zaś projekt wywieszki dla restauracyi z ogrodem „Pod go­

lem niebem** i drugiej dla „Zespołu**, przedstawiającej fantastycznego pta­

ka. Mosiądz, miedź i żelazo znalazły w nich zastosowanie. Ogół z aplau­

zem przyjął mvśl i propagandę w y­

wieszek,

Maryan Olszewski.

6

(7)

Premium ,,Świata" L. Zumbusch (Monachjum) — Motyle.

(8)

K.U.L,

(9)

Chrystus w poezyi polskiej.

Nie lubię antologii. Te zbiory rzeczy różnorodnych i różnowar- tościowych, w których skupia się towarzystwo jaknajbardziej „mie­

szane", i gdzie panuje hierarchia:

alfabetyczna, chronologiczna lub zgoła przypadkowa, nietylko myr ślom lecz i twórcom ich „odbiera­

ją — jak mówił Słowacki — własne twarze". Nikt nie jest tam sobą; na każdego padają w odbiciu cienie lub blaski sąsiadów — z czego wynika, że Mickiewicz i jakiś pan Moderni- cki, Norwid i jakaś panna W ierszo- klecianka wydają się w zmieszaniu podobni sobie i równi.

Nie lubię antologii dla tych sa­

mych powodów, co tłumu. W tłumie nikt nie wyróżni talentu, rozumu.

Piękna. Na pierwszy plan w ydziera­

ją się tam : jaskrawa odzież, głos Wrzaskliwy, wielkość nie duchowa, lecz geometryczna. Garb Quasimoda Przyćmiewa twarz Apollinową.

Antologia im obszerniejsza, tern hardziej mnie przeraża. Aby uczy­

nić prąd rzeki bystrzejszym , zwężają jej łożysko. Woda, na wielkie prze­

strzenie rozprowadzona nierucho­

mieje, staje się płytka i błotnista.

Mimo tych wstrętów, z zaję­

ciem wziąłem do ręki świeżo wyda­

ną książkę p. t. „Tryumf krzyża.

Chrystus w poezyi polskiej"*). Nę­

ci* mnie ten zbiór zarówno podnio- s*vm tematom, jak niezwykłością.

!eszcześmy takiej antologii nie mie- m a z wielu względów była ona po- irzebna.

, . Ostatnie czasy dokonały wiel- mcgo spustoszenia w duszach chrze­

ścijańskich. Postać Chrystusa, któ­

ra niedawno jeszcze błogosławiące ramiona nad społeczeństwem na- szem rozpościerała, zbladła i w cień zeszła. Trudno w pobieżnym arty ­ kule wskazać przyczynę tego faktu,

•fest ich wiele. Nie najmniejszą sta­

nowi wpływ obłąkanej filozofii nie­

szczęsnego zresztą i godnego poża­

łowania Nietzschego, który sam na­

zwał siebie: antychrystem.

Polacy czcili zawsze gorąco Chrystusa i Jego Matkę. W bój szli z okrzykiem „Jezus! M aryal". To- mranci dla innych wyznań, nieubła-

*^!nj byli dla tych, które Chrystuso- 1 boskośej zaprzeczają. Odbiło się nn ,P°czyi polskiej, która była z '■/‘łmu wyłącznie, a później prze-

Z?5h' le' ’gijna i chrześciańska.

I lJkładacz antologii, która nazwać V można chrystologiczną, bogatym /^ m rrz ą d za ł materyałem. Czy w y­

zyskał go umiejętnie i w sposób wła­

ściwy?

I ryumf krzyża" rozpada się na cztery działy, z których ostatni

1 Zebrał i ułożył ks. Ed. Wolski:

słowem^ wstępnem opatrzył ks. prof. J.

Kiuszyński. Nakład L. Idzikowskiego.

Kijów, 1914 r.

jest poniekąd tylko suplementem.

Dano tym ozdziałom tytuły łaciń­

skie, co nie było podobno koniecz­

ne. Gloria in excelsis Deo, Ave Crux, Alleluja dałyby się łatwo za­

stąpić przez „Pieśni o Narodzeniu Chrystusa", „Pieśni wielkopostne"

„Pieśni o Zmartwychwstaniu Pań- skiem".

To zresztą drobnostka.

Dotknąć muszę spraw y ważniej­

szej.

Nazywając rozporządzalny w tym zakresie m ateryał bogatym, miałem na myśli nie jego ilość, lecz jakość. Przestawienie tych wartości gotuje każdemu niespodziankę i roz­

czarowanie. Sam ich niedawno do­

świadczyłem.

Opracowując dla jednego z mie­

sięczników polskich rzecz o obcho­

dzie świąt Zmartwychwstania Pań­

skiego w Polsce, chciałem swa roz­

prawkę ubarwić kwieciem odnoś­

nych utworów poetyckich. Okazało się, że ich poezya polska posiada ra­

żąco mało — naturalnie przy stoso­

waniu do wyboru skali nieco wyż­

szej, z pomijaniem obrzędowych, przez czerń wierszoróbską fabryko­

wanych elukubracyi. Nawet wielka poezya romantyczna, w całości pod hasłem resurgam (zm artwychwsta­

nę) tworząca, żadnych pieśni, tej najwznioślejszej uroczystości ko­

ścielnej umyślnie poświęconych, nie pozostawiła. Poeci mniejszej miary tworzyli w tym zakresie rzeczy albo blade, szablonowe, albo też pośre­

dnio tylko ze świętem wielkanocnem związane.

Po pieśni prawdziwie natchnio­

ne, głębokością nastroju przedmio­

tom odpowiadające, sięgnąć musia- łem do starych „kaneyonałów" z w.

XVI i XVII. Skarby tam znalazłem.

Ale tych skarbów, jak wogóle wszelkich drogocenności, było nie­

wiele.

Układacz „Tryumfu krzyża", może nakłoniony do tego przez w y­

dawcę. postanowił za wszelką cenę uczynić ze swej antologii księgę po­

kaźną. Było to zadanie albo bardzo łatwe, albo — zgoła niemożliwe.

Bardzo łatwe dla gromadzącego wszystko bez wyboru; niemożli­

we — orzy wyborze starannym.

Antologia liczy trzysta kilkadziesiąt stronic dużego formatu — czyż można było wypełnić .ia utworami pierwszorzędnej wartości?

A iednak przedmiot tak wielki, tak podniosły, tak święty, tylko ta­

kich domagał się utworów. W po­

trzebnej ilości zgromadzić się nie da­

ły, więc luki między niemi wypchano rymowana sieczką.

W zwartym hufcu staje tu 0- sieandziesięciu ośmiu „poetów". Co- najmniej trzecia ich część nosi nazwi­

ska w historyi literatury niezapisane i nigdy zapisać się nie mające. Oso­

bliwy zaprawdę dobór dyletan­

tów i dyletantek: układacze sza­

rad, humoryści, reporterzy... Zda­

wałoby się, żc dla wydawcy dość by­

ło w jakiemkolwiek wierszydle do- strzedz wyraz „Chrystus", aby je za­

raz do swego zbioru włączyć. Mię­

dzy innemi, z tej dopiero antologii dowiedziałem się, że dobrze mi zna­

ny kiedyś zdolny dziennikarz, a mniej zdolny autor zapomnianych dziś powieści: ś. p. Michał Wołowski pisywał wiersze, i w dodatku religij­

ne!

Wśród powodzi utworów śre­

dniej. małej, lub zgoła żadnej w arto­

ści pływają rari nanieś: natchnione pieśni Mickiewicza. Słowackiego, Krasińskiego, Norwida oraz skąpe — stanowczo zbyt skąpe - fragmenty Kochanowskiego, Miaskowskiego, Ko- chowskiego, Potockiego. Wydawca, nadmiernie ugrzeczniony dla współ­

czesnych, zbyt powściągliwie i w y­

brednie czerpał ze skarbca przeszło­

ści. Pominął wiele i pominął wielu.

A wszakże tam spoczywa środek ciężkości poezyi Chrystusowej w Polsce.

Wśród tanich kryształków i pro­

stych szkiełek, spotyka się w antolo­

gii utwory wielkiej piękności. Na- przykład Felicyana Faleńskiego

„Stabat":

Któż nam Ciebie ukrzyżował. Panie?

I czemu czarna pustka tu dokoła?

Jakże? Sam cierpisz w tę ciszę grobową Ociekający krwią i serca łzami,

Ty, coś nam przyniósł z nieba dobre sło­

wo, Sam, bez nas — jak my gdzieś bez Ciebie sami?!

Albo Norwida „M odlitwa":

Przez wszystko do mnie przemawiałeś, Panie:

Przez ciemność burzy, grom i przez świ­

tanie.

Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem, Pochwałą wreszcie — ach! nie, twoim

kwiatem...

I przez tę rozkosz, którą urąganie Siódmego nieba tchnąć się zdaje—latem...

...Panie! ja nie miałem głosu!

Błogosławionym zazdrościłem stosu Po odpowiedzi godnej i — milczałem, I do Boleści, jak do matki, drżałem...

Są w „Tryumfie krzyża" karty piękne, i dla nich ta książka ostać się może. A i to na usprawiedliwie­

nie jej przytoczyć należy, że jest u nas w tym rodzaju pierwszą. Zwią­

zanie daty jej wyjścia (co przy tytu­

le naznaczono) z 1600-ną rocznicą

„Reskryptu Medyolańskiego" uwa­

żane być może wobec literatury i krytyki za okoliczność przygodną tylko i podrzędna.

Pozatem czytanie „Tryumfu krzyża" pożyteczne być może z pe­

wnych, czysto literackich powodów.

Pouczające światło rzuca ta książka na historyę i stanowisko polskiej poezyi religijnej.

Na podstawie zbyt licznych, a przeważnie pustych jej kart, twier­

dzić można, że nasza poezya religij­

na, jeśli nie zamarła, to znajduje się w uśpieniu. Jak już wspomniałem, najobfitsze i najczyściejsze jej źro- ŚWIAT. Rok IX. N° 1 i 2 dnia 11 kwietnia 1914 roku. 7

(10)

dło bije w starych, bezimiennych kancyonałach. Wiek XVI i XVII wprowadzają do tej poezyi kunszt poetycki, lecz dzieje się to z częścio­

wą już stratą jej świeżości. W wieku XVIII ilościowo rozwija się ona nai- potężniej, lecz z całą wogóle poezyą nabiera znamion sztuczności, prze­

sady i nieszczerości. Poezya ro­

mantyczna, cala świętością, jak brylant światłem, przepojona, pieśni specyalnie religijnych — z małym wyjątkiem — nie tworzy. Za dni na­

szych, poeci i wierszoróbcy — ró­

wnież z małym wyjątkiem — para­

frazują na zimno utwory dawne, za­

stępując gotowemi, utartemi, rozpa­

czliwie już zużytemi frazesami na­

tchnienie i świętość ducha.

Z poezyą religijną dzieje się toż samo, co z religijnem malarstwem.

Zauważa się przytem objaw dzi­

wny. Maszynowi wytwórcy poetyc­

kich „dewocyonalii" aż po ostatnią chwilę przeciągają tradycyę wieku XVIII. Nie czuć w ich robotacii tchnienia psałterza Kochanowskiego, pieśni Sępa Szarzyńskiego, hymnów Grochowskiego, M ia s k o w s k ie g o , Chrościńskiego, K o c h o w s k i e g o . Przypominają klasztornych rymo- twórców z epoki saskiej. Szan- dlerowski naprzykład jest równie napuszony, jak O. Hilarion, au­

tor „Wojska serdecznych zrekru- towanych afektów*1; Rydel równie gadatliwy, jak Kurzeniecki, twórca osiemdziesięciotysiączno - wierszowe­

go „Wykładu Pisma Świętego**, Or-Ot równie kanfyczkowy. jak Ju- niewicz, paulin częstochowski, śpie­

wak „Rcfleksyi duchownych**. Na­

wet większy od nich Kasprowicz grzeszy gadulstwem, niekiedy zgoła jałowem. Mimowoli myśli się, że na pieśń o Chrystusie godną Chrystu­

sa poezya polska dotąd — czeka.

I jedna jeszcze uwaga.

Dlaczego układacz antologii, o której mowa, zdecydowany, jak się zdaje, wróg prostoty (którą jednak niegdyś za pierwszy warunek poe- tyczności stawiano), nie podał ani je­

dnej popularnej, kościelnej lub po- zakościelnej pieśni śpiewanej przez lud, lub też w starych zbiorach, na wieczną rzeczy pamiątkę, zamknię­

tej? W dawnych kolędach, w „Gorz­

kich żalach", w pieśniach wielkano­

cnych i innych rocznicowych, a tak­

że w tych przedziwnych religijno- historycznych eposach, które rozno­

sili niegdyś po ziemiach Rzeczypo­

spolitej Homeiowie polscy: ślepcy- lirnicy — mieści się stokroć więcej poezyi, niż w bladych, sztucznych prawdziwie gramofonowych para­

frazach, któremi przepełniono pierw­

szą zwłaszcza częsc omawianego zbioru.

Wreszcie pełne zdziwienia zapy­

tanie: Jaki to chochlik wsunął do książki układanej pzez księdza katoli­

ckiego mesyaniczny wiersz Juliusza:

„Pośród niesnasek Pan Bóg ude- rza“?.„

W iktor Gomulicki.

Z wystawy K o ła A rt. W ie lko p . w Poznaniu.

Domy przyszłości.

D oniosła re fo rm a budow lana.

Istnieje stare, dobre francuskie przysłowie: „Gdzie nie zagląda słoń­

ce, zagląda lekarz**. .Człowiek współ­

czesny bardziej odczuwa jego traf­

ność na własnej skórze, aniżeli ci, którzy je tworzyli. Albowiem do ich mieszkań słońce zaglądało nieporó­

wnanie częściej i nieporównanie ob­

ficiej, niż zagląda do naszych do­

mów. Mieszkaniec czwartego, pią­

tego, szóstego piętra może jeszcze cieszyć się i ogrzewać promieniami słonecznemi, mieszkańcy pięter niż­

szych często nie widują ich wcale.

Podnieśli wreszcie hygieniści krzyk rozpaczliwy:

Więcej światła! No. i więcej po­

wietrza. oczywiście. W tym braku szukajcie genezy bladości naszych twarzy, wyczerpania organizmu, w tym braku szukajcie przyczyny tak strasznego rozpowszechnienia gru­

źlicy i licznych innych chorób, tra ­ piących nieszczęsną ludzkość. Wię­

cej światła! więcej powietrza!

Niepodobna było odmówić słu­

szności temu wołaniu. I w następ­

stwie zrozumienia tych argumentów zrodziło się prawo budowlane, mó­

wiące: Aby budynek mógł mieć tę i tę wysokość, uiica mieć musi taką i taką szerokość. W różnych k ra­

jach i miastach różne ustanowiono normy, myśl przewodnia była ta sa­

ma: Więcej światła, więcej powie-' trz a !

Ustawodawstwo spełniło swój obowiązek. Dalej iść nie mogło, tem

więcej, że osiągnięcie minimalnej chociażby normy kosztowało wiele trudu. Maluczko przecież, a tereny budowlane w wielkich miastach sprzedawane będą na milimetry kwa­

dratowe. A znowu nie dziw, że przed­

siębiorca, który nabył plac pod bu­

dowlę na wagę złota, stara się w y­

ciągnąć z niego jaknajwiększe do­

chody i „drapie się" ku niebu na nie­

bywałą wysokość.

Inicyatywa prywatna mogła pójść dalej, aniżeli ustawodawstwo, poczęła tworzyć miasta-ogrody.

Dla każdego domek osobny, dla każdego kąpiel sloneczno-powietrzna w najrozleglejszej mierze.

Idea zdobyła uznanie i powodze­

nie; miasta-ogrody, a przynajmniej dzielnice ogrodowe miast, powstają coraz liczniej. Pow stają i u nas, na ziemiach polskich. Współdzielczość spieszy w pomoc mniej zamożnym, próbując, niezawsze z dobrym skut­

kiem, ocalić ich przed popadnięciem w szpony przedsiębiorców - lichwia­

rzy.

Są jednak ludzie, którzy w mia- stach-ogrodach mieszkać nie mogą.

Z tych czy innych powodów. P rz y ­ tem nawet szczęśliwi posiadacze o- sobnych, własnych domków są prze­

ważnie zmuszeni pracować w miej­

skich „drapaczach nieba**, w biurach, do których często słońce nie zagląda nigdy, w których płonie gaz lub elek­

tryczność w najbardziej rozsłónecz- lione południe. A ileż razy praca trwa przez dzień cały? Powracać na noc do własnego domku, kąpiącego się w słońcu?—Mała pociecha. W no­

cy wszędzie ciemno, i w koszarach czynszowych, i w miastach - ogro­

dach.

Czyż niema rady na tę niedolę, wynikającą ze skupiania się w wiel­

kie zbiorowiska ludzkie? Czyż nie­

ma sposobu, by tym wszystkim wię­

źniom koszarowych domów czynszo­

wych zapewnić trochę promieni sło­

necznych, trochę więcej powietrza i widok choćby skraw ka błękitu nie­

ba?

Równocześnie we Francyi i w Niemczech pokuszono się o rozwią­

zanie trudnego problemu. W P a ry ­ żu, przy ulicy Vavin, stanął pierwszy

„gmach przyszłości", uczyniono pier­

wszy krok na drodze ku doniosłej re­

formie budowlanej. Coś niby wiszą­

ce ogrody Semiramidy. coś, co na przyszłość zmienić może zasadniczo wygląd ulic miejskich, co da blask słoneczny nawet mieszkańcom sute­

ren dziesięciopiętrowych „drapaczy nieba**.

Gmach przyszłości, to budynek, którego fasada wznosi się ku górze wązkiemi terasami. Niby olbrzymie stopnie, wiodące w niebo, z których każdy poszczególnie ma wysokość , jednego piętra. Szerokość poszcze­

g ó ln e g o terasu wynosi 2.25 metra, z czego 80 centymetrów zajmuje balu­

strada i fajansowe żardiniery.

W przecięciu fasada domu daje linię 8

Cytaty

Powiązane dokumenty

dobytą z ducha dzieła, drogą kon- templacyi estetycznej. Aktor żywy staje się tern samem zarówno szczegółem w ogólnej komnozycyi, która w ramach sceny zbliża

nej nauki jest, między innemi, i to także, że zastosowuje rozmaite zdobycze ducha ludzkiego do dziedzin, które, jakby się nieraz wydawać mogło, nie pozostają

stwo w' życiu danego aktora odbija się całkiem jaskrawo w jego grze scenicznej. to mojem lustrem były rzeźby. Wiele im zawdzięczam. Uczę się roli głośno, bo to

Było to jakgdyby hołdem, składanym przez świat finansów geniuszowi młodszego brata, ale Tom Shurman śmiał się z tego w głębi siebie z calem

Przewłóczy się taki przez całą noc i nad ranem już nie może wytrzymać. Był już zupełnie

władności, aż stała się zawadą w codziennem życiu dla społeczeństwa, które oddawna przenikła polskość, szerząc się żywiołowo nawet wśród politycznych

wno sto lat temu ukazało się dzieło niespożyte, które tej pięknej, a tak mało przez nas samych szanowanej mowie wzniosło nieśmiertelny

wi Szekspir, „chief good and market of their time is but to sleep and feed“ — „głównem dobrem i targiem życia jest tylko jedzenie i spanie&#34;. Elita