• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914)"

Copied!
30
0
0

Pełen tekst

(1)

P R E N U M E R A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4. R o c z n ie R b. 8. W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2 .2 5 . P ó łro c z n ie Rb.

4 .5 0 R o c z n ie Rb. 9. Z a g r a n i c a : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o czn ie Rb. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie ko p. 75, w A us- t r y i : K w a rta ln ie 6 K o r. P ó łro c z n ie 12 K o r. R o c z n ie 24 K o r. Na p rz e s y łk ę ,,Alb- S z t.” d o łą c z a s ię 50 hal. N u m e r 5 0 h al A d r e s : ,,Ś W IA T ” K ra k ó w , u lic a D u ­ n a je w s k ie g o N2 1. C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub Jego m ie is c e na 1-eJ s tro n ie p rz y te k ś c ie lu b w t e k ś c ie Rb. 1, na 1-ej s tro n ie o k ła d k i ko p. 60- Na 2 -e j i 4 -e | s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m ko p. 3 0. 3 -c ia s tro n a o k ła d k i i o g ło s z e n ia z w y k łe ko p. 25. Z a te k s te m na b ia łe l s tro n ie k o p . 30 K ro n ik a t o ­ w a rz y s k a , N e k ro lo g i i N a d e s ła n e k o p . 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : na I-e j s tro m e 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 rł> w e w n ą trz 6 rb . A r ty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tr o n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb .

o d ty s ią c a .

Adres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Zgoda Na 1.

T e l e f o n y : R e d a k c y i 73-12. R e d a k to ra 6 8-75 . A d m in is tr a c y i 73-22 i 80-75.

D ru k a rn i 7 -3 6 . F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a N2 81. Z a o d n o s z e n ie d o

d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie . Rok IX. No 11 z dnia 14 marca 1914 r.

NATURALNA WODA PRZECZYSZCZAJĄCA

A P E N T A

działa łagodnie i pewnie.

£eatr Nowoczesny

E = = RÓG JASNEJ I S IE N N E J, E = = Przedstawienie o godz. 6‘/2, 8'/, i 10.

Ceny miejsc od 40 kop. do 1.50 kop.

HOTEL NARODOWY

w KRAKOWIE, P0SELSKA22. P o k o je o d 2 - 1 0 k o r. E l e k tr y c z n o ś ć , K ą p ie le . R e s ta u r a c y a .

t —

„Historya Malarstwa Polskiego"

d z ie ło z b io ro w e , o z d o b io n e 100 t a ­ b lic a m i b a rw n e m i i 100 h e lio g ra - w u ra m i. A u to ro w ie D r. Z . K a­

to w s k i, D r. W ła d . P o d la c h a i D r.

W ła d . T a t a r k i e w i c z , w e jd z ie w 30 z e s z y ta c h in 4-o po 1 rb . (z p r z e ­

s y łk ą p o c z to w ą 1 r b . 10 k o p . P r e n u m e r a t o r z y c a łe j „HISTORYI MALARSTWA14 p lą c ą z a z e s z y t 85 k.

fz p r z e s z ł k ą p o c z to w ą 95 k.).

W y d a n ie n a d e r w y t w o r n e ! P r z e d p ł a t ę p rz y jm u je w ła s n a ad - m in i s t r a c y a w y d a w n ic tw a w k s i ę ­ g a r n i S t a n i s ł a w a S a d o w s k i e ­ g o W a r s z a w a , u lic a M a r s z a ł­

k o w s k a 91 ( r ó g Ź ó r a w ie j) i w s z y s tk ie k s i ę g a r n i e .

ATF a HNTC

L E S Z N O Nq 8 6

polecają Tekturę smołową.— Laki.—

Smołę. — Korkową izolacyę i t. d.

„KRAKOW IANKA”

= = A. PIA SE C K I - KRAKÓ W . \---

stej serki , fi&nto'

najesHpjysze

Lekarze zalecają. Żądać wszędzie

Wystrzegać się podrabiań.

REKTYFIKACYA warszawska

^borową

„SIWUCHĘ”.

Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT” . Redaktor: Stefan Krzywoszewski Warszawa, ulica Zgoda Ne 1 róg Chmielnej.

R e d a k to r o d p o w ie d z i a ln y n a G a lic y ę : A n to n i C h o ło n ie w s k i, K ra k ó w , D u n a je w s k ie g o Ks 1.

SPÓR O KONSERWATYZM.

W ostatnich czasach daje się zauważyć dość żywe zainteresowa­

nie myślących umysłów do rozwa­

żań teoretyczno - politycznych.

Świadczą o tern liczne już broszu­

ry z tego zakresu. Świadczą o tein bardzo liczne już artykuły w pi­

smach politycznych, zajmujące się, obok walki stronnictw, i wal­

ką idei. Świadczy o tern fakt na­

desłania nam jednoczesnego, z dwóch różnych stron klimatu ideo­

wego polskiego, prac na ten sam temat. Temat tak długi czas zanie­

dbany, iż wydawał się ostatecznie już przeżytym i martwym: kon­

serwatyzm.

W ygląda to tak, iż jakieś po­

ważne siły, wyzwolone już u nas do tęższej roboty politycznej, a takiej roboty w warunkach obe­

cnych nie mogące znaleźć, poczy­

nają wgłębiać się w siebie, wcho­

dzić w rdzeń pojęć. Prowadzi się oto pracę nad wyjaśnieniem roz­

maitych motywów woli zbioro­

wej. Uważamy tę pracę za wysoce pożyteczną i w skutkach swoich niezawodnie dobroczynną. Rozra­

bianie teoretyczne pojęć politycz­

nych, spokojne, przedsięwzięte w szczęśliwym dla myślenia momen­

cie, gdy starcia partyjne osłabły, a walka wokoło nazwisk i osób prawie że zamarła, jest to szkoła, której może naszemu narodowi zawsze niedostawało, jednak szkoła dla narodów konieczna.

Sama metoda tu praktykowana, sam obyczaj: namysłu przed c zy ­ nem wart jest przeszczepienia na grunt polskiego życia polityczne­

go. Od roku 1905 poformowały się u nas regularne partye i grupy polityczne, oparte na programach.

Te partye niewiele dziś mają real­

nego do roboty, — i to pewno dla­

tego taka masa u nas jest bezpar­

tyjnych. Jednak zawsze jest do robienia coś ważnego i wielkiego zarówno dla pojedyńczego czło­

wieka, jak i dla żywotnego naro­

du. To — kształcić się. I uważa­

my, iż to zdrowy instynkt narodo­

wy niesie energiczniejsze jednost­

ki ku politycznej teoryi.

Nasz „Świat" bezpartyjny wszystkie swe ambicye gotów w podobnej właśnie robocie zestrze­

lić. Daleki od walk partyjnych, całkiem obcy walce o osoby, w starciu idei chętny i nawet gorący brał udział. Jego nadpartyjne sta­

nowisko podaje do starć tych bezinteresownych nad wyraz do­

godny teren. Nasz czytelnik ma wszelka bowiem możność uniknię­

cia jednostronności i wyrobienia sobie pojęć w światłach z różnych rzucanych ognisk.

Dlatego bardzo chętnie powi­

taliśmy pracę p. Daniłowskiego, przez którą polski radykalizm tłó- maczy się ogniście, i podajemy ją wraz z cbłodnemi uwagami, pody- ktowanemi przez gorące serce polskie p. Wojciecha Baranow­

skiego.

Niech czytelnik sam zada so­

bie pracę konieczną, pracę oby­

watelską: wyprowadzenia wnio­

sków. 7?.

Z psychologii konserwatyzmu.

Poza ignorancyą, obawą nowych prawd umysłów z natury leniwych, poza usiłowaniem zachowania „sta­

tus quo“ warstw, których interesom każda przemiana zagraża, my — prócz tycli ogólnych podstaw kon- l

(2)

serwatyzmu — posiadamy własne, specyalne, bujnie krzewiące się na tle naszego upośledzenia, gwałto­

wnych klęsk i drobnych ciągłych po- krzywdzeń.

Człowiek, któremu w życiu się udaje — człowiek powodzenia — nabiera pewności siebie, rzutkości i śmiałości zarówno w myśleniu, jak w czynie. Jeżeli zaś życie go stale bije, skarb mu jego rabuje — staje się chwiejnym, lękliwym, upatrując we wszystkiem widmo niebezpie­

czeństwa, nowy zamach na tę odro­

binę swego, którą zdołał z pogromu ocalić.

My jesteśmy takim właśnie za­

hukanym, apatycznym człowiekiem, mocno przywiązanym do każdej resztki, pozostałej z dawnych „na­

szych czasów", choćby obróconej już przez wieki w próchno, kryjącej w sobie nie zdrowy chleb życia, ale trującą zgniliznę. W promieniach te­

go uczucia wszystko, co tchnie tra- dycyą, co przypomina epokę minio­

nej chwały, nabiera gloryi nietykal­

nej świętości, bez względu na to, czem jest, czy godnym jej dorob­

kiem przeszłości, czy szkodliwym przeżytkiem, który, jako zawadę rozrostowi życia, przecz zabrać na­

leży.

Zabrać — z gorzkiego doświad­

czenia tak obawiamy się tego wy­

razu, tego gestu, że dłoń, wyciąga­

jącą się ku łanom naszym, witamy instynktownym wprost odruchem niechęci, nie bacząc na to, co zamie­

rza: wyrywać chwast i kąkole czy niszczyć kłosy. W każdej takiej pró­

bie wietrzymy dewastacyę narodo­

wego mienia, zamach na „polskość", nikczemne knowania do spółki z jej wrogami.

Jest to stałe posądzenie, które nie minęło żadnego reformatora pa­

nujących stosunków, żadnej pokusy

„poprawy Rzplitej od czasu, jak się zaczęła psować" —• posądzenie, cią­

żące na każdym śmielszym wysiłku postępu po dziś dzień.

Nie zdołał uniknąć tych podej­

rzeń nikt, nawet Kościuszko, nawet Mickiewicz. Jest to stała potwarz, opasująca każdą głowę, która uświę­

conym tradycyą przesądom, choć­

by najbardziej rodzimym, najbar­

dziej polskim, miała odwagę rzucić liberum veto. Przekupionymi zdraj­

cami narodu byli niedawno jeszcze t. zw. pozytywiści, za subwencyono- wany przez rząd uchodził radykalny, ludowy „Głos" w W arszawie w naj­

świetniejszej swej dobie, nie mówiąc o socyalistach, którzy z wyrzutków społeczeństwa, emisaryuszów Prus, ledwie gdzieniegdzie zdążyli awanso­

wać na anarchistyczne żywioły, od- szczepione od rdzenia narodu. Hi­

storycznie zrozumiały, latami utrwa­

lony nałóg konserwowania bez ża­

dnego wyboru wszystkiego, co wła­

sne, wypływający dziś już nietylko z sytuacyj zagrożonych, ale i z we­

wnętrznego upadku wiary, zawie­

dzionych nadziei, utraty męstwa, z

tchórzliwej obawy o swoją polskość—

jest psychologicznem podłożem za­

chowawczego nastroju społeczeń­

stwa, niestety, nie jedynem. Dołą­

cza się do tego pożądanie spokoju ludzi znękanych, oraz w silnym sto­

pniu pewne pozorne analogie mię­

dzy dążeniami władz a działalnością rzeczników postępu.

Powierzchowne te analogie sprzyjają szerzeniu się łatwych, a więc zyskujących posłuch syllogi- zmów.

Katolicyzm jest krępowany na kresach na korzyść obrządku wscho­

dniego.

Postęp walczy z supremacyą Ko­

ścioła i ludzkiemi słabościami kleru, współdziała więc fendencyom nam wrogim.

Po powstaniu rząd starał się zapobiegać zbliżeniu się ludu z dwo­

rami (które dziś zresztą odżegnują się od tego widma „szaleństwa"

swych ojców); kto przez zbliżenie się do ludu i jego interesów stara się zniszczyć wyzysk, tę najistotniejszą kość niezgody, oskarżony jest, iż po­

piera cudze zamiary. W sferze sto­

sunków fabrycznych, trudniej dają­

cych się wtłoczyć w powyższe for­

muły, grasuje ukuty ad hoc frazes o rujnowaniu krajowego przemysłu, niszczeniu narodowej kultury.

I to wszystko skutecznie działa, potęga bowiem zręcznie zestawio­

nych słów, potęga gładkiego frazesu tam. gdzie szeroka działalność się urwała, gdzie skutkiem tego zanikł zdrowy zmysł społeczny i politycz­

ny, jest olbrzymia. W naszem kon- serw atoryum posiadamy sporo ta­

kich lapidarnych tradycyonalnych opinii, których żadna argumentacya rozbić nie potrafi.

„Polska skończyła się na kon- stytucyi 3-go maja — od tej konsty- tucyi zacząć się powinna".

„Jesteśm y przedmurzem chrze- ściaństwa, powołanym nadal bronić katolicyzmu".

„Sejm czteroletni ciągle trwa".

„Naturalnym przewodnikiem na­

rodu jest szlachta".

Jednem słowem, ciągle przycze­

pia się teraźniejszość do punktu, w którym samodzielne życie narodu zostało przerwane.

Płyną czasy, zmieniają się w a­

runki, rwą się do życia świeże siły, powstają nowe stosunki, poszukują­

ce nowych form bytu, a zastarzała uczuciowa i myślowa podagra, świe­

cące starożytną patyna zdania wo­

łają: stać przy swojem!

I większość stoi, jak słup Lota, zaopatrzona w spopielałe zgliszcza dawnego siedliska, obwołując za rzeczywisty patryotyzm pełnienie rytualnych obrządków, płaczliwe na­

bożeństwa, dewocyę polskości.

Nigdzie tak silnie, jak w na­

szem społeczeństwie, nie ciąży nad życiem władza umarłego, nikt nie wlecze tak licznej armii trupów za sobą, z którą nieraz jest ciężej zma­

gać się, niż z żywymi, bo to umarłe

było rdzennie nasze, a bieżąca do­

czesność posiada mnóstwo pierwia­

stków cudzych, narzuconych, jest więc traktowana niby obcy intruz, którego dokuczliwość potęguje tę­

sknotę do zawrócenia wstecz dziejów.

I z tern najtrudniej bodaj jest walczyć, jako z uczuciem podsyca- nem przez wspomnienia historyczne, oplatanem kwiatami poezyi, uczu­

ciem. pełnem nieodpartego uroku, rozmiękczającem energię życia przez czar wspomnień istnień zagasłych, przez smutek po nich i łzy, a w swej treści istotnej usposabiającem do konserwatyzmu.

Tyle przeszkód wewnętrznych ma postęp do zwalczania, nic więc dziwnego, że, spotykając, prócz nich, jeszcze zewnętrzne, odbywa się po­

woli, a każdy żywszy jego krok iest witany, jeśli nie wrzawą świątobli­

wego oburzenia, to podejrzaną nie­

ufnością tej zaskorupiałej w sobie, zmarniałej w jarzmie zwierzchniej w arstw y społeczeństwa, którą mo- żnaby nazwać soarciałą historycz­

nie. Skazana na jałowość przez wy­

chowanie w tradycyach, w heraldy­

ce, w patryotyzm ie bezpłodnych we­

stchnień. w zaduchu tych wszystkich przesądów narodowych, nawyknień psychologicznych, instynktów atawi­

stycznych, w chełpieniu się ze zwy­

cięstw grunwaldzkich, które mają równoważyć klęski dzisiejsze, w y­

starczyć za wszystko. — pragnie spoczywać na laurach, które nietyl­

ko zwiędły, ale już zgniły na nic.

W tej sferze będzie zawsze „lauro­

wo i ciemno".

Znacznie zato pewniejszym ma- teryałem do przejęcia się nowożytną ideologią jest podstawowa warstwa narodu: lud wsi i miast.

Dla niego nie istnieją magiczne zaklęcia przeszłości, bo w niej udzia­

łu nie brał; on budzi się nie do snu­

cia sentymentalnego snu mogiły, ale do realnego życia, które z fatalna, nieprzepartą siłą pędzi go do schwy­

tania za łeb losu, do wydarcia się z matni, w którą się dostał bez winy.

To też głos jego, gdy otwiera nieme dotychczas usta, rozlega się tak męsko, dobitnie i stanowczo, jak w słowach chłopa z Królestwa w arty ­ kule: „Walcz o prawdę aż do śmier­

ci".

Czytając ie, nabiera się wiary, że szeroka, płodna fala walecznego postępu wybuchnie z tej strony, że nie mylił się Mickiewicz, gdy radził:

Nasz naród, jak lawa, Z wierzchu zimna i twarda, sucha i plu­

gawa.

Lecz wewnętrznego ognia sto lat nie wy­

ziębi.

•Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi.

W tej głębi wiedza praw i naro­

dowej przeszłości nie zastyga w m ar­

twe rysy, nie solata się w tradycyo- nalny kołtun (plica polonica), lecz rozpływa się, jak żywa siła, jak świe­

ża krew, po wyschniętych arteryąch

(3)

narodu, zapalając nieugaszoną wolę przyszłości.

W skorupie zaś wyziębłej w cią­

gu stu lat — sztywnieją umarłe kształty, których „żaden cud nie wróci do istnienia".

Zakopane. Gustaw Daniłowski.

Zdrow y konserwatyzm . Gdy rewolucyjne strejki i bo­

jówki, przelawszy morze krwi, niko­

mu nie przyniosły szczęścia; gdy pe­

łen braw ury nacyonalizm, zmarno­

wawszy te chwile, kiedy coś przecie zdobyć było można, począł odbijać się na agresywnej polityce wewnę­

trznej kraju krzykliwie i z własną chyba tylko korzyścią; gdy radyka­

lizm nasz, stoczywszy bez liku teo­

retycznych walk, nie posunął ani na krok nic naprzód—przypomniano so­

bie nareszcie w Polsce, iż istnieje je­

den jeszcze kierunek dążeń i myśli, zwany „konserwatyzmem"... Począł on budzić pewne zaciekawienie... Po­

stępowcy odkryli w nim pierwiastki

„szlachetności", nacyonaliści miło­

siernie poczęli dbać o jego „czy­

stość". Nigdy jeszcze konserwaty­

stom nie dzićgo się tak dobrze. Do niedawna byli dla całej Polski pra­

wie „kliką wsteczników". Ten po­

gląd ma zresztą dość przedstawicieli i obecnie. Na naszej różnobarwnej

„lewicy" jest sporo „myślicieli", któ­

rzy, ułatwiając sobie partyjną agita- cyę, lub noprostu nie umiejąc nic więcej, tylko powtarzać stare zwrot­

ki — po dziś dzień widzą w zacho­

wawczości „egoizm klasowy" wyłą­

cznie, albo „ospałość ducha", krótko mówiąc — „wstecznictwo", z którem utożsamiają konserwatyzm najchę­

tniej.

Dziwić im się nie można... W y­

rośli w społeczeństwie źle wogóle oryentującem się w kierunkach poli­

tycznych. bo pozbawionem pełni pu­

blicznego życia. Pozatem, cele ich są zbyt jasne, by potrzeba dowodzić, iż dyskredytowanie wszystkiego, co umiarkowane, powściągliwe i trze­

źwe, jest dla nich koniecznością po- prostu. Sprawiedliwa ocena przeci­

wników przerasta zresztą kulturę większej części naszych „polityków"

dzisiejszych, stąd ciągłe odsądzanie się od czci i wiary, na szczęście, nie robiące już nawet wrażenia.—Stron­

nictwa są wszak na to. by się żarty ze sobą — sądzi przeciętny u nas człowiek i przestaie się prawie cze­

goś więcei spodziewać od stron­

nictw... W zgiełku partyjnym i kłó­

tniach lat ostatnich spokojnie zacho­

wywali się jedynie zachowawcy...

To sprawia pewnie, iż mniej-więcei bezstronni, lub nie roznamiętnieni Przynajmniej, gotowi dziś uwierzyć, że w polskim obozie konserw aty­

wnym właśnie iest trochę politycz­

nego rozumu. Mam wrażenie, że sa­

rni konserwatyści iednak zbyt mało robią. abv tę chwilę wykorzystać, a- by zbierać, co wzeszło, dzięki ich ró­

wnowadze przedewszystkiem. Kon­

serwatyzm nasz nie zwykł się rekla­

mować i to świadczy o nim najle­

piej — nie nauczył się dotychczas zato „połowu dusz" i czeka, niby stara firma handlowa na klientów, co sami przyjdą. Takie firmy soli­

dne ubiega bardzo często tandeciarz z przeciwka.

Jeśli jednak kupcowi, wierzące­

mu w dobroć towaru tylko, wolno ry ­ zykować, swój bowiem byt naraża on wyłącznie — rzecznikom pewnych wierzeń politycznych, zdrowych i do­

brych ideowo, stawać zbyt skromnie na uboczu nie wolno, bo w ten spo­

sób rzucają myśl społeczna na pa­

stwę umiejących olśniewać ją, otu­

maniać i zwodzić. Te zaś sposoby działalności nie są obce najzawzięt- szym konserwatyzmu wrogom, w y­

rabiającym mu w narodzie opinię.

Gdy idzie o to więc, by naród cały nie został okłamany, o to, by się nie zbłąkał wśród tanich programów.

' o to. aby nie zgłupiał śród krzykli­

w y c h haseł—ludzie, m ający w swych zasobach prawdziwe walory moral­

ne i społeczne, nie mogą stać w odo­

sobnieniu, wstydząc się niby współ­

zawodnictwa albo lękając walki.

W jednem i w drugiem muszą miarę zachować, ale umywać rąk od odpo­

wiedzialności za przyszłość im nie wolno. Ich bierność takim samym jest grzechem, jak rozbestwienie i agresywność innych.

Ta uwaga narzuca mi się za­

wsze, ilekroć myślę o naszych zacho­

wawcach. Trwają wciąż na stanowi­

sku obronnem, zdobywają za mało prozelitów... Skąd to pochodzi?...

Może stąd, iż nie sądzą, by w spo­

łeczeństwie, nie przywykłem rozsą­

dnie chodzić po ziemi, znalazło się dość takich, co by wchłonąć umieli najrealniejszą z doktryn — doktry­

nę stopniowego rozwoju, wyklucza­

jącą wszelkie skoki, wybryki i poli­

tyczne cuda. Ale nie, to przesada!...

Naród polski w swej ogromnej wię­

kszości dość ma podniebnych wzlo­

tów, po których spadał zawsze w do­

linę nowych cierpień; to tylko nieu­

leczalni marzyciele na pokuszenie wiodą go i dziś jeszcze, ale on nie daje im posłuchu. Czeka natomiast rady dobrej, rozważnej na dziś i na jutro. I nakrywszy się owczą skórą, spieszą doń z rada taką niby to —

umiejący grać na psychologii tłumu.

Zachowawcy widzą to, lecz sami nie idą dotąd w lud... Dlaczego?... Z te­

go wynika zaś, iż krążą o nich wciąż pośród szerokich sfer dziwne legen­

dy.

W legendach tych konserwaty­

sta wygląda zawsze na potwora, czyhającego tylko, by zgładzić, po­

żreć każdy nowy pęd. by zgnębić wszelką myśl reformy i utopić ją w bagnisku zastoju. Konserwatysta, to człowiek klasowy, to klerykał, to u- godowiec, lekceważący sobie cześć narodu i byt jego widzący tylko w kompromisach. Konserwatysta, to zacięty wróg wszelkiej samokrytyki społecznej, jawności i pełni praw o- bywatelskich dla wszystkich. Kon­

serw atysta, to maruder polityczny i zarazem obskurant pojęciowy... Oto piękny obrazek zachowawcy, spopu­

laryzowany dzięki zgodnym wysił­

kom przeróżnych demagogów wśród społeczeństwa polskiego. I są tacy, co prawdziwości owego wizerunku nie próbowali sprawdzić nigdy, przyj­

mując go na wiarę. Boć na wiarę przyjmuje się najwięcej głupstw i rozpowszechnia się je dalej. Bez­

myślność mas i ich inereya mózgo­

wa — oto co czyni pracę wszelakie­

go szalbierstwa tak łatwą. Szal­

bierstwu temu przeciwstawić też trzeba szeroką akcyę uświadamia­

jącą. Trzeba otwierać oczy ciem­

nych, okłamanych, naiwnych. Ro­

bota to niezbyt ciekawa może, je­

dnakże niezbędna. Nie podejmując jej, nie jest się w porządku. Sami konserwatyści też. nikt inny za nich, bronić muszą idei swoich i wykorze­

niać popularne kłamstwa, oczernia­

jące ich i pozbawiające wpływu. W tym kierunku winna by być — jak sądzę — zwrócona cała energia za­

chowawców. jeśli pragną rolę swą w społeczeństwie odegrać istot­

nie. Czas najwyższy oddzielić jądro od łupiny i ustalić istotę zdrowego konserwatyzmu, przeprowadzając umiejętnie, mocno i wymownie w y­

raźną raz na zawsze linię demarka- cyjną pomiędzy nim a wstecznic- twem. Dwa te rozmyślnie mieszane wciąż pojęcia odseparowane być muszą 7. całą mocą rękoma samych konserwatystów. O ich to bowiem dzieło idzie.

Konserwatyzm zstąpić musi raz z wyżyn, na których przebywa dziś najchętniej, jakby się bał, iż niżej zrozumianym nie będzie. Nie wolno mu ignorować „galeryi". nie wolno ani na jedną chwile pod grozą samo­

bójstwa zamienić się konserw aty­

stom polskim w towarzystwo wza­

jemnej adoracyi, choćby pełne naj­

lepszych, najszlachetniejszych m y­

śli. Te myśli rzucić trzeba z całym rozmachem na place, na ulice, udo­

stępnić je, przetłomaczyć na jeżyk, zrozumiały, jasny dla wszystkich.

Wówczas kres się położy dopiero legendom, zohydzającym no dziś dzień zachowawczość, przedsta­

wiającym ją, jako puszkę Pando- 3

(4)

ry. Do tego trzeba środków, umieję­

tności i cywilnej odwagi. Lecz wszy­

stkie te czynniki bezwątpienia się znajdą, gdy konserwatyzm nasz dojdzie do przekonania, iż właśnie przyszła chwila, gdy wystąpienie jego bardziej czynne na szeroką a- renę przyjęte będzie nietylko gwi­

zdaniem. Sądzę jednak, że Polska potrzebuje usłyszeć wreszcie w y­

znanie wiary zachowawców dzisiej­

szych mądre, treściwe... I ujrzeć ich w świetle prawdziwem, takich, ja­

kimi są istotnie. Ody się to stanie zaś — wciąż miotane na konserwa­

tyzm oszczerstwa zbankrutować muszą. Ogól polski zmęczony i zwie­

dziony przez tych, którym ufał zbyt długo—spragniony jest jakiejś uczci­

wej prawdy. A zdrowy konserwa­

tyzm prawdę taką bezwątpienia przynosi. Czemże naprawdę jest on bowiem?... Ewolucyonizmem tylko przeciwstawianym rewolucyonizmo- wi... Umiłowaniem gorącem postępu i rozwoju, jeno bez odrzucania tego wszystkiego z przeszłości, z czego jeszcze pożytek wynika dziś nie­

zmierny. Staniem w miejscu mą­

dry konserw atysta z całej duszy się brzydzi. Wie on, iż naród, który nie idzie naprzód, tem samem się co­

fa. Wie jednakże i to, że póki się ów naród nie wzmoże w swojem wnę­

trzu, noki się nie odrodzi z ducha, tak długo wszelkie jego nazewnątrz wysiłki skutków oczekiwanych nie dadzą. Tak rozumując, na pierw- szem miejscu swoich pryncypiów społecznych i politycznych stawia kierunek zachowawczy — moral­

ność, czem nie wszystkie popularne dziś tak bardzo program y poszczy­

cić się mogą. W przekonaniu szcze­

rego zachowawcy cel nigdy nie uświęca środków, bowiem mści się na duszy ludu czyn każdy, który ją kala. Stąd konserwatyzm, jak żaden inny z kierunków doby dzi­

siejszej, potępia hasła nienawiść}

i gwałt wszelki, w pracy twórczej i zgody tylko wierząc wyniki. Re- wizyi dzisiejszego ustroju społecz­

nego konserw atyzm się nie boi.

Jej nie chce reakcyjność tylko. Za­

chowawca pragnie jednego: aby rewizya owa była nie chwilą przeło­

mu, kiedy to w zgiełku nagłym, przy wrzaskach rozbestwionego tłumu wali się w gruzy, co złe i co dobre—

lecz by nieunikniony proces prze- wartościowywania wartości dokony­

wał się z rozwagą i w spokoju, o ty­

le przytem w norę, aby wybuchy mógł uprzedzić. Utrzymać ciągłość pomiędzy przeszłością, teraźniejszo­

ścią i przyszłością — dać się pasmu życia narodowego rozwijać bez szarpań, oto co jest pragnieniem zachowawców. Chcieliby oszczędzić społeczeństwu zawodów, burz i bez­

celowych strat. Stoją na straży do­

robku lat minionych, ale bynajmniej nie myślą na nim poprzestać. Patrzą przed siebie i dążą naprzód i współ- czują z postępem, byle tow arzyszy­

ło mu minimum wstrząśnień.

Z tym programem stać powinni nie na żadnej skrajnej prawicy ale w centrum politycznego i społeczne­

go życia, łagodząc namiętności i kon- densując energię narodową do pra­

wdziwego czynu. Zadania ich są wielkie. Demokratami być potrafią, ugodowcami być nie potrzebują...

Sztandar narodowy zdołają nieść wysoko i z godnością. Byle zaraże­

ni złym przykładem nie zapomnieli w żadnej, najcięższej nawet walce o ideałach ludzkich. Idealizmu jednak, wychowanego na podłożu religijno­

ści głębokiej, w obozie konserwaty­

wnym właśnie nie brak. I to otwie­

ra przed nim, jak mniemam, szero­

kie pole działań właśnie. I to do dzia­

łania go zniewala.

Mino. Wojciech Baranowski.

J

Z T.Z.S.P. w Warszawie.

W ła d ysła w J a ro cki.

W arszawa znała dotychczas Ja ­ rockiego nieco pobieżnie. Kilka, czy kilkanaście obrazów, pojawiających się od czasu do czasu pojedyńczo, w tym lub innym salonie, nie w ystar­

czały, aby sobie wyrobić o nim wła­

ściwe pojęcie. Teraz dopiero, dzięki wystawie zbiorowej w salonach Za­

chęty, gdzie zgromadzono kilkadzie­

siąt jego płócien, przeważnie wię­

kszych rozmiarów, charakter jego działalności i dążności nabrał w yra­

zu i zarysował się jako całość. Zbio­

rowy obraz przemawia Silnie i prze­

konywująco. Jest to niewątpliwie je­

den z najwybitniejszych talentów wśród młodszego pokolenia naszych artystów. Ulegał i ulega różnym dą­

żnościom i kierunkom, wśród któ­

rych najwyraźniej odczuwa się

Baca na hali. Władysław Jarocki. Portret siostry artysty.

Władysław Jarocki.

wpływ akademii krakowskiej i naj­

nowsze prądy szkół paryskich, ale ponad tem wszystkiem góruje za­

wsze niczem niezatarta indywidual­

ność i młody, s z c z e r y , a krzepki tem­

perament.

Drogę i cel, jakie sobie d o ty c h c z a s wytknął, zde­

finiować mo­

ż n a j a k o : s k u p i e n i e w s z y s tk i e h środków, by dojść do jąk­

n ą jsilniejsze- go wyrazu w ptaan - air‘ze.

Jak wiadomo, osiągniecie na obrazie pełnego światła w całej dziennej ja­

sności, promieniejącej od słońca,, jest od lat wielu szkopułem, o który się rozbijają najbardziej tytaniczne w y­

siłki artystów. Środki malarskie nie są dotąd dość silne do walki ze słoń­

cem. Jego promień broni się dotąd skutecznie przed ujarzmieniem go na palecie.

Ale młody malarz posiada taka siłę, że choć ostatecznego celu nie

Władysław Jarocki. Gazda z Witowa.

(5)

Z wystawy Tow. Zachęty Sztuk Pięknych w Warszawie

Władysław Jarocki. W kościele poronińskim.

dopina, przedmioty, jakich do urze­

czywistnienia zamiaru używa, po- zostają na płótnie, jako żywe, świet­

nie scharakteryzowane typy ludzkie, wybornie odczute, z prawdą i szcze­

rością przeniesione na płótno. Ich wyraz, ruch, sentyment zastana­

wiają plastyką i wypukłością.

Góral tatrzański, lub typy hu­

culskie są ulubionym tematem dla Jarockiego. R ysy pierwotne tego lu­

du, ich fizyognomie, na których w y­

raz dziecka natury zespala się ze sprytem, radość i smutek objawiają się w całej, żywiołowej prawdzie, ich ubiory malownicze i różnobarwne — wszystko to przemawia doskonale i najwyraźniej do usposobienia i tem­

peramentu artysty.

Dzieła jego znalazły uznanie nie- tylko w kraju. Rzym zakupił przed dwoma laty jego „Hucułów w cer­

kwi" do Galleria del‘arte moderne.

Wiedeń nabył do galeryi miejskiej jego „Cerkiew w Tatarowie". Gale- ryą Narodowa we Lwowie posiada również 2 jego dzieła.

Ale pozatem zdradza Jarocki wybitny pociąg do portretu. Jego Portret Kasprowicza jest wprost świetnym. A może jeszcze lepszym, bardziej skończonym, choć nie tak silnym w ekspresyi, jest portret p.

M. ze Lwowa. P ortret damy odsłania najbardziej wśród wszystkich dzieł,

Władysław Jarocki. Zośka.

najnowsze wpływy paryskie. Po­

wiedzmy zaraz: nie w sposób naj­

szczęśliwszy. Pomiędzy różnemi na­

leciałościami z Francyi, gdzie wśród pewnych kół artystycznych stał się nagle modnym sztuczny zwrot do Claud Monet‘a, albo jeszcze sztucz- niejsze inwokacye cieniów Cezan- ne‘a, te właśnie „prądy" i „kierunki"

przewróciły także w głowie nieje­

dnemu artyście polskiemu, nie tylko wśród najmłodszego pokolenia. Co prawda, znajduje się wśród nich naj­

więcej takich, którzy się chętnie pod polskość podszywają — ci właśnie wytworzyli zbiorowy a najbardziej sztuczny pęd ku umyślnym prymi­

tywom, nie mówiąc o dalszych tego przejawach. będących już tylko sno-

nej indywidualności, : samego siebie. Nawet ulegając im cześi-jowo.

uni:e pozostać sobą, nie dochodzi do 'u ■ j : ’ i R i h i ’ cc * w o c i

A pozatem? Pozatem jest Wła­

dysław Jarocki z pochodzenia Ukra­

ińcem, co znać w temperamencie;

nauki kończył we Lwowie, z poli­

techniki przeszedł do sztuki, ma lat trochę więcej nad 30 i znajduje się na drodze do zupełnego zrównowa­

żenia, a co zatem idzie, ku mistrzow-

stwu. B.

5

(6)

Nowy ko ś c ió ł w W arszaw ie.

Staraniem ks. prałata Jałowieckiego i ks. M. Ryniewicza, stanie wkrótce na Powiślu, przy ul. Łazienkowskiej kościół pod wezwaniem M. B. Częstochowskiej.

Legenda Bułgaryi pod sądem.

Proces generałów i ministrów.

Przed gmachem „Słowiańskiej Be- sedy“ — gdzie sad niebawem zasiądzie—

pusto jest i sennie. Ludzie nie wierzą, by proces się rozpoczął po sześciu latach odwłoki.

Żandaim grzeje się na słońcu. Nie­

dbale przegląda bilety wstępu i gestem pobieżnym wskazuje drogę.

...Po kątach sali drżą jeszcze echa balowej pustoty. Na wzniesieniu, gdzie wczoraj muzyka grała, fotele sędziów wyciągnęły się szeregiem poważnym i płynie struga zielonego sukna. Aparat sądu tchnie surową sztywnością. Po ką­

tach sali chichocą chochliki balowe:

„Minie wasza poza. Przeminie komedya sprawiedliwości. Ze śmiechem i gwarem my tu jutro wrócimy".

Bolesne zapowiada się widowisko.

'wouzowie Bulgaryi, szefowie rzą­

du , bohaterowie tryumfów tureckich, pierwsi w narodzie stanowiskiem i ta­

lentem — pod hańbą oskarżenia.

Kradł generał Sawów, b. minister wojny, naczelny wódz armii bułgarskiej, pogromca turków; kradł Mikołaj Gena- diew, chorąży haseł płomiennych, moral­

ny organizator wojny, b. minister spraw zagranicznych, handlu, rolnictwa, jedy­

ny zdolny dyplomata bułgarski; kradł Rączo Petrow, b. minister oświaty i by­

ły prezes ministrów; kradł dr. Gudew, b.

minister spraw wewnętrznych; kradł Ha- taczew, b. minister robót publicznych — kradli wszyscy. Gdzie mogli, co mogli

Plan nowej świątyni, wzorowany na ba­

zylice św. Pawła w Rzymie, opracowany został przez architekta, p. Kudera. Ko­

szta budowy obliczono na 211.000 rubli.

( Od specyalnego korespondenta „Świata").

i jak mogli. Na dostawach i na budo­

wlach, z funduszów skarbowych i dy­

spozycyjnych.

Oskarżonych jest pięciu. Winnych więcej. Śledztwo trwało lat sześć. Akt oskarżenia obejmuje stronic siedemset.

Trybunał ma minę surową (Europa na nas patrzy!), prokurator wygraża więzieniem i żandarmami (Sprawiedli­

wość czeka naszego wyroku!), oskarże­

ni śmieją się — i społeczeństwo także.

Nic nowego pod słońcem.

W tej samej sali, przed tym samym sądem stał Radosławów. Oskarżono go, zasądzono i — ułaskawiono.

Obecnie jest prezydentem ministrów.

W tej samej sali, przed tym samym sądem, stanie jutro inny minister, albo inny generał. Stanie może nawet cały synod bułgarski*).

Nic nowego pod słońcem.

Generała Sawowa, już pod oskarże­

niem, mianowano naczelnym wodzem ar­

mii, Genadiewa, już pod śledztwem, zro­

biono ministrem spraw zagranicznych.

1 tak się wszystko kołem toczy: po­

litycy i wodzowie przechodzą z fotela władzy na ławę oskarżonych i napo- wrót: z przed kratek więzienai do pała­

ców rządu. Nawet do pałacu sprawiedli­

wości.

Brak skrupułów w zarządzaniu gro­

szem państwowym wśród ludzi, piastują-

*). P r z e p r o w a d z o n a n ie d a w n o r e w i z j a w y- w y k a z a ła k r z y c z ą c e n a d u ż y c ia fu n d u s z ó w w ł o n ie s y n o d u .

cych najwyższe dostojeństwa, brak wra­

żliwości na nadużycia wśród mas społe­

czeństwa, ogólne stępienie zmysłu mo­

ralności publicznej, jest znamieniem smu- tnem politycznego życia w Bułgaryi.

Uderza i zastanawia, iż naród tak uczciwy w stosunkach prywatnych, tak daleki od zepsucia, tak prosty i skromny w wymaganiach życiowych, naród, dla którego kradzież cudzej własności jest największą hańbą, a zbrodnia objawem niemal obcym (dokonano kradzieży?

niezawodnie dokonał jej cudzoziemiec, nigdy bułgar!), że ten sam naród wyda- ie ze swego łona i toleruje brudy, nie- sumienność i niesłychaną korupcyę w życiu publicznem.

Przyczyn tego daleko szukać trze­

ba. Jedną z takich przyczyn dalekich jest sam ustrój

konstytucyi buł­

garskiej. Sko­

piowana w r.

1879 z wzorów rów Zachodu, nie przystoso­

wana do natu­

ry społeczeń­

stwa, ma cha­

rakter jaknaj- bardziej libe­

ralny. Wolność stow arzyszeń, zgromadzeń i słowa jest nie­

o g ra n ic z o n a .

Prasa nie ma G e n e ra ł Sawów,

ż a d n e g o lia-

hamulca. Nie istnieje cenzura ani kaucya dziennikarska.

Rozpasane, niczem nie okiełznane walki polityczne wyrodziły szkodliwego ducha demagogii. Stronnictwa licytują się w hasłach popularnych. Obcinanie płacy ministrów, generałów i wyższych urzędników jest specyalnym wabikiem dla mas.' Końśekwencya: niedostateczne uposażenie i konieczność uciekania się do pobocznych, a więc mętnych, źródeł do­

chodu.

Tym argumentem usprawiedliwiają bułgarzy Sawowa. Kradł, bo musiał. Bo nie miał czem opędzić wydatków, zwią­

zanych ze stanowiskiem.

Demagogia, zaciekłość porachunków partyjnych doprowadziły do zgubnego systemu usuwalności urzędników. Nowy rząd przynosi nowych ludzi. Zmienia na­

czelników administracyi, policyi, skarbu, kolei, biblioteki, teatru...

Pamięć o niepewnem jutrze skłania do nadużyć. Trzeba-zebrać zapasy. Za­

bezpieczyć się przed widmem nędzy, czekającem u proga.

Wreszcie, w narodzie samym tkwią jeszcze zarazki atmosfery tureckiej, w której „bakszisz" był naczelnym para­

grafem kodeksu, a wśród biurokracyi wzory z zewnątrz.

Przyczyny więc pozornie dalekie, ale skutki — chroniczne.

I dlatego rzeczą jest prawie obojętną, jak się proces zakończy. Choć boleśniej­

szy jest, niźli wszelki inny. Zasadą o- skarżonych, potem uwolnią i ułaskawią.

Ułaskawieni powrócą znowu do władzy i do zaszczytów.

Ale to pewna, że ani wyrok potępie­

nia. ani akt amnestyi nie wyplenią chwa­

stów.

Zło leży zbyt głęboko.

Hart ludu wywalczył tryumf Bułga­

ryi. Zgnilizna stosunków politycznych rzuciła Bułgaryę tryumfującą w prze­

paść katastrofy.

Sofia. Mieczy staw Jęło wieki.

(7)

Maks. R e in h a rd t. R yszard O rdyń ski. A lb e r t Basserm ann

Kam illa E ibenschU tz. G e rtru d a E yso ld Roma F erw id .

Herman B ó ttc h e r. T illa D urieux.

Elsa Lehman.

J ó z e f G ia m p e tro F ryd e ryk K ayssler.

A le k s a n d e r M oissi- H e le n a T him ig. Ireną T rie s c h . A rtu r V olm er.

Berlin, jako centrum sztuki teatralnej.

Niedawno jeszcze Berlin w spra­

wach sztuk pięknych musiat ustępo­

wać pierwszeństwa Monachium, a stanowisko jego w muzyce nie było leszcze ustalone wobec świetnych tradycyi Drezna i Lipska. Również i życie teatralne Berlina znajdowało się w stałem niebezpieczeństwie za­

ćmienia przez tradycyjną sławę W ie­

dnia.

Coraz większy napływ żywio­

łów artystycznych i wypływające stąd potrzeby na polu nowej sztuki Wytworzyły, że Berlin, zerwawszy ze staremi sądami i przesądami, stał się widownią artystycznej ewolucyi ' rewolucyi. Zwłaszcza sztuka sce­

niczna miała obdarzyć nowe czasy i nowe generacye nowemi wartościa­

mi.

W r. 1883 został otwarty „Teatr Niemiecki", który, według wzoru -Theatre franęais", dostał organiza- cyę równouprawnionych udziałow­

ców, do których się zaliczali sławni

aktorzy jak: Barnay, Haase, Pos- sart. Kierownictwo teatru objął ko- medyopisarz Adolf 1‘Arronge. Odro­

dzenie sceny, będące wówczas nagłą potrzebą wobec zacofanej dyrekcyi królewskich instytucyi, odbywało się, oczywiście, bardzo powoli i bez pro­

gramowego rozwoju. Obok Grillpar- zera, Anzengrubera, Hebbla, Bjórn- sona grano Sardou, Scribe‘a, Mosera, Schónthana i Kadelburga, aż potrze­

by nowej epoki i nowego ducha stały się coraz konieczniejszemu i w je­

sieni 1889 r. O tto n B ra h rn powo­

łał do życia „Wolną Scenę". Ruch teatralny, który się zaczął objawiać dla nowych problematów, dążąc do znalezienia odpowiedniego stylu sce­

nicznego, wywołał namiętności stron­

nicze. Staczano walki. Torowano drogi. W yłaniały się nowe kierunki:

Ibsen ze swym zastępem.

Przeciwieństwa i opór zostały skruszone przez młode siły zdobyw­

cze, jak Hąuptmann, Tołstoj, Zola,

Strindberg. Otton Brahrn w 1894 r.

mógł sam objąć „Niemiecki Teatr"

i wziąć go pod opiekę swego intele­

ktu i wielkich zamiarów artystycz­

nych. Pod jego kierunkiem „Teatr Niemiecki", jako przedstawiciel ab­

solutnie nowoczesnego kierunku, do­

szedł do owej ogromnej, choć jedno­

stronnej sławy, której Berlin za­

wdzięcza swą wyższość nad teatra­

mi całych Niemiec. Sztuki w tym duchu pisane. Ibsena, Hauptmanna.

Schnitzlera, Bahra, były grane pod kierunkiem Brahma z owem mi- strzowstwem, które tylko można o- siągnąć fanatycznem oddaniem się idei. Idea ta polegała na tak wier- nem a wirtuozowskiem oddaniu rze­

czywistości życia codziennego, nę­

dzy i brzydoty, że pojęcie teatru za­

cierało się, a rzeczywistość, pozba­

wiona teatralności, porywała widza.

Cały zastęp znakomitych artystów, wśród nich Kainz, Reicher, Rittner i in­

ni, byli świetnymi wykonawcami idei owego kierunku. Jednak w owej je­

dnostronności tkwił już zaczątek u- padku. Wobec zadania, wychodzące­

go poza ciasne ram y naturalizmu, ŚWIAT. Rok IX. JSTb 11 z dnia 14 marca 1914 roku, 7

Cytaty

Powiązane dokumenty

dobytą z ducha dzieła, drogą kon- templacyi estetycznej. Aktor żywy staje się tern samem zarówno szczegółem w ogólnej komnozycyi, która w ramach sceny zbliża

nej nauki jest, między innemi, i to także, że zastosowuje rozmaite zdobycze ducha ludzkiego do dziedzin, które, jakby się nieraz wydawać mogło, nie pozostają

stwo w' życiu danego aktora odbija się całkiem jaskrawo w jego grze scenicznej. to mojem lustrem były rzeźby. Wiele im zawdzięczam. Uczę się roli głośno, bo to

Było to jakgdyby hołdem, składanym przez świat finansów geniuszowi młodszego brata, ale Tom Shurman śmiał się z tego w głębi siebie z calem

Przewłóczy się taki przez całą noc i nad ranem już nie może wytrzymać. Był już zupełnie

władności, aż stała się zawadą w codziennem życiu dla społeczeństwa, które oddawna przenikła polskość, szerząc się żywiołowo nawet wśród politycznych

wno sto lat temu ukazało się dzieło niespożyte, które tej pięknej, a tak mało przez nas samych szanowanej mowie wzniosło nieśmiertelny

wi Szekspir, „chief good and market of their time is but to sleep and feed“ — „głównem dobrem i targiem życia jest tylko jedzenie i spanie". Elita