P R E N U M E R A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4. R o c z n ie Rb. 8. W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2 .2 5 . P ó łro c z n ie Rb.
4 .5 0 R o c z n ie Rb. 9. Z a g r a n i c ą : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o cznie Rb. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie k o p . 75, w A us- t r y i: K w a rta ln ie 6 K o r. P ó łro c z n ie 12 K o r. R o c z n ie 24 K o r. Na p rz e s y łk ę ,,Alb- S z t.‘* d o łą c z a s ię 5 0 hal. N u m e r 50 h al A d r e s : ,,Ś W IA T ” K ra k ó w , u lic a D u n a je w s k ie g o Na 1- C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub Jego m ie is c e na 1-e) s tro n ie p rz y te k ś c ie lu b w t e k ś c ie Rb- 1, na 1-ej s tro n ie o k ła d k i ko p. 60.
N a 2 -e j i 4 -e j s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m ko p. 3 0 . 3 -c ia s tro n a o k ła d k i i o g ło s z e n ia z w y k łe k o p . 25. Z a te k s te m na b ia łe j s tro n ie k o p . 30 K ro n ik a to w a rz y s k a , N e k ro lo g i i N a d e s ła n e k o p . 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : na I-e j s tro n ie 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 rb- w e w n ą trz 6 rb . A r ty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tr o n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb .
‘ o d ty s ią c a .
Rdres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Zgoda Ns 1.
T e l e f o n y : R e d a k c y i 73-12. R e d a k to ra 6 8-75 . A d m in is tr a c y i 7 3-22 i 80-75.
D ru k a rn i 7 -3 6 . F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a Ne 81. Z a o d n o s z e n ie d o
d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie . Rok IX. Ne 9 z dnia 28 lutego 1914 r.
NATURALNA WODA PRZECZYSZCZAJĄCA
A P E N T A
Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT” . Redaktor: Stefan Krzywoszewski Warszawa, ulica 7goda Ne 1 róg Chmielnej.
działa łagodnie i tew nie. R e d a k t o r o d p o w i e d z i a l n y n a G a l i c y ę : A n t o n i C h o ł o n i e w s k i , K r a k ó w , D u n a j e w s k i e g o Ks 1.
Ceatr Nowoczesny
RÓG JASNEJ I SIENNEJ.
Przedstawienie o godz. 6‘/2, 8'/4 i 10.
Ceny miejsc od 40 kop. do 1.50 kop.
HAMLET i PARCIVAL.
I s t n i e j ą c e o d r o k u 1896.
Księgarnia.
Skład Hut.
Czytelnia,
w r a z z A d m i n i s t r a c y ą H i s t o r y i M a l a r s t w a ” S t a n i s ł a w a S a d o w s k i e g o , m i e s z c z ą c e s i ę d o t ą d w W a r s z a w i e p r z y n i . Z ł o t e j Xs 1 z o s t a ł y p r z e n i e s i o n e n a M a r s z a ł k o w s k ą .V 91 ( r ó g Ż ó r a w i e j ) i p o z s t a j ą j a k d a w n i e ) p o d o s o b > s ty m k i e r u n k i e m w ł a ś c i c i e l a — z a ł o ż y c i e l a f ir m y , o d 3 0 - tu l a t p r a c u j ą c e g o w k s i ę
g a r s t w i e .
•••••••■ •••■ •••••a
$•••• RĘCE
? czerwone i szorstkie S
n a l e ż y m j ć 3 r a z y d z i e n n i e c i e p ł ą w o d ą i m y d łe m „ F l o r ć T n e ” ; p o k a ż d e m u m y c i u n a l e ż y n a t r z e ć r ę c e k r e m e m „ F l o r ć T n e ” ( p o s ł u g u j ą c s i ę l e k k i m m a s a ż e m ) i‘ p o u p ł y w i e , m n i e j w ię c e j 5 —10 m i n u t, m o c z y ć j e w - b a r d z o g o r ą c e j w o d z i e P o d o k ł a d n e m w y t a r c i u r ą k ( s z c z e g ó l -
J n i e p r z e d w y j ś c i e m n a u l i c ę ) z a l e c a s i ę
£ l e k k o p r z y p u d r o w a ć j e p u d r e m „ F l o - O r ć T n e ” . N a n o c n a t r z e ć r ę c e w i ę k s z ą W w a r s t w ą k r e m u „ F l o r ć T n e ” i w ło ż y ć
£ r ę k a w i c z k i . P o u p ł y w i e k r ó t k i e g o c z a - Q s u r ę c e b ę d ą a r y s t o k r a t y c z n i e b i a ł e
i g ł a d k i e .
j 9. Girard, Paris. j
Samochody rn n n ”
niezrównane „rUllU
K ijó w , F u n d u k le j o w s k a 5 .
Rektyfikacya warszawska
wyborową
„SIWUCHĘ”.
I.
Co może być wspólnego pomię
dzy „Hamletem" a „Parcivalem “?
Krytyk niemiecki, Juliusz Bab, w świeżo wydanej książce: „Fortinbras albo walka XIX wieku z duchem ro
mantyki" uważa owe dwa tak niepo
dobne do siebie formą i gatunkiem dzieła za słupy wytyczne w historyi romantyzmu. Twierdzenie to zain
teresuje może tych przyjaciół kultu-:
ry w Polsce, którzy świeżo mieli sposobność poić zmysły czarem
„Parcivala“ w Wiedniu czy Berli
nie, zainteresuje ich tern bardziej, że dyskusya na temat romanty- czności staje się u nas niemniej aktualna, niż nią zaczynała być przed stuleciem, i tylko stosunek o- bozów z sobą walczących znacznie się odwrócił. Bunt przeciwko roman- tyczności jest hasłem chwili w wiel
kich kampaniach ducha. Czytelnicy
„Świata" przypominają sobie w tym przedmiocie płomienny artykuł Adol
fa Nowaczyńskiego, ogłoszony w związku z premierą „Cyganeryi Warszawskie", i ciekawą dyskusyę, jaka się na poruszony przez Nowa
czyńskiego temat rozwinęła pod formą literackiej ankiety, przez re- dakcyę „Świata" rozpisanej. Odczyt Verhaerena dostarczył sposobności autorowi „Meandrów" do ponowie
nia tego szturmu, którego znaczenie wybiega daleko poza ramy czysto estetycznych sporów i do zwrócenia uwagi, że zachód Europy przechodzi przez okres bardzo znamiennego zwrotu w ogólnym kierunku pojęć o stosunku ducha ludzkiego do prze
znaczeń życia i zagadki istnienia.
Książka Jul. Baba, poświęcona właściwie filozofii literatury zeszłego wieku i zakończona rzutem oka na nowy realizm doby współczesnej.
którego pierwiastki wywodzi od Heb- bla, Zoli, Bjórnsona, a którego tera
źniejszych głównych przedstawicieli widzi w Bernardzie Shaw‘ie, Emilu Verhaerenie ł Ryszardzie Dehmlu, jest bodaj najjaśniejszą syntezą i- stoty tej walki, w której i nasze u- mysly powoli coraz szerszy zaczy
nają brać udział.
Kiedy romantyczność wkroczyła do Polski i kiedy starły się z sobą dwie opinie, Maurycy Mochnacki pi
sał ku zdumieniu zacietrzewionych w walce literatów, że „u nas niemasz ani romantyków, ani klasyków, że te w yrazy brać potrzeba nie w tern rozumieniu, jakie się rozszerzyło, lecz wcale innem, a przynajmniej bardzo rożnem od tego. Pod temi tylko, jakby zwierzchniemi znakami, rozmawialiśmy z sobą; ale w gruncie rzeczy szło o co innego, może i nie przypadającego do miary z tą mate- ryą... Od czasów kłótni Orzechow
skiego z Stankarem i Modrzewskim, żaden rozterk piśmienny nie był u nas tak głośny, żaden przedmiot li
teracki tylu piór nie zaprzątnął, ża
dna waśń nie zrządziła takicli skut
ków. Pod tym względem staliśmy się częścią europejskiej publiczności dziewiętnastego wieku. To samo bo
wiem odstępstwo od prawodawstwa apollinow.ego, toż odstrychnięcie się od poetyckiej wiary, jakie zburzyło spokoiność w świecie literackim po
stronnych narodów, i u nas także od lat kilku szerzy się, nie za szkolnemi ławami, ale, co daleko więcej znaczy, w dobranem światlejszycb towarzy
stwie, i całą niemal Polskę od jedne
go końca do drugiego przebiega.
W salonach, gdzie mało co przedtem popisywały się ulotne tylko dowci
py ulotniejszemi jeszcze błyskotka
mi, panuje teraz gust daleko praw-
1
<---
„Liąueur
Charmante”
W YTW ORN Y W SMAKU.
Ż ą d a ć w s z ę d z ie .
A. TAHN&C0
L E S Z N O Ne 8 6
polecają Tekturę smołową.— Laki.—
Smołę. — Korkową izolacyę i t. d.
HOTEL NARODOWY w KRAKOWIE, POSELSKA 22. Pokoje od 2 — 10 kor. E lektryczność, K ąpiele. Restauracya.
dziwszy, nie samej tylko oglądy i ze
wnętrznej okrasy szukający; w mniemaniu powszechnem nawet gruntuje się i znawstwo, i rozsądek estetyczny. Taką zaś ma dziwną si
łę, taką moc nieukróconą ma owa dysputa, że i ci, co żadnego wyobra
żenia nie mają ani o klasyczności, ani o poezyi romantycznej, chcieli- by jednak należeć, i w samej rzeczy należą do tej lub tamtej koteryi lite
rackiej... Po odciągnięciu nazwisk i przedmiotu, możnaby uważać ów spór romantyków i klasyków, jako pole ćwiczenia się w rozumowaniu, jako gimnastykę umysłową, a może jako przynętę i wab do wyższych rozpraw... Nietylko sami autorowie, ale i czytelnicy pomagają piśmien
nictwu. Gdy podobne nieporozumie
nie, jak w systemie teraźniejszej li
teratury poetyckiej, zakłóci u nas spokojność we względzie filozofii i umiejętności, tak głuchą i tak wy
godną ospałość lenistwa, natenczas może otrząśniemy się z niemocy dyalektycznej, jak poczęści zaczy
namy wychodzić z krytycznego ob
skurantyzmu. i wówczas spekulacyj
ne, metafizyczne, transcendentalne teorye, jakie daleka przezorność na
szych. uczonych klątwą obłożyła, o- tworzą nieznaną drogę młodzieży polskiej i myśl nieznaną potęgą dzia
łać zacznie".
Spokojność we względzie filo
zofii i umiejętności, zakłócona przez fale romantyczne przed stuleciem, głucha i wygodna ospałość lenistwa myśli, krzewi się u nas po dawnemu, mimo wysiłków pokolenia Szkoły Głównej, które ją próbowało w strzą
snąć pierwszą naukową i publicysty
czna reakcya przeciwko romantycz- ności. i mimo, iż w ćwierć wieku po
tem Wyspiański pchnął w tę sadzaw
kę swoje chryzolitowe głazy, w któ
rych pod romantyczną powierzchnią paliła się lawa nowego ducha. Do
piero bluźnierstwa Nowaczyńskiego przeciwko „romantycznej trójcy" i
jego sceniczne pamflety przeciwko prometeizmowi wywołują pewien ogólniejszy ferment myśli wśród o- gółu. Zapoznanie się z interesujące- mi zestawieniami książki Baba uła
twi może temu fermentowi pewien proces krystalizacyjny. Muzyką in
teresujemy się znacznie więcej, niż poezyą i filozofią, sensacyą jeszcze więcej, niż muzyką, a rozmowa o „Parcivalu“ stanie się z konieczno
ści obowiązkiem towarzyskim. Niech
że więc bohater Christiana de Troyes prowadzi nas w wagnerowskim ko- styumie dźwięków i w teatralnym mistycyzmie swojej aureoli ku taje
mnicom Świętego Grala ducha ludz
kości. Ale przedtem przyjrzyjm y się temu praromantycznemu bohatero
wi, który w tę tajemnicę szczerzej i głębiej sięgną}.
* *
*
Któż nie zna monologu „Hamle
ta" z aktu trzeciego? Albo, przynaj
mniej, któż nie zna początku tego monologu, jego pierwszych słów:
„Być albo nie być — oto jest pyta
nie". W tych słowach jest genialny skrót tego problemu, dokoła którego rozwinęła się walka pomiędzy dwo
ma pędami myśli ludzkiej. W nie
bycie jest punkt ciężkości zagadki wszechświata — woła świat oryen- talny. W formie — odpowiadał kla
sycyzm starożytności; w pełni, w u- rodzie życia — poprawił potem no
wożytny realizm; w bycie — brzmią oba głosy. W niebycie — woła spi- rytualizm Wschodu świata, w by
cie — odpowiada materyalizm Po
łudnia i Zachodu. Królewicz Półno
cy waha się. Gdybyż mógł przeni
knąć zagadkę niebytu! „We śnie śmierci, co m arzyć możemy, kiedy się z ziemskich kłopotów otrząśniem?
To nas wstrzymuje i ta myśl jedyna klęski naszego żywota przeciąga.
Bo któżby chłosty, wzgardę świata znosił, krzyw dy ciemięzców i du
mnych szyderstwa, boleść miłości wzgardzonej, praw rozterkę, urzędów butę — i pogardę, z którą ściga nie
godny cierpliwą zasługę... któżby dźwigał ciężar, pocił się, jęczał pod życia brzemieniem, gdyby nie cze
goś po śmierci obawa, ziemi niezna
nej, z której granic dotąd nikt nie powrócił, woli nie watliła?..." „Tak więc świadomość przemienia nas w tchórzów; postanowienia rumiane oblicze myśl chorobliwa bladością powleka; zam iary ducha olbrzymie i ważne na myśl t'ę z drogi swej się odwracają i tracą czynów nazwiska".
Hamlet ma odrazę do bytu: i w tern nie jest już typem średniowie
cza, w którem umieścił go Szekspir.
Wieki średnie w Europie, cały swój
mistycyzm, przyjęty ze Wscho
du, a w pierwotnej swojej koncepcyi wrogi światu i przesycony tę
sknotą do śmierci, wchłonęły w swój krzepki, przyziemny instynkt życia, dzięki czemu gruba prostota pojęć prześwietliła się blaskiem nad
ziemskim, a żywiołowe siły istnienia nabrały pędu i polotu, który podniósł je wysoko ponad widnokrąg pozio
mej wegetacyi i uzdolnił do potęgi płodnego, duchowego czynu. Śre
dniowieczny kościół katolicki spra
wił, że siedziby kultu religijnego, po
cząwszy od klasztoru świętego Galla w niemieckim pralesie, aż do medy- cejskiego dworu papieża Leona w Rzymie, zamieniły się równocześnie w szeroko promieniujące ogniska świeckiej, żywej kultury. Ale Ham
let już nie jest ani poganinem, ani katolikiem; już przestał wierzyć.
Dwór elzynorski jest dworem pó
źnego Odrodzenia po przejściu burzy Reformacyi, która rozbiła jedność wierzącego życia i żywej wiary. Dwa zasadnicze czynniki bytu ludzkiego, zespolone w katolickiem średniowie
czu, rozerwane przez Lutra, uzyska
ły już wtedy niebezpiecznie izolowa
ną swobodę. Reformacya wywołała reakcyę powrotu do nauki obcej ży
ciu, czysto spirytualistycznej. Odro
dzenie, wyzwolone przez tę odczy
niającą akcyę od związku z m isty
cyzmem, rozwinęło swobodnie za
czerpniętą z wzorów starożytnych zmysłowość, i wśród tężenia ziem
skiej energii pobudzone zostało do wysiłku samowladczego i bezbożne
go życia.
Ludzkość poczęła się odtąd si
lić na nowe, długo daremne, zespo
lenia rozbieżnych nurtów już to na drodze kontrreformacyi, już to na tej, która doprowadzić miała do wieku Oświecenia. Szlachetniejsze
go metalu jednostki, nie mogące żyć bez głębszego uzasadnienia swojego życia czynu, znalazły się odtąd w sy- tuacyi bez gruntu, w rozterce duszy pomiędzy bezbronną, zapatrzoną w zaświaty biernością a najbardziej rozkiełznaną, gorączkującą działal
nością pieśni i zmysłów. Juliusz Bab nazywa niedolę ducha, stojącego w obliczu takiego problemu, zawiąz
kiem „sytuacyi romantycznej", a dwa pierwsze typy takich przedromanty- cznych postaci, takich problematy
cznych natur widzi w południowym Don Kichocie i w północnym Hamle
cie, o którego zagadce powiedział już Goethe, że klucz do jej zrozumienia leży w słynnem złorzeczeniu króle
wicza na „przeklętą sprzeczność", dla której pogodzenia mniemał się być urodzonym. („O cursed spite! That ever T was boru to set it right!").
2
Ale poza zagadką Hamleta jest zagadka Szekspira i jego własnej syntezy życia. I Juliusz Bab szuka jej słusznie nie w monologu trzeciego aktu, ale wielkim — i stokroć wię
kszym — monologu aktu ■ następne
go, o Fortinbrasie i o Polsce i w ca
łej postaci Fortinbrasa, synowca króla Norwegii; przypadek a może więcej, niż przypadek, zrządził, że mówi się w tym monologu i tej sce
nie o dwóch narodach, które miały wydać dwie najwyższe obok twór
czości Szekspira i Goethego synte
zy realizmu uczucia — twórczość Mickiewicza i Bjórnsona. Fortin- brasowy rotmistrz dziwi się w ypra
wie swego pana na małą szmatę pol
skiego kraju, której „jedyną ceną;
jest jej imię". „Za pięć dukatów — woła — nie wziąłbym dzierżawy, bo
by nie więcej dostał jej posiadacz, gdyby ją sprzedał na zupełną wła
sność". „Toć pewno polak nie bę
dzie jej bronił?" — pyta Hamlet.
„I owszem, panie — replikuje z wzruszeniem ramion rotmistrz — przysłał już załogę!" I Hamlet, Ha
mlet mózgu, wyobraźni i nerwów, staje olśniony potęgą uczitcia pola
ków. „Na wstyd mój widzę i upoko
rzenie, jak na śmierć zdane dwadzie
ścia tysięcy, jak dla czczej sławy i dla przywidzenia, jakby do łoża, spieszą się do grobu, walczą o ziemi kawałek, na którym walczących tłu
my zmieścić się nie mogą, który za- mały, by na grób mógł służyć wszy
stkim poległym".
Tak to dziwne echa dróg Zy
gmunta W azy do tronu polskiego i walk na Inflantach, pomieszane ze sławą wypraw Batorego na Połock i Dorpat, z chwałą Byczyny, z roz
głosem Zamoyskich, Żółkiewskich, Zborowskich odegrały w dziejach przełomów ducha ludzkiego rolę, z której mamy prawo zewszechmiar być dumni. Te echa właśnie wydoby
ły z geniuszu Szekspirowskiego du
cha wspaniały płomień myśli, rzuca
jącej wzgardę temu człowieczeństwu, które „za cel życia, za pierwsze do
bro wybrało nikczemne jadło i spa
nie", ale i temu także, które zapomina że ten sam „Bóg, który dał nam szczytny rozum, widzący przeszłość, przyszłość zgadujący, nie na to wlał w nas bóstwa cząstkę, aby nieczynna pleśniała w nas tylko" w lękliwych skrupułach rozwagi, która „w ćwiart
ki pokrajana, jedną mądrości ma część, trzy tchórzostwa", i gubiąc się w pytaniu „nie wiem, dlaczego żyję?" cofa się przed czynem, kiedy ma do czynu „słuszne powody, wolę, siłę, środki". I Hamlet odtąd oddaje się we władzę instynktu swego uczu
cia i zrywa pęta tchórzliwej rozwa
gi; odtąd wierzy, że „nagłość ludzi może zbawić, gdy los — ich mądre pokrzyżuje plany", że „jest Bóg opa
trzny, który ostatnią formę celom daje, jakkolwiek sami z gruba je o- cieszem" i pochyla czoła przed „bo
ską ambicyą, co z nieprzewidzia
nych śmieje się wypadków, naraża wszystko, co w nas jest śmiertelne,
na niebezpieczne fortuny hazardu, żeby skorupy jaja panem zostać".
„Prawdziwa bowiem wielkość nie tern stoi, by się nie ruszać bez wiel
kich powodów, lecz w słomce zna
leźć wielkiej kłótni powód, skoro jest honor na szwank wystawiony". For- tinbrasowi oddaje Hamlet swój głos konający, wraz z poleceniem powie
dzenia mu, co było główną czynu sprężyną, i milczenia o reszcie — a Fortinbras z krótką komendą zgła
sza „zaległe do korony prawa, któ
rych dochodzić każę mu konie
czność", żołnierski sprawiając po
grzeb najbardziej nieżołnierskiemu z ludzi świata, choć wie, wbrew temu, co mówi, że królewskich cnót nie by
ło w tej glinie.
Fortinbras jest człowiekiem Szekspira, człowiekiem rzeczywisto
ści i czynu, człowiekiem tego ognia, którym każę żegnać wojsku zwłoki sceptyka, człowiekiem, który nie ma innej woli, jak tylko tę, która mu jest potrzebna do tego dzieła, jakie ma do spełnienia w życiu, i który nie słucha innych rozkazów, jak tylko tego, aby wyzwolić siłę, która go przepełnia. Szekspir kocha Hamleta, tak jak kochamy wogóle nasze cier
pienia, podziwia go, jak podziwiamy łuny, które oświetlają nam świat no
wym blaskiem, ale nie zapomina, że Hamlet jest przecież chorobą i śmier
telną gangreną ludzkości: wskazuje na to potężna postać Fortinbrasa.
D N. K. E.
MALARSTWO POLSKIE. Karo1 Wierusz-Kowalski. Pow rót z ta r0U
3
Portret bisk. krakowsk. Andrz. Stan.
Załuskiego (ze sztych u w zb io ra ch bibliot.
Ordynacyi Krasińskich).
B iskup J ó z e f A n d rze j Z a łu s k i (z p o rtre tu olejne
g o w bibliotece O rdynacyi K ra siń skic h /.
Józef Andrzej Załuski i jego biblioteka.
Obchód setnej rocznicy założe
nia cesarskiej publicznej biblioteki w Petersburgu przypomniał nazwi
sko i zasługi Józefa Andrzeja Zału
skiego, biskupa kijowskiego, funda
tora najbogatszej i najsłynniejszej polskiej biblioteki.
Rodzina Załuskich wzniosła się nad poziom szlachecki dopiero w XVI wieku, ale wkrótce zajęła stanowi
sko dominujące w kraju i w kościele.
Oprócz świeckich senatorów, wyda
ła cały szereg biskupów.
Józef Załuski, urodzony w Zału
skach1) pod Czerskiem w r. 1701, był najmłodszym synem Aleksan
dra Józefa, wojewody rawskiego, i Teresy Potkańskiej. Brat wojewody, Jędrzej Chryzostom, kanclerz i bi
skup warmiński, założyciel dynastyi Załuskich, wszystkich swoich synow
ców brał na wychowanie, wiec też i kilkoletni Józef, ze starszym i brać
mi, Andrzejem Stanisławem, M ar
cinem i Jakóbem, znalazł się na zam
ku heilsburskim. A na zamku tym była zasobna biblioteka biskupów warmińskich.
Młodziutki Józef rwał sie do książek. Uczył się z zapałem języ
ków i historyi. przepadał za wier
szami. S tryja biskupa to cieszyło, boć i on kochał książki, był nawet literatem, wydawca głośnvch Episio- lae historico familiares. Wiec przed śmiercią mówił do drugiego swego brata, woiewody czernihowskiego:
Servate mihi puerum meum loseph...
Biskup warmiński zmarł w- r.
1711, kiedy przyszły uczony miał dopiero lat dziesięć. Woiewodzice opuścili Ueilsburg. Józefa odda-
*) Miejsce urodzenia Załuskiego, wyjmuję z jego niewydanego rękopisu.
no do konwiktu Pijarów w Szczuci
nie. W r. 1714 „chodził do szkół na konwikcie pijarskim na Rhetorykę pod X. Glicerim" (własna notata).
Tu widocznie odznaczył się zdolno
ściami, kiedy w imieniu uczniów kon
wiktu witał mową Trybunał koronny.
Potem przyjęła go w swe mury Al
ma Mater krakowska, z której wy
szedł ze stopniem doktora utriusaue juris (tamże).
Już w 15 roku życia położył swój podpis na 3000 tomów, na do
wód. że je przeczytał lub przejrzał.
Ta namiętność do książek rosła z na
miętnością do nauki języków. Do
prowadził z czasem do tego, że czy
tał i pisał 11 językami, a w pięciu wygłaszał kazania.
Zamiłowaniu temu sprzyjały po
dróże. jakie kosztem stryja Ludwi
ka, biskupa płockiego, odbywał ze starszym bratem, Andrzejem Stani
sławem, późniejszym biskupem k ra
kowskim. Zwiedzili Niemcy. Holan- dyę, Włochy i Francyę. Wszędzie mieli wstęp do dworów. Byli u ce
sarza, u papieża, u króla francuskie
go. odwiedzili elektora bawarskiego, Maksymiliana Emanuela, i jego żonę.
Teresę Sobieską. swoją daleką „koli- gatkę".
Po powrocie do kraju spadły na Załuskiego, zwyczajem wieku, pier
wsze duchowne godności, choć nie był jeszcze księdzem. Wprawdzie chciał już w Rzymie wstąpić do za
konu jezuitów, ale go dla młodego wieku nie przyjęto...
Więc już jako proboszcz płocki i archidyakon pułtuski wybrał się na teologie do Paryża. W Sorbonie mie
wał mowy i dostał stopień bakałarza.
W r. 1723 Rostkowski, sufragan łucki, wyrobił mu miejsce w kapitu
le warszawskiej, -co pozwoliło mu później zostać proboszczem w ar
szawskim.
K aryera starszego brata była je
szcze szybsza. 28-letni Andrzej Sta
nisław został biskupem płockim. Jó
zef był na jego konsekracyi w Czę
stochowie w kaplicy cudownego o- brazu N. M. P. (13 lutego 1724 r.).
W r. 1728 został referendarzem koronnym. Jednocześnie przyjął święcenia kapłańskie z rąk Jana T ar
ły, biskupa poznańskiego. W krótce wygłosił mowę na pogrzebie hetma
na Chomentowskiego w Samborze (z notat własnych).
Odtąd spadają na niego rozmai
te zaszczyty i godności. Jest depu
tatem starszym krakowskim, posłem na generał pruski, infułatem kodeń- skim, kilkakrotnym opatem, a Le
szczyński mianuje go biskupem cheł
mińskim. Ale Sas zwycięża Sasa, i niedoszły biskup na czas pewien je- dzie do Lotaryngii, gdzie zostaje wielkim iałmużnikiem króla Stani
sława i kanclerzem jego żony. Tam się przyjaźni z uczonymi i powiększa swe zbiory.
Te zbiory, to największa jego troska i miłość. Za rzadka książką poleciałby na kraj świata. W nieur stannych podróżach po kraju prze
gląda biblioteki i archiwa, zabiera, co mu dadzą, kupuje, co jest do naby
cia,—i zaraz ida pełne paki do W ar
szawy. Staje się przytem pierwszo
rzędnym bibliografem - erudytem.
Książki zna nietylko z tytułu, ale i z treści — zadziwia ogromem wiedzy, jest żywa encyklonedya. Z Konar
skim wydaie Volumina Legum, z Mi- clerem i Bohomolcem kroniki pol
skie i łacińskie. Ma w rękonisie 10- tomowe dzieło „Bibliotece polona magna universalis" — zanewne jest
to toż samo dzieło, co Conspectum Scriptorum Poloniae Orthodoxae, które pragnie wydać droga s"b- skrypcyi. ale zbiera zaledwie 30.000, i fo ..z cudzvch krajów", kiedy po
trzeba 100,000 — więc narzeka „na niedbalstwo czyli skąpstwo Nuszvń- ców (rękopis). Jego Specimen hi- storiae criticae, to ..nierwszv u nas przvkład rozumnei krytyki history
cznej". Pragnie założyć uniwersytet
Biblioteka Załuskich za rządów komisy! Edu- kacyjnej. (Z e zbiorów A l. K r a u s h a r a l
4
w Warszawie, pracuje nad stworze
niem Towarzystwa Przyjaciół Nauk.
W r. 1758 zostaje biskupem ki
jowskim. Całą rozprawę można na
pisać o jego kazaniach, wizy tacy ach, konsekracyach, nawiedzaniach cu
downych obrazów — wogóle o pra
cy pasterskiej.
Na sejmie koronacyjnym 1764 r.
prosi, by Rzeczpospolita wzięła w swą pieczę fundacyę biblioteki.
W r. 1766 miał „żwawe spory"
na sejmie, broniąc duchowieństwa od ciężarów i wiary przeciw dyssy- dentom. „Wpadłem w niełaskę — Pisze — lecz wolę narazić się lu
dziom, niż Bogu" *).
Naraził się nietylko ludziom, ale i obcemu mocarstwu. 13 październi
ka 1767 r. porwany został z sejmu z Sołtykiem i dwoma Rzewuskimi.
Dwa miesiące przesiedział w aresz
cie wileńskim, poczem został zesła
ny do Smoleńska, a następnie do Kaługi.
Na wygnaniu pisał „najcelniej
sze" swe dzieło: „Polska w obszer
nych wiadomościach swoich skróco
na". Dzieło to pozostaje dotychczas w rękopisie — tylko część jego w y
dał Muczkowski w r. 1832 p. t. „Bi
blioteka historyków, prawników i polityków polskich".
Powrócił do kraju dopiero w ro
ku 1773, ale zaledwie dziesięć mie
sięcy cieszył się widokiem swoich.
Zmarł 7 stycznia 1774 r. Prosił, aby ciało jego, jako proboszcza w ar
szawskiego, pochowano „u Fary u nóg Pana" (rękopis). Serce, zgodnie z jego życzeniem, odesłano do Żyto
mierza.
Bibliotekę, która już była otwar
ta dla publiczności w r. 1747, oddal za życia Rzeczypospolitej. Już w sam dzień jego śmierci zebrała się w obecności króla Komisya Eduka
cyjna, aby obmyśleć środki „ubez
pieczające całość biblioteki po zm ar
łym biskupie pozostałej". Na admi
nistratora jej powołano Ignacego Po
tockiego.
Niema miejsca w krótkim a rty kule opisywać układy z Załuskimi i starania o utrzymanie, uporządko
wanie i finansowe zabezpieczenie bi
blioteki2). W szystkie zresztą zacho
dy i dobre chęci zburzył r. 1794.
Na rozkaz z Petersburga zabra
no bibliotekę w r. 1795, jako zdobycz wojenną, i wywieziono nad Newę.
Współcześni opisują, jak się to odbywało. Przytoczm y jedno tylko świadectwo obecnego wówczas w Warszawie ks. Goergela, sekretarza ambasady francuskiej w Wiedniu:
....Brano księgi na ramiona i rzucano je w długie paki, sklecone naprędce; wielkie, średnie, małe to
my leżały jedne na drugich; gdy skrzynię zapełniono, zabijano ją de
skami. W chwili, gdy jedną z nich D Rękopis.
a) Ciekawi znajdą szczegóły w pra
cy p. Ignacego Baranowskiego: „Biblio
teka Załuskich w Warszawie", wydanej nakładem Tow. miłośników historyi.
zabijano, przyszło im na myśl umie
ścić jeszcze jeden wielki tom, 3 sto
py długi a 2 szeroki, oprawiony w sa
fian czerwony ze zlotemi wyciskami, a zawierający wspaniałe sztychy z objaśnieniami. By go szybko umie
ścić, kozacy przecięli go na dwie części".
Pewną część wywiezionych skar
bów rozchwytały „osoby, łatwiej przysunąć się mogące". W drodze dużo pak skradziono. Lelewel świad
czy, iż w Grodnie „korcami" zbywa
li księgi ci, „co zachwycili jaką par- tyę". Pomimo to, przybyło do P e
tersburga jeszcze 262,640 tomów.
24,575 rycin i 11,000 rękopisów! Zbiór ten „dołączono" do tworzonej cesar
skiej biblioteki, która liczyła wów
czas 20,000 tomów.
Biblioteka Załuskich dorówny
wała swym ogromem trzem najwięk- K. Bartoszewicz.
W sprawie wykształcenia artystów polskich.
Jak powinna być prowadzona Szkoła Sztuk Pięknych w Warszawie.
A nkieta „Św iatu".
Skorzystaliśmy z krótkiego po
bytu w W arszawie hrabiego Edwar
da Raczyńskiego, dawnego prezesa krakowskiego stowarzyszenia sztuk pięknych i właściciela wspaniałej galeryi obrazów w Rogalinie, aby zasięgnąć jego zdania w obchodzą
cej nas sprawie.
Hr. Raczyński nadesłał nam u- przejmy list, w którym od odpowie
dzi prostej na ankietę się wymówił, niemniej w tym liście wypowie
dział szereg interesujących poglą
dów na zadania budującej się uczel
ni artystycznej w Warszawie. W ten sposób hr. Raczyński, oświecony a bezinteresowny wielbiciel muz, za
strzega się jakby, iżby jego luźno i dorywczo wypowiedzianych sądów nie traktować zbyt solennie. Niemniej będą one z pewnością cenne dla na
szych czytelników.
— Sprawa założenia nowej u- czelni czy też zreformowania istnie
jącej. zdecydowanie kierunku, jaki takiej uczelni w Warszawie dać nale
ży. jest bardzo ważną sprawą i sta
nowczego sądu o tern wydać nie można, nie zbadawszy jej uprzednio
szym bibliotekom w Europie: wie
deńskiej, monachijskiej i londyńskiej.
Kapitały jej i nieruchomości za
brał rząd pruski, pan ówczesny W ar
szawy. W r. 1807 zgorzał gmach bi
blioteki. Pozostały do dziś dnia o- zdabiające go popiersia królów pol
skich, które Załuski otrzymał po het
manie Chomentowskim (ręk.).
Starano się później o zwrócenie biblioteki W arszawie —: ale starania te nie odniosły skutku. Nawet Teo
filowi Załuskiemu, targowiczaninowi, b. kuratorowi biblioteki, odpowie
dziano odmownie (Kraushar. „Obra
zy z przeszłości"). Ostatni raz „mia
no nadzieję" orzed dziesięciu laty, za „dni wolności", ale i te dni, i ta nadzieja są już jedynie wspomnie
niem historycznem.
wanei, która tworzyć
Edward hr. Raczyński. .
Fot. G iirtlera.
gruntownie i zblizka, nie zastanowi wszy się nad nią wszechstronnie. I- stnieje tendencya o dszeregu już lat do popierania rozwoju sztuki stoso- ma łączność p o m i ę d z y sztuką czystą a p r z e m y słem albo rze
miosłem — u- szlachetnić te ostatnie, za
chować im i pogłębić od
rębności na
rodowe a na
wet mniej po
ważne różni
ce lo k a ln e , p ro w in c y o - nalne, regio
nalne — ura
tować je od utonięcia w oceanie wszechświatowej banalności.
Piękne to zadanie.
I niezawodnie — użyteczności pełne.
Ale jednego nie można tu stra
cić ani na chwilę z oczu. Tego mia
nowicie, iż rzeczywistą, zasadniczą, konieczną podstawą sztuki stosowa- 5
nej jest sztuka zwana czystą. Sztuka w jednem słowie, lepiej będzie po
wiedzieć.
Sztuka czysta, sztuka wielka, Sztuka, nie wyłącza bynajmniej ze swego królestwa stosowanej sztuki.
Ta ostatnia z tamtej, macierzystej, wypływa.
Otóż — która z nich potrzebuje narazie w W arszawie energiczniej
szego poparcia?
Może — obie?
Stworzyć w W arszawie instytu- cyę, podobną do paryskiej szkoły Arts et Metiers, znaczyłoby to zmie
nić bardzo gruntownie charakter u- czelni, co do jej strony artystycznej.
Ale może takiej właśnie uczelni w tym momencie naszego kultural
nego rozwoju najbardziej w W ar
szawie potrzeba?
Hr. Edward Raczyński odpo
wiada nam „zapytaniami na zapyta
nia". Nie uważamy ich bynajmniej za zbyteczne. Dobrze postawione, do
brze określone zapytania ograniczają kwestyę każdą do jej istot*y i przy
gotowują odpowiedzi nietyłko sta
nowcze ale i — ostateczne.
Pozatem sądzi hr. Raczyński, iż ta sprawa została już w znacznej części przesądzona przez samą szla
chetną ofiarodawczynię gmachu dla nowej uczelni.
— Jakie były życzenia pani Kierbedziowej? Jak zapatryw ała się ona na dzieło, które dźwignąć zamie
rzyła? Tego nie wiem. Ale to prze
cież musi tu być decydujące. W pro
gramie tej instytucyi duże miejsce zająć musi w naturalny sposób jej wola, bez której nie byłoby samej in
stytucyi...
P. Juliusz Herman, prezes Towarzystwa Zachęty Sztuk Pięknych.
Między tak zwaną sztuką czy
stą a sztuką stosowaną linii rozgrani
czającej przeprowadzić niepodobna.
Proces twórczy jest jednaki, różni się tylko celem i formą. Wszak, daj
my na to, budownictwo, wspaniała i bogata dziedzina sztuki, może być podciągnięte pod pojęcie sztuki sto
sowanej. Wysiłek twórczy, wypo
wiadający się w obrazie, rzeźbie, wi
trażu, ornamencie i t. p„ jest w swo
jej istocie ten sam; — może tylko być głębszym lub silniejszym w za
leżności od talentu twórcy, od tre
ści wewnętrznej dzieła, oraz od tru
dności pokonania materyału, z ja
kim artysta ma do walczenia, — tern samem od sumy napięcia duchowe
go, wiedzy i doświadczenia, jakie w dzieło wnieść trzeba.
W ychodząc z takiego założenia, wydaje mi się, że zadaniem każdej szkoły powinno być zasadniczo kształcenie ducha artystycznego, smaku i wiedzy w każdej dziedzinie, w jakiej sztuka wypowiadać się mo
że. Jest to jednak najogólniejsza, na
wet, powiedzieć należy, banalna za
sada, wskazująca w danym wypad
ku tylko na to, że Szkoła Sztuk Pię
knych w W arszawie winna być u- czelnią wyższego, akademickiego ty pu.
Na zapytanie, jak pokierowaną być ma wspomniana instytucya, od
powiada, w mojem mniemaniu, sa
mo ż y c ie ...
D o tą d d z ie dzina t. zw.
sztuki stoso
wanej leżała długie lata od
łogiem; do
piero w osta
tnim dziesiąt
ku lat rozpo
czyna się mo
zolna i kon- s e k w e n tn a praca kilku
nastu wybi
tnych a rty stów na tern polu. Jest to znamiennym dowodem dojrzewających w tym kierunku po
trzeb, które poprzeć i rozwinąć nale
ży. Są to wysiłki cenne pojedyńczych ludzi, które znajdowały niejednokrot
nie wyraz swój w urządzanych w naszem Tow. Zachęty wystawach.
Ale te usiłowania należy zorganizo
wać i to — w rozumieniu najpilniej
szych kulturalnych potrzeb, — jest, sądzę, najbliższem i najpoważniej- szem zadaniem szkoły.
Nadto rozwój życia społecznego wykazuje coraz większe różniczko
wanie się funkcyi, czyli konieczność specyalizacyi, proste powtórzenie więc typu szkół istniejących nie by
łoby, mojem zdaniem, zupełnie celo- wem.
Ustawa Szkoły Sztuk Pięknych zapewnia, o ile wiem, tak szerokie pole działania, że daje możność roz
woju we wszelkich kierunkach; dla tego byłoby wielką zasługą, gdyby Szkoła podjęła pracę niemal u nas nową a pilną. Zastrzedz się jednak muszę, że specyalizacya, o której mowa, nie może być tak daleko po
suniętą, jak jest w krajach o starszej kulturze artystycznej i mających bogate na takie cele środki. Istnieją szkoły, które przy szerokiem rozwi
nięciu działów sztuki stosowanej po
siadają działy sztuki czystej,—dzia
ły wzajemnie dopełniające się. Może się mylę, ale zdaje mi się, że w wa
runkach, w jakich się znajdujemy, ten typ uczelni będzie najwłaściw
szy.
Na zakończenie jedna jeszcze u- waga. Jeżeli pilną jest potrzeba po
wołania do życia szkoły, która by wniosła nieco ducha artystycznego w dziedzinę sztuk stosowanych, to niemniej ważna jest dla mnie spra
wa gromadzenia dziel, wzorów, sło
wem, tworzenie zbiorów, które by przybliżyły niejako nam przeszłość a utrwaliły teraźniejszą działalność artystyczną w dziale sztuk stoso
wanych. I nie wątpię, że to nastąpi, bo nastąpić musi.
P. Edward Trojanowski, pro
fesor Warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych, artysta - deko
rator.
— Ankieta „Świata", niewątpliwie bardzo aktualna, wydaje mi się jednak nieco już spóźniona: Z żalem w y
pada mi to stwierdzić, że gdy Szko
ła przeżywała najcięższe chwile w okropnym lokalu przy ulicy Hożej i rozrzucona po mieście, społeczeństwo i prasa zbyt mało się nią intereso
wały. Bez przesady mogę powie
dzieć, że na wystawach dorocznych bywało zaledwie po kilka osób, — a szkoda, doprawdy, gdyż znajdo
wały się tam prace, świadczące o wysokim poziomie artystycznym W arszawskiej Szkoły Sztuk Pię
knych. Nie chcąc wszakże uchylić się od ciążącego na mnie obowią
zku udzielenia moich skromnych u- wag o Szkole, odpowiadam na py
tania zawarte w ankiecie „Świata".
Podziału między t. zw. sztuką czystą a stosowaną nie rozumiem zupełnie, sądzę bowiem, że ludzie pozbawieni talentu ani w jednej ani w drugiej nie zdołają dokonać ni
czego, zasługującego na uwagę, natu
ra zawsze będzie dla wszystkich sztuk źródłem natchnień. Pogląd ten uznały dzisiaj akademie na Zacho
dzie; wszyst
kie one wpro
wadzają do u- czelni sztukę dekoracyjną, obokstudyów z żywego mo
delu. Ostatni dowód tego złożyła Aka
demia kra
kowska, która powołała na katedrę sztu
ki dekoracyj
nej p. Dębic
kiego i utwo
rzyła katedrę architektury i nauki wnętrz, powierzając ją b. profesoro
wi W arsz. Szkoły Sztuk Pięknych, arch. J. Gałęzowskiemu i art.-mal. J.
Czajkowskiemu.
W kierunku rozwoju sztuki de
koracyjnej W arszawska Szkoła Sztuk Pięknych, od początku swego istnie
nia, czyniła wysiłki, przerastające nie
raz jej siły. Brak funduszów stawał za
wsze na przeszkodzie dobrym chęciom profesorów i talentowi uczniów: nie było warsztatów, materyałów, skaso
wano naukę wnętrza, którą z powo
dzeniem wykładał prof. J. Galęzow- ski a przedtem ś. p. Tomasz Paj- zderski. Mimo tych przeszkód i bra
ków — sztuka dekoracyjna w Szko
le Sztuk Pięknych usiłowała stać na wysokości zadania; tylko ten, kto nie chciał, kogo to nie interesowało—
nie widział doskonałych nrac uczniów Szkoły w zakresie: meblarstwa, tkactwa, litografii, witraży, zdobnic
twa drukarskiego, m alarstwa mural- nego (klejowego i freskowego), któ
rych okazy znajdowały się na osta-
E dw ard T ro ja n o w ski
6
tnich wystawach prac uczniowskich.
Ale wszak studya tego rodzaju w y
magają przebogatych zasobów (o- prócz modela ludzkiego, modele zwie
rzęce, kwiatów, ptaków i t. d.) - a tego wszystkiego W arsz. Szkoła Sztuk Pięknych nie posiadała. Do
chodziło do tego, że profesorowie ze swojej szkatuły pokrywali niejedno
krotnie koszty kupna nieodzownie potrzebnych m ateryałów !
W ankiecie „Świata" — widzę pytanie: czy nie byłoby pożądane wzorować Warsz. Szkoły Sztuk Pię
knych na paryskiej Arts et metiers?
Jestem zdeklarowanym przeciwni
kiem tej szkoły i panującej w niej metody, która jest oparta wyłącznie na kopiowaniu starych wzorów. Acz
kolwiek jestem zwolennikiem nawią
zywania nici z przeszłością, gdyż...
nic nie powstaje z powietrza... to je
dnak kopiowanie uważam za szkodli
we. Francuzi w ostatnich czasach sami gubią się w pojęciu indywidual
ności narodowej, a, kopiując wciąż swoje Ludwiki i pomijając rozwój stopniowy doszli do tego, że osta
tnia jesienna wystawa w Grand Pa- lais stała się typowo niemiecką. Za przykład raczej postawić możemy sobie Anglię.
Z tych względów pragnąłbym uchronić moich uczniów od zatrace
nia ich indywidualności osobistych, gdyż W arsz. Szkoła Sztuk Pięknych powinna nosić charakter wybitnie polski. Jeżeli sztuka ludowa mogła nam dać tak Piękne budownictwo drzewne, z którego już dzisiaj potrafią korzystać nawet niemieccy budowni
czowie, i tak przebogate zdobnictwo we wszystkich dziedzinach ręko
dzielnictwa, — to ileż możemy się spodziewać od młodzieży artystycz
nej, kochającej tę przeszłość i m ają
cej niezachwianą wiarę, że społe
czeństwo tej pracy od niej naprawdę Potrzebuje.
Dzięki wspaniałej ofierze P. Eu
genii Kierbedziowej, Warsz. Szkota Sztuk Pięknych otrzym a idealne warsztaty dla tkactwa (kilimowego
• gobelinowego), piece ceramiczne, maszyny drukarskie do litografii, akwaforty i drzeworytu z całkowi
tym urządzeniem, co da możność na miejscu wykonać spoczywające sto
sami w szafaeli kompozycye ucznio
wskie, które latami czekały na zrea
lizowanie w materyale.
W szystko to atoli da się uskute
cznić, jakoteż... powiększenie grona Profesorów, wprowadzenie napo- wrót architektury wnętrza, utrzy- 111VWanię warsztatów (materyał, opat, robotniey) tylko wówczas, gdy społeczeństwo polskie zechce zrozu
mieć, że Szkoła Sztuk Pięknych jest nm koniecznie potrzebna, i przestanie
?*C oglądać biernie na ofiarność — Jednego człowieka.
_ / l w r s i 3 h o j n Ą o h /is t
t- c /m o jr tj '?S?/?1C W ^JW rjfJP C X.aw Wsifa J n c -jc n y ' Zi'- w 3 e r v ^ 3<3u->n n j j ę p r f r f a r j . c 3 ^ y y /r t'1 ^•'■J‘ S'{ j r o t t - ^ ć d 3 O W ' » i . /'r^ A w y ^T<>:
3& V w * ,v w. 3a 3 ji3 r ^ r t
honc t & e y 3 ‘”,Ą /$<>h/3 ć*ą p rjcft beje y*'*//'^;
zy / //z /z y ry // Zy SHCglc y e ^ /a c j ł^czf!, lo
/n i 3 » ł c e / o j r j fi# rt& f, £ ( M M t m y sg-0 m m r
. . . . ■ , . rW L
j u ^ z-* - / Z r * 1 PohJ /o k >p ,n
h a u ' r n ji ^ x a h z a / ^ / *w>*/ » y % A ;
^>(^0 »a J r o h a c ^ i t . c **3$* 0 d *d W zrryrzt/^y ’ trH)l & ■ „ « t/^K-K ;/<f ''/<?/? ]>r'gc/Ąf<3 h> m [ /rx3#<> 3 / ta y?<jr v r ^ » < ^ >n<-3-3&U (a P&r*
^ v .n f . h ' ^ ' " 3 ^ 3 d 3 ^ * ^ 4 t°3 * f ' / ^ " ”/-
<£><?/ f v J V f i r f ^ y v ^ z ^ . orfami-/' JZu 6« J r J ]
yv yh j)a.yi
J j l Y i O . iiY ff[t
^ 6 rn*
i o v / i a
Ciekawy list ftnny Jagiellonki.
'io(rl<3i\
Komuż bo z nas nie przytrafiło się być w chwilowej potrzebie go
tówki, brak której, jak to powsze
chnie wiadomo, nietylko że sprowa
dza u zwykłych śmiertelników jak- najgorszy humor, lecz i wywołuje niekiedy z piersi westchnienie pełne zazdrości, naturalnie pod adresem możnych tego świata. Tymczasem najdowodniej przekonać się może
my z wiernej kopii listu obok załą
czonego, że nietylko gdzieindziej, ale i u nas, przykrości tego rodzaju nie omijały nawet głów ukorono
wanych. A że tak istotnie było, świadczą najlepiej słowa autorki te
go listu, słynnej córy domu Jagiello
nów, „życzliwej — iak widzimy na podpisie — panny Anny, królewny polskiej", skreślone pospiesznie w W arszawie (22. X. 1573). wskutek
„pilnej potrzeby", do niewiadomego adresata, aby pieniądze „za dzier
żawę kwartałową" najrychlej przy
słał przez „pana Bobolic...), gdyż
„taka dolegiość na nas — wyrzeka królewna że nie mamy tu za co rzeczy nam potrzebnych kupić ...
Z pisania tego przeciętny śmier
telnik. poza marna pociechą znosze
nia „dolegliwości" podobnych wspól
nie z purpuratami, wynieść może o konstytncyonaiizmie naszych Jagiel
lonów to chlubne przeświadczenie, że gdy szkatuła, czerpiąca z dóbr stołowych doctiód na icli utrzym a
nie, była opróżniona, woleli pisać u- przejme listy do ichmość panów szlachty, aniżeli chciwą rękę zagłę
biać w skarbie Rzeczypospolitej, w którym bodaj nigdy dna widać nie było.
Oryginał tego listu znajduje się w archiwum dóbr Rokitno Szlache
ckie (pod Zawierciem), clironiącem sporo dokumentów z ubiegłych stu
leci, miedzy któremi, zwłaszcza pod względem obyczaiowo-historycznym, niemało jest cennych.
Michat Poleski.
Panem zamku bobolickiegb, w rui
nach dziś leżącego, w pow. będzińskim, był wówczas Myszkowski.
ŚWlAT. Rok IX. Ab 9 z dnia 28 lutego 1914 roku. 7