Powszechnie znane rowery
• •
p o s i a d a j ą t a k o l b r z y m i e w z i ę c i e i r o z p o w s z e c h n i e n i e , p o n i e w a ż o d r ó ż n i a j ą s ię p r e c y z y j n o ś c i ą w y k o ń c z e n i a, n i e b y w a ł ą w y t r z y - m a ło ś -
k o ś c i ą c h o d u
N a r o w e r a c h „ O R M O N D E " j e ż d ż ą f il i s t r z e ś w i a t a , j a k ; F r i o l , B a d e r e t c ., ta k s a m o m i s t r z e K r ó l e s t w a P o l s k i e
g o : G r o n e z e w s k i , T k a c z y k e tc . N a u l i c a c h W a r s z a w y , n a d r o g a c h
’ s z o s a c h n a 100 r o w e r ó w s p o t y k a s ię 90 m a r k i „ O R M O N D E " , k t ó r e
n i g d y n i e z a w o d z ą . Z n a n e d o g o d n e w a r u n k i k u p n a n a fozpłaiy l*b« 3 . 5 0 ka m i e s i ę c z n i e . Ceny przystępne. — Zadatek niewymagalny.
C e n n ik i b e z p ła t n i e .
K a n t o r g ł ó w n y i A d m i n i s t r a c y a d l a K r ó l e s t w a P o l s k i e g o i R o s y i:
„The New Maison Ormonde”
W arszawa, Nowy-Świat 72.
S k ł a d y f a b r y c z n e : M o s k w a , S m o l e ń s k i R y n e k Ns 17 K i j ó w , M ik o ła j e w s k a Ks 3.
Ł ó d ź , S p a c e r o w a 40.
SZCZAWNICA
SZCZURY I MYSZY t ę p i s z y b k o
to w a n a w a p t e c e A . Z a l e w s k i e g o w m . R a w i e , ( g u b . P i o t r k o w s k a ) . P a s t a n i e z a w i e r a t r u c i z n , n i e s z k o d l i w a d l a l u d z i , d z i a ł a w y ł ą c z n i e n a g r y z o n i e , z a c o n a g r o d z o n ą z o s i a ł a w ie l k im m e d a le m z ło ty m . C e n a f u n t a 1.20 z p r z e s y ł k ą 1.45. N a l e ż n o ś ć m o ż e b y ć z a p ł a c o n a p r z y o d b i o r z e t o w a r u '
p e w n i e p a s t a , p r z y g o - , A . Z a ‘ ‘ ‘
P I W A
Z D R O W IE S IŁ A
TOW.flKC. BROWARÓW PAROWYCH
BERBU5CH iSCHIELE
p o le c a ją :
PIWO BAWARSKIE PILZEMSKIE
i K U lM B flC H
Telef. e k s p e d y c y i 9 .5 2 i 9 2 . 8 6 .
P I W A
S e z o n o d 2 0 m a j a d o 2 0 w r z e ś n i a .
SZCZAWY ALKALICZNO-SŁONE
(7 z d r o j ó w ) .
W s k a z a n ia : C h o r o b y d r ó g o d d e c h o w y c h , n a r z ą d u t r a w i e n i a , d r ó g m o c z o w y c h , p r z e m i a n y m a t e r y i j k r w i i c h o r o b y n e r w o w e . Z a k ła d i n h a l a c y j n y , h y d r o p a t y a , ł a z i e n k i m i n e r a l n e , k ą p i e l e i l e ż a l n i e s ło - f ie c z n e . M i e s z k a n i a z k o m f o r t e m o d 1.60 K . p o c z ą w s z y ; w I i I I s e z o n i e 20—3 0 # t a ń s z e . L e k a r z z a k ł a d o w y D r . K . W Ł Y Ń S K I i s i e d m i u w o ln o p r a k ty k u j ą c y c h . Z w o l n i e n i a o d t a k s w y j ą t k o w e , w I I - g im s e z n n i e w y k l u c z o n e . M ie s z k a n ia p o k a ż d y m g o ś c i u p r z y m u s o w o d e z y n f e k o w a n e ; ś m i e c i e i p l w o c in y s p a l a n e w s p e c y a l n y m p i e c u . S t a c y a k o l e i S t a r y S ą c z l u b N o w y T a r g . — Z g ł a s z a ć s ię o m i e s z k a n i a i f ia k r ó w d o Z a r z ą d u a u n i k a ć f a k t o r ó w . W o d y l e c z n i c z e „ J ó z e f i n a , M a g d a l e n a , W a n d a " i d o s k o n a ł e s t o ł o w e „ S t e f a n i J a n “ w y s y ł a Z a r z ą d w c z a s i e b e z m r o ź n y m w s k r z y n i a c h
p o 2 5 , 3 0 i 5 0 f l a s z e k . Do n a b y c ia ró w n ież w a p t e k a c h i d r o g u e ry a c h .
W a w m - fo k e Telefon 141-301
K a n to r Jw
ATJw&róJi
Te!.149-10M&
NAJWIĘKSZYM WROGIEM
p i ę k n e j c e r y t w a r z y i p i ę k n y c h r ą k j e s t s t a n o w c z o
m r ó z i z im n o :
s k ó r a ł a t w o p ę k a , łu s z c z y s i ę i t. d . K t ó r a z p i ę k n y c h p a ń z e c h c e z a p o b i e c ty m p r z y k r y m n a s t ę p s t w o m z im y i z a c h o w a ć p i ę k n e r ę c e , n i e
c h a j s t o s u j e ty l k o
KREM
Peltzera.
J e s t to ś r o d e k n i e o c e n i o n y p r z e c i w w s z e l k i m d e f e k t o m s k ó r y . S c h n i e n a t y c h m i a s t .
L i c z n e p o d z i ę k o w a n i a .
C R t M E P E L T Z E R , P a ris , 4 ru e C ali.
Do nabycia we wszyst
kich aptekach, składach aptecz. i perfumeryach.
świat" Nb 20 z dnia 16 Maja 1914 roku. 1
WINO UlflL
(VIN DE VIAL)
C H IN IN A , S O K M IĘSN Y, L A K T O F O S F A T W APN A.
Najskuteczniejszy środek wzmacniający.
Mipzhoflnu przy aneml |’ rek0" ' nicz.u qilliy walescencji, dla ko
biet, dzieci i starców.
Sprzedaż we wszystkich aptekach.
Kupuję Brylanty
H ENRYK JU W ILER
N o w y - S w i a t .Ni 5 9 . — I - s z e p i ę t r o . S p r z e d a j ą b i ż u t e r y ę i s r e b r a o k a z y j n i e . K o n t e a t u j ę s ię m a ły m z y s k ie m ,
b o w m i e s z k a n i u , t e ł . 55-28.
fyrgfPMAfwf'
[flPUWP.flbClBWjJ
OegHRWpyy<>JI
SZAWIE
— ► J u a t ś s ś
_ _ 03 “ • •”
_ J -»
' S S g
s u
oc M U
«u M OJ O . j 5 g
0 8 5 °
ul V
□ z ?
MYDŁO WASELlNO-LANOLINOWŁ
U D E L IK A T N IA J Ą C E S K O R E .
WODĘ KWFATOWĄJ f lt J ią W Y K W INTNĄ 11 PERFUMY, fAYDLo. b K l \ » l d □ □ NOWOŚĆ !!
WSZYSTKIE WYRO
BY NASZE O P A TRZONE SĄ ZNANĄ MARKĄ FABRYCZNĄ
WYSTRZEGAĆ SIĘ P O D R A B IA N I!
MESOLAMENT SP1ESS
(Unguentum mesotani cummentholo).
Leczy podagrę, reumatyzm , new ralgję.
Niezawodny środek zew nętrzny p rze ciw w szel
kim dolegliw ościom pochodzenia a rtrytyczn eg o.
Warszawskie Towarzystwo Akcyjne Handlu Towarami Aptecznymi
D A W N I E J 0063
„Zjedn. Aptekarze” i „fuOwik Spicss 1 Syn” .
Dostać można wi wszystkich aptekach.
a
* M o bC
« u Q. U -r.n «r
•** t-, u, o 0 3 °-
« S i B
° i ? «, *
«f 2■ E ’® «
" 2 - 2 - * C o s >>>
n, rt _ n
O (S
•o ° a a u « a \ o o 2 B a
< •3 « ° fl o" 3
* i? « u S . S -
»>
u . s S - a **»2 t fljT J u * -Z -N rt b£
bj° 2 S -2
; . § 3
Z o a « U44 C 0 o a « c«
a & s 2
LU -S U E -
5 c a K 4 -S
u . e »
“■ S-.
iii ca q::z?
ó_<
_i _
u 22
H 22
- c o
«✓»
ctj ca
5 g
parfum
LES PARFUMERIES
6 Rue Ed.Ou&rdvn-PARlS
<LLU$T«A~»MOT»
KiihleMikschciTurk
Właściciel B .Żurkow ski Warszawa h
AlejeJerozoiimsK ' >3.
Tel. 31.27. . A
f- - - \ Varsovie-yiutomobile
WARSZAWA, ulica KOPERNIKA M 4/6.
T e le f o n 8 5 - 3 3 i 5 1 -0 7 .
W yłą c z n e p rz e d s ta w ic ie ls tw o na K ró le stw o i L itw ę firm sa m ochodow ych:
DELAUNAY-BELLEViLLE, MINERWA, LORRAINE-DIETRICH,
OVERLAND,DELAHAYE.
In sta la cye firm y
„ V A R 5 0 V I E . A U T 0 M 0 B I L E ”
o b e jm u ją :
Warsztaty reperacyjne, fabryką karoseryi i garaże
z zam kniętym i boksami.
SPRZEDAŻ W SZELKICH AKCESORYI.
V. _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
J
\A /IF n7P IF ie p o r t r e t y z f o t « -
łilŁ U fcU lL j grafii wszelkiego r o d z a j u n a j t a n i e j i n a j l e p i e j w y k o n y w a /A
Zjednoczeni Artyści Malarze,
W a r s z a w a , Z ł o t a 1 6
Z IE N IE W IC Z .
KAPELUSZE i CZAPKI męskie
k r a j o w e 1 z a g r a n i c z n e p o l e c a
Cieszkowski
Chmielna JMs 16. Tel. 109-51.
ZAKŁAD WODOLECZNICZY
D= H. Chramca
ZAKOPANE.
K w ie cie ń , M aj ceny zniżone. N a jo d p o w ie d n ie jszy cza s dla odpoczynku i leczenia.
K U P U J E M Y K A Ż 0 Ą I L O Ś Ć Ż E L A Z A K U T E G O I L A N E C O O R A Z W S Z E L K I E M E T A L E , rew w »m ,.rtR R A M EN TU H “
WAąózAWA ; ĄnouHA 3 0 re tl8 ł-? 3
| Kompanja Elektryczności w Warszawie, j
I O D D Z IA Ł IN S T A L A C Y I B e rg a 6 .
| T e l e f o n y : 7 8 - 3 5 G a b i n e t s z e f a . 8 6 - 3 0 B u c h a l t e r y a . 8 6 - 3 0 s
> d o d a t . K a s a i S k l e p . 8 6 - 3 0 d o d a t . M a g a z y n . 8 3 - 4 6 B i u r o ł
£ t e c h n i c z n e i a k w i z y c y a . 8 3 - 4 9 B i u r o m o n t a ż o w e .
I
Na składzie w ielki wybór najw ykw intniejszych żyrandoli tfabryk włoskich, angielskich, francuskich i niemieckich.
DUŻY WYBÓR RONDELKÓW i CZAJNIKÓW ELEKTRYCZNYCH. $
PRZEDM. 3 8
iTOW ftRldJW O
SKŁADY-'ŚRODKOWA B y f Ł L j .i Ś j b B j l
u d hHB
Przechowamie, przeprowałiZki mebli
H u r to w y i d e t a li c z n y s k ł a d p a p ie r u
„WŁADYSŁAW BEDNAWSKI"
89U W ła śc ic ie l A . SZTURM.
W a r s z a w a , M io d o w a JVa 2 . T e le f o n 7 2 .
p o l e c a : M a t e r y a ł y p i ś m i e n n e i r y s u n k o w e . K s i ę g i b u c h a l t e r y j n e , R e j e "
s t r a g o s p o d a r c z e , D r u k i w s z e l k i e g o r o d z a j u . A l b u m y d o f o t o g r a f j b d o k a r t p o c z t o w y c h . O b s ta lu n k i z p r o w in c y i z a ła tw ia s i ę o d w r o t n ą p o c z tą -
Zędac wszędzie D'OR5AY.I7.Ruedela Paix.PARYZ
Zakład Dekoracyjno-Tapicerski I Stolarski
a. STRÓMIŁO A ITekfo°n 29-99.
C a ł k o w i t e u r z ą d z e n i a l o k a l i l u b p o j e d y n czC s z t u k i Ceny nizkle.
PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó l e s t w ie i C e s a r s t w i e : Kwartalnie Rb. 2.25. Półrocznie Rb.
4.50 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Królestwie I Cesarstwie kop. 75, w Aus- tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb S zt.“ dołącza się 50 hal. Numer 50 hal. Adres: „ŚW IAT" Kraków, ulica Du
najewskiego N2 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego mielsce na 1-ej stronie przy tekście lub w tekście R b -1. na 1-ej stronie okładki kop. 60 Na 2-e) I 4-eJ stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cla strona okładki
• ogłoszenia zwykłe kop. 25. Za tekstem na białej stronie kop. 30 Kronika to
warzyska, Nekrologi I Nadesłane kop. 75 za wiersz nonparelowy. Marginesy:
na I-ej stronie 10 rb , przy nadesłanych 8 rb., na ostatnie) 7 rb- wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 176. Załączniki po 10 rb.
od tysiąca.
Rdres Redakcyl I Administracyl: WARSZAWA, Zgoda Na 1.
T e le fo n y : Redakcyl 73-12. Redaktora 68-75. Administracyl 73-22 I 80-75.
Drukarni 7-36. FILIA w ŁODZI, ulica Piotrkowska N2 81. Za odnoszenie do domu dopłaca się 10 kop. kwartalnie.
— -
Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚW IAT” . Redaktor: Stefan Krzywoszewski Warszawa, ulica Zgoda Ne 1 róg Chmielnej.
R e d a k to r o d p o w ie d z ia ln y n a G alicyę: A n to n i C h o ło n iew sk i, K raków , D u n ajew sk ieg o Ns 1.
Teatr Nowoczesny
RÓG JASNEJ I SIENNEJ.
Przedstawienie o godz. 8 i 10-ej.
W niedziele i św ięta o g. 4, 6, 8 i 10.
Ceny miejsc od 40 kop. do 1.50 kop.
KAZIMIERZ EHRENBERG
Czasy teraźniejsze
Cena rb. 2.20, z przes. 2.50.
Do nabycia we wssyst. księgarniach.
Francuskie Tow . Ubezpieczeń ua życie
„ U U R B A IN E ”
Ulgi na w y p ad ek n iezd . do p ra c y F ilja dla K ról. P o l. Marszałk. 136.
8857 O d d z ie l m iejsk i: ulica Moniuszki Nr. 2.
B iu ro K ijo w sk ie: Kijów, ulica Kroszczatik Nr 45.
KAZIMIERZ OSSOWSKI m*.
O b r o ń c a p a t e n t o w y . P e te r s b u r g —W o zn ieaien sk ij P ro s p . M 20.
B e rlin —P o tsd a m e rstra sse 5.
H o t fftl R O Y f l L w W A RSZA W IE
n u i B I n M U n i . Telefon: B-M, 8-21 W indn. E le k try c z n o ś ć K ą p ie le
1
NOWOŚĆ! NOWOŚĆ!
STEFAN KRZYW OSZEW SKI
ROZSTAJE
»»M
KOM EDYA W 3-ch A K TA CH
Do nabycia we wszystkich księgarniach.
* ■
k I f l M i B l l Ć f * V Z n ak o m ita cze k o la d a g o rz k a , a zzz b iało -żó łte o p ak o w an ie. — FABRYKA A . P I A S E C K I — K R A K Ó W .
C O G N A C
„I. & F. M ARTELL”.
WSZECHŚWIATOWA MARKA.
KARMELKI i CZEKOLADĘ
PO LECA
CZESŁHW TW H R O W SK I
Chłodna Ne 36, lei. 72-75.
REKTYFIKACYA WARSZAWSKA
POLECA c i i i / i i p u r ”
wyborową „O lW U U lią .
Rok IX. Ne 20 z dnia 16 m aja 1914 r.
Polskie gniazda robotnicze we Francyi.
Trzy dni w Lallaing.
Z w a żyw szy na r o zg ło s , ja k ie g o d o czeka ł się a r ty k u ł p . 1 'im a rd ‘a o im m i- g r a c y i ro b o tn iczej p o ls k ie j do g ó r n caych okręg ó w p ó łn o cn ej F ra n c yi, u p ro si
liśm y zn a n eg o litera ta i poetę, p. T adeusza N a lepinskiego, utalen to w a n eg o a u tora „Śpiew nika ro zd a r te g o ” , by um yśln ie dla „Św iatu” te kolonie polskie odwie
d z ił i by w ra że n ia m i p o d z ie lił się c n a s zy m i czytelnikam i.
Niech będzie pochwalony!
Natura ludzka czasem dziwnie sprzeciwia się faktom.
Faktem, wyrażonym czarno na białem w dzienniku „Temps“ z dn.
10 kwietnia, a zakomunikowanym mi przez redaktora „Świata", z którym się przypadkowo spotkałem w P a ry żu, było, że w departamentach Pas de Calais i Nord przebywa łącznie kilka tysięcy górników polskich i że w miasteczku Lallaing, o 8 kilome
trów od Donai, stanowią oni już bliz- ko połowę ludności. A jednak, gdym, zaciekawiony do najwyższego stop
nia tą nową oazą polską, wsiadał w Paryżu na dworcu północnym do rannego rapide'u, by na własne oczy przyjrzeć się tej kolonii, tak intrygu
jącej p. Yimąrda, w gruncie rzeczy niebardzo jakoś wierzyłem w to wszystko. Sugestya zewnętrzna po
sępnego poranku i mgieł, unoszących się nad Paryżem , otoczenie ponu
rych, niewyspanych przemysłowców, w racających ze stolicy do zagłębia, bezwzględnie obcy świat i ludzie, to wszystko razem sprawiało, że „nie
bezpieczeństwo inwazyi polskiej" o 3 godziny jazdy z P aryża wydawało mi się nietylko nieprawdopodob- nem, ale zgoła czemś urojonem. Po
mimo to, na złość posępnym myślom, pędziłem, czy raczej fruwałem w naj
szybszym francuskim pociągu, po
przez najbrzydszy kraj francuski, na północowschód. Pociąg, raz tylko zatrzym aw szy się w Arras, mknął do Donai wśród płaskich, bezbarw
nych łąk, wśród kanałów i kominów, zrzadka tylko rzucając w przestrzeń małe gaiki sierocych drzew, zaledwie budzących się do życia w zielonej koronce kiełkujących pączków i liści.
Donai. dość schludna, licząca kil
kanaście tysięcy głów mieścina, po
siadająca niezgorsze muzeum i gale- ryę obrazów, nie posiada jeszcze tą- xi-auto, ani nawet widocznie roz
mieszczonych dorożek. Ponieważ Lal
laing nie jest dotychczas połączone z Donai tramwajem, nie pozostawało mi nic innego, jak puścić się w świat piechotą, w nadziei, że coś się prze
cie znajdzie. Wobec sprzecznych, jak zwykle, rad polieyanta, hotelarza i portyera, postanowiłem ufać jedy
nie mapce wojskowej de 1‘Elat major, i ruszyłem kolejką podjazdową na wschód do wioski Montigny, skąd już było nieco bliżej do Lallaing.
Tam wylądowawszy, szedłem przez łąki w wiadomym kierunku, wciąż jeszcze nie wierząc, aby wielkie ko
miny, widoczne jeszcze z Montigny, należały do szybów, dookoła których rozbrzmiewa niemal wyłącznie pol
ska mowa...
Skracając sobie miedzami drogę, dobrnąłem do pierwszego z brzegu
„estaminet", czyli szynkam i osady Lallaing. W gospodzie tej, której typ zapożyczono z Flandryi belgijskiej, a których samo Lallaing posiada o- becnie przeszło sto, otrzymałem pierwsze informacye o polakach już u źródła. Skosztowawszy kwaśnego i mdłego piwa, znacznie pokrzepiony na duchu, ruszyłem przez inne mie
dze i rowy ku długiemu, sym etrycz
nie rozrzuconemu w oddali łańcucho
wi domów, noszących już miano „ko
lonii polskiej". Nie bez wzruszenia zaczepiałem każdego z napotkanych wieśniaków, starając się wymiarko- wać, czy z pod słomianego kapelu
sza a z ponad rozoranej ziemi nie patrzą już ku mnie poczciwe oczy polskiego chłopa. Ale odpowiedzi, przyjazne i w idokiem obcego przy- 1
J
r▼
I
» -
' G ó rn ik S te fa n R e je r z ro d zin ą . (Słuszny p o w ó d do z a z d ro ś c i fra n c u z ó w ).
bysza, depcącego po miedzach, nie stropione, brzmiały wciąż jeszcze w wykrętnem narzeczu patois...
Tedy, przesadziwszy ostatni rów, stanąłem obok długiego rzę
du rudawych, świeżo wymurowanych domów, na czarnem klepisku. Gro
madka dzieci odwróciła ku mnie główki z pod zagrody, gdzie kupa piasku, udekorowana pudelkami, mia
ła wyobrażać jakąś niezmierną dzie
cinną stolicę, a może nawet dworzec kolejowy. Spojrzało na mnie kilka par modrych, jak habry w polu, py
tających, jak przepaść — oczu.
Zaryzykowałem.
Niech będzie pochwalony Je
zus Chrystus... •
Cisza. Dzieci jakby drgnę
ły i spojrzały po sobie, lecz żadne się nie odezwało. Już miałem przejść koło nich, gdy nagle dobiegła mię nieśmiała i cicha, lecz w yraźna i nie- urojona odpowiedź, na której dźwięk stanąłem, jak wryty, na miazgą wę
glową ubitej ziemi francuskiej.
— Na wieki wieków, amen.
Tak to mała, sześcioletnia Pela- sia z Poznańskiego pierwsza mię na ziemi polskich górników w Lallaing pozdrowiła.
Dwaj p rze d s ta w ic ie le p o lskich górników .
Niezadługo szedłem już w towa
rzystwie jednego z najdzielniejszych i najbardziej oświeconych górników, Stefana Rejera, wzdłuż szerokiego gościńca, środkiem polskiej kolonii.
— To pan do nas po nogach (pie
chotą) przyszedł? — pytał mię sym patyczny towarzysz, ojciec dziewię
ciorga dzieci, z których pięciu synów starszych już pracuje w kopalni.
A po nogach... No, powiedz
cież, jak wam się tu widzi?
Jakoś mi trudno było opanować wzruszenie i nie chciałem odrazu przystępować do planowego wywia
du „z ołówkiem"; zresztą, nigdy tego dotąd nie robiłem, więc nie miałem
Panny Szm idówna i Mro zow ska, n a u czycie lki.
wprawy. Chodziło mi nadewszystko o pochwycenie żywej duszy tw arde
go poznańskiego robociarza na go
rącym uczynku zetknięcia się z kimś, kto mu przywozi tchnienie dalekiej Polski.
I nie zawiodłem się. Zarówno Re
jer, jak inni górnicy, którzy mię oto
czyli w małej grupie, uśmiechali się życzliwie i radośnie wyciągali ku mnie dłonie, nie wietrząc ani intere
su ani niebezpieczeństwa.
Z początku to tu, u nas cięż
ko było, jako że się mowy nie zna- je... — tak wyraził Rejer najdotkliw
szą troskę kolonistów.
— Panu dobrze, bo pan z fran
cuzem może mówić. Ale my tu ma
my na kopalni tłómaeza niemca, ni
by to szwajcara, ale przecie zawsze niemca. W Gena (Guesnain) maja polaka, Miłkowskiego. (syna pułkow
nika Jeża); my zaś wciąż żądamy, coby nam tego niemca wydalić, ale zarząd mówi, że nie może, bo on tu już dawno jest, to na to nie za
służył...
* Istotnie, pomijając już wszelkie prawa moralne kilkuset pracowników narodowości polskiej, obecność owe
go niemca na urzędzie tłómaeza wy
twarza niesłychane komplikacye praktyczne. Boć przecie nie wszy
scy górnicy polscy, nawet z Poznań
skiego. posiadają język niemiecki.
Robotnik polski, chcąc się porozu
mieć z francuskim urzędnikiem, szu
kać musi zazwyczaj towarzysza- wcstfalczyka, ten przekłada żądania kolegi w języku niemieckim owemu szwajcarowi, który z kolei tłómaczy rzecz całą na francuski.
— Ale mamy szkołę polską, księ
dza swego i nabożeństwo polskie — ciągnął Rejer — a tego w Prusach niema. Tu oddychamy wolnością i tu nam lepiej...
Zapytałem go, czy wiadomo ko
lonii polskiej w Lallaing, że p. Vi- mard w „Temps" opisał niedawno szczegółowo jej życie, dość wyraźnie udzielając w swym artykule prze
strogi zarówno francuzom, jak ob
cym przybyszom, którzy „nie powin
ni zapominać, iż naturalizacya jest nagrodą a nie prawem". Odpowie
dział. że wizytę p. Vimard mają wszyscy świeżo w pamięci, bo zwie
dzał on kolonie bardzo drobiazgowo, lecz że stosunki ich z francuzami są na zupełnie dobrej drodze i znacznie się w ciągu ostatnich miesięcy wy
równały.
Łatwo mi się było domyśleć, zna
jąc naturę francuzów, że główną pod
stawę bynajmniej nie bezinteresow
nego tego entente cordiale ludności miejscowej z mymi rodakami stano
wią poważne zyski, jakie tubylcy ciągną z dobrze zarabiających przy
byszów. I istotnie, o ile mieszkania, przez zarząd kopalń z Aniche wy
stawione dla polskich górników', są dobre, wygodne, czyste i bajecznie
■tanie (6 franków miesięcznie), o ty le za wszystko inne każą sobie fran
cuscy kupcy słono płacić. Myśleli już polacy o założeniu własnej koo
peratywy, lecz pono ich zamało je
szcze, a przytem powstanie sklepu polskiego rozjątrzyłoby napewno pogodne narazie, jak się rzekło, sto
sunki.
Zaproszony przez Rejera wstą
piłem do jego mieszkania w domu, zbudowanym według jednego dla wszystkich kolonistów, sym patycz
nego dla oka szablonu. Każdy taki jednopiętrowy dom posiada cztery mieszkania po cztery pokoje, z któ
rych dwa na dole, kuchnia i zazwy
czaj bawialnia. Wejście do każdej rodziny osobne z czterech podwórz.
przedzielonych ceglanym murem, co stanowi o wzajemnej dyskrecyi są
siadów.
Na stole w bawialni widzę świe
ży, onegdajszy „Orędownik Polski"
i „Gazetę Grudziądzką". Rejer wy;
jaśnia mi, iż olbrzymia większość górników pochodzi z Poznańskiego i z Prus Zachodnich i prenumeruje gazety, do których się przyzwyczai
ła w kraju. Gospoda poblizka z du
żą salą na 500 osób służy do zebrań towarzyskich raczej, aniżeli do lek
tury. Udaję się tam z kolei, sarn, prosząc Rejera, by doniósł o mem przybyciu miejscowym nauczyciel
kom. Spóźniona to prośba, bo oby
dwie panie już się dowiedziały o tern same i uprzejmie zapraszały na pod
wieczorek.
Gospoda, z czeska zwana gościń
cem, dzierżawiona przez p. Huialkę.
polaka, składa się z dużej izby re
stauracyjnej, gdzie można dostać miejscowego piwa, pograć w bilard, a nadewszystko nagadać się dość krzykliwie o sprawach bieżących.
Przylega do owego gościńca wspom
niana duża sala, w której odbywają się ćwiczenia sokole, oraz od czasu do czasu na małej scence bywają grane przez amatorów sztuki w ro dzaju, jak: „Skalmierzanie", „Koszyk kwiatów", „Obrona Trębowli", wresz
cie „Obrona Syberyi", szykowana z wielkim nakładem pracy i artystycz-
Ćwiczenia młodszych sokołów. Szkoła polska dla młodszych dzieci z nauczycielką p. J. Mrozowską.
nego wysiłku na pierwsze dni maja.
Podziwiałem tu zarówno sarn lokal, wygodny, obszerny i akustyczny, jak dekoracye, wybitnie modernistyczne, malowane w wolnych chwilach przez p. Hulalkę do współki z jakimś ano
nimem czechem. Dziełem pędzla te
goż anonima jest portret ks. Józefa, którego podobiznę, wzruszająco naiwną w rysunku i w kolorach, a przecie nie pozbawioną wdzięku, je
śli się zważy, że robił to prosty gór
nik, załączam.
Zajrzałem przez ciekawość na
wet do kuchni, gdzie się krzątała p. Hulalkowfi. W yczytałem tam na czystych rozwieszonych serwetach, obok znanej powszechnie prawdy, że „gdzie kucharek sześć, tam niema co jeść", jeszcze inną, bardziej dla mnie problematyczną: „co mama go
tuje, to wszystko smakuje"... „Ma
ma" z dumą pokazywała mi francus
kie dyktando jedenastoletniego Hu- lalki, który właśnie wrócił z francus
kiej szkoły. Istotnie, chłopak to wy
bitnie zdolny, po paru latach nauki pisze w obcym języku prawie bez błędu. A, co najważniejsze, że bez szkody dla swej polszczyzny, którą opanował w szkole polskiej. Że taki rezultat zasługuje na najwyższą po
chwałę nietylko rodziców, którzy się do niego przyczynili swem uświado
mieniem i dobrą wolą, ale i przede- wszystkiem samego polskiego lalla- ingczyka, łatwo zrozumie każdy, gdy mu powiem, że większość dzieci tutaj pracuje do osiem godzin dziennie w obu szkołach! Jakiego to hartu i po
święcenia trzeba w tym wieku, aby zamiast biegać po łąkach, które się śmieją dookoła — osiem godzin, a więc prawie cały dzień do wieczora, spędzać na wązkiej ławce przed pul
pitem!...
Cześć ci, młody Hulalko, i two
im kolegom wyrazy podziwu...
W ciągu trzech dni spędzonych w Lallaing miałem dalszą sposob
ność poznania hartu natury poznań
skiej, która, przeszedłszy w swej nieszczęsnej ojczyźnie wszystkie u- dręki moralne, posiadła w ogniu prze
różne arkana zwycięskiej walki z prze
możnym wrogiem. W czasie, gdy
my, królewiacy i warszawiacy, za
czynamy dopiero nieśmiało myśleć o własnym przemyśle i t. d„ i choć pono sporośmy iuż w tym kierunku zrobili, to jednak w głębi duszy za
wsze przechowujemy pewną wro
dzoną szlacheckiemu społeczeństwu idyosynkrazyę do stanu kupieckiego, do ciułania grosza i t. p. — na tej wszechstronnie ciemiężonej przez prusaków połaci ziem polskich wa
runki walki politycznej i ekonomicz
nej wytworzyły okrutną zaciętość do gromadzenia wszelkiej siły, czy to przez zrzeszanie się, choćby w naj
mniej liczne koła, czy to przez śpie
wanie najprymitywniejszych, byle polskich pieśni, czy też wreszcie przez oszczędności, prowadzone z fanatyzmem przez same dzieci.
Odpowiadał mi młody kapłan miejscowy, ksiądz Ignacy Świąder.
którego działalność patryotyczna by
najmniej nie ogranicza się do prak
tyk religijnych wśród polskiej kolo
nii. ale ogarnia także szersze hory
zonty praktyczne, jak to dzieci w Lallaing każdego trojaka (10 centi- mów nazywają tu polacy po swoje
mu: „trojakiem"), zarobionego od rodziców, przynoszą mu na książecz
kę oszczędności, które on, ksiądz,
p
G łów na u lica O9ady.
skrzętnie notuje na imię- każdego dziecka, a co pewien czas, gdy się uzbiera 50- 100 franków, odsyła na wyższy procent do Poznania. Jak to owe dzieci nieraz strofują rodziców za wyrzucenie gałgana lub kości, która przecie można było spieniężyć.
Jak to on, ksiądz, znając naturę w y
chowanych w karbach systemu prus
kiego poznańczyków, postarał się zagrać na wdrożonych do martwego ładu ich instynktach w sposób rów
nie pedagogiczny i pożyteczny, ile dowcipny, jak następuje: Każde dziecko za tydzień pilności, dobrego sprawowania lub wybitnego porząd
ku otrzymuje kolorową kartkę z wy
drukowanym odnośnym napisem:
Pilność, grzeczność, porządek. Na odwrotnej stronie każdej kartki stoi wypisane przysłowie, którego uczeń ma się nauczyć na pamięć, a to w ce
lu zdobycia za trzy jednakowego ko
loru kartki innego kwitka, wyższego rzędu, czyli nagrody. Jest nią bilet wejścia na obrazy świetlne i na w y
kład, a należy dodać, że jest to jedy
na droga, prowadząca do tej pożą
danej przez dzieci przyjemności, bo za pieniądze wstępu nabyć nie moż
na. Ów bilet wejścia zaopatrzony jest w wiersz, z którego uczeń znów
3
ma zdać sprawę przed księdzem. Na szczęście dla ucznia, wiersz to ani długi, ani zbyt abstrakcyjny, jak np.:
Szczęściem jest umieć przestać na matem.
Cenić, co wzniosłe, i w życiu całem Nie być nic dłużnym i strzedz się win...
C o górnik zarabia pod ziemią fran cuską?
Z gościńca pp. Hulalków pospie
szyłem do szybu, z którego niezadłu
go mieli wyjeżdżać młodsi górnicy, taczkarze. Praca ich rozpoczyna się o godzinę później, aniżeli starszych, bo o w pół do szóstej rano, ale trwa zato aż do czwartej popołudniu.
Dziesięć godzin na dobę pod zie
mią!... wcześniej nie wolno chłopcom opuszczać podziemi, chyba w razie nagłej choroby.
A ile zarabiają?... notuję we
dług odpowiedzi, jakiej mi udzielił ojciec pięciu pracujących w kopalni chłopców, tenże Rejer:
Piętnastoletni przynosi do domu 2 fr. 20 c„ 18-letni — 4.35 fr„ 19-let- ni — 5.30 fr., 21-letni — 5.75 fr. (pra
cuje się „na akord"), najstarszy, 25 lat liczący, zarabia przeciętnie sie
dem do ośmiu franków.
Prawo określa minimum wieku dopuszczalnego do pracy w kopal
niach na lat 13; niesumienni lub chci
wi, a czasem tylko biedni rodzice nieraz posyłają chłopców młodszych, dzieci jedenastoletnie. Te dzieci — za dziesiecdogodzinny dzień roboczy otrzym ują niecałe dwa franki. Mon- sieur Vimard! czy pan widział te dzieci polskie, które życie swe. ra
dość i zdrowie, a w zimie całe św ia
tło słoneczne poświęcają w ofierze Molochowi kapitalizmu — we Fran- cyi? I czy pan mógłby może, na usprawiedliwienie tego mimowolnego wyzysku polskiej krwi przez Fran- cyę, przytoczyć jakiś wspaniałomyśl
ny gest francuskiego pracodawcy w kopalniach Zagłębia górniczego w Dąbrowie, w Sosnowcu i tam wszędzie, gdzie polski robotnik nie jest, jako taki, dla interesów obywa
telstwa francuskiego niebezpiecz
nym?... Jak to brzmi, panie Vimard—
„zapoznajmy się z nimi lepiej, zanim ich dopuścimy do naszego ognis
ka"?...
Prawda, że warunki pracy gór
nika francuskiego w Lallaing lub in
nym okręgu, gdzie razem z polakiem pracuje, nie są lepsze, i że chciwi francuzi równie dobrze zaprzepasz
czają zdrowie swych dzieci. Nie jest to jednak żadnym argumentem. Raz jeszcze, po przerwie stuletniej w dziejach, występuje i woła o pomoc...
z nieba ten tragiczny rys Polski — służenia obcym bogom. Jak wtedy, rozproszeni po całej kuli ziemskiej pod znakiem Napoleona, składali le
gioniści swe kości dla widma niewłas- nej sprawy, tak dziś, niedolą okrut
ną z ziemi ojców swych wypędzeni, zaciągają się do szeregów bezkrwa
wych, mięśnie tylko, oczy i płuca swe poświęcając tym, którzy są względ
nie lepsi od wroga śmiertelnego, bo im jeszcze nie zabraniają mówić, śpiewać i modlić się po polsku, bo nie wywłaszczają rodziców, nie biją dzieci...
1 gdzie was niema, wytrwali bra
cia, narodzie polski?... Parę tygodni temu, gdym lądował na azyatyckim brzegu Turcyi, traf tylko niepomyśl
ny zrządził, iż nie mogłem dotrzeć do kilkaset głów liczącej kolonii chłopów polskich, która tam gdzieś, już w pobliżu dawnej Troi, trwa na podziw świata w swej mowie i oby
czajach. nietknięta przez obcy natu
rze polskiej świat muzułmański...
Ale wróćmy do szybu, którego olbrzymia winda z głębokości 300 metrów wyrzuca wciąż nowe gar
ście czarnych istot. Wzruszenie mi trudno opanować, bo oto jeszcze owa machina nie stanęła, a już słyszę ży
we głosy i, o dziwo! wesoły śmiech chłopców polskich, którzy tam, we wnętrzach kopalni pracowali od 6-ej rano. Za chwilę rozsypują się po platformie, pędząc na wyścigi ku zbiorowej umywalni. Tam też na nich czatuję, i gdy grupami wycho
dzą, już umyci i przebrani, pozdra
wiam ich i wracam y razem do Lal
laing
Skarży mi się chłopiec siedem
nastoletni, wyglądający conajwyżej na lat 14. Jest to westfalczyk, na obcej ziemi na świat przyszedł, a wychował się w pruskiej szkole. Tu.
w Lallaing dopiero zaczęto go uczyć po polsku... ale kiedyż on na to czas ma znaleźć?
Jeszcze po umyciu szary, jak popiół, z podkrążonemi oczyma, w których smutnym błyskiem stalo
wym odbija się wiosenne słońce, zwierza mi się ten mały człowiek:
— Te francuzy, to głupsze je
szcze, niż poloki! Dziesięć godzin, a i dwanaście by pracował we sich- cie, jak źwirzę!...
Żal mi chłopca, lecz milczę bez
radnie. W tedy on sam, jakby mię chciał pocieszyć, chwali się, że tego dnia zarobił i przynosi rodzicom aż 4 fr. 25 centimów...
Te, któ re uczą po polsku.
Obie nauczycielki, panny Szmi
dówna i Mrozowska, rodem z Gali- cyi, z pod Przemyśla, z wdziękiem i zaparciem się samych siebie pełnią swe zaszczytne posłannictwo rato
wania polskich dzieci od wydziedzi
czania ich duszy. Roboty mają na dzień cały. Rano od 7-ej do 872 go
dziny polskie dla chłopców; potem aż do 11-ej ochronka dla dzieci naj
mniejszych od lat czterech. Po po
łudniu, lawirując pomiędzy współ
cześnie odbywająca się dla tych sa
mych dzieci nauką w szkole rządo
wej francuskiej, uczą od 2 do 4-ej dziewczęta, a od 5 do 7-ej starszych chłopców. Widać z tego, że przecią
żeni pracą szkolną są tu nietylko uczniowie...
Od żadnej z sympatycznych a- postołek oświaty w Lallaing nie usły
szałem w ciągu trzech dni, podczas wizyfacyi szkółki, ani jednego słowa skargi. Żal je czasem ogarnia naj
większy, lecz nie z powodów osobi
stych, że to, naprzykład, nawet na pa
rę dni do P aryża zajrzeć im w ciągu roku trudno; żal im nadewszystko tych dzieci, które z konieczności idą na marne. A więc w pierwszym rzę
dzie tych właśnie dziesięcio-jedena- stoletnich chłopców, których rodzice już posyłają do kopalni, oszukawszy poprzednio kontrolę zarządu. Chłop
cy ci, wyrwani ze szkoły początko
wej, rychło zapomną wszystkiego.
- Ach, marzę o tern — mówi mi p. Szmidówna, która czw arty rok w Lallaing pracuje i najlepiej zna kolo
nię — żeby choć w zimie ze dwa ra zy na tydzień módz tych chłopców zgromadzać i dokształcać! W lecie nie mam serca, bo niechże tego słoń
ca trochę zobaczą...
C o mówi p o lski ksiądz?
Jeden dzień mego pobytu w Lal
laing przypadł na niedzielę, a w do
datku na uroczystość pierwszej ko
munii grona dzieci. Ponieważ ko
ściół położony jest blizko o wiorstę od kolonii polskiej, a uroczystość wspomniana należy u ludu do przed- niejszych, rodzice wraz z miejsco
wym „Sokołem" zorganizowali uro
czysty pochód przez miasteczko ze sztandarami, a nawet chcieli w ystą
pić z muzyką, lecz ksiądz Świąder słusznie się temu sprzeciwił. „Sokół", jako zrzeszenie gimnastyczno-towa- rzyskie, niezmiernie jest w Lallaing, jak wogóle w osadach z przewagą poznańczyków, łubiany i popularny.
Cokolwiek by można było mu zarzu
cić — jak np. zbytnie rozmiłowanie w dekoracyach i wszelkiego rodzaju efekciarstwie z pewną szkodą dla bardziej męskiego spojrzenia na waż
niejsze spraw y narodowe i społecz
ne przyznać należy, że w mikro- kosmie życia polskiego oazy górni
czej jest on główną dźwignią wszel
kiego życia nazewnątrz.
Podobnie, lak szkoła w czasie, tak kościołem w przestrzeni, ile że jest tylko jeden, muszą się polacy dzielić z francuzami. Godziny na
bożeństw niedzielnych, oraz wszel
kich uroczystości, jak owa właśnie komunia, sa tu ściśle co do minuty określone i na wychodzących pola
ków czekała już przed kościołem gromada parafian-francuzów, a ksiądz miejscowy dość niecierpliwie naglił moich rodaków, wraz z księ
dzem Świądrem, do pośpiechu w ce
remoniach. Smutny to stan i dla księdza polskiego denerwujący.
W długich rozmowach, jakie z młodym, niezmiernie gościnnym i du
szą oddanym swej sprawie kapłanem w ogródku jego domostwa prowadzi
łem, padło może niejedno słowo ża
lu, lecz taka już twarda natura ludu poznańskiego, że we wszystkiem najgorszem nawet czerpie wiarę i na
dzieję lepszej przyszłości. Boli księ
dza Świądra najbardziej wszelka
krzywda moralna, zbyt często spo
tykające go nierozumienie ze stro
ny parafian, brak zaufania do bezin
teresownych jego aspiracyi i poczy
nań na twardej i obcej onoce. Żegna
jąc się, prosiłem zacnego kapłana, by mi wskazał drogę, na jakiej ludzie dobrej woli, którzy pismo to moje będą czytać, mogliby się przyczynić do polepszenia doli górników pol
skich w Lallaing. Odpowiedź brzmiała:
- Pomocy materyalnej nam nie potrzeba. Wobec zadawalającej, a nawet przykładnej moralności osad
ników i tanich mieszkań, zarobki ich wystarczają w zupełności na zaspa
kajanie wszelkich potrzeb oświato
wych, do czego się też przyczynia ks. Adam Czartoryski. Ale gdyby gdyby pan miał na widoku wśród swych znajomych w Paryżu czy w kraju kogoś światłego a kochające
go lud, ktoby chciał tu do nas przy
jechać i być moim gościem, a choćby godzinę dziennie pogadać z ludźmi o różnych ważnych sprawach... Tego im najwięcej potrzeba, bo inaczej za
czyna im się zdawać, że są w dzikim kraju. Oni muszą tu widywać nowe twarze, mieć się komu pokazać i przed kim wygadać... Przyjazd pań
ski był większem dobrodziejstwem, aniżeli się pan może spodziewa...
. ...Mój Boże!... czuję, że ksiądz Świąder się nie myli!... I, powtarzając na tern miejscu owe słowa serdecz
nego pożegnania, z jakiemi mię mło
dy pasterz odprowadzał za furtę swego domu, apeluję do wszystkich tych, których legion rusza w lecie na
zachód, do P aryża i dalej, lub prze- dewszystkiem do poblizkiej Ostendy:
Odwiedźcie oazę polską w Lallaing, spędźcie tu choćby kilka godzin, a przywieźcie i zostawcie każdy, co macie najlepszego do dania z duszy i z serca!..,
p.nyi. Tadeuss Nalepiński.
Opisana tu kolonia polska jest naj
znaczniejszą obecnie, bo liczy przeszło 150 rodzin. Inne, pomniejsze, do 50 ro
dzin każda, znajdują się w Guesnain,
Salon Tow. Narodowego Sztuk Pięknych w Paryżu.
Z każdą wiosną ściany sal Wiel
kiego Pałacu przy polach Elizej
skich pokrywają się obrazami, ni- czem łąki majowe barwnem kwie
ciem. Z każdą nową wiosną nieco jesieni wkrada się do tych sal.
Nic więc dziwnego, że obecna, 24 z rzędu, wystawa „Societe Natio- nale des Beaux Arts“ różni się znacz
nie w ogólnej atmosferze od pierwszych wystąpień tej instytu- cyi, ongiś nader żywotnej, wojują
cej i prawie rewolucyjnej.
Artyści, których głośne i sławne nazwiska związane były ściśle z jej sławą, częścią poumierali, jak Puvis de Chavannes, Meissonier, Meunier, Carriere, Whistler, Burne-Jones, częścią — co gorsza - - postarzeli się.
Lens, Aniche, Bethune i Noeux w tymże departamencie Nord lub w sąsiednim Pas de Calais. Ponieważ ruch koloniza- cyjny bynajmniej nie ustaje, lecz prze
ciwnie, wzrasta, społeczeństwo polskie liczyć się z nim prędzej czy później bę
dzie zmuszone, jako ze zjawiskiem po- ważnem. Wtedy to okaże się, czy Lallaing.
czy jaka inna miejscowość, szkicem po
wyższym nie objęta, zasługuje na nazwę stolicy nowego terenu pracy polskiej, no
wej, drugiej ojczyzny polskiego górnika.
T. N.
Wiadomo zaś, że ludziom mającym pretensye do nieśmiertel
ności, dozwolonem jest umierać, na
tomiast starzeć się im nie wolno.
Ponieważ nadto wielu z wystaw
ców nigdy nie było młodymi, przeto większość zebranych w Salonie prac nie upaja widza zapachem świeżych, wiosennych kwiatów, ale raczej odurza go wonią w yrafino
wanych perfum.
Wysoko posunięta umiejętność opanowania zawodowych trudności i wirtuozostwo we władaniu pendz- lem zastępują wysiłek twórczy, ele- ganeya zaś i dobry, prawdziwie „sa
lonowy" smak — dziewiczość dusz i serc gorącość.
Względnie rzadko a nawet bar
dzo rzadko spotykamy dzieła, wzno-
Olga Boznańska. P o rtre t br. P. Olga Boznańska. P o rtre t kobiecy.
Ig n a cio Z u lo a g a P o r tr e t h iszp a ń skie g o ka rd yn a ła . Ig n a cio Zuloaga.
•S) MlkA - i-
nT,n,,nr
Z d z is ła w K a lin o w ski. D w ór w G o sto m i nad P ilicą -
C w '■ r j 1 i
Z d z is ła w K a lin o w ski. D w ó r w G o sto m i nad P ilicą .
szące się nad ogólny poziom, czy to dzięki temperamentowi artystyczne
mu autorów, czy też dzięki głęboko
ści obserwacyi i powagi włożone] w nie pracy.
Tu jakaś grupa rybaków bretoń- skich, gwarzących nad brzegiem mo
rza, wyróżnia się brawura rysunku i sprawnością pociągnięć pendzla, tak charakterystyczną dla L. Simona, tum ręłne majestatycznego spokoju
krajobrazy M enarda jaśnieją łagod- nem światłem wieczornych zórz, ów
dzie znowu słodkie, trochę przesło
dzone nawet, kobiety Aman-Jean‘a, wabią wdzięczną pozą i uśmiechem pomadkowych twarzyczek.
K. Guerin. portretami, malowa
nemu z wielką kulturą, i Dufresne kompozycyami dekoracyjnemi o ry sunku ogólnym prawdziwie dekora
cyjnym, z figurami dobrze rozmiesz-
P o r tr e t M au ryce g o B a rre s 'a na tle T o le d o
czonemi na płótnie, reprezentują
„młodych".
Znany artysta hiszpański, Igna
cio Zuloaga, występuje z kilku duże- mi płótnami, z których na pierwszy plan wybijają się dwa portrety: k a r
dynała hiszpańskiego, o srogiej twa
rzy wielkiego inkwizytora, odziane
go w krwawe purpury, i M. B arres‘a.
na tle Toledo, a raczej podwójny portret miasta i poety, jak je opisał w dziwnej książce p. t. „Greco, on le secret de Tolede".
Jedną z głównych atrakcyi salo
nu jest zbiorowa wystawa nrac Ga- stona La Touche. znanego dekorato
ra, jednego z tych, „którzy odeszli".
Zebrane w pierwszej sali obrazy są wprawdzie tylko cząstką jego bo
gatej twórczości, ale tłómaczą dosta
tecznie mir i powodzenie tego mala
rza festynów wieczornych wśród igraszek ogni sztucznych i w odotrys
ków, złotowłosych kobiet, pluskają
cych się w marmurowych sadzaw
kach, czy też w Dsotliwej zabawie opryskujących wodą przejeżdżająca obok karetę, i korowodów tanecznych par w nagrzanym cieniu narków.
malowanych z niezmierna lekkością i błyskotliwością, a przy całej po
wierzchowności nie pozbawionych uroku i prawdziwie francuskiego wdzięku, odziedziczonego po mi
strzach z XVIII wieku.
M. Denis, iak ongi się zdawało, dziedzic wspaniałych tradycyi P. de Chavannes‘a w zakresie malarstwa dekoracyjnego, od lat kilku zawodzi system atycznie pokładane w nim na
dzieje i, zrezygnowawszy ze sławy, dla powodzenia maluie według re
cepty burżuazyjnych nieomal upodo
bań.
Obok wymienionych, całe mnó
stwo artystów popisuje się robotami mniej lub więcej poprawnemi, mniej lub więcej udatnemi, pozbawionemi jednak „znaków szczególnych".
Lekkość i niezaprzeczona este- tyczność wykonania cechuje wiele obrazów pendzla kobiecego, a w pierwszym rzędzie studya dzieci ąn*
Ludwik bar. Puget. Owca,
Edw W ittig. Biust KsaweroweJ hr. Branic- kie). (Marmur!.
G. la Toucho. W bród.
Janina Broniewska P o rtre t pani Brunnowe).
Kiełki How i krajobrazy szkotki El
żbiety Boyd.
Udział polaków, ilościowo nie
zmiernie skromny, jest ich bowiem zaledwie dwunastu, jakościowo Przedstawia sie bardzo dodatnio.
Pierwsze miejsce między nimi, i nietylko między nimi, zajmuje Olga Boznańska, której portrety, jak za
wsze, subtelne i malowane jakby ko- lorowemi mgłami z cokolwiek sil
niejszemu, niż zazwyczaj, akcentami w kolorze, a przytem z mistrzowską Pewnością doprowadzone do zam
kniętej w sobie, organicznej całości, są prawdziwą chlubą, ozdobą i jedną z racyi bytu tego Salonu.
Panna St. Gaj wystawia z za
machem malowane i nie pozbawione
charakteru, realistyczne studyum wiejskiego idyoty.
Kamira-Kaufmana pastel p. t.
„Wspomnienie11 przedstawia pogrą
żoną w zadumie eteryczną niewiastę na tle jeszcze eteryczniejszego kraj
obrazu.
St. Poraj-Pstrokońskiego kraj
obraz dekoracyjny, prosty, a raczej bardzo ładnie uproszczony i przesty- lizowany, dowodzi dużej kultury a r
tystycznej i zrozumienia problemów m alarstwa dekoracyjnego.
Tadeusz Styka nadesłał podobiz
nę ambasadora austryackiego, hr.
Szescenai i portrety dwóch dam. P o r
trety kobiece stawiają go w pierw
szym rzędzie między modnymi i
wziętymi malarzami, jak Laszlo, La Ludwik Topór. P o rtre t Jana Rameau.
ŚWIAT. Rok IX N? 20 z dnia 16 maja 1914 roku. 7