• Nie Znaleziono Wyników

Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 7 (14 lutego)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Świat : pismo tygodniowe ilustrowane poświęcone życiu społecznemu, literaturze i sztuce. R. 9 (1914), nr 7 (14 lutego)"

Copied!
34
0
0

Pełen tekst

(1)

P R E N U M E R A T A : w W a r s z a w i e k w a rta ln ie Rb. 2. P ó łro c z n ie Rb. 4, R o c z n ie Rb. 8. W K r ó l e s t w i e i C e s a r s t w i e : K w a rta ln ie Rb. 2 .2 5 . P ó łro c z n ie Rb.

4 .5 0 R o c z n ie Rb. 9. Z a g r a n i c a : K w a rta ln ie Rb. 3. P ó łro c z n ie Rb. 6. R o czn ie Rb. 12. M i e s i ę c z n i e : w W a rs z a w ie , K ró le s tw ie i C e s a r s tw ie ko p. 75, w A us- t r y i: K w a rta ln ie 6 K o r. P ó łro c z n ie 12 K o r. R o c z n ie 24 K or. Na p rz e s y łk ę ,.Alb S z t. * 'd o łą c z a s ię 5 0 hal. N u m e r 50 h al A d r e s : ,,Ś W IA T " K ra k ó w , u lic a D u ­ n a je w s k ie g o Ne 1. C E N A O G Ł O S Z E Ń : W ie rs z n o n p a re lo w y lub Jego m ie is c e na l*e ) s tro n ie p rz y t e k ś c ie lu b w te k ś c ie Rb. 1, n a 1-ej s tro n ie o k ła d k i k o p . 60 Na 2-eJ i 4-eJ s tro n ie o k ła d k i o ra z p rz e d te k s te m k o p . 3 0. 3 -c ia s tro n a o k ła d k i i o g ło s z e n ia z w y k łe k o p . 25. Za te k s te m na b ia łe l s tro n ie k o p . 3 0 K ro n ik a t o ­ w a rz y s k a , N e k ro lo g i i N a d e s ła n e ko p. 75 za w ie rs z n o n p a re lo w y . M a rg in e s y : n a I-e j s tro n ie 10 rb , p rz y n a d e s ła n y c h 8 rb ., na o s ta tn ie j 7 r b w e w n ą trz 6 rb . A r ty k u ły re k la m o w e z fo to g r a fia m i 1 s tro n a rb . 175. Z a łą c z n ik i p o 10 rb .

o d ty s ią c a .

Adres Redakcyi i Administracyi: WARSZAWA, Zgoda Ns 1.

T e l e f o n y : R e d a k c y i 73-12. R e d a k to ra 6 8-75. A d m in is tr a c y i 7 3-22 I 80-76.

D ru k a rn i 7 -3 6. F IL IA w Ł O D Z I, u lic a P io tr k o w s k a Nfl 81. Za o d n o s z e n ie do

d om u d o p ła c a s ię 10 k o p . k w a rta ln ie . Rok IX. N2 7 z dnia 14 lu teg o 1914 r.

NATURALNA WODA PRZECZYSZCZAJĄCA

A P E N T A

Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT” . Redaktor: Stefan Krzywoszewski Warszawa, ulica Zgoda Ne 1 róg Chmielnej.

działa łagodnie i pewnie.

R e d a k to r o d p o w ie d z ia ln y na G a lic y ę : A n t o n i C h o ło n ie w s k i, K r a k ó w , D u n a je w s k ie g o Kz 1.

£eatr Nowoczesny

RÓG JASNEJ I SIE N N E J. = = Przedstawienie o godz. 6*/2, 81/, i 10.

Ceny miejsc od 40 kop. do 1.50 kop.

Samochody £11 RH

niezrównane „rUnU

K ijó w , F u n d u k le jo w a k a 5 .

... S M — S

A .T A H N & C 2

L E S Z N O Ne 8 6

Polecają Tekturę smołową.— Laki.—

Smołę. — Korkową izolacyę i t. d.

\,L iqueur

Charm ante

wytworny wsmaku Ż ą d a ć w s z ę d z i e .

Włodzimierz Perzyński |j

ŁUT

SZCZĘŚCIA

POWIEŚĆ Cena rb 1.20,

ŻfeZaZ wg w szystkich kaig-

g a rn ta c h . U

» J OTEL ’ w T ? IE ’ POSELSKA 22. "arodowtP o k o je o d 2 - 1 0

?k try c z n o ś ć , K ą p ie le . R c s ta u ra c y a .

REKTYFIKACYA warszawska

„SIWUCHĘ”.

Przebudowa Galicyi.

Jest niemal pewnem, że zanim artykuł ten znajdzie się przed oczy­

ma czytelników „Świata", w stolicy Galicyi dokona się już ostatecznie i nieodwołalnie rzecz wielka, a w dzie­

jach autonomii tego kraju niewątpli­

wie największa: reforma sejmowej ordynacyi wyborczej, będąca w rze­

czywistości głęboką reformą konsty- tucyi krajowej.

Od czasu Konstytucyi Trzeciego Maja zdarzyło się oto po raz pierw­

szy, że część narodu naszego sta­

nęła wobec zadania względnie swo­

bodnej twórczości prawno - państwo­

wej i że zadanie to sama przy życz­

liwej tylko neutralności centralnych organów państwa w zupełności roz­

wiązała. Powołując się na to, co właśnie o naturze tego zadania przed trzema miesiącami na tern miejscu napisałem, ograniczę się tu tylko do stwierdzenia, że zadanie to było isto­

tnie bardzo trudne. Tern większą też jest zasługa, z jego rozwiązania płynąca.

Możemy przewertować wszyst­

kie podręczniki prawa publicznego, we wszystkich językach napisane, a z pewnością nigdzie nie znajdziemy formułki ani wzoru gotowego, wedle którego dzieło tej reformy galicyj­

skiej wykonano. Zrodzone z b a r­

dzo zawiłego kompleksu potrzeb kra­

ju i obu zamieszkujących go naro­

dów, przybrało ono kształt zupełnie swoisty i oryginalny, stając się pro­

duktem twórczości prawno-państwo- wej, odrębnej i skończenie indywi­

dualnej. Nie patronowała tu żadna doktryna ani teorya, ale jedynie chęć gorąca a stanowczo powszechna, aby krajowi i narodowi dać dzieło możli­

wie najlepsze, aby stworzyć dlań ra­

my życia publicznego, skonstruowa­

ne jaknajmoeniej i najbardziej celo­

wo.

W przyczynach reformy wybor­

czej tkwi już rdzeń jej zasadniczych celów. Głębokie niedomagania ży­

cia publicznego w tej części Polski, wynikające przedewszystkiem z nie- współmierności między przestarzałą formą prawno-publiczną tego życia a ciągle zmieniającą się i wzbogaca­

jącą jego treścią, było przyczyną, dla której reforma ta stała się nieo­

dzowną. Usunięcie tych braków, wyrównanie kontrastów między for­

mą a treścią stanowi też cel zasadni­

czy tej reformy. Czy cel ten ona osiągnie? Czy da krajowi i obu jego narodom to, czego od niej oczeku­

ją? — oto pytania, które dzisiaj wo­

bec dokonanego już dzieła natar­

czywiej, niż kiedykolwiek dotych­

czas, upomną się w umysłach pol­

skich o odpowiedź jasną i możliwie trzeźwą.

Jeden z wybitnych polityków konserwatywnych, arystokrata w y­

sokiej krwi i przemysłowiec w je­

dnej osobie, zapytany w okresie o- statecznych i najbardziej przeto pod­

niecających rokowań, co będzie da­

lej, odpowiedział: „W każdym razie stanie się nieszczęście!"... Poproszo­

ny zaś o bliższe wyjaśnienie swego pityjskiego orzeczenia, dodał: „Je­

żeli reforma wyborcza upadnie, bę­

dzie nieszczęście. Jeżeli zaś przej­

dzie, będzie także nieszczęście!"

Mamy tu w postaci prym ity­

wnego aforyzmu określony jeden bie­

gun sądów o dokonanej reformie - biegun pesymistyczny. Wyszukanie dlań odpowiednika w kierunku prze­

ciwnym nie przedstawia żadnych trudności. Jest to optymizm równie skrajny, skłonny wyobrażać sobie.

(2)

źe teraz w Galicy! Zapafiuje juź sie­

lanka zarówno między klasami spo- łecznemi, jak między obu narodami.

Tak więc wytyczne sądów o refor­

mie, „modo geometrico" wyobrażo­

ne, tworzą kąt idealnie półpełny, za­

mykając olbrzymią przestrzeń, któ­

rą zarówno żal za utraconemi lub mocno przepolowionemi przywileja­

mi stanowemi, jak różowa nadzieja upośledzonych, zaludniać mogą zu­

pełnie bez przeszkód już to rojami ponurych mar zwątpienia, już to stadkami roztańczonych rusałek, z których każda jakiemś tęczowem oczekiwaniem igra...

Aby się jednak w tym bezmia­

rze beznadziejnie nie zbłąkać, trzy ­ majmy się lepiej zdrowego rozumu i obiektywnego sposobu patrzenia i widzenia rzeczy. Ten bowiem wpro­

wadzi nas z pewnością w sferę ogra­

niczonych możliwości i prawdopodo­

bieństw, wśród których zbliżona do prawdy dyagnoza przyszłych skut­

ków dokonanej reformy nie będzie już tak zupełnie przekraczała zakre­

su ludzkich przewidywań.

Dzieło reformy budowano na tern, co jest, i dla tego, co w ciągu najbliższych dziesięcioleci być mu­

si. Powiedziałem już, że jest to dzie­

ło nie doktryny jakiejkolwiek lub teoryi, ale życiowego realizmu, któ­

rego zasadniczą cechę stanowi głę­

bokie odczucie i zrozumienie orga­

nicznego związku przeszłości z przy­

szłością. Związku tego W reformie tej nie naruszono. Poprostu zwięk­

szono tylko o kilka stopni kąt na­

chylenia tej równi pochyłej, na któ­

rej wśród wstępujących i zstępują­

cych szeregów aktorów odgrywa ży­

cie publiczne swoje często ucieszne, często tragiczne, najczęściej jednak nudnawe „theatrum"... Przez zmia­

nę tego kąta nachylenia owej równi pochyłej na scenie politycznego tea­

tru wzmoże się ruch. Jedni prędzej znikną za kulisami historyi. Drudzy rychlej się z poza nich wyłonią. Oto i wszystko. Na scenie zapanuje ruch.

Ale nie będzie na niej zgiełku. Da­

wny porządek utrzyma się jeszcze nienaruszony, chociaż pod powierzch­

nią jego staną się już łatwo widocz- nemi zawiązki nowego porządku.

Minęła już północ w nocy z dn.

27 na 28 stycznia. W kuluarach Sej­

mu galicyjskiego wśród suchego za­

duchu zbyt intensywnie działających kaloryferów, przy czerwonawcm i oczy nużącem świetle lamp łuko­

wych idzie korowód czarnych posta­

ci z olbrzymem jakimś na czele. Bo­

gate fałdy długiej czarnej szaty, o- wijającej jego postać, czynią ją je­

szcze wyższą. Pochyliła się ona na­

przód, jakby pod brzemieniem ja­

kiemś. To metropolita hr. Szeptyc­

ki prowadzi komisyę parlamentarną klubu ukraińskiego z powrotem do sali Unii Lubelskiej, gdzie zebranym tam prezydyom klubów polskich w obliczu nieśmiertelnego dzieła wiel­

kiego Matejki oświadczy jej prezes, że rusini przyjm ują ostatnie drobne warunki polskie. Służący w grana­

towej czamarze otworzył wysokie drzwi. Czarna gromadka za niemi zniknęła. I znowu zapanowała cisza.

Tylko na przeciwnej stronie kuluaru tiwaj starcy spracowani i schorowa­

ni, dwaj konserwatyści nieugięci ci­

chą jakąś rozmowę z sobą prowadzą, znużone oczy w stronę sali obrad kierując.

Wtem na kuluarach zapanował gwar rozmów. To pierwsi dzienni­

karze, otrzym awszy wiadomość o za­

kończeniu rokowań i zawarciu ugo­

dy, spieszą z zawodowem jej zużyt­

kowaniem. Po chwili jęcząjuż dzwon­

ki telefonów. Rozlegają się oderwa­

ne wyrazy dyktowanych depesz, które za kilka chwil polecą już na wszystkie strony świata, zwiastując mu nowinę, że stał się dziw dziwny, bo dwa narody powaśnione pogo­

dziły się z sobą dobrowolnie dla je­

dnej wielkiej sprawy... Zaroiły się kuluary znużonemi postaciami po­

słów, którzy tu od rana na długich posiedzeniach i naradach trwali.

Mieszają się z sobą ożywione dyalo- gi, prowadzone w obu językach kra­

jowych. Wieść o ugodzie doszła też i do tych dwóch starców. W stali oto i.

owinąwszy się w podane futra, scho­

dzą powoli na—dół. Głowy siwe przy­

gniotło im ku ziemi znużenie, a za­

pewne także i coś innego jeszcze, i idą, idą coraz niżej, nie oglądając się w górę...

Oto mała scenka, zaobserwowa­

na tej nocy pamiętnej. Mieści się w niej jakgdyby w symbol ujęta syn­

teza tych najważniejszych skutków, które dokonana reforma przyniesie.

Oto sprowadzi ona na dół po stop­

niach wygodnych schodów wszystko stare, a wyprowadzi na górę młod­

sze..

Sejmowa reforma wyborcza wią- że się organicznie z przeprowadzo­

ną przed laty siedmiu radykalną re ­ formą parlamentu centralnego, któ­

ry z kuryalnego stał się ludowym, na czteroprzymiotnikowem głosowa­

niu opartym. Rozpatrywana też łą­

cznie z parlamentarną, dokonana o- becnic reforma sejmowa stworzy no­

we warunki życia publicznego w Ga- licyi, ograniczając przywilej stano­

wy i rozszerzając jego kosztem sfe­

rę swobodnej gry interesów, wysił­

ków i dążeń społecznych i politycz­

nych.

W żadnej dziedzinie życia for­

ma nie wiąże się tak ściśle z treścią, jak właśnie w życiu publicznem. Tu treść zmieniona zmienia formę. For­

ma nowa odnawia treść, wydobywa­

jąc z rzeczywistości życia zupełnie nowe, nieprzeczuwane nawet możli­

wości, podobnie, jak talent rzeźbia­

rza wydobywa z bryły marmuru no­

wą jakąś, dotąd niewidzianą postać.

Reforma wyborcza, wprowadza­

jąc na miejsce dotychczasowego głosowania pośredniego, jawnego i tylko do wysokiego cenzusu podat­

kowego przywiązanego, glosowanie tajne, równe i bezpośrednie po wsiach, więc dla 80 procentów lu­

dności kraju, zadaje cios przywilejo­

wi, a stw arza potrzebę ciężkiej, wy­

czerpującej pracy. Okoliczność ta zmieni przedewszystkicm charakter działających dotąd i rządzących par- tyi konserwatywnych. Będą one musiały poddać rewizyi nietylko swoje programy, ale przedewszyst- kiem system y taktyczne, o ile nie chcąc zamykać się w ciasnych grani­

cach „swojej" kuryi wielkiej własno­

ści, zechcą istnieć nadal nie jako ka­

sta, ale jako współczynnik życia po­

litycznego całego narodu. Konser­

watyzm galicyjski, który dotąd, rzą­

dząc bez przerwy, nagromadził wiel­

ki zapas wyrobienia i doświadcze­

nia politycznego, który rozporządza największą częścią ruchomych bo­

gactw narodu, który posiada rozle­

głe wpływy i stosunki, stanowi ży­

wioł, który bez bardzo znacznej szkody dla życia całości nie powi­

nien być z niego eliminowany. Po­

winien się on tylko zmodernizować i przystosować do nowych warun­

ków tego życia.

Odnosi się to przedewszystkiem do krakowskiej grupy konserw aty­

stów galicyjskich, czyli do t. zw.

„Stańczyków". Ta bowiem grupa stanowiła przez cały okres rządów konserwatywnych w Galicyi jądro żywotne całego obozu. Ona dostar­

czała mu myśli i programów, tudziez wykonawców tych programów. Ona jedna z pośród wszystkich grup kon­

serwatywnych wznosiła się zawsze najwyżej w sferze myślenia polity- cznego. Ona też dla rozmaitych zmian narodowej racyi stanu w tym kraju największe i stosunkowo naj­

łatwiejsze okazywała zrozumienie- Najwyraźniej ujawniło się to w cza­

sie walki o reformę wyborczą, w któ­

rej grupa krakowskich konserwaty- stów z d-rem Bobrzyńskim i lir. Tar­

nowskim na czele poszła za refor*

mą tak daleko, że oderwała się nie*

mai od pobratymców swoich 113 wschodzie. Konserwatyści bowiem krakowscy prędzej, niż jacykolwie inni w Galicyi, zrozumieli koniecz

(3)

tiość tej reformy i ocenili trafnie fa­

talne skutki jej przewlekania. Raz zaś do takiego przyszedłszy przeko­

nania, szli już śmiało i lojalnie po li­

nii reformy, mimo, że im samym miała ona przynieść jeżeli nie zagła­

dę polityczną, to w każdym razie ko­

nieczność głębokich przeistoczeń we­

wnętrznych, które dla każdej partyi stanowią próbę ciężką, dla partyi zaś tak starej, jak krakowska, wręcz ry ­ zykowną. Zrozumiawszy koniecz­

ność reformy, Stańczycy poddali się tej konieczności i umierali, jeżeli tak można powiedzieć, z gestem najpię­

kniejszym, bo z gestem ofiar i ofiar- ników dla dobra ojczyzny.

Nie tak pięknie i mądrze zacho­

wali się konserwatyści wschodnio- galicyjscy, chociaż i im potrzeba oddać tę sprawiedliwość, że ostate­

cznie potrafili znaleźć w sobie tyle męstwa, aby pogodzić się z nieu- chronnem, i stanęli do wspólnej z in­

nymi pracy, aby to nieuchronne jak- najkorzystniej dla narodu i kraju ukształtować. Na wschodniej rubie­

ży kraju mają oni przed sobą zada­

nia wielkie, dla których rozwiązania dotąd czynili bardzo niewiele i tylko wyjątkowo — w osobach jednostek wyjątkowych. Przywilej polityczny uwalniał ich od ciężkiego obowiązku realnej pracy społecznej i narodowej na kresach, na których też te „osto­

je" polskości sześćdziesiąt procent majątków swoich ogromnych wy­

dzierżawiają — żydom. Wolno je­

dnak mieć nadzieję, że zawarte w o- becnej reformie ogromne ogranicze­

nia tego niemoralnego i demoralizu­

jącego politycznie i narodowo przy­

wileju stanowego zmusi tę możną warstwę do wejścia w siebie i w yj­

ścia poza siebie, na szeroką arenę życia narodowego na wschodzie, któ­

rego elementarne potrzeby znajdo­

wały dotąd pełne i należyte zrozu­

mienie w nielicznych tylko głowach i silny oddźwięk w wyjątkowych tyl­

ko sercach szlachty podolskiej. Re- generacya będzie tu musiała być je­

szcze głębszą i wszechstronniejszą, niż u konserwatystów krakowskich.

O perspektywach, które reforma wyborcza otwiera partyom demo­

kratycznym rozmaitego nazwania i nabożeństwa rozwodzić się długo nie potrzeba. I one także muszą przebudować swoją tkankę, przero­

bić swoje programy i przeistoczyć swoje metody działania. Ale tu ko­

nieczność tych zmian wynika nie z zacieśnienia, jak u konserwatystów, lecz, przeciwnie, z rozszerzenia pola działania.

W kamień węgielny dokonanej leformy wmurowano akt porozumie­

nia 1 ugody z rusinami. Jest to fakt najdonioślejszy w całej sprawie, po­

nieważ stanowi eksperymentalne nie­

jako stwierdzenie, że walka bez­

względna nie jest istotą tego stosun­

ku, lecz, że jest w nim miejsce także i dla — współdziałania. Jakkolwiek jednak wielkiem jest znaczenie tej ugody pod względem politycznym, społecznym i w ostatniej instancyi—

historycznym, to jednak nie potrze­

ba się łudzić, aby od dnia tej ugody w Galicyi miała już między obu na­

rodami zapanować sielanka i wiekui­

sty pokój. Byłoby to bowiem głębo­

ko sprzecznem z samą istotą życia narodów, które wymaga nictylko współdziałania, lecz także - współ­

zawodnictwa. Chodzi też o to tyl­

ko, aby współzawodnictwo to utrzy­

mywało się w granicach pracy pozy­

tywnej i twórczości realnej, a nie wchodziło w martwą krainę negacyi dla negacyi, w której sam zaku­

wa się w kajdany, aby tylko drugie­

go módz w nich utrzymać.

Pod tym względem jednak re­

forma wyborcza pozostawia właśnie najszerszą swobodę domysłom, któ­

re rodzą się z upodobań i uprzedzeń.

Obiektywnie wynik reformy w dzie­

dzinie dalszego kształtowania się sto­

sunków polsko-ruskich zależeć bę­

dzie w zupełności od kierunku, w którym pójdzie dalsza ewolucya przedewszystkiem życia ruskiego.

Jeżeli z okresu dotychczasowego czystej negacyi przejdzie ona wła­

śnie pod wpływem tej reformy w fa­

zę pracy pozytywnej, to nie ulega wątpliwości, że rokowanie okaże się dobrem. Przewódcy ruscy zapowia­

dają, że po reformie chcą spocząć, że mają już dość walki, a tęsknią do pracy pozytywnej, do budowania i uszlachetniania tkanki własnego na­

rodu. Jeżeliby tak było, dokonana reforma przyniosłaby krajowi praw ­ dziwe błogosławieństwo.

Musimy jednak cierpliwie czas jakiś czekać, zanim ją także w dzie­

dzinie stosunków naszych z rusina­

mi — błogosławić zaczniemy...

Kraków. Konstanty Srokow ski,

poseł Ma stjtM galicyjski.

z ALBUMU ST. SIES1 R Z E Ń C E W IC ZA < W ia itirO l hr. /M tk i-K a se Motyw wołyński.

(4)

Fotografia artystyczna.

Myśli Jesienne (p o d łu g BóckHna). Portret.

Studyum ( lila Franc. Hals).

Dawno już minęły czasy, kiedy fo­

tografia była jedynie rzemiosłem, kiedy w zdjęciach panował wszechwładnie sza­

blon, kiedy zdjęcie fotograficzne było wiernym wprawdzie obrazem danej o- soby, ale obrazem bardzo nieestetycz­

nym. I minęły też już czasy uprzedzenia do fotografii, traktowania jej jako cze­

goś nieartystycznego, maszynowego, a

nawet wprost wrogiego sztuce. Dzisiaj fotografia coraz bardziej rywalizuje z malarstwem, a fotograf, o ile jest napra­

wdę zamiłowanym w swej sztuce, o ile jest naprawdę artystą, daje dzieła nieje­

dnokrotnie doskonalsze od dzieł liche­

go artysty-malarza. Zarówno fotografia portretowa, jak fotografia pejzażowa, sta­

nęły na bardzo wysokim poziomie, o czem dowodnie przekonać się można na wysta­

wach fotograficznych, czy to zagranicz­

nych, czy nawet krajowych, gdyż i u nas fotografia artystyczna zdobywa sobie co­

raz bardziej prawo obywatelstwa i zy­

skuje coraz więcej zwolenników. Ule­

pszone aparaty fotograficzne a zwła­

szcza ulepszone obiektywy, nowe papie­

ry węglowe i gumowe, udoskonalone środki techniki fotograficznej dają mo­

żność fotografowi-artyście wydobywa­

nia czy z twarzy ludzkiej czy z obra­

zów przyrody najsubtelniejszych nuan- sów, przepysznych światłocieni, indywi­

dualnych cech.

W Warszawie jednym z pierwszych propagatorów fotografii artystycznej był p. Kirchner, którego zdjęcia niemal zawsze zdobywają palmę pierwszeństwa na wystawach krajowych, a i za grani­

cą cieszą się uznaniem. Ale szeregi foto- grafów-artystów powiększają się szyb­

ko w ostatnim czasie. Świadczy o tern niejedna reprodukcya, jaką zamieszcza­

liśmy na łamach naszego pisma. W nu­

merze bieżącym podajemy znowu pa­

rę reprodukcyi zdjęć warszawianki, p.

Heleny Pawłowiczówny. Ukończywszy

Studyum (d la Guidol.

szkołę p. Kirchnera, młoda adeptka od­

bywała dalsze studya artystyczne w Dre­

źnie i Monachium, gdzie zdobyła dy­

plom z odznaczeniem. Zreprodukowanc fotografie dowodzą, że dyplom ten był sprawiedliwie zasłużony, bowiem dziełami, stojącemi na wysokim poziomic artystycznym.

(5)

Badacz polskiego Pomorza.

Jest to jednem ze smutnych na­

stępstw naszego politycznego rozbi­

cia i fatalnych warunków, w jakich żyjemy. że nie umiemy ocenić nale­

życie ogromnej doniosłości sprawy kaszubskiej, tej najważniejszej ze wszystkich naszych spraw kreso­

wych. Rozumieją jej wagę jedno­

stki i grupy, krzątające się gorliwie i nieraz z wysiłkiem, aby tej kwestyi nie dać zatonąć, aby ją postawić tam, gdzie ona znajdować się powinna, t. j. w pierwszym rzędzie naszych zagadnień narodowych. Ogół poli­

tycznie myślący nie rozumie jej, nie­

stety. dotąd. Nie zdaje sobie spra­

wy. że chodzi tu o niebezpieczeństwo utraty wyjątkowo cennego i dla przy­

szłości naszej wręcz niezbędnego te- rytoryum. gdyż o resztki morskiego wybrzeża, jakiemi naród nasz je­

s z c z e d z iś rozporządza.

Los tych o- statnich strzę­

pów polskie­

go Pomorza rozstrzyga się może w na- szem pokole­

niu. N ig d y nad wynaro­

dowieniem je­

go nie praco­

wała machi­

na tak skom- p 1 ik o w a n a . tak precyzyj­

na i z tak wściekłym działająca roz­

pędem. W ytrzym ać trzeba napór germanizującej szkoły, całego apara­

tu administracyjnego, praw wyjątko­

wych. kolonizacyi, kościoła, a nako- niec i fascynującego uroku potęgi pruskiej. Tu współdziałanie całej Polski jest niezbędne. Trzeba jej po­

mocy w pieniądzach, w ludziach, w kulturze, w ciepłem słowie brater- skiem, zachęcającem do wytrwania.

Trzeba jednak wpierw i nadewszyst- ko zrozumienia przez każdego poli­

tycznie myślącego polaka, iż tutaj, na tym małym a bezcennym dla nas skrawku ojczyzny rozgrywa się wielka historyczna gra o niezmiernej doniosłości na przyszłość.

Na tle tej spraw y urasta jeszcze bardziej postać znakomitego czło­

wieka nauki. Stefana Ramułta, który świeżo zakończył w Krakowie życie.

Pełne zasług i pełne cierpień.

Ramułt by, uczonym i z tej stro­

ny interesowała go rzecz przede- wszystkiem. Naukowem badaniem Kaszub zajmował się wtedy, gdy w

*vm przedmiocie nie istniała u nas Jeszcze niemal żadna literatura. Z o- Kromnem natężeniem swych wątłych

■'ił Prowadził na miejscu przez długie mta te mozolne i gruntowne studya, które tak znakomicie wzbogaciły do­

robek naszej wiedzy ludoznawczej

wogóle, a położyły kamień węgielny pod znajomość ludu kaszubskiego.

Łamiąc swym niesłychanym zapałem wszelkie trudności, wędrując od osa­

dy do osady, z ust tego ludu czerpał i zbierał materyały, które uporząd­

kowane i porównawczo objaśnione zawarł następnie w swych monumen­

talnych pracach. W r. 1893 nakładem Akademii umiejętności w Krakowie, z funduszu imienia Lindego, pojawi, się, jako owoc benedyktyńskiego tru ­ du, wielki „Słownik języka pomor­

skiego, czyli kaszubskiego", w roku 1899, nakładem tejże Akademii, uka­

zała się „Statystyka ludności kaszub­

skiej". „Słownik" zawiera, ów pa­

miętny wstęp, w którym Ramułt sformułował swą głośną teoryę o po­

chodzeniu i stanowisku języka ka­

szubskiego. Były to konkluzye, z ca­

łego materyału wysnute.

Konkluzye te streszczały się w sześciu punktach: 1) Mowa kaszu- bów i t. zw. słowińców, dogasających nad jeziorem Gardzyńskiem, nic jest narzeczem ięzyka polskiego, lecz odrębnym językiem słowiańskim. 2) Mowa kaszubów i słowińców. jako- też mowa wymarłych połabian. są narzeczami tego właśnie odrębnego języka. 3) Grupę narzeczy, repre­

zentowana przez połabian. słowiń­

ców i kaszubów, należy nazwać gru­

pą pomorską. 4) Język pomorski, t. i. grupa narzeczy pomorskich, jest częścią wielkiei rodziny jeżyków za- chodnio-słowiańskich. 5) Rodzina ję­

zyków zachodnio-słowiańskich dzieli się na cztery grupy: czesko-słowac- ką, serbo-łużycką, polską i pomor­

ską. 6) Język pomorski zajmuje miejsce pośrednie między językiem polskim a skupieniem narzeczy scr- bo-,użyckich. Tak brzmią,v tezy, postawione przez Ramułta. W ywoła­

ły one spór naukowy, długo trw ają­

cy i przybierający nieraz formy na­

miętne, spór, który ciągnie się wła­

ściwie dotąd. Ogromne bogactwo badań Ramułta, uznane przez w szy­

stkich, stało tu, oczywiście, poza dy- skusyą—momentem sporu były wnio­

ski z nagromadzonego materyału wyprowadzone. Tezie o odrębno­

ści iezyka kaszubskiego sprzeciwili się Karłowicz i Kryński. Poparli j a : Malinowski. Brueckner, Baudouin de Courtenay: ten ostatni przyjął, iż t.

zw. lechicki obszar językowy rozpa­

da, się na trzv grupy: polską, po­

morską i DOłabską, a do pomorskiej zaliczył, podobnie, jak Ramułt, mo­

wę kaszubów i słowińców. Za sta­

nowiskiem Ramułta opowiedzieli się też obcy badacze kaszubszczyzny.

jak uczony serbo-łużycki Bronisz, fiński J. Mikkola i niemiecki F. Lo­

rentz. wreszcie słynny Jagicz. W o- statnim czasie orof. Kazimierz Nitsch zajął stanowisko podobne, stw ier­

dzając, że mowa kaszubów byłą pier­

wotnie przejściowym tworem mię­

dzy językiem polskim a połabskim.

później, głównie drogą przez kościół, uległa znacznie wpływom polskim.

Spór wynikł i wśród samych kaszu­

bów. Za narzecze polszczyzny uwa­

ża mowę kaszubów ks. Pobłocki, za język odrębny poczytuje ją organ młodo-kaszubski „Gryf", poświęco­

ny w znacznej części badaniom filo­

logicznym.

Nuta polityczna wkradała się raz po raz do tego naukowego sporu i o- na głównie podnosiła jego tem pera­

turę. Obawiano się. aby z uznania plemiennej odrębności kaszubów nie wynik, separatyzm polityczny. R a­

mułt nic podziela, tych obaw. Sądził, że drobne plemię kaszubskie żadną miarą nie mogłoby istnieć bez naj­

ściślejszego związku z Polska i że życie w każdym razie musiałoby tu pójść inną drogą, niż teorya. W tern mniemaniu pragną, wprowadzenia ięzyka kaszubskiego do literatury, która w praktyce stałaby się jakby odgałęzieniem wielkiego piśmiennic­

twa polskiego. Trafność jego sta­

nowiska potwierdził ruch młodo-ka­

szubski. który rodzimą kulturę ka­

szubską kultywuje w uczuciowym i politycznym związku z Polską i któ­

rego twórcy stoją silnie na gruncie jedności z resztą Rzeczypospolitej, a budzenie patryotyzmu miejscowe­

go pojmują, jako najskuteczniejszą zaporę przeciw fali germanizacyjnej.

Ramułt marzył o osiedleniu się na Kaszubach, o tern, aby módz na miej­

scu pracować nad budzeniem i za­

chowaniem umiłowanego ludu. Ma­

rzeń tych nie mógł urzeczywistnić.

Od długiego szeregu lat ubezwład- riiało go nieuleczalne cierpienie.

Trzeba było wielkiej mocy charakte­

ru. aby w warunkach takich módz wogóle pracować, a Ramułt praco­

wał naukowo do końca, do ostatnie­

go niemal tchu, pokonując cierpienia fizyczne niewyczerpaną miłością spraw y i znosząc je z pogodą duszy prawdziwie silnej.

Zostawia po sobie cenną nauko­

wą spuściznę, zaw artą w rękopisach.

Znajduje się tu całkowity materyal do gramatvki kaszubskiej, zbiór ka­

szubskich imion rodowych, słownik staropomorski. odtworzony z w yra­

zów. zachowanych w kronikach i in­

nych pomnikach językowych, wresz­

cie przygotowane do druku dopeł­

nienia „Słownika kaszubskiego". Spa­

dek ten niewątpliwie wcielony zo­

stanie do skarbca polskiej nauki, któ­

ra wobec zagadnienia kaszubskiego nie spełniła dotąd należycie swego obowiązku i pozwoliła się wyręczać badaczom niemieckim, czy nawet fińskim. Lecz winnieiszem jeszcze od nauki jest życie. Zgon Stefana Ramułta, który m arzy, o odrodzeniu kaszubskiego Pomorza, a lako uczo­

ny wyraził to marzenie w monumen­

talnych pracach, przypomina Polsce, że ostatni czas, aby tam pospieszyć na ratunek, że trzeba tam iść natych­

miast z forsowną pomocą materyal- na i moralną, gdyż może jeszcze tyl­

ko jedno pokolenie przejdzie, a zo­

staniemy nazawsze odepchnięci od fal Bałtyku.

Krnióm. _______ _ C/t.

(6)

W ł. Konieczny. Ilu stra cye do „S k a ln e g o P o d h a la ".

Zbiorowe wydanie poematów Kazimierza Tetmajera o „Skalnem Podhalu", omówione w jednym z o- statnich naszych numerów przez Mieczysława Smolarskiego, pojawi­

ło się nakładem krakowskiej spółki wydawniczej „Książka", w wyjątko­

wo pięknej szacie zewnętrznej, którą osobno jeszcze pragniemy podkre­

ślić. Niewiele książek polskich uka­

zało się w postaci tak wytwornej, niewiele też zasłużyło na to w tym stopniu, co wspaniała Tetmajerow- ska epopeja Tatr. Przez tekst, wytło­

czony na papierze kredowym, prze­

wijają się dziesiątki starannie wy­

konanych barwnych reprodukcyi najpiękniejszych widoków tatrzań­

skich Wyczółkowskiego, które su­

rową swą dostojnością spływają w jedną całość z nastrojem poematów.

Z tym nastrojem wiążą się dziesiątki prześlicznych ilustracyi Włodzimie­

rza Koniecznego. Tematem swym wynikają one bezpośrednio z opo­

wiadań, a techniką rysunku uderza­

ją cudownie w ton prymitywny ba­

śni. Setki ornamentów tego samego artysty, wykwintnych w swej prosto­

cie, a czerpanych z przyrody i sztu­

ki ludowei Podhala, dają styl zewnę­

trzny niezwykłej książce. Pełne głę­

bi Szekspirowskiej i siły homeryc- kiej, jest „Skalne Podhale" Tetma­

jera najświetniejszem niezawodnie dziełem poezyi polskiej w naszem pokoleniu, jest pierwszorzędnem zja­

wiskiem pcetyckiem w literaturze

S P I A C Y R Y C € R Z C

( t A K B r o NICH CHKOP O »OW 1«02i6 « PeW łW lCZ?)

świata. Jego wewnętrznej świetności należała się słusznie ta niezwykła i wyjątkowa u nas forma, w jaką wy­

posażyli je wydawcy. Ch.

Wojna na wiosnę.

tSpecyalna korespondeneya „Świata"J Śmiałe horoskopy naszego korespondenta, jakie stawia na przyszła, niedaleką już wiosnę, pozostawiamy wyłącznie na je­

go odpowiedzialność.

(Przyp. red.).

Kiedy po bezkrwawych zwycięstwach wkroczył Enwer bej do Adryanopola i na szczycie meczetu zatknął napowrót półksiężyc Mahometa, zawołał do gene­

rałów, świtą za nim idących:

— Teraz odbierzemy Saloniki!

Enwer bej, dzisiejszy minister woj­

ny, Enwer-basza, wołał tak głośno. Skry­

cie myślał o tern cały świat muzułmański.

...A kiedy bezbronny wszedł na te- rytoryum greckie i w sprzeczce granicz­

nej *) poczuł ostrze bagnetów na pier­

siach, zawołał do komendanta Helenów:

— Zanim upłyną trzy miesiące, zie­

mie te będą nasze.

Tak zawołał głośno porucznik armii cara Ferdynanda. Skrycie myśli o tern cały świat bułgarski.

A więc — wojna?

Tak! — powiadają bułgarzy. Za­

nim się ruń na Bałkanach zazieleni, u wrót Europy wybuchnie znowu niebez­

pieczny dla niej materyał palny na Bał­

kanach.

Narazie Turcya i Grecya skoczą so­

bie do oczu. Pozorem będą wyspy, ce­

lem Saloniki.

Drugie pytanie: Czy sąsiedzi założą ręce i patrzeć będą bezczynnie?

Chi lo sa?

Ludy Bałkanu są młode, chętne do zwady i łakome na krew. Jak gromada czupurnych chłopaków, dla których siń­

ce są chlubą, a bitka radością.

Tylko Serbia i Rumunia, nasycone zdobyczą niestrawioną. głoszą ewange­

lie pokoju. Grecya będzie sprowokowa­

na. Turcya zaś i Bułgarya rozumują, jak ludzie w przeddzień bankructwa: do stra-

*) Z a jśc ie z p r z ed n ie d a w n a w k o m isy i w o j­

sk ow ej g r e c k o -b u łg a r s k ie j, r e g u lu ią c e j s p o r y g r a ­ n ic z n e . U r z ę d o w n ie m u z a p r ze c z o n o , ale fak t był istotn y

13AKWZICNI WOJTKA CHR.0NCA

cenią nie mamy dużo, do zyskania wszy­

stko.

Va bannue!...

1 dlatego to właśnie bankruci poda­

dzą sobie dłonie i pospołu rzucą kości na hazard wypadków.

Jakże to? Turcya i Bułgarya ra­

zem? Wczorajsi wrogowie a dzisiaj pod rękę?

Tak jest. Europa zobaczy taki prze­

wrót a zarazem niespodziankę. Bałkany już takie rzeczy widziały. Ale Bałkany widziały już wszystko.

Ze wszystkich ludów poniżej Dunaju najbardziej bułgarów losy ich i dzieje ku furkom zbliżyły. Znać to w temperamen­

cie. chodzącym zawsze na wędzidle, w skłonności do refleksyjności, w powadze.

Nawet ubiór, zwyczaje, sposób wyraża­

nia sie i myślenia stać się mogą łączni­

kiem i Doniosłem do porozumienia.

Ostatnie wypadki dokonały jeszcze iednego warunku przyiaźni. Powiada przysłowie bułgarskie: „Zęby ci turek był przyjacielem. musisz go wpierw wytłuc porządnie". Warunek spełnił się zeszłego roku; tego roku kolej na umizgi i na serdeczności. Bywało tak często w prze­

szłości. powtórzy się i dzisiaj. Nastrój, jaki obecnie w Bułgaryi wobec turków panuje, iest wprost serdeczny.

Minęło już. co było. Nienawiść po­

szła w niepamięć. Natomiast mówi sie o wspólnych troskach, nawet o wspólnej niedoli, bo oto narówni gnębią turków i bułgarów w serbskiej i greckiej Macedo­

nii.

Wiec powoli, nad morzem krwi wy­

lanej wschodzi słońce zapomnienia i sojuszu.

Więc czy doprawdy istnieje ten so- insz turecko-bułgarski. o którym prasa Europy od dłuższego czasu nieśmiało przebąkuie? Posiadam informacye rze­

czowe. Ida ze źródła, które biie w sa­

mem ministervum woinv. w samvm ga­

binecie ministra. Sojusz jest faktem.

Konwencya wojskowa także.

Z chwilą wybuchu wojny grecko-tu­

reckiej, Bułgarya mobilizuje armię i dzie­

li ja na dwie części: Pierwsza zamyka Rumunii nrzenrawe przez Dunai. unie­

możliwiając interwencyę wołoską na rzecz Serbii i Orecvi: druga stanie wzdłuż granicy serbskiej i groźba dywersyi na tyłach sparaliżuje swobodę woisk serb­

skich. gdyby zechciały pójść grekom z pomocą.

Akcya turecka ogranicza sie wobec tego do rozprawy tylko z Grecyą nia- ląę popaflto w perspektywie pomoc Essą-

(7)

Fot. Pr. Pretbisz. Uczestnicy poświęcenia gmachu Tow. Przyjaciół Sztuk Pięknych w Poznaniu.

da-baszy od strony Albanii, bo na to go tam właśnie starano się usadowić.

Kombinacya podobna, według prze­

widywań sojuszników, powinna skończyć się zwycięstwem Turcyi.

A wówczas? Wówczas następuje re- wizya traktatu bukareszteńskiego. Speł­

ni sie marzenie, ku jakiemu Bułgarya nie przestała nigdy tęsknić.

Podział terytoryów jest już oczywi­

ście w planie sojuszników najdokładniej określony.

Bułgarya odsteouje Turcyi zabrane jej niedawno nobrzeże Tracyi (od rz. Ma- rvcv do rz. Karasu, z miastami Skecza, Oimurdźija i portem Dedeacacz — tery- toryum zamieszkałe przeważnie przez muzułmanów i greków), odbiera natomiast od Grecyi cześć Macedonii czysto bułgar­

skie! (od rzeki Karasu do rzeki Strumy.

z miastami Seres. Drama i portem Ka- walla). Saloniki i półwysep chalcydeiski Przypada,'a Turcyi. Sporne wysoy oczy­

wiście także. Reszta Macedonii, dzisiaj serbska i grecka, uzyskuje autonomię.

Jak w kalejdoskopie!

Jednakże, czy do woiny przyjdzie istotnie? Bułgarya liczy sie z nia, jako z faktem nieuchronnym. Nacisk mo­

carstw nie zaważyłby na szali. Chyba — Grecva ustani.

Jaki duch nanuie w Bułgaryi wobec Perspektywy nowvch wysiłków, nowych starć i nowych ofiar?

Armia, zwłoki niecierpliwa, chętnie

"wciągnie szable: ..Nie żyć nam w tej mece dłużei. w tvm wstydzie i w tern po­

hańbieniu!" Jest w niej hardość jeszcze,

....

Od administracyi.

Z powodu napływu w ielkiej liczby nowych prenu m eratorów , pierw sze N° „Ś w ia ta ” są wyczerpane.

N ow oprzybyw ający pren u m e ra to ro w ie je dnakże otrzym ają na żądanie p o czą tek drukujących się p o w ie ś c i: „P ie n ią d z ” , A n d rze ja S tru g a i „D a n a od B o g a ” Hall C a in e ’a.

której nie zmogły ani klęski, ani upust krwi.

Naród, jako masa, żyje w lęku i w gorączce hazardu. Wyczuwa całą grozę konsekwencyi, jaką wycieńczonej Buł- garyi niesie nowa zawierucha bałkańska, i jak ptak w klatce o szczeble się tłucze.

W kołach rozważniejszej inteligen- cyi panuje nieufność. Turek jest szczo­

dry: „Bierz, co chcesz. bierz z okładem!"

powiada dzisiaj wspaniałomyślnie. „By­

łem odzyskał przystęp na morze grec­

kie". To Saloniki.

Ale potem?

Potem powie: „Do mojego okna po­

trzebny mi jest korytarz". To Macedo­

nia.

Zająwszy raz wojskiem Macedonię bułgarską — kto nam zaręczy, że z niej ustani dobrowolnie? że odda nam te zie­

mie? że nie zakpi sobie z umów i ukła­

dów? on, turek, jak zakpili sobie grecy i Serbowie.

Angażowanie sie osłabionej i zdzie­

siątkowanej Bułgaryi w chaos nieobli­

czalnych awantur pod wodzą nieobliczal­

nego awanturnika Enwer-baszy, jest kro­

kiem więcej niż nierozważnym.

Naród przeżył już jedne tragedye.

Człowiek sam. jednostka, po takich kata­

strofach w łeb dobrze strzela. Naród ca­

ły życia odebrać sobie nie może. Ale czy coś z psychiki samobójcy nie przeszło mu w krew, w umysł rozpaczą wzburzo­

ny?

S of,a . Mieczysław Jełowicki.

T.P.S.P. w Poznaniu.

Ignacy hr. Bniński.

prezes T. P. S . P.

Poświęcenie a zarazem otwarcie pierwszej wystawy Koła artystów wielkopolskich odbyło się w sposób u- roczysty i po­

dniosły. Ak­

tu poświę­

cenia w obe­

cności kilku­

set gości z całej Polski dokonał, po pięknej prze­

mowie, ks.

b i s k u p Li- kowski. Na­

stępnie prze­

mawiali: pre­

zes Tow. hr.

Ign. Bniński, oraz sekre­

tarz Tow. Konrad Kolczewskj. Po- czem nastąpił wspólny obiad w Do­

mu Przemysłowym. Wieczorem od­

był się w salach Bazaru raut, w któ­

rym wzięło udział około 300 osób z miasta, prowincyi i z poza kordonu.

Pierwsza wystawa Koła A rty­

stów wielkopolskich wypadła pięknie.

Była zarazem zaszczytnem świadec­

twem artystów poznańskich.

Gmach Tow. Prz. Szt. Piękn. w Poznaniu.

ŚWIAT.

(8)

A e ro s k o p P ró szyń skie g o w w o jn ie b a łka ń skie j.

Nasi wynalazcy za granicą.

K in e m a to g ra f am atorski Kazim ierza Prószyńskiego.

Na niezwykle licznem zebraniu Royal Photographic Society w Lon­

dynie p. Kazimierz Prószyński dał pierwsze obszerniejsze wiadomości o wynalazku, który — jeśli wolno w rzeczach takich stawiać horoskopy - niedługo znajdzie się w rękach tysię­

cy amatorów fotografii na całym świecie. P. Prószyński, w kraju zna­

ny już od całego szeregu lat. w An­

glii zdobył sobie imię swoim aero- skopem, aparatem do zdjęć kinema­

tograficznych. który posługujących się nim uniezależnił od niewygody i ciężaru trójnogów, a działanie korby ręcznej zastąpił automatycznem przewijaniem filmy przed okienkiem.

Tym przyrządem znany angielski mi­

łośnik przyrody i sportowiec, Sherry Kerton, wśród dżungli, często zawie­

szony na linie, robił kinematografi­

czne zdjęcia z życia zwierząt dzi­

kich i wywołał niemi w Anglii sensa- cyę. Aeroskop, górujący nad przy­

rządami kinematograficznemi stare­

go typu nietylko doskonałością me­

chanizmu. lecz i szerszym zakresem i łatwością zastosowania, musi dla swoich rozmiarów (choć mniejszy od dawnej kamery kinematograficznej), dla swei ceny, a przedewszystkiem dla wysokich kosztów w używaniu, które opłacić się mogą tylko wielkim fabrykom film kinematograficznych, pozostać Przyborem ważnym i do­

skonałym dla zawodowych ludzi.

Ostatni wynalazek po kilkuletniej pracy przez p. Prószyńskiego dopro­

wadzony do takiej sprawności, że wynalazca nareszcie zdecydował się zezwolić na puszczenie go w świat, jest natomiast kinematogra­

fem wprost dla użytku amatorów.

Niewiele większy od zwykłej skrzynki kodakowej wyższego nu­

meru, łatwej manipulacyi i nie po­

ciągający za sobą nadmiernych wy­

datków, „Amateur Kinema" p. Pró­

szyńskiego łączy w jednym przyrzą­

dzie kamerę do zdjęć kinematografi­

cznych i latarnię projekcyjną do rzu­

cania zdjętych seryi migawkowych na ekran. To znaczy, że otwiera zu­

pełnie nowe pole dla fotografii ama­

torskiej. W odczycie swym w Poyal Photographic Society p. Prószyński nadzwyczaj zwięźle i jasno przed­

stawił zadanie techniczne, które mu- siał rozwiązać, i jego trudności. Pun­

ktem wyjścia dla kinematografu amatorskiego, naprawdę wygodą i łatwością zastosowania kodakom nie ustępującego, musi być usunięcie przydługiego pasma filmowego, uży-

jrv

Film a n ie co zm niejszona, każdy o b ra z e k ma 5 x 7 m ilim e tr. W id a ć tu d w ie taśm y i napis

m iędzy niemi.

wanego w zwykłych kinematogra­

fach. Amator nie może obarczać się ogromnemi zwojami filmy, jakich wymagało dotychczas zdjęcie, któ­

rego reprodukeya trwa na ekranie choćby tylko minut piętnaście. Do takich zwojów potrzeba wielkiej skrzynki fotograficznej, Przyborów do wywoływania i negatywów i do kopiowania pozytywów. Prócz tego koszta sa wielkie, bo sama filma na minut 15 kosztuje conajmniej 20 ru­

bli. Chcąc zastąpić pasmo filmowe, p. Prószyński naprzód eksperymen­

tował krążkami filmowemi. Na krąż­

ku takim lub tarczy szereg mikro­

skopijnie małych zdjęć migawko­

wych (po 16 na sekundę) układał się w linię spiralną. Ominąwszy mniej­

sze trudności, wynalazca prawie od samego początku natknął się na za­

sadnicza, nie do usunięcia zaporę, jaką okazała się ograniczona pojem­

ność krążka. Stosując rozmiary tar­

czy filmowej do rozmiarów' najwię­

kszej skrzynki ręcznej, zmniejszając zdjęcia tak dalece, że prócz dro­

bnych plamek białych i czarnych gołem okiem absolutnie nic się na nich nie dostrzeże, n. Prószyński osiągnął filmę, starczącą zaledwie na pół mi­

nuty t. i. obejmującą około 500 mi­

gawek. Takie kineina byłoby za krót­

ką zabawką i nigdy nie doszłoby do rozpowszechnienia. Po dłuższej przerwie pracy nad tym wynalaz­

kiem. niedawno dopiero p. Prószyń­

ski wpadł na inny, zupełnie oryginal­

ny pomysł, który ubrał w formę praktyczną, za pomocą środków głęboko obmyślanych a zadziwiająco prostych — cechy wspólne wszyst­

kim naprawdę dobrym wynalazkom.

Jądrem tej myśli, wyrażonej jaknaj- popularniej, jest, że w nowym kine­

matografie p. Prószyńskiego zdjęcia migawkowe następują po sobie, jak litery i wiersze na karcie drukowa­

nej, z pewnemi tylko różnicami. Mia­

nowicie, taką „stronicę filmową" z nowego kinematografu amatorskiego zaczyna się „czytać", to jest rzu­

cać na ekran, od pierwszej „litery", to jest od pierwszego obrazka czyli pierwszego wiersza od dołu. W tej linii obrazki idą od lewej strony ku prawej, zupełnie jak słowa w książ­

ce, a jest ich 15. Potem przechodzi się do drugiej linii od dołu, ale tu o- brazki biegną od prawej ręki ku le­

wej, to jest, jak w książce hebraj­

skiej, arabskiej, perskiej lub turec­

kiej. Trzecia linia idzie znów w kie­

runku czytania języków europej­

skich. czwarta odwrotnie. I tak da­

lej. naprzemian, przez całą długość karty filmowej od dołu ku górze idą linie o numerach nierównych od le­

wej ku prawej, o numerach równych od prawej ku lewei ręce. W ten spo­

sób p. Prószyński osiągnął, że o- brazki dawnej filmy, długiej na 30<' stóp, mieszczą się na jego filmie, dłu­

giej na iakie 3 stopy a niewiele szer­

szej od filmy zwykłego kodaka wyż­

szego numeru. Jedna kartka starczy na przedstawienie dwudziestu trunu

Cytaty

Powiązane dokumenty

stwo w' życiu danego aktora odbija się całkiem jaskrawo w jego grze scenicznej. to mojem lustrem były rzeźby. Wiele im zawdzięczam. Uczę się roli głośno, bo to

Było to jakgdyby hołdem, składanym przez świat finansów geniuszowi młodszego brata, ale Tom Shurman śmiał się z tego w głębi siebie z calem

Przewłóczy się taki przez całą noc i nad ranem już nie może wytrzymać. Był już zupełnie

władności, aż stała się zawadą w codziennem życiu dla społeczeństwa, które oddawna przenikła polskość, szerząc się żywiołowo nawet wśród politycznych

wno sto lat temu ukazało się dzieło niespożyte, które tej pięknej, a tak mało przez nas samych szanowanej mowie wzniosło nieśmiertelny

wi Szekspir, „chief good and market of their time is but to sleep and feed“ — „głównem dobrem i targiem życia jest tylko jedzenie i spanie&#34;. Elita

gów morza, a podróżni i towary muszą część drogi odbywać okrętem, stały się główną podnietą do projektów budowy tunelu pod kanałem La Manche. Zanim

Bała się jakiego wybuchu ze strony swej pani, bała się jakiejś już nazbyt grubej arogancyi miss Lucy. Szybko i wprawnie odpięła