D o zw o lo n y p rz e z R a d ę M ed y czn ą. D la o d r ó ż n ia n ia od w ie lu le k ó w o z b li
żonej n azw ie, zw ra ca m y u w a g ę, że n a sz ś ro d e k le c z n ic z y z n a jd u je się w s p rz e d a ż y t y l k o w o p ł a t k a c h o p a trz o n y c h n a sz ą firm ą.
W a r s z . T o w . A k o . „ M O T O R ” M a r s z a ł k o w s k a 2 3 .
ODESH. ZAKŁAD LIMflNO-LECZNICZY
D - r a A M B R O Ż E W I C Z A
o tw a rty od 15-go M aja do W rz e ś n ia s t. st. P rz y le c zn ic y T E N S Y O N A T . P okój z u m e b lo w a n iem , e le k try c z n e m o ś w ie tle n ie m , u s łu g ą , c a łk o w ite w y k w in tn e u trz y m a n ie , w an n y b ło tn e , s o lan k o w e (ro p n e ), o p ie k a le k a rz a i d o z ó r, n ie ty lk o sam ego w ła śc ic ie la d o k to ra -a k u s z e ra , lecz i 2-ch sta ły c h le k a rz y ró ż n y c h s p e c y a ln o śc i — w y n o si od 35 r u b . ty g o d n io w o i w yżej, z a le ż n ie od w ie lk o śc i zajm o w an eg o p o k o ju , k o m fo rtu i o k re s u s ez o n u . L im a n o w sk ie le c z e n ie d a je b a rd z o d o b re r e z u lta ty : w c h o r o b a c h k o b i e c y c h , p r z y w y s i ę k a c h , c h r o n i c z n y c h z a p a l e n i a c h s t a w ó w i k o ś c i , o r a z g r u ź l i c y t y c h ż e , p o d a g r z e , r e u m a t y z m i e , s k r o f u ł a c h , n i e d o
k r w i s t o ś c i i t. p .
P r z y z a k ła d z ie w ła s n y p a rk (o k o ło 15 d z ie s ię c in ) i o g ró d ow o co w y . K o- m u n ik a c y a u d o g o d n io n a — w ła sn e p o w o z y i o m n ib u s sam ochodow y; te le fo n . P o czta i te le g r a f na m ie js c u . P r o s p e k ty w y sy łają s ię na ż ą d a n ie b e z p ła tn ie . L isty i d e p e s z e n a d sy ła ć m ożna w e d łu g a d re s u : O d e s s a : D r . A m b r o z e - w i c z . D la o so b iste g o p o ro z u m ie n ia się: N ie ż y ń s k a ja Ns 66, te le fo n 4-46
alb o te le fo n z a k ła d u 99-37.
Jtajtańsze oświetlenie
klatek schedowych, kuchen, korytarzy i t. p.
Palnik gazowy , MIKRO” o sile św iatła 16 świec zużywa na godzinę gazu za */, kop.
B C ena 75 k o p .
s 1915
Skład główny: E R Y W A Ń S K A Ne 3, tel. 87-99.
Kasy kontrolują Optima z sumowaczem.
Jedyne tylko wynalazku i wyrobu wyłącznie francuskiego.
4 0 , R u e C o n d o r c e t, P a r i s . T e le p h . 2 2 9 * 0 7
o 50°,.
T a ń s z e , n i ż w s z e l k i e i n n e .
N A J P R O S T S Z E . 94os N A J T R W A L S Z E .
W y p r ó b o w a n ie —b e z p ł a t n i e
b ez ja k ie g o k o lw ie k z o b o w i ą z a n i a ze s tro n y k u p u ją c e g o .
S p ła ta n a le ż n o ś c i w r a ta c h m ie sięc z n y ch Z a g o tó w k ę z 5% -ym u s tę p s tw e m .
M o d e l „ O T ” 5 2 5 f r .
P o s z u k u j e s i ę a g e n t ó w i s p r z e d a w c ó w w e w s z y s t k i c h m ia s t a c h E u
r o p y . L isty a d resow ać należy:
NI. TAREL, Paris, rue Condorcet 40.
Czy nie obawia się Pan
następstw siwizny włosów?
Zdolność Pana do pracy bywa niedocenianą, każdy uważa Pana za człowieka wyczerpanego i nie wierzy w wydajność pracy Pana, jakkolwiek starym nie czuje s.ę Pan zgoła.
farby Do włosów W. Seegera
przywracają natychmiast włosom Pana ich barwę pierwotną.
Jeśli Pan pragnie włosom swym przywrócić dawną ich barwę powoli, stopniowo, niepostrzeżenie dla otoczenia, zadanie to spełni znakomicie „ N U A N S IN ” W. S E E G E R A .
FARBY DO WŁOSÓW iW. SEEGERA barwią ZAWSZE NA KO
LOR NATURALNY.
Sposób zastosowania niezmiernie prosty.
Powszechnie znana specyalność firmy od lat ’30.
Nieszkodliwość wszystkich preparatów gwarantowana. Dostać można we wszystkich składach aptecznych i perfumeryjnych.
Skład główny dla Rosyi: W. S E E G E R , W a r s z a w a , Ż o r a w i a JVs 31.
Przy nabywaniu* należy zwracać uwagę na markę fabryczną
„Latająca rybka". 9301
MEBLE gięte, stolarskie. -S ś r:;
Bracia T H O H & Y
W a r s z a w a , M A R S Z A Ł K O W S K A N i >41. Tel. :0-29.
P rz e d
u ży ciem . Po
u ż y c iu .
Aparat regulator
z d ję c ie fo to g rafic zn e n o w e go „CELLO“ , m o d el Ks 16.
T e n g e n ia ln ie s k o n s tr u o
w any a p a r a t p o p ra w ia w sz e lk i k s z ta łt n o s a (z w y ją tk ie m b ra k ó w k o st- n y c h ). G o rąco p o le c a n y m ięd zy in n e m i p rz e z k ró l, ra d c ę d w o ru p ro f.
m ed. vo n E ck. C en a 2 rb . 70 kop.; z w y b o ro w y m re g u la to re m 5 rb , takiż
* k a u c z u k ie m 7 rb . W y sy ła się za z a lic z , p oczt. D o ty c h cz a s ro z e s ła n o 60,000 s z tu k . Z a m a w ia jąc , n a le ż y w sk a z a ć b ra k i, b e z p o ś re d n io s p e c y a liś c ie :
*-• M. Bagińskiemu w Rydze 40, R o m a n o w sk a 29. O d d z . w B e rlin ie i L o n d y n ie .
z T R Y P E R „
leczy szybko, radykalnie i bezboleśnie naukowo udoskonalony francuzki preparat
KAUANDSE D-™ REUNET^
CAVANOSE D-ra REU N ET został opracowany na podstawie naj nowszych naukowych sposobów leczenia rzeżącźki, starannie sprawdzony w rozległej praktyce klinicznej i uznany przez lekarzy—specjalistów jako wyłączny przeciwrzeżączkowy środek.
STO SO W A N IE CAVANOSE ZA PEW N IA Z U PEŁN E
W Y LECZEN IE OSTREJ I PR ZEW LEK ŁEJ RZEZĄCZKI.
W A ŻN E O ST R Z EŻ EN IE : w sprzedaży obiegają bezwartościowe naśladownictwa. Należy przeto żądać we wszystkich aptekach oraz kładach aptecznych prawdziwego PARYZSKIEGO preparatu Cavanose
R E U N ” '" 4ET w aluminiowem pudełku z plombą komory celnej.’ ' ’ " ’ ’ ’ SKŁAD GŁÓWNY:
Instytut D-ra CALVET, Warszawa, O rla 11. Oddz. 6- D-ra
Cena pudełka I rb. 65 k. ŁllIliiiiiiniiiUlIllHiill
NICI
T o w a r y N o r y m b e r g s k i e , G a l a n t e r y j n e , R o b o t y r ę c z n e ■tówMIberł S p e rlic h , Jerozolimska 19, 1
długolenti współpracownik firmy H. LUDWIG, (ró g B rackiej), g
ję Brylanty
kwity lombard.ienryk juwiler
Ś w ia t J>8 59. - I-sze p ię tro , kię biSuteryę i srebra okazyj- oM te.tnję «lę m sirm ry.k iem ,
Świat" Ns 23 z dnia 6 Czerwca 1914 roku. 1
ś* * 2 P 2 u n im 0 h, n «r
S * Ł 8 « 1) ►
a
«y 2 ^ S
" B*o oi K D S K
3 £ S - u <u
» ~ fi 6 o
£ o « 2a
® J * cł
J i s - o S S J S-O u *
i 3
. cł .94
! o c » . -m ta g ) 0 cł o) i f r * ’ 1 - N ~
* 8
" .S .”
i a o v
■ 2,-2 8
■>j> £,*-
= o -g . . - • 3 n
! K g t i y b -
° B .
U -S O E—1
ul ct3
Na co mi m o to r!., jeżeli używam OPONY
f r v h 1< iłłS T S s IW
LwBUJI ■ 1
RO K Z A Ł O Ż E N IA 186 6 .
F. WORONIECKI
WARSZAWA, CZYSTA Ns 2.
W y k w in tn e Z e g a r y i Z e g a r k i P r e c y z y jn e .
M otor KOBANA
jest ostatnim wyrazem techniki w motorach łodziowych.
J e s t to J e d y n y 2 -c y lin d ro w y m o
to r p rz e n o ś n y . P o b ija w sz e lk ą k o n k u re n c y ę . J e s t to r z e c z y w i s t e ź ró d ło s iły . P o tę ż n y i s z y b ki — c ich y i c h o d zą c y s p o k o jn ie . P o s ia d a pełn<‘ 3 k o n ie s iły i p o s ia d a zm ian ę k ie r u n k u b ie g u p o d
czas ru c h u .
M otor do łodzi wiosłowej.
M otor K o b a n a n ie w y w o łu je w ib ra c y i, je d y n e j p rz e s z k o d y w s to s o w a n iu m o to ró w p rz e n o śn y c h do ło d z i w io sło w y ch . J e s t on d o s k o n a le z ró w n o w a ż o n y i n ie tr z ę s i e łó d k ą . D o p a so w y w a s ię do k a żd e j ło d z i w io s ło w e j w 2 m in u ty , p o s ia d a n ie z a c h w a sz c z a ją c e s ię ś r ó b ę i s te r, ła tw y do p u s z c z e n ia w ru c h , p o z w a la s ta ro w a ć e d y m o
t o r sto i. K o n s tru k c y ą sw ą i o d d a w a n e m i u s łu gam i d a le k o p rz e w y ż s z a k a żd y in n y ty p m o to ru .
:__ ■■■ I lu s tr o w a n y o p is g r a tis . — ■ ■
W Y ŁĄ C ZN A SP R Z E D A Ż U U R O T E C H N I C Z -
I O - H A N D L O W
3-konny.
2-eylindrowy.
e
M DOMARADZKI, inż.
W a r s z a w a , Ż ó r a w i a AG 2 6 a . — T e le f o n 2 0 3 - 2 5 .
STACYA DR. Ż. W.-WIED.
POCZTA I TELEGRAF NA MIEJSCU.
TELEFON Z WARSZAWĄ.
8641
39 MINUT KOLEJĄ OD W A R S Z A W Y , 5 MINUT SZOSĄ OD STACYI.
ZAKŁAD LECZNICZY 3 a a Cały rok otwarty.
Ł a d n y p a rk , k a n a l iz a c ja , ś w ia tło e le k try c z n e , o g rz e w a n ie c e n tra ln e . K u c h n ia w ła sn a i d y e te ty c z n a . L e ż a ln ia i k ą p ie le sło n e c z n o -p o w ie trz n e . N o
w a in s ta la c y a h y d ro - te r a p e u ty c z n a . K ą p ie le ś w ie tln e , 4-ko m o ro w e, s in u s o id a ln e , g a zo w e z p ły n n e g o C O ,: n a try s k i z g o rą c e g o p o w ie trz a . M asaż r ę czny i w ib ra c y jn y . M e c h a n o te ra p ia . C en a od 4 ru b . d o 6 r u b . P r o s p e k t i c e n n ik i g ra tis i fran c o . K ie ro w n ik z a k ła d u D r. B r o n i s ł a w M a le w s k i.
z ń ś b lA LtCZM ICZF
DLA CIERPiąCYCH
we, g a rd ła , k is z e k , p rz e w o d ó w o d d e ch o w y c h , n e u r a s te n ię i astm ę p o le c a s ię P E N S Y O N A T PLANKENSTEIN i ROSENHEIM GLEICHENBERG koło GRACU.
W ła śc ic ie l: KAROL ŚWIDZIŃSKI N a s ta c y i k o le jo w e j F e ld b a c h są do d y sp o zy c y i p rz y każdym p o c ią g u d la w y g o d y g o ści sam o c h o
d y i p o w o z y z ak ład o w e .
EZPŁATNA NAUKA!
K ażd y n ab y w ca S a m o u c z k ó w p ed ag o g a P l . R e u s s n e r a , u z n an y c h ju ż od r.
1880 za n a jle p sz e , m oże się n au czy ć b e z p ł a t n i e , bo b e z n a u c z y c i e l a , sam czytać, p isa ć i ro zm aw iać b a rd z o łatw o , p r ę d ko i g ru n to w n ie po a n g i e l s k u , f r a n c u s k u , n i e m i e c k u i r o s y j s k u . Po w y sła n iu 1 m a rk i za 7 kop. n a o p ła tę p o czty do a u to ra (R e u s s n e r a ), u lica Z ło ta 6 w W a r s z a w ie , każdy o tr z y m a z e s z y t I-sz y okazo w y S a m o u c z k a
b : z p ł a t n i e , 9429
Właściciel B.Z urkowski
W arszawa
A
lejeJ
erozolimskie4 3 .
Tef. 31.27.U
PRENUMERATA: w W a r s z a w ie kwartalnie Rb. 2. Półrocznie Rb. 4. Rocznie Rb. 8. W K r ó l e s t w ie i C e s a r s t w i e : Kwartalnie Rb. 2.25. Półrocznie Rb.
4.50 Rocznie Rb. 9. Z a g r a n ic a : Kwartalnie Rb. 3. Półrocznie Rb. 6. Rocznie Rb. 12. M ie s ię c z n ie : w Warszawie, Królestwie i Cesarstwie kop. 75, w Aus*
tryl: Kwartalnie 6 Kor. Półrocznie 12 Kor. Rocznie 24 Kor. Na przesyłkę „Alb- S zt." dołącza 6ię 60 hal. Numer 50 hal- Adres: „ŚW IAT" Kraków, ulica Du
najewskiego Na 1. CENA OGŁOSZEŃ: Wiersz nonparelowy lub Jego mielsce na 1-ej stronie przy tekście lub w tekście R b -1. na 1-e] stronie okładki kop. 60 Na 2-ej I 4-eJ stronie okładki oraz przed tekstem kop. 30. 3-cia strona okładki
• ogłoszenia zwykłe kop. 25. Za tekstem na białel strome kop. 30 Kronika to
warzyska, Nekrologi I Nadesłane kop. 75 za wiersz nonparelowy. Marginesy:
na I-ej stronie 10 rb , przy nadesłanych 8 rb., na ostatniej 7 rb- wewnątrz 6 rb. Artykuły reklamowe z fotografiami 1 strona rb. 176. Załączniki po 10 rb.
od tysiąca.
Adres Redakcyl I Administracyi: WARSZAWA, Zgoda Na 1.
T e le fo n y : Redakcyl 73-12. Redaktora 68-75. Administracyi 73-22 I 80-75.
Drukarni 7-36. FILIA w ŁODZI, ulica Piotrkowska N2 81. Za odnoszenie do
domu dopłaca się 10 kop. kwartalnie.
Rok IX. Ne 23 z dnia 6 czerwiec 1914 r.
Wydawcy: Akc. Tow. Wydawnicze „ŚWIAT” . Warszawa, ulica Zgoda Ne 1.
Pod kierownictwem naczelnem Stefana Krzywoszewskiego.
R ed a k to r o d p o w ie d z ia ln y na G a licy ę: A n to n i C h o ło n ie w s k i, K raków , D u n a je w s k ie g o Ks 1.
,,Vita somnium breve”.
Rzecz o wystawie teatralnej w Krakowie.
„Krótkiem jest życie snów“...
tak wiele jednak trzeba, aby sen był pięknym. Snem jest wszelka sztuka, a zwłaszcza sztuka sceniczna. Mo
tyle jej istnienie liczy się zaledwie na parę godzin trwania. Niemniej, ten motyl, to wzlatująca Psyche... a ileż barw, ile krasy, ile twórczego trudu zużywa się na ten krótki ży
wot. Jak w znanym witrażu Me
hoffera, gdzie sztuki plastyczne, ja
ko czarowne kobiety, wiążą wzajem
nie dłonie, geniusz dźwięku rozwija nad niemi tęczę swych skrzydeł, - gdy u stóp legło życie tragicznie zdławione, a śmierć zdjęta jest grozą nad tern, co uczyniła. Tak wiąże się i plącze życie i zgon, piękno i fascy
nująca brzydota, tragedya i grotes
ka — w ramach scenicznego obrazu.
Tak, obrazu. Zdawkowe to o- kreślenie • nabrało w chwili obecnej wyrazistości i znaczenia. Ewolucya teatru dokonywa się po linii zdecy
dowanej. Dochodzimy do zupełnie nowego pojęcia sceniczności. W dzie
jach teatru do niedawna nad scena panowało słowo, a z niem ten, kto je wypowiadał: aktor. W słowie leża
ła przemożna sugestya, ona spowi
jała zmysły mgłą iluzyi. jej mocą stawało sic istotnem to, co nawet w najprymitywniejszym kształcie nie postało na deskach sceny. Szekspi
rowski Spodek i gromadka biednych rzemieślników, inscenizująca królew
skie przygody za pomocą prostej umowy: „Ty jesteś księżyc, a ja lew“ — w gruncie rzeczy nie są tak odlegli naszym czasom. Jeśli bo
wiem rozwinęły się zewnętrzne środ
ki sceniczne, to wzajem nasz zmysł spostrzegawczy i krytyczny wysub- telnił się w tym samym stosunku.
Coraz trudniej nam uledz złudzie, poddać się mocy naiwnego wzrusze
nia, jakkolwiekbyśmy tego pragnęli.
Grube szwy hecarskiej roboty stają się bez szkieł widoczne, nastrój dzie
ła, toń i głębia słowa przepada wśród
tysiącznych nieporozumień i niedo
ciągnięć zewnętrznego efektu.
Zwolna poczęło nurtować prze
konanie, że sztuka sceniczna przeży
wa się. Z drugiej strony, teatr stał się czynnikiem tak nieodzownym dla nerwu współczesnego życia - a ra czej był nim może po wszystkie cza
sy, pod wszelkiemi formami — że je
go nieobecność nie da się pomyśleć.
Zaczął się tedy szereg prób nad o- żywieniem kostniejącego o^^ uiizmn, przez transfuzye świeżej krwi. Po
mijam tutaj sama kwestyę literatury dramatycznej. Słowo, jeżeli w tej dziedzinie nie straciło swej władzy, to musi to być — nielada słowo! Na- razie jednak chodzi o co innego.
Człowiek współczesny uznaje rów
nouprawnienie wszystkich swych władz i zmysłów, wie, że „krew jest także duszą", i żąda, aby sen, o ile ma go ogarnąć—im krótszy, im bar
dziej znikomy- tern pełniej zawład
nął jego duszą i ciałem. Przycho
dzi do teatru, jak do palarni opium:
oczekuje, by urok wziął go całkowi
cie w posiadanie, aby omotał, jak pająk, całą jego istotę, aby go zwią
zanego i upojonego powlókł tam, gdzie chce — twórca. Wówczas za
danie uważa się za spełnione.
Jakże rzadko jednak to się dzie
je! I nic dziwnego. Wrażenie, któ
re siłą rzeczy składa się na karb au
tora, względnie aktora, zależy od mnóstwa czynników, działających poza nimi. Teatr jest syntezą, a ra czej nią być powinien, o ile ponad scena nie stoi jakaś potężna, rene
sansowa jednostka, co wszystko do swych wymagań nagiąć może i umie, o ile działać tu musi zespół artystów, orkiestra sił twórczych. Tylko wte
dy duch dzieła przemówi potężnie przez zmysły, a to jedyna droga wcielenia w dusze widzów i słucha
czy. Zaczęła się walka o odrodzenie iluzyi. Z pewnego osiągniętego po
ziomu patrzym y na szlaki przebyte
1Na mnogich zakrętach widnieia słupy wytyczne z nazwiskami ekspery
mentatorów. które zdawna obijały się nam o uszy i zdążyły znudzić najpierw, nim zdołaliśmy wniknąć w istotę zamierzeń i osiągnięć. An- toine, Reinhardt, Craig, Fuchs, — to pionierzy; reszta, jak dotąd—konty
nuatorzy.
Archaizacya—oto pierwsza pró
ba oddziaływania na wyobraźnię. Za
początkował ją Antoine w Paryżu, grając Szekspira na estradzie wskrzeszonego teatru z XVI w. bez dekoracyi, z całym stylowym apara
tem ówczesnych środków, a Corneil- le‘a na scenie, oświetlonej łojowemi świeczkami, w asystencyi ukostyu- mowanych markizów i dworaków, zasiadających słomiane krzesła na deskach sceny. Reinhardt, podejmu
jąc ten sam system, idzie o krok da
lej : złudzenie ubiegłych czasów roz
ciąga na salę widzów, mieszaiac sty lizowane epizody w środowisko współczesne. Ale już w „Edypie"
Sofoklesa, odegranym na arenie cyr
kowej, idzie za innym prądem, tym samym, który wzniósł instytut neo- klasycznego tańca w Hellerau. Po
łączenie pierwiastków antyczpvch z nowożytną interpretacyą, której krańcowym wyrazem jest uprosz
czenie, znoszące scenę i dekoracyę na rzecz kilku słupów, sześcianów i stopni. Miedzy temi dwoma krań
cami okazało się niewyczerpane mnóstwo możliwości przekształceń sceny; oto anglik Craig. w miejsce archaizacyi stawia najdalej idącą modernizacyę; w miejsce archeolo
gicznej autentyczności — stawia syn
tezę kształtów i barw, syntezę, wy
dobytą z ducha dzieła, drogą kon- templacyi estetycznej. Uznaje on jedynie dekoracyę sty lizo w a ć. po
wstałą wskutek wyboru indywidual
nego niewielu rysów koniecznych, właściwą scenę usuwa w głąb i po
przedza proscenium, w miejsce k u lis zawiesza opony i kotary, rekwi- zyta znosi do minimum. Zespół barw odpowiada nastrojom psychicznym i panuje nietylko w dekoracyi, lecz w oświetleniu i kosbmmach. Aktor żywy staje się tern samem zarówno szczegółem w ogólnej komnozycyi, która w ramach sceny zbliża się już bardzo do uruchomionego obrazu.
Do podobnego rezultatu, acz zgoła inną drogą, pozytywno-praktycznym tokiem myśli, dochodzi inny refor
mator niemieckiej sceny. Georg Fuchs. Uznaie on również koniecz
ność stylu, ścisłego opanowania i nie
omylnego stosowania elementów sce
nicznych dla jednolitości wrażenia, co możliwem jest tylko przy zacho
waniu prawideł naiwiększego uprosz
czenia, najwyższej artystycznej pros
toty. Lecz jak odrębnym jest jego punkt wyjścia z trzeźwej zasady, że ogół można wszystkiego nauczyć i oduczyć, jeśli się ma po temu zdol
ność i energie, tak odrebnemi są sno«obv, za pomocą których osiąga swój cel. Mianowicie, zmienia on ca
łą technikę i architektonikę teatru.
wznosząc widownię amfiteatralnie i budując t. zw. płytką scenę, gdzie ginie ostatni ślad kulis: kotary, a powstaje stałe obramienie. Scena wygląda, jak wązka listwa, z jedno
lita tylną śćianą, jako tłem, dla re
liefu lub obrazu scenicznego.
I oto koło zamknięte. Jesteśmy świadkami zasadniczej przemiany—
wartości plastyczne, malarskie, stop
niowo opanowała scenę. Jest to w związku z ogólnemi prądami na polu sztuki. Malarstwo, którego pewne wyczerpanie daje się stwierdzić w jego właściwym zakresie, zwraca się do form daw nych: do fresku, ma
lowidła ściennego, i do form zupeł
nie now ych: operowania żywym ma- teryałem, m alarstwa w ruchu. Czyż
by futuryzm był krążeniem około istoty rzeczy?
Fakt pozostaie faktem, i nie można go zapoznawać. Źvwotność i ważność kwestyi, będących w sta- dyum ogniowej formacyi, stwier
dzają wystawy teatralne, z których i! nas pierwsza zorganizowała przed niespełna rokiem W arszaw a -- dru
ga została obecnie otwarta w Kra
kowie w Pałacu Spiskim. Ta ostat
nia, pomimo pewnej dorywczości w zestawieniu i bardzo wielu luk, pomi
mo braku możności porównania ze zdobyczami zagranicy—cieszy się rze- czywistem zainteresowaniem, świad- czącem, że podjęto zadanie na czasie.
W ystawa rozpada się na kilka dzia
łów. z których historyczny, reprezen
towany najpokaźniej, właściwie jest najmniej ciekawym, pomimo, że gro
madzi wręcz niepospolite dzieła sztu
ki. jak portrety artystów i artystek dramatycznych na przestrzeni stu lat.
od Bacciarellego po Matejkę, W ys
piańskiego i najmłodszych. Są to wy
borne portrety, z teatrem jednak, ja
ko takim, poza charakterystyką m a
ski, niewiele mają wspólnego. Nie będziemy się nad niemi zatrzym y
wali. Z naszego punktu widzenia in- teresującem jest przedewszystkiem pytanie, w jaki sposób w indywidu
alnościach naszych artystów zała
mały się promienie europejskich re
form scenicznych i o ile zdołaliśmy wnieść w tę dziedzinę coś własnego?
Na to odpowiedź dać nam mają pro
jekty dekoracyi, kostyumów i mo
dele plastyczne scen dla danych u- tworów dramatycznych. Tu w ystą
piło zaledwie kilku artystów, cho
ciaż wiadomo, że na tern polu za
czyna pracować już u nas cały za
stęp „urodzonych dekoratorów".
Między projektami inscenizacyi, obok efektownych i poprawnych technicznie lecz nie wnoszących nic nowego prac W ierciaka i Szpitziara.
zasługują na baczna uwagę projek
ty i szkice: Dobrodzickiego Adama pięć scen do „Bazalisy Teofanu";
proiekty dekoracyjne do „Judasza z Kariothu", pojęte w sposób zgoła odmienny przez A. i Z. Pronaszków, niż przez prof. Mehoffera; Masz- kowskiego Karola szkice i projekty kostymów do „Castusa Josepha", młodego artysty A. Grzybowskiego
pięć modeli plastycznych do „Nie
bieskiego Ptaka" i takież modele do melodramatu i komedyi przez grun
townego teoretyka sztuki scenicznej, Leona Schildenfeld - Szyllera i Fr.
Dudziaka. W szystkie te prace są wyrazem poszukiwania i rozwiązy
waniem bieżących problemów na własną rękę Świetnie dekoracyjnem w dawnem, dobrem znaczeniu jest Mehoffer, w swych kartonach biblij
nej sceneryi, będących same w so
bie każdy skończonym obrazem, nie zaś tylko tłem dla mającej roz
winąć się akcyi. Dyskretniejszym w tej mierze okazał się K. Maszkowski, w panoramicznych szkicach pejza
żu egipskiego do „Czystego Józefa".
Cały przepych rozwinął natomiast w projektach kostyumów, swobod
nie fantazyujących na tem at w szyst
kich motywów Wschodu. Jest to łan egzotycznych form i barw, jak dzi
wacznych kwiatów podzwrotniko
wych, coś przypominającego osza
łamiająco zmysłowe orgie kostyu- mologii słynnego Baxta. Na wprost przeciwnym krańcu, bo Craig‘ow- skich syntez, stają Pronaszkowie, których dekoracye do „Judasza"
stają się jedynie akompaniamentem pieśni. Modele sceniczne A. Grzy
bowskiego do „Niebieskiego Ptaka"
powstaja pod bezpośrednim wpły
wem Hellerau. jednak forma jest własna i szlachetna, a obrazy z „cha
tą dziadków", „cmentarzem" i „Kra
iną przyszłości" napowrót wiążą w ra
żenie malarskie z muzycznem, głów
nie przez wyzyskanie nowożytnych subtelności oświetlenia. Czemś zno
wu absolutnie rożnem, świadomie naiwnem i groteskowo - jaskrawem, to szereg scen do staroświeckiej melodramy z efektami czarodziej- sKiemi „Chłop milionowy", repre
zentowanej po raz pierwszy w Warszawie w roku 1829, wskrze
szających widomie ducha teatru tam tych czasów, kompozycyi Schil- denfeld-Schillera i Dudziaka. W resz
cie pięć scen do „Bazylisy Teofanu"
A. Dobrodzickiego uderza jako ze
spół eklektyczny różnych w^>"wów, użytych w sposób nowy i szczęśli
wy. Płytka scena zostaje ożywiona systemem stopni i tarasów, pozwa
lających na tworzenie pionowych, ornamentalnych grup. Bizantyńska sym etrya i sztywność utrzymuje J ę w charakterze, a rozszalała dekora
cyjność polichromii zdradza tempe
rament kolorysty i stopienie się z duchem utworu.
W szystko to jednak — dopiero yirtuozostwo. W tej dziedzinie tea
tru mamy dotąd jedno nazwisko dla przeciwstawienia zagranicy: W ys
piański. Jedno tylko, ale o całe nie
bo wyższe. Gdy tamci eksperym en
tatorzy i artyści ogarniają jedną tyl
ko stronę problemu teatru, — ten zawłada całością. To zupełny twór
ca. Sam sobie ciosa bale na chram sztuki, sam buduje scenę, rozmiesz
cza światła, komponuje kartony de
koracyjne, rysuje typy, ornamenty
i kostyum y i do stworzonego przez
2
się gmachu, kolorowego, jak tęcza, a prostego, jak stajenka betleemska, wprowadza własne dzieła, będące objawieniem dramatycznem Polski współczesnej, olbrzymie zwierciadła dusz, częstokrotnionych w duszy na
rodu. Wiemy to wszyscy. A wiedząc i patrząc na te drobne szczątki, któ
re kazano nam oglądać pod nazwą teatru Wyspiańskiego, niewymowny żal chwyta za serce. Więc tyle tylko zostaje z myśli i pracy tego, który był Jedynym? Nasuwa się tu przy
pomnienie, jak niestosunkowo mało pozostało po półbogu Odrodzenia, da Vinci‘m. Niedokończone pomysły, zawiłe arabeski, szkice, próby. I oto pojmujemy odwrotny sens senten- cyi: „Krótkiem jest życie snów“... — długą jest sztuka. Niczem jest życie zdławione, rozproszona twórczość, niedokończone dzieła. Niewyczerpa
ną jest moc odrodzeń... Ach, któ
ryż jestem żywy? Czy ten, co legł przykryty kirami i całunem... Czy ten, co mija szczyty i drogę tnie piorunem?..."
Teatr Wyspiańskiego, rozpadły w gruzy, zanim budowa dosięgła szczytu, jest dla nas jak antyczne rozkopalisko. Raz wraz podejmuje się z prochu odłamy cudnych kształ
tów, drzazgi żałosnej szopki, jakieś jasełkowe figurki, to znów czerepy głów i torsów greckiej piękności potrzaskane okruchy złotego rogu szczątki pisma o przebogatej a ser
decznej treści. Odszedł wielki siew
ca, ale żyje ziemia, co go porodziła, oddycha wiosennem upojeniem, tęt
ni warem mocy, płodna i wieczna., Przebudowa teatru polskiego nale
ży do twórców jutra.
Kraków. Ewa Łuskina
Salon londyński.
,,Na linii” i „nad linią” .
Dwie są w „Salonie" tegorocz
nym angielskiej Akademii Sztuk sen- sacye, będące przedmiotem podziwu i gorących rozpraw dla tłumu wi
dzów. O jednej trudno mówić bez ustrzelenia prawdziwie „irlandzkiego byka" (irish buli), jak anglicy nazy
wają wykolejenia pisarskie i orator- skie: każdy widzi ten obraz, bo go niema. Jest tylko rama, zasunięta szarem płótnem, z napisem „Tempo-w rarily remowed" — tymczasowo usu
nięty, po zbrojnym napadzie sufra- żystki w pierwszym dniu wystawy.
Drugi obraz, aż nadto widoczny, sam w oczy się rzuca: „Lukrecya Borgia w W atykanie pod nieobec
ność papieża Aleksandra VI". Ludzie dobrego smaku woleliby nie widzieć tej Lukrecyi, a zato widzieć w cało
ści posiekane przez panią Woods
dzieło Sargenta. Ale wówczas nie byłoby sensacyi, a więc tout Lon- dres po raz sto czterdziesty szósty spieszyłby do niej, bo to obowiązek towarzyski ludzi szanujących się;
tout Londres, zgodnie z krytyką, konstatowałby—po raz trzydziesty, czterdziesty czy pięćdziesiąty — ż e : w Salonie niema ani jednego dzieła wielkiej Sztuki. I tout Londres w y
chodziłby z Burlington House, jak się należy, bez emocyi, a z tym bó
lem głowy, zdawna nazywanym
„akademickim", który lekarze ob
jaśniają wykręcaniem karku i prze- tężeniem oczu. Ściany w Burlington House przepełnione do niemożliwo
ści pod sam pułap. Komitet w szyst
ko, co tylko zdała pachnie moderniz
mem, impresyonizmem, futuryzmem lub jakimkolwiek „izmem", wiesza
„ponad linią*".
„Sztuka ofieyalna" wszędzie jest taka, na jaką naród większością zdań własnych zasłużył. Nikt więc jeszcze nie zdołał umieścić 1999 obrazów, sztychów, planów architek
tonicznych „na linii" lub przy niej, choćby największej galeryi, a dla 246 rzeźb i dzieł pokrewnych cały pałac Akademii zamały; wtłoczono je więc do kilku sal i kurytarzy. „Na linii"
jest to, co Akademia sama uważa za najudatniejsze wcielenie ducha swe
go; „nad linią", co w drodze kompro
misów między dawnemi a nowemi laty dopuściła do tego przybytku sztuki.
2e portrety i krajobrazy naj- liczniei i stosunkowo najlepiej przed-
3
Lucy Kemp-W elch.~Przez wodę. . Laura Knight. Marcowa pogoda.
stawiają się w „Salonach11 londyń
skich, jest to tradycyjne od czasów założenia Akademii. Tylko że tym czasem urosło pokolenie, które na portrety i krajobrazy innemi patrzy oczami. John Sargent daje por
tret1 powieściopisarza - psychologa Henry Jam es‘a — właśnie ten obraz uszkodziła pani Woods. Jak za
znaczyłem, tego portretu nie wi
działem, ale pewna, że i Sargenta portret hrabiny Rocksavage i prawie wszystkie inne w Salonie roboty por
trecistów nie w ytrzym ałyby porów
nania z dziełami najlepszemi dwóch czy trzech mistrzów - fotografów europejskiej sławy. Doskonałość tech
niki malarskiej niezdolna zastąpić te
go przebłysku duszy, który w chwili szczęśliwej czasem pochwyci so
czewka. Cope w portrecie lorda Haldane‘a, Richmond w portrecie le
karza H arvey‘a, Laszlo w portrecie lady Wellesley, zmarły niedawno
Herkomer, malując aktora Bour- chiera, usiłowali zwyciężyć aparat fotograficzny. Lecz portret ofi- cyalny, ceremonialny, reprezen
tacyjny, donacyjny, który w An
glii „musi11 zawsze jeszcze być malowany przez akademika, nakłada na artystę ciężkie kajdany. Niedość, że musi być podobny, „niby żyw y11.
Akcesorya na nim zazwyczaj waż
niejsze, niż osoba. Więc też rok rocznie powstaia dla Akademii rze
czy takie, jak Cope‘a „Mundur kró
lewskiej Eskadry jachtów11, a w nim król Jerzy V; Jones‘a „Mundur feld
m arszałka na drewnianym koniu", a na koniu lord Roberts. I „repre- zentacyjność11 taka zewnętrzna roz
piera się po wszystkich pałacach klu
bowych, salach uniwersyteckich, wciska się do domów bogatego mie
szczaństwa, a co gorsza, odbija się na twórczości akademików, która za
bija. Tylko portrety dzieci jako-ta
ko ocaleć mogą. Jest ich w Burling
ton House dość wiele wcale dobrych.
Wiadomo, jak trudna jest rzeczą wy
razić na płótnie charakter i indywi
dualność dziecka. Pomimo to, kilku portrecistów wychodzi z zadania zu
pełnie zwycięsko.
„Lukrecya" Cowpera — to sfał
szowana doszczętnie ilustracya do fałszywej prawdopodobnie notatki w dzienniku papieskiego dygnitarza.
Zapisał John Burchard, biskup Orty, że papież Aleksander VI, wyjeżdża
jąc z Rzymu, oddał córce wszystkie spraw y i władzę otwierania listów.
Cowper namalował kolegium kardy
nalskie. w którem Lukrecya prezy- duje. Namalował z niezwykłym n a kładem wirtuozostwa. U dołu orgia prawdziwa kardynalskich szkarła
tów, galerya typów, od ascetycznej i ekstatycznej tw ary Sawonaroli, do czysto epikurejskiej kardynała-hum a- nisty, niedowiarka z czasów Odrodze-
4
nia. Scena w auDartamenio Borgia w W atykanie: dekoracya aparta
mentu, freski sławne Pinturicchia, oddane z niesłychana dokładnością, tak samo najdrobniejsze szczegóły szat, przyborów. całego splendoru.
Całość nadzwyczaj efektowna i nad
zwyczaj crude. Nikomu przecie w Anglii nie śni sic bronić Borgiów.
A jednak cała krytyka, bez wyjątku, zaprotestowała przeciw temu obra
zowi, jako treścią swą rozdraż
niającemu uczucia wpływowej mniej
sz o śc i w Anglii; przytem pod wzglę
dem artystycznym nie stoi znów tak wysoko, by dla tego treść można w y
baczyć. Żadne z pism ilustrowanych nie podało też podobizny tej „Lukre- cyi". Wobec takiej zgodności sądów, dziwna, iż kuratorowie Zapisu Chantrev‘a właśnie ten obraz dla Tatę Gallery kupili.
Z obrazów rodzajowych wymie
nić wypada Strang‘a „Przy kartach".
Wisi wysoko „nad linią". Akademia
■nie lubi jeszcze twardych, niczem nie złagodzonych kontrastów, jakie dają trzy jaskrawe suknie damskie na tern płótnie. Przytem pokierzy- stów zastanawia szczegół, że jeden z grających ma sześć kart w ręku, zamiast pięciu, i że podgląda partner
ce w karty. „Akademicką", nie prze
konywującą dla nikogo, jest „Klitem- nestra" Colliera; wpływy W atts‘a zdradza „Mors janua Vitae" Mantona;
za to wisi pod samym sufitem; rów
nież trochę Ruszczyca przypom inają
cy „Rycerz Znoju" Bairda. Nato
miast nawskroś angielskim jest por
tret w plein-air‘rze „Dzieci p. M urray- Guthrie" W hitinga; niby powtórze
nie obrazu tegoż artysty „Wiosna Życia" (Salon, 1913). znanego czytel
nikom „Świata" z reprodukcyi. , Or- chardsona „Zagadka dla całego świa
ta" nie usprawiedliwia tytułu; od twarzy niedobrej a pochmurnej, w lustrze odbitej, nie idzie ani strach, ani tajemniczość żadna, które są za
gadką Mony Lizy.
Zresztą, w Salonie angielskim niema zagadek, prócz jednej, a tą jest wieczna i niepokonana burżua- zyjność sztuki w tym kraju, w któ
rym przecie obecnie do największe
go szyku należy udawać — boMmę.
Londyn.
M. G -— r.
J A N SO K O LIC Z W R O C Z Y Ń S K L
N A ’ W ITRAŻU.
Kwitnących wiśni drży arkada;
księżyc aleje w cienie znaczy, na stary witraż blaskiem spada, w witrażu świętej twa-z majaczy. . 2 rozkwitłych krzewów białe puchy noc Jasna miękką dłonią strąca, spadają srebrnych gwiazd okruchy, o brzsg uderza fala drżąca...
Upalnej nocy baśń się snuje...
Królewna z paziem w parku gwarzy:
bat zwiewnel szaty haft całuje — iwarz świętej płonie wśród witraży...
stóo królewny wyznań słowa p, „ . 8k’ ada, płonąc, złotowłosy
„ ° n. w. starym parku drży liliowa na kwiatach błyszczą pereł rosy. .
zo czyły dwa płomienie...
' “■-tornych dzwonów płyną echa — n ^ e,cud.ną Parę krytą cienie;
p°sąg się Venus w dal uśmiecha...
Jeszcze „czterdzieści cztery”.
N iero zw ią za n a z a g a d k a słów M ic
kiew iczowskich nęci wciąż sw ą łajetn^ti- czością i w yzyw a do prób o d g a d w ę c ia . J e d n e j s takich p ró b dajerny m iejsce.
Dużo pisano o tern, co miał na myśli Mickiewicz, określając wiesz
czym duchem słowami: „imię jego czterdzieści i cztery" męża przy
szłości, który „na sławie zbuduje o- gromy swego Kościoła". Z najnow
szych publikacyi, polegających na sprawozdaniach przyjaciół Mickiewi
cza, wynikałoby, że on sam nie umiał czy też nie chciał powyższej, tajem
niczej liczby bliżej wytłomaczyć. Mia
ło mu ją podyktować prorocze na
tchnienie, pozostawiając odcyfrowa- nie tej zagadki przyszłym pokole
niom. Nic śmiem przesądzać, czy u- dało mi się wpaść na trop tajemnicy, której znaczenie przyszłość dopiero może należycie wyświetlić zdoła, u- ważam jednak za swój obowiązek podać do publicznej wiadomości wy
nik mojego dociekania.
Przygotowując studya potrzeb
ne do mej pracy o wierze, nadziei i miłości, którą niedawno wydałem p. t. „O prawach uczucia" *). przy
chodziło mi niejednokrotnie zastana
wiać się nad poezyą Mickiewicza, szczególnie nad głębiami jego wiary, nadziei i wielkiej miłości narodu. 0 - tóż pewnego razu, jakby bezwiednie, napisałem alfabet łaciński i podpisa
łem go liczbami w następujący spo
sób :
A B C D E F G H 1 K L M
1 2 3 4 5 6 7 8 9 W 11 12
N O P Q R S T U V X Y Z
13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24
a ułożywszy z odpowiednich liter i liczb słowo Miłość w tłómaczeniu ła- cińskiem (Amor), przekonałem się, że zgadza się ono zupełnie z liczbą czterdzieści i cztery:
A M O R
1 + 1 2 + 1 4 + 1 7 = 4 4
To samo słowo, odczytane wstecz, daje w yraz:
R O M A
1 7 + 1 4 + 1 2 4 1=44
który mimowoli każę nam się zwró
cić myślą do owego świętego miejsca niewinnie przelanej krwi męczeń
skiej, siedziby rzeczywistego namie
stnika „na ziemskim padole", a któ
ry to wyraz ma dla nas bezwątpie- nia to samo znaczenie, co W iara.
Gdy zaś w słowie AMOR prze
stawimy literę A. zamiast na począt
ku na końcu wyrazu, odczytamy:
M O R A
1 2 + 1 4 + 1 7 + 1 = 4 4
co oznacza po łacinie „zwłokę , „o- czekiwanie", czyli odpowiada w
*) Kraków 1913. Księgarnia S. A.
Krzyżanowskiego.
szerszem znaczeniu pojęciu: Nadzie
ja.
Zapewne jest więcej wyrazów łacińskich, z których dadzą się uło
żyć słowa, odpowiadające liczbie 44.
Żeby jednak w jednym wyrazie, nrzez proste przestawienie liter, mie
ściły się trzy tak charakterystycz
ne pojęcia, łączące się pod każ
dym względem z liczbą 44, przy- czem wyraz „Roma" odpowiada w wielu miejscach treści tego prorocze
go ustępu z „Dziadów", to wydaje mi się czemś wiecej. aniżeli dzieleni prostego tylko przypadku, a to tem- bardziei, że obwód terytoryalny
„Roma" jest rzeczywiście czterdzie
stą czwartą z rzędu prowincyą pań
stwa włoskiego.
Jeżeli największy mistrz tonów, Wagner, w swoim śpiewie łabędzim
„Parsifaf" przez znany trójdźwięk chce nam dać do poznania, że od spełnienia się na świecie W iary, Na-:
dziei i Miłości i zlania się ich w Jed
ność oczekiwać należy spełnienia się tajemnicy Graalowej, t. j. zba
wienia ludzkości, to nie byłoby nic dziwnego, gdyby największy nasz mistrz słowa, Mickiewicz, w proro- czem jasnowidzeniu ks. Piotra, przez podobny tróiwyraz pragnął wska
zać, gdzie i w czem leży przyszłość nasza.
Za tern tłumaczeniem przemawia jeszcze i ta okoliczność, że w powyż- szem proroctwie w wielu miejscach jest mowa o „trzech słońcach, trzech źrenicach, trzech obliczach, trzech czołach", a nawet na samym końcu w yraz „Sława" powtarza się trzy razy.
Dopiero no zrobieniu tego od
krycia błysnęła mi myśl, a mianowi
cie, z prologu trzeciej części „Dzia
dów" ze słów więźnia, gdy nisze na ścianie w swej celi po łacinie:
„D. O. M.
G U S T A V U S O B I I T “ e tc ...
„ H I C N A T U S E S T C O N R A D U S " etc....
że wskrzeszenia czyli odczytania u- krytej, niejako w grobowcu zamknię
tej wróżby autora „Dziadów" trzeba szukać w języku i alfabecie łaciń
skim Nie roszcząc sobie pretensyi do nieomylnego rozwiązania powyższe
go, tajemniczego proroctwa, z pie
tyzmu dla Mickiewicza uważałem za wskazane ogłosić to, co mi podykto
wała intuicya. Nie mam innego za
miaru, jak przyczynić się w miarę możności do rozwiązania tej zagad
ki i do zainteresowania nią jaknaj- szerszych kół, gdyż dotyczy ona bądź co bądź jednego z najważniej
szych miejsc w utworach naszego nieśmiertelnego wieszcza.
J- Hofyński.
5
„P ra ła tó w ka ” przy ul. M ikołajskiej. (Rys. Ju ltu ss Schiller). Zakręt w ul. Poselskiej-
Niszczyciele starego Krakowa.
Burzenie zabytków krakowskich ma dość dawna już swa historyę.
Zaczęto się równo przed stu laty, z początkiem w. XIX. Padł wtedy stary ratusz na Rynku, uznany przez współczesnych za „bezużyteczną ruinę**, tak samo, jak dziś Krzyszto- fory. Piękno tej gotyckiej jeszcze budowli podziwiamy na dawnych sztychach, a pozostała z niej jedynie wyniosła wieża, której potężne mury oparły się zamachom burzycielskim.
Padły średniowieczne baszty i mu
ry obronne, opasujące wkrąg mia
sto. Pozostał z nich tylko prześlicz
ny fragment przy Bramie Floryań- skiej. Była to pierwsza serya bu
rzenia starego Krakowa. Drugą prze
żył Kraków przed laty trzydziestu.
Zburzono wówczas t. zw. szpital św.
Ducha, starożytną i piękną budowlę w sąsiedztwie kościoła św. Krzyża.
Ody mury obronne, baszty i ratusz rozbierano niemal bez protestu, o budynki św. Ducha stoczona już zo
stała zacięta, chociaż nie uwieńczo
na zwycięstwem, walka. Na czele o- brońców zagrożonego gmachu sta
nął Jan Matejko. Wielki artysta ro
zumiał wartość drogocenna sędziwe
go zabytku, w którym prostactwo duchowe upatrywało tylko nieuży
teczną ruderę, zabierającą znakomi
ty „plac budowlany**. Aby ocalić bu
dynki św. Ducha, gotów był Matejko zrestaurować ie własnym kosztem na swą pracownię i oświadczył goto
wość przekazania ich potem miastu wraz ze wszystkiemi swemi zbiorami i dziełami, któreby tam stworzył.
Ten gest królewski nie przydał się na nic. Obawiając się wpływu mi
strza na Radę miejską, uprzedzono jej uchwałę podstępnie i pod osłoną no
cy rzucono się na gmach, przygoto
wany . już do zburzenia. W tedy to zwrócił mistrz Radzie krakowskiej otrzym ane od niej insygnia, nie chcąc przyjmować ich z rąk wanda
lów. Tak padł w niedawnych już cza
sach malowniczy kompleks odwiecz
nych budowli, zabierając ze sobą bezpowrotnie cząstkę piękna stare
go Krakowa, a czyniąc miejsce tea
trowi, który od lat dwudziestu urąga swą bankierską pretensyonalnością przecudnej sylwecie kościoła św.
Krzyża.
Zniszczenie szło dalej. Zmienia
ły się starodawne fasady domów w śródmieściu. Znaczną część pozba
wiono atyk, rzeźb i portali, a każdy rozszerzający się magazyn sklepo
wy bez ceremonii niszczył jakieś o- kruchy dawnej wytworności. Pewne
go dnia świętokradzkaręka wyciągnę
ła się
poBramę Floryańską. W śród
mieście Krakowa wpuszczono tram waj. który przeciąć miał ulicę Flo
ryańską i pójść poza linię plant. Oka
zało się, że przejazd w Bramie jest dla tram waju zbyt niewygodny.
W tedy stała się rzecz nieprawdopo
dobna. Przywódca demokracyi k ra
kowskiej, Jan Rotter, wystąpił ze swym nieśmiertelnym projektem, by
Róg Rynku Krakowskiego z widokiem w ulicą Grodzką.
przejazd rozszerzyć i podwyższyć poprostu przez wybicie w bramie większego otworu, a jeśliby to nie dało się uskutecznić, — zburzyć wszystko. Dumny zabytek rycerskie
go Krakowa z Piastowskim orłem na murze miał runąć, jako „zawada dla nowoczesnego życia**. Tym ra zem niszczycielstwo spotkało się z silnym odporem. Opinia publiczna zawrzała oburzeniem, protest tysię
cy obywateli stłumił i zdusił zamach barbarzyński. Minęło odtąd lat kil
kanaście i przeżywamy trzeci okres niszczycielstwa, wywołany szybkim w ostatnich czasach rozwojem mia
sta, jeżeli mniej jaskraw y od tam tych, to niebezpieczniejszy, bo wy
kazujący wszelkie znamiona syste
mu. Spekulacya niszczy dawne bu
dowle, aby zdobyć „lata wolne od podatku**. Niecierpliwie spogląda na ciasne ulice, zryw ając się od czasu do czasu, aby ie rozszerzyć i rozbić tern samem odwieczny plan miasta.
W ładze miejskie nietylko nie stawia
ją oporu zamachom, ale same biorą w nich czynny udział. Rośnie szybko falanga wandalów, godzących w Kra
ków. Rozmnożyło się potomstwo du
chowe Jana Rottera.
6
U lica Jag ie llo ń ska m K ra ko w ie , k tó re ] ma
lo w n ic z e krzyw izny c h c ia ło ,,p ro s to w a ć ” b a rb a rz y ń s tw o zarządu m ie jskie g o .
R ys. Juliusz Schiiler,
Jeżeli o wandalizmie z przed wieku, tym, który rozwali! ratusz krakowski i odarł miasto z malowni- czości jego murów i baszt, możemy mówić z żalem, to niszczycieli dzi
siejszych niepodobna traktować ina
czej. jak piętnując ich barbarzyństwo i bezwstyd. Od stu lat zmieniły się bowiem znacznie pojęcia i co wów
czas znajdowało uzasadnienie w du
chu swej epoki, to dziś niczem zgolą usprawiedliwić się nie da. Na prze
łomie w. XVIII i XIX wszędzie, nie- tylko u nas, niszczono bez skrupułu zabytki dawnej architektury, nachy
lające się istotnie lub pozornie ku rui
nie. Rozbierano zamki średniowiecz
ne. aby budować z ich tęgiego mate- ryału browary i stajnie. Kilka miast niemieckich straciło wtedy, podob
nie, jak Kraków, swe mury obwodo
we. Niszczono te „przeżytki**, gdyż nie było dla nich ochrony w odczu
ciu zabytkowego ich piękna i ideal
nej ceny. Od owego czasu przecież Pojęcia zmieniły się gruntownie. Z rozwojem historyi sztuki, z nawro
tem do stylów historycznych, pod
nosiło sic zainteresowanie dla zabyt
ków przeszłości i rosła zdolność do należytego oceniania ich wartości ar
tystycznej i tego osobliwego uroku, jaki tkwi w pozostałości z czasów dawnych. Pomniki stuleci ubiegłych otoczono pietyzmem, troskliwa i u- miejętna konserwacya ich stała się przedmiotem sztuki i nauki, a miasta, którym dane było przechować cho
ciaż częściowo prastary charakter, stały się celem pielgrzymek i uzyska
ły zaszczytne miejsce na karcie Eu
ropy. Do takich miast Kraków nale
ży. Jego drogocenne bogactwo za
bytkowe stało się chluba Polski. Swoi i obcy napawaia sie czarem, zaklę
tym w tych kilkunastu ważkich ulicz
kach, onatynowanych wichrem sied
miu wieków. Czar ten winien być chroniony i strzeżony, iako natodo- wy klejnot, który pokolenie dzisiej
sze ma obowiązek przekazać na
stępnym. I właśnie dziś, gdy cały świat cywilizowany nauczył sie cenić wartość zabytków. gdv wszędzie oto
czono ie poszanowaniem i miłością, ttdy stały się one przedmiotem dumy i legitymacya kultury, cios po ciosie zaczyna spadać na Kraków staro
żytny!
Gmina krakowska musi być po
stawiona w stan oskarżenia przed całą Polską, iż nietylko nie chce wy
tworzyć należytej ochrony dla zabyt
ków w tern naiwsoanialszem starem mieście nolskiem, lecz — co stanowi wręcz zbrodnię ... sama te zabytki niszczy i stw arza atmosferę, która sprzyja bezkarności wszelkich wan
dalów. Zbrodnia przeciw kulturze by
ło wpuszczenie, a obecnie, wbrew protestom kół fachowych i kultural
nych, utrwalenie w śródmieściu tram waju. który lasem szubienic i siecią drutów zohydza Rynek i ulice są
siednie, a co gorsza, na szwank na
raża trwałość starych budowli.
Zbrodnią są zakusy rozszerzenia od
wiecznych ulic, podejmowane przez sekcyę ekonomiczną Rady miejskiej na korzyść kliki spekulantów. Zbro
dnią jest zburzenie przez miejską Ka
sę oszczędności dwóch starych cha
rakterystycznych domów przy ul.
S ta ro ż y tn y „d o m w e n e c k i” w Rynku, pam ię
ta ją c y czasy Z ygm u n tow skie , zbu rzo n y ś w ie żo prze z A b raham a M irisch a .
Szpitalnej, gdyż jeśli na kim, to na in- sfytucyi miejskiej, ciąży obowiązek poszanowania każdego okruchu prze
szłości, a zły przykład z góry musi ośmielać i rozzuchwalać niszczycieli prywatnych. Zbrodnia, dla której nie
ma wręcz nazwy, jest zamiar zburze
nia domu W ita Stwosza w związku z dokonanem już częściowo rozsze
rzeniem ulicy Poselskiej. Tych cięż
kich przewinień nie usprawiedliwi żaden „duch czasu**, jak zburzenie niegdyś murów obwodowych Krako
wa, gdyż duch naszego czasu widzi probierz kultury w ochronie dziejo
wych i artysfc cznych zabytków i ka
żę chronić je chociażby kosztem o- fiar, do których w pierwszym rzę
dzie jest powołana gmina, a sprzeci
wianie się temu postulatowi i nisz- czycielswo pomników przeszłości po
czytuje za znamię barbarzyństwa.
Nie zawsze możemy oskarżać niszczycieli prywatnych. Stosunki u
łożyły się w ten sposób, że w rzędzie ich widzimy przeważnie ludzi, któ
rych nie łączy nic z tern, co stanowi istotę Krakowa, jako starej m etropo
lii narodu. Są to _ nasi żydowscy współmieszkańcy. Żydzi krakowscy nie wytworzyli wśród siebie typu Wawelbergów, czy Nusbaumów, mi
mo, że kultura Dolska oddziaływała tu zawsze silnie, a nic nie odtrącało ich od polskości.- Wieczni koloniści, bez przywiązania do ziemi, która ich ży
wi, obcy i obojętni dla ideałów swego otoczenia, traktują pamiątki polskiej przeszłości z punktu widzenia han
dlowego i gotowi są każdej chwili zniszczyć je z całą bezwzględnością dla osiągnięcia choćby małego zysku.
Z tych szeregów rekrutują się najza- wziętsi niszczyciele starego Krako
wa. P. Abraham Mirisch kładzie kres .kamienicy weneckiej**, p. Bazes s ta je na czele spółki, mającej zrównać z ziemią historyczny pałac Krzyszto- forów, pp. Meisels i Tilles wykupują dla zburzenia szereg dofnów. z tych jeden z przepiękną empirową fasadą, przy ul. Szewskiej, której „uregulo
wanie**. t. i. rozszerzenie, staje na
tychmiast na porządku dziennym, ja
ko gwałtowna konieczność, popiera
na gorliwie przez klikę spekulantów w Radzie. Rozprawiać z tymi pana
mi z polskiego punktu widzenia nie
podobna. Są zbyt obcy, aby zrozu
mieć mogli nasze troski. Jałową rów
nież rzeczą byłoby odwoływać się tu do poczucia taktu, który nawet cu
dzoziemcowi narzuca obowiązek po
szanowania tego, co drogie jest śro
dowisku, w którem żyje. Na subtel
ność tę zdobyć się mogą tylko bidzie jakiej takiej kultury. Lecz wandale ci, depcząc nasze skarby ideaine, od
dają najgorsza przysługę społeczeń
stwu, do którego należą. Hasło „ży
dzi burzą Kraków** rozlega sie już w mieście i musi brzmieć coraz głośniej, otwierając ludności polskiej oczy na tę także formę niebezpieczeństwa, ja
ką polskiemu charakterowi Krako
wa grozi gospodarcze wzmaganie się żywiołu żydowskiego. Cena zbu
rzonych Krzysztoforów. czy „do
mu weneckiego**, czy „uregulowa
nej** ulicy, może w dalszem następ
stwie okazać się znacznie wyższa, niż zdawał się wykazywać kram ar
ski rachunek nieoględnej spekulacyi.
Kartę specyalną w niszczyciel- stwie starego Krakowa zapisuje tak
że część arystokracyi polskiej. Je-
S zara ka m ienica po o d n o w ie n iu .