• Nie Znaleziono Wyników

Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1938, R. 1, nr 3

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1938, R. 1, nr 3"

Copied!
189
0
0

Pełen tekst

(1)

ROK I M A J N r 6

A T E N E U M

CZASOPISMO POŚWIĘCONE SPRAWOM KULTURY

W ACŁAW BOROW Y KAROL IRZYKOW SKI R M. B L C T H . . . MARIA W INOW SKA

ELŻBIETA DRUŹBACKA CljPRIAK NORWID , .

Elżbieta Drużbacka . . . . 35 7 Perspektywy schopenhaueryzmu 369 Powrót ż e g l a r z a ...378 Charles Pe?uy

JÓZEF CZECHOWICZ . 'STEFAN NAPIERSKI . CHARLES PfiGUU . . FRIEDRICH HULDERLIN STEFAN GEORGE . . AFANASII FIET . . . ALEKSANDER BLOK . PAWŁO TIJCZUNA . .

* * *

Szczęśliwy. Testament Marka Botzarisa . . . .

Pieśń o niedobrej burzy Rozmowy wiejskie .

Hv?nn (ił. M . W i n o w s k d ) . Chiron (tl. M. J a s t r u n) . Modlitwy (tl. A. S o w i ń s k i)

* * * (tl. K. A. J a w o r s k i) .

* * * (tl K. A. J a w o r s k i ) . Planetarne interwały, Słońce, Wiatr, Deszcz, Po szowinistycz­

nemu, Pustka. Evoe. Terror . . 422 425 427 429 438 446 448

^50 451

452 U W A G I

CHARLES PfiGUY 1 ... O modernizmie serca, Autoportret

fprzekład M a r i i W i n o w s k i e j) 456 KAZIMIERZ W Y K A ... Broń złudzeń i broń rzeczywistości . 461 LUDWIK F R Y D E ... Dwie u w a g i...469

,T. W. G O M U LICK I...Norwidiana E M...Nota o Tyczynie

S P R A W O Z D A N I A

475 481

,.W obliczu końca" 7.dziechowskiego (K. G ó r s k i ) — „P róby przekrojów " Ortw ina (E. K r a s s o w s k a ) — Ostatnia książka Trzvkowskicgo (K. T.. K o n i ń s k i ) —

„Niepokój naszego czasu" A. G órskiego (W . K u b a c k i ) — ,,Od średniowiecza do baroku" J. Krzyżanowskiego (A. P e i) — Puszkin po polsku (L . P o d h o r s k i - 0 k o 1 ń w) — Opowieść o w ojnie (C z . S t r a s z e w i c z ) — L a u r W oiciecha B ąka (L. F r y d e, J. R o g o z i ń s k i ) — K siążką o K otsisie (J. W o l f f ) — ..Życie Chopina" / . Kadena-Bandrotoskiego (K. R ć g a m e y ) — W spom nienia o Stefan ie

(ieorg-e‘u (A.. R o w i ń s k i ) — K ronika.

WA R S Z AWA C E N A 2.50

(2)

A D R E S R E D A K C J I : WARSZAWA, UL. SŁONECZNA 50 m. 34

RED A K C JA C ZYN N A W E W TO RKI od godz. 2 - 3 .

Redaktor:

S T E F A N E I G E R - N A P I E R S K I

Rękopisów niezamówionych redakcja nie zwraca. — Utwór, o którego druku redakcja nie zawiadomiła autora w ciągu dwóch

miesięcy od chwili nadesłania, jest odrzucony.

Redakcja nie podejmuje się oceny rękopisów.

A T E N E U M

U K A Z U J E SI Ę S Z E Ś Ć R A Z Y DO R O K U Cena pojedynczego numeru . . . z ł 2.50

Prenumerata r o c z n a zł 12.50 Prenumerata półroczna . . . . zł 7.00

(W cenę prenumeraty wliczone są koszty opakowania i przesyłki)

P R E N U M E R A T Ę P R Z Y J M U J Ą :

Administracja „ A T E N E U M "

(WARSZAWA, UL. ZIELNA 12 m. 8 pok. 35. — T EL. 2-35-54) oraz wszystkie większe księgarnie w kraju.

KONTO CZEKOWE P. K. O. NR 16691.

SKŁAD G ŁÓ W N Y : „ N A S Z A K S I Ę G A R N I A * * Z. N. P.

WARSZAWA, UL. ŚWIĘTOKRZYSKA 18.

(3)

A T E N E U M

i WACŁAW BO RO W y

E l ż b i e t a d r u ż b a c k a

„Sappho polska11. „Muza sarmacka11. „ Celebratissima Poloniac poetria“ . Tak wysoko mniemali o niej współcześni: Józef Załuski, Mi- nasowicz, Janocki. Naturalnie, te pochwały z czasów saskich wiele nie mówią. Ale chwalił ją takie Krasicki, podnosząc, zwłaszcza w jej opi­

sach, „żywość imaginacji i wdzięk wyrazów". Dla tych to zalet ogłosił nawet Książę Biskup kilka jej utworów z rękopisu. I w późniejszych czasach niie zapomniano o Drużibackiej. Nie zaszczycił je j wprawdzie Mickiewicz wzmianką w prelekcjach paryskich, ale najgłośniejsze jej dzieła były przedrukowane (w r. 1837), raz poi raz też (wcześniej i póź­

niej) ogłaszano z manuskryptów jakieś jej inedita. Literatury o niej także sporo narosło (Korbut tylko wybór z niej zarejestrował). Docze­

kała się Drużbacka dość wcześnie nawet powieści sobie poświęconej, i to wierszem: w utworze Seweryny z Żochowskich Prusizaikowej, póź­

niejszej Duchińskiej, ogłoszonym w r. 1855.

Pisano o niej z sympatią i w latach dalszych; ale z czasem sym­

patia ta zaczęła nabierać odmiennego charakteru: coraz mniej chwa­

lono: pisarkę za wartość jej utworów, coraz więcej za rozsądek i poczci­

wość; dołączało się do tego uznanie dla niej jako dla jednej z pierw­

szych reprezentantek kobiet w literaturze polskiej. Oceny jednak ściśle literackie z latami ochłodły. Spasowicz już o niej ani wspomniał. Inni historycy literatury przyznawali jej pismom tylko względne znaczenie na tle epoki, jako wyjątkowo wolnym od panującej napuszoności i ma­

niery makaronizmu. „Poezja Drużbackiej nie ma wielkiej wartości11, pisał np. Dobrzyciki, „ale na tle upadku ówczesnego wydaje się nienaj gorzej11.

Miała jednak i w nowszych cizasach Drużbacka swoich zwolenników, j którzy się ogólnie przyjętym sądom o niej przeciwstawiali. Nie twier­

dzili oni wprawdzie, że jest to poetka większej miary i że włada świet­

nym artyzmem; utrzymywali jednak, że artyzm nie jest jej obcy i że

(4)

ma ona nawet iszcizerze poetyckie momenty. Najgorliwszym t tych sym­

patyków Drużbackiej był Antoni Lange, bardzo zasłużony dla samego już rozkrzewienia znajomości jej pism w naszym stuleciu55'). I on trak­

tował Drużbacką (słusznie!) jako „sizczebioitliwą kobiecinę'4 oi „fa ta l­

nych" nieraz właściwościach frazeologii, wierszowane j.ej opowiadania określał (najsłuszniej!) jako ,,naiwne", i w ogóle widział w jej pis­

mach liczne „errory" (jak ona to sama określała); ale przecież dostrze­

gał w niej „fantazję ciekawą, choć niebogatą" i głosił, że „zdarza się u niej czasem wyrażenie wprost godne Słowackiego". Jako przykład takiego wyrażenia przytacza Lange dwuwiersz:

0 jak to cieszy, kto więc czego żąda Widzieć, a to się samo oczom zdarzy...

Porównanie ze Słowackim może nie było najszczęśliwsze; dwu­

wiersz jednak świadczy, że jego autorka miała niezaprzeczony zmysł ekspresji słownej. A urywków brzmiących równie szlachetnie da się z je j pism przytoczyć wcale niemałą ilość. Oto np. fragment z elegii Próżna jest ucieczka: krzyż od którego uciekasz, zawsze trwa:

Weź świat na. plecy, ponieś sohie zgoła, Skrzydlastym wiosłem chciej dążyć do riieba;

jedn ak w powietrznej krzyż cię drodze zwoła 1 wszędzie ścigać będzie gdzie potrzeba.

A z jakim i rzetelnymi uczuciem opiewana jest przez Drużbacką wios­

na („przyjemna pora, czas miły, czas młody") i uroki lasów w Opisa­

niu czterech części roku (który to poemat, najbardziej wysławiany już przez Janockiego, do dziś pozostał najpopularniejszym jej utworem i najczęściej bywa ,zamieszczany w antologiach i chrestoimatiach). Jakiż szlachetny jest wstęp do tego poematu, natchniony najwidoczniej przez Psałterz i przez Hymn Kochanowskiego.

Prawda, ie chwile poetyckie nigdy n Drużbackiej nie trwają długo.

•Wlzniósłszy się nieco wyżej, pisarica nasiza niebawem lot swój obniża, i to do wielkiej niskości. Te różnice, niezwykle nawet w jej epoce, pró­

bowano tłumaczyć wywodem, że miała ona talent przyrodzony, ale brak wykształcenia nie dał go jej rozwinąć i uszlachetnić. Drużbacka jednak, acz systematycznego wykształcenia rzeczywiście nie przeszła.

*) Publikacje drukowane nie d ają obrazu całości jego wysiłku. M yślał on o zbio­

rowym wydaniu Drużba(ckiej i w tym celu sporządził kopie % rękopisów i trudniej dostępnych wydawnictw. Dwa tomy tych kopij, obejm ujące rzecziy przeważnie dotąd nie ogłoszone drukiem, dziś znajdują się w Gabinecie Filologicznym im. G. Korbuta przy Tow. Naukowym W arsz. Możność zapoznania się z, nimi zawdzięczam wielkiej uprzejmości obecnego kuratora Gabinetu prof. Julian a Krzyżanowskiego, któremu za to serdecznie dziękuję.

(5)

nie może być zaliczona do pisarzy amatorów. Zapewne, nie miała w zakresie sztuki poetyckiej (jalk i w innych zakresach) szerszych, euro­

pejskich horyzontów; wszelako wszystkimi istotnymi elementami spół- czesnej stylistyki artystycznej polskiej władała z pewnością i swobodą, trudno tylko wiedzieć z jak ą świadomością artystyczną. Pojęcie kunsztu w każdym razie nie było jej bynajmniej obce.

Czy tu Apollo z siostrą Diarmą polował?

Czy Jow isz sw ej Jurtonie w tym miejscu ślubował?

Czy muzy, z Parnassowej góry gdy schodziły, Tu się chłodząc bukiety, wieńce z kwiatów wiły?

Wiersze takie jak te (z Historii Orlobana) zdają się świadczyć że mamy do czynienia ze stylistką wytrawną i dostępną wyższym ambi­

cjom artystycznym. Z d a ją się świadczyć o tym również takie jej wy­

powiedzenia, jak np. w wierszu N a pysznego:

Kto się zna tw- tym, sam rozum dyktuje, Co marmur, praca, kształt w sztuce kosztuje.

W zakresie kunsztu wersyfikacyjnego ujawnia Drużbacka różne in­

dywidualne finezje. Nawet uwagę pośpiesznego czytelnika zwraca np.

jej upodobanie do wypełniania „połówek" wierszowych w 11-zgłos­

kowcu (5 + 6 ) długimi wyrazami („Firanamentowe da widzieć szafiry",

„Nienotowaną w wierności próbujesz". „Ocerklowała przyjaźń nie­

skończoną", „Po niej z kolorów najdelikatniejszych" i t. p.). O jej możliwościach artystycznych w dziedzinie wersyfikacji świadczy też np strofa poemaciku IPożegnanie Ulissesa z synem małym 7 ełemakiem, zupełnie niezwykle brzmiąca, choć złożona tylko z pospolitych wierszy ośmio-i siedmio-izgłoskowych.

Prawda jednak, że manifestacyjna kunsztowność rzadko występuje w utworach Drużbackiej jako1 czynnik dominujący. Przeważa w nich ton, który już pierwszy jej krytyk Janecki trafnie określił jako ein un- gemein lebhaftes.... Naturell. Że w jej dorobku tak niewiele wyżyn, a tak duże przestrzenie płaszczyzny, to wynika z niebezpieczeństw, ja ­ kimi grozi droga naturalności.

Drużbacka, jak większość jej spółazesnych w Polsce, nie miała ja s ­ nego pojęcia poezji. Nie odróżniała zakresu jej od zakresu moralisty­

ki i satyry, od zakresu piśmiennictwa praktycznego. Stąd, gdzie tylko znajduje sposobność, popada w pouczanie i perswazje, albo w „natu­

ralną" prozaiczną gospodarszczyzinę. Opisanie czterech części roku, za­

częte z uniesieniem religijnym, wdzięczne momentami uczuciowo-kon- templacyjnymi, stopniowo coraz; bardziej się staje zbiorem refleksyj w rodzaju; „Kto butów nie ma, kożucha nie włoży". Pochwala lasów, mająca wiersze tak ładne jak;

Lasy słuchają, a gaje się śmieją.

(6)

kończy się pochwalą mleka siadłego, jako potrawy, która nie psuje żo­

łądka. Tego samego porządku uwag pełno i w Wielkich wierszowanych powieściach Drużbackiej.

Je j rubaszność ma w pewnych wypadkach swój powab: wówczas mianowicie, kiedy Drużbacka, czując w sobie wenę satyryczną, prawi spółczesnym reprymendy, albo kreśli obrazki ich gorszących obyczajów.

Takie ustępy zawsze się u niej odznaczają werwą i jędrnym realiz­

mem. Jako przykłady można wskazać dobrze na ogół znane Skargi kilku dam, w spólnej kompanii będących, dla jakich racyj z mężami swoimi żyć nie chcą, albo filipikę przeciwko niedbałym księżom w poe­

macie o Dawidzie.

Bo autorka nasza nie krępuje się bardzo rygorami tematu i kompo­

zycji. Do obrazu opuszczonych kościołów polskich wystarczającą oka­

z ją są dla niej rozmyślania Dawida o świątyni. Historia Dawida i Bet- saby pobudza ją do uwag o spółczesnych rozwodach („Tej mody zar­

wał Dawid: mający dwie żony, — śle po trzecią do łóżka, czyli do ko­

rony1“). W swoim dosadnym realizmie przebywa ona z łatwością ob­

szary czasu i przestrzeni. Pod jej piórem znika całkowicie dystans po­

między M arią M agdaleną a kurtyzaną czasów saskich.

O dygresję nigdy u niej nie trudno. Szczególnie_ zaś chętnie korzy­

sta Drużbacka z nadarzających się okazji doi uwag o sprawach erotycz­

nych. Jest to je j wyraźna predylekcja pisarska, i w przeważającej większości wypadków, kiedy będzie chodzić o wskazanie przykładów siły jej pióra, będziemy musieli przytaczać urywki mówiące o miłości, namiętności, a przynajmniej zaciekawieniu zmysłowym. Ma ona nerw pisarski nade wszystko do przedstawiania tych właśnie dziedzin, i na­

wet jako moralistkę żaden inny grzech do' tylu rozważań jej nie Skłonił, co zmysłowość („Życzyłby sobie Argusem stoocznym — ten i ów zostać dla komedyj antki, — byle się nogom je j przypatrzył skocz­

nym": oto pierwszy lepszy przykład z odstraszającego poematu For­

teca od Boga wystawiona, piącią bram zamknięta, to jest dusza ludzka z piącią zmysłami). Tendencje jej pism są izawsze budujące, często de- wocyjne, ale jej preokupacje są przeważnie świeckie. Interesują ją za­

loty, budzenie się zmysłów, uczuć i pasji, wszelkiego rodzaju „igraszki trafu i miłości". Najwdzięczniejsze jej obrazki obyczajowe dotyczą spraw z tego zakresu. W yróżniają one np. utwór p. t. Opisanie odmia­

ny czasu w konkurrencjach z damy, przedstawiający humorystycznie,

jak to kobiety, wbrew uświęcanej tradycji, muszą się w nowej epoce

same starać o serca mężczyzn. Znajdujemy tu wiersze o niepospolitej

jędm ości:

(7)

Przedtem Apollo kiedy Dafnę gonił, Zapocił czoła, głowę nieraz skłonił, Prosił, łagodził, wzdychał, płakał, chwałił, Kamieii by się go zlitował, użalił.

Już przemienioną w laur choć widzi pewąie, Kocha j ą jeszcze w obumarłym drewnie, Ściska, całuje, w pień w lepiając usta;

P assyja słodzi to, w czym były gusta.

Teraz czas zaczął opaczną robotę:

K im fa pasterza gonić ma ochotę.

T a płacze, wzdycha; ten śm iejąc się chlubi, Że go ta goni, co on je j nie lubi...

Podobny charakter ma wiersz N a obraz płaczącego Kupidyna i smut­

nej Wenery, przyganiający nieznaną dawniejszym czasom melancho­

lię w miłości. W takich rzeczach ma Drużbacka elegancję i grację, godną epoki rokoka, do której należy. W1 zgodzie też z duchem tej epoki umie być żartobliwą ,i figlarną. Potrafi pisać zupełnie nawet płoche wierszyki. Potrafi jednak także, mówiąc o sprawach miłosnych, wznosić się i do wysokości szczerego liryzmu:

Czegóż nie mnie miłość raz powzięta, Kim się korzyścią żądaną ukoi!

K ie dba na trudy, nie zważa na pęta, Rzuca się oślep i śmierci nie boi.

Z pozoru tylko pieszczona i płocha;

Czuje to dobrze, kto prawdziwie kocha.

Oto jedna z ujmujących zwrotek słabej zresztą na ogół powiastki Cefał i Prokris. Ustępy mówiące o miłości są najżywszymi także w in­

nych wierszowanych powieściach Drużbackiej. Wśród drobniejszych zaś jej utworów, ogłoszonych w tomie z r. 1752 przez biskupa Załus­

kiego (nb. pod trafnym tytułem: „Wiersze światowe“ ), najtęższym, najbardziej jednolitym artystycznie, najbardziej ekspresyjnym jest wiersz Ha pysznego Nurcyssa, uciekającego od miłości nimfy Echo na­

zwanej, wystawiający wszechwładzę miłości. W kilkunastu zwrotkach (o strukturze, którą Łoś krótko i węzłowato uznał za nieharmonijną) apostrofu je tu autorka wizgardziciela kochania:

Darmo zaczynasz wojnę z miłością, Karcyssie, Darmo się z nią potykasz w stalowym kiryssie, Darmo ufasz w orężu, w trójgraniastą szpadę.

Gdyć nagie dziecko wziąć ją potrafi przez zdradę:

Wnet jedna strzałka Zw ojuje śmiałka.

Uciekaj w skały, puszcze, w knieje, lasy ciemne;

Uznasz, że w twym myślistwie uciechy daremne.

(8)

Pójdzie miłość za tobą i tam ci dokuczy:

Zganić pychę, jak j e j masz hołdować nauczy:

Porzuć zwierzynę, K ochaj dziewczynę.

Pokaż mi bohatyra, którego w tym męstwie,

By nad nim miłość tryumf nie wzięła w zwycięstwie!

Każda broń z tw ardej stali wy kowana pryśnie, Przez pancerze, szyszaki snadno się przeciśriie,

M arsa roboty Zmieni w zaloty.

Z równym kunsztem i równym ferworem ciągnie nasza autorka rzecz dalej. Miłość, słyszymy, zatryumfuje nad każdym. Nie uchroni od niej jaskinia eremity, ani kaptur zakonny, ani wota czystości:

stwierdzenia pod piórem bogobojnej autorki wielu szczerze religijnych utworów nabierające szczególnej wymowy:

Darmo W estalskie panny wota czynią mocne Odprawiać pilne straże i dzienne i nocne;

Bo gdy sen naturalny której spląta oczy, Z bliskiego ognia często rada iskra skoczy,

Aż lamie wiarę, Gani ofiarę.

Nie znaczą dla miłości ani różnice kondycji, ani wieku. Nie ubezpie­

czą przed nią ani purpury wstydu, ani nawet „złota liga małżeńska".

Wszystko, co żywe, człowiek zarówno jak zwierz, musi uznać „moc pa­

ni, z której władzy nikt się nie wybije'". Upokorz się więc i ty, N ar­

cyzie. Tego bowiem, co się nad innych wynosi i sądzi, że prawu ogól­

nemu nie podlega, może spotkać los Narcyza mitologicznego, który —

Z łez własnych trunku zażył, a śmierci się napił.

T aka jest ta laus Ueneris, żywa i śmiała, a że z pod pióra kobiecego wyszła, tym bardziej zastanawiająca. Zapewne, nie mamy tu liryzmu wysokiej poezji, mamy jednak retorykę pełną temperamentu, a dużym artyzmem udyscyplinowaną, acz i ten wiersz, jak wszystkie inne utwo­

ry Drużbackiej, ma swoje chropowatości i słabizny.

Drużbacka nigdzie nie bywa wymowniejsza, niż w wierszach tego typu i na takie tematy. Bo jest ich więcej (acz w rozległym jej dorob­

ku znaczenie ich nie uwydatnia się ilościowo). Z pośród utworów dru­

kowanych w zbiorze 1752 r. (jedynym za życia pisarki wydanym) wy

różnią się zwłaszcza elegia p. ; t. Ja k się świat obraca nienawiścią Lub

też miłością. Tematem jej jest podobieństwo skutków, jakie pociągają

za sobą te uczucia:

(9)

B ije nienawiść świat ten tyle razy, B ije i miłość; raz ich jest jednaki.

Bo miłość — taki jest wywód wiersza — działa podstępnie i depce wszelkie względy i skrupuły:

Strzeż się je j wabiu, nie bież stopą chciwą, Bo w twe śmiertelna biodra utknie strzała.

Znamienna też jest elegia, której zresztą najlepszym wierszem jest tytuł: Kie kocha miłość, lecz na wędę łowi.

Jak już te przykłady okazują, Drużbacka raz po raz wraca do tematu miłości. Go więcej, je j postawa wobec niego jest w istocie ciągle ta sa­

ma. Miłość pociąga ją urokiem nad wszystkie inne, a zarazem przeraża grozą siły bezwzględnej: obezwładniającej, głuchej na ból ludzki i na wyrzuty sumienia. Nie mówi o tym Drużbacka nigdy trybem bezpo­

średniej, „konfesyjnej" liryki. J e j „elegie" nawet m ają charakter re­

fleksyjnych generalizacyj. Ale, jak wynika chyba dowodnie z przyto­

czonych przykładów, generalizacje te nie są pozbawione rumieńców emocji lirycznej. Pozw alają one przeciwstawić się słowom Tarnow­

skiego, który w swojej Historii literatury polskiej tak pisał o Drużbac­

kiej: „Uczucie?... o wszystko u niej łatwiej niż o to. Znajdzie się nie­

raz, trafna i rozsądna myśl, niekiedy coś, co zakrawa na wdzięk i hu­

mor, ale nie znajdzie się ani jeden wiersz rzewny, nic czułego, nic miękkiego i delikatnego". Można Tarnowskiemu przyznać słuszność 0 tyle, że, rzeczywiście, mowy nie ma u Drużbackiej o rzewności, czu­

łości, ani miękkości. Nie są to w ogóle uczucia, które by można znaleźć w literaturze czasów saskich. Ale też nie wyczerpują one przecież dia- pazonu uczuć. Osobistość poetycka Drużbaakiej nie odznacza się żad­

nym uczuciem rozlewnym ani pieściwym. Cechuje ją jednak zupełnie wyraźnie wrażliwość na sprawy Amora: dość sensualistyczna, ale 1 niepomału uczuciowa.

Słowa o Amorze są tu użyte nie bez racji. Przypomnijmy! sobie, że nawet mickiewiczowskiemu Gustawowi potrzebna była w pewnej chwi­

li zacieniająca formuła z obrazem „skrzydlatego złoczyńcy". O ileż bardziej trzeba uwzględniać konieczność konwencjonalnych formuł u Drużbackiej, która pisała w wybitnie nielirycznej epoce, a przy tym jako kobieta musiała się jeszcze szczególnie krępować w wypowiadaniu rzeczy brzmiących bardziej personalnie.

Tarnowski, nie doczytawszy się w jej wierszach tych pierwiastków

zmysłowa - uczuciowych, nie mógł znaleźć odpowiedzi na pytania,

które jako dobry krytyk trafnie stawiał: „Cóż więc dawało jej popęd

do pisania? Go było tłem jej duszy i powodem jej pisarskiego zawo­

(10)

du?“ „Stoi się... przed nią — ciągnął — jak przed jakim Sfinksem; Sfink­

sem poczciwym, dobrodusznym, sympatycznym, ale którego żadnym sposobem odgadnąć nie można". Otóż zdaje się, że jednak można: ten Sfinks — istotnie, dobroduszny, poczciwy i sympatyczny — przebywał wyobraźnią w kraju miłości.

Pouczające pod tym względem są te jej utwory, które są parafraza­

mi dzieł cudzych. Do takich należy np. poemat o Dawidzie. Jak wyka­

zała p. M aria Szyszko-Bohusz (w Ruchu Literackim 1935 r.), jest to wierszowana przeróbka jednego z Żywotów Świętych Skargi, przy czym autorka nasza nie tylko w tym samym porządku opowiada o wy­

padkach. ale dosłownie nawet czasem powtarza pewne zwroty pierwo­

wzoru. Nie zawsze jednak jest tak niewolniczo zależna: owszem, ujaw ­ nia indywidualną wyobraźnię właśnie w ustępach erotycznych. Tak np. o kazirodczej namiętności syna Dawidowego Amnona Skarga pisze bardzo krótko:

M iał Dawid synów wiele i córek z żon różnych, a pierworodny był Amion- który się nierządnie siostry swej z innej matki, Tam ary bai\zo śliczniej roz­

miłował...

Niewiele więcej mówi o tym biblia (2 Król. X III 1), do której praw­

dopodobnie Drużbacka także zaglądała:

I stało się potem. że Absaloma. syna Dawidowego, siostry barzo pięknej, imieniem Tham ar, rozmiłował się Amnon, syn Dawidów, i barzo szalenie ją miłował, — tak, że dla miłości je j zachorzał...

U Drużbackiej opis pasji jest znacznie szerzej rozwinięty i wyrażo­

ny w znacznie intensywniejszym słownictwie:

Gdy go niejeden spyta: „Czemuś, królewiczu.

Zniszczał, wychudł, spassował na pięknym obliczu?“ — Przyznał się konfidentom, że: „ miłość ku siostrze Ja k z pokusami swoje płomienie rozpostrze,

Czuję ją w żyłach, kościach, czuję w ciełe, w duszy;

Kogoż taka choroba mocnla nie ususzy?

Sen snem nazwać nie mogę, bom zawsze w hektyce, Krew burząca wysadza rubiny na lice!

L epiej by mi z tym było, żebym zaraz zamarł, Żebym zginął, niżeli często widział Tam ar".

Ustęp ten okazuje zarazem, że Drużbacka nie cofa się przed przed­

stawieniem drastycznych nawet form namiętności miłosnej. Z formą nie mniej drastyczną miała do czynienia w historii Dawida i Betsaby.

Innego rodzaju niezwykłość pasjonalną znajdujemy w Historii Eufraty.

Literatura X X wieku dość nas oswoiła z różnymi anomaliami z tego

zakresu; ale i dzisiejszy czytelnik niepomału jest zaskoczony, kiedy się

(11)

dowiaduje, że bohater tego utworu król Roxol zapłonął miłością do...

trzyletniej („O tym mówiąc i teraz pot czuję na ciele: — znak wstydu, żem trzechletnią pokochał Astełlę“ ). Dziwaczna sytuacja jest przed­

stawiona dosyć szczegółowo i znaczną część powieści wypełniają kil­

kanaście lat trwające oczekiwania Roxola na chwilę, w której Astella będzie nubilis.

Dwa z pośród większych „wierszy duchownych11 Drużbackiej przed­

stawiają życie Marii Magdaleny i Marii Egipcjanki, które osiągnęły świętość, pokutując za grzechy zmysłów.

I inne powieści wierszowane naszej autorki obracają się dokoła spraw pasji i miłości. Fabuła o książęciu Adolfie, przerobiona z noweli pani d‘Aułnoy, jest rodzajem apoteozy miłości niejako ponad czas wyniesionej. Cefal i Prokris to powiastka o niebezpieczeństwach miło­

ści zazdrosnej i podejrzliwej. Ogromna powieść o Przykładnym mał­

żeństwie jest obroną miłości przeciwko zwolennikom małżeństw z kal­

kulacji, zwłaszcza kalkulacji rodzicielskiej („Cóż stąd za korzyść by­

wa? wesela czas minie, — całe życie zawisło w nudnych dni terminie11).

Pewna myśl moralno-obyczajowa przenika i Historię Ortobana. Teoli­

da, nieszczęśliwie wydana za mąż, ucieka (nie jest to co prawda talk wyraźnie powiedziane; ściśle biorąc, udaje się na wycieczkę; w cza­

sie wycieczki powstaje burza, która jej łódkę zapędza do nieznanego brzegu i t. d.; w każdym razie Teolida nie myśli o powrocie do męża).

Po niezmiernie obfitych przygodach, godnych starego romansu greckie­

go, zabłąkana, uwięziona, zagrożona natarczywą miłością króla Per­

sji, zostaje wreszcie wyratowana przez Aurelego, który ją oddaw- na kochał i którego ona kochała nawzajem. Dostawszy się do kraju, w którym już jej przykre przygody nie zagrażają, Teolida żegna się z Aurelim 'i w uroczym, ale oddalonym od „św iata11 zakątku osiada z przyjaciółką w pustelni. Morał zupełnie oczywisty: rozchodźcie się w ostateczności, jeśli żyć razem nie możecie, byleście się tylko nie roz­

wodzili.

Psychologii v tych wszystkich powieściach bardzo mało. Owe wiel­

kie uczucia, o których w nich słyszymy, są opisane przeważnie ,,od- zewnątrz11.

Mowa zamknięta, tylko wzdychanie znak dawa, Że się na części serce w tym panu rozkrawa.

Oto jak kocha król perski w Historii Ortobana. Nie inaczej i Aureli:

Oczy smutne, twarz blada, usta do ołowiu Podobne, dusza z ciała wyjść jest w pogotowiu.

Intensywność tych objawów miłości przypomina „uczuciowe11 powie­

ści francuskie końca X V II wieku (tak np. pani d‘Aulnoy w swojej

(12)

sławnej Historii Hipolita, którą Drużbacka dobrze znała, wyposażyła szczodrze swego bohatera w „smutny stan duszy", „westchnienia",

„potoki łez", „bóle dotkliwe", ostateczne przygnębienie" i „łkania, które mu mowę odejmowały"); Historię Ortobana łączy ponadto z ty­

mi powieściami typowy dla nich temat niedobranego małżeństwa; ru- dymentarność jednak, z jaką na ogół jest traktowana w utworach Drużbackiej materia psychologiczna, każe przy ich czytaniu myśleć raczej o starszych romansach awanturniczych, o jakimś Honoriuszu d‘Urfe, jakimś L a Calprenede‘zie czy Gomberville‘u. albo o dydak­

tycznej Argenidzie Barclaya (tak dobrze u nais znanej dzidki W acła­

wowi Potockiemu). Trudno by się było natomiast z tych powieści do­

myślić, że o kilka dziesiątków lat przed nimi pani La Fayette ogłosiła tak subtelną psychologicznie Księżnę de Cleves. Znamienną jednak i zgodną z duchem wieku rzeczą jest, że miłość jest punktem wyjścia wszystkich wątków tych powieści i że ich tendencje moralno-obyczajo­

we również spraw miłości dotyczą. Słusznie też na „erotyczność" jako na ich rys najbardziej wydatny wskazał już dawno Tyszyński.

Te same upodobania przebijają i w przekładach Drużbackiej. T łu­

maczyła wprawdzie z GomberviIle‘a Naukę obyczajów, wyjętą i zebra­

ną z filozofii stoików; mamy jednak w jej pismach i Małżeństwo szczę­

śliwe „z francuskiego tłómaczone" i Małżeństwo nieszczęśliwe „z te­

goż tłómaczenia", i poemacik Pasterka szukająca sposobów uniknienia miłości; rozmowa je j z pasterzem („z francuskiego tłómaczone").

Do sfery erotycznej odnosi się też przeważna część żartów Drużbac­

kiej. Niektóre z tych żartów (zwłaszcza rękopiśmiennych) są zgoła ru­

baszne i dowodzą, że w humorze towarzyskim nasza autorka kształci­

ła się na fraszkopisarzach polskich X V II w. Nie używa ona kawaler­

skich słów, jakich by sobie jakiś Morsztyn czy Wacław Potocki nie po­

żałowali, ale w aluzjach bywa niemniej od nich drastycznie swobodna.

Rozgrzesza się niewinną intencją i — starością. „Tyrsys ostygł, a Fi- lis do amorów stara": pisze charakterystycznie w jednym z takich to­

warzyskich wierszy N a prześladowanie pidkownika Jakubowskiego ze mną pod imieniem ly rsy s i Filis.

O starości zresztą mówi Drużbacka sporo, nietylko w takich poufno- towarzyskiego typu wierszach. Wraca ten motyw często w różnych jej utworach. Jest rzeczą prawdopodobną, że w dużej części tłumaczy się to chronologią jej twórczości. Nie znamy, niestety, tej chronologii do­

kładnie. Jest to okoliczność trochę dekoncertująca, że Janocki (który był mniej więcej Kazimierzem Czachowskim swoich czasów) w r. 1750 pi­

sał o niej (w książce swojej Polonia litterata) jako o sławnej już pi­

sarce, a znał ją tylko z panieńskiego nazwiska, jako Kowalską, choć

(13)

wówczas nietylko była od 25 lat Drużbacką, ale męża swojego, Druż- backiegoi, już była pochowała. Z dzieł większych wymienił Janocki cztery: Dawida, Marię M agdalenę, Marię Egipcjakę i Opisanie czte­

rech części roku (żadne je&zicze wtedy nie drukowane). Jedno z nich, M aria Egipcjaka, ima w wydaniu Załuskiego datę 1746 r., t. j. tylko o cztery lata wyprzedzają datę wyjścia książki Janockiego. Inne, Fabuła o książęciu Adolfie, jest parafrazą noweli pani d‘Aulnoy, którą, jak z różnych poszlak można wnosić, Drużbacka znała z polskiego prze­

kładu, wydanego dopiero w r. 1743. O trzecim utworze. Opisaniu czte­

rech części roku, sam Janocki mówi jako o rzeczy całkiem świeżej. Z in­

nych pism izachowany w Ossolineum rękopis Przykładnego małżeństwa nosi datę 1753 r. Zebranie wierszów (w rękopisie Biblioteki Krasiń­

skich) ma datę r. 1754, choć co prawda jest to data tylko ich uporządko­

wania i przepisania ,,dla zabawy dobrych przyjaciół". Te jednak dane chyba wystarczają, by uzasadnić przypuszczenie, że główne utwory Drużbackiej są owocem lat jej późniejszych i stanowią raczej dorobek matrony niż dzierlatki. Jeżeli pisała już w łatach panieńskich (t. j. przed r. 1725), to z dużym prawdopodobieństwem można przypuszczać, że komponowała wtedy głównie odpowiadające przeciętnemu gustowi epoki, a dziś najzupełniej nieczytelne panegiryczyska.

Jakkolwiek zresztą było w biografii, „osobistość poetycka11, która się z jej pism wyłania, jest osobistością dojrzałej kobiety, świadomej, że jest na skłonie starości, i często o tym myślącej. Kiedy opisuje np. czite- ry pory roku, nie izapomni powiedzieć, że wiosna „wie kiedy zagrzać, wie kiedy ochłodzić, — ma sposób starość orzeźwić, odmłodzić".

W świetle zresztą innych jej utworów to odmładzanie się starości nie jest bynajmniej dobrem jednoznacznym. Niepokojący aspekt tego z ja ­ wiska przedstawia np. wiersz o starej mizdrzącej się Lais. Uprzytom­

niają ten aspekt i wielokrotne aluzje przy najrozmaitszych innych okazjach, nie wyłączając biblijnych. W Opisaniu życia Dawida jest na ten temat nawet osobna długa dygresja. („Są teraz starcy, którzy od głowy szędziwi, — ale od nóg jak młodzi tak zdrowi, tak żywi“ i t. d.).

Opisawszy uwodzicielski urok biblijnej jawnogrzesznicy (Pokuta Marii Magdaleny), dodaje Drużbacka: „N ie dziw, że młodzi lgną; gorsza, że starzy". A w elegii Kie kocha miłość, lecz na wędę łowi nie najmniej ekspresyjnym wierszem jest ten. który brzmi:

Wraz starych łowi, śrzedmch, młodych, dzieci.

Nie brak tego motywu i w najwymowniejszym utworze Drużbackiej na temat wszechwładzy miłości: w wierszu Kai pysznego Karcyssa.

Poezja staropolska obfitowała w wiersze, których treścią były

(14)

przestrogi młodym. Utwory Drużbackiej w znacznej mierze są prze­

strogami dla starych. Tym śmielej można je tak określić, jeśli się bę­

dzie brało pod uwagę ich ambicje moralizatorskie. Nam, którzy, czy­

tając wiersze, nie szukamy pouczeń, ale lirycznego obrazu indywidual­

ności, uprzytomnienie sobie tego rysu pomóc może do właściwej orien­

tacji w tym elemencie jej dzieł, który najczęściej pozwala im dotykać granic poezji. Jest to jakiś żar: opanowany, ogrodzony rozwagą i do­

świadczeniem, ale m ający świadomość potencjalnego płomienia. T a świadomość jest źródłem radości zarówno jak zgrozy. Płyną z niej za­

równo apele do czujnej i zdeterminowanej woli, jak i deklaracje o jej niemocy. Nic charakterystyczniej szego dla Drużbackiej nad słowa wier­

sza Pewnej damie i kawalerowi mnie znajomym:

Kto winien musze ulgnionej na lepie?

Kto rozkazywał ptaszęciu w sieć d ąiy ćt

(15)

.c OL IRZZJKOWSKI

PERSPEKTYWY SGHOPENHAUERYZMU

I.

r

Z powodu 150-tej rocznicy urodzin niemieckiego filoiziofa Artura Schopenhauera pisały o nim gazety niemieckie głównie jako o Gdań­

szczaninie i antysemicie, W Polsce, o ile mi wiadomo, tylko Czapiński poświęcił mu artykulik w ,,Robotniku", inne przytaczały anegdoty z ży­

cia filozofa, który jako dziwak dał był spory do nich materiał. Zresztą, u nas nawet literaci wiedzą o nim tyle tylko, że był pesymistą i wrogiem kobiet. W warszawskim seminarium filozoficznym czytano niedawno trzecią część głównego dzieła odnoszącą' się do sztuki, część bezwątpienia najsłabszą i nie dającą wyobrażenia o doniosłościach jego filozofii. Wiadomo też niektórym, że bergsonowskie pojęcie „elan vital“ pochodzi od schopenhauerowskiej „woli“ i że podczas wojny światowej niemieccy uczeni spoiro z tego powodu naurągali Bergsono­

wi, który podpisał manifest uczonych francuskich przeciw „boszom“ . Ale myślę, że Schopenhauer jest dziś aktualny, podskórnie, z wielu innych, nie zewnętrznych, względów. Podręczniki filozofii, nawet nie­

mieckie, traktują go na marginesie, ponieważ nie włączył się jako ogni­

wo do oficjalnej głównej linii rozwoju filozofii niemieckiej idącej od Kanta poprzez Hegla. Jego dzieło jest blokiem erratycznym prawdy twardej, nieubłaganej, rzuconym w ogród barw, szczęścia, uśmiechu:

świat jest niegodny życia. T a prawda jednak jest jakoby bezużyteczna, riiezastosowalna, nie pasuje do żadnych programów politycznych, ani choćby zwykłych, życiowych. Dlatego starano się ją albo zobojętnić: aha, to jest właśnie ten pesymizm, — albo zlekceważyć.

Wskazywanoi np. na tę niekonsekwencję, że filozof, który głosił boha­

terstwo, ascezę, świętość, wyrzeczenie się dóbr doczesnych, dobrowolne uschnięcie woli, sam nie żył według tych recept, był skąpcem, żarłokiem, zawistnikiem, egoistą. Lecz Schopenhauer tak sam pisał o sobie: Filo­

zofa nie obowiązuje konsekwencja. Życie moje jest nic nie warte, nie pa­

trzcie na nie; wartość m ają moje pisma, czytajcie je. A Nietzsche, jego uczeń, w rozprawie „Schopenhauer jako wychowawca" nawet podziwia tę wytrwałość, z jaką Schopenhauer lata całe potrafił nosić w duszy sprzeczność między swoją nauką a swoją praktyką i nie zatruć się nią,—

kto inny byłby nie wytrzymał, zacząłby się zgrywać. Znajduję jednak

w ,,Parergach i paralipomenach“ Schopenhauera mały ślad, że1 pokusy

(16)

ascetyczne przecież go nawiedzały, lecz as cezą była mu nauka, wiedza, która nam dzisiaj wydaje się również pewnego rodzaju żądzą. Zastana­

w iając się nad opinią pewnego filozofa, że mózg i genitalia są przeciw­

nymi biegunami, marzy © tym, jak to w czasie przypływu energii sek­

sualnej należy ją, chytrze i rozumnie, kierować w inne łożysk©, ku chwale nauki: „Przejście z państwa ciemności do państwa światłości jest nieskończenie trudne i nieskończenie łatwe. Poezja opowiada o rycerzu, który chce wtarnąć do zamku otoczonego murem z jednymi wąskimi drzwiami, ale ten mur obraca się na około z szaloną zawrotnością, dziel­

ny rycerz spina konia, wypuszcza cugle, zamyka oczy — i zdobywa wej­

ście. Oto symbol cnoty, symbol drogi światła; aby dokonać tego co po­

twornie trudne, niemożliwe, trzeba tylko chcieć, ale chcieć się musi.

Chcieć! Wielkie słowo! języczek u wagi sądów świata! Most między niebem a piekłem!!!“

Chcieć, wola — słowo to pojawia się na tym miejscu w zupełnie in­

nym znaczeniu, niż go zresztą Schopenhauer używa. ,,Wola“ jako pier­

wiastek zasadniczy świata, jako rdzeń kaniowskiej „rzeczy samej w so- bie“ , ślepa wola, którą później Przybyszewski w swojej mitologii prze­

robił na „pra-chuć“ , na N agą Duszę, — jest czymś innym niż wola ja- koi chcenie, wynikłe z namysłu i postanowienia. Schopenhauer sam się skarżył, że to [pomieszanie dwóch znaczeń w jednym słowie jest główną przyczyną nieroizumienia jego filozofii. Atoli wydaje się, że ta dwuzna­

czność i zarazem zbieżność nie dadzą się załatwić samym tylko ścisłym rozróżnieniem logicznym, — kryją one głębszą krytykę systemu Scho­

penhauera. Wiadomo, że na sączycie swojej hierarchii dążeń, po bo­

haterstwie, po świętości, stawia Schopenhauer zagadkowe „zaprzecze­

nie woli“ , które jednak pojmuje jakoi pewien nieokreślony, idealny akt kontemplacyjny cizy metafizyczny, jako coś, co w przedłużeniu naszych cnót jest punktem końcowym matematycznym a nie praktycznym, — i dlatego, swoim zdaniem konsekwentnie choć na pozór paradoksalnie, gani Schopenhauer samobójstwo, które w jegoi oczach jest ,,właśnie“

najwyższą aprobatą woli do życia. Umysły prosto myślące, przejęte po­

nurym a szczerym patosem posymizmu schopenhauerowskiego, nie mo­

gły się pogodzić z takim wyjściem bez wyjścia i buntowały się. Wpraw­

dzie określenie samobójstwa jako rekordu ludzkiej hucpy do życia jest znakomitą ilustracją doktryny o ,,woli“ (tej ślepej), ale czuje się tu ja ­ kąś fintę logiczną, podobną do tej, jak, kiedy się mówi, że ktoś jest skromnym z nadmiaru pychy. Wyrazem najlepszym tego buntu scho- penhauerystów przeciw mistrzowi była głośna swego czasu powieść Ro­

sjanina Ługow oja „Pollice verso“ : jej bohater, doprowadzony do roz­

paczy przez przeciwności życiowe, rozczytuje się w Schopenhauerze, uz­

(17)

naje jego zarzuty przeciw samobójstwu właśnie za niekonsekwencję i pali sobie w łeb. Bo przecież „chcieć się musi“ i „chcieć" to wielka rzecz. „W ola", jeśli jest uświadomiona, musi się zwrócić przeciw samej sobie i zapożyczyć środków z tego jeszcze świata, złym zwalczyć zło.

W korespondencji Schopenhauera, wydanej przez Gwinnera, znajduje się jego list pisany do jakichś studentów a tłumaczący im właśnie ów akt zaprzeczenia woli jako coś transcendentalnego a nie praktycznego.

Im się zdawało, że np. gdy komu raz uda się dokonać owego zaprze­

czenia, wówczas świat cały zniknie. Bynajmniej — mówi Schopenhauer

—świat ani nie znika, ani się nie odnawia, choćby takie zaprzeczenie naprawdę się odbyło. Biedni studenci — a może szczęśliwi? może fi­

lozof nie chciał mieć na sumieniu ani ich życia ani niczyjego i dlatego owe manipulacje z wolą przeniósł w dziedzinę jakiejś nieodpowiedzial­

nej transcendencji? (To byłby dobry temat do sztuki: sitary kawaler Schopenhauer i młodzi studenci, chcący jego naukę brać na serio).

Z innej strony usiłowali zajechać Schopenhauerowi socjaliści (np Mehring), demaskując jego pesymizm jako wybieg filisterstwa i wy­

godnictwa. Czytałem też rozprawkę Lwowianina Rapaporta, dowodzą­

cą, że pesymizm Schopenhauera jest w gruncie rzeczy optymizmem.

Wszystko to są igraszki, — nie pozbawione szczypty prawdy, ale ta prawda inaczej wygląda. Faktycznie w pesymizmie Schopenhauera za­

warty jest optymizm, ale w1 jaki sposób, to pokazał Nietzsche. Jeżeli świat jest absolutnie zły i nic nie warty, dopiero wtedy warto' żyć aby na tej wciąż tonącej podstawie budować i być nadczłowiekiem. G od­

ność ludzka wymaga, żeby być królem, na którego* się sprzysięgli wszy­

scy i wszystko. A jeszcze przed Nietzschem Guyau, najlepszy krytyk pe­

symizmu, rzucił hasło „ryzyka metafizycznego". Oto do czego posłużył pesymizm: do tego, żeby się stać najwymyślniejszym i niezniszczalnym akumulatorem energii.

II.

Gdyby dzisiejszy socjalizm nie był kreacją o charakterze przeważnie organizacyjnym, politycznym, gdyby nie był zapomniał, że w gruncie rzeczy powinien być przecież zwielokrotn ionym altruizmem, to zamiast lekceważyć Schopenhauera jako burżuja i jako człowieka apolityczne­

go a nawet antypolitycznego, uprzytomniłby sobie z wdzięcznością, że właśnie u tego filozofa znaleźć można najgłębsze w ogóle uzasadnienie altruizmu jako t. zw. miłości bliźniego. Chrześcijaństwo poprzestaje na przykazaniu: kochaj bliźniego swego jak siebie samego. Ale dlaczego?

pyta Schopenhauer i odpowiada: bo już i tak go kochasz, bo musisz go ko­

(18)

chać, choćbyś nie chciał, bo tak zorganizowany jest świat i człowiek, — mianowicie ten drugi, ten bliźni te jesteś ty sam „tat twam asi“ jak brzmi formuła buddyjska. I współczucie, litość, miłość są dla Schopenhauera zjawiskami koniecznie metafizycznymi, nie psychologicznymi. Znamien­

na jest pod tym względem jego polemika z włoskim filozofem Cassiną, który w swojej ,.Analizie współczucia11 twierdził, że litość jest chwi­

lowym złudzeniem wyobraźni, kiedy siebie samych stawiamy na miej­

scu cierpiącego i w urojeniu jego bóle na naszej osobie cierpimy. Tak wcale nie jest — mówi Schopenhauer — ponieważ właśnie każdej chwi­

li uprzytomniamy sobie, że to on cierpi a nie my; czujemy jego ból jako stan jego> a nie nasz, ba nawet im szczęśliwsi sami jesteśmy, tym bar­

dziej dostępni jesteśmy litości. Zdaje mi się, że Schopenhauer nielojal­

nie streszcza Cassinę; jest to> jakiś filozof, którym by się warto bliżej zająć. Cóż by zresztą szkodziło, gdyby Cassina w pierwszej warstwie miał ze swoim „złudzeniem wyobraźni11 słuszność; możnaby tutaj do­

dać: tak się przedstawia sprawa w aspekcie pierwszym, psychologicz­

nym; w następnym, głębszym, jest ona metafizyczną, oznacza solidar­

ność woli poszczególnych jako przecież tylko jednej. Rzecz warta po­

nownego zbadania. Złudzenie i metafizyka! Czy współczucie przedsta­

wione jako tylko złudzenie staje się przez to zdegradowane? Fikcjona- lizm to' jeszcze nie znaczy kłamstwo. Złudzenie będące dźwignią świata jest czymś, błogosławionym. Ale jeżeli by metafizyka otrzymała w tym jednym, tak ważnym, punkcie prawo głosu, miałaby je we wszystkich.

Jesteśmy tak bardzo- przejęci egoizmem, że nie możemy uwierzyć w altruizm, i traktujemy go jako pewną maskę, nawet jako zwyrodnie­

nie egoizmu. Można co do tego ogłosić ankietę wśród ludzi inteligent­

nych, a z; pewnością 95% odpowie: litość jest postacią egoizmu. Jak pisał już Larochefoucauld: ,,Miłość własna nigdy nie spoczywa poza.

solbą i zatrzymuje się nad cudzymi przedmiotami tylko tak jak pszczo­

ła nad kwiatami, aby z nich wziąć to, czego jej potrzeba11. Skąd pocho­

dzisz, jaki twój paszport, jaka rasa — oto dziś główne pytania. Otóż możnaby ludzi podzielić na altruistów wyrozumowanych i altruistów rasowych, i ci pierwsi wcale, nie byliby czymś gorszym od tych drugich, mieliby nawet większą zasługę, skoro pokonali opór w sobie. Sprawa główna, że ostatecznie altruizm staje się czymś obiektywnym, mery­

torycznym, bezinteresownym, — chociaż „bezinteresownym1" nie znaczy

„beznamiętnym11.

Pod którą rubrykę należy altruizm? Pod psychologię czy etykę?

ZWiązek obu dziedzin będzie oiozywisty, gdy się uzna jako zasadę, że operari sequitur esse, czyli że człowiek powinien robić lub rozwijać tyl­

ko to, co się zgadza z jego naturą. Ale to się nie rozumie tak samo przez.

(19)

się, żadna, logika tego nie udowodni, że ma się być tylko tym, kim się już jest, ma się tylko naśladować, rozciągać siebie samego, — ponieważ równe szanse logiczne ma zasada, żeby łamać naturę, i to się nawet dzie­

je, w ten sposób, że się jedną część natury wysuwa przeciw drugiej.

Schopenhauer idzie za zasadą pierwszą, szuka źródeł etyki, mało obcho­

dzi go strona normatywna, jako determinista, zaprzeczający wolności woli i możności zmiany charakteru, patrzy na cały świat jako na przy­

bytek charytatywny, gdzie się ma sposobność do dobrych uczynków, do leczenia rannych w strasznej walce o byt, a nie jako na pole wychowaw­

cze, gdzie się przygotowuje przyszła siła jednostek i narodów, czyli — jak brzmi nowoczena formułka — gdzie się „wytwarza typy“ . Ale Scho­

penhauer jest świadomie i rozmyślnie antyhistoryczny, nienawidzi H eg­

la nie tylko jako swego głównego konkurenta do sławy, nie tylko jako autora bałamutnych książek, lecz także jakol potentata nauki historycz­

nej. „Rzeczywistą jedność m a tylko* jednostka, nie ludzkość, stąd też jedność biegu jej życia jest urojeniem. We wszystkich konstrukcjach historycznych — szydzi Schopenhauer — chodzi ostatecznie o wygodne, tłuste państwo, z dobrze uregulowaną konstytucją, dobrą policją, tech­

niką i przemysłem, i co najwięcej o udoskonalenie umysłowe, gdyż mo­

ralne jest niemożliwe... Życie jest arkuszem korekty, na którym uwida­

czniają sięi błędy, a czy są popełnione w wielkich czy małych literach, przez wielkiego zdobywcę, czy małego oszusta, to wszystko jedno". Nie to co się staje, lecz to co jest, powinno być przedmiotem filozofii historii, twierdzi Schopenhauer wbrew Heglowi, skurczając „dumne sny ludzko­

ści" — te słowa biorę od Brzozowskiego, który o Schopenhauerze mó­

wił: to bestia , co on wypisywał o Heglu!

Jakąkolwiek otworzy się książkę o etyce, widzi się w niej rozdziały 0 obowiązkach, o ideałach, kategorycznych imperatywach różnego ro­

dzaju. Znany jest imperatyw Kanta; imperatyw energetyczny Ostwalda brzmi: oszczędzaj swojej energii; imperatyw personalistyczny-. rozwijaj swoją osobowość. Miłość bliźniego występuje w tych książkach nie ja ­ ko kwestia zasadnicza, lecz jako jeden gatunek obowiązków, na równi z obowiązkami względem siebie, a nawet te ostatnie cieszą się n a j­

większą popularnością, bo przecież każdy chce się jakoś udoskonalić 1 szuka sobie ostrogi. Otóż to jest charakterystyczne, że Schopenhauer wyśmiewa t. zw. obowiązki względem siebie, — po prostu wypędza je z dziedziny etyki, bo — jak twierdzi — są to bądź reguły ostrożności, bądź też przepisy dietetyczne. Przeto etyka nie powinna się wtrącać np.

do onanii, do sodomii, a do pederastii tylko o tylko, o ile zagrożony

jest drugi osobnik. Ale w ogóle volenti non fit iniuria, każdy kocha

i tak siebie najbardziej, więc komiczne jest. gdy ludzie zaczynają się

(20)

troszczyć o to, aby sobie czego złego nie zrobili. Samobójstwo? Samo­

bójstwo gani Schopenhauer jako błędny sposób uporania się z zagadką świata, ale nie jako t. zw. zbrodnię przeciw ludzkości i wszystko, co o tej rzekomej zbrodni mówi Kant, uważa Schopenhauer za bzdury niegod­

ne dyskusji.

Jeżeli się rozróżnia filozofów bycia (des Seins) i filozofów stawania się (des Werdens), czyli po naszemu statyków i dynamików, to Schopen­

hauer należy do statyków. Byt jest dla niego skończony, partia rozegra­

na i przegrana. Pod tym względem Schopenhauer jest bardziej chrześci­

jańskim od dzisiejszych chrześcijan. Dziś np. w świecie katolickim są dwa prądy: jeden ortodoksyjny, polegający na wierze, że świat jest taki, jaki jest, a Bóg wymaga tylko bogobojnego życia i dobrych uczyn­

ków; drugi, meliorystyczny, którego wyznawcy, ulegając współczesne­

mu socjalizmowi (teza Marksa: filozofowie świat opisywali, my chcemy go zmienić), dążą do czynnego udziału w przeobrażaniu nie ludzi ale ludzkości, chcą być działaczami historycznymi, aprobują historię. To już Jam es antycypował, gdy pisał, że Bóg nie jest, lecz staje się, i że trzeba mu w tym dopomóc.

Schopenhauer był chrześcijaninem ortodoksyjnym. Obywał się bez historii i bez Boga. „Jakiż podstęp — pisał — kryje się w samym już słowie: ateizm. Jakgdyby deizm rozumiał się sam przez się!“

III.

Tugan - Baranowski w „Teoretycznych podstawach marksizmu"

wspomina o Schopenhauerze jako o tym myślicielu, który krzewił w fi­

lozofii irracjonalizm, i powołuje się na jego zdanie, że rozum jest tylko służką woli do życia, czymś takim, jak ręka i oko. Ale nie mówi, że coś bardzo podobnego właśnie znajduje się w marksizmie. Wszelako, kto zna krąg idei Schopenhauera, nie może zasmakować w marksizmie, który w ludzkich czynach i myślach szuka przede wszystkim pobudek ekonomicznych, i irobi to w sposób bardzo zawikłany. Schopenhauer jest o wiele prostszy i uniwersalniejszy. ,,W ola“ tłómaczy nie tylko za­

chowanie się jednostki w każdej dziedzinie, lecz i grup. Marksizm, zaj­

mujący się tylko sprawami głodu i wyzysku, zaniedbał zupełnie rozbudo­

wać swoją psychologię. Dla niego wyzysk ma tylko fizjognomię spo­

łeczną, jest więc jawnym gwałtem, — nie ma tu przejść od podświado­

mych postaci krzywdzenia do cynicznych i brutalnych. Zajmowano się w marksizmie tylko nadbudówkami ideologicznymi, analizując je nie psychologicznie lecz metodą historyczną, mianowicie szukając t. zw. od­

zwierciedleń, np. jak w literaturze pewnego okresu odbija się wyzysk spo­

(21)

łeczny i uświadomienie społeczne. Powstawały perspektywy ciekawe lecz nie przekonywające, bo węzeł bezpośredniej przyczynowości wciąż się rwał, zastępowano go fantazją interpretacyjną. Np. gdy powstanie władzy Boga wywodzono z pierwotnych form gospodarstwa patriarchal- inego.

Natomiast Schopenhauer posługuje się bardzo często rozróżnieniem działań świadomych od nieświadomych (słowa: podświadomy, jeszcze nie używa) i jest dobrym psychologiem do tych spraw np. gdy, mó­

wiąc o skrusze z powodu popełnionych czynów, zauważa: „A le czę­

sto, aby siebie samego złudzić, człowiek przygotowuje pozorne zagalopo­

wania się, które jednak są tajemnie ułożonymi działaniami. Bo nikogo nie oszukujemy i nie głaskamy subtelnymi sztuczkami (tak jak siebie samych“ . Ale świadomość i nieświadomość jeszcze1 nie były dla Scho ­ penhauera zagadnieniem; on dopiero przygotował grunt. Specjalnie za­

jął się nim od strony filozoficznej Hartmann, a później od strony psy­

chologicznej i seksualnej Freud. Freudowskie „ono“ to schopenhaue- rowska „wola“ . Gigantyczne pojęcia Schopenhauera dziwnie się zdra­

bniają w warsztacie Freuda, ale stają się poręczniejsze w praktyce.

Jak wiadomo pod piórem Nietzschego schopenhauerowska wola do życia stała się — wolą do potęgi, którą znów A. Adler rozmienił na dro­

bne, redukując ją do codziennego zjawiska ambicji. T ak to rozbudowani i upraktyczniono Schopenhauera, podczas gdy marksizm okazał się opor­

nym i nieelastycznym, tak wobec spraw seksualnych jak wobec spraw ambicji i widział np. w tych ostatnich tylko moment konkurencji eko­

nomicznej i potrzeba było dopiero rewizjonizmu i De Mana, aby w ryn­

sztunku argumentacyjnym socjalizmu znalazło się np. takie słowo jak

„kompleks gorszości“ .

Uderzająca zbieżność iz; Marksem istnieje zwłaszcza w horoskopach wyzwoleńczych filozofji Schopenhauera, — o czym już Tugan-Bara- nowski nie mówi. U Schopenhauera intelekt, służka woli, w końcu się emancypuje i potrafi ją zniszczyć. U M arksa „fałszywa (t. j. błędna lub sfałszowana, uwaga K. I.) świadomość" w końcu, gdy człowiek dorasta do swoich zadań, ustępuje na rzecz „świadomości prawdziwej". Więc nie koniec klas, lecz przeniknięcie przez intelekt wszystkich intryg, tam intryg woli tu intryg ekonomiki, ma być celem idealnym.

IV.

Choć Schopenhauer sam o celach nie mówił i planów przyszłości nie kreślił, bo był nastawiony antyhistorycznie, za niego zrobił to Hartmann.

Jest to koncepcja ciekawa jak mit, a w dziejach kultury chyba potrzebna

(22)

jako etap. Hartmann powiada, że cały rozwój kultury służyć ma do te­

go, aby doprowadzić do zbiorowego samounicestwienia się ludzkości, a ta musi być przygotowane planowo, wśród faz wcale nie przeniknię­

tych duchem miłosierdzia. (Hartmann był polakożercą, głosił potęgę Niemiec). Robert Hamerling w poemacie „Homunculus“ przedstawił ową chwilę samobójstwa ludzkości: jak już ptaki śpiewać przestały, źródła nie biły, gwiazdy gasły — wtem wpadli sobie w ramiona Eldo i Dora, i wszystko odżyło. Jak fascynującym był mit stworzony przez Hartman- na, świadczą dzieła zamordowanego przez faszystów Teodora Lessinga, a po części i dzieła charakterologa Klagesa. Go prawda ostateczną ka­

tastrofę wyobrażają oni sobie inaczej: świat zginie z powodu nadmiaru intelektu.

Wszystko to są odgałęzienia myśli schopenhauerowskiej, stworzył on sw oją własną linię.

Możliwe jest jeszcze jedno odgałęzienie: mianowicie żeby rozbudować jegoi dialektykę erystyczną (to znaczy tyle co sztuka sporów). Ma Hegel sw oją dialektykę historyczną na wielką skalę, a Schopenhauer małą do celów, ot seminaryjnych. Zebrał on w niej 38 nieuczciwych chwytów antylogicznych, stosowanych w sporach. Nieraz ludzie powołują się na tę rozprawkę. Jednak gdyby pojęcie chwytów rozszerzyć, wcielić tam

— po odpowiedniej przeróbce — różne wynalazki umysłowe, okazałoby się, że każda epoka historyczna wiedzie z sobą pewne nowe ujęcie rze­

czy, dodaje do dawnych: są to idee, plany, dzieła i teorie, literackie, naukowe, artystyczne, a wyrabiają się one w nieustannej walce ze sobą w ocieraniu się o siebie jak ostre kamienie wrzucone do jednego rezer­

wuaru, który się wciąż obraca. Dialektyka (wulgarnie znana kłótnią) jest główną formą obcowania socjalnego. Eris (spór) jest równie potęż­

ny jak Eros (miłość). To co się dzieje w małych salach dyskusyjnych, dzieje się na wielką skalę między pokoleniami i społeczeństwami.

Aby dać przykład: znany jest chwyt socjalizmu bardzo nadużywa­

ny przez komunistów, że przeciwnikom zarzuca się dywersję. Głosicie pacyfizm, zwalczacie handel żywym towarem, prostytucję, alkohol, a( robicie to tylko po to, żeby odwrócić oczy ludzkości od tego, co gło­

simy my socjaliści, że zło należy uleczyć radykalnie, rewolucją so­

cjalną a nie palliatywami, — robicie dywersję. Oto jest wynalazek umysłowy, stwierdzanie dywersji. Przy czym socjaliści wcale nie roz­

w ażają kwestii, ozy dywersanci m ają dobrą wolę czy nie, — powiadają,

że obiektywnie ci dywersanci są szkodnikami. Proszę zważyć, na jak

wielką skalę odbywa się ta „dyskusja11 •— to nie dyskusja to walka

grup, podjazdowa, demaskacyjna, a czasem i walka wręcz. Otóż w Ery-

styce Dialektycznej Schopenhauera jest chwyt „dywersja41 podany i za-

(23)

naliaowany. Proszę też zważyć, jaka potęga niszczycielska tkwi w sa­

mej nazwie. Ludzie uczą się tych nazw i rzucają je sobie w głowę. Nie rychło się znajdzie ktoś, ao znajdzie na tę nazwę odparcie.

Jako ostatni chwyt podaje Schopenhauer w swojej Erystyce taki:

„Gdy się spostrzeże, że przeciwnik ma górę i że się ulęknie, należy się stać osobistym, obelżywym, grubiańskim. To jest apelacja od ducha doi sił ciała albo do zwierzęcości. Ten chwyt jest bardzo ulubiony i po­

pularny, ponieważ każdy może sobie na niego pozwolić. G dy się uda narzucić przeciwnikowi tę samą metodę, powstaje bójka, pojedynek alboi proces o obrazę honoru'\ Przenieśmy to na wielką skalę: w ten sposób powstaje wojna.

Cóż pozostaje klerkowi? Notować chwyty i wykazywać, że są chwy­

tami. Powiększać szanse uczciwej dyskusji w skalach małych i wiel­

kich. Rozszerzać Erystykę Schopenhauera jako Anty-erystykę. T o się robi, na to jest kultura, ale oto jeszcze jeden jej aspekt.

I jeszcze jedna kontynuacja Schopenhauera, w której można' by go

zbliżyć do jego wielkiego rywala, do Hegla.

(24)

RAFAŁ M. BLUTH

POWRÓT ŻEGLARZA

Zagadnienie narodowe w „Korsarzu11 J . Conrada Pani Marii Dąbrowskiej

I.

Jean Aubry, francuski tłumacz i biograf Josepha Conrada, zaopa­

trzył przekład „Korsarza1* w interesujące uwagi biblio- i biograficzne.

W yjaśniają one niejeden doniosły moment procesu powstawania tego najdojrzalszego utworu conradowskiego. Wstęp w intencji komentato­

ra miałby poniekąd zastąpić brak przedstawia autorskiego, brak, który, kto wie, czy nie stanowi już pierwszego momentu wyróżniającego

„Korsarza11 spośród szeregu innych utworów. Nie wydaje mi się bo­

wiem, aby tego typu komentacyjno-refleksyjna wstrzemięźliwość Con­

rada była, jak to twierdzi Aubry, spowodowana jedynie pośpiechem przy wydaniu tej ostatniej (zakończonej) powieści.

Manuskrypt „Korsarza1' zawiera adnotację, ręką autora uczynioną, ustalającą daty początku i końca procesu twórczego: 10 października 1921 — 16 lipca 1922 roku. Od siebie tłumacz francuski wyjaśnia, że daty te znamionują bardzo rzadką u Conrada spontaniczność aktu pi­

sarskiego, a co ważniejsza — nieznajdujący bocznych odchyleń, harmo­

nijny proces kompozycyjny Nie bez znaczenia dla ewentualnych sko­

jarzeń psychogenetycznych będzie przypomnieć pewne okoliczności, po­

przedzające ten skupiony proces tworzenia „Korsarza11.

Tuż po zakończeniu (czy oswobodzeniu się) od „Ocalenia11 i po za­

kończeniu nieudanej próby przetworzenia powieści „T ajn y agent“ na sztukę teatralną — postanawia Conrad wreszcie doprowadzić do skut­

ku dawny plan powieści historycznej z epoki napoleońskiej. Mamy tu­

taj do czynienia z nawrotem do dawnego (z przed trzynastu lat) po­

mysłu. Ale chyba od strony psychologicznej praca nad niezakończo- nym „Zawieszeniem11 („Suspens11) musiała być czymś całkiem różnym od mozołu twórczego- nad „Ocaleniem". Szło bowiem zapewne o spra­

wę nawskroś literacką, programową — o sprostanie nowemu zadaniu epickiemu — właśnie powieści jak najbardziej bezosobistej — histo­

rycznej. Szło może także o rozszerzenie zakresu wpływu literackiego

(poprzez ściślejszy niż dotąd kontakt) na czytelnika francuskiego, po

Cytaty

Powiązane dokumenty

W iele przecierpieć musieli szczerze kochający się Ewa i Apollon, zanim udało im się przełamać wszystkie opory rodziny Bobrowskich.. Tadeusz zbytnio generalizuje

skiego: rozwiązania pozytywne padają zawsze w lirycznych partiach utworów, partie dramatyczne są z reguły tylko negacją i pesymizmem. Chodzi mianowicie o to, że

Dodam wreszce, że ta garść uwag nie kwestionuje, ani, broń Boże, nie narusza mnóstwa pięknych rzeczy, które o Kocach i Dniach zostały napisane. Wszystko, co

Część III. W erbel ten towarzyszy całej części ostatniej. Po chwilach, pełnych napięcia, rozpoczyna się uroczysty marsz żałobny — właściwy, nowy tem at tej

„sztuki dla sztuki". Uważał, że ponad-dziejowość sztuki osiąga się nie tylko przez obiektywne wykończenie form alne dzieła, lecz również przez sublim ację

W iedziano też w Rzymie, co rozumiał cesarz przez uchylanie się od obowiązku wierności.. Mimo to, papież odpowiedział cesarzowi

ciowej, uczucie czci i bojaźni, m iłości i oddania — w szystkie te uczucia sk łan iają do uciekania się z prośbą serdeczną, w łasną, przeżytą do dobrego

nie z tą regułą u Calderona tylko uwiedzenie panien kończy się „pojednawczo", w tym w ypadku bowiem, jest jeszcze jeden środek obmycia honoru —