• Nie Znaleziono Wyników

Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1939, R. 2, nr 1 (7)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1939, R. 2, nr 1 (7)"

Copied!
186
0
0

Pełen tekst

(1)

j.-,..'..-; ,■ 'iS y;fi-?>>■■■; ? v

ROK II , ST Y C Z E Ń 1939 N r I (

7

)

w RA FA Ł M. B L U T H ...D w ie rodziny kresowe

S T E FA N FL U K O W S K I . . . . Odys u Feaków (sztuka 3-ch a k t a c h ) ...

M ICH AŁ KONDRACKI . . . . Kultura muzyczna w Polsce daw­

niej — a d z i ś ...

25

84

K A Z IM IE R Z W lE R Z ljŃ S K I J U L I A K PR ZljBO S . . . JÓ Z E F M A S L M S K I . . . Z B IG N IE W B IE Ń K O W S K I

A L F R E D K O W A L K O W S K I . J A K B O L E S Ł A W OŻÓG .

G U IL L A U M E A P O L L IK A IR E

V ag G o g l i ...94

M y ... 96

W porywie ... 97

Serce ...99

Dzień ... ... . 100

Obmyci z ciała . ...101

Do k s i ą ż k i ...102

Złapany zając ... 103

Odpust Św. Bartłomieja, m ęczen­ nika ... 104

Dom umarłych (tłum. J . Rogo­ ziński) ...105

II (tłum. Cz. Miłosz) . . . . 112

Preludium ; Pieśń Symeona (tłum. J . Czechowicz) ... 114

U W A G I

IR E N A K R Z E M I C K A ...Filozofia Edmunda Husserta 117 T J . K R O N S K I... Filozofia i świat naiwny . . . 126 O SKAR M IŁO SZ

7 . S. E L IO T . .

S F B A W 6 l D A N I A

N ie z n a n y rzym ski a u to g ra f M ick iew icza (R. P o 11 a k) — „ P a s je b łęd o m iersk ie "

/ . Iwaszkiewicza (K. L . K o n i ń s k i ) — D w u g ło s o W . Sebyle (H . M i c h a l s k i , G. H e r l i n g - G r u d z i ń s k i ) — P o eci śląscy (J. C z e c h o w i c z ) — S p ra w o z d a ­ n ia lite ra c k ie (L. F r y d e) — D w u g ło s o S chulzu (K. W y k a , S t . N a p i e r s k i ) —

„ P o d rę cz n ik m a la rs tw a " (T . C z y ż e w s k i ) — A la in - F o u r n ie r (J. A n d r z e j e w ­ s k i ) — R am u z po p o lsk u (M . W i n o w s k a ) — K ro n ik a .

W A R S Z A W A C E N A

2.50

(2)

J T ...

A D R E S R E D A K C J I : W A R SZ A W A , UL. SŁONECZNA 50 m. 34

R E D A K C JA C Z Y N N A W E W T O R K I od godz. 2— 3.

Redaktor:

S T E F A N E l G E R - N A P I E R S K I

Rękopisów niezam ówionych redakcja nie zwraca. — Utwór, o którego druku redakcja nie zawiadomiła autora w ciągu dwóch

m iesięcy od chwili nadesłania, jest odrzucony.

Redakcja nie podejmuje się oceny rękopisów.

A T E N E U M

U K A Z U J E S I Ę S Z E Ś Ć R A Z Y D O R O K U

Cena pojedynczego numeru . . . z ł 2.50 Prenumerata roczna . . . . . zł 12.50 Prenumerata półroczna . . . . z ł 7.00

(W cenę prenumeraty w liczone są koszty opakowania i przesyłki)

P R E N U M E R A T Ę P R Z Y J M U J Ą :

A d m in istracja „ A T E N E U M “

(W A R SZ A W A , U L . FIL TR O W A 53, J. ROGOZIŃSKI) oraz wszystkie większe księgarnie w kraju.

K O N T O CZEKOW E P. K. O. N R 1 6 6 9 1 .

SKŁAD G Ł Ó W N Y : „ T O W A R Z Y S T W O W Y D A W ­ N I C Z E J. M O R T K O W I C Z A

W A R S Z A W A , U L . M A Z O W IE C K A 12.

(3)

A T E N E U M

R A F A Ł M. B L U 1 H

DW IE R O D ZIN Y KRESOWE

(Z kroniki rodzinnej Josepha Conrada)

W yjątkowo ciężkie warunki życia i to zarówno ekonomiczne, jak kul­

turalne i socjalne panowały tam, na wschodnich kresach dawnej Rze­

czypospolitej, t. zn. w krajach zabranych. Tadeusz Bobrowski, jeden z czołowych bohaterów mojej historii, czy kroniki życia dwóch skoli- gaiconych rodzin szlacheckich tamtejszych okolic, w słynnych swych

„Pamiętnikach" w ten sposób tło społeczne odrysowuje:

„Po p o d w ó jn y m w puszczeniu krwii sp o łeczn ej, n a jp r z ó d p rz e z re w o lu c ję 1831 r.

a n a stęp n ie przez, spisek K o narskiego... tło .społeczne ziblednieć m usiało', a życie żyw ym to rem p ły n ą ć n ie m ogło. R e w o lu c ja z a b ra ła n a jż y w s ze siły społeczne, k o n arszczy zn a lich źródło, bo najinteligentniejiszyich i n a jru c h liw s z y c h , chociaż moiże nie n ajT ozsąd- n iejszy ch ... P o w sp o m n ia n y ch k a ta s tro fa c h któż w k ra ^ u p o zo stał? M a ła garsflka ludzi wyższego um ysłu, k tó rzy w d o n io sło ść zaszłych w y p ad k ó w n ie wierzyli!, a k tó ry c h scep­

tycyzm nta rozdroża, beaazynraości .zapędzał; sitamcy, Iktóryim d o św iad czen ie i w iek z a ­ ró w n o czynnym i być w z b ra n ia ły ; m ło d zież z n ie d o ro stk ó w i n ied o u c zo n y c h epoki r e ­ w o lu c y jn e j p o zo stała, a k tó r a bez p rz ew o d n ik ó w cóż sa m a z sieb ie w y d u sić m o g ła?

n akoniec ślim ak i społecznie n a ty le ro z sąd n e i ibojaźliw e, b y p rz e d b u rz ą rożki p o c h o ­ w ać, a n a ty le zn o w u iboj.aźliiwe i rozsądnie, b y ty lk o o stro ż n ie i je d y n ie d la w łasnego u ży tk u je w ychylać... T a c y też g łó w n ie sta n o w ili' t ła społeczności poirew o lu cy jn ej p r o ­ w in c ji n aszej, — oniii jej] t o n n a d a w a li, to n szary , bojaźliiw y i egoistycany, p rz e ry w a ­ n y od czasu do czasu o b ja w a m i niesforności', n a jc z ę śc ie j g w a łto w n e j i n iep rz y zw o ite j ow ej niedo'w ażonej m łodzieży, k tó ra p o d n a z w ą ,,b a ła g u łó w “ zinaną b y ła n iestety poza g ra n ic a m i p ro w in c ji n a w e t ..“

Całkiem rozmyślnie moje rozważania na temat historii dwóch rodzin szlacheckich, skoligaconych ze sobą, zacząłem od zarysowania tła socjalnego, jakie daje jeden z bohaterów naszej opowieści w swych

„Pamiętnikach". Pozwala to zaraz na wstępie zaprezentować go i to z bardzo dla niego charakterystycznej strony. Znam ien­

ną dla tego ultra-rozsądkowca, przyznającego się szczerze do doktry­

nerstwa — jest nie pozbawiona pewnej życzliwości pobłażliwość d la b a-

łagulskiej „reakcji", Mniej ona była niebezpieczna formą rozpaczliwych

(4)

odruchów ludzi, grzęznących w szarzyźnie życia prowincjonalnego, niż tak przez niego znienawidzone rewolucja, powstanie, walka nielegalna.

Choć i tutaj Tadeusz Bobrowski — mimo całego kultu dla logiki — niezupełnie jest konsekwentny.

W y s t a r c z y

przeczytać następujące po tej diagnozie dane konkretne o życiu choćby ..króla" bałagułów, A n ­ toniego Szaszkiewicza, aby się przekonać, że bałagulstwo nie zupełnie ,.musiało się sterać ze wstydu" wobec braku tamtego .,ognia oczyszcza­

jącego na polu bitew". Szaszkiewicz bierizie czynny udział we wszystkich ruchach konspiracyjnych 1831, 1836, 1863 roku. A całe to bałagulstwo jest tylko przejściowym etapem, między czynnymi reakcjami o charak­

terze politycznym.

W yd aje się, że na podkreśloną pobłażliwość Tadeusza Bobrowskiego dla bałagułów wpłynąć musiał także wzgląd niejako rodzinny.

W yraźnie autor mówi chyba o' dalej jeszcze idącej pobłażliwo­

ści dla1 bałagułów — swego ojca, Józefa Bobrowskiego. Towarzyski, ruchliwy i obrotny Józef Bobrowski utrzymywał bliższe stosunki z ba- łagułam i. Spraszał ich na polowania, przyjmował w domu, nie bacząc na zastrzeżenia jaw nie wysuwane przez żonę — dumną Biberstein-Pi- lichowską. N ie w ydaje się, choć mogę się co do tego mylić, alby to dziwne trochę zabieganie o w zględy bałagułów u człowieka, nie pow o­

dującego się w życiu fantazjam i — mogło się obyć bez pewnego w y­

rachowania życiowego. Trudno1 przeczyć, że i ten pełen werwy, młody jeszcze szlachcic na dorobku, m ógł pragnąć od czasu do czasu rozerwać ssiię w towarzystwie ludzi innego autoramentu, niż ci, z którymi musiał stale obcować, ale

j e s z c z e

raz podkreślam, mogło być w tym również i wyrachowanie. D latego, że pewnym przyjaźniom i koligacjom p. Bo­

browskiego można by coiś niecoś zarzucić z patriotycznego punktu w i­

dzenia, m ogło okazać się potrzebne, że tak powiem, pewne „wyrówna­

n ie towarzyskie" w postaci popularności także w tych antyoportuniiistycz- nych kołach.

[Sytuacja ekonomiczna i socjalna ludzi tego typu, co podstęp­

nie przez ojczyma wydziedziczony, a wielce ambitny Józef Bobrow­

ski, należała do wyjątkowych. W arto może kilka zdań o tej sytuacji przytoczyć z „Pamiętników" Bobrowskiego:

„ O g ó ln y s ta n u m y słó w te g o czasu n ie b y ł w cale s p o k o jn y . B ył to- czas św ieżo po re w o lu c ji 1.8311. O (konfiskatach, se k w estrach i w y ro b k a ch zie sptraw c ią g le b y ła m ow a...

W szak że s k u tk i p o w s ta n ia w ięcej się n a .m ajątk ach , n iż n a osobach, o d b ija ły . N ie n a ­ w iści n a ro d o w e j — jalką p ó źn iej w1 1'863 t . w id zieliśm y — n ie b y ło w cale i te j1 naw et n ie b y ło i p o tem w l'83i8 ,r... o sk arżan o klasę, sysitemat rządlowy, r z ą d sam — a le nie .n aró d . P ro tek cja w iele też pom agała, a z, epoki A le k s a n d ra I dużo. zostało stosunkow

z

d y g n ita rz a m i' i zmacaniejiszymi ro d z in a m i rosyjskim i,.

U dołu robiło się za p ie n ią d z e — w górze przez p ro tek cję ' (podioraśleoie m oje R. B.)

2

DWIE RODZINy KRESOWE

(5)

DWIE RODZIKZJ KRESOWE

3 W brew temu, co o nieposzlakowanej prawości, lojalności narodowej, mimo podkreślanych drobnych słob ostek ojca swego, mówi Tadeusz — jedną obiekcję wysunąć muszę. W ustalaniu pozycji własnej i swej ro­

dziny na pewno p. Józef Bobrowski dosyć wszechstronnie korzystaj z protekcji. Zwróćmy uwagę na rzecz taką — jak dobór zawodów dla synów1- Dwóch z nich przeznaczył na drogę wojskową, trzeciego, T a ­ deusza, ambitny ojciec przeznaczał nie na prostego sadownika czy pa lestranita — ale wyższego urzędnika ministerialnego w Petersburgu.

Realnie myślący, nie mógł bodaj projektów takich wysuwać, nie mając owych protekcyjnych gwarancyj. N ie zawiódł się na nich.

N ie trudno uważniejszemu czytelnikowi „Pam iętników11 wyznaczyć jedno z głównych źródeł protekcji. Byli to bardzo łubiani przez oboje rodziców — bracia Paradowscy, „rodzeni wujowie matki T adeu­

sza11. Zażyłe łączyły stosunki Bobrowskich z Paradowskimi, wyższymi wojskowymi rosyjskimi, zwłaszcza z pułkownikiem Aleksandrem. Ów pułkownik Paradowski, późniejszy generał, urodzony w 1799, a zmarły w 1844, faworyt w. ks. Konstantego, mialł coś więcej na sumieniu, niż tylko to, o coi go posądza Tadeusz Bobrowski — indyferentyzm naro­

dowy. Skrupulatny zazwyczaj Tadeusz w omawianiu drogi życiowej swych bliskich i dalekich sąsiadów, czy krajanów, chyba świadomie przemilcza zachowanie się oddanego Paskiewiczowi oficera w r. 1830 i 1831, równocześnie podkreślając zasługi usunięcia się od walki z ziom­

kami braita Paradowskiego, Karola. W ystarczy jednak zajrzeć choćby do

„Ruskogo Biografiezeskogo Słowaria11, aby przekonać się o- czynnej walce z rodakami pod Grochowem, Ostrołęką, o osłanianiu ustępują­

cych wojsk w. ks. Konstantego, ba, braniu udziału w szturmie W ar­

szawy.

Józef Bobrowski chyba też z innych nieco pobudek, niż syn jego, Tadeusz, był zdeklarowanym przeciwnikiem powstania 1831 r., które nazywał „szczytem szaleństwa11. T en jego „realizm życiow y11 nie wspie­

rał się na specjalnych filozoficznych doktrynach, w przeciwieństwie do realizmu intelektualisty Tadeusza.

To, ooi o> swym ojcu i matce, „ślicznej parze ludzi11, mówi autor „Pa­

m iętników11 — zmusza nas do uznania, że para ta była nieprzeciętna (zwłaszcza matka) i wyróżniała się pośród otoczenia. Do podobnego wniosku musielibyśmy dojść i skądinąd, tj. po bliższym zapoznaniu się z dziećmi.

Z pewnych raczej niedom ówień takich, jak „czuły mąż i ojciec, cho­

ciaż nie mogę powiedzieć by był dbałym11 — „pracę niezmiernie cenił,

wyznając zawsze szczerze, że sam nie był dość pracowity" — „oazczęd-

(6)

4

DWIE RODZIKZJ KRESOWE

nym sam nie był, bo lubiał mieć dom otwarty, chociaż w utrzymaniu zalecał oszczędność41 — można wnioskować, że nie wszystkie cechy b y­

ły w tym człowieku należycie shannonizowane. Słowem, choć nam go bardzo silnie zachwala kochający syn, coś w nim nas mimo woli razi.

G łów nie jakaś „niedom oga11 serca, może też i ten zbytni, jeżeli tak wyrazić się godzi, agresywny realizm życiowy i nie pozbawiona arbi­

tralności pewność siebie człowieka, który jasno stawia dość bliskie cele życiowe i z: uporem je realizuje.

W yd aje się nat przykład, że i to małżeństwo z piękną, ale bardzo po- sażną panną, córką ludzi o wyniosłym animuszu — które mogło się póź­

niej zamienić na, związek szczerze kochających się ludzi — nie obyło się bez rozsądnych starań, interwencyj, zabiegów. Trochę podobnie jak j tamto późniejsze małżeństwo, zawierane skrupulatnie przez mniej już poradnego- w tych sprawach, no i szczerze naiwnego syna Tadeusza — z bogatą Lubowidzką.

B yła już mowa o .znaczeniu, jakie przypisywał stary Bobrowski pro­

tekcjom, koligacjom , stosunkom. Rzecz zastanawiająca, ziemianin n ie­

zamożny, prowadzący dom na szerszą skalę, żadnego z synów nie za­

trzymał u siebie w majątku. Dwóch przeznaczył do wojskowości, jedne­

go do urzędu, na wyższe stanowisko. N a co ten człowiek , pono trochę leniw y i trochę rozrzutny, liczył na wypadek swego zgonu?

Chyba na jedno — na rozsądny ożenek dzieci. Czyli po prostu na przy­

sporzenie rodzinie nowych majątków pańszczyźnianych, na których rzą­

dzić będą rozsądnie znowu dobierani zarządcy czy dzierżawcy. Skrupu­

latny, a w tym wypadku do końca szczery Tadeusz szczegółowo podaje okoliczności: związane z jego- studiami prawniczymi, w których decy­

dującą rolę odgrywa — ingerencja ambitnego ojca. N ie trudno się do­

myśleć, że, w ysyłając młodszego syna na studia, oszczędnemu (z ko­

nieczności, zważywszy wydatki związane z karierą wojskową star­

szego syna, gwardzisty) Józefowi Bobrowskiemu zależało na tym, by syn za wszelką cenę zdobył tytuł magistra (odpowiednik naszej habili­

tacji uniwesyteckiej); ale to bynajmniej nie dlatego, że, sarn otrzy­

mawszy skromne wykształcenie, chciał mieć w rodzinie naukowca, pro­

fesora. W „Pamiętnikach11 znajdujemy wytłom aczenie tej dziwnej

„magisterskiej11 pasji p. Józefa, silniejszej, niż samego- kandydata. Po

prostu dopiero osiągnięcie takiego tytułu otwierało dla Polaka możność

zajęcia wyższego stanowiska sądowniczego w kraju lub cesarstwie, gdyż

dzięki interwencji Bibikowa, wybieralność na te stanowiska została

cofnięta. G dy Tadeusz, w pierwszym roku studiów zbyt w iele czasu

poświęcać zaczął... na zdobywanie towarzyskich manier i na rozrywki —

(7)

DWIE RODZIKU KRESOWE 5

p. Józef, „sami leniwy, ale pracę (cudzą— dopisek mój) ceniący niezmier­

nie", stawia ostro synowi dezyderat: albo magisterium, albo... powrót do domu, doi praktyki gospodarskiej. N ie czyniłbym z takiego bądź co bądź wychowawczego uporu zarzutu większego, gdyby nie pewna g łę­

biej sięgająca sprawa: wpływu ojca. W iele za tym przemawia, że to przesadnie utylitarystycm e ustosunkowanie się do nauki po ojcu odzie­

dziczył o w iele od niego bardziej skomplikowany psychicznie syn T a ­ deusz. Odziedziczył po nim zresztą i to, co musiało stanowić podście- lisko dla, z góry powiem, obosiecznego praktycyzmu; przede wszystkim szlachecką (poniekąd drobnoszlachecką) ambicję, nieco zbo­

lałą, czy pasję do wybicia się ponad własną kondycję. Ma się rozumieć w miarę kulturalnego pogłębienia odziedziczona cecha zm ie­

niała oblicze zewnętrzne.

Ileż to energii, ileż dowcipu, sarkazmu, ironii zużywa autor „Pa- miętników“ na wykazanie rzeczy, o której my byśmy mu na słowo u w ie­

rzyli: to jest, że był om jednostką znacznie wyrastającą ponad swoje wołyńsiko-podolskie środowisko. Środowisko, dodam, którego kurczowo się trzyma i nawet w projektach nie zamierza opuszczać, zasiedziawszy się w nim na amen. A juiż wyraźnie zasmuca, biorąc pod uwagę losy naprawdę dramatyczne człowieka, który nie mógł się wydobyć z m a­

tecznika prowincjonalnego, ta jego, nie pozbawiona kompleksu szla­

checkiej ,,M inderwertigkeit“, walka z tytułomanią, ze śmiesiznostkami kastowego arywizmu. Cóż na przykład może ludzi, stojących zewnątrz tej wołyńskiej „komedii ludzkiej", obchodzić, że ten i ów nosił niepraw­

nie tytuł hrabiego? Ot choćby ci... galicyjscy Bobrowscy, 01 których prze­

cież zaraz ina wstępie przydługo się rozwodzi — wróg tytułomaniii.

Sprawa małżeństwa synów odkładana była na czas zdobycia przez nich wyższej pozycji socjalnej na drodze tytułu czy szarży wojskowej.

W ydanie córki starszej stanowić m iało troskę ojca Józefa o w iele wcześniej. N ie danym mu było doczekać się małżeństwa żadnego z dzie­

ci. Zaoszczędził mu los dużego- rozczarowania. Mam na m yśli całkiem przeciwne jego pragnieniom i zdeklarowanej w oli małżeństwo córki, Ewy. Tamtemu drugiemu — ożenkowi Tadeusza byłby rad natomiast przyklasnął. Tadeusz bowiem i pod największym ojca swego, w p ły­

wem się znajdował i najw ięcej po nim chyba cech psychicznych odzie­

dziczył (sprawiedliwość dodać każe głównie zalet, bo odziedziczone przywary bardzo swoistemu podlegały przeobrażeniu).

Przechodzę do centralnego punktu rozważań, stanowiących temat n i­

niejszego szkicu, do rekonstrukcji romantycznego wątku naszej opo­

wieści.

(8)

6

DWIE RODZIKU KRESOWE

Czuły ojciec, choć „nie bardzo dbały", jak wielu ojców jego środo­

wiska:, sprawę wychowania córek całkowicie powierzył żonie, T eofili z Bilberstein-Pilichowskich. Przypuszczać należy, że w tym domu spra­

wa wychowania wogóle b yła dziedziną trosk matczynych. Ojciec w y­

znaczał jedynie w momencie późniejszym., swoją realistyczną linię ge­

neralną. Czas wprowadzić na scenę matkę rodziny Bobrowskich, a za­

tem babkę Konrada Korzeniowskiego — Josepha Conrada.

-„Śliczna to b y ła p a r a lradlziT, mówili m i jeden, ze w spółczesnych, ,,k ied y się rodzice twioi po ślu b ie w Sofiówice... p o k a z a li11. W szak że o te j pięk n o ści sw o je j m atk a m o ja p a m ię ta ć n ie ch ciała , dila w a żn ie jszy c h obow iązków o n iej zap o m in ała. N ie ty le w y ­ kształcen iem , k tó re w epoce je j w y c h o w a n ia bandz® b y ło o g ran iczo n e szczególnie dla k o b iet, w iele o tw a rty m u m ysłem , in tu ic y jn ą p o jętn o śc ią, a w ielk ieg o ciep ła serceim g ó ro w a ła n a d innym i, k o b ie ta m i. W y k sz ta łc e ń si m ężczyźni lubiiliii z; n ią obcow ać, spo­

ty k a ją c uimysł o tw a rty , p ra g n ą c y p o w a żn ie j s,ziej stro n y , łatw o o b e jm u jąc y , a czuły n a w szystko co w zniosłe. W ie r n a w uczuciach, u m ia ła z ap o m n ieć o sobie — ale u m iała też i n ie lu b ić, w czym często 'u p rzed zan iem się rz ąd z iła . M ia ła r e p u ta c ję d u m n ej — z g ó ry lu d zi tr a k tu ją c e j. B y w ało to czasem , a le w,tedy tylko, gidy je j sa m ej ktoś im ­ p o n o w a ć ch ciał — czego zgoła n ie .znosiła — a szczególniej n a d y m a n ia się p a rw e n iu - szów p ien ię żn y c h , k tó ry ch n ie m iło s ie rn ie o sąd zała. W ta k ic h w y p a d k ac h ojciec n a ­ zy w ał j ą „ sw o ją BiJbersitemówną" — boć ro d u teg o lu d zie „zi w yniosłego an im u szu " są zn an i. Mata- b a rd zo z dom u w y je ż d ż a ła , o d d a n a w ych o w a n iu dzieci... *) P rz e z lait siedem łóżka inie opuisziczaia, b ęd ąc b e z w ła d n ą n a je d n ą nogę, sk u tk iem a ta k u n a k olum nę p acierzo w ą. P ra w d z iw ie p o b o żn a, a ćiężlkiim w y ro k o m O p a trzn o śc i p o d d a ją c a się bez szem ran ia, g o rąceg o serca a h a rto w n e j duszy — cierp ieć i kochać u m iała n ie z a ­ w o d n ie !"

Chciałbym w tym pięknym profilu psychologicznym podkreślić kilka rysów szczególnych, przede wszystkim akcentowaną przez syna głęboką religijność, prawdziwą pobożność T eofili Bobrowskiej. Jeżeli syn, zde­

klarowany racjonalista, mający zwyczaj przy każdej okazji bo­

leśnie wydrwiwać dewotów i dewotki krajowe, w ten sposób o religij­

ności swej matki pisze — to nie trudno się domyśleć, że styl wewnętrz­

ny i życiowa, przyświadczeiniowa strona tej pobożności — musiała w y ­ raźnie się odcinać na tle tamtym, dewocyjnym. T eofila Bobrowska um iała nakazać szacunek dla swej żywej wiary.

W iele przemawia za tym, że na pogłębienie się religijności wpłynęła długotrwała choroba fizyczna, owe siedem lat odseparowania się od świata, siedem lat obcowania jedynie z, bliższymi i dziećmi. Piękna, dumna „Bibersteinówna“, chyba w wyniku tej próby, zm ieniła się bar­

dzo. A już sama zmieniona, zm ieniła i styl życia tego domu, nie zawsze chyba najszczęśliwiej nastawianego przez ruchliwego ambicjonistę, Jó­

zefa Bobrowskiego. Jak stwierdza, to z kolei Tadeusz, ojciec jego

podikreśllenie m oje.

(9)

DWIE RODZIKU KRESOWE

7

był indyferentem religijnym . N ie w yd aje się, by ten, przypuszczać na­

leży, statyczny liberalizm, ozy libertynizm p. Józefa był azymś więcej, jak odziedziczoną po ojcu napoleońską modą.

Żali się między wierszami Tadeusz n a to, że matka jego um iała się doi pewnych ludzi uprzedzać, że mimo tych towarzyskich walorów nie była może tak „miłą i łatwą" dla wszystkich — jak ojciec. Napewno okazywała swoją rezerwę w stosunku do wolnom yślicielskich modni- siów, a może i tych młodszych doktrynerów, przywożących z Peters­

burga nowe hasła „pozytywistyczne".

Może .się mylę, ale w ydaje się, że i sam Tadeusz, kochający matkę głęboko, choć po swojemu, nie był jej ulubieńcem. Zwłaszcza od chwili, gdy po śmierci ojca zaczął (po ojcowsku) dyktatorskie rządy młodocia­

nego' jeszcze opiekuna rodziny, co się przejawiało głów nie w stawianiu dezyderatów w stosunku do życiowych planów siostry, brata młodszego, no i matki. Uderza fakt taki, jak przełożenie przez wdowę domu zuboża­

łych Korzeniowskich nad dom zamożny: skoligaconego :z Lujbowidzkimi Tadeusza.

Jeszcze jedna cecha zapewne różni małżonków Bobrowskich: stosunek do spraw ojczystych, czy ściślej kwestii uczuć patriotycznych. N ieufny wobec wszystkich spraw uczuciowych, Józef Bobrowski w n aj­

lepszym razie poza niedrażniącą otoczenie lojalność w stosunku do spraw narodowych nie wychodził. Krewna Paradowskich, ale bliższa jeszcze krewna ,,Konar czyka" Pilichowskiego, b yła gorącą patrio-tką.

I to też stanowiło „wyrównanie" atmosfery domu i dopełnienie jego stylu wewnętrznego; domu, pamiętajmy, w którym w yrośli zarówno Tadeusz i Ewa, zarówno- Stanisław jak i Stefan Boforowiscy.

Starsze pokolenie Bobrowskich było jeszcze reprezentowane przez za­

mieszkujących w nim na stałe: M ikołaja Bobrowskiego, em erytowane­

go kapitana napoleońskiego, rodzonego brata Józefa, i rówieśną mu sio­

strę przyrodnią, starą pannę, Petronelę. Za życia p. Józefa odgrywali oni w domu rolę drugoplanową. O M ikołaju Bobrowskim i z innego po­

wodu muszę trochę więcej powiedzieć. Spopularyzował poniekąd tę postać wnulk jego brata — Jo-seph Gonrad-Korzeniowski w swych

„Wspomnieniach", czyniąc z niego bohatera tragiczno-idylliczncgo wątku narracyjnego. Przypominam czytelnikom „Ze wspomnień" Con­

rada, że M ikołaj Bobrowski, to ów, co w 1812 r... zjadł psa. Przypomi­

nam również, że on to właśnie, najmniej „winny" w rodzinie Bobrow­

skich, jeżeli idziie o wypadki 1863 r., został doszczętnie ograbiony przez swych poddanych włościan.

Oddany bez; reszty Napoleonowi, dziwaczący eks-kapitan, trochę ina­

(10)

8

DWIE RODZIKU KRESOWE

czej się przedstawia w wizerunku Tadeusza, niż w sylwecie literackiej Josepha Conrada. Choć może w tym pierwszym wypadku pewną rolę odgrywać m ogły względy osobiste, związane z zachowaniem się wuja w moanenoie kryzysu rodzinnego, tj. śmierci pana Józefa. A le przecież wuj M ikołaj a w iele więcej dawał się we znaki tej rzekomej swej ulu­

bienicy — Ewie Bobrowskiej i jej narzeczonemu, Apollonowi Korze­

niowskiemu (o czym skrupulatny czytelnik „Pamiętników" swego wu­

ja, Joseph Conrad, wiedzieć był powinien). Rozumiem, że Conradem w czasie zarysowywania tej postaci w ,,W spom nieniach“ kierowała m yśl unaocznienia niejako żywej w domu rodzinnym tradycji napo­

leońskiej i to odziały wuj ącej na niego, na dziecko kilkoletnie. Wszakże w domu tym, a w ściślejszym tego isłowa znaczeniu, domem jego ro­

dzinnym był dom Korzeniowskich, istniała ta sama tradycja, wyobra­

żona niejako w postaci napewno głębszej, ciekawszej i bardziej ra- sowo-polskiej: rodzonego dziadka Conrada-Teodora Korzeniowskiego, kolegi pułkowego p. M ikołaja Bobrowskiego. Pisząc swe „Wispomnie- nia“, o Teodorze Korzeniowskim Conrad całkowicie zapomniał. Za­

pom niał o nim także, przeznaczając mu kilka lakonicznych, pobłażliwie krytycznych uwag, i Tadeusz Bobrowski. Dlaczego, niebawem się przekonamy.

M ikołaj, jeżeli wierzyć Tadeuszowi, z wielkiej jedynie miłości dla brata, bratowej, ich syna starszego Stanisława i córki Ewy — zamiesz­

kał w tej rodzinie na stałe. Kto wie, czy autor „Pamiętników" zbytnio w tym wypadku nie upraszcza sprawy, przenosząc się na płaszczyznę w yłącznie uczuciową. Przypomnieć nie zawadzi, że i wuj Mikołaj i ciot­

ka Petronela i p. Józef Bobrowski byli podstępnie wydziedziczeni przez ojczyma i że dopiero z trudem wyprocesowali sobie część spadku, któ­

rym odtąd, za w spólną przecież zgodą, rządził i rozporządzał p. Józef Bobrowski. Po jego śmierci, stanowiącej o materialnym kryzysie rodzi­

ny, zrozumiałe być mogły obawy niepraktycznych rezydentów. D w u­

dziestojednoletni Tadeusz, wówczas magister praw, zbytnich gwaran­

cji gospodarczych nie dawał. W yd aje się, że jeszcze przed śmiercią Jó­

zefa dziwacząca para domowników objawiała swój niepokój o gw a­

rancje lokaty. Uspakajano ich tym, że „rozsądne" małżeństwo urodzi­

wej, dobrze ułożonej Ewy wyrówna wszystkie braki ekonomiczne. Stąd płynąć by m ogła owa aż nadm ierna troska o „szczęście" Ewy, no i „czynne“ stanowisko pary rezydenckiej w momencie niedobranego, w edług nich, małżeństwa z Korzeniowskim.

W iele przecierpieć musieli szczerze kochający się Ewa i Apollon,

zanim udało im się przełamać wszystkie opory rodziny Bobrowskich

(11)

DWIE RODZIKU KRESOWE

9

(męskiej części rodu, nie licząc już starej panny Petromeli) i stanąć przed ołtarzem w roku 1856 — po siedmioletnim okresie narzeczeństwa.

Dopiero w roku 1855, upoważniony do tego, korzystał Apollom Ko­

rzeniowski z formalnego miana narzeczonego; dumnie tytułuje w ten sposób wiersze miłosne, pisane dla Ewy Bobrowskiej — wiersze prze­

pełnione radością osiągniętego szczęścia.

„ D o b ry D z ie ń “ -— N arzeczo n ej — 11 lip c a 1855.

„K iedyś T y z n ie b a ; a j a g d y p rz y T o b ie, T o i w lez zm ierzchu, to i w cienpień noicy, O, b y le razem — to wieczinie i (wisziędzie D zień d o b ry , droiga, m n ie i T o b ie b ęd zie".

N a rz e c z o n e j — ju ż żonie, 1858.

„B óg m i d a ł ityle, co Sw oim p ro ro k o m , G d y k a z a ł d la n ich , te j ziem i obłokom R o ztajem n iczy ć cu d ó w ś w ia t z ak lęty : I j a szczęśliw y i c u d a w m em ży ciu ."

Oba te wiersze figurują w odpisie odręcznym Apollona, w sztambu­

chu Teofili Bobrowskiej.1)

Pod pierwszym wierszem „Modlitwa", ofiarow anym T eofili Bobrow­

skiej, mieści się charakterystyczna dedykacja „zacnej Matce w dzień jej imienin — dzieci wdzięczne za swe szczęście A (pallom.) E (wa)“.

Dostępne są nam trzy niejako wersje nie pozbawionej dramatyzmu walki o 'szczęście A pollona i Ewy. Jedna prozaiczno-pamiętnikarska znajdująca się w „Pamiętnikach" T. Bobrowskiego i w broszurze „M a­

ło znany poeta" (1870, Kraików) St. Buszczyńskiego i druga, znowu w y ­ raźnie poetycka w lirykach A pollona Korzeniowskiego, ^reszcie, jak mi intuicja mówi dramatyczno-satyryczna w „Komedii", która w myśl intencji autora miałaby być dramatem.

Dłuższą wzmiankę o A pollenie Korzeniowskim, jak i o jego rodzinie, znajduję w końcu tomu pierwszego „Pamiętników", gdzie opisane są

wypadki z 1849 roku (wyjazd do Petersburga).

„ Z m łodych ludzi w okolicy z je d n y m ty lk o zejść się i sy m p aty zo w ać m ogłem , m ian o w icie z. Apolloinam N a łęc z K o rzen io w sk im (tak się bowilem dość p re te n s jo n a ln ie

*) M iło sn a, narzeczeńska, m ałżeń sk a e ro ty k a A p o llo n a sta n o w i je d e n z d z ia łó w jeg o n ie z n a n e j lub m ało z n an ej tw órczości. S tan o w i o n a też p rz ew a ż n ą część p o e z ji A p o llo n a tej z n a n e j, tj. ze zibiorka w y d a n e g o w W iln ie w 1856 r. pti. „ S tro fy o d e rw an e "

(w je d n y m tom iku w raz z „K o m ed ią") — n iek tó re z n ic h ziawarte są w sztam buchu T e o fili B ob ro w sk iej, z n a jd u ją c y m silę w B ibl. J a g ie llo ń s k ie j, w ra z z ręk o p isam i;

wire.sz.cie do tegoż też d z ia łu n a le ż ą w stęp n e m o tta (piaitniiotycznej liry k i, ze spuścizny rę k o p iśm ie n n ej. M y ln ie sztam b u ch ao stał izaiiow eriłaryzaw any' w B ib lio tece J a g ie l­

lo ń sk iej, ja k o sztam buch E w y B o b ro w sk iej, a n ie Teofilii (m atki).

(12)

10

DWIE RODZIKU KRESOWE

p o d p isy w a ł zaw sze• *), p ó ź n ie j szw ag rem m oim ... K ied y j a w y je żd ż ałe m do P e te rs b u r­

ga, on w ła śn ie s ta m tą d b y ł w ró cił n ie ukończyw szy u n iw e rsy te tu 2), a n a w e t z p ew ­ nością n ie w iem , n a ja k i w y d z iał uczęszczał:. M ia ł n a wisi u sta lo n ą re p u ta c ję bardzio b rzy d k ieg o i n ie z m ie rn ie złośliw ego. R zeczyw iście p ięk n y m nie był, ba, n a w e t p rz y ­ sto jn y m , a le -miał b a rd zo m iły w yraz, oczul, a zlłośliwość jeg o b y ła tylko sło w n a i sa ­ lon o w a, bo a n i w uczuciach a n i w c z y n a c h n ig d y je j inie d o strzeg łem . W uczuciach g w a łto w n y , w y la n y i szczerze fcochaijący ludzi, iw czy n ach /niepraktyczny, a często n ie ­ z a ra d n y n a w et. W m ow ie i p iśm ie często n ie u b ła g a n y , w życiu codziennym n iera z aż z a n a d to p o b ła ż liw y m b y w a ł, sinać idla ró w n o w ag i, j a k m u to n iera z d-owodziłemt ja k n ie m n ie j i to, że m ia ł dw ie w ag i i m ia ry d la m alu czk ich i g łu p iu tk ich i dla w ie lk ic h św ia ta teigo- (by u strzec -od m ożliw ego n iep o ro z u m ie n ia — od siebie dodam , że ,,d la m alu czk ich i g łu p iu tk ic h " b y ł pobłażliw ym ,, d la m ożnych nieubłaganym ,, d nie o d w ro tn ie (prziyp. R. B.)...

W ow ej p o rz e zalec a ł się do m o je j sta rsz ej siostry, b a rd z o jeszcze m ło d ziu tk iej ■— w szakże w ów czas skłonności je j do n ieg o d o p a trz eć się n ie m o g łem 3), a rodzice w cale go sobie n a m ęż a n ie życzyli. M a tk a lu b iła bardzo jeg o to w a rzy stw o i sposób życia, a le k w a lifik a c ji n a ‘d o b reg o m ęża n ie u p a try w a ła w cale, ai w sp ó ln ie z o jcem byli zidania, że n ie p ra c u ją c — bo m ieszk ał u o jca — n icz y m n ie z a jm u ją c się i n ic nile p o s ia d a ją c , p rz y w szelkich towa/rzyślkildh z aleta ch nie b y ł do p o ż ą d a n ia " .

W yd aje m i się, że po pierwsze p. Tadeusz zbytnio generalizuje sto­

sunek poszczególnych członków rodziny Bobrowskich, włączając doi ich szeregu i samego siebie. O tym, że nad wiek swój rozumna i dojrzała Ewa inaczej się do tej sprawy odniosła, niż to twierdzi brat jej, w ie­

m y z przytoczonego innego sądu tegoż brata, no i z innych źródeł — tych ,,poetyckich" i „komediowych", o których będzie mowa, niebawem.

Co- równie ważne, zostają tutaj chyba niesłusznie zidentyfikowane sta­

J) S ta le się ta k ty tu łu je nasz, p o e ta i k o m ed io p isarz, chyba d la o d ró żn ien ia się oid K o rzen io w sk ieg o Jó z e fa , z k tó ry m go żadine p o k rew ień stw o n ie łączyło. P re te n s jo n a l­

ności w ty m ty tu ło w a n iu c h y b a nie było , a b y ła p ro sta chęć oznaczenia, p rz y pom ocy h e rb u , tego b ra k u p o k re w ień stw a .

2) S ta le iteż p rz y p o m in a m a g iste r p ra w a B obrow ski, t(j. i w‘ „ P a m ię tn ik a c h " i w no- cie-liiściie d la J. E. R ołlągo, o tym , że A pollom „ n ib y uczęszczał n a u n iw e rsy te t" i że go n ie skończył, tra c ą c czas nia ja k ie ś n ieo k re ślo n e (n ieraz p rz ez B obrow skiego lek ce­

w ażo n e) S tu d ia lite ra c k ie . A p rzecież iinine ź ró d ła i d a n e św iadczą o stu d ió w u n iw e r­

sy teck ich zak o ń czen iu ii to ina w y d ziale p ra w n y m . M ó w i o ty m n a jb liż s z y A p o llo n o w i człow iek, S te fa n Buszezyńslki, m ów i w n e k ro lo g u K raszew ski. W liście zaś z zesłan ia (z W ołoigdy) dio K. K aszow skiego sam A p o llo n , o m aw ia jąc sitalrania o zw olnienie go z z esła n ia lu b zimianę m ie js c a /p o b y tu , p o w o łu je się n a fa k t p o s ia d a n ia d y p lo m u u n i­

w ersy teck ieg o p ra w n e g o ja k o n a okoliczność s p rz y ja ją c ą w ty m wziględzie

3) C ałk iem in ac ze j tę okoliczność p rz e d s ta w ia T a d . B obrow ski w liście-n o tatce b io g ra fic z n e j do J. R ollego, ,g d zie piiszie: ,,P a uko ń czen iu g im n a z ju m żytom ierskiego u d a ł się iw r. Ii842 d o u n iw e rs y te tu w P e te rs b u rg u n a w y d z ia ł n ib y w schodnich ję z y ­ ków ; n a s tę p n ie p rz esz e d ł n a lite ra c k i n ib y (pod. o ry g in ału ), sk ą d w r. 1847 w rócił do Korytniej i w te d y poziniaJ m o ją sio strę , ;ai sw ą p ó ź n ie jsz ą żonę, z którą od pierw szego p ra w ie b liższego pozn an ia w izajem nie się pokoch ali (pod. m o je R. B.), (pata® M ich ał Rtolle: ..In ililio te m p o re " . Brody* 1914, sto. 31).

(13)

DWIE RODZIKZJ KRESOWE

11

nowiska ojca i matki zakochanej Ewy. Napewno każda z tych osób co linnego uważała za walor konkurenta, a co innego za jego' minusy.

D la pana Józefa chyba największym brakiem był po prostu brak majątku, no i szans większych dla jego zdobycia. A to, dzięki innemu znowu brakowi, zdolności przystosowywania się do warunków, brakowi oportunizmu życiowego. To, że A pollon był synem niegdyś bardzo za­

możnego, powszechnie szanowanego kapitana napoleońskiego, toi silnie przemówić mogło aa nim w oczach pani' T eofili, ale bynajm niej nie w oazach pana Józefa. M ówiłem już o pobłażliwej życzliwości tego ostat­

niego dla bałagułów, życzliwości — moim zdaniem — płynącej z w y­

rachowania towarzysko-socjalnego. T e same motywy przemawiały za tym, by okazywać Korzeniowskim pewne względy, ale tym silnie i przeciwdziałać materiał,nemu mezaliansowi. Czasy były niespokojne, konfiskaty stale groziły... a protekcją jedynie można było pono przeła­

mywać trudności. D la oportunisty, rozsądkowca. dążącego do wybicia się, Apollon miał wyjątkowo mało kwalifikacji na zięcia. Pani T eofila obawiać się mogła dużej różnicy wieku. Apollon dobiegał trzydziestki, Ewa miała lat szesnaście.

Jalko inteligentniejsza i bardziej kulturalna od męża, o-wlarzona też większą intuicją psychologiczną, niż racjonalista Tadeusiz,, wyczuwać natomiast mogła wyjątkowe walory nie tylko serca, ale i charakteru

„romantyka życia". N ie m ogło w ięc ujść jej widzeniu to, że, pod w p ły­

wem wielkiej miłości, dotąd egotyczny, kapryśny A pollon zaczął się, zmieniać.

Być może na wahania się matki w pływ ała i ta okoliczność, jak poja­

wienie się pod wielom a względam i równoeennego konkurenta, też sil­

nie zakochanego w Ewie i. też... Apollona'. Był nim A pollon Zagórski, krewny przez Paradowskich, „miody, piękny, znakomicie i różnostronnie

wykształcony, idealista, i entuzjasta, mocno ortodoksalny*).

Pozbyć się najniewłaściwszego, zdaniem ojca, kandydata, ale pozbyć się „miło i łatw o“ , t. j. bez narażenia go sobie — chciał pan Józef. T łu ­ macząc sdbie po swojemu intencje matrymonialne Apollona, sam mu się zaofiarowywał, jeżeli nie narzucał... z pom ocą dla ewentualnego in­

nego rozsądniejszego małżeństwa.

„ O jciec m ó j, k tó ry go też b a n k o lu b ił, ch cąc .mu d e lik a tn ie d a ć p o z n ać , że go- sobie nie życzy, u k ła d a ł d la iniego różnie iprojdkta ożenku i w oził g o praw ie gw ałtem do panien m ajętn ych, ale on się zaw sze taik s p ry tn ie urządzali, że albo pianinie, albo r o ­ dzicom p o tr a f ił się n ie ;p o d o b ać..."

Czy to ibyło delikatne, osądzi czytelnik. Dużo przemawia za tym, że

*) „ P a m ię tn ik " T . B obrow skiego, p o d k r. m oje.

(14)

sam Apollom bynajm niej tego za miły środek okazania mu, że go sobie n ie życzą — nie uważał. Świadczyć o tym może zarówno zachowanie jego, jak i... satyra „Komedia".

D la należytego zrekonstruowania biograficznej genezy głównego wątku „Komedii", utworu A polłona Korzeniowskiego, napisanego w do­

bie oficjalnego narzeczeństwa w 1855i r., a wydanego w 1856 r. (chyba już po ślubie), trzeba wydobyć ,z „Pamiętników*1 jeszcze inne motywy fam ilijne. M ów iłem już o tym, że wuj M ikołaj j ciotka Petronela sta­

w ali w poprzek planom Ewy, wysuwając wraz z bratem Tadeuszem jako przeszkodę nie do pokonania niezłomność... ojcowskiego zakazu (mającego mieć moc i po śmierci). Opisując ślub Ewy (w lipcu 1855 roku), Tadeusz po skrupulatnym, jak zwykle, wyliczeniu gości dodaje z właściw ą sobie szczerością:

„ N ie obeszło się i w tym 'wypadku bez kw asów ze strony stryja, który acz osobiście dość lu b ił Korzemiiowiski'ego, p ow odow an y ja k o b y skrupu łam i, ż e brat orwego m ałżeń­

stw a nie życzył (zapom inając, jak d a le ce w o li te g o brata sam nie sp ełnił), chciał w yjech ać. L ed w o siostrzen ica Ledluchowislka, której szczęściem a tym zamiarem zw ie­

rzył się, odwiodła. go. iN.ie m niejszą d la siostry m o jej A d la m n ie b yła przykrością i nieobecn ość ciotki' Petronel.il. T a n a p arę m iesięcy przed ślubem um yśln ie przyje­

chała z W o ły n ia , iw nadziei, że się j e j uda p ro je k to w a n y zw ią ze k zerw a ć nie dlaczego innego, jak z pow odu , że narzeczony b y ł ubogim 'człowiekiem. Spotlkawszy się u nas z ojcem jego>, zresztą dobrze sobie od lat trzydziestu znajom ym , z taką im pozycją go p rzyjęła, jak gdyb y była conajim niej amcyksiężniczką. Po stosow nej adm on icji z m o­

je j strony, jako gospodarza dom u, rozigniewawiszy się, pom im o zaprosiny nasze, na -ślub nie pirzybyła. N a stęp n ie zaś i na mój ślub je j nie zaprosiłem , ale ju ż nie dla u b ó stw a n arzeczon ej" (sic!)

N iezupełnie słusznie ,,Komedia“ — pierwsza dramatyczna próba ro­

mantycznego poety — uchodzi za twór nieoryginalny, za całkowite na­

śladow nictwo słynnej rosyjskiej komedii satyrycznej Gribojedowa „Bia­

da temu, kto ma rozum". Daleko idące zapożyczenie, przenoszenie żyw­

cem całych ustępów i to najważniejszych świadczą w samej rzeczy o tym, że „Komedia" była pomyślana jako parafraza komedii rosyj­

skiej, przystosowana wszakże do lokalnych stosunków polskich. Ze w zględu na poszukiwania biograficznej genezy głównego wątku podkre­

ślić muszę z naciskiem różnicę zasadniczą idej naczelnych utworów.

Bohaterem komedii rosyjskiej jest człowiek m łody, po raz pierwszy w ydobyw ający się ze swego środowiska i zapoznający się w podróży zagranicznej z światem idej i ludzi niewspółm iernie wyżej stojących.

Powracając do swoich ,.moskwiczów" (z czasów końca panowania A lek­

sandra I), z utęsknieniem czeka na ponowne zetknięcie się z ukochaną, m łodą Z ofią Famnusow. N iestety, marzenia o szczęściu, osobistym za­

w odzą Czackiego (pobratymca ideowego tych innych „marzycieli gło­

12

DWIE RODZIKU KRESOWE

(15)

w y“ — dekabrystów). Zofia przez te dwa lata została prawie zupełnie wchłonięta przez ów wielki świat „fa.mu,sowski“. Rozczarowany marzy­

ciel, teraz dopiero zdający sobie sprawę z całej przepaści, jaka istnieje między nim a nimi wszystkimi, tracąc może panowanie nad soibą, ciska gromy (słowne), głośno drwi i sarka. Jest rzeczą bardzo dla Korzeniow­

skiego charakterystyczną, że, trzymając się kanwy utworu rosyjskiego, próbuje, może niezupełnie udolnie, złączyć ten niejako socjalny motyw satyryczny ze swoją stałą romantyczną ideą antynomialnośri poezji i ży­

cia. Henryk jest przede wszystkim poetą romantycznym, wrogiem wszelkiego rodzaju oportunizmów życiowych. Kocha on swą Lidię od’

pierwszego wejrzenia, odgadując w niej pierwiastki podobnego stosun­

ku do świata i ludzi. Całkiem odwrotnie, niż Czackiego, Henryka nie czeka rozczarowanie. Lidia przez te dwa lata, żyjąc wspmni-eniami roz­

mów z Henrykiem, pogłębiła w sobie pierwiastki idealistyczne. Świat Prezesa, Basi — do niej n ie dociera. Ż yje bowiem1 we własnym świecie marzeń szlachetnych, młodzieńczo wzniosłych. Inną jest sprawa kon­

kretności owych kreacyj artystycznych. I Henryk i L idia w ydają się nam wymarzonymi postaciami, głów nie przez swoją bezbronną, naiwną postawę wzgardliwej obojętności dla tamtego świata intryg, konszach­

tów, podstępów. A przecież... te właśnie dwie postaci, naczelne w za­

miarze autora, m iały być wizerunkami ludzi żywych. H enryk mial by?:

po prostu wizerunkiem własnym, Lidia uńzerunkiem ubóstwianej przez Apollona (stale w poezjach utożsamionej z A niołem ) Ewy Bo­

browskiej. A by się ustrzec przed przeidealizowaniem własnej po­

staci, autor wzoruje niejako obraz swego sobotwóra na znanej mu wer­

sji o sobie, wersji, którąśmy, idąc za „Pamiętnikami11, dopiero c o przedstawili. Natom iast w postaci Ewy nic nie chce poeta-dramatopisarz w świetle krytycznym ujmować. Świadomie z niej czyni ideał dziew­

częcia, którego pierwsze bolesne doświadczenie życiowe nie tylko nie łamie, leciz przeciwnie — pow oduje proces gwałtownego dojrzewania umysłowego i moralnego.

Tak zasadniczo przetwarzając fabułę komedii Gribojedowa, musiał autor natrafić na poważną trudność przy tworzeniu nawiązku akcji, dramatycznej. G łówną bohaterką miałaby być przecież Lidia, a nie Henryk. Ona to ma przejść przez rozeznanie dramatyczne, ona ma po­

znać naocznie czem jest świat wrogi temu, co piękne, bezinteresowne, idealne. I ona, a nie Henryk, który tę gorzką wiedzę o św iecie posiadł, musi w wyniku rozeznania ze światem tym zerwać. Lidia zrywa z. rodzi­

ną, publicznie wyznając miłość dla Henryka. A le nie łączy się z nim.

„Komedia11 kończy się trochę dziwnie, a może niezrozumiale Jakąś narze-

DWIE RODZIKU KRESOWE

1S<

(16)

14

DWIE RO D Zm y KRESOWE

czeńską próbą, czy miłosną separacją. Od komedii realistycznej w grun­

cie rzeczy ,,Biada temu, co m a rozum11 jesteśmy bardzo daleko. Warto przytoczyć z sceny rozstania się przysięgających sobie wierność r o ­ mantycznych kochanków, bardzo charakterystyczny dialog:

L ID IA :

P a n m ilczy? — T ak . P o jm u ję : w te j z b ru d zo n e j chw ili Najisiziczerisize n a w e t słow o lo su n ie przesili!

Jego* d źw ięk m usi zidać się u łu d n y , fałszyw y!

— K rzyż te n z, m o je j je s t wilny. — A p a n nieszczęśliw y.

O ! serce m i to m ów i! — A d la szczęścia P a n a W szy stk o g o to w am zrobić! T y m czuciem ow ian a, C z u ję b a ls am k o ją c y sło d k ich n a d z ie j czarów I n ie c o fam silów m oidh, a n i m y ch zam iaró w Niie wyrzdlanę się inigdy! — C zasow a ro złąk a Nil m eg o n i pańskiego- s e rc a nile o b łąk a.

M o je ae św iętą s tra ż ą d ro g ie g o iimienia,

Cziekać b ęd zie cie rp liw ie , p ó k i ch m u r ty c h cie n ia N ie roKicihWiieją się w Mękilt.

A w końcowej scenie:

L ID IA :

P a m ię ta j P a n ! J a w ierzę! — A te ra z , m ój Boże!

J u ż w te j ro z sta n ia chw ili w idzę w ita ń zorze!

(p o d a ją c ręk ę H e n ry k o w i) O to je s t m o ja ręk a! — T e n uścisk o statn i S m u tn y p rz y p o ż eg n a n iu , ch o ć itkliwy i b ra tn i, — N ie c h m u b ęd zie p a m ią tk ą , a m n ie — p rzek o n an iem , Że .kiedyś w obec sielbile insi:, czulsi stan iem !

W ie rz ę głosow i serca!

H E N R Y K (na stro n ie):

O ! życie go zigłuszy!

(głośno) B ło g o sław iąc j ą — żegnam .

L ID IA : J a , z n a d z ie ją w duszy! (odchodzi)

(H e n ry k czas n ie ja k i p a trz y sm u tn ie za o d eszłą L id ią i stoi z am y ślo n y i m ilczący).

Pow iało n a nas tchnienie romantyki życia apollinowego. Romantyki górnej i dramatycznej, która w tych pierwszych jeszcze gestach może się wydać trochę sentymentalna. A le przejdźmy na powrót do realiów biograficznych — w tedy zblednie sztuczność sentymentalna.

Akcja „Komedii" rozgrywa się w akcie pierwszym w1 majątku p. P re­

zesa, w aktach następnych... w Odessie. W Odessie podkreślam, odby­

wa się przytoczona scena solennych, górnie romatycznych narzeczeń-

skich ślubów. Czas akcji autor określa, nie precyzując, 184... Jak z tre­

(17)

DWIE RODZIKU KRESOWE

15

ści wynika, w owym 184... (powiedzmy 1849) m iało by się odbyć dru gie już zetknięcie Lidii z Henrykiem, oddzielone od pierwszego dwu­

letnim okresem podróży ostatniego. Już podczas pierwszego- zetknięcia nastąpiło wzajem ne zakochanie się bohaterów. U czucie to u Henryka odrazu było świadome, u Lidii aż do dramatycznego rozeznania — nieświadome, marzycielskie.

Autor, starający się —■ jak była mowa — wątkowi miłosnemu n a­

dać piętno autentyzmu biograficznego', inne postaci wyraźnie już styli­

zuje komediowo, satyrycznie. O tym jednak, że ludziom sobie bliskim ohce dać poznać owe życiowe podłoże problematyki utworu, świadczy dyskretne francuskie motto ,,Komedii“ :

— N e d ite s jaimai®, que vo'Uis isavez ;ce que vaiuit te lle ou te lle oeiw re. — S o u y en t cette h isto ire si a m u san te, si fo lie, a u ra germ e, to u te g o n flee d e larm es e t de m iseres dans Tespritl de celui, qui 1‘e c rira p lu s t a r d “

(U n avis d e G h am p fleu ry .)

W ystarczy może przesunąć o dwa łatą akcję ,,,Komedii“, aby jej od- powiedniość do biegu narzeczeńskich perypetyj A pollona i Ewy stała się widoczną.

W 1847 r. — jak nas zapewnia Tadeusz Bobrowski — pokochali się ,,od pierwszego bliższego zetknięcia14 Apollon i Ewa. N aw et chyba nie ma istotnej rozbieżności między dwoma świadectwami Tadeusza. W 1847 m iłość Ewy, podobnie jak Lidii, na początku nie była świadoma i dlatego* to jej spostrzec nie m ógł nie odznaczający się co prawda większą w tej dziedzinie intuicją — bralt starszy. G dy po raz drugi ze­

tknęli się ze sobą w 1849 r., wtedy to zaczęły się ,,delikatne4* próby pozbywania się „nieodpowiedniego11 konkurenta.

Pamiętamy, na czym one polegały. N a narzucaniu się pana Józefa w charakterze nie to swata, nie to gwaranta i rzeczoznawcy spraw po­

dobnych, t. j. wożeniu A pollona po domach majętnych panien na w y ­ daniu. Równocześnie chyba z większą jeszcze, niż zazwyczaj, wystawno- ścią prowadzono dom otwarty. Przypuszczać można, że p. Józef, podob­

nie jak Prezes z ,,Komediii“, nie omieszkał wykorzystywać takich ma- riaiowych okazyj, jak kontrakty kijowskie i odeski kurort.

N ie tak trudno się domyśleć, że owa ponad zapotrzebowanie okazywa­

na pomoc A pollonowi dwie, a nie jedną, mogła mieć intencję. Jedna, to ewentualne wyjście z kłopotu bez narażania sobie niebezpiecz­

nego przez swe literackie talenty złośliwca. Drugą m ogła być chęć —

znowu pozornego w gracie rzeczy — przekonania córki, że wymowny,

poetyzujący, biedny konkurent w rzeczy samej — m iałby też na celu

rozsądny ożenek.

(18)

16

DWIE RODZIKU KRESOWE

Że przy takich komentarzach, dodawanych ex post po nieudanych' m atrymonialnych wojażach, mógł brać ktoś udział, któremu panna Ewa do czasu wierzyła, to przecież też możliwe. Nadawała się do tego dzi- waoząca stara panna Petronela, jak już była mowa, silnie zaintereso­

wana sprawą „szczęśliwego11 ożenku Ewy 1).

Słowem, zawiązek akcji w „Kom edii“ miałby swe podobne odbicie z życia rodziny Bobrowskich. Ba, nawet i takie chwyty, jak operowanie fałszyw ym i listami, czy wyznaniami Apollona, ot, choćby wierszami, adresowanymi do nieznanych niewiast, mogły być przez ciotkę Petro- nelę używane. Przyjeżdżając specjalnie, by do mażeństwa tego nie do­

puścić, m usiała zaopatrzyć się w jakąś broń, w jej staropanieńskiim mniemaniu skuteczną.

M iędzy aktem pierwszym, a następnym w „Komedii11 następuje przerwa jedynie dwumiesięczna. Stąd w tym samym 184... roku odby­

w a się i to wruszające narzeczeńskie oddalenie się, owa romanty­

czna próba miłości. W życiu było też coś podobnego. Może tylko z tą różnicą, że ta akcja życiowa „rozwijała11 się daleko bardziej powoli.

I w niej b yły trzy perypetie.

A pollon Korzeniowski poznał Ewę Bobrowską w 1847 r. M iała w te­

dy lat siedemnaście (Lidia ma lat osiemnaście). Sam miał wtedy 29.

Ukończył studia w Petersburgu. Ż ył jeszcze przy ojcu wdowcu. Chy­

ba w tedy Korzeniowscy nie b yli jeszcze w tarapatach tak wielkich, jak później, gdy, jak stwierdza Tadeusz Bobrowski, na drodze nieszczęśli­

wych spekulacyj, do których żyłka pono była ich rysą rodzinną, i hu­

laszczego' życia starszego brata A pollona — nie zbiednieli ostatecznie.

M ałżeństwo Apollona z Ewą pod żadnym pozorem nie mogło być trak­

towane jako mezalians. M ówiłem już o tym, jakie to głównie przyczy­

ny powodowały częścią rodziny Bobrowskich, gdy się związkowi temu sprzeciwiali. W yraźnie stronniczo przedstawia rodzinę swego szwagra

przyszłego, łubianego, ale... nie pożądanego — Tadeusz Bobrowski.

„Rodziice K o rzen io w sk ieg o b y li b a rd z o p oczciw i, sz a n o w a n i w okolicy lu d zie. M a t­

k a Dyaikiwiiczówma zi dom u, poczciw a, p rz ez m ęża zahukania żona, k o c h a ją c a m atk a , a le n ic n ie zn acząca ilsitoitai. T e o d o r, ponuazniik iz 1807 r. (!), k a p ita n iz 1831 r., bił się dobrze, a le cia sn ej głow y szlach cic i przlekonainy, że b y ł pierw iszym w o jo w n ik iem w E u ro p ie , pierw s-zym igoisipodarzeim i n ajzasłu żeń szy m o b y w a te le m w k ra ju , a w rz e ­

1) T y lk o ju ż o d syłaczow o dodaim, że igdyby miój d o m y sł co do- zbieżności ról, o d e ­ g ra n y c h w a k c ji z ry w a n ia m ałż eń stw a k o m ed io w e j Basi, a życiow ej p a n n y P e tro n e li, b y ł słuszny, m o żn a by w ta k im p rz etw o rz en iu „m ężnie znoszącej sw e p a n ie ń stw o " — n a ciepłą, .zazdrosną i imlściwą widlówfkę — dojinzeć w cale p rz e m y śln y chw yt satyryczny..

B y łab y to p rz e c ie ż n ie ta k znow u bolesn a zeimsta za fochy a rcy p a ń sk ie i obrazę sęd zi-

(19)

DWIE RODZIMI/ KRESOWE

17

czy b ył u to p istą i łigarzem z tego ro d z a ju , co to n a jp r z ó d o k ła m u ją siebie, w ow oje k łam stw a św ięcie w ierzą, o k ła m u ją d ru g ic h , a> g n ie w a ją się n a ty ch , k tó rz y w ierzy ć im n ie chcą. M a silę 'rozum ieć, że w ielk im b y ł p rz y ty m p o lity k ie m i je d y n y m p a trio tą , bo ziawszie nie ra d z ą c się ,głow y, g o tó w b y ł siąść ma k o ń i w y p ę d zić w ro g a z k ra ju ..."

Jakże inaczej o tych samych sprawach mówi drugi z rzędu biograf Apollona — antypod Bobrowskiego pod każdym niemal względem, ale i dlatego bliższy duchowo A pollonow i — Stefan Buszczyński.

„A pollo N a łę c z K orzeniow ski p o ch o d zi z; ro d z in y , k tó ra p o d w ie lu w z g lęd a m i nie m ałe w k ra ju , zw łaszcza ma P o d o lu , zasłu g i p o ło ży ła . M a tk a je g o J u lia b y ła ro d em z L itw y, ojtoiec T e o d o r z K o ro n y . Z acząw szy służbę sw ą w 1809 roku, T e o d o r K o ­ rzeniow ski p ie rw sz ą b itw ę o d b y ł p o d R aszy n em . T a m ra n n y , o z d o b io n y k rzyżem , O trzym ał p ierw szy isitopień o ficera i słu ży ł do 1812 rokui w łączn ie. N a s tę p n e la ta od ro k u 1825 do śm ierc i w id z ia ły go zaw sze w p o lu p u b lic z n y m , czy n n ie i z n ie s ły c h a n ą gorliw ością s p e łn ia ją c e g o sw o je obow iązki1,. S ły n n y z w aleczności, o d zn aczy ł się w 183il ro k u . D w a iknzyże, k ilk a rani... są p o d z iś c h lu b n y m je g o ży cia św iad ectw em . M a jąc ju ż b lisko 80 la t, w 1,863’ sp ieszy ł do o d d z ia łu E d w a rd a R óżyckiego, g d y go w D u b m e śm ierć z ask o cz y ła 1). O d zied ziczy w szy z n ac zn ą p o o jc u spuściznę, z biegiem n iep rz y ja z n y ch o koliczności T e o d o r K orzeniow iski s tra c ił m a ją te k i w y p łaciw szy się godinie k ra jo w i, p o św ięcił się c a ły ro d z in ie " .

Oba źródła ustalają fakt utracenia (według Buszczyńskiego znacznej) spuścizny przez Teodora Korzeniowskiego. W ed ług Bobrowskiego p rzy­

czyną,

mOiżna

sądzić, była n ie konfiskata, ale jakby rodowa żyłka spe­

kulacyjna z jednej strony, a hulaszcze życie najstarszego syna, H ilare­

go, z drugiej. Oba źródła nie podają tego, w jakim to czasie majątkowy kryzys Korzeniowskich nastąpił. N ie wiadomo więc, jaik się przed­

stawiała n a przykład sytuacja majątkowa A pollona w 1849 r., kiedy to miał rzekomo gorszyć Józefa Bobrowskiego swym nieróbstwem. N aw et autor „Pam iętników11 przyznaje, że „wszyscy Korzeniowscy byli zdol­

ni", a H ilary, „całe życie gospodarując, wcale um iejętnie kręcił bicz z piasku", nie panując jednak nad swą żyłką spekulacyjną.

Powróćmy do perypetyj narzeczeńsko-małżeńskich A pollona i Ewy N ie wiadomo, czy i w życiu, tak samo jak w „Komedii", drugie decydu­

jące już dla zobopólnego utrwalenia się miłości zetknięcie się A p ol­

lona z Ewą odbyło się dwa lata po pierwszym, t. j. w roku 1851. D u ­

*) S k ru p u la tn y w o d c y fro w y w a n iu szczegółów życia co d zien n e g o siwych b o h a te ró w i o fiar pamięBnilkamsIkich, nie wspominai T . B obrow ski o tej śm ierci, z g o d n ej ze sty lem c a ­ łego życia. Śm ierć T eodora: K orzeniow skiego m ia ła b y naisitąpiic w 1864 n a w iosnę, w tr a k ­ cie p iln o w an ia sp ra w y w ięzio n eg o sy n a 1 H ilarego,. D ziw n a, można, pow iedzieć, p rz ek o rn a pam ięć T ad e u sz a n a m ie jsc e teg o p a trio ty c z n e g o m o m e n tu nasuw a, m u w sp o m n ien ie ucziczenia po śm ierci k a p ita n a w o jsk polskich,.,, przeza p u łk o w n ik a ro sy jsk ie g o . D a je to asum pt p am ię tn ik arz o w.i, dlo w estch n ień n a teim at c o fn ię c ia silę do czasów tego siel­

skiego wispółżycia polsko-rosyjiskiego, k tó re m ia ło pońoic p a n o w a ć p r z e d 1863 r.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Mówię, iż dzisiaj zajmiemy się porównywaniem władzy, jaką sprawowali w Rzymie: Gajusz Juliusz Cezar oraz Oktawian August.. Spróbujemy odpowiedzieć na pytanie zawarte w

Wskaż rzeczowniki mające tylko liczbę mnogą:.. Wskaż przymiotniki, które się

skiego: rozwiązania pozytywne padają zawsze w lirycznych partiach utworów, partie dramatyczne są z reguły tylko negacją i pesymizmem. Chodzi mianowicie o to, że

Dodam wreszce, że ta garść uwag nie kwestionuje, ani, broń Boże, nie narusza mnóstwa pięknych rzeczy, które o Kocach i Dniach zostały napisane. Wszystko, co

W korespondencji Schopenhauera, wydanej przez Gwinnera, znajduje się jego list pisany do jakichś studentów a tłumaczący im właśnie ów akt zaprzeczenia woli jako

Część III. W erbel ten towarzyszy całej części ostatniej. Po chwilach, pełnych napięcia, rozpoczyna się uroczysty marsz żałobny — właściwy, nowy tem at tej

„sztuki dla sztuki&#34;. Uważał, że ponad-dziejowość sztuki osiąga się nie tylko przez obiektywne wykończenie form alne dzieła, lecz również przez sublim ację

W iedziano też w Rzymie, co rozumiał cesarz przez uchylanie się od obowiązku wierności.. Mimo to, papież odpowiedział cesarzowi