• Nie Znaleziono Wyników

Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1938, R. 1, nr 4-5

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1938, R. 1, nr 4-5"

Copied!
239
0
0

Pełen tekst

(1)

ROK I LIPIEC—W RZESIEŃ 1938 Nr 4-5

A T E N E U M

pW:''

CZASOPISMO POŚWIĘCONE SPRAWOM KULTURY

M ARIA DĄBROWSKA ALFRED FEI . . .

STEFAN U C H A Ń S K I . . STEFANIA ŁOBACZEW SKA BOLESŁAW M ICIŃSKI . . ST. IGNACY W IT K IE W IC Z

JERZZI Z A G Ó R SK I . . .

'JÓZEF C Z E C H O W IC Z . .

JÓZEF S T A C H O W S K I . . A LE K SA N D E R R Y M K IE W IC Z HENRZJK D O M M S K I . . J A K Ś P IE W A K . . . . .

W IN . K O R A B -B R Z O Z O W SK I P A W E Ł H E R T Z . . . . RU SZA RD M A T U S Z E W S K I S T A N . N Ę D Z A -K U B IN IE C J E A N 'MORfiAS . . . .

JU LE S SU PERU IELLE . . R A IN E R M A R IA R IL K E .

Kilka myśli o „Nocach i D niach"

Z deptana legenda i spopulary­

zowana h i s t o r i a ...

J a n Ludw ik Popławski jako krytyk l i t e r a c k i ...

N a przełomie dwóch epok (Mau­

rycy Ravel) ...

Dyliżans filozoficzny . . . . Sonata Belzebuba (sztuka w 3-ch laktach) • . . . . . . . .

5 4 5 5 6 0 5 8 5 6 0 4 6 1 6 6 2 5

Bajka dla E l ż b i e t y...6 6 1

Poemat ...

Noc ....

Do Parnia B.; * * * . . . .

W różenie ...

Jesień ... ...

S p a d k o b ie r c a...

TADEUSZ JULIUSZ KROftSKI KAZIMIERZ CZACHOWSKI

* IRENA SŁAWIŃSKA . . EUGENIA KRASSOWSKA .

W ACŁAW KUBACKI . .

JULIAN PRZYBOŚ . . .

PRZECŁAW SMOLIK . .

Park . . . . . . .

Do m oje} gwary; Taniec Z b ó j­

nicki ...

Z księgi stanc (tłum. W . K o-

r a b - B r z o z o w $ k i ) . . .

A u creux du m onde (tłum. J.

P r z v b o ś ) ...

UHelka Noc; * * * : Sonet. X X V I (tłum. rM . J a s t r u n ) . . . .

U W A G I

Czym jest dzieło literackie i jak je poznajemy Świętochowski a I b s e n ...

Wtrkół teatru K. H. Rostworowskiego . U w agi o Andrzeju S t r u g u ...

Próby epickie we współczesnej poezji polskiej

6 6 1 6 6 4 6 6 5 6 6 7

668

6 6 9 6 7 0 6 71 6 7 2 6 7 4 6 7 5

6 7 7

6 8 0 6 8 5 6 8 9 6 9 8 7 0 4

Czytając Sopervielle‘a . . . . . . . 7 0 8

O polską kulturę plastyczną . . . . . 7 1 0

S P R A W O Z D A N I A

I m

Spowiadanie ludowości (K. I r z y k o w s k i , S t. C z e r n i k, A. A n d r z e j e w- s ki ) — „Wieśne wczasy i pożytki1* ( A l f r e d F e i) — „Polskie malarstwo ludowe"

Seweryna, ( A d a m G e r ż a b e k) — „Śląsk za Olzą" Hulki-Laskowskiego ( P a w e ł K u b i s z) — „Ogólny zarys estetyki muzycznej" Łobaczewskiej (K. R ś g a m e y ) —

„Bismarck a Polska" Feldmana (k ®. M. Ż y w c z y ń s k i) _— „Studia z metryki pol­

skiej" Siedleckiego' (K. W y k a ) — Druga powieść Otwinowskiego (T. B r e z a ) — Jeszcze z powoda książki Gombrowicza ( L e o n a r d S o b i e r a j s k i ) — _ „Kozak bez prysiudów" (M. K o s z y c - S z o ł a j s k a ) — „Sen o_ ciupadze" (S. L i c h a n- s k i ) — „Poezje" M ikiewicza, „W *połowie drogi" Bujnickiego (H. M i c h a l s k i ) —

„Narodziny płomienia" Herberta (S. L i c h a ń s k i ) — „Szarfa ciemności" H ertza (S. N a p i e r s k i ) — Kronika.

W A P C 7 AM7A n r? -KI A 9

(2)

A D R E S R E D A K C J I : W ARSZAW A, UL. SŁONECZNA 50 m. 34

REDAKCJA CZYNNA W E WTORK od godz. 2—3.

Redaktor:

S T E F A N E I G E R - N A P I E R S KI

Rękopisów niezamówionych redakcja nie zwraca. — Utwór, o którego druku redakcja nie zawiadomiła autora w ciągu dwóch

miesięcy od chwili nadesłania, jest odrzucony.

Redakcja nie podejmuje się oceny rękopisów.

A T E N E U M

U K A Z U J E SI Ę S Z E Ś Ć R A Z Y DO R OK U

Cena pojedynczego numeru . . . z ł 2.50 Prenumerata r o c z n a zł 12.50 Prenumerata półroczna . , . . z ł 7.00

(W cenę prenumeraty wliczone są koszty opakowania i przesyłki)

P R E N U M E R A T Ę P R Z Y J M U J Ą -

Administracja „ A T E N E U M “

(WARSZAWA, UL. ZIELNA 12 m. 8 pok. 35. — TEL. 2-85-54) oraz wszystkie większe księgarnie w kraju.

KONTO CZEKOWE P. K. O. NR 16691.

SKŁAD GŁÓWNY: „ N A S Z A K S I Ę G A R N I A ' * Z. N. P.

WARSZAWA, UL. ŚWIĘTOKRZYSKA 18.

(3)

A T E N E U M

M A R IA D Ą B R O W SK A

KILKA MYŚLI O „NOCACH I DNIACH"

Po ukazaniu się astaitnieigio tomu K ocy i Dra zwracano: się do mnie wielokrotnie z; propozycjami, abym wygłosiła odczyt, udzieliła wyw ia­

du, albo napisała artykuł o tej m ojej powieści. Przez cztery lata od­

mawiałam w przekonaniu, że rodzice zbyt imało wiedzą o swych dzie­

ciach, autorzy — o swych dziełach. Lecz jednocześnie nagabyw ali mnie czytelnicy, zapytując po prosltu, czy ukaże się dalszy ciąg K ocy i Dni.

Te pytania dawały mi zawsze do myślenia, a naw et w praw iały mnie w pewne zakłopotanie. W idziałam w nich z, jednej strony świadec­

two zainteresowania i życzliwości dla postaci, które powołałam w K o ­ cach i Dniach doi iżyciia i którym i, najw idoczniej, ten ii ów z; łaskawych czytelników pragnąłby dalej obcować. Z a to powinnam być, i jestem jaknajserdeczniej wdzięczna. Z drugiej strony jednak pytania takie zdają się świadczyć także o innej, trochę zasm ucającej, rzeczy. M iano­

wicie — o zbyt słabym wyczuciu artystycznej konstrukcji mojego dzie­

ła, lub też... o jego złej budowie. Skoro może powstawać domaganie się dalszego ciągu, to j a z kolei muszę zadać sobie pytanie, czy w tej m ojej powieści jest istotnie coś niedokończonego, ile dociągniętego, nie w porę przerwanego. Toteż kiedy przed paru miesiącami dostałam zno­

wu od nieznanej mi czytelniczki ze Lwowa odkrytkę z zapłaconą od­

powiedzią i kategorycznym żądaniem powiadomienia, czy i kiedy uka­

że się dalszy ciąg Kocy i Dni, poczułam, że ta sprawa, obchodząca, być ,'może, niewielką ilość ludzi, dojrzała jednak do konieczności jakiegoś z mej strony wyjaśnienia. Pokonując tedy pewnego rodzaju wstydli- wość , postanowiłam uporządkować i podać do publicznej wiadomości tooje właisne rozmyślania nad Kocami ii D niam i. W ten sposób skle­

cony został ten — nie wiem czy trafny, ale w każdym razie szczery i rzetelny w intencjach -— autorski kom entarz do dzieła, stanowiący r a ­ zem odpowiedź tym czytelnikom, którzy wciąż jeszcze łakną lub spodzie­

w ają się dalszego ciągu powieści.

(4)

546 KILKA MySLI O „MOCACH I DKIACH“

W utworze powieściowym istnieje t. zw. fabuła, lecz istnieje rów­

nież, a raczej — nade wszystko — ;zamysł artystyczny, polegający na skomponowaniu fabuły w tak lub inaczej skończoną i zamkniętą ca­

łość. Jeśli brać utwór 'tylko od strony (fabuły, t. j. od strony przygód i możliwości życiowych jego bohaterów, to żadna powieść, ani nawet żaden — choć tak ograniczony wymaganiami teatru — dram at scenicz­

ny nigdy zakończonym nie bywa, chyba że jak w Hamlecie wszyscy bo­

haterowie kładą się trupem , a to rzadko isię w dziełach literatury zda­

rza. Jeśli natom iast brać utwór literatury od strony zamysłu artystycz­

nego, to nie jest on zakończonym tylko wtedy, gdy jego wątki kompo­

zycyjne nie zostały w pełni wyczerpane i dociągnięte, gd y zostały, jak to się mówi, puszczone", rozlazły się, a czytelnik uczuwa z niesma­

kiem, iże autor poprostu nie dopiął zamierzonego celu, zgubił się w dro­

dze i niejako wywiódł nas w pole.

Jakże ta rzecz w ygląda w Kocach i Dniach?

Ponieważ ludzie lubią różne ułatw iające formułki, nie sprzeczam się więc z itymi, którzy uw ażają moje dzieło za utwór, należący do typu rom an-fleuve — „powieść — rzeka“. N aw et jednak przyjm ując tę po­

wierzchowną (definicję, stanowczo zaprzeczam popularnemu, także wśród krytyków, mniemaniu, jakoby powieść takiego typu nie posia­

dała wyraźnej i zakończonej kompozycji, oraz jakoby mogła być w każ­

dym) miejscu i w każdej chwili przerwaną, lub na odwrót — bez koń­

ca, dowolnie przedłużaną. Biegu żadnej rzeki ani przerwać, ani wiecz­

nie toczyć nie można. Każda rzeka musi wpaść do innej rzeki albo do morza, musi mieć swoje źródło i swoje ujście. Koce i Dnie m ą ją też ta­

kie swoje źródło,, zaznaczone od razu na pierwszej stronicy w charakte­

rystyce duchowych skłonności rodu Niechciców, i takie swoje ujście w ostatnich rozdziałach, gdzie śmierć Bogumiła i podróż osamotnionej B arbary w yrażają ostateczne — z punktu widzenia mojego zamysłu a r­

tystycznego — konsekwencje rozwoju takich a nie innych skłonności, kształtow ania się takiej a nie innej postawy duchowej głównych posta­

ci dzieła.

Aby jednak to źródło i to ujście zobaczyć, trzeba sobie, jak myślę, dolbrze zdać sprawę z głównych przynajm niej wątków i nurtów, sta­

nowiących bieg owej — skoro już tak chcecie ją nazywać — powieśoi- rzeki.

Jednym z nich jest — niezależnie od daleko, zdaje się, u mnie po­

suniętej indyw idualizacji charakterów — tem at czy wątek współżyją­

cych ze sobą lub ścierających się dwu psychik, dwu gatunków człowie­

(5)

ka i dwu postaw duchowych wobec rzeczywistości. Jednej — współ­

brzmiącej z życiem, czynnej, raczej otwartej ku światu. D rugiej — nie- harm onizującej :z życiem, trudno się z nim zespalającej, biernej, ponie­

kąd zamkniętej *).

M anifestacją pierwszej postaw y jest Bogumił, m anifestacją drugiej—

B arbara. Poza tym oba te nastaw ienia duchowe pow tarzają się w n a j­

różniejszych odmianach i z najrozmaitszymi domieszkami we wszystkich postaciach drugoplanowych ałboi epizodycznych. Oba też mogą się prze­

jawiać, i przejaw iają się u mnie, zarówno w typach dodatnich jak w ujemnych. Żadnej z tych dwu postaw duchowych z góry zasadnicza nie potępiam i nie apoteozuję. Badam je z miłością i współczuciem, pa­

trzę z troską ii niepokojem, jak ludzie nimi nacechowani d a ją soibie ra ­ dę z tajemnicą istnienia na tym święcie, czasem usiłuję im coś dora­

dzić, podszepnąć, zasugestionować, czasem stwierdzam tylko epicko, że bez uwagi na m oje ostrzeżenia lub chęć pomocy, muszą iść fatalnie za swojeim przeznaczeniem. W yraźnie ujem nymi, a przynajm niej mało mi sympatycznymi typam i pierwszego gatunku są u mnie chyba tylko Anzelm i Bodzio- Ostrzeńscy oraz Daleniecki, częściowo Katelba. W y ­ raźnie chorobliwymi postaciami z drugiego gatunku są wuj Daniel, panna Celina, Janusz Ostrzeński, Tomaszek; nieszczęśliwie się zapo­

w iadającą — Emilka. Z pewnym zażenowaniem wyznam jednak, że i postacie ujemne, a tym bardziej — chorobliwe budzą we mnie ra ­ czej żałość niż jakiekolwiek inne odpychające uczucie. I nawet od po­

tępienia przez czytelnika bronię tych ludzi przynajm niej pobłażliwym humorem, na który nie potrafiłam się zdobyć jedynie wobec Anzelma i Dalenieokiego. Z przew agą natom iast życzliwego, choć nie zawsze aprobującego, hum oru potraktow ane zostały — w pierwszym rodzaju typów -— M ichalina Ostrzeńsika i pani Holszańska, w drugim rodzaju—

takie typy jak Lalicki. oraz częściowo — sympatyczni mi skądinąd — Holszański i W oynarowski. M iłymi m ojem u sercu ludźmi z „promienio­

twórczej “, darzącej rasy Bogumiła będą Teresa, ksiądz Komodziński,

*) T en w ątek w prow adzania w grę dw u postaw duchowych wobec świata i dlwu odm ian człowieka, 'nie je st oczywiście ani. i n d y w i d u a l n ą cechą m ojej tw ór­

czości, ani specjalną cechą wyłącznie tylko N ą c y i Dni. Spora ilość utworów lite ­ ra tu ry opiera się n a tym wąfflcu, allbo p rzy n ajm n iej czerpie z niego, choć linie czy też probierze podziału m ogą być w (każdym w ypadku inne. Osobiście d o p atry ­ wałam się tego wątku, o Orzeszkowej i naw et pisałam o tym. (Pam iętnik W a r ­ szawski, nr. 4, r. 1929),. N ie jestem jed n ak pew na, czy nie zaszło tu to do niejakiego stopnia wmówienie i narzucenie innem u autorow i w łasnych koncepcyj człowieka.

Zwłaszcza, że ów artykulik poświęcony Orzeszkowej pisałam ak u rat w transie n a j­

gorętszej pracy n ad N ocam i i D niam i.

KI LKA M y ś L I O „ K O C A C H I D K 1 A C H “ 547

(6)

548 K I L K A MZJŚLI O „ K O C A C H 1 D N I A C H "

Geglarski, Owruciki, A nka Niechcicówna, służąca Julka, stara W itko­

wa, Agnieszka — ta ostatnia z domieszkami pierwiastów „barbarycz- nych“. Mieszanymi lub dwoistymi, a także po trosze wykolejonymi (choć każde inaczej) przez okoliczności życiowe są L ucjan Kociełł, M arcin Śniadowski i cokolwiek problem atyczna Ksawunia W oynarowska.

W ym ieniając te ważniejsze postacie i szeregując je według przyna­

leżności do dwu zasadniczych typów i postaw duchowych, upraszczam oczywiście i schematyzuję ich indyw idualną charakterystykę, która w powieści jest w każdym wypadku znacznie bardziej złożona. Muszę jednak zaznaczyć, że starałam się unikać nadm iaru złożoności. A r a ­ czej — starałam się unikać kuszącego popisu mej artystycznej intuicji w ujaw nianiu i drobiazgowym analizowaniu większych powikłań na­

tu ry moich bohaterów. Bo chociaż odpowiadało by to dzisiejszym upo­

dobaniom do „naturalizm u psychologicznego", zdaję sobie sprawę, że za cenę zbyt naturalistycznej introispekcji psychologicznej, talk samo jak za cenę zbyt .abstrakcyjnych uogólnień, choćby to ibyły r z e c z y n a j­

mędrsze i najtrafniejsze, traci się to, co jednak pozostaje zawsze isto­

t ą dzieła sztuki — jego komunikatywność w sensie budzenia uczucio­

wej sympatii z dziełem. Sympatyzować możemy tylko z pewnymi in­

tegralnym i całościami. Zbytnie odchylenia bądź ku naturalistycznej ana­

lizie, bądź iku .spirytualistycznej syntezie spraw iają, że dany charakter, sytuacja czy konflikt — giną nam, z oczu i z serca jako pew ne orga­

niczne i komunikatywne zjawiska. A tym samym — przestają wzbu­

dzać to bezpośrednie uczuciowe współbrzmienie, bez którego nie masz pełnego doznania dzieła sztuki. Dodam, w nawiasie, że ja powieść uwa­

żam z niejakim i zastrzeżeniami za dzieło sztuki.

W racając od tej dygresji do charakterologicznego wątku moich po­

staci, nie mogłabym zgodzić się z zarzutem, co prawda, przez nikogo; nie postawionym, jakoby któraś z tych postaci została, w toku swych dziejów powieściowych sfałszowana i aby nie zostały bądź w pełni po­

kazane, bądź przynajm niej zaznaczone i napomknięte jako możliwość, wszystkie konsekwencje życiowe ich usposobień. Bogumił, najbardziej harm onijny, bo może najprostszy z ludzi otwartych na świat, ludzi i Bo­

ga, wznosi się w ostanich chwilach przedzgonnych do nawyższej i n a j­

głębszej, n a jak ą go stać, m anifestacji właściwego sobie stosunku do ży­

cia. Barbara, która dzięki współżyciu z Bogumiłem a także dzięki paru wrodzonym hamulcom i bodźcom duchowym, nie może całkiem prze­

paść ze swym usposobieniem, skazana jest jedynie na jego- przezwycię­

żenie w najcięższej próbie życia. Utraciwszy wszystko, naw et ostatek

(7)

KI LKA M y ś L I O „NOC AC H I DNIACH" 549 całe życie trw ającego złudzenia nieszczęśliwej miłości, zgoła, tego nie­

pew na czy i gdzie istnieją jeszcze dla niej jej dzieci — zdobywa godzą­

cą iz życiem siłę i równowagę ducha, jadąc samotnie na przygodnym wózku z pożogi wojennej w nieznane. Anzelm i Katelba za cenę czę­

ściowej .zatraty lepszych sitron, człowieczeństwa osiągną dobra m aterial­

ne, za którymi się nade wiszystkoi uganiają. Zgubi się i przepadnie zbłąkana w sobie i w świecie panna Celina. W ycierpi w ciężkim ko­

naniu swe jedyne prawdziwe cierpienie Janusz Ostrzeński, wyłączony z życia jak nieczynny aparat telefoniczny, przeżywany tylko przez in­

nych i ledwo na chwilę przed śmiercią dostępujący niewyraźnego prze­

czucia jakiegoś sensu istnienia. Zniszczy się, nadużywszy swych sił fi­

zycznych, traw iony zbytkiem przedsiębiorczości i niezdolny sharmonizo- wać energii żywotnej z fantasm agoriam i niespokojnego ducha — L u­

cjan Kociełł. W ypadnie w pewien sposób za burtę, na stronę ludzi rozstrojonych Teresa Kociełłowa ze swym skarbem czułości, roztrwo­

nionym ma nie dającą się niczym zapełnić pustkę młodego Krępśkiego.

M arcin i Agnieszka znajdą ukojenie swych rozterek młodości w zespo­

leniu się ze spraw ą publiczną. Ceglars,kiego widzimy ostatni raz w opo­

wiadaniu Ju lk i podnoszącym rannego, i o iile nie zginął przy itym sam ary­

tańskim uczynku, czujemy, że —1 zgodnie z jego całą charakterystyką — znajdzie nadal w spieszeniu ludziom ku pomocy powołanie dla siebie o wiele! właściwsze niż służba interesom m aterialnym... W taki sam sposób wątek psychologiczny wszystkich innych postaci został rozegra­

ny i wyczerpany, bez względu na to, czy postacie te żyją czy um ierają.

iNiie znaczy to, abym w dalszej twórczości nie mogła wrócić do nie­

których ludzli iz K ocy i Dni, biorąc ich na głównych lub drugoplano­

wych bohaterów jakiegoś innego dzieła. Takie rzeczy są w literaturze praktykowane, a dalibóg, że i ja mam czasem na to ochotę. Jed n ą taką próbę nawet już zrobiłam, opisując dalsze losy Oktawji Kociełłówny w noweli ze zbioru ,,Z naki Życia“ . Chcę też jedynie powiedzieć, że z punktu widzenia artystycznego, a om jest tu ta j najważniejszym, nie ma do tego żadnej konieczości. Konstrukcja' K ocy i Dni tego nie wymaga.

Jeśli niektóre z moich postaci pozostały owiane niepokojącą tajem ni­

czością, lutb jeśli wsiąkły w tok zdarzeń jakby nied omówione czy n ie­

dostatecznie wyjaśnione, to zachowałam dla nich tego pierw iastka za­

gadki tyle, ile go było potrzeba dla osiągnięcia silniejszego złudzenia praw dy i lepszego uw ydatnienia plastycznej perspektywy obrazu. L u­

dzie powieści nie mogą być przez; nas widziani w jednym planie, lecz muszą ukazywać się w zbliżeniach i oddaleniach, a czasem nawet w od­

daleniach tych zacierać się lub niknąć. Posługiwanie się mrokiem, pół-

(8)

550 KI L KA Ml j Ś L I O „NOCACH I D N I A C H ‘

jcieniem, pewnego rodzaju niedociecaonością czy mglistością zjawisk jest w budowie utworu artystycznego tak samo uprawnione jak posłu­

giwanie się jaskraw ą, dokładną wyrazistością i pełnym oświetleniem.

A w powieści o wielu nurtach, przekrojach czy wymiarach, dopiero współdziałanie tych wszystkich środków składa się na dziełoi plastycz­

ne, tchnące praw d ą i artystycznie: pełne.

D rugi wątek K ocy i D ni dotyczy środowiska i ukazuje dekompozycję pew nej formy życia polskiego, opartej na tradycjonalizm ie ziemiań­

skich rodów. Doikompozycję tę przedstaw iłam nie w jej najgorszej, lecz w jej najlepszej postaci. N a pierwszy plan mego dzieła nie wysunę­

łam rodów ziemiańskich zwyrodniałych, skostniałych, zdolnych jedynie do rozkładu, jak ito bywa w zwyczaju wielu naszych pisarzy. Zaledwie w domu Hipolitostw a Niechciców lub w1 ubocznych scenach przyjęć czy obrad ziemiańskich (nad spraw ą strejku w trzecim tomie) dałam z lek­

ka satyryczny obraz takiego aspektu ziemiaństwa. Natom iast w głów­

nych postaciach dałam dzieje procesu przeobrażani a się ziemiaństwa w warstw ę tzw. „inteligencji pracującej", a przynajm niej w ludzi du­

chem ponadstanowym w jednym wypadku, zaś w warstwę przedsiębior­

ców przemysłowo-handlowych w innym, a w jakichś kategoriach także pozytywnym, wypadku. T en wątek m ożna zresztą brać szerzej. Nie idzie m i bowiem tylko o ziemiaństwo, lecz w ogóle o intersujący mnie zawsze mocno proces przechodzenia; ludzi z jednej sfery w inną, o szukanie sobie przez, nich miejsca wśród bliźnich i na świecie. I ten wątek został, jak Isądzę, wszędzie1 do końca dosnuty i zamknięty. W idzim y przecież ja k Hipolitostwo N iechckow ie w tym szukaniu sobie m iejsca na świe­

cie przenoszą się do miasta, by tw ardą pracę w iejską zgodnie ze swym usposobieniem zamienić na nieodpowiedzialny za nic żywot skromnych rentierów. W idzim y ja k ich córka Anka, wybita z tradycyjnej kolei by­

tu, sama sobie w ybiera swój ryzykowny los, dźwigając mężnie i wesoło wszystkie konsekwencje dokonanego wyboru. W idzim y jak Anzelm Ostrzeński, niezrażony stratam i wojennymi, żegluje bez skrupułów tam, gdzie spodziewa się z naw iązką je sobie powetować i dokąd go wiedzie jego zmysł człowieka interesu. W idzim y jak Bogumił, który wszędzie był u siebie, zdobywszy napowrót stanowisko właściciela ziemskiego, spostrzega, że nie jest ono żadną przystanią dla ducha. W idzim y jak Barbara, która nigdy nie wiedziała, gdzie jest jej m iejsce na świeci'1., nigdy nie czuła się bezpieczna i pewna jutra, gdy wszystko usunie się je j spod nóg, poczuje się w drodze przez ciemną obcą noc „itaik u sie­

bie, jakby klekoczący wózek był przystanią, do której dążyła przez całe życiie“. Znajdzie bowiem nalkoniec tę przystań we własnym duchu, je ­

(9)

KI LKA AltJŚLl O M O C A C H 1 DNIACH'" 551 dynym źródle naszej klęski i naszego zbawienia. W idzim y ja k Roman Katelba zajmie z kolei w hierarchii społecznej miejsce Bogumiła i jak w ygnana spod dachu pani B arbara właśnie u niego ma znaleźć pierw- size schronienie w swej bezdomnej tułaczce. W idzimy jak M arcin i Agnieszka, rzuciwszy rodzinne progi w dosłownym i przenośnym zna­

czeniu, zadom awiają się w dynamicznym, jakby dziś powiedziano, pro­

cesie współtworzenia dziejów ojczystych. I tak dalej i dalej, nikt nie został n a miejscu, a ten wątek szukania i znalezienia lub nie znalezie­

nia (właściwego domu dla ducha i dla życia został w każdym wypad- d u zamknięty i ja k sądzę, nie dom aga się dalszego snucia poza granice, wyznaczone w artystycznym założeniu powieści.

Z tym wszystkim łączy się trzeci ważny wątek K ocy i Dni, wątek stosunku moich ludzi do kwestii grom adzenia i posiadania dóbr doczes­

nych. Każda praw ie z moich postaci scharakteryzow ana jest przez po­

stawę wobec tego nie błahego w Kocach i Dniach zagadnienia. Już na samym początku powieści rody Niechciców i Ostrzeńskich, rozpatrzone są głównie z punktu widzenia ich stosunku do posiadanych, traconych lub nabywanych dóbr ziemskich. Specjalną, w pewnym sensie „rodza- jow ą“ m anifestacją tego stosunku jest wizerunek starego W ojciecha Krępskiego. Odtworzyłam tu tradycyjny stosunek do własności w jego najgodniejszym rehabilitacji, najszlachetniejszym przejawie. W całym dalszym ciągu powieści główne postacie dzieła, tj. Bogumił i jego, ro­

dzina ukazane są nade wszystko pod kątem słabnięcia w ich duszach zaborczego instynktu posiadania i grom adzenia dóbr doczesnych. Albo—

ściślej precyzując istotę tego zjaw iska — pod kątem unie­

zależniania się duchowego od kwestii posiadania. Przy czym Bogumił i Barbara nie są całkiem świadomi tego dokonywującego się w nich procesu moralnego, lub też uśw iadam iają go sobie ułamkowo w chwilach szczególnego natchnienia czy naprężenia duchowego, a n a j­

częściej ujaw niają jego istnienie bezwiednie w tych lub owych kon­

kretnych momentach swego życia. W ięc Bogumił w swych perypetiach z Dalenieckim i ze; służbą folwarczną, w rozmowach z W oynarow- skim, w zachowaniu się jako właściciel Pamiętowa, wreszcie w swej przedśm iertnej modlitwie n a polu. Pani B arbara — w swych sarkatycz- nych, melancholijnych lub filozoficznych uwagach o ziemiaństwie, w swej odrazie do życia opartego n a interesach i zyskach, na koniec w swoim stanie duchowym w czasie ostatniej podróży.

Słabnięcie u Niechciców żądzy posiadania zostało przedstawione nie jako skutek nacisku jakiejś doktryny, czy powzięcia pewnych racjona­

listycznych przekonań, ale w wyniku pewnych organicznych dyspozycyj

(10)

duchowych, wspartych, m a się rozumieć, przez obiektywne faikty ży­

cia indywidualnego i życia środowiska. To odwracanie się od bytu opartego ma posiadaniu, do bytu opartego na duchowej czy m aterialnej twórczości i na osiąganiu pewnych wartościowych stanów duchowych, jesit procesem wewnętrznym przeżywanym zarówno przez Bogu­

m iła jak] przez Barbarę. To — nie wiedząc nawet o tym — m ają ze sobą najściślej wspólne, choć każde przeżywa ten proces na swój spo­

sób i z innymi odchyleniami.

D em onstracji tego procesu duchowego i życiowego służy cała — ciąg­

nąca się od drugiego po przez; wszystkie następne tomy — sprawa spad­

ku poi radcy Joachim ie i historia kupna placów, znajdująca swe dram a­

tyczne rozwiązanie w ostatnim tomie i doprowadzona do spłonięcia tej rzekomej rękojm i bytu Niechciców, razem z domem, w którym ów m a­

terialny dorobek ich życia umieszczono. N aturalnie, jak we wszystkich, innych w ątkach powieści, tak i w tym — okoliczności, nieprzewidzial- ność, przypadek robiły także swoje. Ałe żaden pisarz nie może pomi­

jać roli okoliczności, ani przypadku. Życie, które w dziele sztuki stwa­

rzamy, nie przebiega w laboratorium , jako tako zabezpieczonym od działania trafu, lecz osadzone jest śród rzeczywistości, plątającej wszel­

kie rachuby, lub na odwrót, wydobywającej na jaw ich nieuchronną logikę. I ja k nadanie decydującej roli przypadkowi czy okolicznościom, było by niewybaczalnym błędem kompozycji, tak samo przeoczenie tych czynników naszego życia było by zapomnieniem o kardynalnej zasa­

dzie twórczości, która mówi, że artyście nie wolno zapominać o niczym.

Idzie jednak nie o to, jak ą rolę odegrały przypadki czy okoliczności, ty łk a ja k te przypadki i te okoliczności są przyjm owane. Otóż z całego biegu Kocy i D ni widać jasno, że bez względu na okoliczności lu ­ dzie tego pokroju, coi Bogumił i B arbara nie będą mogli dojść do m a­

jątku na drogach, wskazywanych i;m przez Anzelma. N aw et kuszeni chęciami tego rodzaju, naw et gdy los i przypadek sp rzy jają zrobieniu zyskownego interesu, oni! będą w spolsób irracjonalny iść i dążyć ku cze­

mu innemu. Niektórzy czytelnicy K ocy i Dni widzieli to już od razu, czy­

tając drugi tom. Nieodżałowanej pamięci prof. Józef U jejski po prze­

czytaniu sceny kupna placów powiedział do mnie: „No talk, z tego to nic nie będzie. Wsizystko raczej, niżby Niechcieowie mieli na tej dro­

dze dojść do m ajątku". „Zgadł Pan trafnie“ — odpowiedziałam wte­

dy — „ale inni, wcale się w tym nie zorientow ali'1. W samej rzeczy ten ważny i tak istotny dla mego dzieła wątek uszedł niemal uwadze kry­

tyków i naw et śród n aj wnikliwszych rozbiorów K ocy i, Dni wcale nie był przez nich poruszany.

552 KI LKA M l j Ś L l O M O C A C H I DNI ACH"

(11)

K I L K A MZJSLl O „N O C A C H I D N I A C H 5 5 3

*

Jaik dalece, w niektórych przynajm niej sferach,, tego nie spo­

strzeżono — świadczy studium pewnego doskonałego krytyka, któ­

ry, wynosząc moje dzieło na niezwykle wysokie miejsce w literaturze polskiej, napisał o Niechcicach, że stanow ią oni typ średniej, podu­

padłej i dorabiającej się na nowo szlachty i że tylko okoliczności im w tym dorabianiu się przeszkadzają. Że 'Niechcicowie d o rab iają się całkiem nowego widzenia rzeczywistości, tego nie udało się świetne­

mu zresztą analitykowi m ojej twórczości! zauważyć.

Sprzeniewierzyła bym się jednak realizmowi dzieła, gdybym sto­

sunek wszystkich moich bohaterów do kwestii posiadania przedstawiła w edług jednego planu czy schematu. Znajdziem y tu więc zarówno w głównych jak w epizodycznych postaciach najrozm aitsze rodzaje odchyleń, przesunięć, zwyrodnień lub sublimowań się instynktu włas­

ności. N aw et Bogumił i B arbara nie są pod tym względem jednolici.

G dy Bogumił, wolny praw ie od żądzy posiadania, wartość życia widzi w uczynkach, służących ludziom ku pomocy, pani B arbara łudzi się jeszcze (w rozmowach o wychowaniu dzieci), że wystarczy stan posia­

dania m aterialny zastąpić stanem posiadania umysłowym. Duchowy proces przeobrażenia się instynktu własności dochodzi do pewnego uś­

wiadomienia i skrystalizowania się u Agnieszki, ujaw niając się, trochę retorycznie, w scenie zatargu z rodzicami po przestawieniu Lohengri- na i w liście do M arcina po śmierci Bogumiła. Sprawa duchowego ustosunkowania się do własności nurtuje przez cały ciiląg powieści przem ysłowca Geglarskiego. U Anzelma Ostrzeńskiego instynkt posia­

dania w ystępuje pod postacią drapieżnej spekulacyjnej przedsiębior­

czości. 'U Janusza znika do tego chorobliwego stopnia, że nie może on posiąść na własność bodajby swoich doznań miłosnych. In n ą pustać zwyrodnienia instynktu własności obserwujemy u w uja Daniela.

Biedny ten dziwak, obcy wszelkiemu gromadzeniu dóbr m aterialnych, p ragnie jednak uciułać i zachować na wyłączną własność pewien zasób egoistycznie pojmowanych uczuć rodzinnych. A pragnąc tylko ciułać i zachowywać, traci niepostrzeżenie wszystko, co sądzi sobie bezspornie przynależnym. Pewne, znajdujące aprobatę u pani Barbary, zboczenie instynktu posiadania reprezentuje Woynarowski,. który gromadzenie dóbr m aterialnych zastąpił bezinteresownym ale i bezpłodnym nagro­

m adzeniem wiedzy. Tomaszek .zapowiada się, niestety, na| czło-

;wieka, zdolnego do używania dóbr doczesnych, ale tyleż obojętnego na ich gromadzenie, co niezdolnego do tworzenia dóbr jakichkolwiek..

Z pewnymi naturalnie zastrzeżeniami, boć jest on dopiero projektem na

(12)

554 KI LKA MiJŚLI O KOC AC H I DNI ACH"

człowieka, i życie może z niego jeszcze to i owo wykrzesać. Pierwotny, uparty i nie zawsze przebierający w środkach pęd ku posiadaniu re­

prezentują W alenty Przybylak i Katelba, którzy też zajm ą miejsce Niechciców i W o yn a r o wsk ich, jakby na mocy jakiegoś praw a głodu, nasycenia i przesytu, rządzącego' instynktem posiadania i ujaw niają­

cego się tylko w coraz to różnych warstwach, ludziach i środowiskach.

Także i tutaj więc zamierzony w mojej powieści krąg wędrówki ludzi od jednego typu życia do innego został, jak mii się zdaje, zamknięty.

Ponieważ ta sprawa może wywołać nieporozumienia, czuję się w obowiązku zrobić tu m ały nawias pro domo mea. M ianowicie nie chciałabym wcale widzieć w ludziach zaniku instynktu własności. Nie było też i nie będzie nigdy m o ją intencją ani artystyczną, ani społecz­

ną, czy filozoficzną szerzyć tego rodzaju ideę. Sprzyjam natom iast idei uzdrow ienia instynktu własności, oczyszczenia go i sprowadzenia do bardziej naturalnych wymiarów, zgodniejtszych i z duchem chrześci­

jańskim i z istotnymi potrzebami naszego życia, naszego poczucia mo rałnego, naszego serca. W Kocach i Dniach nie opisałam harm onij­

nych przejaw ów takiego uprawnionego instynktu posiadania, gdyż chodziło mii tam o postawy i środowiska przejściowe, poszukujące.

Uczynię to jednak, być' może, w iinnym jakim dziele, jeżeli czas i siły pozwolą m i je podjąć.

Krytycy, którzy niekiedy ułatw iają sobie zadanie, lubią z góry prze­

sądzać, że jeśli powieść ma większą liczbę tomów, to już, oczywiś­

cie, — jak z lekkim sercem w yrokują — autor „nie dal sobie rady z m ateriałem 11, a ostatnie tomy, oczywiście, muszą być gorsze niż pierwsze. Pisano więc w paru wypadkach takie rzeczy i o Kocach i Dniach. A le nikt nie zrobił wysiłku, żeby tego. konwencjonalnego twierdzenia dowieść. Skoro tego nie uczyniono, mam pewne prawo trw ać w złudnym ozy prawdziwym przekonaniu, że moje Koce i Dnie wcale nie są gorzej „donoszone" i dokomponowane, niż inne wielotomowe powieści. Proszę wziąć choćby tak m onumentalne i taK mnie pod każdym względem przerastające arcydzieło jak W o j­

na i Pokój T ołstoja, gdzie ostatni tom jest praw ie całkowicie trakta­

tem historiozoficznym. Co do mnie w ciągu całych sześciu tomów nig­

dzie nie pozwoliłam sobie na tak olbrzymie i niewtopione w fabułę dysertacje naukowo - filozoficzne, na jakie pozw alają sobie nieraz o wiele odemnie sławniejsi i znakomitsi pisarze. N a z górą 2.000 stro­

nic mojegoi dzieła, rozmowy dotyczące tem atów cokolwiek bardziej oderwanych zajm ują w sumie niecałą setkę stronic, przy czym w n a j­

(13)

dłuższych nawet, a nie dłuższych nigdy bez przerwy nad jed n ą stronę, wypowiedziach starałam się zachować indywidualizację mówionego stylu oraz trzymać się, o ale możności realizm u w dialogach o charak­

terze teoretycznym. Kiedy raz mówiłam wspomnianemu prof. U jejskie­

mu, że mimo to zarzucają mi, jakoby moi bohaterowie zbyt wiele roz­

praw iali, odparł, żachnąwszy się niecierpliwie: „No, n a miłość Boską, przecież ci ludzie muszą też i rozmyślać czasami1'. Co do wątków K ocy i D n i usiłowałam już wykazać, że żaden z nich nie zgubił się w drodze ani nie został mechanicznie rozwiązany, chociaż niektóre z nich — 0 czym będę jeszcze dalej mówiła — nie są, być może, rozwinięte 1 wyzyskane z taką bujnością, na ja k ą tkwiące w nich możliwości a r­

tystyczne pozwalały. Poza tym jednak zastrzeżeniem, trzym am je wszystkie w cuglach do końca i wszystkie rozwiązuję z konsekwencją nawet i fabularną, choć nie wszystkie te rozwiązania zostały w pełni do­

strzeżone przez dom agających się dalszego ciągu czytelników i przez niektórych, zawsze na mnie bardzo łaskawych, ale może nie zawsze dostatecznie uważnych, krytyków. Dodam jeszcze, że ostatni tom po­

siada wzrastające i nasilające się napięcie dramatyczne, rzecz, która rzadko udaje się w powieści o tak wielkich rozmiarach.

Nie chciałabym, aby to, co tu mówię, było rozumiane jako apologia własnej twórczości, co zawsze usposabia polemicznie. To jest tylko obrona przed wątpliwościami, jakie tu i ówdzie mogły się u czytelników pojaw ić. Obrona może subiektywna i w yglądająca na chwalenie sa­

m ej siebie. Ale mówię tylko z w iarą w swoje dzieło. A pisarz musi wierzyć w swoje dzieło.

Broniąc w ten sposób kompozycji owego dzieła, zdaję soibie sprawę, że mogłoby ono nie być wcale gorszym niż jest, gdyby było po brze­

gi naładow ane refleksjam i, dygresjami, czy analizą psychologiczną.

Przeciwnie, może nawet byłoby w tedy lepsze, głębsze, pełniejsze, i mogłoby wcale nie szwankować w konstrukcji. Bo zasad kompozy­

cyjnych powieści jest już dziś bardzo dużo, a olbrzymie dzieło Prousta, będące przynajm niej w połowie filozoficznym i psychologicznym ko­

m entarzem do fabuły, wskazuje na to, że i takie traktowanie tem atu może być w spaniałą w swoim rodzaju kompozycją. Idzie bowiem tylko 0 to, żeby pozostać do końca wiernym takiemu, a nie innemu założe­

niu kompozycyjnemu. Otóż w ydaje mi się. że ja byłam w Kocach 1 Dniach przez cały czais w ierną skromnemu założeniu kompozycyjnemu podjętego tem atu. Sądzę natom iast, że dla oceny tego faiktu trzeba spojrzeć n a m oje dzieło z perspektyw y jego całości. Tego spojrzenia brakło pierwszej faili czytelników i krytyków K ocy i Dni, gdyż, z po­

KI L KA MtJŚLl O „\NOCACH 1 D N I A C H “ 555

(14)

wodu technicznych warunków ukazywania się powieści, jej poszczegól­

ne tomy czytane były z dosyć długim i przerwami.

U tw ór jako tako dorzecznie zbudowany i wykończony może mieć w szczegółach m iejsca słabsze i bledsze.. N a w ątkach dobrze nawet za­

snutych mogą być gruzły, a nić do nich użyta może być za słaba lub za mocna w kolorze. N ie zarzekam się przeciw takim błędom. Dosko­

nałości nie stworzyłam i, stworzyć nie mogłam. Pocieszam się tymi, że dzielę pod tym względem los wielu znacznie lepszych ode mnie pi­

sarzy.

Z a takie słabsze i bledsze miejsca uważane są przez niektórych kry- tyków rozdziały, dotyczące Agnieszki w szkołach oraz M arcina i A g­

nieszki. Możliwe, że są w tym wątku miejsca odrobinę m niej pewne i m niej plastyczne. Możliwe, że wynikło to stąd — jak zaznaczył ktoś iz krytyków nie całkiem bezpodstawnie — że posłużyłam się; tu p a ru mo­

m entam i autobiograficznymi. W pisarzu tego> pokroju, co ja, nieskłon­

nymi, a może tylko niezdolnym do intymnych, lirycznych wynurzeń, mogło to wytworzyć pewien opór i pewne zahamowanie koniecznej dla twórczości doskonałej swobody ducha. Jednakże z tymi, którzy chcieli­

by uważać motyw szkoły, M arcina i Agnieszki za zbędny w mojej po­

wieści, albo aa nazbyt w niej rozrośnięty, zgodzić bym się nie mogła. Śród wiieilu rzeczy, będących przedm iotem K acy i Dni, jest ich przedmiotem również swego rodzaju genealogia pokolenia, które weszło w wielką wojnę. Pokazać jak się toi pokolenie kształtowało i co wyrosło z gniaz­

d a Ostrzeńsko - Niechcicowego dla czasów m ających nadejść, było rzeczą nieuniknioną i śród wątków powieści niezbędną. Zaś co do zbytniego rozrośnięcia się rzeczonych motywów, to przeciwnie, sądzę, że pew ną w adą powieści jest ich nadto treściwe potraktowanie. Ten wątek nadaw ał się do znacznie obszerniejszego i wnikliwszego rozwi­

nięcia. I choć to w ygląda n a paradoks, nie wyszłoby to wcale na szkodę całości dzieła, N aodw rót — m oja „rzeka" nabrałaby wtedy przy swym ujściu prawdziwie im ponującej szerokości. Niestety, wymagałoby to zwiększenia rozmiarów powieści do grubości jeszcze jednego toimu.

Tego się małodusznie zlękłam. A że straicih rzadko wiedzie do dobrego, więc przywiódł mnie do usunięcia w tym jedynym wątku mnóstwa zamyślonych i nawet naszkicowanych szczegółów. Stąd części, doty­

czące młodego pokolenia, w ypadły gdzie niegdzie jakby cokolwiek oschle, a ich związek z głównym nurtem epickim zdaje się chwilami nie dosyć organiczny. I ta strona mego utworu ma jednak swoich entu­

zjastów. N ie w ydaje mi się też całkiem bezpodstawne, że jej właśnie 556 KI LKA MZJSLI O „NOCACH I D N I A C H

(15)

KI L KA Ml j SLI O „NOCACH I D N I A C H 557 rozdziały trafiły do wypisów szkolnych, ani że bywały cytowane, gdy krytycy raczyli się izajmować m oją olsobą i m oją późniejszą twórczoś­

cią publicystyczną.

Pozostaje mi jeszcze wspomnieć o paru niezupełnie trafnych inter­

pretacjach moich postaci lub mojego do nich stosunku. N ie jest więc bez zastrzeżeń słusznym twierdzenie, jakoby Agnieszka czy Ceglarski stanowili moich porte - parole, jakoby reprezentowali w pełni m oją po­

stawę wobec życia i moje poglądy. Moim porte - parole i wyrazem mo­

je j — być może tylko wymarzonej — postawy wobec życia jest nade wszystko Bogumił. M oje poglądy, p asje czy wątpliwości w yrażają czy­

sto w słowach, łub m yślach także W oynarowski, M arcin, pani Barbara i Teresa. N ie mówiąc o tym, że własnymi doświadczeniami myśli, uczuć i życia wyposażyłam praw ie wszystkie postacie K ocy i D ne A im dalsze z d a ją się być niektóre z; nich od mego życiorysu, tym szczo nzej są właśnie autobiograficzne.

Z kolei inie mogę przypisać ani szczypty trafności tym — nielicz­

nym n a szczęście — krytykom, którzy pokwapili się widzieć w pani B ar­

barze jędzę czy sekulnicę. W ten sposób musielibyśmy jędzowatością naizywać kalżde, dręczące się w sobie i wskutek tego trudne w pożyciu człowieczeństwo. T aki epitet w stosunku do pani B arbary uważam za straszną krzywdę, wyrządzoną tej szlachetnej, choć zbłąkanej śród ży­

cia kobiecie.

N ie mogę też zgodzić się z większością interpretacyj postaci M arcina Śniadowskiegoi. N aogół postać ta nie znalazła ani łaski, ani należytego zrozumienia w krytykach i recenzjach drukowanych. W iele zrozumienia znalazła natomiast u niektórych czytelników, którzy komunikowali mi swoje uwagi ustnie albo pisemnie. I tu jednak bywało rozmaicie. Jedna, z czytelniczek ubolewała z rozpaczą nad miłością Agnieszki do M arcina i dom agała się, aby wydać tę m łodą osobę za Ceglarskiego. Natom iast inna, pew na doskonała publicystka rosyjskiej emigracji, autorka jedne­

go z lepszych studiów o pierwszych tomach K ocy i Dni, przeczytawszy jakąś niekorzystną dla M arcina recenzję, wykrzyknęła: „Da w ied‘ oni nie ponim ajut, czto on wies‘ zzt siniakach", co znaczy: „Ależ oni nie ro ­ zumieją, że on jest cały duchowo posiniaczony, obolały". Była to n a j­

trafniejsza interpretacja M arcina Śniadowskicgo. W samej rzeczy, każ­

dy widzi jego dziwactwa i dysharm onie duchowe, ale nikt nie spostrze­

ga, że ten człowiek, pełen czułości i miłości dla świata, przeszedł przez traw iącą szkołę nienawiści, konspiracja i nade wszystko — przegranej rewolucji. T aki rodzaj służby publicznej, a zwłaszcza taki jej los h a r­

(16)

558 K I L KA ML/ŚLI O1KOC AC H I D K I A C H “

tuje albio niszczy człoweka. I nie zawsze h artuje najlepszych, a niszczy najgorszych. M arcin zresztą ani zniszczonym, ani najgorszym nie jest, a tylko właśnie obolałym i neurastenicznym, jak neurasteniczną bywa, niestety, w znacznym stopniu każda em igracja polityczna. M arcin ma w sobie trochę dwoistości i trochę młodzieńczej pozy. Jest jednak lep­

szym 3 prostszym niż to, za co się sam podaje. I wartością Agnieszki jest nie tyle, a przynajm niej nie tylko to, czym się ona, od Marcina; róż­

ni (które to przeciwstawienie na korzyść Agnisi zrobił jeden z kryty­

ków). W artością Agnieszki jest i to, że poprzez neurastenię, poprzez tak właściwą młodym latom ponurość i skłonność do finezyjnego w i­

kłania życia, potrafiła w Śniadowskim odczuć i pokochać prawego, bez- imteresoweinego i ofiarnego człowieka. Że w rozbitku przegranej walki zdołała, nie czekając n a dowody, spostrzec odrazu gotowego dźwignąć się z rozterki, gdy tylko nowe czasy pow ołają go do nowej służby, żoł­

nierza semper fidelern. T ru d n a rada, jeśli w tym wiernym żołnierzu Agnieszka znajdzie osobiście sw oją Barbarę. Gdyż Barbary byw ają także męskiego rodzaju.

N a ostatek muszę zrobić jeszcze jedno stanowcze zastrzeżenie.

W yjaśniając pewne zasady kompozycji Kocy i Dni oraz istotę nie­

których wątków tego dzieła, nie chciałam bynajm niej powiedzieć, że ten mój utwór powstał na mocy wyrozumowanych przesłanek. Przeciw­

nie, tw orzyłam go „na gorąco11, a w izja świata, który się w mej wyo­

braźni kształtował, była p r z e z cały czas tak żywa i bezpośrednia, że lu ­ dzie Kocy i D ni sami niejako narzucali mi czy dyktowali tok swoich dziejów. I jeśli mówię tu o zamierzeniach i logice w ich przeprowadze- niiu, to mówię o zamierzeniach i o logice twórczej Woli artystycznej, kie­

rowanej wybierającym instynktem. Intelekt odgrywał tu tylko rolę kon­

trolującą ii porządkującą to, co nazywamy natchnienem artysty. W szy­

stko też niem al, co stanowi treść niniejszego komentarza, uprzytom ni­

łam sobie dopiero pod koniec procesu twórczego, a nawet, w znacznej części dopiero po! zestawieniu całości mego dzieła z omówieniami kry­

tyków.

Dodam wreszce, że ta garść uwag nie kwestionuje, ani, broń Boże, nie narusza mnóstwa pięknych rzeczy, które o Kocach i Dniach zostały napisane. Wszystko, co krytycy w tej powieści znaleźli i co nieraz w poryw ający sposób jako jej treści i, wartości podkreślali, znajduje się w niej zapewne. Jest w niej wszelako i trochę czegoś, co z tych lub innych powodów nie zostało należycie uwydatnione .0 tym jedynie po­

ważyłam się tutaj mówić. M ówiłam o wiele mniej przekonywująco,

(17)

miniej pociągająco i znacznie gorzej niż czyni to sam tekst N ocy i Dni.

Jak już jednak wspomniałam na początku — w ciągu długiego- czasu i wielokrotnie domagano się odemnie, abym zabrała głos na tem at mojej powieści. A zatem — tu l‘cts vOulu, Georges Dandin *).

KI LKA MTJŚLl O M O C A C H I DN I A C H" 559

*) K iedy wygłosiłam powyższe uw agi przed) pew nym licznym i żywo re a g u ją ­ cym gronem słuchaczy:, to n a stą p iła potem dyskusja, <w czasie której powiedziano- mi zgodnie: „Wszystiko to bardzo dobrze, nie kw estionujem y ani artystycznych za­

łożeń, a n i kompozycji N ocy i D ni, ale ludzie tej powieści przerośli je j ra m y a rty ­ styczne, stali się naszymi znajom ym i, przyw iązaliśm y się do nich, jesteśm y o ich losy niespokojni i... żądam y dalszego ciągu11. Tego roidlzaju postaw ienie sp ra­

wy rozbroiło m nie aupełnie i Wzruszyło do głębi serca. A le choć w stosunku do tych, a może i do w ielu innych, czytelników czy słuchaczy, mlój ‘wysiłek, by wykazać, że dalszy ciąg nie jest Noicarn i D niom potrzebny, spalił na panewce, przypuszczam jednak, że niniejszy kom entarz nie je s t żadną m istyfikacją, usiłującą, dajm y na to, odwrócić podejrzenie, że ja napisać dalszego ciągu N o c y i D ni poprostu tylko nie p otrafię.

(18)

A L F R E D FE1

ZDEPTANA LEGENDA 1 SPOPULARYZOWANA HISTORIA

(,.Krzyżowcy" Kossak-Szczuckiej)

SYMBOL LU D ZK IC H DĄŻEŃ

U rban II i Adem ar, biskup Puy, patrzą na ognie niezmierzonego obozowiska tłumów zgromadzonych w Clermont. Zbliża się dzień, w którym papież rzuci w te tłum y hasło krucjaty. Zbyt silnie — mó­

wi — przeżarło ju ż zło chrześcijański Zachód. W śród w ojen książąt i napadów rycerzy-rabusi ów, przemocy możnych i nędzy ludu zach­

w iała się moralność, obojętne stały się sprawy ducha. Trzeba wstrząsnąć ludam i Europy. T rzeba pchnąć miasy na wschód, gdzie pod naparem tureckim upada greckie cesarstwo, ostatnia zasłona przed zalewem islamu, gdzie w pohańbieniu znajduje się Święty Grób i w ucisku ję ­ czą wyznawcy Krzyża. W walce świętej spadnie skorupa grzechu, odro­

dzi się, chrześcijaństwo zachodnie.

Z gorzkim niedowierzaniem słucha przyjaciela Ademar. Czy warto świat ten ratować? Choćby upadł, jak upadł Rzym cezarów, Chrystus nie upadnie. I ozy można ratować? Chrześcijaństwo jest lekiem jedynym na wszystkie boleści świata. Uczy miłować zamiast ńienawi- dzieć, opiekować się słabymi, sprawiedliwie dzielić doibra. „Ale n a­

tu ra ludzka chrześcijaństwa nie przyjęła, I nie przyjm ie11. Choć poło­

wa tych tłum ów m usiałaby się poczuć chrześcijanami, by spełnić się mogły wielkie zamysły papieskie. Darmo tego oczekiwać. Lepiej spo­

cząć w odludnej pustelni, „śnić, że świat jest szczęśliwy i bezgrzeszny, jaik był w dniu stworzenia, | o niczym, kromia o Bogu, nie wiedzieć"

(I, 155— 162).

T ak a jest ekspozycja myślowa Krzyżowców. Poucza ona czytelnika, że m a prized sobą coś więcej, niż opowieść o pierwszej wyprawie krzyżo wej. Dzieje kru cjaty m ają tu znaczenie symbolu, opisane są jaka ogromna próba duchowej przebudowy ludzkości i m ają odpowiedzieć na pytanie, czy przebudowa taka jest możliwa, Równocześnie wspo m niana dyskusja wstępna jest zapowiedzią metody rozw ijania tego zagadnienia w powieści: odpowiedź będzie dana nie w faktach, nie w samym przedstaw ieniu rzeczywistości historycznej, ale w docieka-

(19)

Z D E P T A N A L EGEKDA 1 SPOPULARI JZOWA N A HI ST ORIA 561 nliach i rozstrząsaniach, stanowiących komentarz ideologiczny do przedstaw ianych faktów. Dwutorowość bynajm niej nie przypadkowa.

Idźmy najpierw za biegiem wypadków. Dzień ogłoszenia krucjaty jest dniem) tryum fu U rbana. Uniesienie ogarnia tłum y: baronowie, ry ­ cerstwo i' lud, mężczyźni i kobiety, starcy i ledwie dorosła młodzież •—

Wszyscy ślubują iść na zdobycie Ziemi Świętej. W icher powszechnego zapału unosi z sobą wątpicieila A dem ara. Bierze krzyż i m ianowany zo­

staje wodzem wyprawy. W realizacji k ru cjata przedstawia się już inaczej. W ielu przyłącza się do niej dla względów postronnych lub osobistych korzyści. Niebawem ruszają ogromne, niekarne gromady ludu, pustosząc okolice, przez które przechodzą. Część z nich kieruje się ido bogatych miast nadreńskich na rabunek i rzeź Żydów i szturmu­

je pałac biskupa, który kilkudziesięciu rodzinom udzielił azylu. W ię ­ cej niż połowa tych zgraj łupieżniczych ulega, wytępieniu na W ęgrzech, resztę po przybyciu do Bizancjum cesarz grecki przeprawia co prędzej do Azji. T u urządzają w ypraw y n,a pozostającą pod panowaniem tu ­ reckim ludność chrześcijańską. Gdy lekkomyślnie zaczepiają Turków, zoistają zniesione do nogi. Masy, gruntownie w ciągu wyprawy zdepra­

wowane, a potem wygubione bez, jakiegokolwiek pożytku dla sprawy—

to pierwszy plon krucjaty.

W kilka miesięcy po grom adach ludowych ruszają baronowie z wie- loitysiąciznymi hufcam i rycerstwa, jedni wiedzeńi świętym zapałem, drudzy widokami korzyści. W Bizancjum zatrzym ują ich ambicje, kłótnie, wygodne życie. Pod wpływem poezji bohaterskiej w ybuchają tym samym, co w Clermont, religijnym uniesieniem, „przeżyw ają jedną iz tych chwil, które są usprawiedliwieniem ludzkości". Ale nie wyrze­

k ają się ambicji ani bizantyńskich rozkoszy. Dopiero n a wiadomość 0 rzezi owych niekarnych grom ad opuszczają Bizancjum, a dotarłszy do pobojowiska, zasłanego kośćmi niefortunnych krzyżowców, k lik a ją 1 z głośnym krzykiem oskarżają się, o zawinienie swym opóźnieniem

śmierci tylu chrześcijan. D okazują zastępy te cudów waleczności w b it­

wach, cudów wytrwałości w pochodzie. W głodzie i pragnieniu dzi­

czeją aż do kaniibalstwa, w dostatku rzucają się w niepoham owaną roz­

pustę. Zażarte kłótnie są w; nich raeczą powszednią, a kilka, razy stoją krok od bratobójczej walki. W obec grozy niebezpieczeństwa jedno­

czą się, w uniesieniu czują się rycerzami Krzyża; ledwie nie­

bezpieczeństwo minie, w racają do dawnego życia. Niektórzy panowie zamiast iść walczyć o wyzwolenie Ziem i Świętej wolą zapewnić sobie zawczasu udzielne księstwa w Azji. Z ostają z nimi spore drużyny. Ale są jeszcze tysiące, które! pragną wypełnić ślubowanie i gwałtem zmu­

szają zwaśnionych baronów1 do ruszenia w dalszą drogę. N a widok

Cytaty

Powiązane dokumenty

W iele przecierpieć musieli szczerze kochający się Ewa i Apollon, zanim udało im się przełamać wszystkie opory rodziny Bobrowskich.. Tadeusz zbytnio generalizuje

skiego: rozwiązania pozytywne padają zawsze w lirycznych partiach utworów, partie dramatyczne są z reguły tylko negacją i pesymizmem. Chodzi mianowicie o to, że

W korespondencji Schopenhauera, wydanej przez Gwinnera, znajduje się jego list pisany do jakichś studentów a tłumaczący im właśnie ów akt zaprzeczenia woli jako

Część III. W erbel ten towarzyszy całej części ostatniej. Po chwilach, pełnych napięcia, rozpoczyna się uroczysty marsz żałobny — właściwy, nowy tem at tej

ciowej, uczucie czci i bojaźni, m iłości i oddania — w szystkie te uczucia sk łan iają do uciekania się z prośbą serdeczną, w łasną, przeżytą do dobrego

Inscenizacja wileńska będzie próbą wydobycia na pierwszy plan tych wartości ogólnoludzkich utworu, które do tej pory były pomijane. Przedewszystkiem dramat

nie z tą regułą u Calderona tylko uwiedzenie panien kończy się „pojednawczo&#34;, w tym w ypadku bowiem, jest jeszcze jeden środek obmycia honoru —

Około południa wojsko rosyjskie powróciło do Szczebrzeszyna. Rozłożyło się obozem za miastem. Kozacy biwakują na Niedzie- liskich Górach. W południe część