• Nie Znaleziono Wyników

Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1938, R. 1, nr 1

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1938, R. 1, nr 1"

Copied!
173
0
0

Pełen tekst

(1)

I.E O N C H W I S T E K ...O arty stach i środowiskach . . 1 L U D W IK F R Y D E ... Brzozowski jak o w ychow aw ca 12 E U G E N IU S Z M A Ł A N IU K . . . D usza U k ra in y . ...38 JE R Z Y Z A G Ó R S K I ...O czystość stylów w teatrze . . 46 J A N K O T T ...G i d e - h e r e z i a r c h a ... 53 JU L IU S Z W IK T O R G O M U L IC K I W a c ła w R olicz-L ieder . . . . 59 T A D E U S Z B R E Z A ...M itologia u J. K .-B androw skiego 91 S T E F A N N A P IE R S K I . . . . O Ju lian ie T u w i m i e ...103

^ W A C Ł A W R O L IC Z -L IE D E R . . C m en ta rzyk w Clarens — W iersz Szacha S zu d ży — Z Ferdow siego — Fraszka Czarnoleska — M g ły jesienne — W ierzb a na pustkow iu — Ja jestem satyr — Do

fio łk o w y ch o c z u ... , . , , , 1 1 5 J U L I A K P R Z Z J B O S ...M eta — n ied o strzeg a ln ie . . . 120

* ' 122

124 126 128 129 JÓ Z E F C Z E C H O W IC Z

A K K A Ś W IR S Z C Z Z J Ń S K A C Z E S Ł A W M IŁ O S Z . . A D O L F S O W I Ń S K I . . C H A R L E S B A U D E L A IR E

Jeszcze p ejzaż — S en sielski . Pieśń ludzi w esołych . . . K om in — S potkanie — G ło w y Słow a t y r a n a ...

B alkon (tł. C z. M i ł o s z) G U IL L A U M E A P O L L I N A I R E . M e rlin i stara kobieta— N a d R e ­

n em jesienią (tł.: J. Z a g ó r ­ s k i ) ... . . . . 130 A N D R E G I D E ... „Les noiw elles nourritiires“ —

111 (tł.: Z . B i e ń k o w s k i ) . . 134

U W A G I

JA R O SŁ AW IW A S Z K IE W IC Z . . L isty E lizy O r ze szk o w ej...142 BO LESŁAW M I C I Ń S K I . . . . M yśli o k a r t e z ja n iz m ie ...147 K. I. G A Ł C Z Y Ń S K I ...„H oracjusza w ydania w eneckie” . . 149

S P R A W O Z D A N I A

„Napój cienisty", B. Leśmiana (H. M i c h a l s k i ) — „O Norwidzie", M. Piechala (J. S t a c h o w s k i) — Książka o przekładach Miriama (A. F e i) — Polskie wy­

dawnictwa muzyczne (E. E l s n e r ó w n a ) — „Cynk“, M. Czuchnowskiego (R. M a- t u s z e w s k i ) — Miesionc mordóm ciepie nisko (J. C z e c h o w i c z ) — „Sonety1*, M. Brauna (S t. C z e r n i k ) — „Teatr natury“, S. Ciesielczuka (S t. C z e r n i k ) —

„Trzy zimy“, Cz. Miłosza (S t. N a p i e r s k i ) — „Szkice i portrety", Sz. Askenazego (S L N a p i e r s k i ) .

'--- •»-*!-<«---

W A R S Z A W A C E N A 2 .5 0

(2)

A D R E S R E D A K C J I I A D M I N I S T R A C J I : W A R S Z A W A , U L. SŁ O N E C Z N A 50 m. 34

REDAKCJA CZY N NA W E W TO R K I od godz. 2—3.

R edaktor:

S T E F A N E I G E R - N A P I E R S K I

R ękopisów niezam ów ionych redakcja nie zwraca. — U tw ór, o którego d ru k u redakcja nie zaw iadom iła auto ra w ciągu dw óch

m iesięcy od chw ili nadesłania, jest odrzucony.

R edakcja nie podejm uje się oceny rękopisów .

A T E N E U M

U K A Z U J E S IĘ S Z E Ś Ć R A Z Y DO R O K U

Cena pojedynczego numeru . . . z ł 2.50 Prenumerata roczna . . . . . z ł 12.50 Prenumerata półroczna . . . . z ł 7.00

(W cenę p ren u m eraty w liczone są koszty opakow ania i przesyłki)

P R E N U M E R A T Ę P R Z Y J M U J Ą :

Administracja „ A T E N E U M 11

(W A R S Z A W A , U L . S Ł O N E C Z N A 50 m. 34. — T E L . 4-17-82) oraz w szystkie w iększe księgarnie w kraju.

K O N T O C Z E K O W E P. K. O. N R 1 6 6 9).

(3)

t L cć a //

A T E N E U M

LE O M C H W IS T E K

O ARTYSTACH I ŚRODOWISKACH

I

W alka idej, w zajem ne ich przen ik an ie się, n ag łe w ybuchy i o m dle­

n ia to sp raw a g o d n a n ajp iln ie jszej uw agi. Z w ażm y bowiem , że wszyscy ży jem y w atm osferze pew nych idej, narzuconych n am w zn a­

cznej części z zew nątrz, które w m niej lub w ięcej sam odzielny sposób ułożyliśm y w m niej lub w ięcej konsekw entny system . Idee te bardzo często są zgoła obce naszem u intelektow i i skutkiem tego d z ia ła ją h am u ­ jąco n a nasz rozw ój. W całym naszym organizm ie budzi się potrzeba zw alczenia ich. D arem nie je d n a k p ró b u jem y dokonać tego dzieła.

Środowisko, w którym żyjem y, nie m yśli tolerow ać jed no stek, które nie chcą poddać się p rz y ję tem u konw enansow i. Jeśli odw ażym y się sta­

nąć do w alki, grozi nam klęska. P o d d a je m y się i całe nasze życie idzie n a m arne. T o samo odnosi się do społeczeństw a n aw et całych n a ro ­

dów. M oże się zdarzyć, że cały n a ró d źle się czuje w atm osferze in te ­ lektualnej, p a n u ją c e j n a świecie. N ie um ie w ziąć ud ziału w wyścigu twórczym środow isk zagranicznych, w yco fuje się i rozpoczyna w ege­

tację.

A le b y w a ją i w ypadki przeciw ne. H isto ria uczy, że niek tó re n aro d y od b ierają sobie ko lejn o hegem onię k u ltu ra ln ą a od czasu do czasu zdarza się, że jakiś naród, z którym p rz e d tym nikt się nie liczył, w y ­ pływ a nagle n a poziom najw yższy. T a k było z A n g lią w wieku X V I-ty m i z N iem cam i w w ieku X IX -ty m , tak stało się z now oczesną lite ra tu rą rosyjską.

Z d arza się również, że jed en człowiek p o tra fi narzucić całem u św ia­

tu sw oją sztukę lub sw oją filozofię życia, jakko lw iek re p rez en tu je śro­

dowisko słabe. T rzeba je d n a k koniecznie, żeby n aprzó d izdobył stano-

(4)

w isko decydujące, albo żeby p o tra fił w ydobyć z w łasnego środowiska uk ry te w nim siły. Do pierw szych należał J a n Jak u b Rousseau, do d ru g ich G oethe.

Jeszcze słowo o załam aniach się tw órczych środowisk. Z a g a d ­ nien ie to je st niezm iernie ważne, bo up ad ek środow iska nasuw a przypuszczenie, że idea, w im ię której pow stało środowisko, była bez­

p łodna. P olacy pow ołani są osobliwie do zajm o w an ia się tą spraw ą, bo nigdzie życie środow isk tw órczych nie było tak krótkie jak w P o l­

sce. N iem al zawsze kończyło się n a tym , że całą spraw ę b ra ła w koń­

cu w ręce zag ran ica i ona dopiero doprow adzała j ą do końca. Dość powiedzieć, że nie um ieliśm y skorzystać z w ielkich m yśli K opernika i przypom nieliśm y sobie o nim dopiero w tedy, kiedy N iem cy uznali go za swego. Środowisko niskich tem p eratu r, stw orzone przez W ró ­ blew skiego i Olszewskiego, przeszło rychło w stan nieczynny. O sta­

teczne w yniki zostały uzyskane przez środow iska obce. T o sam o było z środow iskiem psychologicznym założonym przez prof. H einrich a.

W ielk i rom antyczny te a tr stw orzony przez naszych poetów zostaw i­

liśm y n a boku, czekając chw ili, aż stanie się p rzestarzały i n ie a k tu a l­

ny. D o naszej m uzyki ludow ej zabraliśm y się w mom encie, kiedy twórczość zagran iczn a przelicytow ała j ą w ielokrotnie. T o samo zro­

biliśm y z form izm em , któ ry m ógł rozw inąć się w renesans sztuki. Z byt p iln ie baczyliśm y, żeby p rzypadkiem nie tracić czasu n a bezpłodne w ysiłki. Z b y t rychło chcieliśm y zawsze izbierać owoce naszej pracy.

M yślę, że tę gorzką p ra w d ę pow inniśm y wreszcie uśw iadom ić so­

bie i zab rać się do rew izji tego a p a ra tu pojęciow ego, który zgotow ał n am tak ciężkie klęski. Rzecz jasn a, że nie idzie tu o przesądy lo k al­

n e — n a te sam e niebezpieczeństw a n arażo n e są wszystkie środow i­

ska. Idzie o to, że m y jesteśm y osobliwie w rażliw i i pochopni do d e­

p re sji i że to w łaśnie spraw ia, że nasze klęski sa szczegółu ;e dotkliw e.

Je śli zw rócim y się do h isto rii poszczególnych sztuk i nauk, to zoba­

czymy, że rozw ój ich polega n a przełom ach w ew nętrznych różnych śro­

dow isk w yw ołanych przez poszczególne jednostki. M yślę, że studium takich przełom ów je s t za jm u jąc e, tym b ard ziej że doprow adzić nas

■musi do zauw ażenia pew nych stałych p ra w roizwoju. N ie będę tu taj ro z p atry w a ł tych zjaw isk z p u n k tu w idzenia przyrodniczego, w edług recepty H ip o lita T a in e ‘a. N ie przychodzi mi też do głow y w daw ać się w dociekanie n a d tym , czy idee m ożna uw ażać za siły pierw otne, ja k tego chciał A lfre d F ouilłee, czy też raczej za skrócone opisy pew nych procesów m ózgowych ja k tego chcą m aterialiści. Je d y n y m sposobem p ra cy w te j dziedzinie w y d a je m i się dośw iadczalne podejście do za­

(5)

gadnienia. Jed y n ie w tedy, g d y n ap raw d ę u siłujem y w yw rzeć w pływ n a środowisko i jeśli zależy n am n a tym , żeby dan e środow isko o s i ą g u ^ wyższy stopień rozw oju, m ożem y zorientow ać się w niezw ykle zaw iłym splocie czynników działających, tak m niejw ięcej ja k szofer, co lo d o ­ skonale p an u je n a d m otorem , jakkolw iek niew iele wie o praw acl; te r­

m odynam iki. M yślę, że je d y n ie taka m etoda je s t dopuszczalna w t. zw.

naukach duchow ych. N ie d a je o n a oczywiście w yników efektow nych i wcale nie odpow iada n a p y ta n ia postaw ione przez tra d y c y jn ą filozo­

fię, ale w łaśnie o to idzie, że te p y ta n ia służyły n iejed n o k ro tm e do w prow adzenia zamętu.

Pozytyw iści w alczyli z tra d y c y jn ą filoizofią w im ię p o jęcia sensu i to sam o robią do dzisiaj. Sądzę, że ta d ro g a je st n iefo rtu n n a . D ąże­

nie do precyzyjnego sensu w spraw ach k u ltu ry duchow ej m usi d o p ro ­ w adzić prędzej czy później do p e d a n te rii i bezpło dn ej frazeologii.

N ie o sens p recyzyjny idzie, tylko o to , żeby nie przekraczać 0v an ic zagadnień konkretnych i nie zapuszczać się w zbyt daleko posunięte uogólnienia. N ie o jakieś ogólne p ra w a bytu czy staw a n ia się troszczyć się będziem y, ale o zasady praktyczne, o p arte n a p ry m ityw n ym do­

świadczeniu, takie w łaśnie, jak im i p o słu g u je się w spom niany wvżcj szofer. O graniczym y się do zasad prostych, n iem al banalny ch, które jed n ak o d dadzą niem ałe przysługi. M am n a m yśli zasady następ u iące:

1. Z tego, że dane środowisko po siad a w ielkie w pływ y i oparte jest n a silnych podstaw ach m ateria ln y c h nie w ynika, że po siad a tw órczą energię. Przeciw nie, pozory siły łączą się bardzo często z p u stk ą w e w ­ nętrzną i bezpłodnością.

2. Z tego, że d ane środowisko je st n iep o p u larn e i słabe nie w ynika, że idea, k tó rą reprezen tu je, je s t bezpłodna. Przeciw nie, n ależy się li­

czyć z tym , że prędzej czy później może pow stać w im ię tej sam ej idei nowe środowisko obdarzone w ielkim zapasem energii tw órczej i w ielką siłą zapład niającą.

Pierwszą zasadę nazw iem y praw em bezw ładności środow isk, d ru g ą praw em odrodzenia.

Znajom ość tych p ra w u w a ln ia nas od przesądu, jak o b y idee ko nały razem z środowiskam i i jak o b y fakty czna siła b y ła synonim em tw órczej energii. — Jeśli ktoś pozw oli sobie narzucić tak ie przesądy, to łatw o może być doprow adzony do dezorientacji. Jeśli ktoś raz da się p rz e ­ ko n ać, że w alka środowisk k u ltu raln y ch dokonu je się na podstaw ie ich

siły m aterialnej i uw ierzy, że opinia autorytetów , w y w ierających w pływ n a ogół n a podstaw ie przyzw yczajenia lub dzięki środkom czysto zew­

nętrznym , jest w yrazem faktycznego rozkładu energii tw órczej, to b ę­

(6)

dzie skazany n a zaw ody i niespodzianki. Może m u się zdarzyć, że przed jego nosem będzie leżał owoc d o jrza ły i soczysty, a on skona z głodu, nie odw ażyw szy się w yciągnąć po niego ręki. N ie zapom inajm y, że tak w łaśnie było daw niej z k u ltu rą m aterialn ą. Środow iska p an u jące tę p i­

ły w szelkie p róby n ow atorstw a w zakresie techniki.

P rzyk ład ów takich dostarcza h istoria w w ielkiej obfitości. W iem y, że k u ltu ra grecka nie zdobyła się naw et n a m łyn w odny, pozostaw iając

•go epoce alek san d ry jsk iej. W iem y, że w ynalazek d ruk u napoty kał n a opór sfer konserw atyw nych. A le za czasów G u ten b erg a opór taki nie m iał ju ż istotnego znaczenia. W iem y, że przesądy środow iska zostały w zakresie techniki n iem al zupełnie unieszkodliw ione i to pow inno być d la nas p o d staw ą do optym istycznego trak to w an ia spraw y k u ltu ry d u ­

chow ej.

D ru g ą dziedziną, k tó ra zdołała w znacznym stopniu wyzwolić się z oporu środow iska, są nauki ścisłe. W iem y, że daw niej odkrycia n a u ­ kowe zam ierały n a długie w ieki i odżyw ały w zgoła innym środow i­

sku. T a k było iz system em heliocentrycznym , a później z geom etrią nieeuklidesow ą i z teo rią M endla. D opóki ż y ją au torytety, które w m ło­

dości uzyskały dobrze zasłużoną sławę, a potem stanęły n a m artw ym punkcie, lub ich uczniow ie, którzy w gruncie rzeczy nic wspólnego z tw órczością nie m ieli, ale za to p o trafili doprow adzić do doskonałości dok try n ę m istrzów, dopóty najoczyw istsze p ra w d y skazane są n a w y­

cieranie kątów . Z je d n e j strony zręczny im produktyw otoczony aureo ­ lą najw yższego au to ry tetu , z d ru g iej tw órca praw dziw y w roli niesm a­

cznego n a trę ta , któ ry w yw ołuje niepotrzebny h ałas dokoła niepo żąda­

nej fikcji. N ik t nie liczy się z jego zdaniem . L udzie id ą n a pasku w y­

jało w io n y ch autorytetów n ieraz przez długie lata, dopóki nie p rz y j­

dzie m om ent ostatecznego rozkładu i zaduch złośliwy nie dotrze do ich nozdrzy. W te d y dopiero nadchodzi m om ent zw ycięstwa tw órczej m yśli, ale zw ycięstwo to nie zawsze dokonuje się łatw o. Czasem po­

trzebne są długie okresy w alki. Bolesne naw roty. Chw ilow e porażki.

A le dopóki idzie o nauki ścisłe, cały ten proces jest coraz szybszy i co­

raz łatw iejszy do opanow ania. Je st godne uw agi, że dzieje się to kosz­

tem nau k duchow ych, lite ra tu ry i sztuki.

W tych w łaśnie dziedzinach, które w średniow ieczu ro zw ijały się z łatw ością, pom im o społecznego ucisku, obserw ujem y dzisiaj coraz większy opór środow isk m artw ych p rzypom inający niekiedy najlepsze czasy ikonoklastów , a zarazem coraz większą wiotkość i nietrw ałość środow isk n ap raw d ę twórczych. Raz po raz środow iska takie rozbły­

skują, p o ry w a ją za sobą całe m iasta i k ra je , o tw iera jąc piękne p e r­

(7)

spektywy, n a to tylko, żeby po p a ru latac h rozpłynąć się i nie p o zo sta­

wić po sobie nic prócz zaw odu i żalu. Je st z ty m w łaśnie tak, ja k było w średniow ieczu z naukam i ścisłym i. Idzie o to, że z łatw ością m ożna wyśledzić te sam e argum enty i te sam e m ajak i i to sam o stw arzanie fikcyjnych w rogów społeczeństwa. W szędzie istn ieje posługiw anie się środkam i m aterialn ym i, ostracyzm em i wrzaskiem .

II

J e d n ą z najw iększych trudności, ja k ą m am y do zw alczenia w a n a li­

zie zagadnienia środow iska są n ieporozum ienia w yrosłe raizem z n a ro ­ dzinam i tego zagadnienia.

W iem y, że koncepcję środow iska stw orzył H ip o lit T a in e i zw iązał j ą z bardzo pow ierzchow nym p ogląd em n a św iat, o p arty m n a je d n o ­ stronnym i n ied o k ład n y m u jęciu w yników ówczesnych b a d a ń p rz y ro d ­ niczych.

T e o ria jeg o p o leg ała n a w ysunięciu trzech zasadniczych w arunków twórczości: rasa, otoczenie i m om ent. W y g lą d a ło to tak, że pow stanie w ielkich centrów k u ltu ry zależne je st w yłącznie, albo p raw ie w yłącz­

nie, od w arunków zew nętrznych. P o g ląd ten okazał się b ardzo w yg od ­ ny dla silnych centrów artystycznych, nic więc dziw nego, że był przez nie lansow any. Środow iska słabsze p rz y jm u ją go bezkrytycznie i opie­

r a ją n a nim uspraw iedliw ienie niem ocy swoich lok alnych wielkości.

T e o ria T a in e ‘a m a n a pozór ch a ra k te r przyrodniczy, ale w rzeczyw i­

stości jest zaprzeczeniem stanow iska przyrodniczego. W arto ść n au k przyrodniczych polega n a tym , że nie tylko pozw oliły nam zorientow ać się w świecie m aterialn y m , ale także przystosow ać go do naszych potrzeb do takiego stopnia, że zm ieniliśm y pow ierzchnię naszego globu i stw o­

rzyliśm y now e w arunki życia. P o m ijam tu u jem n e strony tej now ocze­

snej m etody i niebezpieczeństw a tkw iące w ten d en c jach posunięcia jej zbyt daleko, jak ie np. spotykam y w książkach prof. J u lia n a H u x le y ‘a.

T rzeba baczyć, żeby analiza pojęć nie pozostaw ała w tyle za w y n alaz­

kam i, jak to m a m iejsce za naszych czasów. T a k ie teorie, które zm u­

szając nas do k ręcenia się wr kółko w w aru n k ach odziedziczonych po przodkach, nie m a ją nic w spólnego z m eto d ą przyrodniczą, p rzypom i­

n a ją natom iast bardzo silnie m itologiczny po g ląd n a św iat H indusów . W iadom o, że indy jsk a teo ria w ędrów ki dusz i o p arte n a niej p raw o kast doprow adziły do m arazm u je d n ą z najw iększych ku ltu r. Szło o to, że p ró b a w ydobycia się z kasty nie tylko b y ła bezcelowa, ale ucho­

(8)

d ziła za zbrodnię. W tych w arunkach postęp by ł niem ożliw y. Zw rócę tu ta j uw agę n a z a jm u jąc y szczegół podkreślony przez M ax a W eb era.

Asceci, obdarzeni siłą m agiczną, uw ażani byli nie tylko za nadludzi, ale, jeśli tak wolno powiedzieć, za nad-bogów . Z d arzy ło się, że tak ą siłę m agiczną zdobył jak iś przedstaw iciel najniższej kasty, postaw ionej n a poziom ie niew olników . W ów czas szlachetny rycerz odciął m u gło­

wę jak o św iętokradcy. Z am iast pow iedzieć: skoro ten człow iek w zniósł się na takie w y ż y n y , to w id oczn ie klą trm , ciążąca n a d jeg o kastą, jest przesądem — w olał pow iedzieć: skoro tak nisko postaw iona istota od­

w ażyła się w znieść na ta kie w y ż y n y , to popełniła n a jnikczem n iejszą zbrodnię i zasłużyła na karę.

M usim y dziś od now a zacząć od zdrowego rozsądku i m usim y przy jego pom ocy zw alczać przesądy odziedziczone po czasach m inionych.

Do takich przesądów należy te o ria środow iska H ip o lita T a in e ‘a.

N ie będę tu ta j zajm ow ał się błędam i w in terp re tacji determ inistycz­

n ej koncepcji św iata, ja k a przyśw iecała T a in e ‘owi. P rag n ę tylko zw ró­

cić uw agę n a to, że jest ona bezsilna wobec zagad nienia k ry teriów w a r­

tościujących. W szystko zależy od tego, ja k ie przyjm iem y k ry teria, a w ybór zależny je s t od środow iska, do jak ieg o należym y. T a k np. H i­

polit T a in e nie w ątp ił ani n a chwilę, że m alarstw o doszło do szczytu w G recji, potem w renesansie w łoskim , a potem jeszcze w sztuce fla ­ m an d zk iej i do tego założenia przystosow ał sw oje rozw ażania. Jest zabaw ne czytać dzisiaj d eklam acje T a in e ‘a n a tem at ,,wesołości i w er­

w y greckiej i potrzeby szczęścia żywegot i d otykalnego", n a tem at ,,uroczej swobody um ysłu, n a d m ia ru tw órczej wesołości, pow abnego szału w yobraźni, k tó re z n ie w a la ją dziecko, aby ciągle tw orzyło m ałe poem ata, w tym tylko celu, żeby dać pole n ag le rozbudzającym się no­

w ym i zbyt żyw ym zdolnościom 11. Bo dzisiaj wiem y, że G recy byli n a ­ rodem p rym ityw nych w ojow ników , którzy odegrali w stosunku do w sp an iałej k u ltu ry artystycznej egejskiej tą sam ą rolę, ja k ą G erm anie o d eg rali w stosunku do k u ltu ry grecko - rzym skiej. Solberg i Cross zw rócili uw agę n a fcoi, że E gejczycy pozostali najliczn iejszą w arstw ą społeczeństw a greckiego i że oni w łaśnie z n a tu ry rzeczy stanow ili większość artystów zaw odow ych. W y ra z y greckie: cytra, dytyram b, hym n, ty ran , narcyz — są pochodzenia egejskiego. Św iadczy to o tym , że zdobyw cy nie p rzynieśli ich z sobą z północy. N ie potrzeba zresztą zbyt głębokich b ad a ń , żeby spostrzec w ielką zależność w az greckich od sztuki W schodu. Idzie tylko o to, czy rzeźba grecka b y ła istotnym po ­ stępem w stosunku do sztuki w schodniej, czy tylko rozw inięciem jed n ej

(9)

z tkw iących w n iej możliwości. Z a czasów T a in e ‘a wszyscy m ieli o tej spraw ie sąd w yrobiony. D zisiaj zd an ia są podzielone.

O zew nętrznych w arunk ach środow iska zauw ażyć w a rto co n astę­

puje. W roku 1865, kiedy w yszła filozofia sztuki T a in e ‘a, F ran cu zi nie m ieli jeszcze am bicyj kolorystycznych. T a in e ‘ow i nie przyszło do g ło ­ wy, że jeszcze za jego życia P a ry ż stan ie się kolebką im presjonizm u.

B ył pew ny, że koloryt je st przy w ilejem W e n e c ja n i H o len d ró w i ro z­

p isyw ał się szeroko n a d w pływ em silnego n aw o d n ie n ia okolic położo­

nych u u jścia w ielkich rzek do m orza i w pływ ie w ilgoci n a g rę barw w atm osferze. N ie w iedział, że ju ż znacznie przed n im „ P a n T ad e u sz11 zalecał kapryśny klim at litew ski jak o najw łaściw sze otoczenie d la m a­

larza, nie w iedział, że kiedyś będzie się w iele pisało o osobliw ym uroku barw w atm osferze P a ry ż a i że z n a jd ą się w Polsce artyści, którzy bez­

w zględnie tw ierdzić będą, że w Polsce k o n tu ry są zbyt w yraziste, b a r­

w y za ostre i że dlatego w łaśnie n ie m a m ow y o tym , żeby u nas roz­

w inęło się szczytowe m alarstw o.

Do bardzo podobnych paradoksów prow adzi teo ria geniuszów , o ile do n iej zastosujem y m etodę T a in e ‘a. P o jęcie geniusza je st w wysokim stopniu n iejasn e i zw iązane je st ze sm akiem arty styczny m danego spo­

łeczeństw a. Jeśli przeniesiem y k ry te ria jed n eg o środow iska do d ru g ie­

go, okaże się, że nie b ęd ą działały i doprow adzą do d ep ry m u jący ch re- fleksyj. Dość powiedzieć, że w X I X w. k ry te ria niem ieckie d ziałały z takim naciskiem , że uległo im naw et tak silne środowisko, ja k ie stw o­

rzy ła F ra n c ja . Ja k o g o d n ą uw agi ilu strację tego stan u rzeczy, zacytu­

ję m o d n ą książkę K retschm era p. t. L udzie g en ialn i. K siążka ta p o d yk ­ tow ana je st szlachetnym dążeniem , ale p rz ep o jo n a je st zm orą suge­

stii rasistycznej doi głębi. Ż eby to spostrzec, w ystarczy p rzejrzeć p o r­

tre ty i odczytać spis nazwisk. N ie m a tam poza C hopinem ani jed n eg o nazw iska polskiego, a z R o sjan w ym ieniony je st tylko D ostojew ski, ale do tego przyzw yczailiśm y się poniekąd. N a to m iast u d erzając y jest brak S tendhala, B alzaka, V e rla in e ‘a, B au d ela ire‘a, W ik to ra H ugo, F lauberta, G eorge Sand, Z oli, C ezanne‘a. G a u g u in ‘a, M atisse‘a, P icas­

so^, D ebussy‘ego, Poincarego, C urie-S kłodow skiej, de B rog lie‘a i t. d.

Równocześnie mówi się o średnim m alarzu historycznym R ethelu, takim m niej w ięcej ja k nasz C ynk albo Eliasz R adzikow ski, n a rów ni z V an Dyckiem i w ym ienia się popraw nych, sentym entaln ych rzem ieślników , takich jak Leibl, R ichter, lub T hom a. Jeszcze gorzej p o trak to w a n a jest lite ra tu ra . T u ta j sy p ią się nieznane nazw iska ja k z rogu obfitości. N a szczęście znalazłem w śród nich poczciwego Scheffela, którego powieść o „E kk eh ard zie“ , uzn an ą przez a u to ra za arcydzieło, czytałem z ko­

(10)

nieczności za czasów g im nazjalnych, om dlew ając z nudów . Pozwolę sobie zauw ażyć, że takich geniuszów m ieliśm y i m am y n a fu n ty i m o­

glibyśm y ich eksportow ać n a w arun kach dum pingow ych.

U w agi te w skazują, że zagadnienie środow iska łączy się z bardzo dużym i trudnościam i. P opro stu idzie o to, że nie m ożemy oderw ać się od przeszłości, a przeszłość nie jest nam d an a jako jak aś obiektyw na w artość, ale jak o zlepek p ra w d i przesądów tru d n y do rozw ikłania.

T rz e b a znaleźć w łaściw ą drogę pom iędzy m eg alo m an ią a zbyt daleko posuniętym krytycyzm em . W y d a je mi się, że cel ten m ożna osiągnąć, jeśli zw róci się uw agę n a fa k t zasadniczy, że w artości k u ltu raln e n a ­ leży b ra ć razem z pog ląd em na św iat obow iązującym w dan ej epoce i liczyć się z tym , że to, co było w ażne w czoraj, może być dziś bez znaczenia.

III

U m ysłom tw órczym należy przeciw staw ić estetów t. j. takich ludzi, którzy „ n ie w iedzą co robić z sztuką i dlatego szuk ają surogatów in te­

lektualnych, kiedy z próżności albo z ciekawości albo z innych w zglę­

dów p rz y jd z ie im pokusa zajęcia się sztuką“ . C y tu ję M iillera-F reien - felsa*). M iiller-F reien fels pośw ięcił godny uw agi ustęp psychologii tych typów , przy czym zaznaczył, że w niektórych okresach one tylko zo stają n a placu. Isto tą ich jest w alka o treść. Oczywiście nie o tę treść nieuchw ytną, k tó rej od form y oddzielić nie podobna i k tó ra jest w yrazem tęsk n o ty ludzkiej do w ypow iedzenia uczuć nie dający ch się sform ułow ać. T a treść stanow i istotę sztuki i je st niedo stęp na wszelkiej d y sk u sji i w szelkiej analizie. A le im chodzi o treść ra cjo n aln ą, o j a ­ kieś zagad nien ie pseudo-naukow e takie, żeby m ożna było kontrolow ać, czy wszystko je st w porządku, czy przypadkiem au to r nie popełnił j a ­ k iejś niekonsekw encji, czy nie d ał unieść się zbyt daleko tem p eram en ­ towi. D zieło sztuki, wobec którego zaw odzą te m etody, budzi w nich żyw iołow ą odrazę. M yślę, że rodzi się z tego w iele szkody i w iele nie­

p otrzebnej zgryzoty. Esteci d z ia ła ją h am ująco n a rozwój sztuki i z tego w łaśnie pow odu byli zawsze i są przedm iotem ostrych ataków . Sam atako w ałem ich n ieraz nam iętnie, przekonałem się jed n ak , że to jest zgoła bezcelow e; że robi im się krzyw dę, bo nie m a nic b ard ziej w zru­

szającego, ja k istota głęboko czująca, k tó ra n ap raw d ę chciałaby od­

nieść się spraw iedliw ie do tego, co dzieje się dokoła, i stw arza nieraz niezm iernie skom plikow ane ap a ra ty , żeby przerzucić pom ost pom iędzy

*) D ie Psychologie der K unst T eubner, 1912, I. p. 78.

(11)

sobą a rzeczyw istością artystyczną. A p a ra ty te, któ re oczywiście są po- p ro stu dziełam i naukow ym i z zakresu estetyki, są n ieraz sam e osobli­

w ym i dziełam i sztuki i m ogą przyczynić się w pew nym stopniu do p o d ­ niesienia k u ltu ry środowiska. Nieszczęście chce, że p ra w ie zawsze chy ­ b ia ją celu i praw ie zawsze z a b ija ją ro d zącą się w ich oczach sztukę.

Z aczyna się od idealizow ania w ielkiej twórczości i staw ian ia je j n a tak wysokim poziomie, że nic rzeczyw istego, w ystępującego bez osłonek zszytych z kultu la t m inionych, nie może dostąpić godności w ielkiego dzieła sztuki. Kończy się n a tym , że od poko lenia d ziałającego w łaśnie tera z w ym aga się b ardzo m ałoi nie żąd a się w cale wielkości ani o ry ­ ginalności. Chce się tylko, żeby doskonaliło' i przeżyw ało do głębi to, co je st gotowe i zabronzow ane przez d łu g o letn ią trad y c ję.

T e n stan rzeczy je st zjaw iskiem n atu ra ln y m , p o w tarzając y m się sta ­ le. T a k było w G recji za czasów je j rozkw itu, kiedy to twórczość k ła ­ dziono n a karb tytanów , artystów w spółczesnych uw ażano za rzem ie­

ślników. Je d y n y w y jątek stanow ili filozofow ie i poeci, ale po d w a ­ runkiem , że nie przychodziło im do głow y u p ra w ian ie eksperym entów i w yw ieranie w pływ u n a p rz y ję te zw yczaje. O tym niezm iernie z a jm u ­ jący m odróżnieniu, na które zw rócił ostatnio uw agę p rof. T atarkiew icz, nie b ęd ę tu ta j m ów ił. Idzie mi ty lk o o to* że i w je d n y m i w drugim w ypadku nie było mowy o tw orzeniu czegoś now ego, czegoś co by w y­

kraczało poiza granice uświęcone tra d y c ją . Je st godne uw agi, że ci sam i G recy stali się dla n astępnych pokoleń synonim am i twórczego g e­

niuszu i że n ik t inny, tylko oni w łaśnie posiedli przyw ilej w p ro w ad za­

n ia now ych w artości, poiza które nikt nie m iał p ra w a w ykroczyć w spo­

sób rażący.

S łynny W in ck elm an n d o p atry w ał się w p re te n sjo n a ln e j i m dłej grupie L aokoona p rostoty i cichej w ielkości i te w łaśnie p rzy m io ty okre­

ślał jako id eał sztuki. M etoda W in ck e lm a n n a zaw ażyła n a losach este­

tyki X I X w. i do dzisiaj żyje w dziełach w ielu filozofów.

J e st dobrze przypom nieć, że W in ck e lm a n n w y w arł ogrom ny w pływ na m alarstw o niem ieckie robiąc z niego czystą pozę, b ardao bliską a t­

mosferze zebrań tow arzyskich n a p ro w in cji. W p ły w ten sięgnął n aw et poza granice N iem iec, ja k o tym św iadczy g ru p a H oracju szów i K u ria- cjuszów D avida. Je st zaiste ciekaw e, dlaczego takie w łaśnie teorie przyjm ow ano bez n ajm niejszego oporu. M yślę, że isto tną przyczynę stanow iła atm osfera spokoju i życzliwej wyroiziimiałości, ja k ą z sobą przynosiła.

W sztuce propagow anej przez W in ck e lm a n n a wszystko było zrozu­

m iałe d la ludzi średnio w ykształconych, nic nie budziło niepokoju,

(12)

nic nie w ym agało wysiłku. T e n sam n astró j d a je się obserwować jesz­

cze dzisiaj. T o le ru je się n a jd a le j n a w e t po sun iętą rew olucję, tak ą np., ja k ą był im presjonizm , pod w arunkiem , żeby ju ż należała do przeszło­

ści i pozostaw ała w stanie rów now agi. Idzie o to, że przeszłość ta może być bardzo świeża, tak niedaw na, że pam ięć o w strząsach, jak ie w yw o­

łała, jeszcze nie zd o łała się zatrzeć. T rzeb a tylko, żeby to wszystko zdo­

łało w yznaazyć sobie granice, żeby było pew ne, że nie będzie żadnych niespodzianek i żadnej samowoli. Jest, to, że się tak wyrażę, determ i- nizm a rebours.

P o słu g u ją c się językiem , któ ry ju ż dzisiaj zyskał sobie praw o obyw a­

telstw a, m ożna pow iedzieć, że istotę przew rotów artystycznych stanowi przejście z je d n e j rzeczywistości w drugą. Jeśli przejście to dokonuje się powoli, tak ja k to było w R enesansie, jeśli p rzed R afaelem jest M an teg n a, a R afael przed C o rregio‘em, to w tedy nie m a m iejsca na dziw actw o ani n a opór estetycznych autorytetów . Co n ajw y ż ej w ystę­

p u ją takie w strząsy, ja k ie w iążą się z w y bujały m i indyw idualnościam i, takim i ja k M ichał A nioł. Jeśli natom iast przejście jest zbyt nagłe, to u le g a ją w strząsow i przede wszystkim sam i tw órcy, p ory w ając za sobą jednostki w rażliw e. W y tw a rz a się b ru ta ln a n ie to le ra n c ja wobec tra d y ­ cji, rozlew a się m orze frazesów niezrozum iałych. G dyby było pewne, że to są reflek sy praw dziw ego artystycznego n atch n ie n ia i że z nich n a ­ p raw d ę zrodzi się w ielka sztuka, to oczywiście należałoby odnosić się do nich z p e łn ą w yrozum iałością. Idzie je d n a k o n ieodłączną od tych zjaw isk blagę. Co z n ią zrobić i czy m ożna się dziw ić uczciwym este­

tom, że n a n ią się o b u rz ają i ciskają kam ieniem ? M yślę, że tem u tylko w olno ciskać kam ieniem , kto je st bez grzechu.

S p raw ę tę m ożna objaśnić następ u jący m przykładem , zaczerpniętym z te j dziedziny, w której twórczość uznana je st pow szechnie i bez za­

strzeżeń, a m ianow icie z techniki. Jest w iadom e, że w ielkie koncerny p ła c ą doskonałe pen sje specjalistom , których zadan iem jest dokonyw a­

nie w ynalazków . Oczywiście połączone jest z tym duże ryzyko, bo n ie­

raz kosztow na, d łu g o letn ia p ra c a idzie n a m arne. A le tym nikt się nie zraża, bo jeśli tylko raz w ynalazek się uda, to wszystkie straty pokryte zostaną w ielokrotnie. T o sam o zjaw isko w y stęp u je w górnictwie, w h an d lu , no i last not least w n aukach ścisłych. W je d n e j tylko dzie­

dzinie, a m ianow icie w tym w szystkim , co jest po d staw ą k u ltu ry d u ­ chow ej, n ie w olno pozw alać sobie n a ryzykow ne eksperym enty. N iech sza le ją inżvnierow ie, b ank ierzy i kupcy, ci sami, którzy, ja k n a to zw ró­

cił uw agę Je rz y Stem powski w za jm u jąc ej rozpraw ie „C him era jak o zw ierzę pociągow e", uczyli się w pew nym okresie m etod postępow ania

(13)

ad futurystów . N iech dyktatorzy i m inistro w ie p ro p a g a n d y w y w ra c a ją do góry nogam i podstaw y filozofii, socjologii i p raw a. T y lk o a r ty ­ ści, literaci i poeci niech będą grzeczni. N iech im p rzy pad kiem nie przychodzi do głow y pozw alać sobie n a posunięcia ryzykow ne. N iech baczą n a każdym kroku, żeby byli fachow cam i w najściślejszy m tego słowa znaczeniu i w zoram i solidnych obyw ateli. Z aiste je s t tru d n o nie pisać satyry. N ic dziwnego, że te drażn iące zjaw isk a w y w ołały reakcję.

Idzie' tylkot o to, że zasada ta tra f ia k u lą w płot, bo artystom i ta k nie d a je chleba, poza nielicznym i w y jątk am i, ale o dbiera im to, co było ich jed y n y m przyw ilejem , w olność tw orzenia w ed łu g w łasnego sm aku i folgow ania w łasnej w yobraźni.

Im bardziej artyści chcą być rzeczowym i, im głębiej esteci z a p u ­ szczają się w u zasadnienie obiektyw nych k ry terió w w a rto ścio w an ia d zieł sztuki, tym m niej je st sztuki i tym m niej je st tęsknoty za sztu­

ką. A tym czasem życie dostarcza coraz b ard ziej n iepo kojący ch w zru­

szeń, coraz w ięcej kłam stw a i w p ió rk a boh aterstw a u stro jo n ej zbro d­

ni. Jakżeż tu do takich spraw odnosić się obiektyw nie? Czyż n a p ra w ­ dę nie będzie ju ż wolno artystom w zruszać się do głębi, przejm ow ać się n ied o lą pokrzyw dzonych, cieszyć się m om entam i w y tch n ien ia i tę ­ sknić za lepszą przyszłością? Czyż rzeczywiście tak będzie, że zabro nią n am je d n e j tylko rzeczy, k tó ra w średniow ieczu b y ła n a p ra w d ę w ie l­

k a i piękna, t. j. poezji i sztuki? Czyż nie dość, że zam ien ią n as w m a­

szyny, ale zakażą nam jeszcze tęsknić za in n ą rzeczyw istością i delekto ­ w ać się naszym m aszynow ym życiem, podziw iać je i chw alić?

O biektyw ny spokój w tak ich w aru n k ach przed staw ia się zaiste ja k z d rad a. N ie p o ra przecież stw ierdzać to, co je st i nie ruszyć palcem , żeby tak nie było.

(14)

L U D W I K FRZJDE

BRZOZOWSKI JAKO WYCHOWAWCA

(Z P O W O D U W Y D A N IA L E G E K D ZJ M Ł O D E ] P O L SK I).

W kolei D ziel W s zy s tk ic h S tanisław a Brzozowskiego, w ydaw anych przez In sty tu t L iterack i w W arszaw ie, u k az ała się w now ej edycji L eg en d a M ło d e j Polski.

D ziw nie ułożyły się losy tej książki. Pierw szy je j n ak ład , w ydany w r. 1910, rozszedł się natychm iast, tak że ponow iono go już w roku następnym . Je s t to m ia rą w rażenia, ja k ie L egenda w y w a rła n a czy­

ta ją c e j publiczności. N iestety, bezpośrednie św iadectw a reak cji czy­

telników p raw ie do n as nie doszły; Brzozowski zn ajd ow ał się wówczas n a indeksie, ciążyło n a n im hańbiące oskarżenie o zdrad ę i choć wiele o L eg en d zie m ówiono i dyskutow ano, pisano o niej m ało, a jeszcze m n iej ogłoszono drukiem . Z biegiem czasu pierw sze w rażenie się za­

ta rło ; później w zam ęcie czasów nie było kom u w racać do p rzerw a­

nego w ątka. Pism Brzozowskiego nie przedrukow yw ano; młodsze poko­

lenie znało a u to ra L e g e n d y głów nie z im ienia, które tym czasem rosło, zyskiw ało blask, w chodziło do katechizm u w ielkich im ion lite ratu ry p olskiej. C hętnie Brzozowskiego cytow ano (głów nie n a poparcie ak tu ­ alnych, n ajsprzeczniejszych nieraz, stanow isk ideow ych)v m ało go je d n a k czytano, a jeszcze m niej rozum iano. A u to r L e g e n d y M ło d ej P olski stał się pow oli boh aterem w łasnej legendy.

D op iero dziś zaczyna się rozpraszać m giełka p rz y sła n ia jąca postać zagadkow ego człow ieka i pisarza. Pierw szy Suchodolski w ytyczył w swej m onografii głów ne linie jego ew olucji ideow ej. Obecne w y­

d a n ie zbiorow e stanie się z pew nością im pulsem do dalszych badań, a p rz ed e w szystkim um ożliw i m łodszem u pokoleniu zapoznanie się 'z m yślą Brzozowskiego. N adchodzi więc p o ra zasadniczego rozrachunku z Brzozowskim. T rzeb a spraw dzić legendę, ja k a się wokół niego w y­

tw orzyła, ponow nie przem yśleć jego problem atykę i z a ją ć wobec niej sam odzielne stanowisko.

R ozw ażania n a d autorem L e g e n d y m ogą iść w różnych kierunkach.

T u ta j z a jm u je nas twórczość Brzozowskiego ze stanow iska współcze­

snego, z p u n k tu w idzenia rzeczywistości ak tu aln ie przeżyw anej. Jak ie w artości w ychow aw cze in potentia z a w iera ją się w pism ach Brzozow­

(15)

skiego, w ja k im stopniu pism a te m ogą stać się źródłem ożywczych p raw d d la współczesnego pokolenia — oto spraw y, o których tu bę­

dzie mowa. Zasadniczo przedm iotem naszych rozw ażań je st L eg end a M ło d ej P olski, dla pełności je d n a k obrazu w ciągniem y w tok m yśli rów nież in ne pism a Brzozowskiego, a zw łaszcza dziełko o kry ty ce lite ­ rackiej w Polsce, Idee, G łosy w śród nocy o ra z przedm ow ę do w yboru pism N ew m ana.

W dziele Brzozowskiego w yodrębnim y pięć autonom icznych czyn­

ników oddziaływ ania. P iz esu w a ją c się po nich, p rzenikniem y stop­

niow o z pow ierzchni L e g e n d y w głąb je j treści. N a początku: styl.

S tyl Brzozowskiego to, ja k w iadom o, in te g ra ln y elem ent jeg o tw órczo­

ści m yśłicielskiej. P rzypom nijm y, co pisze o tym Suchodolski: „K siąż­

k i jego nie m iały dow odzić — m iały działać, d lateg o są przesiąknięte

•na wskroś duchem w alki i polem iki; styl ich tętn i n am iętno ścią oburze­

n ia ; myśli s ta ją się nakazam i; teorie i p o g ląd y p rz y b ie ra ją ch a rak ter mitów, których nie należy pojm ow ać in telek tu alisty czmie“ . N ie będzie­

m y się tu kusili o p e łn ą ch araktery stykę środków eksp resy jny ch B rzo­

zowskiego; styl L eg en d y za jm u je nas o tyle, o ile stanow i sam oistny czynnik oddziały w ania wychowawczego — do pew nego sto pn ia w o d er­

w a n iu od tem atu i dyrektyw ideologicznych.

D rugim po stylu „elem entem pedagogicznym 14 L e g e n d y je s t k ry ­ ty k a literacka. Brzozowski jak o k ry ty k od eg rał rolę doniosłą; w pływ y jegol w tej dziedzinie były i są najw iększe; ja k się zd a je jed n ak , do ­ tychczas nie udało się u ją ć jego m etody krytycznej w kilku jasn ych i zw ięzłych form ułach. S próbujm y spełnić to zadanie o p iera jąc się na p o rtre ta ch duchowych pisarzy w L eg en d zie oraz n a w yw odach teo re­

tycznych w dziełku o krytyce i w Głosach w śród nocy. U staliw szy tę zasadniczą podstaw ę działalności krytyczn o -literack iej m ożna będzie ustalić ch a rak ter i w artość oddziaływ ań B rzozow skiego-krytyka.

Jak w iadom o jed n ak , zagad n ien ia literackie nie były d la au to ra L egendy problem am i ostatecznym i. Poprzez nie w chodził on w krąg innych problem ów, do których i m y z kolei będziem y m usieli się zwrócić: zagadnień kultury. P o d ty tu ł L e g e n d y M ło d e j P olski brzm i:

S tu d ia nad stru k tu rą duszy k u ltu ra ln e j. W tym zakresie w yodrębni­

m y dwie strony: filozoficzną oraz ideologiczną. Brzozowski oddziaływ ał n iejak o podw ójnie: jak o re p rez en tan t pew nej o rien ta cji filozoficznej w dziedzinie kultury i jak o szerm ierz pew nego id eału ku ltu ralneg o.

N a stę p n ą spraw ą, k tó rą om ów im y, je st ideologia społeczno-poli­

ty czn a L eg en d y. N ie m a w ątpliw ości, że książka ta o d eg rała rolę w d ziejach polskiej m yśli politycznej. Co w ięcej, dziś jeszcze oddzia-

(16)

ly w a n a czytelnika w pew nym kierunku ideow o-politycznym . W brew rozm aitym in terp re tato ro m , p rz y k raw a jący m m yśl Brzozowskiego na użytek sprzecznych program ów , pism a jeg o p o sia d a ją w yraźną kon­

sekw encję społeczno-polityczną i jed n oznaczny sens wychowawczy w tej dziedzinie. T e n sens postaram y się w ydobyć i ocenić.

O statn ią sfe rą w ychow aw czej treści L e g e n d y , k tó rą w yodrębnim y, jest postawia osobista Brzozowskiego. Szczególną cechę pism tego my­

śliciela stanow i ich osobisty, m onologow y charak ter. Brzozowski stale p odkreśla sw o ją obecność, n ieustannie przypom ina się czytelnikowi i n arzuca m u sw ój, w pew ien sposób w ystylizow any, obraz. T e n obraz duchow y m a niew ątp liw y sens pedagogiczny. P ostaw a osobista Brzo­

zowskiego uk azu je się nam jak o w zór idealny, jak o w zniosły przykład głębokiego życia w ew nętrznego. W y p a d n ie j ą więc scharakteryzow ać i z a ją ć wobec n iej stanowisko.

Styl m yślenia i p isania, k ry ty k a literacka, filozofia k u ltu ry i ideo­

lo g ia k u ltu ra ln a , ideologia społeczno - polityczna, postaw a osobista

>— oto kolejn e szczeble drab in y , k tó ra zaprow adzi nas w głąb L eg en ­ d y M ło d e j Polski. Z każdego szczebla odsłoni się nam inna p ersp ekty­

w a — każdy z pięciu czy sześciu naszych przekrojów ukaże inny sens L eg en d y. Raz u jrzy m y w n iej „dziennik rekonw alescencji1' pisarza;

k iedy indziej — zbiór studiów psychologiczno-krytycznych o K aspro­

wiczu, S taffie, Żerom skim , W ysp iań skim ; kiedy indziej znowu — m a­

nifest ideow o-polityczny, przełom ow y czyn m yśli polskiej w czasie pauzy m iędzy u padkiem rew olucji 1905 r., a w ym arszem Legionów Piłsudskiego. T ak ic h przekrojów , konkretnych „p ro b lem aty zacy j“ , moż­

n a przeprow adzić, oczywiście, w iele. Bez nadziei „w yczerpania"

L e g e n d y .

I

O drębny c h a ra k te r stylistyczny pism Brzozowskiego, w iążący się jak o ś z ich m yślow ą stru k tu rą, nieraz ju ż zw racał uw agę krytyków . N ie bez słuszności też staw iano Suchodolskiem u zarzut, że w swej m o­

n o g ra fii nie u w y d a tn ił osobliwego tonu m yśli Brzozowskiego. Z arzu t ten pow tórzył się kilk ak ro tn ie; pozytyw nie jed n ak próbow ał określić sty l a u to ra L e g e n d y tylko K azim ierz W y k a w szkicu O ocenie m yśli B rzozow skiego (P ion nr. 26 z r. 1934). W y k a p rzeprow adza tu za B en d ą ciekaw e rozróżnienie m iędzy filozofam i w typie L eibnitza, K an­

ta, H eg la, a pisarzam i w ro d z aju B ergsona czy Brzozowskiego. P ierw ­ si b u d u ją system y, p o d a ją czytelnikow i pew ną ilość uporządkow anych

tw ierd zeń ; d ru d zy — to tw órcy w ziu sze ń filo zo ficzn ych , poruszający

(17)

równocześnie myśl, uczucie i wolę; to — o rg an izatorzy osobowości czy­

telnika.

R ozróżnienie to nie w yczerpuje je d n a k problem u. Z in n ej strony zobaczymy go w świetle słów Brzozowskiego o Sorelu, k tó re m ożna bez w ahania odnieść do a u to ra L eg en d y . Brzozowski pisze: ,,d la każdego, kto oswoi się ze stylem Sorela, przesyconym życiem m yśli n a gorącym uczynku schw ytanej — m dłym m usi stać się wszelki in ny sposób p i­

sania. S orel nie bu d u je architektonicznych całości literack ich, ale b u ­ d u je sam ą myśl w głow ie czytelnika... on to n ajd o sk o n ale j dziś w ła ­ da m eto d ą przechodzącą od w yników m yślow ych do sam ego procesu życia, które je stw orzyło".

Przytoczone zdan ia m ożna bez zastrzeżeń zastosow ać do c h a ra k te ry ­ styki stylu L egendy. Je st bow iem osobliw ą cechą tej książki, że nie k ształtu je je j m y śl uform ow ana, św iadom a swych celów i przesłanek i ro zw ijająca się z p ro s to lin ijn ą konsekw encją, ale w y p ełn ia j ą n ie ­ spokojny proces m yślo w y, toczący się bez odpoczynku, bez pauzy, bez początku i końca, niep ew n y siebie i swego m iejsca w świecie. T en styl jednych poryw a, innych szokuje, ale nik t z czy tających n ie p rze­

ślizgnie się po nim obojętnie. N iem n iej osobliw a jest kom pozycja L eg en d y. N a pozór au to r om aw ia za g ad n ien ia w pew nym sy­

stem atycznym porządku. A le w trakcie czytan ia zdajem y sobie sp ra ­ wę, że w te j książce nie tylko tem at, ale i m yśl sam a ro z w ija się w raz

z tem atem ; w idzim y ja k p asu jąc się z nim ro z rasta się, przechodzi n a inne stanow iska

T o nie jest dow olne psychologizow anie; to sam a u to r zm usza nas do zajęcia takiego, a nie innego stanow iska, C iągle, z naciskiem p rz y ­ po m ina on, że książki jego nie są zbiorem ab strak cy jn y ch p ra w d , ale m ową żyw ego człowieka, Szczególnie charakterystyczna pod tym względem je s t w łaśnie L egenda. W zakończeniu Id e i w y raźn ie fo r­

m ułuje Brzozowski ten pu n k t w idzenia. Pisze tu o sobie: „A u to r ani n a chwilę nie przestaw ał czuć pod zdaniam i, ja k ie kreślił, rzeczyw i­

stości duchow ej, jaską analizow ał, stąd jest przekonany, że m a praw o mówić jak człowiek zd a ją cy spraw ę z rzeczy przeżytych". I d alej:

„byłbym w stanie dać d okładn y i ścisły rodow ód każdej m yśli tu nakreślonej, wiem, że każdy czytelnik, któ ry zechce czytać książkę tę bez uprzedzeń, k tó ry zechce tłum aczyć m yśli n a języ k dośw iadczeń osobistych, przekona się, że obcuje z rzeczyw istością". Oczywiście:

z rzeczywistością psychiczną.

W zw iązku z om aw ianą sp raw ą w a rto jeszcze przypom nieć n o ta t­

kę z P am iętn ika, zalecającą nieufność wobec pam ięci. P am ięć bowiem

(18)

przechow uje tylko m yśli abstrakcyjne, gotow e w y n ik i m yślenia, p od ­ czas gdy istotne znaczenie d an ej m yśli uw idocznia się dopiero w zw iązku z procesem życ io w ym , któ ry j ą w yłonił i poza tym proce­

sem nie istnieje.

O kazuje się więc, że ch a rak ter stylistyczny L e g e n d y -nie jest p rz y p ad ­ kiem , lecz p o siad a leg ity m ację i w ytłum aczenie w pew nych prześw iadczeniach w ew nętrznych je j autora. Brzozowski był p rze­

ciw nikiem wszelkiego dogm atyzm u w m yśleniu, nie uznaw ał ża d ­ nego „a b strak cy jn eg o 11 kry teriu m praw dy. W e d łu g niegoi praw da, k tó ra m a rzeczyw iste znaczenie, „p raw d a żyw a“ , rodzi się w chwili głębokiej szczerości, ja k o błysk nagłego uśw iadom ienia ukrytych d ą ­ żeń życiowych. N a tle tych poglądów teorio-poznaw czych zrozum ia­

łym sta je się osobliwy styl L eg en d y. A rtyzm je j n ie polega na św iadom ym rozplanow aniu i p o dkreślaniu myśli d la b udzenia sil­

niejszego echa w duszach czytelników (jak to się dzieje np. w K aza­

niach sejm o w yc h S kargi); artyzm służy tu jako środek u w a ln ian ia się spod w ładzy ab stra k cy jn eg o m yślenia, jak o narzędzie w y dobyw ania n a pow ierzchnię świadom ości „m yśli rodzących się i p ojaw iający ch ja k pokusa... myśli co w iodą precz i k ażą się rozstaw ać z drogim i ja k sad dzieciństw a w id n o k rę g am i11. A z dru g iej strony, dzięki sile a r ­ tyzm u, m yśl u trzy m u je się w stanie dziew iczej świeżości, nie zastyga w m artw y k ształt form u ły logicznej, i czytelnik obcuje nie z od erw a­

nym w ytw o rem p ra cy m yślow ej, ale z sam ym procesem tej pracy.

K ry ty k a tej m etody tw órczej nie jest rzeczą tru d n ą. D okonał je j zresztą za nas — sam autor. W P am iętniku, któ ry stanow i poniekąd zam knięcie m łodzieńczego okresu życia i próbę obrachunku ze sobą, zn a jd u je m y zdania, św iadczące o przeobrażeniu, jak ie zaszło w p isa­

rzu. Brzozowski zastan aw ia się n ad w pływ em , ja k i w yw arł n a niego P rzybyszew ski, i w pływ ten ocenia dość surowo. Pisze: „N ie ulega w ą t­

pliw ości, że estetyka Przybyszew skiego sp rz y ja ła n iech lu jstw u um ysło­

w em u. P rzy n iej p ow stał stan rzeczy tego rod zaju, że m ożna było nie w iedzieć, co się chce n apisać i n ie tracić nadziei, że n ag a dusza w y - w ied io t ja k p o w ia d a ją m oskale... Jeżeli n a filozofa m iał on (P rzy­

byszewski) w pływ z a p ła d n ia ją c y — to pisarzow i w w ielu w zględach zaszkodził: zan ad to p rz ejąłem się m yślą, że pisanie, tw orzenie jest to w yra ża n ie siebie, nie zaś tw orzenie jasn y ch i zdolnych trw ać w sło­

w ie przedm iotów m yślowych... P rzedm iot przestał być k ateg o rią w m ym pisaniu, tak ja k nie jest on n ią dzisiaj u żadnego w y b itn iej­

szego p isarz a polskiego m łodszej g e n e ra c ji1'.

Styl L e g e n d y in tere su je tu nas jak o swoisty czynnik w ychow aw ­

(19)

czy. Z pewnych w zględów by ł to czynnik d zia ła ją c y sam oistnie.

Większość czytelników Brzozowskiego nie ro zum iała zaw artości jego książek; praw ie n ik t je d n a k nie o p a rł się — n a dłuższy lub krótszy czas — sugestii jego artyzm u. C zem u tak się działo i dziś jeszcze n ie ­ kiedy dzieje? Z apew ne w dużej m ierze, dzięki tem u, że książki B rzo­

zowskiego są zupełnie niepodobne do podręczników szkolnych i u n i­

wersyteckich. M łodzież inteligencka, kształcona w duchu pozyty w i­

stycznym, czyli obciążana bagażem luźnych wiadom ości, zn alazła w L e ­ gendzie i innych pism ach je j a u to ra niezb ęd n ą pożyw kę in telek tu aln ą, lekturę niezastąpioną, cudow nie p o b u d za ją cą do życia w ew nętrznego.

Stały p rą d wysokiego n apięcia em ocjonalnego, poszum w ielkich słów i w ielkich problem ów, n iejasn e a bardzo sugestyw ne w ezw ania do czynu, spraw iały, iż nie rozum iejąc jeszcze L e g e n d y , ju ż rozczytyw ali­

śm y się w niej z p asją, z w ypiekam i n a tw arzy.

A le pism a B rzozow skiego budziły n iepokój, głód św iatopoglądow y nie zaspakajając go. L eg en d a p o ry w a czytelnika patosem swego stylu, rozpala go do w ielkich nieokreślonych spraw i rozegzaltow anego, bezbronnego — opuszcza. L eg en d a nie w ychow uje do m ęskiej d o jrz a ­ łości in telek tu aln ej. W je j stylu niew yczerpanie obfitym , zgorączkow a- nym w pościgu za fantom am i, p rz e b ija się ja k iś chorobliw y i za raźli­

wy hedonizm in telektu a ln y. P rzy p o m in a się zdanie V a le ry ‘ego o bez- kształtności i nieforem ności m yśli, co ja k w ścibska m ucha o siad a n a w szelkim brudzie św iata, i jeszcze u w a g a C o n ra d a głosząca, że d la człow ieka białego myśleć, to tyle — co szukać odpow iedzi n a p ostaw io ­ ne sobie pytan ia. A nie pław ić się w nieskończonych sk o jarzen iach in ­ telektualnych.

I rzecz p arad o k saln a: Brzozowski, je d e n z n ajg o rę tsz y ch przeciw n i­

ków tego, co się nazy w a „inteligenckością", stał się po w o jn ie p isa ­ rzem uw ielbianym , uznanym za swego, przez m łodzież inteligenck ą o zabarw ieniu rad ykalno-dem okraty cznym . M łodzież ta u p a ja ła się patetycznym , nasyconym em ocjonalnie stylem L e g e n d y z n a jd u ją c w tej lekturze potw ierdzenie swego jało w eg o b u n tu przeciw rzeczy­

wistości.

Zapew ne, czytelnicy ci sam i są w inn i; czytali L e g e n d ę p ow ierz­

chownie. A le i n a Brzozowskim spoczyw a część odpow iedzialności.

Jego idea „p raw d y żyw ej “ ponosi tu w inę niem ałą. „ P ra w d a ży w a“

to znaczy, że m ia rą m yśli nie je st je j stru k tu ra w ew nętrzna, ale — proces życiowy, któ ry j ą w yłonił. T rz e b a dążyć do szczerości, bez­

w zględnej wierności sam em u sobie (czy czasem pogoń za szczerością n ie stanow i klasycznego p rz y k ład u za k ła m an ia w ew nętrznego?),

(20)

i wówczas m ożna osiągnąć p raw dę, in tu ic y jn e poznanie rze­

czywistości. N ie potrzeba więc w nikać w k o nstruk cje logiczne, rew i­

dow ać przesłanek, przedłużać wniosków pow iedzieli sobie czytel­

nicy L eg en d y ; dość u p a ja ć się je j „konkretn ym ", „żyw ym “ myśleniem . Z powyższego w ynika, iż sąd K. W y k i, przy p isu jący „w zrusze­

niom filozoficznym 1* Brzozowskiego pozytyw ną rolę w o rg a ­ nizow aniu osobowości czytelnika nie d a się utrzym ać. N ie w ą t­

pliw ie, d la m łodej in telig en cji karm ionej w iedzą szkolną i u n i­

w ersytecką, styl L e g e n d y może stać się źródłem silnych przeżyć. A le

•— n a w strząsach koniec. M łodzież, w ychow ana w praw dziw ym zn a­

czeniu tego słowa, <t. zn. uczestnicząca w życiu p raktycznym i kształco­

n a w ku lturze m yśli, uczuć i woli, nie będzie sm akow ała w fałszywych em ocjach intelektualnych . I słusznie. „W zruszenia filozoficzne" a ta ­ k u jąc rozum, uczucia, wolę, m ogą spow odow ać w strząs nerw ow y, ale nie przez w strząsy prow adzi dro g a do rzetelnego w ykształcenia, do psychicznego i k u ltu raln eg o zdrow ia. Styl L e g e n d y je st anach ro n iz­

m em filozoficznym i wychowawczym , a w pływ jego może być tylko szkodliwy.

II

O kry ty czn o -literack iej działalności Brzozowskiego pisano ju ż spo­

ro; u k az ała się n aw et sp ec ja ln a d y se rta c ja n a ten tem at p. S. Zdzie- chow skiej. A k tu aln e znaczenie „m eto d y " a u to ra L e g e n d y próbow ał określić K. W y k a w arty k u le B rzozow skiego k r y ty k a k r y ty k i (Pion nr. 26 z 1934).

W m om encie żyw ej p ro p a g a n d y form alizm u w krytyce W y k a p rz y ­ pom niał, że ju ż Brzozowski znał stanow isko tstety czne wobec lite ra ­ tury, (zajmował je, ale się p o n a d nie wznosił: u zn ając w artości este­

tyczne, nie zam ykał się w ich kręgu. W y k a zap om ina jed n ak , że m iędzy estetyzm em współczesnym , a estetyzm em Brzozowskiego za­

chodzi w ielk a różnica, i że ta w łaśnie różnica a nie w prow adzanie k ry ­ teriów u ty litarno-społeczny ch tw orzy głów n ą obiekcję w naszym sto­

sunku do L eg en d y .

„ K ry ty ka w in n a zrozum ieć w łaściw ość i odrębność k a żd e j duszy lu d zk ie j w y p o w ia d a ją c e j się poprzez dzieło s z tu k i'. T o zdanie, w y­

pow iedziane w dziełku o współczesnej krytyce, pozostanie hasłem p ro ­ gram ow ym Brzozowskiego do końca jeg o działalności literackiej.

W sk azu je ono n a głęboki w pływ pojęć estetycznych Przybyszew ­ skiego. A rty sta w y raża w dziele sw ą duszę; czytelnik a także

(21)

krytyk, poprzez tekst dociera do jego duszy. P ra w d ziw e obco­

wanie ze sztuką to obcow anie z psychiką a rtysty. C h ara k te ry zu ją c Żeromskiego w L egendzie, w y trą ca Brzozowski ew entualnem u opo nen ­ towi broń z ręki n ieo d p arty m argum entem : „K to tego nie czuje, ten nie umie już obcować z duszą poety poprzez książkę". N ie um ie, bo widzi przed sobą je d y n ie w ytw ór, a n ie dostrzega „ręk i i klucza".

Legenda każdą sw oją stronicą przeciw staw ia się takiem u stosunkowi ido sztuki. ,,To co ukazuje się nam jak o styl a rty sty i pisarza, jak o jego ustalony i zam knięty św iat jest zawsze w ynikiem długiego i g łę­

bokiego procesu; tyim co m iało n a p ra w d ę znaczenie je s t ten proces w łaśnie". I zaraz po tym p rzy k ład kon kretny: ,,Z N o rw id a wzięliśm y maskę po śm iertną i ten je j odlew gipsow y ukazu jem y jak o żyw ą tw arz poety".

Forma, kształt a rty sty c zn y m a znaczenie je d y n ie ja ko odbicie psychiki tw órczej. D okładnie zresztą Brzozowski stosunku ty ch ele­

mentów nie określa, w y m ija tę śliską kw estię m etaforam i. W każdym razie idzie m u o to, aby poza dziełem , poza stylem odnaleźć ja tw ó r­

cze, t. zn. w olę życiow ą arty sty o określonej sile i kierunku. B rzo­

zowski nie w y odrębnia z woli życiow ej — w oli arty sty cz n ej; tra k tu je d ru g ą jak o fu nkcję pierw szej; rów nież nie w y o drębn ia poezji z ob­

szaru tw orów językow ych i utw ory m yśliciela tra k tu je jak o au tob io ­ grafie duchow e n a rów ni z dziełam i poety. Z dziw iłb y się zapew ne Marks, gdyby przeczytał sw o ją charak tery sty k ę w A n ty -E n g e lsie ; d o ­ wiedziałby się ze zdum ieniem , że term in y , którym i się posługiw ał, ja k np. „siły w ytw órcze, koncentracje ka p ita lizm u etc. etc., to zawsze sam M arks; są to p ojęcia poznaw cze, są to m ity, m ocą k tóry ch M arks uśw ia­

damia sobie przede wszystkim kierunek i treść w łasnej sw ojej w oli“ ...

I choćby au to r K apitału protestow ał przeciw takiem u spsychologi- zowaniu jeg o pojęć, nicby m u to nie pom ogło: nie to jest bowiem ważne, co jed n o stk a m yśli o sobie, lecz to, czym je st w rzeczyw isto­

ści (?) — stw ierdza w ielokrotnie Brzozowski.

Ale psychika — i1 tu zaczyna się d ru g a w a rstw a sądu — tkwi w ży­

ciu społecznym ii tylko- w zw iązku z nim może być zrozum iana. A r ty ­ sta odbija stan w artości w narodzie, m ówi Brzozowski w rozdziale o W yspiańskim . W ielk i tw órca tym w łaśnie różni się od rzem ieślnika pióra czy pędzla, że w szczytowych swych m om entach sta je się rew e- latorem duszy zbiorow ej. C zytam y w L egend zie: „M ożna R eym onta zestawić z Sieroszewskim, albo Sienkiew iczem — są to artyści bardzo dużej m iary, ale Żerom ski z innej je st głębi, Ż erom ski i W yspiański, Żeromski i Przybyszewski, tak! T u istnieje duchow a w spółw ym ier-

(22)

ność: tu ściera się dusza z w iecznym zagadn ien iem człow ieka i jego przeznaczeniem '1

K ry te ria literackie w L eg en d zie m a ją zatem ch a ra k te r psycholo- giczno-m oralny. Brzozowski poprzez sztukę k ry ty k u je artystów i to nie ja k o spraw ców w ytw oru artystycznego, lecz jak o ludzi, t. zn. ze w zględu n a ich charakter, ty p psychiczny. K ry teria te u le g a ją pew nej ew olucji. W pierw szej fazie Brzozowski uważa, iż „n a sta je zawsze m o­

m ent, w którym to, co je s t siłą, w artością danego twórcy, staje się w in ą jego. S iłą je st ta cząstka nieskończonego życia, k tó ra znalazła w jego dziele w yraz. W in ą sta je się cała ta nieskończoność, która przez tę twórczość zapoznana została". Z biegiem czasu jed n ak B rzo­

zowski zaczyna przyznaw ać n iep rz em ija jące znaczenie osobowościom tw órczym . T a k np. u jm u je w L eg en d zie B au d ela ire‘a, a zwłaszcza K as­

prow icza. M niej m ówi z jego okazji o stygm acie ku ltu ralneg o bezw ła­

du, a w ięcej o nieokiełzanej potędze żyw iołu uczuciowego.

L eg en d a je d n a k , z w y jątk iem rozdziału o K asprow iczu, p isan a jest raczej z tego historycznego p u n k tu w idzenia, którego ,,celem w łaści­

w ym je s t w yzw olenie nas od treści, które u zn ajem y za stworzone, lecz których nie tw o rzy m y '1. (K ultura i życie). Staff, M iciński, Żerom ski, W yspiański to w u jęciu Brzozowskiego przede w szystkim w yraziciele tragicznego za ła m an ia duszy. Brzozowski ch arak tery zu je „ ja “ każ­

dego z ty ch poetów , kreśląc n ieraz olśniew ające fa n ta z je literackie.

Oto pyszny fra g m e n t je d n e j z tych charak tery styk : „Ja M icińskie- go rozporządza olbrzym ią histo ryczną eru d y c ją i w rażliw ością, p o z w a la ją c ą m u wyczuć, w ysnuć z siebie najrozm aitsze form y duchow ego istnienia. A le nie ono p a n u je n a d historią, lecz ona w nim ja k gdyby g n ije i w yziew am i swym i u p aja. T en czad h isto ­ ryczny, d u r n ajró żn iejszy ch tra d y c y j zasnuw a wreszcie całą pow ierzch­

n ię myśli. Z a c ie ra się w szelka różnica m iędzy m yślą, k tó ra pow stała w duszy poety a oddźw iękam i, ja k ie budzi ona w coraz to innych la ­ b iry n tac h ".

„P ra g n ę, aby czytelnik w yniósł z książki m ej pew ien now y organ stosunku ze sztuką a więc i duszą w łasną". T a k ie życzenie w ypow ie­

dział au to r L e g e n d y w G losach w śród nocy. I rzeczywiście książki Brzozowskiego w y tw a rz a ją w psychice czytelnika swoiste nastaw ienie do lite ra tu ry . U czą poprzez dzieło obcować z autorem , z procesem , któ ­ ry dzieło w yłonił. Z am iast kontem p lacji u tw oru m ierzym y się ducho­

w o z tw órcą, poprzez słow a o d g ad u jem y i przeżyw am y jeg o postaw ę w ew nętrzną, jeg o „w olę życiow ą". A le czy, to jest w łaściw y stosunek do twórczości arty sty czn ej? Przecież przeżycie p oetyckie zostaje tu

(23)

w ym ienione n a przeżycie ko m p ensacyjn e. T a k g d y członkow ie rodzin mieszczańskich znudzą się ja ło w ą regu larn o ścią swej egzystencji, roz­

czytują się w pow ieściach krym in aln y ch czy historycznych; tak pan ny służące z w ypiekam i na tw arzy c z y ta ją rom ans z życia ary sto k racji.

A nalogiczną rekom p ensatą bezw ładu i bezsilności psychicznej jest p rze­

żyw anie dzieł literackich jak o obiektyw izacji w oli życiow ej ich tw ó r­

ców. Kto nie bierze udziału w życiu p raktyczn ym i żyje w yłącznie li­

tera tu rą, te n m usi nieraz odczuw ać w yrzu ty sum ienia. 1 nie m ogąc zerw ać z książkam i ani znaleźć o d p o w iad a ją cej sw ym w ew nętrznym potrzebom działalności, zaczyna trak to w ać lite ra tu rę jak o teren quasi- życiowej ekspansji. Je s t to zjaw isko typow e d la m łodzieży in telig en c­

kiej w okresie dojrzew an ia, niedobrze jed n ak , jeśli n a tym stadium stosunku do sztuki zatrzym ujem y się n a stałe.

Z drow e, n o rm aln e obcow anie ze sztuką nie poleg a n a obcow aniu z człow iekiem (tw órcą), lecz n a obcow aniu z rzeczą (w ytw orem a rty ­ stycznym). N iew ątp liw ą ra c ję m a Brzozowski po dkreślając, iż nie

\ma kw iatów bez korzeni; je s t to w iadom ość n iezbędn a d la w szyst­

kich właścicieli ogródków ; nie znaczy to przecież ab y podczas n a p a ­ w ania się zapachem róż m yśleć i jakoś „obcow ać psychicznie*1 z ich korzonkam i. J a k pięknie pow iad a C hesterton: „ W głębi staw u u k ry ­ w a się tylko m uł; niebo o d b ija się na jego powierzchni** Toi zdan ie w inno być uznane za pierw sze przykazanie m iłośników sztuki.

W pły w L e g e n d y jako' dzieła krytyczno - literackiego' sprow adził pewne następstw a. P od je j sugestią do n ied aw n a jeszcze w ięk­

szość krytyków zam iast posuw ać się w swej re flek sji naprzód, szła w tył: zam iast w yprow adzać z utw o ru sam odzielne wnioski, cofała się do jego hipotetycznych przesłanek psychologiczno-społecznych. B rzo­

zowski sugerow ał, że należy zadaw ać pytan ie, skąd w yw o d zi się dzie­

ło sztuki a nie: — d o ką d pro w a d zi, w m ylnym prześw iadczeniu, że pierwsze zaw iera w sobie drugie. P o d w pływ em tej sugestii przez d łu ­ gi czas jak n ajfałszy w iej nazyw ano „k ry ty k ą społeczną** b a d a n ie t. zw.

podłoża, na którym utw ór w zrastał; ja k gd yby geneza psychologiczno- społeczna w yznaczała kierunek społecznego oddziaływ ania!

Legenda uczyła też fałszyw ie patrzeć n a genezę dzieła sztuki. B rzo­

zowski lekceważył i całkow icie przem ilczał o drębn ą w olę artystyczną, k ształtu jącą dzieło p isarz a jak o przedm iot o d p o w iad ający jego id e a ­ łowi artystycznem u. D la Brzozowskiego istn ia ła tylko' psychika i je j odbicie w formie. T en pogląd, a raczej jego p rakty czn e następstw a

’ p rzejęli niektórzy krytycy, in te rp re tu ją c utw o ry poetyckie jak o t. zw.

dokum ent duszy. Zachodzi tu oczywiście nieporozum ienie. P sychologia

Cytaty

Powiązane dokumenty

tekarz potrafi w sk azyw ać czytelnikom te zagadnienia, które w iążą się najbliżej z ich w łasnym i sprawami ży ­ ciowym i, potrafi wzbudzać zainteresow anie. To

W iele przecierpieć musieli szczerze kochający się Ewa i Apollon, zanim udało im się przełamać wszystkie opory rodziny Bobrowskich.. Tadeusz zbytnio generalizuje

skiego: rozwiązania pozytywne padają zawsze w lirycznych partiach utworów, partie dramatyczne są z reguły tylko negacją i pesymizmem. Chodzi mianowicie o to, że

Dodam wreszce, że ta garść uwag nie kwestionuje, ani, broń Boże, nie narusza mnóstwa pięknych rzeczy, które o Kocach i Dniach zostały napisane. Wszystko, co

W korespondencji Schopenhauera, wydanej przez Gwinnera, znajduje się jego list pisany do jakichś studentów a tłumaczący im właśnie ów akt zaprzeczenia woli jako

„sztuki dla sztuki&#34;. Uważał, że ponad-dziejowość sztuki osiąga się nie tylko przez obiektywne wykończenie form alne dzieła, lecz również przez sublim ację

W iedziano też w Rzymie, co rozumiał cesarz przez uchylanie się od obowiązku wierności.. Mimo to, papież odpowiedział cesarzowi

Leonowi XIII udało się także założyć kolegium portugalskie i przez to przysługuje się ono niemało małemu n a­.. rodowi portugalsko-katolickiemu, a który