i y; < , i
ROK II M ARZEC 1939 N r 2 ( 8 )
A T E N E U M
C Z A S O P I S M O P O Ś WI Ę C O N E S P R AWOM K U L T U R Y
KS. M IECZ. ŻY W CZYN SKI . .
STEFAN N A PIERSK I . . . . FRANCIS JAM M ES . . . . . K O N STA N TY STA N ISŁA W SK I . TA DEU SZ B R E Z A ...
EU G EN IA KRASSOW SKA STA N ISŁA W BRZOZOW SKI JÓ ZEF M A SLIfłSK I . . .
Em igracja polska i Kuria rzym ska wobec upadku unii w Rosji w r. 1839 ... 183 O Bolesławie Koskowskim . . 197 Alm aida d ‘Etrem ont . . . . 205 Z a u t o b i o g r a f i i ... 232 Za n ie w id o m y m ...253
Romeo i Julia (tł. J. Iwaszkiewicz) 264
U W A G I
. . Powieść St. Brzozowskiego . . 273 . Z niedrukowanej korespondencji 282 . . Treścioform na zakręcie . . . 294 W IL L IA M SZE K SP IR
S P R A W O Z D A N I A
„ W g a r d e r o b ie du ch ów " K . W ie r z y ń s k ie g o (T . T e r l e c k i ) — D w ie tr a g e d ie (A . S o w i ń s k i ) — K ilk a u w a g o o sta tn ic h k sią żk a ch S z e lb u r g -Z a r e m b in y (S t. N a - p i e r s k i ) — P o sp o lite ru sz en ie p o e tó w (S t. L i c h a ń s k i ) — „ W o j n a 1812 r.“
M . K u k ie la (S t. H e r b s t ) — „ U k r a iń sk a p o lity k a ks. A d a m a C z a r to r y sk ie g o p rzed w o jn ą krym ską" M . H a n d e ls m a n a (H . J a b ł o ń s k i ) — S tu d ia n a d k w e stią w ł o śc ia ń sk ą w la ta c h 1846— 18 6 4 “ E. K o s to ło w s k ie g o (S t. T . W r o n a ) - ..P o ls k a d z ia
ła ln o ś ć d y p lo m a ty c z n a w 18 6 3 -4 r.“ — K ron ik a.
---
W A R S Z A W A C E N A 2.50
A D R E S R E D A K C J I : W A RSZA W A , UL. SŁONECZNA 50 m. 34
R E D A K C JA C Z Y N N A W E W T O R K I o d god z. 2— 3 .
Redaktor:
S T E F A N E I G E R - N A P I E R S K I
Rękopisów niezamówionych redakcja nie zwraca. — Utwór, o którego druku redakcja nie zawiadomiła autora w ciągu dwóch
miesięcy od chwili nadesłania, jest odrzucony.
Redakcja nie podejmuje się oceny rękopisów.
A T E N E U M
U K A Z U J E SI Ę S Z E Ś Ć R A Z Y D O R O K U
Cena pojedynczego numeru . . . z ł 2.50 Prenumerata r o c z n a ...zł 12.50 Prenumerata półroczna . . . . z ł 7.00
(W cenę prenum eraty wliczone są koszty opakowania i przesyłki)
P R E N U M E R A T Ę P R Z Y J M U J Ą :
A d m in istracja „ A T E N E U M “
(W ARSZAW A, UL. FIL T R O W A 53, J . ROGOZIŃSKI) oraz wszystkie większe księgarnie w kraju.
K O N T O C ZEKO W E P. K. O. NR 16 6 9 1 .
SKŁAD GŁÓW N Y : „ T O W A R Z Y S T W O W Y D A W N I C Z E J. M O R T K O W I C Z A
W A R S Z A W A , U L . M A Z O W IE C K A 12.
A T E N E U M
/ 11.
KS. M lECZySŁAW ŻZJIUCZZJŃSKI
EMIGRACJA POLSKA I KURIA RZYM SKA W OBEC UPADKU UNII W ROSJI W R. 1839
(W setną rocznicę)
W roku bieżącym upływ a sto lat od kasaty unii w Rosji. Fakt to pozornie tylko ściśle religijny, w rzeczywistości m iał on doniosłe znaczenie ogólno- kulturalne. B ył to cios, w ym ierzony w kulturę za
chodnio - europejską, rzymską, w pew nej zaś m ie
rze i klęska polskości. Rocznica ta w yw oła zapew
ne szereg artykułów, niniejszą rozprawę poświę
ca się tylko zagadnieniu jak na tę kasatę zareago
wano w R zym ie oraz ja k na nią patrzyli współ
cześni i jak próbowali przeciwdziałać je j skutkom Polacy, którzy mogli się szczerze w tej sprawie
wypowiadać tzn. Polacy na em igracji-1)
Kościół unicki zaczął istnieć na ziemiach polskich od r. 1595 czy na-
‘jwet od synodu brzeskiego, w październiku 1596 r. N ie wchodząc w szczegóły sporu wśród badaczy, czy dzieło unii było potrzebne, czy nie, czy było przeprowadzone należycie czy nie należycie, stwierdzić wszak
że wolno, że w w. X V II i X V III sięgało ono na Wschodzie tylko tak daleko, jak daleko sięgały granice państw a polskiego, i jedynie na po
parcie tego państw a mogło liczyć. D la polityków rosyjskich unia, łą
cząca miliony dusz z Rzymem, z kulturą zachodnią, m usiała być od po
czątku rzeczą niemiłą, nawet znienawidzoną. G dy w r. 1772 część ziem
*) M a te r ia ły d o n in ie js z e j p r a c y autor czer p a ł z n a stę p u ją c y c h z b io r ó w r ę k o p i
śm iennych: a rch iw a w a ty k a ń sk ie i w ie d e ń sk ie , b ib lio te k i C za rto ry sk ic h w K rakow ie, R a p p ersw ilsk a i Z a m o y sk ic h w W a r s z a w ie . W s tę p i tło o g ó ln e op a rto n a lite r a tu rze p rzed m iotu i źró d ła ch d ru k o w a n y ch . (T o łsto j, P e le sc h , L ik o w sk i, L o r e t, B o u d o u , T h ein er, C h otkow sk i, G łu b o k o w sk ij, S z a w ie ls k ij, K ip r ia n o w ic z , S c h ie m a n n , C h a rk ie-
•Wriry i i n ^
184 E M IG R A C JA POLSK A I U K I A RZTJMSKA
polskich odeszła od Rosji, rząd rosyjski, choć nie mógł — oczywiście — jednem pociągnięciem pióra zmusić unitów z tych ziem do przejścia na prawosławie, to jednak odrazu zastosował w stosunku do nich poli
tykę inną, niż względem katolików obrządku łacińskiego. Ten ostatni traktow ała cesarzowa rosyjska K atarzyna II brutalnie, ale wydaje się niewątpliwem, że unię postanowiła całkowicie unicestwić. Zmierzały do tego jej postanowienia, masowe i brutalne „naw racanie 11 oraz „oczy- szczanie“ obrządku unickiego z naleciałości łacińskich przez arcybisku
pa połockiego, H ierakliusza Lisowskiego. System Katarzyny nie zmie
nia się właściwie za je j następców. Unitom nie wolno nawet przecho
dzić na obrządek łaciński; tym którzy to zrobili po r. 1798, wyznaczono term in do powrotu. Pozatem Kościół unicki odłączono pod względem adm inistracyjnym od łacińskiego i rządzono nim bez oglądania się na papieża. M ikołaj I podjął z całą energią dzieło swej babki i m iał je doprowadzić do końca. Już w październiku 1827 r. ponawia on zakaz przechodzenia unitów na obrządek łaciński, zabrania też przyjm owania łacinników do unickiego zakonu bazylianów. Niektóre jednostki z po
śród wyższego kleru unickiego idą na rękę carowi, jako wykonawcy czy też twórcy projektów pogrzebania unii, zwłaszcza Józef Siemaszko. Ten ostatni w listopadzie 1827 r., po rozmowie z rosyjskim dyrektorem de
partam entu spraw duchownych obcych wyznań, opracowuje memoriał, w którym jest cały program powolnego uśmiercenia unii. W myśl te
go planu M ikołaj I tworzy w r. 1828 kolegium grecko-unickie i pole
ca mu czuwać nad czystością obrządku unickiego, przeprowadza nową organizację kościoła unickiego, bazylianów poddaje biskupom. Sam Siemaszko przyznawał, że ukaz ten burzył całkowicie dotychczasową budowę kościoła unickiego. Podobny jest sąd historyków unii. W kwiet
niu 1829 r. „K onrad W allenrod ' 1 unii, Siemaszko został przez cara m ia
nowany biskupem sufraganem białoruskim. Przytoczyło się tych kilka faktów na dowód, że zagłada unii była postanowiona i wprowadzona w życie przed w ojną polsko - rosyjską 1831 r., gdyż na Zachodzie a m. i. w W atykanie błędnie sądzono, iż dopiero po tej wojnie rząd zaczął unię likwidować. W powstaniu 1831 r. wzięli dość liczny udział bazylianie, ale był to z ich strony nie tylko odruch patriotyczny — polski, lecz również następstwo prześladowania, którem u ze strony rzą
du ulegali. Po roku 1831 likw idacja unii posuwa się w dalszym cią
gu. W listopadzie 1835 r. rząd wyznacza pieniądze na całkowite upo
dobnienie cerkwi unickich do prawosławnych, w styczniu 1837 r. ukaz cesarski poddaje sprawy unickie oberprokuratorowi św. synodu, w lu
tym 1838 r., po śmierci m etropolity Bułhaka, niewątpliwego katolika,
E M IG RAC JA PO L SK A I U N IA RZZJMSKA 185 ale bardzo słabego człowieka, Siemaszko obejm uje zarząd kolegium duchownego unickiego (faktycznie m iał go już przedtem) i wraz z bi
skupem białoruskim, W asylem Łużyńskim, objeżdża diecezje dla przy
gotowania ich do dzieła ostatecznego. Dokonało się ono w Połocku 12.
iii. st. st. 1839 r. Trzej biskupi uniccy odczytali uroczyście w cerkwi akt połączenia swego kościoła z prawosławnym . W dn. 25.I II st. st.
1839 r. M ikołaj I zatwierdził prośbę synodu połockiego słowami:
„Dziękuję Bogu i przyjm uję". N a jednoczycieli posypały się ruble i ordery, dzieło zjednoczenia uwieczniono m edalam i z napisem: „O der
wani przemocą, zjednoczeni miłością1'. T ak w yglądały zewnętrzne dzieje wiekopomnego zdarzenia, wewnętrznie nie były tak proste.
„Jednocząca miłość" m iała oblicze dość swoiste. Interesow ała ona ogromnie zarówno W atykan, jak i polityków polskich na emigracji, choć i Rzym i Polacy podzielali tu pewne iluzje, n a które trzeba zwró
cić uwagę. Iluzje te jednoczyły się ogólnie w przekonaniu, że sprawa unicka ma za jedną z przyczyn powstanie listopadowe, że likwidowa
nie unii to zemsta cara na żywiole polskim za niedaw ny bunt. Podnie
siono wyżej, że był to pogląd całkowicie błędny, bo zniesienie unii po
stawiła sobie za cel już K atarzyna II, a wykonywano je przed r. 1831.
Ale Polacy w swych iluzjach szli jeszcze dalej. N a unitów patrzyli oni oczami ludzi dawnej, przedrozbiorowej Rzeczypospolitej, sądzili, że unici to Polacy, że zagłada unii to zagłada polskości, to nieszczęście n a rodowe. Było w tym poglądzie sporo racji, sam Siemaszko, łam iąc w sobie katolicyzm, łam ał zarazem, jak sam przyznaje, i polskość, ale w całości biorąc, był to pogląd przesadny, a więc niesłuszny. Mimo to Polacy sądzili, że ratując unię, będą zarazem ratow ali polskość, z tą myślą głównie pracowali nad sposobami ocalenia unii w Rzymie. I je szcze jedno, znowu wspólne dyplomatom papieskim i Polakom, złudze
nie. Jedni i drudzy z całym przekonaniem przestawiali zdania napisu na m edalu cesarskim. Sądzili, że tylko powiedzenie, iż byli zjednoczeni miłością, a oderwani przemocą, odpowiadało prawdzie. N ie wchodząc w rozstrzyganie pytania, czy rzeczywiście unia brzeska jednoczyła ty l
ko miłością, trzeba jednak powiedzieć, że w świetle znanych źródeł nie wszystkich unitów, nawet nie ich większość odryw ała w r. 1839 od Kościoła przemoc. N aw et w W atykanie stwierdzono z czasem tę smut
ną prawdę. T u powiedzieć wolno, że opór przeciw temu „jednoczeniu miłością" istniał niewątpliwie, ale opór tylko tu i owdzie, silny u nie
których jednostek, słaby w masach. D ługa i konsekwentna polityka
rządu rosyjskiego, długie spodziewanie się, że „Zjednoczenie" prędzej
czy później nastąpi, odstępstwo biskupów i ogromnej większości wyż-
186 EMIG R AC JA POLSK A I U N IA RZIJMSKA
szego kleru, ciemnota ludu, który właściwie więcej się oburzał na no
we ołtarze i ikonostasy, na brody popów i zwyczaje liturgiczne, niż na zmianę głowy Kościoła, nadzieje nagrody i obawa przed prześlado
waniem, niechęć do łacińskich i polskich „panów 11 — wszystko to zro
biło swoje. Niewielkiej już stosunkowo reszty dokonała siła. Przeciw
działał tej reunii polski i katolicki „pan“, szlachcic, bronił się i bolał szary, często nieznany ksiądz, dłużej jeszcze zakonnik i zakonnica, „na ostatnim szańcu 11 trw ały kobiety. W ażniejsze etapy tej wewnętrznej historii unii za czasów M ikołaja I to gwałtowne „nawracanie^
w r. 1834, urządzone przez prawosławnego arcybiskupa połockiego, Sm aragda, wywołujące protesty, a nawet opozycję ze strony rządu, wzburzenie ludu z powodu ikonostasów i protesty kleru z powodu no
wych mszałów, protest 111 księży z września 1839 r. choć większość ich się nawróciła. Jeszcze w r. 1861 pisał Siemaszko, że w uporze trw ają żony wielu popów, bazylianki witebskie były unitkami jeszcze w r.
1863. Lud oporny utw ierdzali w wierze prawosławnej tu i owdzie kozacy nahajkam i i rekwizycjami, duchownych przekonywano usuwa
niem z parafii, degradowaniem na diaczków, zamykaniem w klaszto rach prawosławnych, w których często panował głód, a triumfowały szykany. N a Sybir, zdaje się, nie wysłano nikogo. Rzecz ciekawa, że 0 tych wszystkich protestach i oporze W atykan był stosunkowo dobrze poinformowany przez Polaków, przez pisma, przez nuncjaturę wiedeń
ską.
Ogromny rozgłos „naw racaniu 11 unitów dawali Polacy, opinia kato
licka m iała oczy zwrócone na Rzym, niepokojąc się długim jego m il
czeniem. To zaniepokojenie wzrosło pod koniec 1838 r. Oto po W ło
szech podróżował następca tronu rosyjskiego i syn cara, wielki książę A leksander (późniejszy cesarz). W dn. 16.X I I .1838 r. przybył wreszcie 1 do Rzymu. Podróżował incognito, ale mimo to przyjm owano go ze wszystkimi honorami. W dn. 17.X II złożył wizytę papieżowi; ogromnie ugrzeczniony, całował go w rękę na powitanie i pożegnanie. Grzegorz X V I okazywał księciu ogromną attencję, książę odpowiadał na nią oznakami najgłębszego uszanowania dla papieża. W dn. 13.11.1839 r.
opuścił Rzym. W izyta W . Księcia zaniepokoiła Polaków. W ładysław Zam ojski pisał do Platera, by rozwiewał iluzję, jaka mogła pow
stać w W atykanie w związku z tą wizytą. Obawy były płonne, w Rzymie nie było iluzji. W . Książę nie m iał pełnomocnictwa do pro
wadzenia pertraktacji, nie prowadzono ich zatem, proszono tylko księ
cia, by się wstawił u ojca za katolikami, ale właśnie współcześnie k a r
dynał sekretarz stanu Lam bruschini dzielił się z nuncjuszem wiedeń
E M IG R AC JA P O LSK A I U N IA RZZJMSKA 187 skim wiadomością, że biskupi uniccy przedstawili carowi swą gotowość do przejścia na prawosławie i że m inister rosyjski Błudow w nocy, w y
ważywszy drzwi, chciał zmusić m etropolitę Bułhaka do przejścia na schizmę. Bułhak — według tej inform acji — oparł się, ale gdy um arł, pochowano go na cmentarzu prawosławnym. Stopniowo tych w iado
mości o likwidowaniu unii napływ ało coraz więcej, przyszła wreszcie wieść o zupełnej zagładzie Kościoła unickiego. W dodatku dowiedzia
no się w Rzymie, że arcybiskup mohilewski, Ignacy Pawłowski, pobło
gosławił bez zastrzeżeń małżeństwo mieszane ks. M aksym iliana Leuch- tenberg, katolika z córką cara, W . Ks. M arią, prawosławną, a przecie Stolica Apostolska była tak nieustępliwa w kwestii tego rodzaju m ał
żeństw. Papież musiał zabrać głos, zwłaszcza ze względu na upadek unii, spodziewali się tego wszyscy, choć rząd rosyjski nie chwalił się głośno ze swego trium fu. N a zapytanie posła austriackiego w P eter
sburgu Ficquelmonta, czy Rzym będzie o tym zawiadomiony, wice
kanclerz rosyjski Nesselrode, odpowiedział krótko: „Nie, o tym zacho
wujemy milczenie i odpowiemy dopiero wtedy, gdy nas zapytają".
Zresztą rząd rosyjski nie m iał pod tym względem żadnych skrupułów, sądząc, że zniesienie unii to tylko przywrócenie stanu prawnego, n a ru szonego przez synod brzeski z X V I w. Toteż postępował w r. 1839 w stosunku do papieża tak, jakgdyby nic na szkodę Kościoła nie zaszło.
Dziękując papieżowi za przyjęcie W . Ks. A leksandra, cesarz odpo
wiadał, że przyjm uje także „z głębi serca“ papieskie życzenia, ale do
dawał niedwuznacznie, że chodzi o życzenia, które wyraził papież, po
lecając mu „interesy Kościoła łacińskiego". „Nie przestanę nigdy — zapewniał M ikołaj I — zaliczać do pierwszych swych obowiązków obowiązku opiekowania się dobrobytem swych poddanych katolickich, szanowania ich przekonań, zapewnienia im spokoju. A le aby ten cel zbawienny można było osiągnąć, interes realny samego Kościoła ła cińskiego wymaga, by W asza Swiętobliwość raczył ze swej strony użyć swej praw nej powagi, aby kler katolicki w Rosji i Polsce nie uchylał się od obowiązków wierności i poddania się prawom krajowym , bez czego w żaden sposób nie może być ani pokoju, ani trw ałej pomyślno
ści. Pośród powszechnego zamieszania, zakłócającego świat, potrzeba bardziej niż kiedykolwiek, aby Kościół swej pomocy m oralnej użyczał władzy suwerennej, bo wtedy to z całkowitym bezpieczeństwem bę
dzie mogła czuwać nad spokojem sumień11. Grzeczny ten pozornie list musiał być dla W atykanu dowodem braku dobrej woli samego cesa
rza. Papież polecał mu interesy wszystkich katolików, zarówno obrząd
ku łacińskiego, jak i unickiego, cesarz obiecał opiekować się tylko ła-
188 EMIG R AC JA POL SK A I U N IA RZZJMSKA
cińskim. W iedziano też w Rzymie, co rozumiał cesarz przez uchylanie się od obowiązku wierności. N ie chodziło tu o tych stosunkowo nielicz
nych księży, którzy popierali emisariuszy i spiski w Królestwie, lecz o biskupa podlaskiego Gutkowskiego, który zdaniem W atykanu m iał słuszność, a zdaniem rządu rosyjskiego był buntownikiem. Mimo to, papież odpowiedział cesarzowi jaknajuprzejm iej. Cieszył się, że ce
sarz przyjął tak dobrze jego życzenia, bo w państwie rosyjskim jest wielu katolików, ale dodawał, że choć jedni są obrządku łacińskiego, inni greckiego, wszyscy jednak zasługują na troskę papieża i nic go bardziej nie mogło by ucieszyć, jak zapewnienie im pełnej swobody re ligijnej. Co do posłuszeństwa, jakie władzy cesarskiej winni katolicy w rzeczach świeckich, papież obiecał pobudzić ich do tego, ale też przy
pom inał swoje poprzednie kroki: brewe I m p e n s a c h a r i t a s z lutego 1831 r. encyklikę C u m p r i m u m z 9.VI.1832 r., encyklikę M i r a r i v o s z 15.VI1I.1832 i S i n g u l a r i n o s z 25.VI.1834 r., wymierzoną przeciw Lamennais. Papież zapowiadał, że Stolica św.
nigdy nie zaprzestanie głosić tej praw dy katolickiej, że wierni winni być sumiennie ulegli władcy i nie w ątpił że Bóg rozproszy „przewrotne zamysły ' 1 buntowników i ustrzeże swych wiernych od nowych buntów.
L ist cesarski jednak mógł być jeszcze ostatecznie brany w Rzymie za dobrą monetę, ale nie mogły być uważane za taką następne kroki rz ą du rosyjskiego. W dn. 10.V II.1839 r. rosyjski charge d‘affaires, Kriw- cow wysyłał do kardynała sekretarza stanu poufne pismo, w którym pisał, że „jego cesarska Mość... pragnie dać nowy dowód swej troski
o Kościół katolicki w swych państw ach", z największą przyjemnością widziałby mianowicie X . Ignacego Pawłowskiego arcybiskupem m e
tropolitą mohylewskim, a X . Kłągiewicza biskupem wileńskim. Jeżeli w sprawie Pawłowskiego rząd rosyjski mógł być nawet w dobrej wie
rze, to teraz wyrażenie o nowym dowodzie troski cara o Kościół za
kraw ało na cynizm wobec tego, co tenże troskliwy m onarcha robił z unitam i, zwłaszcza że do Rzymu przychodziły o tej ostatniej sprawie wiadomości naw et przesadne, mówiące więcej, niż to było naprawdę.
Toteż tego rodzaju oświadczenia, co ostatnie Kriwcowa, musiały roz
wiewać ostatecznie wszelkie złudzenia, jeżeli takie jeszcze były, co do dobrej woli rządu rosyjskiego. A jednak czekano jeszcze, a właściwie starannie przygotowywano się do uderzenia na carską politykę. N aw et kanclerz austriacki M etternich nie powstrzymywał już papieża. Są
dził z pewnością, że papież wystąpić musi, spodziewał się może, że
ostry krok papieża wpłynie na zmianę polityki religijnej Rosji. Już
w styczniu 1839 r. radził na wypadek zniesienia unii wystąpienie szcze
E M IG R AC JA PO L SK A 1 U N IA R Z y M S K A 189 re i mocne, ale zarazem łagodził swą radę w obawie, by nie było za- mocne, by nie doprowadziło do zerwania, dodawał, że trzeba ro?
różniąc między cesarzem i jego doradcami, pierwszy działa w dobrej wierze, jest schizmatykiem, ale chodzi mu tylko o stłumienie ducha rewolucyjnego w państwie, to tylko jego doradcy często bez wiedzy cesarza propagują schizmę, sądząc błędnie, że w ten sposób stłumią i zarodki rewolucji. W ystąpienie papieskie zatem winno oszczędzić ce
sarza, winno „apelować do cesarza lepiej poinformowanego". Polacy, jako się rzekło, liczyli na ostry akt przeciwrosyjski bez zastrzeżeń.
Tylko taki akt mógł być skuteczny, zdaniem Mickiewicza. Podobnie sądził W ładysław Zamojski, że dzięki ostremu wystąpieniu papieża naród polski zrozumiałby istotną myśl papieża, uczułby, że „w sprawie świętej, w obronie przeciw najazdow i w iary fałszywej, poparty jest przez ojca św., nie zaś, jak potrafiono roznieść, opuszczony, naganio- ny od niego". Podobnie rzecz ujm ow ał w czerwcu 1839 r. ks. Adam Czartoryski, sądząc, że zniesienie unii winno nareszcie otworzyć oczy papieżowi na prawdziwe intencje dworu petersburskiego i że papież bę
dzie musiał protestować głośno przez allokucję, bo nigdy większa część wiernych nie została mu odjęta jednym pociągnięciem pióra, wierni ci upadną, jeśli papież nie ogłosi się ich protektorem, zresztą po unitach przyjdzie w Rosji kolej na łacinników. Gdy zaś papież nadal milczał, książę znowu przynaglał swego przedstawiciela w Rzymie, Cezarego Platera, że w Rosji zanosi się na ruinę Kościoła i dlatego papież w i
nien wygłosić allokucję, bo w ierni potrzebują pociechy, kler zachęty i podtrzym ania, a duchowni uniccy winni być zganieni, jak na to za
sługują. Książę zrobił jeszcze więcej, napisał 6.X.1839 r. list wprost do papieża. W liście tym, powołując się na życzliwe przyjęcie przez papieża Zamojskiego i Platera, przypom inając o prześladow aniu Koś
cioła w Rosji, czego dowodził załączony do listu obszerny memoriał, wskazywał książę, że cesarz rosyjski chce starannie odosobnić od Rzy
mu Kościół polski, aby go zniszczyć, że zatem niebezpieczeństwo jest wielkie i nie m a ani chwili do stracenia w sprawie wystąpienia prze
ciw temu. „Najświętszy ojcze, — mówił książę — potęga, którą rozpo
rządzają wrogowie naszej wiary, jest ogromna, ale moc, którą Bóg złożył w twe ręce, jest jeszcze większa i potrafi zatriumfować. W każ
dym czasie, pośród najstraszniejszych kryzysów ludzkości, K atedra św. Piotra była ucieczką i ocaleniem dla praw d wieczyście praw dzi
wych. Niech W asza Swiętobliwość przemówi, a to samo będzie dziś,
i katolicy w Polsce zarówno łacińscy jak i ruscy, widząc, że Kapłan
Najwyższy stoi na ich czele, znajdą dzięki temu właśnie siłę, odwagę
390 E M IG R A C JA P O LSK A 1 U K I A RZZJMSKA
i światło konieczne do walki zwycięskiej z prześladowaniem i zasadz
kami nieprzyjacela wiary. Co do mnie, to tylko dla posłuchania swego sumienia, dla zadośćuczynienia swym najświętszym obowiązkom, jak pokorny syn Kościoła ośmielam się błagać W aszą świętobliwość, by zatrzym ał swą uwagę na opłakanej sytuacji religii katolickiej w Pol
sce. Oby twe serce ojcowskie wzruszyło się cierpieniami narodu, któ
ry stale okazywał równie prawowierność, jak i przywiązanie do Stolicy św., a którem u po odebraniu istnienia politycznego, chcą nadto — by dopełnić m iary jego cierpień — wyrwać wiarę ojców". Załączony me
m oriał opisywał obszernie prześladowczą politykę rządu rosyjskiego względem Kościoła, m. in. uśmiercanie unii, tak że już 3160000 w ier
nych przeszło na schizmę, radził zaś m ianowanie biskupów, nawiąza
nie stosunków z klerem polskim, nom inację metropolity unickiego, pro
test przeciwko nieobsadzaniu probostw, staranie o seminaria i budowę kościołów, wreszcie uważał za konieczną allokucję papieską. A oba
w iając się snać, by W atykan znowu, potępiając cara, nie zrobił tego w formie, drażniącej Polaków, Czartoryski tłumaczył w swym memo
riale, że w Polsce między katolicyzmem i polskością istnieje silny zwią
zek, że oba te czynniki naw zajem się podtrzym ują, że uderzenie w je den z nich jest zarazem uderzeniem i w drugi, że jeśli car stłumi pol
skość i katolicyzm, to rozciągnie swą władzę nad wszystkimi narodami słowiańskimi. Car może robić — ostrzegał książę •— drobne ustępstwa i iluzje Kościołowi, ale nie nawróci się nigdy. M emoriał księcia poda
w ał kilka nieścisłości: tak np. mylnie uważał X . Tadeusza Łubieńskie
go za jednego z najgorszych księży w Polsce, ale zasadniczo był słusz
ny; więcej nawet, w ocenie dążeń władców Rosji był niezwykle prze
nikliwy, cała następna historia stosunków rzymsko-rosyjskich potw ier
dziła słuszność przew idyw ań wielkiego polityka polskiego. Cesarz M i
kołaj, jak często natury pierwotne, do których z pewnością ten półbar- barzyńca należał, liczył się tylko z silnymi wystąpieniami. Bądź jak bądź, głos Cartoryskiego był niewątpliwie wyrazem życzeń wszystkich katolików polskich, wszystkich ludzi dobrej woli, którzy się sprawami Kościoła interesowali. List i m em oriał księcia dotarły do papieża. Oso
biście, czy też przez oratorianina, ks. Theinera, Plater złożył je w se
kretariacie stanu, a tam zostały przyjęte „ze szczerym wyrazem podzię
kowania". Poinformowano tylko wysłannika papieskiego że do listów,
adresowanych do papieża, dodaje się otw artą kopię. Nadeszła wreszcie
chwila przez wszystkich oczekiwana. N a konsystorzu tajnym
22.XI.1839 r. Grzegorz X V I wygłosił allokucję M u l t a q u i d e m
o ostatnich wypadkach w Rosji, opisał w niej dzieje unii od początku,
EMIGRACJA POL SKA I U N IA RZZJMSKA 191 przypomniał, jak to biskupi ruscy w X V I w. nie zmuszeni gwałtem, ani uwiedzeni podstępem, nie kierowani lekkomyślnością ani pokusami doczesnych zysków, lecz tylko idąc za światłem bożem, za praw dą, za troską o swoje i innych wiernych zbawienie, tę unię zawarli. A jednak czasy się zmieniły, przyszło na naród ruski nieszczęście, o którem łzami raczej, niż słowy należy wspominać. Biskupi uniccy, wprowadzając stopniowo w błąd swych wiernych, doszli do tego stopnia przewrotnoś
ci, że nie wstydzili się publicznie ogłosić swej chęci połączenia się z Kościołem grecko - rosyjskim i prośby tej wyrazić w imieniu swych wiernych. Papież bolał nad tymi zwyrodniałymi pasterzami, nad ha- niebnem pogwałceniem przez nich wiary, upom inał ich, by się naw ró
cili, a pocieszał tych, którzy trw ają przy Kościele. N a końcu przypo
minał, że nie może ukryć swego bólu z powodu sytuacji Kościoła w Ro
sji i obiecywał, że wszystko zrobi, aby ją poprawić, nie poniecha też na przyszłość żadnych starań u przepotężnego cesarza w nadziei, że ze względu na swą prawość i wzniosły umysł przyjm ie życzliwie p rag nienia i prośby papieskie. Tym razem nie było w allokucji mowy o po
słuszeństwie poddanych, coby się może podobało carowi, ale nie było też sugestii polskiej. Sprawę katolików obrządku łacińskiego allokucja omawiała tylko paru ogólnikami. Toteż sądzić wolno, że jeśli był tu jaki wpływ obcy, to chyba jedynie wiedeński. W łaśnie tak samo wyo
brażał sobie przyszłą allokucję M etternich: potępienie faktu, ale nie cesarza. Jakoż zgromiono odstępców, ale nie wspomniano o rządzie, tegoż odstępstwa współtwórcy. Czy o tym winowajcy nie wiedziano?
Nie ulega wątpliwości, że musiano wiedzieć, świadczyło o tej winie choćby milczenie rządu rosyjskiego, miano w Rzymie kopie protes
tów unickich , kierowanych do cesarza, miano carskie ukazy, miano list cara do papieża, zapew niający o opiece nad Kościołem w chwili, gdy temu Kościołowi wymierzono cios największy. N ikt chyba w Rzy
mie nie sądził, aby M ikołaj I był pół-idiotą jak współczesny cesarz austriacki Ferdynand I, by robił to, co mu kazano, aby o niczem nie wiedział i prześladow ania był nieświadom. Czy zatem napraw dę w ie
rzono w cesarską prawość charakteru? N ajpraw dopodobniej nie, ale nie chciano zerwania, obawiano się może zła jeszcze większego, wybrano drogę, którą radził kanclerz wiedeński, nie tą, którą wskazywali Po
lacy. Jakież tedy owoce przyniosła ta allokucja?
Allokucji z 1839 r. Rzym chciał nadać jaknajw iększy rozgłos, otrzy
mali jej tekst wszyscy akredytowani przy papieżu posłowie, a więc austriacki, bawarski, badeński, belgijski, brazylijski, francuski, hano
werski, lukkijski, meksykański, modeński, neapolitański, Nowej G re-
192 E M IG R ACJA POLSKA 1 U K I A RZIJMSKA
nady (dziś Kolumbia i W enecuela), holenderski, portugalski, pruski, Zakonu Jerozolimskiego, sardyński, wirtemberski i saski, wszyscy kardynałowie, nuncjusze i internuncjusze oraz, oczywiście, poseł rosyj
ski. Ale chodziło o to, by dotarło ono i do Polski. Z ajęli się tem Polacy, oraz nuncjusz wiedeński i internuncjusz monachijski, ci ostatni z po
lecenia kardynała sekretarza stanu. Allokucję wręczano tedy Polakom, bawiącym we Włoszech, F rancji i Niemczech, gorliwie to robili zwłaszcza ludzie z obozu Czartoryskiego, sam P later i zmartwychstań- cy dawali ją też, prawdopodobnie, Polakom licznie bawiącym wów
czas w Rzymie. Internuncjusz monachijski znalazł kogoś, kto podjął się przemycić do Rosji choćby tysiąc egzemplarzy allokucji, nuncjusz wiedeński liczył głównie na pomoc arcyksięcia Ferdynanda, guberna
tora G alicji, i biskupa krakowskiego Skórkowskiego. T en ostatni pod
ją ł się rozszerzenia pisma papieskiego bez wahania, ale arcyksiążę odpo
wiedział, że przesłanie allokucji do Rosji jest praw ie niemożliwe, a n a
wet zbędne, bo ogłoszą ją czasopisma rosyjskie. Ogólnie biorąc, akt papieski do unitów w Rosji praw ie nie dotarł, sięgnął conajwyżej do unitów w Królestwie i G alicji, najbardziej zainteresowanych czytelni
ków znalazł w Polakach. Było to zresztą do przewidzenia i napewno w Rzymie nie miano co do tego złudzeń.
Oceniano krok papieski rozmaicie. Królowi francuskiemu bardzo się on podobał, M etternichowi jeszcze więcej, zwłaszcza dlatego, że p a
pież oszczędził osobę samego cara. M ikołaj I istotnie zdziwił się, iż protest papieski w ypadł o wiele skromniej, niż oczekiwano, car ironi
zował nadto, że naw et na katolików allokucja nie w yw arła wielkiego' wpływu, bo spodziewali się silniejszego gniewu papieża. Nic dziw
nego tedy, że w Petersburgu nie wiele się allokucją przejęto, była za słaba. Polityka kościelna rządu rosyjskiego nie zmieniła się ani odro
binę, zaczęto próbować nawrócenia biskupa unickiego w Królestwie, Szumborskiego, w r. 1840 usunięto z diecezji podlaskiej biskupa G ut
kowskiego, starannie tłumiono resztki uporu wśród unitów w cesar
stwie, a tymczasem umieszczono we „F rankfurter Zeitung“ złośliwą konfutację allokucji. Odmienny wpływ w yw arła allokucja na Pola
ków. W ładysław owi Zam ojskiem u podobała się ogromnie, sądził że jest doskonała w swej treści i że „skutek przyniesie nad rachuby ludz
kie", widział w niej bojowe, antyrosyjskie wystąpienie papieża.
Ks. A dam Czartoryski pisał do kardynała Lambruschiniego, że „alloku
cja ta została przyjęta jako oznaka nowej ery i jako gw arancja lepszej przyszłości" katolicyzmu w Rosji. W ydaw ana przez Januszkiewicza
„M łoda Polska" pisała, że słoWa papieża pocieszyły Polaków. Papież,
E MIG R ACJA PO L SK A 1 U N IA RZIJMSKA 195 oszukany przez ich milczenie w czasie powstania listopadowego „dziś uroczyście potępia czyn, jaki na nim wyłudzono. O ddaw na już w yrzu
cał sobie, że padł ofiarą chytrości rządu rosyjskiego1'. Toteż słowa p a pieskie przez długie wieki będą budziły ufność i daw ały pociechę Po
lakom. „Trzeci M a j“ podnosił znowu, że w allokucji papież uczy „du
chowego oporu przeciw tym, którzy mogą zabić ciało, ale nie m ają władzy nad duszą 11 i dlatego nie należy uważać słów papieża za bez
silne żale, owszem, winny one obudzić żarliwość w iary w każdym po
bożnym sercu. Ale nie wszyscy tak sądzili. Z m elancholijną ironią od
powiadał Kajsiewiczowi Mickiewicz, że allokucja w ydała mu się za sła
bą, ale widać Polacy i na tyle łaski papieskiej nie zasłużyli. „Tylko Pan Bóg zlituje się nad biednym, prostym ludem i szlachtą okoliczną i m at
kami wiejskich rodzin11. Podobnie i wielu Polaków uważało, że jest ona za słaba, za um iarkowana, raziło zwłaszcza podkreślenie zalet ce
sarza, w które przecie nikt nie wierzył. To ostatnie zabolało zwłaszcza antyklerykałów polskich. W ydaw ana w Strasburgu pod redakcją Leo
na Zienkowicza, satyryczna „Pszonka 11 poświęciła allokucji polemizu
jący z „M łodą Polską11, ostry artykuł p. t. „Nie przynęcisz wróbla ple
w ą11. W ypomniano tu papieżowi jego dotychczasowe postępowanie w stosunku do Rosji, podkreślono, że Polacy spodziewali się słów, które położą świadectwo polskiej krzywdzie. „I oto, zamiast tego wszystkiego, gawędka, jak Rusini byli syzmatykami, jak potem zbli
żali się do jedności z Kościołem Rzymskim, jak dzisiaj znowu się odszczepili. Kilka westchnień, kilka sentencyj, napom nienie odstęp- ców, aby się pomiarkowali, a w końcu następna kardynałom obietni
ca11... Złośliwe to streszczenie aktu papieskiego autor artykułu w „Pszonce 11 konkludował, że naród polski nie wiele sobie robił z klątwy Rzymu, nie wielką też wagę przyw iązuje do rzymskich oświadczeń protokularnych. Był, jest i będzie Polską, nie pytając, czy na to Rzym pozwoli. Ostrzej jeszcze wypowiedział się „Dem okrata Polski11. A utor zamieszczonego w nim z racji upadku unii artykułu krytykow ał surowo genezę i wartość tej unii „jezuicko-zygmuntowskiej11. M iałaby ona — jego zdaniem — dużą wartość dla Polski, gdyby była przyjęta przez całą ludność praw osław ną w państwie polskiem. Ponieważ to nie n a stąpiło, unia narażała Polskę na wojny, przyczyniła się do odpadnię
cia od Polski kozaków, przygotowała sprzymierzeńców Moskwie. Ale obecnie kasata unii przysparza wrogów Rosji. Papież jednak zawiódł nadzieje arystokracji i jezuitów. A rtykuł kończył się ostrym atakiem na papiestwo za to, że nie trzym a z ludami, że uznaje praw a rządu ro
syjskiego, „kto te praw a uznaje, ten zaprzecza Polsce niepodległości11.
194 E M IG R A C JA POLSK A I U X I A RZ1JMSKA
N ie ulega wątpliwości, że słowa papieskie o prawości M ikołaja nie mogły się podobać Polakom, tylko, że gdy jedni uważali je 1 — i słusz
nie — za nic nieznaczące, dla, formy raczej, niż z przekonania użyte wyrażenia, to inni wzięli je na serio i dopatrzyli się w nich pochwały, implicite, postępowania carskiego, a tern samem i jego kroków w spra
wie polskiej. W rezultacie, ogólnie biorąc, przyznać trzeba, że akt p a pieski nie przyniósł spodziewanego skutku. Opinii katolickiej nie po
wiedział nic nowego, bo o odpadaniu unitów już wiedziała, rządu ro
syjskiego bynajm niej nie powstrzymał, za to zranił jeszcze bardziej część em igracji polskiej, tak jak i zdziwił część opinii katolickiej owem podkreśleniem prawości cesarza, a więc uniewinnieniem go właściwie—
jak sądzono — w sprawie prześladow ania Kościoła.
Mówiło się wyżej, że kasata unii w r. 1839 na Litwie i Rusi spadła jak grom na społeczeństwo polskie. Próbowało też ono ratować to, co się dało z resztek obrządku unickiego. Pobudki tej działalności były niewątpliwie przedewszystkiem narodowe, polityczne. I w Rosji prze
cie i w G alicji unici byli silnie związani z polskością. Od tej polskości z trudem wyzwalał się Siemaszko — przedtem nim wyzwolił się z ram katolicyzmu. Polakami właściwie byli biskupi chełmscy, jak choćby Szumborski, który się uważał za „szczerego Polaka i wiernego syna Polski", silnie spolonizowani byli i uniccy Rusini w Galicji. Ratow a
nie unii było zatem i ratowaniem polskości. Nie należy jednak w yklu
czać tu i motywu czysto kościelnego, religijnego, tembardziej, że jedno z drugiem, a więc polskość z katolicyzmem, tak jak prawosławie z ru syfikacją, były ściśle związane wówczas na terenach Europy wschod
niej. N a terenie Litw y i Rusi ratowanie resztek unii było ogromnie utrudnione wobec bezwzględności władz rosyjskich, tu unia była ska
zana na zagładę i nic jej uratować nie mogło, aczkolwiek w wielu miejscowościach księża łacińscy i ziemianie polscy próbowali podtrzy
mywać „upornych". Ratować unię można było jeszcze w Galicji i Królestwie, choć w tem ostatniem było to bardzo utrudnione ze wzglę
du na drażliw ą czujność rządu rosyjskiego. Znacznie łatwiej pod pew- nemi względami można to było jeszcze robić w G alicji. Jeżeli chodzi o wpływy rosyjskie w tym kraju, to rok 1839 m iał i tu znaczenie ogromne. Były to narazie wpływy kulturalne, narodowościowe, ale wraz z nimi szły i polityczne oraz religijne.
Niebezpieczeństwo dostrzeżono z kilku naraz punktów i postanowio
no mu przeciwdziałać. Przede wszystkim zwrócił na nie uwagę nuncjusz
wiedeński, Ludwik A ltieri, choć inicjatyw a nie wyszła od niego, lecz
od osób, które go informowały. Już w styczniu 1839 r. pisał do kard.
E M IG R AC JA POL SK A I U N IA R Z l/M S K A 195 Lambruschiniego, że radzono mu, aby uzyskał oddanie bazylianom kościołka pod wezwaniem M adonna del Pascolo w Rzymie. P ropagan
da rosyjska w G alicji zaniepokoiła Altierego równie, jak i obojętność na to rządu austriackiego. Nuncjusz m iał zam iar naw et wręczyć z tej racji M etternichowi notę ostrzegającą i otrzym ał naw et odpowiednie polecenie z Rzymu, nie posiadał jednak inform acyj pewnych i obawiał się drażliwości rządu austriackiego. Te skrupuły uznał tedy za słuszne Lambruschini. Ustnie tylko nuncjusz ostrzegał kanclerza. Spotkał się z odpowiedzią, że obawy są płonne. M niej uspakajające były infor
macje, przysłane przez arcybiskupa lwowskiego. Propagandy sdiizm a- tyckiej w G alicji nie zauważył, ale dostrzegł sympatię wśród duchow
nych unickich dla prawosławnych, i to już od czasów powstania listo
padowego. Zato arcyksiążę Ferdynand d ‘Este uspokajał później nuncjusza, że w G alicji nie m a niebezpieczeństwa schizmy, bo m. in.
„w pewien sposób także i duch narodow y panów polskich sprzeciwia się tem u“. A łtieri wiedział, że jednak obawy całkiem płonne nie są, i przedstaw iał obraz unii w G alicji dość czarno. „Greko-unici galicyj
scy — pisał — to nie Polacy, lecz raczej Rusini (Russi) i Kozacy", po
łączeni z Kościołem w r. 1711, są całkowicie nieuświadomieni (igno- rantissimi) zarówno na tem at unii jak i schizmy. Kler unicki w G ali
cji przeklina jezuitów i szlachtę polską, wolałby się też połączyć z cerkwią prawosławną, a cesarz „wszechrosyjski“, choćby już ze swe
go tytułu, wywiera wśród Rusinów duży urok. Głównym winowajcą tego stanu rzeczy jest jednak „zdaniem ludzi poważnych" sam rząd austriacki, który popiera w nauczaniu teologii wycieczki przeciw p a pieżowi, a biskupi uniccy w G alicji chętnie tego słuchają. A jednak nawet ten czarny obraz nie skłonił Altierego do zaproponowania od siebie W atykanowi jakiegoś konkretnego program u napraw y tego sta
nu rzeczy. Zawiadomił tylko W atykan, że kilku „dobrych" panów pol
skich chciałoby, aby kościołek M adonna del Pascolo w Rzymie oddać bazylianom i że dobrze byłoby wysłać ze 4 alum nów unickich z G a
licji do greckiego kolegium Propagandy.
W yjaśnił jednak zarazem, że koszta utrzym ania tych alumnów po
kryliby „panowie polscy". I ten pomysł nie wyszedł zatem od A ltiere
go. Nuncjusz powtórzył go najpraw dopodobniej za W ładysławem Z a mojskim. O wiele więcej dla unii w G alicji zrobili ludzie ks. Czarto
ryskiego. Dogorywanie unii w Rosji zwróciło i ich uwagę na G alicję,
ale w przeciwstawieniu do nuncjusza wiedeńskiego w ystępują odrazu
z propozycjami konkretnemi i coraz lepiej sprecyzowanemi. Już w lu
tym 1839 r. ks. A dam poucza Platera, że koniecznem jest otwarcie se-
196 EM IG R A C JA POL SK A 1 U N IA RZIJMSKA
m inarium unickiego w Rzymie, to samo powtarza mu w miesiąc później, choć W ładysław Zam ojski współcześnie wysuwa projekt wysłania na studia do Rzymu choćby kilku tylko unitów, a i sam książę ograniczył później swój projekt. Drugi punkt — to oddanie bazylianom kościoł- ka M adonna del Pascolo, a w ten sposób stworzenie dla nich w Rzymie punktu oparcia, będącego pod bokiem i bezpośrednią inspiracją papie
ża. Trzeci środek to m ianowanie metropolity unickiego dla Rosji na znak, że Rzym nie uznaje odstępstwa Siemaszki, i wreszcie czwarty wpłynięcie na Austrię, by roztoczyła opiekę nad swymi unitami. Ten program , później uzupełniony jeszcze paru szczegółami, starali się odtąd zrealizować agenci Czartoryskiego w Rzymie. P later wykonywał go gorliwie, tem bardziej, że to były i jego myśli, częściowo powzięte nie
zależnie od inspiracji książęcej. Jakoż już w marcu 1839 r. przedsta
wiał ten program i w sekretariacie stanu i w Propagandzie. Zrobił wię
cej nawet. Przez swego znajomego, życzliwego Polakom posła baw ar
skiego, hr. Spaura, wyrobił sobie możność złożenia wizyty posłowi austriackiem u w Rzymie Liitzowowi. P later chciał się bowiem osiedlić w Austrii, ale obok tego i przedewszystkiem poruszył sprawę unii.
Z w racał uwagę Liitzowowi na szerzenie się propagandy schizmatyc- kiej w G alicji i podsuwał mu myśl, aby skłaniał swój rząd do wysyła
nia kleryków unickich na studia rzymskie. Spotkał się oczywiście z odmową, przez M etternicha zaaprobowaną.
W ten sposób rady i ostrzeżenia Polaków zarówno w Rzymie jak i w W iedniu spełzły na niczem, dopiero znacznie później (przede
wszystkiem za czasów papieża Piusa IX ) zostały one uwieńczone, nao-
gół biorąc, powodzeniem. Bądź co bądź, faktem jest, że Polacy pierwsi
nie tylko zwrócili uwagę W atykanu na niebezpieczeństwo, ale i podali
konkretny program działania w sprawie ratow ania resztek unii. Rzuca
to chyba wyraźne światło na wiarogodność tych pisarzy (zwłaszcza
francuskich i ruskich), którzy twierdzą, że Polska dbała o szerzenie na
W schodzie tylko obrządku łacińskiego.
ST E F A N K A P IE R SK I
O BOLESŁAWIE KOSKOWSKIM
„...Dużo jeszcze przejdziemy utrapień i prób, zanim wytworzy się prąd opinii publicznej, dostatecznie jasnej i silnej, aby móc podjąć dzieło s y s t e m a t y c z n e j 1) napraw y... Rzeczypospolitej" — pisze Koskow- ski w jednej ze swych gruntownych broszur2). Jem u samemu przez kil
ka dziesięcioleci cel ten przyświeca, w tym kierunku urabia piórem, po
święconym pracy mozolnej, codziennej, opinię warstw, które uznał za oświecone, tym samym odpowiedzialne za losy ogółu, przygotowuje nie zawsze dość uważnych czytelników, grunt upraw ia pod późniejszy zasiew. Do organicznej napraw y, kontrolowanej rozumem, stale się od
wołuje, ma niezachwianą wiarę, syconą zdrowym rozsądkiem (com- mon-sens‘em), w sprawczą moc takich sił—przeto naw iązuje do tradycji, uprawia pilną jej kontynuację. Jeśli w odniesieniu do kogo wolno wskrzesić tak bardzo obowiązujące słowo „statysta", to wobec tego dziennikarza w wielkim stylu, który zatroskany był zawsze o całość, niebaczny na osobiste wyróżnienie się, nieskory do pośpiesz
nego entuzjazmu, dbały o powiązania logiczne, o sprzęgnięcie pierw iast
ków rozbieżnych. Można się spytać, czy nie przeceniał w ogóle tych in
stancji racjonalnych, można zwłaszcza spytać się po doświadczeniach lat ostatnich, niezależnie wszakże od powątpiewań, przyznać należy, że samo takie dążenie, jako wzór pewnej idealnej dyrektywy, pozostaje cenne. Podobnie wydać się może, że nadm ierną wartość przypisywał własnemu audytorium, apelując do tych, którzy zdali mu się wyłącznie niemal powołani do rozstrzygnięć — do „uwagi ludzi, zajm ujących się zagadnieniami politycznymi". Podobne zaufanie wydać się może obec
nie przesądem, i to tak zwietrzałym, jak odwoływanie się do tajników kancelaryj dyplomatycznych ery metternichowskiej. Tym gorzej dla nas, że tak szybka nastąpiła degradacja. W tedy, gdy Koskowski boga
cił zasób swej wiedzy praktycznej i intelektualnego doświadczenia, istniało jeszcze coś w rodzaju takiej elity z doboru i naturalnego powi
nowactwa, jeśli nie ścisła kasta, to koło szersze, przem aw iające wspól
nym językiem pojęć, tak, jak istniało napraw dę towarzystwo (to też ma dzisiaj podźwięk anachronizmu), wyzbyte koteryjności i wulgar-
') W sz y stk ie p o d k r e śle n ia w c y ta ta c h m o je.
2) „ C h cecie ro zw o ju czy p rzew rotu " . W a r s z a w a , 1929.
198 O B OL E SŁA W IE KOSKO W SKIM
nego natręctw a parweniuszy. Istniał niepisany kodeks obyczajów i rzeczywista swoboda obejścia, w ynikająca z umiaru, właściwych p ro - porcyj i wstrzemięźliwej naturalności. To też rozważny, prawdomówny, przychylny publicysta, jakim był Koskowski, lojalny partner, podoba jący sobie w perswazji, dokładnie sformułowanych stwierdzeniach, w doborze spokojnych argumentów, ożywiony dobrą wolą, przenikli
wością i statecznym rozumem, do końca zachował styl i postawę czło
wieka klubu, rozjemcy, trw ającego przy swych przekonaniach i, co więcej, zasadach.
Dyskursywny jego weredyzm m iarkowany był rozwagą i wyrozu
m iałym uporem: pzeświadczeniem, że w swobodnej wymianie myśli można, jeśli nie przekonać, to wpłynąć na przeciwnika; że w ten sp o sób kształtują się idee, bezpośrednio wpływające na realność, na b y t społeczeństwa, na dzieje i dorobek narodu. Nie ma tu rozdziału pomię
dzy m yślą poznawczą (jaki bywa u doktrynerów wszelakiego pokroju, a także sceptyków i niedowarzonych sofistów) a działalnością, form ują
cą doraźnie przebieg wypadków — są to dwie sfery tej samej energii, aktywności w istocie umysłowej, która przecież nie poprzestaje na ab
strakcji. N ie m a tu taj także wyprzedzania wydarzeń, naginania ich do chwilowych potrzeb rozjątrzonego uczucia, owego „daru wieszczenia", który nie przestaje panoszyć się wśród licznych polskich publicystów.
Można nie podzielać takiej w iary (czy choćby szczytnej iluzji), nie po
dobna odmówić jej siły sprawczej, nie uznać w niej potężnego, a zw ła
szcza trw ałego motoru. Bo jeśli co zadziwia w niezmordowanym pisar
stwie politycznym Koskowskiego, to brak wszelkiej improwizacji, to w y trzym ana jego ciągłość.
Zaznaczyć trzeba, że autor słów tych nie czuje się powołanym do bliższego rozpatryw ania rzeczowej treści tego pisarstwa, do rozstrzy
gania o jego zagadnieniach; innej wymagało by to wiedzy, odmiennego zasobu doświadczeń. Lecz naw et nie godząc się na systemat Koskow
skiego (lub godząc się tylko fragmentarycznie), stwierdzić należy jego istnienie, wsparte o pewną szkołę myślenia, o zasobną naukę, o giętką i precyzyjną dyscyplinę intelektualną. Nie na darmo Koskowski raz po raz akcentuje i obawiać się można, iż z nadm ierną akcentuje pieczoło
witością, fakt w oczach jego niewątpliwy, że „daleko, zaprawdę, jesteś
m y w Polsce od tego, aby myśleć politycznie11. D la tego światłego p ra wicowca, obcego sztywnemu, a zwłaszcza ciasnemu dogmatyzmowi, dla niego, który m arzy o swym „narodzie jako prawdziwie dojrzałym po
litycznie", „naw et t. zw. konserwatyści posługują się językiem kaw iarń
i wieców". Tu, mimo pokrewieństwa idei, rozdzieli go najgłębsza róż-
O B O L E S Ł A W IE K O SK O W SK IM 199 nica, różnica tem peram entu; tamto pozostanie dlań zawsze jeszcze try buną, która — jak wszelka trybuna — jest samozwańcza. O n sam to będzie: biurko, katedra wykładowcy, gabinetowa narada. W ie do jakie
go pragnie przemawiać audytorium i demagogią nie durzy półanalfa
betów. „Ilościowa fizjonomia zjawisk, te lub inne tendencje, nabierają silniejszego akcentu, ale ogólny bieg historii nie poddaje się rewolucji.
Rozwój bowiem jest praw em naturalnym , nie przew rót" — wielokrot
nie stwierdza tę ewidencję, tak trudno dostępną umysłom, które pragną przodować gromadom. W podobnym zdaniu można bv zapewne dopa
trzeć się creda, acz przygodnie sformułowanego, nie m niejszej przeto wagi. Nie jest to obskurantyzm, lecz praw ie że filozofia. Nie tylko to ewolucjonizm bowiem, przyrodzone niejako i przyrodnicze prawo, któ
re mogłoby być wypowiedziane w zastosowaniu do społeczeństw bodaj przez Spencera, łecz świadomość organicznej ciągłości, dbałość o nią, wyczucie, że zakłócanie ciągu pokoleń jest okaleczeniem niewidzialnego łańcucha, który kształtuje każdego z świadomie żyjących — który nie rozproszone jednostki tworzy, lecz obywateli, uspraw iedliw ia nas i prze
rasta zarazem prawem, co nas spaja, pobudza i w całość wiąże. Dość dalekie to będzie zatem od biologizmu, a jeśli takiej naturalnej posta
wie umysłu zarzuci kto nadm ierną powściągliwość, przesadną ostrożność i pomówi o studzenie porywów, to nikt nie zdoła dowieść interesownego wyrachowania. Niechaj szermujący podobnymi argum entam i — nie zu
pełnie może wyzbytymi słuszności — zważyć zechce, że ma do czy
nienia z kimś, kto z powagą i bystrością upraw ia „sztukę polityczną", jak przystało na umysł, który mógłby zdobić się biretem w jednym z średniowiecznych uniwersytetów. A fundam enty średniowiecza nie przestają, jak wiadomo, być podbudową nowoczesności.
Zachowawca ten na swój sposób był liberałem w nieprzedawnionym, chciało by się rzec, historycznym znaczeniu tego term inu i to nie w imię doktryny, jaką by wyznawał, lecz z żywej potrzeby rozumu i serca, tak, jak byw ają wybitni Anglicy, nie skłonni do gwałtownych reform. Gdy pisze o „szeregach obywatelskich", to zwrot podobny, mimo jaw nej ogólnikowości, m a swą pełną, nienaruszoną, zawarow aną treść. Oczy
wista, istnieją dlań pewniki niewątpliwe, stanowiące o kierunku jego sympatii, takie, jak ten, że „F rancja jest krajem wyrobionym politycz
nie" — pewniki dla nas zawodne — na których kształcił się przez ca
łe lat dziesiątki, które przyswoił sobie, jak chleb codzienny, w długo
trwałej praktyce, które co więcej, podniósł do godności kryteriów. Lecz są to mierniki zawsze sprawdzalne, wywiedzione z „poczucia historycz
nego", które pragnie zaszczepić ogółowi, z „starszemu pokoleniu znanej
200 O B OL E SŁA W IE K OSKO W SKIM
praktycznie przeszłości". Gdy kreśląc sylwetę Focha3), Koskowski ze szczególnym darem rekapitulacji stwierdza w wyniku „trium f myśli, opartej na wiedzy", to przez taką konkluzję przebija jego ufność w kompetencję, dar dowierzania zasadniczym i rozstrzygającym rysom charakterologicznym niepowszednich osobowości ludzkich, słowem w ia ra w niepospolity charakter, jako bodziec dziej owo płodny — tak d a leki tym dywersanckim talentom, jakie m iały rozkwitnąć w następnym pokoleniu europejskim. Jest w tym ponadto umiejętność dobierania pro- porcyj, czyli dystansu, chętnie rezygnującego z właściwości przygod
nych, którym i obrastają dzieje jednostek i narodów, a wykreślającego głównie istotne perspektywy, logika myśli, która nigdy nie zapuszcza się na tereny nie dość jej znane, która, słowem—jak zaznaczono—w y
strzega się improwizacji. Gotowe form uły wsparte są tu o źródła, kun
sztownie w jasny wywód wplecione, to też nie przybierają one kształ
tu zaczepnego haseł, wyzwisk, ni transparentów , lecz są rezultatem obiektywnym trzymanego na wodzy tem peram entu, w yrastają ze spo
kojnego entuzjazmu, z rzadkiej zdolności do podziwu. Publicysta ten zawsze ma koncepcję własną, nie narzuca jej wszakże, lecz dyskursyw- nie w yjaśnia. Dlatego portrety postaci są u niego jednolite, a nie poz
bawione światłocienia; sprowadzone do właściwości podstawowych, posiadają łączność z tłem, nie są zawieszone w dowolnych strefach im aginacji, lecz okolone szerokim widnokręgiem, płynącym w przy
szłość. Podobnie postępuje z wydarzeniam i i zagadnieniami; upraszcza je o tyle, by ukazać ich mechanizm, skrytą ich ideę. Toteż, gdy raz po raz natrafiam y na zwrot taki, jak „wierna swemu geniuszowi F rancja", to nie jest to bynajm niej nadużyty frazes krasomówstwa dziennikar
skiego, lecz — poza rew erencją — jak gdyby objaw wiary w ducha zbiorowego, który ożywia narody, jakby w iara w idee platońskie, wie- kuiście ukryte, a przecież przeświecające przez ułomne realizacje ich dziejów. Może stąd tak wiele u Koskowskiego pobłażania dla tego, co w historii niepewne, niewykończone, co ledwo udolnie zaprojektowane—
słowem, dla ludzkiej niedoskonałości. I kiedy, mówiąc o marszałku Joffre, uw ydatnia z naciskiem „cnotę m oralną, zbyt niedocenianą", to nie m oralizuje nikogo (bo i któż, pełen samowiedzy, miałby do tego prawo?), lecz, jak każdy dużego form atu polityk, jest także moralistą, w tym sensie dalszym i głębszym, w tym sensie okrężnym, w jakim by
w ają ci, którzy — niekoniecznie w yrażając się maksymami—upodobali sobie umysły na m iarę V auvenargues‘a. To też o Clemenceau powie znamiennie: ta „mieszanina sprzeczności, będąca może w ogóle w ła
3) „ W c z o r a js i" , W a r sz a w a , 1934.
O B OL E SŁA W IE K O SK O W SK IM 201 ściwością duszy ludzkiej". Kiedyindziej, mówiąc o wieloznacznej i skłóconej postawie aliantów wobec najazdu bolszewickiego w r. 1920, dla przecięcia węzła wątpliwości zacytuje wiersz Corneille‘a, zawarte w nim „pytanie i odpowiedź". W yczuwa się, że dla pouczenia i osobi
stej dystrakcji w istocie czytywał klasyków własnych i obcych, jak to z dawna weszło w obyczaj na Zachodzie; że nie sięga po nich doraźnie dla ozdobnego jeno cytatu, lecz nasycony jest ich treścią i wymową, że na nich to kształtował styl wypowiedzi, tok małodusznego pedantyzm u wyzbytej, żywej i dobitnej prozy. G dy po zgonie Focha stwierdza
„stratę uważaną... za powszechną przez tych wszystkich, którzy czują się solidarni z ludzkością“ — to jakże brzmią dzisiaj, jak szczytnie i złowróżbnie, takie słowa! Jest w nich bowiem zgoda czynna i nieu- legająca wahaniom na ów typ cywilizacji, który, być może, zaczyna mijać...
Chciało by się rzec, że Koskowski sięga w dalszą jeszcze przeszłość, niż minione stulecie, w wiek X V III „wiek oświecenia". G dy utrzym u
je o Poincare‘m, że „potrafił się wznieść ponad partie... aby się w nim wcieliła najtrw alsza idea państwowa", to nie trudno dopatrzeć się w ta kiej tezie w iary w encyklopedyczne idee ogólne, w możność dźwignię
cia się świadomego na ich poziom, w ich dar wreszcie wcielania się w jednostki wybitne, kierownicze, które ponoszą odpowiedzialność, są—
za zgodą ogółu — uosobieniem i strażnikami racji stanu, pojętej w jej historycznym rozwoju. Ten liberalista starej daty, który wyznawanie swobód obywatelskich potrafił nierozdzielnie połączyć z przem yślanym konserwatyzmem (właśnie z tym, co słowo to zawiera z konserwowania, a nie zastoju), bardzo odległym zatem wszelkiej reakcji, umie oddać sprawiedliwość zdecydowanym przeciwnikom politycznym, potrafi u j
mować ich w stosownym oddaleniu, tym trafnym rzutem oka, w którym zanikają odrębne, dzielące rysy programowe, a uw ydatnia się format osobowości i wym iar jej działań. T ak odnosi się, dajm y na to, do Age- nora Gołuchowskiego (syna), a jeśli przy tej sposobności z niejakim sarkazmem mówi o „tej nieprawdopodobnej budowli państwowej, któ
ra się nazywała m onarchią habsburską", to nie są to, wbrew pozorom, gotowe formuły, ukute definicje, pospieszne syntezy, lecz wejrzenia gruntowne, utrwalone kwintesencje, w ynikające nie tylko z pewnego systemu ocen, lecz w równej mierze wsparte o w ytraw ne doświadczenie, kontrolowane bezustannie i konfrontowane z bliższą i dalszą rzeczywi
stością — wynikające zatem z czujności i przeświadczenia. Można by
twierdzić, że taki obrany niedwuznacznie punkt patrzenia tym samym
określa widzenia tego pole, stanowi o granicach jego i zasięgu, ponie-
202 O B OL E SŁA W IE KOSKOWSK1M
kąd decyduje o rozplanowaniu i zwężeniu badanego terenu; jeśli bę
dzie w tym część praw dy, to nikt chyba nie ośmieli się odmówić podob
nemu w ejrzeniu jego głębszej i uchwytnej racji. W oglądzie takim bowiem nie m a nic z partykularza, nic z parafiańszczyzny, mierzącej spraw y świata łokciem własnych opłotków, jest przeciwnie rozpiętość horyzontów, co więcej — we wszelkim wartościowym — realne licze
nie się z nimi. D la Koskowskiego Europa wczorajsza i dzisiejsza, to nie było papierowe pojęcie kontynentu, tym bardziej obiekt, podatny do kazuistycżnych m atactw, lecz codzienna, konkretna rzeczywistość cy
wilizacji, zespół spraw dzalny i uchwytny, jak pulsowanie własnej d ło ni, trzym ającej pióro. Przez to zapewne publicysta ten, każdym fibrem włączony w żywą treść europejskości, i tak w ierny swym umiłowaniom, wyzbyty był całkowicie grandilokwencji, najzupełniej nie skłonny do alegoryzmu, tej podpory mózgów wątłych i ambitnych. Wszelkie za
patryw ania jego obce były, jak się rzekło, zesztywnieniu doktryny, a bliskie tym uczuciowym ośrodkom, które stanowiły podstawowy fun
dam ent osobowości publicznej Koskowskiego — ośrodkom patriotyzmu.
„A cóż dla Polski?" — zdanie to nawraca, jak leitmotyw ukryty, zaw
sze istnieje domyślnie, to jest tutaj potencjalną troską. Toteż — nieza
leżnie od tego, jakie będą w przyszłości wyroki historii — dziś już stwierdzić można, że w „generał-gubernatorstw ie prywislinskawo kra- ja “ był Koskowski jednym z tych nielicznych, którzy mieliby o sobie praw o powiedzieć, że m yślą i piszą tak, jakby żyli w stolicy —■ nad
chodzącego państwa.
Koskowski posiadał w ybitną zdolność jasnego wykładu i wypowia
dania myśli w aluzyjnych skrótach; m iał dar przejrzystej, nieco suchej, w sedno trafiającej charakterystyki, z zarysu dobywającej nieznacznie główne jego linie. Dobitność i naturalność tonu, oszczędność słowa i jego jędrność, szlachetna powściągliwość uczuciowa wsparte były o bystrą pamięć, tę nieodzowną pożywkę lakonizmu. N ie znaczy to, by brak mu było wy cieniowania; przeciwnie, styl ten — jeśli tak wyrazić się godzi — nawskroś rzetelny, czerpiący z obfitych rezerw, lecz nic nie m ający do zatajenia, zastanaw iający się całkowicie za tym, co wypo
wiada, nie ubiegający się o efekt — pozbawiony był solenności, cele
browania, wynoszenia na piedestał. U m iał zachować tę istotną, wsty
dliw ą godność, która nie gardzi wyrażeniem plastycznym, gdy trzeba, dosadnym,4) mogącym u tak wykwintnego prozaika razić podniebienia pięknoduchów. W yrażenia takie, jak ta „niesłychanie siarczysta opozy-
4) N p . „ z d a w a ło s ię , że s ię (a rm ia a n g ie lsk a ) w ręcz rozłazi".