• Nie Znaleziono Wyników

Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1939, R. 2, nr 3 (9)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Ateneum. Czasopismo poświęcone sprawom kultury, 1939, R. 2, nr 3 (9)"

Copied!
193
0
0

Pełen tekst

(1)

A T E N E U M

C Z A S O P I S M O P O Ś W I Ę C O N E S P R A W O M K U L T U R Y

M A R IA N SZYJKOWSKI , , , 0 t. zw. „wzajemności" czesko- p o l s k i e j ... 351 JERZY STEMPOWSKI . . Europa w 1938 — 1939 . . . 364 K A R O L IR ZYK O W SK I . . . . 0 współczesnej dramaturgii w

P o l s c e ... 384 K A R O L L U D W IK K O N IŃ S K I . Straszny czwartek w domu pa­

stora ... 400 L U D W IK F R Y D E . . . 0 prozie W i t t l i n a ... 432

• •

J U L IA N PRZYBOŚ . . Nike, Znikłe czółno, Rzeczy z m ie rz c h a ły ... 449 M IE C ZY S Ł A W JA S T R U N W odospad... 452 S T A N IS Ł A W P IĘ T A K . Lato ś m ie rc i... 453 P A W E Ł H E R T Z . . . * # *, S trój Dedala, Do Safony 456 S TE F A N N A P IE R S K I . Obrazy ... 458

1

I* u gl< O f W j

R A F A Ł M. BLUTH . . Doniosła monografia o Puszki­

nie ... 462 JULIUSZ W. GOMULICKI Sześć głosów o Norwidzie . . 475 JERZY W O LFF . . . N a stulecie urodzin Cezanne’a . 488

S P R A W O Z D A N I A I M A T E R I A Ł Y

Tymon Terlecki „Rodowód poetycki R. Berwińskiego" (H. M i c h a l s k i ) — St. Wyspiański „W yzwolenie" w opr. J. Saloniego (T. W i w a t o w s k i ) — Juliusz Kleiner „W kręgu Mickiewicza i Goethego" (T. W i w a t o w s k i ) — Monografia powieści jako dzieła sztuki (J. K u l c z y c k a - S a l o n i ) — A dolf Sowiński „Gospoda zmierzchu11 (R. M a t u s z e w s k i ) — Michał Walicki

„Malarstwo polskie w X V w.“ (H. B l u m ó w n a ) — Tadeusz Szulc „Muzyka w dziele literackim" (K. R e g a m e y ) — Z papierów po R. W. Berwińskim (T. T e r l e c k i ) — Ze spuścizny poetyckiej A. Nałęcza-Korzeniowskiego (R. M.

B l u t h ) — „Rocznik Gdański" (j. m.) — List do Redakcji. — Bibliografia.

• • •

W A R S Z A W A

4 icj p ej r

JL 9 Łf lii

C E N A 2.50

(2)

A D R E S R E D A K C J I :

W A R SZAW A, UL. E LSTE R SK A 12 m. 4 RED A K C JA C Z Y N N A W E W TO R K I Od godz. 2— 3.

Redaktor:

S T E F A N E I G E R - N A P I E R S K I

Rękopisów niezamówionych redakcja nie zwraca. — Utwór, o którego druku redakcja nie zawiadomiła autora w ciągu dwóch

miesięcy od chwili nadesłania, jest odrzucony.

Redakcja nie podejmuje się oceny rękopisów.

U K A Z U J E S I Ę S Z E Ś Ć R A Z Y D O R O K U

(W cenę prenumeraty wliczone są koszty opakowania i przesyłki)

P R E N U M E R A T Ę P R Z Y J M U J Ą : A d m i n i s t r a c j a „ A T E N E U M“

W A R S ZAW A, U L. KOZIETULSKIEGO 1 m. 7, J. ROGOZIŃSKI oraz wszystkie większe księgarnie w kraju.

KONTO CZEKOWE P. K. O. N R 16691.

A T E N E U M

Cena pojedynczego numeru . Prenumerata roczna .

Prenumerata półroczna .

zł 2.50 zł 12.50 zł 7.50

SK ŁAD G ŁÓW NY:

TO W ARZYSTW O W Y D A W N IC Z E J. M ORTKOW ICZA W A R S Z A W A , UL. M A ZO W IE C K A 12

(3)

A T E N E U M

M A R IA N SZYJKOW SKI

O T. ZW. „W ZAJEM NOŚCI" CZESKO-POLSKIEJ (Wspomnienie historyczne)

W roku 1836 Jan Koillar, Słowak rodem, jeden z głównych „bu­

dzicieli" narodu czeskiego i słowackiego, ogłosił był w słowackiej

„Hronce“ po czesku (a w rok później po niemiecku) rozprawę „O li­

terackiej wzajemności między plemionami i narzeczami słowiański­

mi". Ta rozprawa stała się dla Czechów teoretycznym ujęciem idei panslawizmu, przy czym kładła nacisk na zjawiska duchowego ży­

cia Słowian, choć niezupełnie wykluczała zagadnienia polityczne, 0 które autor tu i ówdzie potrąca. Wyłożony tutaj program „wza­

jemności" oznaczał wymianę duchowych wartości między czterema

„plemionami" (Rosja, Polska, „Illirja", sc. południowi Słowianie — oraz Czesi, którzy stanowią podmiot tych rozważań). Program ten wszedł w podstawy wychowania czeskich pokoleń; stał się dogma­

tem, który obowiązywał — jeszcze do wczoraj, jak tego dowodziły manifestacyjne obchody stulecia wystąpienia Kollara, święcone 1 przez czeską naukę i przez najszersze warstwy społeczeństwa, za­

wsze czułe na każde zawołanie słowiańskie.

Dziś ta idea — jedna z centralnych w stuletnim życiu nowych Czech — leży w gruzach i nie wiadomo, czy kiedykolwiek spod nich się wydźwignie. Możemy więc o niej mówić, jako o zjawisku minio­

nym, z perspektywy historycznej i z polskiego punktu widzenia, któ­

ry z natury rzeczy musi nas najbardziej interesować. Szkicując tedy jakby wspomnienie pośmiertne dogmatu, który nie wytrzymał na- poru historycznej burzy, musimy zaznaczyć na wstępie, że zarówno termin „wzajemność", jak i cała jego programowa zawartość, są 'pol­

skiego pochodzenia. Termin wziął Kollar ze Słownika Lindego, praw­

dziwej biblii czeskich „budzicieli", treść zaś rozwinął na podstawie

(4)

352 O t. zw. „ wzajemności“ czesko - polskiej

referatu Jana Nep. Kossakowskiego, pierwszego Polaka, który zain­

teresował się czeskim odrodzeniem na progu X IX stulecia, zatrzy­

mawszy się w Pradze w powrotnej drodze z Wiednia do kraju — a, wróciwszy, wygłosił na posiedzeniu warszawskiego Tow. Przyja­

ciół Nauk referat pod skromnym tytułem „Rzut oka na literaturę czeską i związek języków słowiańskich" (1803): — w istocie w punk­

tach zasadniczych pierwszy w ogóle program słowiańskiej „wzajem­

ności", tożsamy z rozprawą Kollara, o 33 lata późniejszą.

Ten zasadniczy, polski impuls, który tkwi w samej podstawie rozprawy Kollara, nie jest nadto zjawiskiem indywidualnym i spo­

radycznym. Przeciwnie: polska geneza i polska konstrukcja mery­

toryczna dziełka „o wzajemności" stanowi rezultat długotrwałego procesu zbiorowego, a mianowicie praktycznego stosowania od wielu lat „wzajemności" na ograniczonym odcinku czesko-polskim.

Kiedy Kollar to szerokie i skomplikowane zjawisko ujmuje w teo­

retyczne ramy, rozszerzając je na całą Słowiańszczyznę, praktyczna

„wzajemność" czesko-polska posiada już swoją historię, obejmującą dwa wielkie okresy: średniowiecze i dobę nowożytną. W średniowie­

czu „activum" było w całości niemal po stronie czeskiej, co tłuma­

czy się jasno cywilizacyjnym starszeństwem Czechów, bardziej na zachód wysuniętych. Skutkiem tego recepcja kultury zachodnio- rzymskiej odbywa się naprzód u Czechów, później w Polsce, której czeskie pośrednictwo w znacznym stopniu tę recepcję ułatwia. To jest wielki dług kulturalny, który Polacy zaciągnęli u Czechów w sa­

mych początkach swych cywilizacyjnych dziejów.

Dług ten zwraca Polska z nawiązką pod koniec X V III wieku w sytuacji, niemal całkiem odwróconej: oto po półtorawiekowym le­

targu Czesi rodzą się jakby na nowo, a ten cudowny zaiste proces nowonarodzin odbywa się niemal całkowicie przy polskiej pomocy.

Jest to drugi okres czesko-polskiej „wzajemności", niepowiązany żadnym istotnym węzłem z tamtym, średniowiecznym, nowy, i od­

wrócony swym biegiem, całkowite bowiem „activum" znajduje się tym razem po stronie — polskiej.

I nie mogło być inaczej, kiedy rozważy się chwilę historyczną, w której to się dzieje. Z jednej strony, mimo politycznego upadku, pełna, normalnie we wszystkich swoich okresach rozwinięta (i jako taka jedyna na całej Słowiańszczyźnie), wysiłkiem pokoleń Stani­

sława Augusta zreformowana i wszechstronnie odrodzona na spo­

sób i modłę europejską kultura polska; z drugiej strony podcięta ruchem husyckim i niemal do cna zaduszona pogromem białogór-

(5)

skini, zaledwo iskierką tlejąca w mowie ludowej w rozbitym tedy szczątku — kultura czeska, obcym głazem od wieku i, zdawało się

(nawet Józefowi Dobrowskiemu), na zawsze zaduszona.

W takiej to chwili rodzi się idea słowiańskiej wspólnoty i myśl o słowiańskiej „wzajemności" — ratownicze poczucie oparcia się o wielki blok wszystkich słowiańskich „plemion", wołanie o ich du­

chową (zrazu tylko duchową) pomoc, propaganda zbawczej świado­

mości, że drobna, zawiędła gałązka może się odrodzić, jeżeli dopły­

ną do niej żywe soki z wielkiego, słowiańskiego drzewa.

W praktyce ten dopływ kulturalnej pożywki i odżywki nie może jednak, na przełomie X V III i X IX wieku, ogarniać całej Słowiań­

szczyzny, ani nawet dobierać eklektycznie różne wartości z poszcze­

gólnych tej Słowiańszczyzny odłamów. Słowiańszczyzna nie two­

rzyła i nie tworzy żadnej kulturalnej całości i jedności, a nadto, w do­

bie czeskiego odrodzenia, przedstawia nie tylko pstrą mozaikę róż­

nych elementów Wschodu i Zachodu, ale i bardzo różne kulturalne poziomy. Wszak nawet Kollar, i to po upływie pracy całego pokole­

nia, przyjął tylko trzy „plemiona", z których czwarte, czeskie, mo­

że czerpać i „nawzajem dawać".

W istocie, największe ilościowo, rosyjskie „plemię" mogło w okre­

sie odradzania się Czech stosunkowo niewiele pomóc dalekim, za­

chodnim pobratymcom. Wszakże niedawno samo rozpoczęło proces własnej europeizacji, opartej na wielu fundamentach bizantyńskich, obcych zachodniej umysłowości. Na czeskie odrodzenie oddziałała bardzo sugestywnie idea jedynego wtedy słowiańskiego (rosyjskie­

go) mocarstwa oraz narzucający się siłą tego faktu rosyjski język, który rzeczywiście zasilił zasób leksykalny czeskiej mowy, wydoby­

wanej z gruzu rozbicia. Wybitne wpływy rosyjskie zarysowały się w pracach czeskich filologów - slawistów, historyków i etnografów, skąd i niejeden „ohlas" (odgłos, echo) przeniknął i do nowoczeskiej poezji.

Lecz w zasadniczej konstrukcji czeskiej odbudowy kulturalnej znaczenie tych rosyjskich wpływów nie mogło być decydujące, pion bowiem tej konstrukcji musiał być zachodnio-rzymski. Jeszcze mniej mogła zaważyć na tej konstrukcji południowa Słowiańszczyzna, roz­

bita kulturalnie i politycznie, przyduszona przez wieki jarzmem tu­

reckim (jak Rosja tatarskim), własne, duchowe życie utrzymająca ledwo mową i pieśnią ludu. Do świadomości Europy dochodzi wła­

śnie na początku X IX wieku ta piękna epicka pieśń serbskich „ju­

O t. zw. „ wzajemności“ czesko - polskiej 353

(6)

354 O t. zw. „wzajemności“ czesko - polskiej

naków" i to jest bodaj jedyny wkład „wzajemności" ze strony Sło­

wian południowych, który może być brany poważnie w rachubę.

Jak z tego widać, „wzajemność" jedynie pełna, przejawiona we wszystkich gałęziach duchowego życia, mogła była wówczas wystą­

pić wyłącznie na odcinku najbliższym geograficznie, językowo, kul­

turalnie i politycznie (przez państwową wspólność z polskim zabo­

rem austriackim) — na odcinku polskim. Jakoż wystąpiła. W chwili, gdy Kossakowski wygłasza swój referat, w którym zwraca uwagę Polski i na czeskie prace odrodzeniowe — już ten proces polsko-cze­

skiej „wzajemności" w znaczeniu, zaznaczonym powyżej, jest rozpo­

częty, czego oczywiście Kossakowski z bezpośredniej odległości nie potrafi jeszcze zauważyć. Rozpoczęta, a nawet w znacznej części już naprzód posunięta jest wtedy reforma czeskiej poezji, to jest mo­

dernizacja zarówno je j formy, jak i jej treści. Przeprowadza tę mo­

dernizację Antoni Jarosław Puchmajer, założyciel t. zw. szkoły no- woczeskich poetów, wydawca i w znacznej części autor kilku zbio­

rów wierszy (almanachów), ogłaszanych kolejno od 1795 r. poczy­

nając. Almanach I przynosi reformę prozodii — następne, ważniej­

sze, reformują treść. Między I a I I I almanachem nastąpił w tym kie­

runku przełomowy zwrot; almanach I I mianowicie odrywa się od treści niemieckiej, która wypełnia w całości pierwszy tomik.

Jest to fakt o znaczeniu pierwszorzędnym: początek emancypacji czeskiego ducha od wiekowego nasiąkania niemczyzną, pierwsze jakby podważenie tego wieka, które na lat sto zagrzebało i przydu- siło „słowiański", czeski, rodzimy rozwój własnej kultury. Ten pierwszy zryw dokonał się dzięki wyłącznej pomocy polskiej. Mię­

dzy I a I I almanachem Puchmajer poznał polskich poetów stanisła­

wowskich: Kniaźnina, Karpińskiego, Krasickiego. Pomiędzy nimi, a władnącymi dotąd wszechwładnie wzorami Burgera, Gleima, Ha- gedorna rozgrywa się walka na drogach duszy czeskiej: walka, za­

kończona polskim zwycięstwem. Poeci stanisławowscy wypierają Niemców. Puchmajer przerabia ich ody, sielanki, bajki i przypowie­

ści — i tymi przeróbkami wypełnia następne almanachy.

Co więcej — zabierając się do dalszej pracy nad europeizacją czeskiej kultury piśmienniczej przez wciągnięcie do niej w czeskim przełożeniu wielkich dzieł zachodniej Europy — Puchmajer upra­

szcza i ułatwia tę pracę przez to, że posługuje się polskim pośrednic­

twem, to znaczy tłumaczy dzieła obce z istniejących już polskich przekładów (Montesquieu‘go „Świątynię Wenery w Knidos" z prze­

róbki Józefa Szymanowskiego). Tłumaczy z polskiego — i zaleca tę

(7)

O t. zw. „wzajemności“ czesko - polskiej 355 metodę innym. Zaleca ją we wstępie do tego przekładu z przekładu, rozwijając entuzjastyczny program „wzajemności", ale wyłącznie czesko-polskiej i w owej chwili historycznej w całości oczywiście po stronie polskiej aktywnej. „Naród ten (sc. p olski)" — pisze — „bra­

terski mową, może stać się dla nas niewyczerpaną studnią najmil­

szej poezji... jeżeli zechcemy bliżej poznać jego księgi. Wypłynie z tego korzyść dwojaka: oszczędność pracy w przekładach i nauka lepszego, „słowiańskiego" sposobu wysłowienia, tak potrzebna dla oczyszczenia „niezgrabnej", zniemczonej czeszczyzny" (nemotorna ponemćila ćeśtina).

Przykład i nawoływanie Puchmajera nie minęły bez echa. Jego śladem poszedł i Jan Nejedly, tłumacząc Homera i, co ważniejsza, wódz drugiego pokolenia „budzicieli", Józef Jungman w „A ta li"

Chateaubrianda i jeszcze więcej w „Raju utraconym" Miltona — dwóch praktycznych wzorach zreformowanej mowy czeskiej. Tę pol­

ską pomoc rozciągnął Jungman jeszcze dalej: tworząc kodeks no- woczeskiej mowy w swoim Słowniku, klasycznym dziele czeskiego odrodzenia, oparł się przede wszystkim na epokowym Słowniku pol­

skim Samuela Bogumiła Lindego.

Wprowadzona przez Puchmajera poezja stanisławowska wrosła w podstawę czeskiego odrodzenia. Jest to napełniejszy i najpiękniej­

szy przykład ekspansji, jaki umiemy wskazać w dziejach literatury europejskiej. Utwory bowiem stanisławowskich poetów, a wśród nich zwłaszcza bajka Krasickiego, wchodzą w skład systemu wycho­

wania i to zarówno czeskiego, jak i słowackiego. Dla młodzieży cze­

skiej przeznacza tę polską bajkę pierwszy podręcznik czeskiej lite­

ratury, również wedle polskiego wzoru (Bentkowskiego) skonstruo­

wany — Jungmana „Slovesnost". Pokolenia dzieci czeskich uczą się tej polskiej bajki z dwóch czytanek, które ułożył dla nich Jan Kollar. Jest to „wzajemność" w najszerszym tego słowa znaczeniu, realna i pozytywna, działająca konstruktywnie i motorycznie na roz­

wój czeskiej myśli zbiorowej w najważniejszym okresie jej budze­

nia się do nowego życia.

Działają na nią, choć nie w tak szerokiej mierze, jeszcze inne zjawiska polskie: Juliana Ursyna Niemcewicza „Duma" i „Śpiew hi­

storyczny"; Jana Pawła Woronicza poematy o tle i podłożu słowiań­

skim; Kazimierza Brodzińskiego sielanki i elegie; Adam Mickie­

wicz, od końca trzeciego dziesiątka lat X IX wieku, w następnej już generacji romantyków K. H. Machy, wraz z szeregiem innych pol­

skich romantyków-byronistów, których Macha jest tak wybitnym

(8)

356 O t. zw. „wzajemności“ czesko - polskiej

wielbicielem i naśladowcą, poprzez nich poznając Byrona — więc jakby po myśli rad i wskazówek Puchmajera z początku X IX wieku.

To wszystko dzieje się, zanim Jan Kollar wystąpił ze swoją roz­

prawą o „wzajemności" — i to wszystko wcale jeszcze nie wyczer­

puje całości zagadnienia. Obok działania polskiej poezji rozciągają się wielkie obszary zasadniczych dla czeskiego odrodzenia zagadnień historycznych, slawistycznych, językoznawczych, archeologicznych, etnograficznych, prawniczych — owe obszary pracy czeskich „filo­

logów", jak trafnie nazwał „budzicieli" Adam Mickiewicz. Z tych wszystkich terenów nie ma ani jednego, na którym nie przejawiłaby się bardzo wydatnie polska pomoc.

Oto jest linia pierwszej fazy czesko-poiskiej „wzajemności", roz­

snuta mniej więcej na przestrzeni lat 30-u, od końca X V III wieku aż do wybuchu walki listopadowej. Z chwilą wybuchu tej walki, za­

kończonej polską klęską — rozpoczyna się nowy etap w rozwoju tego zjawiska. Po stronie polskiej powstanie listopadowe i jego po- lityczno-kulturalne następstwa kładą kres słowianofilskim marze­

niom, tak jeszcze mocnym a przeto i zgodnym z czeską ideą pansla- wizmu w okresie Księstwa Warszawskiego i Królestwa Polskiego.

„Zbliżenie" bowiem polsko-rosyjskie i wspólny odtąd a harmonijny pochód w dzieje mogło się było dokonać jedyny raz w dziejach Pol­

ski rozebranej, a to na tle współpracy liberalnego cara Aleksan­

dra I z ks. Adamem Czartoryskim.

Współpraca ta załamała się w swoich podstawach i zatonęła w potokach krwi, przelanej na pobojowiskach Grochowa, Wawru, Ostrołęki. I odtąd dzieje dwóch największych narodów słowiańskich rozchodzą się raz na zawsze a wszelkie próby pokojowego kompromi­

su, później nieraz podejmowane, rozbijają się o ideę polskiej walki o wolność, idącej poprzez pokolenia, z ojców powstańców na synów powstańców. Idea polskiej rewolucji, skierowanej przeciw Rosji, rozszczepia w dwóch przeciwnych kierunkach czesko-polską „wza­

jemność". W swym dziejowym działaniu na czeskim terenie posiada ta myśl walki rewolucyjnej jakby dwa refleksy. Jeden jest pozy­

tywny i niemałoważny — winien być przeto położony na przedłu­

żeniu linii „wzajemności".

Idea walki o wolność, toczonej za ścianą i pokazanej naocznie w swych bohaterach i męczennikach, pędzonych falą emigracji po­

przez czeskie ziemie na zachód a także na tych ziemiach interno­

wanych i dalej konspirujących — idea ta wywołuje po listopadzie 1831 r. pierwsze przesilenie czeskiego panslawizmu. Bez względu na

(9)

różnicę zdań, które wybuchają wówczas głośno w gronie „budzi­

cieli", posiada sama idea walki politycznej dla czeskiego narodu znaczenie o pierwszorzędnej doniosłości. W spokojną, „organiczną", szarą i codzienną pracę kulturalno-oświatową rzuca zarzewie walki.

W yrywa ją z koryta naukowej deliberacji na temat wielkiej prze­

szłości Słowian, na pole politycznego czynu z myślą o przyszłości;

czynu, który wybuchnie po raz pierwszy na praskim bruku w 1848 r., zakonspiruje się potem w gronie „omladinarzy“ — i w tej formie, jako konspiracja i jako zbrojny poryw przeciw zaborcy, weźmie udział w wojnie światowej — ściśle zgodnie wedle tej recepty, którą podał Czechom z paryskiej katedry największy polski rewolucjoni­

sta, Adam Mickiewicz.

Lecz obok tego działania, jakby w dalszym ciągu czesko-polskiej

„wzajemności", odsłania się w tym następnym etapie druga strona medalu: polska „niewzajemność". Wskazał ją teoretycznie Jan Kollar w kilku miejscach. Naprzód, zaraz po upadku polskiego powstania, w wydaniu „Córki Sławy" 1832, później i szerzej w rozprawach „wza­

jemności" (czeskiej i niemieckiej), nie mówiąc o licznych wzmian­

kach w prywatnej korespondencji.

Na czym ta „niewzajemność" polega? Musimy dobrze ten pro­

blem zrozumieć, ażeby go obiektywnie ocenić „sine ira et studio".

Czeskie zarzuty, dotyczące polskiej „niewzajemności", opierają się na biegunowo przeciwnym ustosunkowaniu się do Rosji sprawy cze­

skiej a sprawy polskiej. Ta zasadnicza różnica jest wynikiem rów­

nie biegunowych przeciwieństw geograficzno-politycznych, o ile cho­

dzi o kompleks zagadnień Europy wschodniej. Absolutnej zgodności doli i losu obu narodów na granicy zachodniej przeciwstawia się niezgodność i rozbieżność w zagadnieniach wschodu Europy. To, a nie co innego, jest główną podstawą tragizmu i fatalizmu now­

szych dziejów dwóch zachodnich narodów słowiańskich, które ro­

zum polityczny powinien był łączyć i spajać w imię najbardziej za­

sadniczego i realnego nakazu egzystencji. Tymczasem obie drogi się rozchodzą, nie w ostatnim rzędzie dlatego, że geneza tych odchyleń, ich bieg i rozpiętość, nie jest dostatecznie znana, a przeto — rozu­

miana.

Najmniej rozumiany był czeski rusofilizm. Wyrasta on z korze­

nia czeskiego odrodzenia, jako jeden z głównych, moralnych jego dźwigarów, budujących obronny front przeciw germańskiej fali za­

lewu — a posuniętych tak daleko w poszczególnych przejawach tego panslawizmu starego typu, że na ołtarzu idei wspólnoty Słowian,

O t. zw. „ wzajemności“ czesko - -polskiej 357

(10)

358 O t. zw. „ wzajemności“ czesko - polskiej

oddanych bez wszelkich zastrzeżeń pod mocarstwową opiekę „ma- tuszki" Rosji, gotowe były te i owe jednostki wyrzec się własnej in­

dywidualności narodowej a nawet własnej mowy. Nawiasem powie­

dziawszy i w Polsce moglibyśmy wskazać objawy takiej aberracji (Rakowiecki, Maciejowski) — jednak bądź co bądź wyjątkowe i w próbkach moralnie bardzo mizernych.

W Czechach jest to prąd zbiorowy oraz ideowo czysty (wyłą­

czywszy taką jednostkę, jak Wacław Hanka), choć abstrakcyjny i dlatego zwany „romantycznym": romantyczny o tyle, że się opiera na wyidealizowanej, odległej Moskwie — niemniej w istocie pozy­

tywny, wychodzi bowiem z założeń materialnej siły tej Moskwy i antiaustriackiej sfery je j mocarstwowych interesów (głównie na Bałkanie).

Zarzuty polskiej „niewzajemności" wyjdą i powtarzać się będą w ustach czeskich panslawistów typu Jana Kollara, czy Antoniego Marka; i zarzuty te będą, przyznajmy to, konsekwentne. Kto zba­

wienie własnego narodu i rozbitej Słowiańszczyzny widział w Ro­

sji — ani je j nahajki nigdy na własnym karku nie czując, ani też, zaufany w dzielącą przestrzeń, je j się nie obawiając — ten musiał być przeciwny wszystkiemu, co osłabiało siłę mocarstwową R o s ji- opiekunki.

A osłabiała ją, albowiem musiała, Polska — także wszak słowiań­

ska. Urodził się na tym tle w czeskiej umysłowości dylemat, nigdy nie rozwiązany. Dylemat: Rosja, czy Polska? i zagadnienie: jak po­

godzić te dwa słowiańskie organizmy, żeby wilk był syty i owca ca­

ła? Konsekwentni mogli być tylko ci, którzy sobie takiego dylematu nie stawiali: więc rusofile i — polonofile, to jest ci, którzy siłę Rosji i wspólną granicę państwową (austriacko-rosyjską) uważali za hi­

storyczną konieczność dla dobra całej Słowiańszczyzny (jednak z ofiarą P o ls k i); i polonofile, którzy gwałt i ucisk jednego narodu słowiańskiego przez drugi potępiali bezwzględnie, tedy po stronie polskiej musieli stanąć bez zastrzeżeń. Dodajmy przy tym, że i ruso­

file godzili się na ofiarę Polski zazwyczaj z ciężkim sercem i naj­

chętniej byliby widzieli, dla uspokojenia swego sumienia Słowian, autonomiczny związek Polski pod rosyjskim berłem. Pomiędzy dwa te skrzydła czeskiego panslawizmu wciska się jeszcze jeden jego wariant, ten właśnie, który oscyluje między rosyjskim młotem a pol­

skim kowadłem, przechylając się to na tę, to na ową stronę, w na­

daremnym poszukiwaniu punktu równowagi.

Całe to zjawisko w swej trójdzielności formuje się już w epoce

(11)

O t. zw. „wzajemności“ czesko - polskiej 359 czeskiego odrodzenia, zanim jeszcze Kollar postawił swoje zarzuty rusofilskie a Mickiewicza, twórcę „Dziadów" i bojownika z carską Rosją, wsadził z tego powodu — do piekła (w V pieśni „Córki Sła- w y“ , nazwanej Acherontem).

Obok Kollara wszyscy „budziciele" zajmują wobec polsko-rosyj­

skiego sporu stanowisko — różne. Najstarszy, „patriarcha" Do- brovsky, polityką nie chciał się zajmować. Jednakże kulturalnego ucisku Polski nie pochwalał i swobodny rozwój jej mowy oraz jej piśmiennictwa byłby powitał ze szczerą radością.

Puchmajer jest pierwszym i najstarszym czeskim polonofilem bez zastrzeżeń. N a progu swej działalności obserwuje bacznie walkę Kościuszki (wielbionego zgodnie nawet przez rusofilów) i opowia­

da się w całości po stronie polskiej.

Słowak, śafarik, posuwa swój polonofilizm na przeciwny biegun skrajnego rusofilizmu. Polemizując w listach z Kollarem (pod wra­

żeniem walki listopadowej), „mongolską" Rosję potępia bezwzględ­

nie, a prymat słowiańskiej kultury oddaje Polsce.

Jungman i Ćelakovsky przedstawiają dwa warianty trzeciego typu: oscylują między ruso- a polonofilizmem, pragnąc pogodzić i połączyć ogień z wodą — ale każdy czyni to inaczej. Starszy Jung­

man obserwuje zagadnienie polsko - rosyjskie z napiętą uwagą na długiej linii wypadków, a zwłaszcza w okresie walk napoleońskich oraz w czasie powstania listopadowego. Postawiwszy sobie niemożli­

w y do rozwiązania dylemat, nie może nigdy opowiedzieć się całko­

wicie po stronie Rosji, choć z biegiem czasu i w miarę polskich klęsk w tę stronę coraz widoczniej grawituje. N a początku, kiedy się zdawało, że Napoleon zmiażdży Rosję, pociesza się bodaj tym, że nastąpi wyzwolenie Polski, więc także korzyść dla słowiańskiego narodu.

Ta polska „reservatio mentalis" trwa i później, w dobie polskiej klęski listopadowej. Tym razem myśl o „nieszczęsnym narodzie" pol­

skim nie pozwala znowu oddać się całkowicie radości z powodu wzmocnienia Rosji. Jest to dość prymitywna forma czeskiego pan- slawizmu. Z biegiem czasu ulegnie ona różnym modernizacjom, ale nie zmianom istotnym. Polska „reservatio mentalis" pozostanie na stałe, jako wyrzut sumienia, czy ziarnko goryczy, zatruwające mniej lub więcej świadomie każdy panslawistyczny elan.

Ćelakovsky przedstawia jeszcze jeden wariant, bardziej indywi­

dualny. W swojej działalności nie oscyluje jednocześnie między dwo­

ma biegunami, ale zmienia je po prostu jakby periodycznie, przecho­

(12)

360 O t. zw. „ wzajemności“ czesko - polskiej

dząc kolejno jedną fazę po drugiej. Jest naprzód Kollarowskim ruso­

filem, apoteozującym „matuszkę" Moskwę, używającym w korespon­

dencji z przyjaciółmi mowy rosyjskiej i marzącym o przeniesieniu się na stałe do Rosji. Potem zmienia front, oddaje się polskim stu­

diom i myśli dla odmiany o wyjeździe na stałe do Warszawy — po- czem znowu płynie falą rosyjską, ażeby nagle i niespodziewanie w 1830 i 31 roku wziąć bardzo gorąco w obronę sprawę polską, na­

rażając się z tego powodu na utratę podstaw egzystencji.

A le ostatni etap działalności Ćelakovskiego na katedrze wrocław­

skiej jest znowu i skrajnie rosyjski, nawet bez żadnej polskiej „re- servatio mentalis", Polsce wprost wrogi — a zarazem, co ciekawe, w ogóle reakcyjny, ultralojalny, a nawet przeciwny pierwszemu przejawowi zbiorowemu idei słowiańskiej na praskim zjeździe 1848 r., w którym Ćelakosky nie chciał wziąć udziału. Jest to bar­

dzo znamienny i pouczający finish biegu po dwóch liniach, zakończo­

ny moralną katastrofą wypadnięcia poza tor idei słowiańskiej — w ramiona politycznej reakcji.

Tak mniej więcej wygląda czesko-polska „niewzajemność“

w pierwszej swojej fazie, zakończonej powstaniem listopadowym, które czeskie społeczeństwo rozdzieliło na dwa obozy: „młodych"- polonofilów i ,,starych“ -rusofiłów oraz gromadę tych, którzy starają się na próżno przerzucić most ponad owe przeciwieństwa. Te po­

działy i te rozdziały będą się odtąd powtarzać stale, zwłaszcza wte­

dy, kiedy polsko-rosyjski antagonizm zapłonie w rewolucyjnej walce.

Publicznie po raz pierwszy został sformułowany ów problem po stronie czeskiej w 1836 roku przez Jana Kollara (acz bardzo dys­

kretnie) — i na wymianę wartości duchowych, jako takich, nie po­

siadał zrazu żadnego niemal wpływu. W tym kierunku nawiązana na progu stulecia „wzajemność" trwa i rozwija się dalej, płaszczy­

zna bowiem „niewzajemności" jest inna, znajduje się poza sferą zja­

wisk kulturalnych i nie wynika z bezpośrednich stosunków czesko- polskich.

Toteż po stronie polskiej nikt żadnych zarzutów „niewzajemno­

ści" pod czeskim adresem nie wysuwa. Można powiedzieć, że cała Polska porozbiorowa aż do 1848 r. jest czechofilska — a to zarówno polscy „rusofile", jak i ci, którzy po roku 1831 rusofilami być prze­

stali. Nie istnieje w zbiorowej myśli polskiej żadna ,,reservatio men- talis", nie istnieje bowiem jej źródło i przyczyna, t. j. owa nienatu­

ralna konieczność wyboru między Rosją a — Czechami. Polscy przy­

jaciele czeskich budzicieli pozostają nimi i po roku 1831, choć nie­

(13)

jeden z nich pociągnął w pole lub już dawniej poszedł na rosyjskie wygnanie (np. filomata, przyjaciel Mickiewicza, Franciszek Ma­

lewski) .

Wszyscy, i wielcy i mali, znani i nieznani, odnoszą się do czeskich wysiłków odrodzeniowych ze szczerą sympatią — i tylko w tak cie­

płej atmosferze można zrozumieć działalność takiego Adama Rości- szewskiego, galicyjskiego szlachcica, równie gorącego polskiego pa­

trioty jak i przyjaciela Czech, dobroczyńcy w równej mierze zakła­

du narodowego Ossolińskich we Lwowie, co Muzeum czeskiego w Pradze. A przecie Rościszewski, który nigdy w Czechach nie był, nie jest unikatem, ale przeciwnie, jest wykwitem prądu, jednym z wielu, którzy ten prąd tworzą, popierając, jak mogą i ile mogą, pracę odbudowy współczesnych Czech.

I największy z Polaków, Adam Mickiewicz, duchowy wódz naro­

du, choć oskarżony o „niewzajemność", był również szczerym przy­

jacielem Czech: wszak on to właśnie z katedry w College de France chce zbudzić Czechów do politycznego czynu, a, uznając w pełni za­

sługi czeskich „filologów ", tłumaczy jednak, że sama „filologia" nie wystarczy, że konieczny jest czyn, mający na celu odzyskanie poli­

tycznej niepodległości w rewolucyjnej walce — z Austrią.

To Mickiewiczowskie „mierzenie sił na zamiary", wykołysane na całkiem innej fali polsko-rewolucyjno-romantycznej, mogło się było wydawać czeskim pozytywistom „somnium“ (tak je określił Śafa- fik ) — ale wszak marzeniem nie pozostało na zawsze; zatem nawet ta, w daleką przyszłość idąca i na wskroś czechofilska odezwa Mic­

kiewicza, stanowi harmonijną część składową polskiego ezechofil- stwa w pierwszej połowie X IX wieku.

Wszystko inne, co by mogło świadczyć przeciw tej harmonii, jest bez znaczenia. Są to plotki, drobiazgi, osobiste animozje w listach dwóch lwowskich korespondentów do czeskich czasopism, Koubka i Zapa, nieporozumienia na tle towarzyskim, czy obyczajowym, bar­

dzo różnym u obu narodów.

Spór pierwszy, poważny, wybucha na tle słowiańskiego zjazdu w Pradze w 1848 r. Okazuje się, że ten zjazd, który miał na celu zjednoczenie słowiańskich narodów — rozdzielił właśnie dwa z nich, najbliższe. Na zjeździe bowiem dojrzała w pełni świadomość różnic politycznych, a utajone dotąd drobne animozje, wynikające zasad­

niczo z niedostatecznego poznania duszy narodu jednego i drugiego, wylały się potokiem inwektyw w pierwszym, polemicznym sporze

O t. zw. „ wzajemności“ czesko - polskiej 361

(14)

dziennikarskim (z praskimi „Narodnimi Nowinami" i „Bohmische Centralblatter" prowadzi go krakowska „Jutrzenka").

W tym miejscu wyraźnie, i na zewnątrz, harmonia się urywa.

Nastąpi czas „potępieńczych swarów“ — ale i sporadyczne uśmie­

chy pogody, kiedy odwieczne, naturalne ku sobie ciążenie oba naro­

dy zbliża i łączy.

Wymiana wartości kulturalnych trwa dalej, lecz już nie w takiej skali i rozpiętości polskiego udziału. Odrodzenie czeskiej kultury staje się faktem dokonanym, zatem nie potrzebuje tak silnych, jak dawniej, impulsów i wzorów od zewnątrz. A le to nie znaczy, ażeby całkiem bez nich mogło się obyć — geograficzna bowiem i politycz­

na symbioza z obcym elementem stanowi przecież stałą i niezmienną groźbę duchowej denacjonalizacji.

Jedynie skutecznym środkiem profilaktycznym może być w tym kierunku — slawizacja. Zatem racja bytu idei słowiańskiej „wza­

jemności" w ujęciu Kollara posiada i nadal dla Czechów znaczenie w pełni żywotne. W stosowaniu praktycznym tej idei działać będą jednak i nadal dwa źródła odżywcze: Rosja i Polska — lecz promień działania tych dwóch słowiańskich kompleksów cywilizacyjnych na czeskim terenie, poruszający się od początku w orbicie emulacji, od połowy X IX wieku ulegnie ważnym przesunięciom. Obok naturalnej przewagi, jaką zawsze mieć musi naród, posiadający swoją państwo­

wość nad narodem, pozbawionym tej państwowości, działać zacznie, również prawem naturalnej grawitacji, wspaniały rozwój rosyjskiej powieści, która zwróci uwagę całej Europy.

Nadto jednak, każdy spór polityczny — a nie brakło ich na te­

renie wiedeńskiego parlamentu — odbije się zawsze niekorzystnie na czeskim polonofiliźmie, czym nieodparcie osłabi działanie ekspan­

sji polskiej kultury.

Osłabi, ale nigdy całkowicie nie przerwie — ponad rosyjską bo­

wiem będzie ona miała zawsze tę wyższość, że z tych samych, co czeska, zachodnio-rzymskich wyrosła korzeni i że mimo wszystko była zawsze czeskiej umysłowości bliższa i bardziej dostępna, a tak­

że, jako pożywka, zdrowsza i bardziej konstruktywna.

Wyniknęła stąd jeszcze jedna i niemało ważna konsekwencja: ta mianowicie, że jedynie na odcinku czesko-polskim mogła była być słowiańska „wzajemność" w pełnym słowa znaczeniu istotna, to zna­

czy obustronna, zatem oparta na rzeczywistej wymianie wartości obu narodów. Takie czeskie activum wskazuje historia literatury pod koniec X IX wieku, kiedy do Polski przenika Vrchlicky, Brezina, 362 O t. zw. „ wzajemności“ czesko - polskiej

(15)

O t. zw. „ wzajemności“ czesko - polskiej 363 Zeyer, przeniesieni tam przez Miriama-Przesmyckiego i St. Przyby­

szewskiego, który znowuż nawzajem staje się mistrzem czeskiego koła „przybyszewszezyków“ , trwając w literackim „odore sanctita- tis“ dłużej w Czechach, niż w Polsce.

I nie on jeden. Jeszcze niemal w przeddzień nowej Białej Góry wychodzi drukiem piękna, jedyna w swoim rodzaju praca zbiorowa pod tytułem „Polska Biblioteka": dziewięć tomów wyboru polskiej powieści współczesnej i jeden tom antologii poezji do Wojciecha Bąka włącznie.

Te pięknie wydane książki, w czerwonej oprawie, z białym zna­

kiem polskiego Orła, budzą już dziś wspomnienie „temporis acti“ — pełne melancholii.

Oto jest arka przymierza, której jedno skrzydło zawisło w po­

wietrzu....

(16)

J E R Z Y STEM PO W SK I

EURO PA W 1938 — 1939 1

Kryzys wrześniowy 1938 był dla znacznej części Europejczyków nagłym przebudzeniem do nowej rzeczywistości, której kształtowa­

nie się uchodziło dotąd ich uwagi. Wypadki wrześniowe tak dalece zaskoczyły opinię publiczną, że nie od razu zostały zrozumiane. Na Zachodzie ludność witała owacyjnie swych powracających z Mona­

chium mężów stanu, którzy właśnie zrzekli się tam zdobytej w wiel­

kiej wojnie hegemonii Europy i cofnęli wpływy polityczne swych krajów do linii Maginota. Jeden z nich, jak mówi historia anegdo­

tyczna tych burzliwych dni, widząc zgromadzony na lotnisku tłum, nie wiedział, czy nie ma przed sobą wrogiej demonstracji i dopiero ujrzawszy powiewające kapelusze dał pilotowi rozkaz lądowania.

Potem dopiero przyszła trzeźwa, nieraz pełna goryczy ocena w y­

padków. Cierpkie słowa dały się słyszeć nawet w tak dostojnym zgromadzeniu jak Izba Lordów, gdzie jeden z mówców, w klasycz­

nym stylu ironicznym zauważył, że angielski minister spraw zagra­

nicznych razem ze swym francuskim kolegą mogliby, korzystając z dużej ilości wolnego czasu, zredagować dla władz kościelnych me­

moriał o potrzebie kanonizacji Judasza Iskarioty. Te surowe słowa rzucane pod adresem mężów stanu nie są, być może, sprawiedliwe.

W krajach parlamentarnych ministrowie działają tylko w granicach uprawnień, udzielonych im przez wyborców, którzy dotąd mało inte­

resowali się sprawami zagranicznymi.

Zresztą oceny te są zbyt późne, aby mieć większe praktyczne znaczenie. Panika giełdowa w pierwszej chwili zależy od oceny sy­

tuacji przez posiadaczy papierów; po pewnym czasie pociąga jed­

nak za sobą spadek obrotów, wzrost bezrobocia i inne fakty, któ­

rych rozwój nie zależy już bezpośrednio od opinii kapitalistów.

Większość ludności Europy nie pragnie dziś wojny, ale wypadki w małym już tylko stopniu zależą od je j dobrej woli. Cała Europa jest pod bronią, jej gospodarka została przebudowana dla celów wo­

jennych. W tę przebudowę włożona została znaczna część rezerw i nawet przyszłych dochodów Europy; cofnąć się zatem z tej drogi nie jest łatwo. Rok 1939 rozpoczął się w trwożnym napięciu i zapo­

(17)

Europa w 1938 1939 365 wiada się pełen alarmów wojennych, prób sił i wytrzymałości ner­

wów. Nawet w 1913— 1914 Europa nie przeżywała tak głębokiego niepokoju i uczucia bezsilności wobec konfliktów, których opano­

wanie zdaje się przerastać je j siły.

Europa widziała już przedtem wielkie okresy trwogi, podczas których zdawało się, że jej cywilizacja, odziedziczona po Grekach i Rzymianach i zbogacona dorobkiem następnych stuleci, znajduje się w obliczu tragicznego końca. Jeden z takich okresów — rok 1832 — przypomniał nam przed kilku laty w interesującej pracy J. Lucas-Dubreton. Doświadczenie uczy, że stare cywilizacje mają ogromną siłę oporu. Zniszczone w swych górnych piętrach, w war­

stwach elitarnych, tlą się jak ogień pod popiołem przez całe tysiąc­

lecia. Żegnać się więc z cywilizacją europejską jest jeszcze za wcześnie.

Obok żałobników, przedwcześnie opłakujących śmierć cywiliza­

cji, widzimy ich odwrotność lub raczej karykaturę w postaci t. zw.

niepoprawnych optymistów. Tych znajdujemy najczęściej w kra­

jach i warstwach zamożniejszych, skłonnych do bagatelizowania w y­

padków. „Widocznie, mówią, nie jest tak źle, kiedy w naszej parafii najlepsze kamienice są jeszcze wciąż w naszym posiadaniu". Posta­

wy bogatych mają zawsze znaczną siłę sugestywną dla kręcących się dokoła nich hołyszów i dlatego zapewne Europa liczy i dziś na­

wet sporą ilość takich optymistów.

Zachowanie stosunku krytycznego do Europy pomonaehijskiej zdaje się wymagać przede wszystkim odróżnienia, co jest w niej zja­

wiskiem stałym, tkwiącym korzeniami w Europie powersalskiej, co zaś jest tylko grą przemijających wypadków. Próbie takiego odróż­

nienia poświęcone są niniejsze stronice.

2

Najbardziej uderzającym faktem, z jakim zapoznała się Europa w roku ubiegłym, było zrezygnowanie mocarstw Zachodu ze zdoby­

tej przez nie w 1914— 1918 hegemonii europejskiej i wycofanie się z Europy za linię Maginota. Mocarstwa te wyrzekły się wszystkich niemal wpływów w krajach położonych na Wschód od tej linii. Po kolejnym rzuceniu na pastwę losu Chin, Abisynii, Hiszpanii, Austrii, Czechosłowacji, mimo różnorodnych zobowiązań, jakie łączyły mo­

carstwa z tymi krajami, podpis ministrów Zachodu został całkowi­

cie zdewaluowany. W ten sposób znikł niemal sam przedmiot alian­

(18)

366 Europa w 1938— 1939

sów mogących jeszcze łączyć mocarstwa z innymi państwami euro­

pejskimi. Ponieważ częściowy rozbiór Czechosłowacji został nie tyl­

ko dopuszczony ale aprobowany osobnym aktem przez mężów stanu Zachodu, w układach monachijskich dopatrywano się nawet oficjal­

nego uznania Europy Wschodniej za strefę wpływów niemieckich.

Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Austria i Czechosłowacja zostały w 1919 r. stworzone przez Anglię i Francję i że Austria była przez nie utrzymywana przy życiu za pomocą pożyczek, stanie się jasnem, że między Wersalem i Monachium polityka europejska mocarstw

uległa znacznej zmianie.

Pokojowa likwidacja hegemonii anglo-francuskiej w Europie na­

leży, być może, do najbardziej stałych i ciągłych zjawisk ostatnich lat. Początków jego szukać należy już w samym okresie redagowa­

nia traktatu wersalskiego.

Pierwszym niepowodzeniem zwycięzców wielkiej wojny była ich polityka interwencyjna w Rosji.

Nazajutrz po podpisaniu rozejmu na Zachodzie, Anglia i Fran­

cja wysłały korpusy ekspedycyjne do Rosji celem stłumienia tam rewolucji bolszewickiej. Jednocześnie mocarstwa te usiłowały przy pomocy znacznych środków zorganizować w Rosji armię kontrre­

wolucyjną pod komendą najbardziej konserwatywnych carskich ge­

nerałów. Korpusy ekspedycyjne nie chciały się jednak bić i przy pierwszej sposobności opuszczały pozycje. Arm ie białych generałów nie znalazły poparcia ludności i zostały pobite przez improwizowane siły zbrojne rewolucji. Próby interwencji mocarstw w Rosji zakoń­

czyły się zupełną porażką. Zniechęcone do interwencji, mocarstwa obrały politykę „kordonu sanitarnego", rodzaju blokady Rosji. Ale i w tej polityce nie były konsekwentne i w różnych okazjach szukały porozumienia z Rosją sowiecką, usiłując wciągnąć ją do swej gry politycznej.

Trzyletni okres nieudanej polityki interwencyjnej pociągnął za sobą najdonioślejsze konsekwencje.

Pierwszą z nich było wytworzenie się w całej Europie Wschod­

niej znacznych sił zbrojnych. Pierwszy rząd sowiecki zarządził de­

mobilizację, w wyniku której kilkanaście milionów żołnierzy z kara­

binami w ręku wróciło do domu. Rząd, który przeprowadził tego ro­

dzaju demobilizację, natrafia potem zazwyczaj na niepokonane trud­

ności w wytworzeniu własnej siły zbrojnej. Zdawało się więc, że Europa Wschodnia, po zniknięciu na dłuższy czas armii rosyjskiej, będzie mogła przez parę pokoleń korzystać z dobrodziejstw pokoju.

(19)

Europa w 1938— 1939 367 Perspektywy te zostały od razu przekreślone przez interwencję mo­

carstw, które stworzyły na raz oba warunki niezbędnie potrzebne do odrodzenia siły zbrojnej rosyjskiej: wojnę cywilną i nieudaną inwazję cudzoziemską.

Posunięcia te uderzały swą niekonsekwencją. Z jednej strony mocarstwa uznawały państwa sukcesyjne po-rosyjskie, z drugiej finansowały białych generałów, którzy nie uznawali ich wcale, wreszcie, w dalszej konsekwencji, sprzyjały powstaniu armii rewo­

lucyjnej niemniej groźnej dla wszystkich państw sąsiednich. W w y­

niku tej polityki mocarstw wszystkie państwa sąsiadujące z Rosją, zamiast zająć się odbudową swych zniszczonych przez wojnę teryto­

riów, musiały śpiesznie tworzyć siłę zbrojną dla obrony zagrożonej niepodległości. Militaryzm wschodnio-europejski, któremu liberało­

wie angielscy odczytali tyle nauk moralnych, był więc przede wszyst­

kim własnym dziełem Zachodu, nieuniknionym skutkiem ich nie­

szczęśliwych posunięć politycznych.

Wynikiem nieudanej polityki interwencyjnej była konsolidacja wewnętrzna groźnej potęgi Rosji sowieckiej, zwróconej frontem przeciw Zachodowi i poszukującej sprzymierzeńców wśród innych zwyciężonych, przede wszystkim zaś w Republice Niemieckiej.

Walka między Zachodem i Rosją o wpływy w Niemczech była prawdziwą komedią omyłek. Głównym wrogiem obu potęg walczą­

cych o wpływy była pacyfistyczna socjaldemokracja niemiecka. Jej sukcesy wewnętrzne były kamieniem obrazy dla konserwatystów dzierżących wówczas władzę w państwach Zachodu. To też zwycięz­

cy znęcali się nad socjal-demokratyczną Republiką Niemiecką, nie pozwalając je j nawet utrzymywać policji, która broniła jej od za­

machów prawicy. Każdy zwrot na prawo w polityce wewnętrznej niemieckiej witany był na Zachodzie nowymi ustępstwami dla N ie­

miec. Wybór Hindenburga na prezydenta republiki prasa angielska witała jak własne zwycięstwo. Sowiety również widziały w socjal­

demokracji swego głównego wroga, przeszkodę na drodze do opano­

wania całego proletariatu niemieckiego i do światowej rewolucji ko­

munistycznej. „Im gorzej, tym lepiej'*, mówili mędrcy Kremla i nie cofali się przed żadnym środkiem prowadzącym do osłabienia poko­

jowej Republiki Niemieckiej. Zarówno w Reichstagu jak w sejmie pruskim komuniści głosowali do końca solidarnie z narodowymi-so- cjalistami i w granicach swych możliwości zrobili wszystko dla przy­

prowadzenia tych ostatnich do władzy. Niepowodzenie tej polityki Sowietów pociągnęło za sobą upadek wszelkiego autorytetu Komin-

(20)

368 Europa w 1938 1939

ternu, jego dezagregację jako światowej siły politycznej i wreszcie egzekucję całego Olimpu komunistycznego w Moskwie. Ale obalenie, wspólnymi siłami Zachodu i Kominternu, pokojowej Republiki Nie­

mieckiej w swych dalszych skutkach okazało się fatalne przede wszystkim dla mocarstw zachodnich. Przyjście do władzy Hitlera oznaczało koniec wpływów sowieckich w Niemczech. Dlatego mężo­

wie stanu Zachodu z błogim uśmiechem patrzyli na pożar Reichstagu i na początkową fazę zbrojeń niemieckich. Kiedy ocknęli się z drzem­

ki, było za późno.

Powyższe kalkulacje mocarstw oparte były jeszcze na jednej, szczególnie nas interesującej, przesłance. Rewindykacje terytorial­

ne Niemiec przedhitlerowskich skierowane były wyłącznie w kierun­

ku granic wschodnich Rzeszy. W ciągu 10 lat propaganda niemiecka zdążyła oswoić cały świat z myślą, że głównym obiektem rewin- dykacyj niemieckich jest sławny korytarz gdański i Górny Śląsk.

N ikt prawie nie zwrócił uwagi na doniosłość tego faktu dla orien­

tacji politycznej Zachodu i na jego wartość jako posagu, wniesio­

nego Trzeciej Rzeszy przez poprzednie rządy niemieckie. Patrząc na zbrojenia Niemiec przedhitlerowskich i początkową fazę zbrojeń Trzeciej Rzeszy, opinia Zachodu widziała w nich tylko wstępne kroki do rewizji granic wschodnich Rzeszy. W miarę tego jak Zachód ogarniało znużenie stałymi niepowodzeniami jego polityki europej­

skiej, coraz więcej mówiono tam o konieczności skierowania ekspan­

sji niemieckiej na Wschód. „Europa Wschodnia, mówiono, jest tra­

dycyjnym terenem ekspansji niemieckiej i zarazem jej drogą naj­

mniejszego oporu. Tam trzeba zostawić otwartą klapę bezpieczeń­

stwa na wypadek zwiększonego naporu ze strony Niemiec". Myśl ta, wypowiadana głośno w Genewie przez niebacznego Ramsaya Macdonalda, szerzona nieoficjalnie w komisjach spraw zagranicz­

nych parlamentów, jest nicią przewodnią traktatów lokarneńskich, różniczkujących statut granic wschodnich i zachodnich Niemiec.

Popularność tej idei tłumaczy częściowo entuzjazm tłumów witają­

cych francuskich i angielskich mężów stanu po powrocie z Mona­

chium: „Przecież udało się im skierować Niemcy na Wschód. Gdyby powiodło się zaprowadzić tego Hitlera aż do Rosji, mielibyśmy spo­

kój na 150 lat“ .

Do tych rozważań dodawano jeszcze następujące argumenty:

w Wersalu rozdrobniono Europę Środkową, tworząc same państwa mniejsze od Niemiec i nadto zagrożone od tyłu przez Rosję sowiecką.

Państwa te nie mogą w razie wojny światowej przejąć roli znako­

(21)

Europa w 1938 1939 369 mitego r o u l e a u c o m p r e s s e u r rosyjskiego. Jedyny poży­

tek, jaki możemy z nich mieć — to możność ofiarowywania ich po kawałku Niemcom dla dania im jakiejś satysfakcji i odwrócenia od Zachodu.

W rozumowaniu tym widzimy, jak ostatnie niepowodzenia Za­

chodu zazębiają się o pierwsze, jak pierwsze błędy polityczne mo­

carstw w Rosji paraliżowały potem ich politykę niemiecką.

Likwidacja hegemonii anglo-francuskiej w Europie miała zatem dwa etapy. Już zgromadzeni w Paryżu w 1919— 1920 mędrcy Zacho­

du musieli zrezygnować z wykonywania hegemonii nad Rosją, naj­

większym pod względem ludności i obszaru krajem Europy. W pły­

wy Zachodu, niegdyś tak wielkie w Rosji carskiej, cofnęły się za

„kordon sanitarny", przechodzący przez Polesie i Besarabię. N ie­

bawem za tymże kordonem wypadło umieścić Turcję i Afganistan.

Ta pierwsza rezygnacja sparaliżowała wszelką zdrową politykę mo­

carstw w stosunku do Niemiec i innych krajów Europy Środkowej.

Wkrótce wykonywanie hegemonii na ograniczonym obszarze Euro­

py Środkowej zaczęło również przekraczać siły i pomysłowość nie­

dawnych zwycięzców. W 1938 r. nastąpił nowy etap rozpoczętej już likwidacji i cofnięcie się mocarstw za linię Maginota.

Powyższy bieg wypadków tłumaczy częściowo obawę Zachodu przed wojną. W 1914-—1918 Francja i Anglia miały równie potęż­

nych jak licznych aliantów: Rosję, Japonię, Włochy, Stany Zjedno­

czone, Serbię, Rumunię, Belgię, Portugalię... Po układach monachij­

skich i zrujnowaniu przesłanek dla aliansów w Europie, mocarstwa Zachodu stanęły same w obliczu wroga, mając za jedynego domnie­

manego alianta Stany Zjednoczone, na razie skrępowane własną ustawą o neutralności. Nie mówiąc już o realnych siłach wszystkich tych sprzymierzeńców, obecność ich podtrzymywała w trudnych chwilach siły moralne walczących. Po Monachium świadomość cał­

kowitego odosobnienia zaczęła ciążyć rezerwistom Zachodu.

Dopiero wobec bezpośredniej groźby wojny Wielka Brytania roz­

poczęła gorączkowe poszukiwania sprzymierzeńców w Europie Wschodniej. Zważywszy, że poszukiwania te podjęte zostały przez tych samych mężów stanu, którzy tak niedawno jeszcze aprobowali podbój Hiszpanii i Czechosłowacji, trudno jest na razie osądzić, w ja ­ kim stopniu są one tylko doraźnym manewrem politycznym, w ja ­ kiej zaś zwiastują nową orientację polityki europejskiej mocarstw Zachodu.

(22)

370 Europa w 1938 1939 3

Wypadki ubiegłego roku zadały poważny cios zasadzie narodo­

wości, która odegrała tak ważną rolę w historii Europy X IX wieku i stanowiła nić przewodnią traktatów pokojowych z 1919— 1920.

Traktaty te, z gruba przynajmniej, dzieliły Europę na państwa na­

rodowe, których granice polityczne miały teoretycznie zbiegać się z granicami etnograficznymi. Jakkolwiek wersalscy twórcy nowej Europy starali się uniknąć zbyt wielkiego rozproszkowania konty­

nentu, okazało się, że w Europie Wschodniej na obszarze między Niemcami i Rosją stworzono siedem nowych państw suwerennych.

Podział Europy według zasady narodowości w nieunikniony spo- sów prowadzi do powstania państw wielkich, średnich i małych.

Utrzymanie więc takiego podziału wymaga niezbędnie ustalenia prawa międzynarodowego, opartego na zasadzie narodowości i bro­

nionego konsekwentnie przez państwa wielkie, świadomość tej ele­

mentarnej prawdy nie była obca mędrcom wersalskim i znalazła swój wyraz w utworzeniu L ig i Narodów, mającej czuwać nad utrzy­

maniem pokoju i wykonywaniem prawa zawartego w traktatach.

Wielkie mocarstwa jednak coraz niechętniej przyznawały się do ojcostwa L ig i Narodów i coraz widoczniej uchylały się od roli

„żandarma Europy". Już traktaty lokarneńskie usiłowały oprzeć na innych podstawach zachowanie pokoju na Zachodzie i różniczko­

wały prawa państw wielkich i małych bez jednoczesnego przejęcia przez te ostatnie nowych obowiązków w zakresie utrzymania pokoju na całym kontynencie.

Wypada dodać, że demokracje Zachodu, posiadające wielkie im­

peria kolonialne, na terenie których negują zasadę samostanowienia narodów, już z racji tego faktu nie były najlepszymi obrońcami za­

sady narodowości, wziętej być może nieco przypadkowo za ideę prze­

wodnią nowego porządku europejskiego.

Po każdej nowej sesji L ig i Narodów, po każdej z licznych kon- ferencyj międzynarodowych, zwoływanych przez mocarstwa Zacho­

du jak gdyby dla zaznaczenia ich niezależności od L ig i i reprezento­

wanego przez nią systemu, stawało się coraz jaśniejsze, że nie tylko państwa totalistyczne, ale także wielkie demokracje, będące autora­

mi nowego porządu europejskiego, nie mają żadnej woli bronienia tego porządku i nie zdobędą się na żaden, niewielki nawet, wysiłek w tym celu.

Najprostszą alternatywą do systemu ligowego był powrót do

Cytaty

Powiązane dokumenty

tekarz potrafi w sk azyw ać czytelnikom te zagadnienia, które w iążą się najbliżej z ich w łasnym i sprawami ży ­ ciowym i, potrafi wzbudzać zainteresow anie. To

Dodam wreszce, że ta garść uwag nie kwestionuje, ani, broń Boże, nie narusza mnóstwa pięknych rzeczy, które o Kocach i Dniach zostały napisane. Wszystko, co

W korespondencji Schopenhauera, wydanej przez Gwinnera, znajduje się jego list pisany do jakichś studentów a tłumaczący im właśnie ów akt zaprzeczenia woli jako

Część III. W erbel ten towarzyszy całej części ostatniej. Po chwilach, pełnych napięcia, rozpoczyna się uroczysty marsz żałobny — właściwy, nowy tem at tej

„sztuki dla sztuki&#34;. Uważał, że ponad-dziejowość sztuki osiąga się nie tylko przez obiektywne wykończenie form alne dzieła, lecz również przez sublim ację

W iedziano też w Rzymie, co rozumiał cesarz przez uchylanie się od obowiązku wierności.. Mimo to, papież odpowiedział cesarzowi

Przeprowadzenie ekstrakcji bez iniekcji znieczulającej jest, dla większości pacjentów, nie do pomyślenia, w wyjątkowych tylko wypadkach można sto­ sować oszołomienie

sługi terenów rolniczych przez poszczególne osiedla, przystępujemy do oddzielenia osiedla, od reszty gruntów. Jak już zaznaczyliśmy, najracjonalniej jest przeznaczać