D W A J P O D R Ó Ż N I.
P o w i e ś ć ( n a d e s ł a n a ) .
Znałem na wsi dw óch ojców familii mier
nie ale uczciw ie i szlachecko źyiących , mieli synów jed yn aków , a ci dwaj młodzieńcy na yzór ojców swoich zostawali w stosunkach przyjaźn i, albo raczej znajomości, gdyż oba- dwaj mając w ysokie o w łasnych zaletach rozu
mienie, mało w sobie wzaiemnej pokładali u fn o ści. Oba jednocześnie umyślili opuścić dom rodzicielski, i bez znoszenia się postanowili ka-^
źd y ze swćj strony umknąć i szukać losu w W arszaw ie. Co nas zadziwia to najwięcej źe obadwa mieli wielkie pow od y siedzenia w domu. Ieden b y ł głuchy, drugi lubo nie
zupełnie ślepy, zaledwie tylko dowidział co mu stało przed nosem. Przed puszczeniem się
— 98 —
w drogę w ypadałoby zaradzić tym niedostat
kom , albowiem : chcąc żyć na świecie i dw oj
ga oczu i dwojga uszu nie nadto. Lubo te ka
lectw a z początku nie w ielkie, codziennie rosły, bynajmniej to ich proiektów nie zatrzymało.
Młodość iest g o rą ca , rzadko ścierpia porady, nie wątpi o niczem , wyobraźnia ićj ręczy za powrodzenie, a rozsądek zawsze prawie zapo
mniany, przy ostatku* w zyw anym b y w a . Po
myśleć nad poradami które nam d a ią , i słuchać ich kiedy dobre, iest to pow odow ać się roz
sądkiem , ale nie b yło to w e zw yczaiach na
szego głuchego którego zresztą nazywano So
biesław. Co bym ia rob ił, m awiał sobie, w do
mu mego ojca? mógłźe bym tu spodziewać się losu mnie godnego. Mam urodę, zgrabność, dowcip, zalety, czyliż przy nich nieznany mam gnuśnieć, i pod pozorem źem słabego ucha, czyliż mnię ograniczać maią do zapieckowego życia. W ym aw iaiąc głuchotę, odmawiaią mi obiaśnień których żądam , ale potrafię bez nich się obejśdź, nie będę traęił czasu na pytaniach, i własnym przemysłem utoruię sobie drogę. — Nie sądził iżby się kto do niego odzyTwał po
nieważ nic nie słyszał. Szydził z p rzyw ar swoiego row iennika, nie postrzegaiąc swoich.
G dybym b y ł ślepym , pow iadał, nie skarżył bym się na opuszczenie, bez oczu do czegóż się przydadź można. Biedny ociemniały, umie to tylko czego się odemnie nauczył i nie może sobie pochlebić aby kiedykolw iek umiał wię- cćj. Iego zresztą ułomność u k ryć się nie mo
ż e , można zaś wybornie moiej się nie postrzedz.
Natura mię wynagrodziła rzadką przenikliw o
ścią; założę się iż większa część moich znaio- mych ieszcze o moiej uroionej głuchocie ani
— 99 —
pomyślała. Iest sposób mienia w e wszystkiem udziału nie rozumieiąc i słowa. Uśmiech, kiwnie- nie głową, słów ko w czas wyrzeczone stosownie do gestów i poruszeń rozmawiaiącego, to w szy.
stko dało mi sławę człowieka przenikliwego.
W idziałem często, p ro w ad ził, ludzi najpowa
żniejszych , śm ieiących się z moich u c in k ó w , i ied yn y w y r z u t, iakiby swoim uszom czynić można, to zaiste iż nie zawsze dosłyszą po
chw ał które mi ludzie daią.
K ied y Sobiesław zajm ował się swemi pro- iektami Św iatow id (tak zwano ślepego) nara
dzał się z drugiej strony. Szkoda że mój są
siad głuchy (powiadał), będzie musiał przepę
dzić życie całe w domu. Cóż robić na świe- cie nie słysząc. Co do mnie ieżeli mi w zrok niedepisuie, umiem za, to słuchać obydwom a uszamy. Mam pam ięć, nabyłem znaiomości.
Sobiesław iest dum ny i uparty, ia zaś iestem pow olny i umiem się bez przykrości uginać chęciom drugich. Przez to znalazłem sposób użycia ich oczu. Patrzą za mnie i uwalniaią mię od kierowania moią osobą. Z pomocą do
brych przewodników zawsze dobrze w yjdę.
M oże zaś na pomocy drugich rachować kto się na nią zdawać umie. U łożyw szy w ięc plany swoie nie odkładali ich w ykonania, opuszcza*
iąc z cicha rodzicielskie mieszkanie w zięli ka
żd y inną drogę: ślepy z przew odnikiem , głu ch y polejgaiąc na swoim przemyśle. Pierwsze
go dnia Św iatow id narzekał na przewodnika iź w y b ra ł najdłuższą i najtrudniejszą drogę, ale wieczorem p rzyb yw szy do miasta w którem miał wsiąśdź do dyliżansu w ym aw iał sobie ma- ło-ufność swoię w ludziach i swą^»odejrzliwość
* *' %>
— 100 —
względem przewodnika. G dy całem iego zatru
dnieniem w czacie drogi było wsiadać i wysia
dać z pow ozu, utw ierdził się w mniemaniu źe w kraiu oświeconym nie było nic łatwiejszego iak módz się obejśdź bez oczu: byłaby to przykrość mieć oczy, zwłaszcza dobre. M u
siałbym ich u żyw ać do usłu gi, pozbawionych iak ia w zro ku , którzy tćmczasem daleko są szczęśliwsi niż rozuinieią, gdyż od tych w szy
stkich starań są wolni. Z temi rozmyślaniami przyszła m u , po obejrzeniu się na koszta po
dróży, chętka przespacerowania się. piechoto;
można było przez póstronne dróżki bliżej niź gościńcem do popasu się dostać.. Obrał więc przewodnika ze zw yczajną sobie dościgłością, i bez w ielkich trosków na przygody, szedł w e
soło słuchaiąc powieści przew odnika; ten wpadł w iego ła s k i, bardzo ®iu się zdał uczciw ym w iele o nim miał starania, zajmował się iego sposobem utrzymania , w y w ia d y w a ł się o iego zamiarach z największemi szczegółami, w re
szcie pytał go ileby uzbierał pieniędzy na po
dróż. — T a droga nie nadto bezpieczna rzekł m u , źle w ięc robicie przy sobie niosąc pie
niądze. G dyby nas napadnięto niepotrafiliby- ście u c ie c , iesteście bez obrony, lecz powie- rzaiąc mnie pieniądze nic was nie spotka, bo nim u was ło try czego doszukaią , ia zemknę d aleko, w ezw ę najbliższej pomocy i będziecie oswobodzonym albo raczej nim iuż iesteście: łu pieżcy czasu nie tracą z tymi co nic nie maią, a tak pieniądze uratowane, i mnie zostanie tyl
ko w rócić się po was.
Światowid nie mógł się dość nadziwić tej roztropności nowego przewodnika i oboiętności
dawnego który go na podobny nie obw arow ał przyp ad ek, pośpieszył więc kw otę swoię ubez
pieczyć w ręku przyjacielskiego doradzcy, zwie- rzaiąc mu się i£ miał assygnaty zaszyte w ka
mizelce. Przewodnik pochwalił tę ostrożność i po chwili ostrzegł g o , iź mieli przed sobą strumień dósyć szeroki. Musimy się rozebrać, rzecze mu; przeniosę naprzód wasze odzienie, -a potem przejdziem y razem. Niewahaiąc się zrzuca z siebie szaty Św iatow id, i w chw ili, czuie się przez pół obiętym i zanurzonym do dosyć głębokiej rzeki. Strach i niebezpieczeń
stwo przytomność mu odbieraią, przychodzi ledw ie do zmysłów po znacznym up ływ ie cza
s u , a to w chatce rybaków którzy mu życie tiratowali, i wszelką nieśli pomoc. Dosyć dłu
go choruiąc potem, miał czas zastanowienia się nad przewrotnością ludzi • dobrze w idzących.
T e rozmyślania odstręczyły go od podróży i po przyjściu do sił prosił i otrzymał przebaczenie ojca', który go dostatecznie ukaranym osądził.
Św iatow id ną c^łe życie przekonał się o tych dwóch prawdach naprzód iż w ybór dobrego przewodnika iest dla ślepego równie trudnym iak potrzebnym , powtóre ze ieśli bez przew o
dnika obejśdź się niemożna lepićj siedzieć w domu.
Sobiesław podróżował konno. Pierw szy dzień poszedł mu bardzo szczęśliwie, przyie- chawszy wieczorem do miasteczka, wysiada do austerji dla przenocowania. Austernicy czynią mu pytania lecz ón nie odpow iada, Sobiesław nie lubi zapytań. W ieczerzał prędko i przecho
dził się samotnie, buduiąc sobie iak zwyczajnie zamki na lo d zie: to go do późna zab aw iło ; G d y się chciał p o ło ży ć, postrzegł iż nie miał
— 102 —
mantelzaka który b y ł na koniu pozostał. W s z y scy się pokładli, trzeba mu zaś było dostać czego potrzeba. — W iatr mu naprzód świecę zdm uchnął, w ciemnocie potrącił się nie raz, i pobudził śpiących podróżnych i furm anów.—
Zawołano kto idzie. — Nie masz odpowiedzi.
Ludzie rozumieiąc że złodziej, postąpili stoso
w n ie , okładaiąc go z prawej i lew ej strony, Sobiesław zbity, nie bez trudności od krył p rzy
czynę tak ujmuiącego przyięcia. Spał nie naj
lepiej a udaiąc się nazaiutrz w drogę w dosyć kwaśnym hum orze, uznał w rozpamiętywaniu swoiem iź ludzie staienni żadnego nie mieli w y chowania. — Przez kilka dni szło mu lepiej, nie popełniał żadnych bezobaczności rozpytuiąc się w ie le , zgaduiąc dosyć dobrze i przekony-
• w aiąc siebie nie raz, źe słyszał iak i drudzy—
A le szczęście nie długo trwało. Czwartego dnia podróżni mieszkańcy ustronnćj wioski ostrzegli go , źe z drogi zbłądził i radzili mu prędko na nią w rócić dla uniknienia rabusiów którzy w ówczas po lasach plondrowali. Sobiesław biorąc iak zwyczajnie ostrzeżenia te za kom- plementa, i ciesząc się sw ym talentem zgady
w an ia, podziękował dobrym ludziom którzy ze swoiej strony sądzili, źe ich zrozumiał. Zapu
ścił się w las, rabusie go napadli. Nie ma głu
chego coby niezrozumiał ięzyka rabusiów i...
odarto Sobiesława. ;— T o zdarzenie zmartwiło g o j lecz naprowadziło po raz pierw szy na kil
ka zdrow ych uw ag... te uwagi b y ły sm utne, koń i pieniądze zabrane, trzeba było iśdź pie
chotą a bez pieniędzy.'-' - P rzy b ył iednak do W arszaw y głodem i zmordowaniem w ycień czony. Przeprawiwszy się iuż nie wiem ia k , przez rogatki na most, zatrzymał się na nim
— 103 —
i oparł na grubym k iiu , którego podjął w lesie po sw oićj przygodzie. Otoż w ięc rzecze ta przesławna W arszaw a nie spodziewałem się widzieć ićj tak obdarty. — Nasz Sobiesław b y ł urodziw ym i pięknym m ężczyzną; zapatrzył się nań drugi także przystojny człow iek i zawiązał z nim rozmowę. Sobiesław opowiada mu nie
szczęście. Nieznaiomy cieszy go, chodź za mną rzecze nie będzie powiedziano że u czciw y czło
w ie k poznaw szy mnie został w utrapieniu. Za
lecił Sobiesławowi b yd ź w esołym , poprawa- dził go do traktjeru, dał mu ieść, kazał pić za zdrow ie' K róla i podpisać swoie imie i na
zw isk o , aby w czasie mógł mu stać się użyte
cznym ; p ożyczył mu nawet kilka talarów bo w W arszaw ie trudno ży ć bez pieniędzy i oto nasz głuchy zaciągniony do wojska. Ten nie znaiomy b y ł iednym z w erb o w n ik ó w , nama- w iaiących lu d zi do żołnierki. Nazaiutrz w y siano z innymi Sobiesława do P u łk u , gdzie go
zaczęto u czyć musztrów. Sobiesław sprawia się po głuchem u, ale nikt niechciał w ierzyć iego głuchocie. Nie bardzo dawno w ynalezio
n y b y ł sposób prędkiego uczenia musztry, b y ły to p ła z y ; za ich pomocą, Sobiesław w kró
tkim czasie w iele się nauczył. Iuż b y ł bardzo b ie g ły , kied y iego K apitan, w róciw szy z urlo- ' pu , p rzy b ył do półku. Sierżant pośpieszył K a
pitanowi okazać n o w y , piękny nabór, a w nim re k r u ta , któ ry u c z y ł się nie ź le , w yiąw szy że głuchotę udaw ał. L ed w o go Kapitan obej
rzał. N ieszczęśliwy za w o ła ł, a ty co tutaj ro
bisz? Kapitan b y ł iego ziomkiem i przyiacie- lem ojca, zostawał na urlopie w tamtych stro
nach i b y ł świadkiem zmartwienia rodzicielskie, go z ucieczki jedynaka. Pośpieszył w rócić śy-
— 104 —
na strapionemu przyiacielowi a wyw iedziaw szy się o iego przygodach, winszował ojcu źe zna
lazł dziecię roztropniejsze przez własne do
świadczenie. Iakoź Sobiesław także dwóch się prawd na resztę życia nauczył: naprzód źe i najlepiej widzącemu na w zroku mało, ieźeli się zdań ludzkich nie osłuchał, powtóre źe ni
gdy nawet słysząc i widząc na własne sify zu
pełnie się spuszczać nie należy.
B i e g j& y c i a l u d z k i e g o .
P r z e c ią g ż y w o ta k t ó r y m n a ziem i, B ie g n asz z a z w y c z a j s ta c z a m y c a ły , C h o c ia ż n ab ity , t r a f y ró in e m i,
N a te zn a czn iejsze k r o i się d z ia ły : — W k r u c h y m p o ie ź d zie lo tn y w oźn ica C z a s , z ło n a m atk i' w z ią w s z y d z ie c in ę , G d y le d w o ra n n a z o r z a się w zn ie c a ,
W c z w a ł z n im ' u ie żd ż a w o b cą k r a in ę , » N a czd zo TŁ}S2;yli, d zięćk o śniadania ' G w a łjfe m ii sterCa d o p o m in a s ię ,
W i ę c do Wsi F ra sze k nu w stęp się s k ła n ia , Cackffem ic g łu p s tw e m \ p rzesąd em pasie.
D a le j z n ó w w p o d r ó ż , a g d y w p o łu d n ie , G o r z c y u p a ł, c ia ło p r z e n ik a ,
; ■ • ■ . j . \ V e n u s n a ob iad ' zm u sk a n a cu d n ie
P r z y jm u ie w k a rc z m ie sw ćj w ę d r o w n ik a . - R a d a g o s p o sia , m iłe p o z n a n ie ,
L u b e m o m e n ta , s ło d k a zabaw a.
A l e za k a ły c ię ż k ie ro zstan ie, D r o g a z a p la t a , g o r z k a ro z p ra w a . Ź le się r o s t a li , ż a l i tę s k n o ta , O k r u tn ie u rrtysł i serce ściska, W s t ą p i ć p od w ie c z ó r b ie r ze ochota D o b lis k ie j w i o s k i , k u n sz tó w sied liska.
S t u k , p u k i h a ł a s , lu d z i g r o m a d y , K a ż d y w y r a b ia r o b o ty s w o ie , O lis te k la u r u b u r z liw e z w a d y , Z a w z ię te m o r d y , o k r u tn e boie. —
„ N i e , m n ie ten w id o k ca le n ie baw i
„ O w s z e m tem w ię c e j u m y s ł m ój d ra ż n i”
T o p o ie d z ie m y w o źn ica p ra w i D o go ścin n e g o d o m u p r z y ia ż n i. — D r o b n e u p r z e jm y c h p r z y ia c ió ł g r o n o ,
C h c e s tru d z o n e g o go ścia często w a ć L e c z ie ź d z ie c k r z y k n ie ,,iu ź z a p rz ę ż o n o
„ S ia d a j p o ie d ziem dalej n o c o w a ć '”
Z m ie r z c h a się c o r a z , p o d /.ien n ym b ie g u , S e n m r o c z y ! b ę d zie ż się sp ało m ile !' S tó j — o to ż e ś m y iu z na n o c le g u
K ła d n ij się i spij — a g d zie ? w m o g ile . —
— 105 —
Katakumby Literackie.
Rzadko kto nie zwiedzał z posępnem usza
nowania uczuciem, skromnych sioła, albo lsknią- cych się od pośmiertnego przepychu miejskich cmentarzów : tak w iednych iak w drugich daremnie oko szuka śladów różnicy między
— 106 —
istotami, które śmierć połączyła W tein osta- tnićm schronieniu; wyobraźnia sama, może dadź bytność przypomnienia tylu iuź nieżyią- cym ludziom , ale niktby im przyw rócić nie mógł utraconego im ienia, zgaszonego życia, charakteru publicznego, którego iuż znikły ślady.
M am y w stolicy inne katakum by, w któ
rych nie mniejsze zamięszanie panuie; gdzie są naładowane pozostałości mnóztwa indyw i
d u ó w , gdzie cudzoziemca wabi ciekawość, szperacza chęć n auki, których wejrzenie dale*
ko mniej smutku aniżeli pierw szych obudzą.
T e katakum by, składy prac um ysłu są biblioteki publiczne, będące dla um ysłu czem są cmentarze dla cielesnych naszych pokrow
ców ; zachowuiące przyszłości wszystkie dzie
ła d o w cip u , dobre lub z łe , znane albo zarzu
cone z największą bezstronnością i obojętnością.
I • I Ileż to myśli w yrażonych w tych nieźli- czonych kolum nach, ile nocy bezsennych dla zaięcia miejsca na tych zimnych pułkach, ile reputacji dawniej całe miasta, królestwa na- p ełn iaiących , które dzisiaj między dw ie okład
ki ściśnione, ledw ie pokuszą ciekawość uczo
nego albo łasowitość kompilatora.
Biedni literaci, potępiacie się n abycie cie
mne i mało znaczące; dla was lato nie ma cie
pła, zima nie ma lodów ; zawsze głębokiem od
dani poszukiwaniom , poświęcacie im wszystkie siły myśli waszej, całe zatrudnienie życia. Otóż wasze miejsce, ciasny kącik na desce, na któ-
— 107 —
rćj daleko was częściej dotknie miotełka ocie- racza , niżeli ręka ciekaw ego; linja w katalogu spojrzenie roztrzepane podróżnego, który prze
chodząc zabawia się przeczytaniem tytułu dzie
ła i nazwiska iego autora!
A h raczej rzućcie się do spekulacji finan
s o w y ch : kupujcie gru n ta, fundujcie towa
rzystw a assekuracyjn e, bierzcie akcje w ka
n ałach, bez najmniejszych trosków żyiąc, prze- pędzaiąc życie czynne i św ietn e, ićdźcie, pij
cie a zb ierajcie, aby po was naślednicy wasi błogosławili dobroczynnego genjusza, k tó ry im zostawił w spaniały dom , liczne sługi, świetne uprzęgi.
M oznaby pisać wolumina m yśli, obudzo
nych przez te xięgi nie otwieraiąc i iednej (ty le ć iest xiąg bez m yśli), lecz ograni- czaiąć się tylko do tej zgrai, dow cipków i li
terackich przekupniów , którzy mordowali prze- pisyw aczy i drukarzy^ w szystkich w ieków , po
cząw szy od inkunabułów aź do w ykw in tn ych czcionek ■ teraźniejszej typografii, od ciężkich mechanik daw n ych w ieków , aż do dzisiejszych prass parow ych.
A le czćmźe się staną te w ielkie składy p u b liczn e, ieżeli czas zachowa ie ieszcze przez kilka tysięcy lat. Idźm y za postępem kilku w iekó w i uw ażajm y gmachy b u dyn ków , na
rody, bibliotekarzów, xięgarzy, introligatorów, biblioteki, katalogów, które u tw orzyć będzie p otrzeba, dla klassyfikowania, zachow yw ania i oprawiania tych w szystkich postępnych utw o
ró w ? A iednakże iató mało ich ma charakter
— 108 —
‘właściwy. Ile to naśladowali, kompilacji, tłó- maczeń iawnych lub skrytych.
Cieszmy się iednak niemniej, naszemi bo- gactw y i strzeżmy starannie tych w ielkich skła
dów genjuszu. Przechowaią one następcom naszym pamiątkę sław y i chluby naszej. Hań
ba i przekleństwo Omarom, którzyby palić chcieli te archiwa genjuszu i m ierności.- będą umieli potomkowie w składzie tych grobowców poudzielnych, znaleśdź kurhany godne ich hoł
du i uszanowania.
"W s p o m n i e n i e . G dy zegar życia bić zacznie W graiącej wiosny godzinie,/, Mile, prędko i nieznacznie Strumień dni porannych płynie.
Lecz gdy się ranku żałuie, lu z południe ulatuie,
Juz wieczór, iuź nocne cienie.
Cóź w tej życia bystrej dobie Człow iek zostawia po sobie,
Cóź go przyjdzie szukać w grobie ? W spom nienie, tylko wspomnienie!
^ Przez nieznaiomy manowiec Pędzony losy srogiemi,
Kij pielgrzymi w ziął wędrowiec I idzie błądzić po ziemi.
Iuź w progu rodzinnej chatki
I
— 109 — Ł z y rodziny, ojca, matki Przeklinaią rozłączenie.
Iuź daleki, iuź zn ik n io n y, Iakiź anioł uźalony
Przenosi go w lube strony?
Wspomnienie ty lk o , wspomnienie!
T e, którym niebo żałobne
Na złość w krótkiej błyśnie dobie, D w a serca sobie pod ob n e,
L ecz przeznaczone nie sobie, Znaiąc się iuź choć nieznane G d y się znajdą niespodziane, B y opłakać to złączenie, Cóż rozdwoione pociesza
Krople szczęścia do łez m ięsza?
W spomnienie ty lk o , w spom nienie!
Szczęście, rozkosz i zgryzoty, Cóż pocieszy, cóż poruszy Miłość kraiu, miłość cnoty, Miłość drugiej swoiej duszy.
D o w cip bożki, mądrość śm iała, Drogi rozum, droga chw ała K rólów , w ięźniów przeznaczenie, R y cerzy -w ęd ró w k a k rw a w a ,
C ich ych ludzi cicha sława
Cóź po tern wszystkiem zostawa?
W spomnienie ty lk o , wspomnienie!
— 110 —
Od wspomnienia sławy, młodości, ojczy
zny i kochanki, przechodzimy do Wspomnienia początku niektórych odkryć i wynalazków.
Bruki. Izydor twierdzi że najpierwićj u Kar- tagińczyków bruki nastały. Pierwszą w ielką drogę kamienną u Rzymian za Konsula Appfu-
sza Klaudjiisza zrobiono. Lubo zaś historycy nie w yrażaią aby ulice Rzym u brukowane b y ły nie taoźna atoli inaczćj sądzić, gdy wiem y iż drogi daleko od stolicy idące ze znacznym kosztem kamieniem w ykładano. Z miast no
woczesnych najpierwsze Korduba w Hiszpanji w ybrukow ane b y ło , a w ygodę tę winno A b . dulrachm anow i w roku 850. Ulice Paryża F i lip A ugust dopiero w roku 1184 w ybru kow ać rozkazał.
Czekuladę zaczęto pić w połowie siedem
nastego wieku.
Druki. Ianson Koster obywatel Harlemski w y rżnąwszy na tabliczkach drewnianych litery, w y- biiałie na papierze i każda takowa tablica składała iedna kartę czyli stronnicę pisma. T akow e druki xylograficznemi powszechnie nazyv\)ane przed Rokiem 144° ńi® znaiome, poprzedziły w ynala
zek prawdziwej drukarni Guttenberga^ Scheffera i Fausta, utworzonej ze składania liter poiedyń- czych około Roku tego uczyniony.
Na wiele w ieków przed wynalezieniem drukarni, rozmaite rządy zakazyw ały pew nych rękopismów i na płomień ie skazyw ały. Zda
rzało się to często u Greków i Rzymian. D zie
ła Protagory zabronione b y ły w Atenach tak dalece, iż gdziekolwiek exemplarz- ich w yśle
dzono, zaraz go publicznie palić kazano. Se
nat Rzym ski xiąźki Numy w grobie iego zna- lezio n e, iż się z religjg późniejszą nie zgadza
ły , na ogień przeznaczył. Ze zaś lud Rzymski b y ł zabobonnym a xiążki Astrologów bardziej ieszcze tę iego skłonność do zabobonów oży
w iały, Senat w ięc nieraz Pretorom zatracać ta
kie dzieła nakazyw ał. August Cesarz więcej 20,000 exem plarzy dzieł astrologicznych za ie- dnym razem spalić rozkazał. Z aczął zaś od xiązki satytysty Lab ien a; a nawet przeciw ta
kow ego rodzaiu xiązkom praw o postanowił.
Później Senat skazał na ogień dzieło historyka Kremucjusza Korda. — Antjoch Epifanes xiążki żydow skie popalić zalecił, a w pierw szych wie
kach chrześciaństwa, xiąźki chrześciian podo- bnemuż losowi podpadały. Euzebiusz tw ier
dzi źe Dyoklecjan Cesarz, biblią spalić nakazał.
G d y zaś religiia chrześciiańska m ocy i stałości n ab rała, podobnież postępowano przeciw xią- źkom niezgodnym z przyiętem i prawidłami wia
r y . Z tego powodu xiąźki Arjusza ogniem pło
n ęły, a Konstantyn ogłosił iź taiący ie , karze śmierci podpadnie. Zbór Efezki w ym ógł na Teodozjuszu II. aby xiąźki Nestorjusza ogień pochłonął. Różne nareszcie w’yznania rozmaite xięgi wzaiem w yklinały.
M O D Y .
Dzień pogody zw abił onegdaj do Saskiego ogrodu wiele pięknych tw arzyczek, między nie
mi uważano kształtną Nadw iślankę, u boku wo- iownika z wąsem koloru hebanowego. K ib ić iej w harmonji z ubiorem rysowała się miękko z pod stanika batystow ego, (canezout) ukarbo- wanego tak drobno, źe zdałoby się tylko nitek ślad spostrzegać. Spódniczka z Grodenaplu fi-
iałkowego suto po nad kłębem zafałdowana, zdawała'się utrzym yw aną dwoma wstążkami na krzyż iak szelki przewiązanemi. Kapelusz ry żo w y ozdobiony Bratkam i, iakich tez kilka w e w łosy blond zatknięto, uzupełniały oryginalny powab tego ubrania, którego żaden szczegółTbna- wcom nie uszedł, ani białe rękawiczki fioleto
w ym iedwabiem pszeszywane, aninawet grodena- płowe popielate ciżem ki, potrojnemi kokardka
mi przytwierdzone.
Na w ykw intnej gotow alni, stoi teraz flasze- czka kryształowa pomarańczową essencją napeł
niona. Od szyjki wychodzi rurka szklarnia, do w yięcia , samego praw ie dna flaszeczki sięgaią- c a ; przez rurkę przeciągnięty lampowy knocik okrąża spodnią część kulki platynowej do szklan- nej rureczki wstosowanej. A le do czegóż rurka kulka i knocik. Oto knocik się zapala, kulka przetrzymuie ogień, póki perfum stanie, rurka zaś ich dostarcza: a tak wzaiemnym posił
kiem dopinaią celu napełnienia pokoiowego ho.
ryzon tu , balsamicznem Hiszpańskich zefirów tchnieniem. Utrzymuiąc nadto ciągły ogień na ołtarzach W en ery, rozegrzewaią czułe serca wdzięcznością, dla wynalazców tego Berlińskiej fab rykaty upominku.
Znaczenie przeszłej Szarady Laska.
Objaśnienie ryciny N r o 3i . Kapelusz ryżowy. Suknia z rypsu indyjskiego.
w Dr u k a r n i Rz ą d o w e j n a p r z e c i w k o D u r e k c y i i Ka n t o r u Gł ó w n e g o Lo t e r j h