• Nie Znaleziono Wyników

GRUNT TT, ^-dres lEBeda-łsrcyi: iKreilso-wslsie-IFrzed.rrLieście, ISTr 63. JW 50. Warszawa, d. 14 Grudnia 1890 r. Tom IX.TYGODNIK POPULARNY. POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZY M

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "GRUNT TT, ^-dres lEBeda-łsrcyi: iKreilso-wslsie-IFrzed.rrLieście, ISTr 63. JW 50. Warszawa, d. 14 Grudnia 1890 r. Tom IX.TYGODNIK POPULARNY. POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZY M"

Copied!
20
0
0

Pełen tekst

(1)

JW 50. Warszawa, d. 14 Grudnia 1890 r. T o m I X .

TYGODNIK POPULARNY. POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZY M

PR EN U M ER A T A „ W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W arszawie:

rocznie rs. 8 kwartalnie „ 2

Z przesyłką pocztową:

rocznie „ 10 półrocznie „ 6 Prenumerować można w R edakcyi W szechświata

i we w szystkich księgarniach w kraju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny W szechśw iata

stanowią panowie:

Aleksandrowicz J , Bujwid O., Deike K„ Dickstein S., Flaum M., Jurkiewicz K., Kwietniewski W ł., Kram*

sztyk S„ Natanson J.

i

Prauss St.

„Wszechświat" przyjmuje ogłoszenia, których treść ma jakikolwiek związek z nauką, na następujących warunkach: Za 1 wiersz zw ykłego druku w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy raz kop. 7'/j,

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

^-dres lEBeda-łsrcyi: iKreilso-wslsie-IFrzed.rrLieście, ISTr 63.

W SPR AW IE

POCHOD1EIIA I GADANIA CHEMICZNEGO

G R U N T TT,

M y śl system atycznego badania g ru n tó w naszych zapom ocą analizy chem icznej, rz u ­ cona niedaw no przez Sz. red ak cy ją W szech­

św iata, zachęciła m nie do skreślenia tych k ilk u uw ag co do pochodzenia i zw iązanego z nim c h a ra k te ru chem icznego g runtów k ra ju naszego.

Z adaniem analizy chem icznej jest zapo­

m ocą pew nych, doprow adzonych do wyso­

kiego stopnia doskonałości środków , ja k ie - m i chem ija analityczna obecnie rosporzą- dza, rozłożyć dane ciało na skład ające je p ierw iastki. Zadanie je d n a k analizy che­

m icznej ziem i innej je s t nieco n atu ry , zie­

m ię bowiem rospatryw aó zw ykliśm y nie j a ­ ko ciało m artw e, ja k n ap rzy k ład m inerał jak iś, lub in n y zw iązek chem iczny, ale jak o szafarkę zw iązków, służących za pożyw ie­

nie dla roślin, z którem i życie w szystkich

stw orzeń ściśle je s t zw iązane. Rośliny zaś, czerpiąc pożyw ienie z ziem i, zdobyw ają so­

bie tylko te ciała, k tó re do życia ich n ie­

zbędnie są potrzebne, pozostaw iając inne nietkniętem i ju ż to d h te g o , że zn a jd u ją je w kształcie niedostępnych dla siebie zw iąz­

ków , ju ż to dlatego, że nie p o trzeb ują ich wcale. W y nik a stąd, że ostatecznem zadaniem analizy chemicznej ziemi byłoby w ydzielenie znajdujących się w niej związków w stanie, w jakim się zn ajdu ją; niestety dotychczasowe środki chemiczne i m etody analityczne za­

dość tem u nie czynią; możemy rozłożyć zw iązki te działaniem pew nych odczynni­

ków, oddzielić zasady od kw asów i o d w ro ­ tnie, ale osięgniem y przez to tylko o kreśle­

nie pierw iastków i zw iązków p ro stych, c h a ­ ra k te r zaś chem iczny w łaściw ych części składow ych ziem i pozostanie dla n as u k ry ­ tym .

D la rosstrzygnięcia tego p y tan ia zm usze­

ni jesteśm y uciec się do h istoryi pow staw a­

n ia danego g ru n tu , t. j. zastosow ać w tym celu m etodę historyczn ą, potem dopiero zbadanie c h a ra k te ru chemicznego danego g ru n tu w obecnej chw ili przynieść nam może należytą korzyść. Jeżeli bowiem w ła­

sności chemiczne danej ziem i zgadzać się

(2)

786 W SZEC H ŚW IA T. N r 50.

będą, z przypuszczeniem istn ie n ia w niej tych lu b innych zw iązków , wrtedy tylko k o n k lu zy je nasze tern w iększe mieć będą praw dopodobieństw o. Jeżeli n aw et w edług tćj m etody w szystkich zw iązków , zn a jd u ją ­ cych się w ziemi, d okładnie nie zbadam y, bo o tem przy ciągłych zm ianach w niej za­

chodzących i m owy być nie może, to je d n a k dość p raw dopodobnie odgraniczym y kate- goryje rozm aitych zw iązków i określim y ich fun k cy je chem iczne, co nam należycie w ytłum aczyć zdoła d ziałanie n a ziem ię ro z­

m aitych ciał, n a p rz y k ła d naw ozów i sto su ­ nek roślin do części składow ych ziemi. H i­

storyczne zbad an ia danego g ru n tu staje się tem niezbędniejszem , że bez niego naw et stosow ne w ybranie p ró b k i do analizy ch e­

micznej staje się niem ożliw em .

P rz y stę p u ję zatem do h isto ry i pow staw a­

n ia g ru n tó w k ra ju naszego.

P rze w ażn a część K ró le stw a P olskiego z w yjątkiem tylko g u b ern i K ieleck iej i n ie ­ znacznej części g u b ern ij P io trk o w s k ie j,R a ­ dom skiej i L u b elsk iej, p o k ry tą je s t g ru n ta ­ mi pochodzenia d y lu w ijaln eg o i aluw ijaln e- go, zajmę się zatem przew ażn ie c h a ra k te ­ ry sty k ą ty ch ostatnich, poniew aż badanie ich budzi n ajw iększe zajęcie.

T a k zw ane bowiem g ru n ty pierw o tn e, z n a jd u ją ce się w pow yżej w ym ienionych okolicach, ja k o pow stałe w skutek m echani­

cznego i chem icznego przetw o rzen ia skały, leżącej n a pow ierzchni ziemi i pozostające, że tak pow iem , n a m iejscu sw ego u ro d z e­

n ia, d ają określić sw e własności chem iczne i fizyczne w k ró tk ich słow ach i bez w iel­

kiego tru d u . D ość będzie zbadać skład chem iczny sk ał typow ych, w tak iej ziemi się znajdujących, by ju ż m niej więcej po­

znać skład chem iczny sam ego g ru n tu ; dość wiedzieć, że to j e s t g ru n t p ierw o tn y , by w yw nioskow ać przew agę w nim części grubszych, ta k zw anego szk iele tu g ru n tu , n a d m iałem , p rzew agę części m ineralnych n a d organicznem i i t. p.

G łów ne znaczenie p rz y b ad a n iu , ja k tu , ta k rów nież przy g ru n tac h napływ ow ych posiada m a te ry ja ł, z którego d an y g ru n t pow stał; ca ła różn ica polega n a tem , że w g ru n tac h p ierw o tn y c h m a te ry ja ł ten je s t je d n o ro d n y (w rozum ieniu m ineralog icz- nem ) i bez w ielkiego tru d u zbadać go m o­

żemy na m iejscu, w g ru n tac h zaś nap ły w o ­ wych ty lko do kładne zbadanie w arunków i czynników pow staw ania, obok poznania sk ład u m echanicznego i chem icznego g ru n ­ tu należyte pojęcie o tem dać nam może.

B ad an ia gieologiczne g run tó w pierw o­

tn y ch w E u ro p ie w ykazały, że m ogą się one znajdow ać ty lko w m iejscowościach powyżej 1 000 stóp, nad pow ierzchnią m orza położo­

nych. W szystkie zaś ró w n iny , zn a jd u ją ce się poniżej tej granicy, zw ykle są p o k ry te napływ am i. P rzy czy na zjaw iska je s t n a ­ stępująca. Podczas epoki d y lu w ijaln ej, ja k wiadom o, w iększa część E u ro p y by ła za la­

n a m orzem , z którego wznosiło się ty lk o k ilk a w ielkich wysp, m iędzy innem i półw y­

sep S kandynaw ski wraz z częścią F in la n d y i i nieznaczna środkow a część ląd u eu ro p ej­

skiego w kształcie długiego pasa. O d m ien ­ na konfiguracyja lądów i przew aga wód b y ­ ła p rzyczy ną innych w arun kó w k lim aty cz­

nych k tó re spow odow ały, że praw ie cała ta

„w y sp a” skandyn aw ska w raz z F in la n d y ją by ła p o k ry ta jed n y m lodowcem . O dnogi tego lodow ca, w skutek niższego w ów czas po łożenia linii top nien ia lodu i dzięki z n a ­ nej swej w łasności pow olnego posuw ania się a raczej sp ły w an ia po pochyłościach lą ­ du, zagłębiały się w morze i spływ ały dalej po jeg o dnie, dopóki ciśnieniem wody, ja k o lżejsze od niej nie zostały od łam ane i wy­

rzu con e n a pow ierzchnię. O ddzielone w ten sposób od ogólnej m asy g ó ry lodow e, sięga­

ją c e ogrom nych rozm iarów , porw ane p rą ­ dam i m orskiem i dostaw ały się w cieplejsze strefy , gdzie powoli top niały. N a lodow ce sp ływ ające ze sk ał półw yspu S k an d y n aw ­ skiego i przeciskające się przez w ąskie p a­

row y, z g ó r po bokach stojących spad ały rozm aitej wielkości odłam y, tw o rzen iu się któ ry ch sp rz y ja ła niska tem p eratu ra i obfi­

tość wody, co ja k wiadom o je s t n a jp o tęż n ie j­

szym czynnikiem w rossadzaniu i w ietrze­

n iu skał. O dłam y te po części p ad ały na pow ierzchnię lodowca, po części dostaw ały się przez szczeliny w środek lub n a dno, gdzie w skutek ru c h u lodow ca ro scierały się na drobniejsze części, pozostaw iając ślady tej p ra cy m echanicznej w kształcie brózd i rysów n a pobliskich skałach. Z najdow a­

nie takich ry sów n a skałach w w ielu razach

może św iadczyć o istn ien iu lodowców ta n v

(3)

N r 50. W SZECH ŚW IAT. 787 gdzie ich teraz w skutek zm iany w arunków

klim atycznych w cale niem a. Obciążone tym p ro d u k tem m echanicznego roskładu skał, b ry ły lodow e, oderw ane, ja k to wyżej było pow iedziane, od ogólnej m asy,dostaw a­

ły się, żeglując po m orzu, do s tre f cieplej­

szych, gdzie topniejąc rozrzucały po dnie m orza przyniesione z innych stron, obtoczo­

ne działaniem siły m echanicznej grubsze i drobniejsze odłam ki skał, tw orząc tym spo­

sobem na dnie m orza w arstw ę osadu. D o­

wodów takiego, a nie innego pochodzenia napływ ów m ożna podać bardzo wiele: po pierw sze, że napływ y te pow stały w skutek osiadania z wody, dowodzi tego ich niczem niezam ącone w arstw ow anie poziom e i zn a j­

dow anie w nich śladów stw orzeń tylko w wodzie m orskiej żyjących; pow tóre, że nie pow staw ały one w skutek w ietrzenia j a ­ kiejś skały, lecz zostały ja k b y nasypane na skały daw niej pow stałe, dowodzi tego b rak w szelkiego stosunku pom iędzy napływ am i i skałą niżej położoną. W m iejscach np., gdzie n ap ły w y m ają grubość nieznaczną, spotykam y w ynurzające się z pod nich sk a­

ły i możemy ten b ra k w szelkiej łączności łatw o zauw ażyć. S potykam y np. wapień, a na nim napływ y składające się przew aż­

nie z gliny, piasku kw arcow ego i t. p. to je st z takich części, ja k ic h w w apniow cu zale­

dw ie ślad y zauw ażyć można. Ze wreszcie napływ y, o których mowa, pow stały ze skał półw yspu S k andynaw skiego i wysp m orza B ałtyckiego, o tem łatw o przekonać się mo­

żemy, zbadaw szy w iększe i m niejsze kam y­

ki i w ielkie głazy g runtów naszych; przeko­

nam y się, że są to przew ażnie g ra n ity ro z­

m aitego g atu n k u , a także syenity, porfiryty, w apniow ce muszlowe, wogóle odłam ki ta ­ kich skał, ja k ic h w bliskości, a naw et pod w arstw ą napływ ów nigdzie nie znajdziem y, a znajdziem y j e w w ielkiej obfitości na półw yspie S kandynaw skim , właściwem ich m iejscu rodzinnem .

T akiego to pochodzenia są praw ie wszy­

stkie g ru n ty napływ ow e, czyli dyluw ijalne, pok ry w ające całą rów ninę środkow o-euro- pejską, a więc i przew ażną część K rólestw a P olskiego.

B adając dalej grubość w arstw y napływ ów w rozm aitych m iejscach, poczynając od brzegów m orza B ałtyckiego, łatw o się p rz e­

konać, że ona raaleje w m iarę ja k się posu­

wamy ku południow i, aż wreszcie znika zu­

pełnie, a z pod nićj w yłaniają się skały pierw otne. G ranica ta w K rólestw ie P o l ' skiern sięga m niej więcej ró w n oleżn ik a’

przechodzącego przez R adom i P u ła w y . T u taj dopiero pierw szy raz n ap otyk am y w apień, czyli opokę (ta k a je s t jeg o nazw a m iejscow a), w ychylającą się, szczególniej p rz y brzegach W isły, z pod cienkiej ju ż tu w arstw y napływ ów . T u taj też znikają g ła ­ zy narzutow e, licznie po niektórych okoli­

cach bardziej na północ położonych ro ssia- ne. Nie ulega w ątpliw ości, że g ra n ic a ta, poza którą znajdujem y ju ż tylko g ru n ty pierw otne, m usiała być w łaśnie brzegiem tego m orza dyluw ijalnego. Zachodzi teraz pytanie, skutkiem jak ich to czynników gieo- logicznych owo dno m orza stało się lądem stałym , n a k tó ry m my teraz mieszkamy, nie- obaw iając się żadnego zalewu. Za czynnik przew rotu tego pow szechnie uw ażaną jest siła w ulkaniczna, stanow iąca największą, potęgę w h isto ry i tw orzenia się skorupy ziem skiej.

B adania p rz y ro d n ik a szw edzkiego, C el- siusza, prow adzone w przeciągu lat k ilk u ­ dziesięciu, w ykazały, że cały półw ysep S k a n ­ dynaw ski ulega pow olnem u acz ciągłem u w znoszeniu, k tó re w ynosi m niej więcej 1 m etr na 100 lat; z drug iej znów strony badania D arw in a n ad wyspam i koralow em i oceanu S pokojnego d o p ro w ad ziły go do w niosku, że dno jeg o m usi ulegać pow olne­

mu opadaniu, poniew aż znajdujem y w nim utw o ry koralow e na głębokości przew yż­

szającej 600 m etrów , gd y tym czasem w ia­

domo, że korale na głębokości, przew yższa­

jące j już 30 m etrów , żyć przestają; istnienie zatem utw orów , pow stałych pod w pływ em działalności tych żyjątek na ta k znacznej głębokości tłum aczyć się daje ty lk o o p ad a­

niem dna m orskiego. Co ciekawsze, że na podstaw ie badań powyżej w zm iankow anych uczonych m ożna wyw nioskow ać, że szybkość opadania dna oceanu S pokojnego mniej więcej dorów nyw a szybkości w znoszenia się półw yspu Skandynaw skiego.

P rz y c z y n a tój zm iany poziomu lądów nie je s t jeszcze obecnie dokładnie i wszech­

stron nie zbadaną; n iek tó rzy chcą widzieć

w tem zjaw isku dow ód zm niejszania się

(4)

788

szybkości obrotow ej k u li ziem skiej, k tóra w skutek tego coraz bardziej od postaci e li­

psoidy zbliża się do postaci kuli; życie j e ­ dn ak całej ludzkości je s t zak ró tk ie, a wie­

dza nasza dotychczasow a zaszczupła, byś­

my dokładne objaśnienie zjaw isk a tego, p o ­ p a rte niezbitem i dow odam i, dać mogli;

zm uszeni jesteśm y tu ta j, m iędzy innem i, liczyć się z takim ogrom em czasu, o jak im um ysł nasz zaledw ie przybliżone pojęcie w yrobić sobie może.

Sam je d n a k fa k t zm iany poziom u lądów nie ulega w ątpliw ości i zjaw isko to, ja k a ­ kolw iek byłaby je g o przyczyna, spow odo­

wało, że to, co w odległych czasach było dnem m o rza,obecnie, ja k w łaśnie zajm ujące nas g ru n ty d y lu w ijaln e, stało się u ro d z a j­

nym i zam ieszkałym lądem .

R ospatrzyliśm y tu taj pow staw an ie g ru n ­ tów , k tó re u tw o rz y ły się ty lk o p rz y udziale lodow ców i wody m orskiej. Zestaw m y w kró tk o ści głów ne ich cechy c h a ra k te ry ­ styczne:

1) N ap ły w y spoczyw ają zaw sze n a takich skałach, które w u tw o rzen iu się ich nie przyjm ow ały najm niejszego ud ziału .

2) W składzie m echanicznym napływ ów p rzew ażają części drobne, czyli m iał. J e ­ żeli zaś są i części grubsze, t. j. w iększe odłam y skał, są one zaw sze zaokrąglo ne i otoczone sk u tk iem d ziała n ia siły m echa­

nicznej lodowców i wody.

3) N apływ y odznaczają się zw y k le z n a ­ czną swą głębokością i często s k ła d a ją się z k ilk u w arstw .

( dok nast.).

J a n Plebański.

0 ZMIENNOŚCI

OSI ZIEM SK IEJ.

W ażne p y tan ie, czy oś ziem ska m a za­

wsze je d n a k ie położenie, czyli j e zm ienia, stanow iło oddaw na n iem ałą zagadkę w n au ­ ce. J e stto w praw dzie ty lk o idealna lin ija, naokoło którój ziem ia o d byw a swój obrót

dzienny, ale pom imo to pytanie o je j sta­

teczności m a wielkie znaczenie i wiąże się ściśle z wielu zadaniam i astronom ii. W ogól­

ności biorąc, niem ożna sądzić, ażeby wobec ciągłych, choć powolnych zm ian, o d b y w a­

jący c h się w całej przyrodzie, ziem ia z a j­

m ow ała w yjątkow e stanow isko i nie b ra ła ud ziału w tych przem ianach, k tó re zacho­

dzić m uszą ju żto w jć j w nętrzu, ju ż to w zw iązku z całym obszarem zjaw isk w szechśw iatow ych. B ezw zględnie rzecz uw ażając, zgodzim y się na to. że zm iana w przy ro d zie je s t zawsze możebna, a czło­

w iek, ja k o św iadek zmienności zjaw isk, sta ra się tylko o w yszukanie przyczyny, k tó ra tę zm ienność w yw ołuje. Różne spo­

soby służą i wiodą do tego; każda gałąź nau k p rzyrodniczych pragnie swój p rz e d ­ m iot zbadać i odpow iednio uporządkow ać;

ta k też czyni astronom ija, je j to bowiem za­

daniem je s t śledzenie ruchów i zjaw isk n ie­

bieskich. Sposób używ any przez a stro n o ­ m ów do zbadania stateczności, lub zm ie n ­ ności osi ziem skiej, je s t w praw dzie pro sty , ale nie tak łatw y, ja k mogłoby w ydaw ać się na pierw szy rz u t oka. P olega on na w yznaczeniu szerokości gieograficznćj, czyli odległości danego m iejsca n a ziemi od r ó ­ w nika. Poniew aż oś ziem ska je s t do p ła­

szczyzny rów nik a p rostop adła, p rzeto n a ­ chylenie je j do poziom u tego samego m iej­

sca m usiałoby być niezm ienne, g d yb y ta oś m iała zaw sze je d n a k i k ieru n e k , czyli in n e­

mi słowy, szerokość gieograficzna, okaza­

łab y się zawsze ilością stałą. Znajom ość pom ienionej szerokości je s t n iezbęd ną po­

trzeb ą w astronom ii i gieografii; dlatego też każde obser wato ryj um w m iarę swoich środków s ta ra się o możebnie d ok ład ne je j znalezienie. S po strzeżenia w tym celu w różnych czasach robione n ap ro w ad zały ju ż dawniej n a dom ysł, że szerokość gieo­

graficzna nie je st stała, lecz ulega bardzo m ałym zm ianom ; do strzeg an e zm iany p rz y ­ pisyw ano raczej niedokładności sam ych spostrzeżeń, aniżeli niestateczności osi ziem ­ skiej. G dy dopiero zapom ocą udoskonalo­

n ych narzęd zi zaczęto bliżej badać tę sp ra­

wę, przekonano się, że niezgodność w y pad­

ków niekoniecznie m a pochodzić z niedo­

kładności spostrzeżeń, ale może tkw ić w zm ienności osi ziem skiej.

N r 50.

W SZECHŚW IAT.

(5)

N r 50. W SZECH ŚW IAT. 789 W r. 1889 w ykonano w B erlinie, P ocz­

dam ie i P rad z e szereg um yślnych obserw a- cyj, zm ierzających do w ykazania może- b n y ch zm ian w szerokości na tem samem m iejscu. R obota była prow adzona w edług je d n e g o p lan u i w ypadkom otrzym anym niem ożna odm ówić dokładności; stw ierdza­

j ą one okresow ą (peryjodyczną) zm ienność szerokości w granicach ± 0 ,2 5 " w p o ró w n a­

n iu z je j średnią ważnością, czyli w ykazują wielkość zm iany dochodzącą do półsekun- dy łuku; m asim um p rzypadło w łecie, a m i­

nim um w zim ie 1889 roku, w którym ro b io ­ no spostrzeżenia.

T a k m ała ilość, ja k pół sekundy łuku, niem a w praw dzie znaczenia praktycznego, od niej nic nie zm ieni się jeszcze na p o ­ w ierzchni ziem i, ale uw ażając j ą teo rety cz­

nie, p o trze b a zastanow ić się od czego ona pochodzi. M ógłby kto pow iedzieć, że pól- sekundow ego łu k u niem ożna z do k ład n o ­ ścią w ym ierzyć; nie by łb y to z a rz u t nie­

uspraw iedliw iony, gdyby w ypadek był o p a rty na m ałej liczbie spostrzeżeń. K iedy atoli tenże zo stał w yprow adzony z długiego szeregu spostrzeżeń, w ykonanych niezależ­

nie od siebie w trzech m iejscach d o k ład n e- mi narzędziam i i przez w praw nych obser­

w atorów , w tedy należy przyznać, że mamy p rz ed sobą rzeczyw iste zjaw isko. A le ja k a może być je g o przyczyna? W p aź d ziern i­

kow ym num erze „C om ptes re n d u s” akade­

m ii p aryskiej, 1890 r., znajdujem y dw a a r ­ ty k u ły , poświęcone tćj m ateryi. W jednym au to r, p. R adau, rozbiera rzecz ze stanow i­

ska m echaniki teoretycznej, robiąc uw agę, że oscylacyje m órz, różne zjaw iska m eteo­

rologiczne, ja k śnieg i t. d., m ogą być p o ­ wodem m ałych zm ian w położeniu osi ziem ­ sk iej. P om ieniony a u to r podaje ogólne w yrażenia ty ch zm ian i dochodzi do wnio­

sk u , że p rz y p ły w i odpływ m orza je s t p r a ­ w ie dla nich bez znaczenia. O ile zaś te zm ian y dotyczą pew nego miejsca na ziemi w ciągu ro k u , w ykazuje p. R adau, że bie­

gu n osi ziem skiej opisuje naokoło swojego średniego położenia elipsę, której oś w ielka w ynosi 6,6 C0. C zynnik C0 je s t bardzo m ałą ilością, w yrażoną w sekundach łu k u i oznaczającą zboczenie, którem u uledz m o­

że oś ziem ska w skutek ja k ie jk o lw ie k p rzy ­ czyny. Jeżeli zm iana szerokości gieogra-

ficznćj dosięga w ciągu ro k u 0,5'', ilość C°

je s t m niejsza, aniżeli 0,08". G dyby na j e ­ dnej półkuli ziem skiej n agrom ad ziła się m asa wody, w ynosząca 2000 kilom etrów kubicznych więcej, aniżeli jć j zw ykle byw a, m ogłaby ona ju ż spow odow ać zboczenie osi ziem skiej Co= 0,0 3", czyli zmianę szeroko­

ści gieograficznój bliską 0,2".

A utorem drugiego a rty k u łu j e s t p. Gail- lot. Ten, z różnych hipotez, staw ianych dla w ytłum aczenia zjaw iska, uw aża dwie następujące za najw ażniejsze.

1) Oś obrotu zm ieniać m oże swoje poło­

żenie w ew nątrz ziemi tak , że biegun opi­

suje okrąg koła o prom ieniu 0.25", czyli 7 do 8 m etrów . Jeżeli to przypuszczenie je s t trafn e, zjaw isko przedstaw i n a całej ziem i je d n a k ie w ahania, ale czas n ajw ięk­

szej i najm niejszej zm iany zależeć będzie od długości gieograficznój, z k tó rą stopnio­

wo zm ieniać się będzie; w miejscach, różnią­

cych się o 180° w długości, zm iany będą odw rotne. D la osięgnięcia zupełnej dokła­

dności p rzy porów naniu w ypadków , p o trz e ­ ba wykonać spostrzeżenia w m iejscach, p o ­ łożonych praw ie na jed n y m rów noleżniku, lecz bardzo różniących się pod względem długości gieograficznćj, do obserw acyj po­

trze b a wziąć te same gw iazdy bliskie ze­

nitu.

2) Zm iana szerokości, stw ierdzona przez obserw acyje, da się także w ytłum aczyć za- pomocą zjaw iska refrak cy i, czyli załam y­

w ania prom ieni św iatła p rzy przejściu ich przez w arstw y atm osfery. Na pierw sze w ejrzenie w ydaje się to przypuszczenie zu ­ p ełn ie niep rzydatne z uw agi na to, że plan stosow any dotąd do spostrzeżeń w ym aga, ażeby gw iazdy znajd ow ały się ta k z po łu ­ dniow ej, ja k z północnej strony zenitu, mniej więcej w jed n ako w ej i niew ielkiej odległości od niego. T y m sposobem bo­

wiem w pływ refrakcyi n a w ypadki ze spo­

strzeżeń w yprow adzone, w inien być w y ru ­ gow any. W rzeczy samej m ogłoby to na­

stąpić, g d yb y w arstw y p o w ietrza z połu­

dniow ej i północnej strony zenitu m iały je ­ dn ak ą gęstość i były ta k sym etrycznie u ło ­ żone, ażeby przy rów nem w yniesieniu gw iazd n ad poziom, przy jed n ak iej tem pe­

ra tu rz e i wysokości baro m etry cznej, re-

frak cy ja była rów na po obu stronach zeni­

(6)

790 W8ZBOI1Ś

w i a t

. N r 50.

tu . T ylk o pod tym w a ru n k iem m ogłaby re fra k c y ja n ie w yw ierać żadnego w pływ u n a w ypadek obserw acyi. A le tru d n o p rzy ­ puścić taką. id eln ą rów ność w każdej porze ro k u i p rz y zm iennej gęstości w arstw po­

w ietrza, przez k tóre św iatło gw iazdy ku ziem i przechodzić m usi. Z p orów n an ia ob- serw acyj, robionych na południow ej i p ó ł­

nocnej p ó łk u li ziem skiej, trafiono ju ż d a ­ wniej na ślad, że re fra k c y ja nie je s t wszę­

dzie jed n ak o w a. Z tego w zględu nie może w ydaw ać się d ziw n ą hip o teza, że zm ianę szerokości stw ie rd z o n ą p rzez obserw acyje p rzypisać m ożna w pływ ow i refrak cy i.

T ru d n o obecnie pow iedzieć coś stan o w ­ czego w tój spraw ie; d la zupełneg o p rz ek o ­ n a n ia się o niej p o trze b a licznych sp o strze­

żeń bardzo dokład n y ch i tra fn ie n a pow ierz­

chni ziem i rozłożonych. S podziew ać się też należy, że skoro ten w ażny przedm iot w szedł w pro g ram zajęć astronom icznych, zostanie także z czasem zadaw aln iająco w y­

św iecony.

K ow alczyk.

MOTOR NAFTOWY

DO U Ż Y T K U D O M O W E G O .

P o trz e b a d ro b n y c h m otorów , k tó reb y d o ­ godnie nadaw ać się m ogły do obsługi p rz e ­ m ysłu dom ow ego, o d d aw n a j e s t uznaną.

T ra cić one może będą n a ważności w m iarę, ja k w m iastach rospow szechniać się będzie ro sp ro w ad zan ie energii e lek try czn e j, długie wszakże jeszcze zapew ne lata u p ły n ą , z a ­ nim każdy m ieszkaniec będzie m ógł tą d ro ­ gą z u słu g i p rą d u elek try czn eg o k orzystać.

O becnie zaś m otor dom ow y p rz y d atn y m być może niety lk o p rz y w yk onyw an iu ro ­ bó t m echanicznych, ale m ożna go też uży­

w ać i do w p ra w ian ia w ru ch m ałych m a­

chin d y n am o-elektrycznych, k tó reby w m ie­

szkaniach naszych ro sp a la ły lam py e le k try - cze; sam zatem rozw ój e le k tro te c h n ik i, cza­

sowo p rz y n ajm n iej, znaczenie drobnych m o­

torów dom ow ych podnosi.

Do celów takich w ystarcza pospolicie bard zo słabe źródło energii, m otor zatem dom ow y często tem lepiej zadaniu swemu odpow iada, im z m niejszą działa potęgą.

Z tego względu podajem y tu opis nowego m otoru naftow ego, k tó ry zyskał uznanie we F ra n c y i i do u żytku pow szechnego w ydaje się bardzo dogodnym .

M otory naftow e nie stanow ią bynajm niej oddzielnego ty p u m achin cieplikow ych, ale n ależą do rzędu m otorów gazowych; nie od­

biegniem y tedy od rzeczy, gdy budow ę ty ch ostatnich treściw ie tu przypom nim y.

W e d łu g zasad teoryi m echanicznej cie­

p ła najw iększość, czyli m axim um W pracy, jakiej doskonała m achina parow a d o star­

czyć może, w yraża się w zorem

gdzie Q oznacza w szystką ilość zużytego ciepła, A ^rów no w ażn ik m echaniczny cie­

p ła, T! te m p e ra tu rę bezw zględną cieplej­

szego, a T 0 zim niejszego ciała (p a ry i k o n ­ d ensatora). Ze w zoru tego okazuje się wy­

raźnie, że najdoskonalsza n aw et m achina paro w a nie zdoła przeobrazić w p racę wszy­

stkiej ilości ciepła, ja k ą używa. M ogłoby to mieć m iejsce w tedy jed yn ie, g d yb y te m ­ p e ra tu ra c iała zim niejszego op ad ła do zera bezw zględnego; p rzy środkach wszakże, ja - kiem i rosporządzam y, najbardziej n aw et oziębione ciała m ają tem p eratu rę w zględnie do tego zera bardzo jeszcze wysoką, p rz e­

w ażna p rzeto ilość ciepła przenosi się b ez­

użytecznie z jedn ego ciała na d ru g ie, albo też zużyw a się na zm iany w ew nętrznego stan u ciała.

Ja k k o lw ie k zasada ta tkw iła ju ż w daw ­ ny ch rozw ażaniach C arn ota, należycie z ro ­ zum ianą i p rz y ję tą zo stała dopiero po p r a ­ cach R a n k in e a i C lausiusa. S koro więc w ten sposób działalność m achin p aro w ych ok azała się tak n iekorzystną, dało to po d­

n ietę do pom ysłów i prób budow y innych m achin term o dynam icznych. Z p rzytoczo­

nego tu w zoru, k tó ry d aje najw yższą pracę ja k ie jk o lw ie k m achiny term o dynam icznej, w ypływ a, że skuteczność jej, czyli stopień je j działalności w zrasta w raz z pow iększa­

niem się różnicy tem p eratu r T ^ T 0. T e m ­

p e ra tu rę wszakże oziębialnika, ja k w spo­

(7)

N r 50. W SZECHŚW IAT. 791 m nieliśm y, obniżać można tylko do pew nej

granicy, w ydaw ało się zatem , że rzeczą bę­

dzie bardzo korzystną osięgnąć ja k n a jz n a ­ czniejsze podw yższenie tem p eratu ry ciała cieplejszego. D latego to zajęto się gorliw ie m otoram i, w których para w odna zastąpioną została przez pow ietrze, m ożna bowiem było sądzić, że do znacznego ogrzew ania po w ie­

trz e lepiej się nadaje, aniżeli p ary nasyco­

ne. M otory takie, działające o pow ietrzu rozgrzanem , nazw ano m achinam i kalorycz- nem i, t. j . cieplikow em i, ja k k o lw iek w isto ­ cie nazw a ta stosować się winna do wszel­

kich m otorów , przeznaczonych do w ytw a­

rzan ia p racy nakładem ciepła, zatem i do m achiny parow ej. Szczególne uznanie z y ­ sk a ł m otor E ricsona, ulepszony ostatecznie w ro k u 1860, a następnie ukazały się i inne m otory kaloryczne, to je s t m otory o pow ie­

trz u rozgrzanem , różnćj konstrukcy i. P o ­ znano wszakże, że m achiny te pod w zglę­

dem teoretycznym bynajm niej nad parow e- mi nie g ó ru ją, a pod względem p ra k ty c z ­ nym k o nkurow ać z niem i nie mogły; zb y t wysokie te m p e ra tu ry okazały się szkodliw e, niszczyły bowiem po pew nym czasie p r a ­ widłow y i pew ny bieg m achiny. W ogól­

ności je d n a k są one przydatne, gdzie trzeb a niewielkiój p ro d u k c y i pracy.

M otory gazow e, k tóre nas tu głów nie ob­

chodzą, z w łaściw ym m otorem kalorycznym m ają tę wspólność, że i w nich źródłem p ra ­ cy je s t ros8zerzanie się gazów ogrzanych;

ogrzanie to wszakże dokonyw a się nie przez doprow adzenie ciepła zzew nątrz, ale przez spalanie pew nej objętości gazu ośw ietlają- cego, pom ięszanego z pow ietrzem atm osfe- rycznem . M ięszanina ta zapala się przez zbliżanie się m ałego płom yka, lub też d zia­

łaniem p rzeskakującej isk ry elektrycznej, a skutkiem pow stającego stąd w ybuchu tłok ulega przesunięciu. W pierw otnej m achi­

nie gazow ej L en o ira w ybuchy te m iały m iejsce po obu stronach tłoku. L angen i Otto w swej „atm osferycznej m achinie ga­

zow ej” w prow adzili w ybuchy po jednej stronie tłoka; działaniem takiego w ybuchu tło k zostaje p rzesunięty w górę, gdy zaś m ięszanina gazów w ybuchow ych u leg a n a ­ stępnie ochłodzeniu, tło k zostaje zepchnięty pod ciśnieniem atm osfery.

A by w skazać, j a k potężne działanie w y­

w ierać mogą w ybuchy gazu ośw ietlającego w ystarczy przytoczenie k ilk u liczb. K ilogram gazu oświetlającego spala się z 14,5 powie­

trza , m etr zatem sześcienny tego gazu do sp a­

lenia wym aga 6,3 m 3 pow ietrza. W m achinie L angena i O tta je d n a objętość gazu mięsza się przecięciowo z ośmiu objętościam i p o ­ w ietrza, skąd przy w ybuchu tem p eratu ra w zrasta chw ilow o praw ie do 1900°, a w zbu­

dzona przez tak gw ałtow ne rozgrzanie g a ­ zów prężność w yw iera ciśnienie przeszło siedm iu atm osfer. P oniew aż zaś do w ytw a­

rz a n ia tak znacznych ciśnień m otory gazo­

we nie w ym agają zgoła kotłów i ognisk ze­

w n ętrzny ch, a stąd wolne są od wielu nie- bespieczeństw , jak iem i grożą m achiny p aro ­ we, pojm ujem y, że przedstaw iają one znacz­

ne zalety i w wielu razach oddają istotne usług i. G d y wszakże idzie o słabe tylko źródło energii, były w zastosow aniu zbyt jeszcze uciążliwe. Do zastąpienia gazu n a­

stręczyła się w tedy nafta, p ary jój bowiem sk ład ają się rów nież z węglow odorów, k tó ­ re tu działać mogą w sposób takiż sam, ja k gaz ośw ietlający. M otory naftow e p rz e d ­ staw iają niezależność większą, aniżeli gazo­

we, nie w ym ngają bowiem doprow adzenia gazu zzew nątrz, okazały się więc dogodne d la przem ysłu domowego; po większej j e ­ d n a k części dostarczały potęgi ') zby t j e ­ szcze w wielu razach znacznej. N ow y mo­

to r naftow y zbudow any przez p. G racchusa B albi, którego opis podajem y tu w edług

„L a N a tu rę ” d ziała z potęgą około */5 k o ­ nia, to je st 15 kilogram m etrów zaledw ie.

P rz y rz ą d , ja k każdy wogóle m otor, sk ła­

d a się z cy lin d ra A, w ew nątrz którego po ­ rusza się tłok . Część dolna cy lin d ra tego, czyli walca łączy się za pośred nictw em r u ­ ry kauczukow ej, z „ k a rb u ra to re m ” B, czyli z naczyniem zaw ieraj ącem naftę, a op atrzo- nem w ru rę do aspiracyi p ow ietrza zze­

w nątrz. P rą d pow ietrza, p rz ed zierając się przez naftę, n ap aja się więc w ęglo w od ora­

mi i w raz z niem i n ap e łn ia cylind er, gdzie gazy u legają n ajp ierw ściśnięciu, a nastę­

p n ie dopiero zap alają się przebiegiem isk ry

*) Potęga machiny, według słownictwa przyję-

tego przez kongres m echaniki stosowanej, oznacza

pracę wytwarzany przez motor w ci$gu sekundy

(ob. Wszechśw. z r. z. str. 722).

(8)

792 W SZECH ŚW IA T. N r 50.

elektrycznej i p rzesu w ają tło k ku górze, poczem lo tn e p ro d u k ty spalenia usuw ają się na zew nątrz.

Sposób zatem d ziałan ia m otoru je s t tu w idoczny. S tłaczanie, czyli ściskanie g a ­ zów p rzed ich zapalaniem stanow iło ważne udosk onalenie w m otorach o w ielkich w y ­ m iarach, zastosow ano j e zatem i tu bez ża­

dnej kom plikacyi m echanizm u. G ra k la ­ p ek dokonyw a się w sposób bardzo prosty.

K la p k a dopuszczająca gaz o tw iera się przez p ro stą asp ira c y ją , czyli przez w essanie, w y­

w oływ ane przez tło k , posuw ający się w w al-

m otoru. Is k ra u kazuje się m iędzy bieguna­

mi m achiny za każdym ruchem tłoka, ale obieg zam knięty je s t n ad to drutam i m iedzia­

nem!, które schodzą w ew nątrz w alca, gdzie isk ry rów nież p rzesk aku ją i pow odują w y­

buchy gazu.

O ziębianie walca zapew nionem je s t przez obieg wody czerpanej zapomocą małej pom ­ py z w ydrążonej podstaw y, na której mieści się m otor. Bieg tej pom py zużyw a drob ną zaledw ie część p racy m otoru, a woda bez zm iany służyć może dosyć długo. W spo­

m nieć też należy, że ja k w m achinach paro -

Mały motor naftowy o potędze 15 kilogrammetrów na sekundę. A cylinder, B karburator, C m achina elektryczna do zapalania m ięszaniny gazowej.

cu; k lap k a zaś dająca gazom ujście o tw iera się i zam yka działaniem m ałego ek sc en try - k a, połączonego z kołem rospędow em .

Z apalanie m ięszaniny gazów dokonyw a się za pośrednictw em isk ry elek try czn e j;

is k ra ta w szakże w yw ołuje się nie za p ośre­

d nictw em stosów i m achin indu kcy jn y ch , k tó re mogą czasem zaw odzić, j a k w p ie rw o ­ tn y m m otorze gazow ym L e n o ira , ale z a p o ­ m ocą m ałej m achiny statycznej C, w e d łu g ty p u W im sh u rsta. O b ró t m achiny e le k try ­ cznej u trzy m u je się za pośrednictw em pasa bez końca, k tó ry ją łączy z m echanizm em

wych zn a jd u je się reg u lato r, d ziałający na zasadzie siły odśrodkow ej, któ ry po w strzy ­ m uje dostęp m ięszaniny gazow ej, skoro prędkość przechodzi pew ną granicę.

M otor, ja k pow iedzieliśm y, posiada potę­

gę około Vs konia, czyli 0,15 ponsleta »);

waży 70 kg, wysokość jeg o wynosi 80 cm, długość 60, a szerokość 40 cm. U m ieszczo­

ny je s t na w ydrążonej podstaw ie drew n ia-

P onslet — ICO koni; ob. przytoczoną już wia­

domość we Wszechśw. z r. z. str. 722.

(9)

N r 50.

w s z e c h ś w i a t

. * 793 n^j, wysokości 45 cm, pod k tó rą ukryw a się

naczynie z wodą.. O gólna więc wysokość p rz y rzą d u nie przechodzi 1,25 m. Szybkość kątow a m otoru wynosi 300 do 380 obro­

tów na m inutę do czego zużywa na godzinę zaledw ie '/ 5 litra , mniej zatem n aw et niż k w a te rk ę nafty. U trzym yw anie przeto m o­

to ru , k tó ry kosztuje 380 franków , nie w y­

p ad a zapew ne drogo.

D robny ten m otor naftow y przydatnym więc być może bardzo dla wszystkich, k tó ­ rz y chcą m ieć do rosporządzenia słabą siłę poruszającą; w ystarcza on też dobrze do w praw iania w ruch m aszynki dynam o- elek try czn ej, zasilającej duże lam py ża­

rzące.

T. R .

ZAGADNIENIA FILOZOFICZNE

M O R F O L O G U .

(Dokończenie).

A żeby określić zatem stosunki gienealo- giczne pew nych g ru p , należy użyć pomocy i anatom ii porów naw czej i em bryjologii;

drzew a rodow e, ułożone jed n e na p o d sta­

wie po rów nania budow y form dorosłych, d ru g ie na zasadzie stanów em bryjonalnycli, pow inny się po kryw ać wzajem nie. P o n ie ­ w aż ani je d n e , ani dru g ie nie mogą być sa­

me pełnem i i dokładnem i, w zajem nie się zatem d o pełniają, k o n tro lu ją i stw ierdzają.

I rzeczyw iście m orfologija dzisiejsza p rz y ­ toczyć może w iele przykładów dowodzą­

cych, że w yprow adzanie wniosków filogie- netycznych na podstaw ie sam ych tylko da­

nych anatom o-porów naw czych, albo samych ty lk o faktów ontogienetycznych prow adzi z konieczności do w ielu błędów , najlepsze zaś re z u lta ty osięgam y w tedy, gdy stosuje­

m y obie m etody jednocześnie. D la p rz y ­ k ła d u przytoczym y słynny w nauce spór co do filogienii robaków obrączkow ych (A nnelides). Istn ieją w m orfologii dw ie hipotezy w tym względzie w yłącznie n a tu ­ r y ontogienetycznej, a m ianow icie H atsche-

k a i K lein en b erg a, oraz je d n a o p arta i na

i d anych anatom o-porów naw czych i onto­

gienetycznych, a ja k zobaczymy ta ostatnia bez porów nania je st praw dopodobniejszą,

j

R o bak i obrączkow e m ają w swym rozw oju

| osobnikowym charakterystycznej postaci larw ę, zw aną „tro ch o p h o ra”. O tóż na tej zasadzie H atsch ek form ę rodow ą annelidów

| w idzi w trochoforze; uspi-awiedliwia go

j

w tem przypuszczeniu fakt, że istn ieją o r­

ganizm y, podobne w budow ie swojej o sta­

tecznej do trochofory, a m ianow icie są to w ro tk i (R otatoria). W szelako ten jed yn ie ontogienetyczny dowód je st niew ystarcza­

ją c y . T ru d n o bowiem n a tej zasadzie obja­

śnić filogienetycznie pow stanie segm ento-

j

w anego stanu budow y u robaków obrącz-

! ko wy eh.

Inn a, nowsza hipoteza rów nie w yłącznie I c h a ra k te ru ontogienetycznego należy do K lein en b erg a. U czony ten widzi pew ne podobieństw o larw y ro b ak a obrączkow ego J L opadorhynchus do polipom eduzy (C raspe-

! dota). D o kładn e poszukiw ania em bryjolo- giczne p rzek on ały tego badacza, że ciało j dorosłego obrączkow ca pow staje z tej la r ­

wy przez t. zw. substytucyją organów , t. j . że liczne organy, właściw e larw ie, w biegu rozw oju em bryjonalnego zaczynają zanikać, istnieją przez pew ien czas jednocześnie z za­

czątkam i odpow iednich nowych organów i wreszcie zostają przez te ostatnie zupełnie w yrugow anem i; tak np. u k ład nerw ow y larw y przedstaw ia się, j a k u m eduzy, w p o ­ staci zam kniętego pierścienia nerwowego blisko obwodu ciała, a stopniowo, drogą

„substytucy i” zaBtępuje go u k ład nerw ow y ostateczny, t. j. łańcuch brzuszny, właściwy form ie dorosłej. Z tych faktów on togiene­

tycznych K lein en b e rg w yprow adza bespo- średnio wnioski filogienetyczne, tw ierdząc, że punktem wyjścia d la rodowego rozw oju obrączkow ców były form y o budow ie m e- duzow atej. W szelako pogląd ten nie może nas zadow olnić, poniew aż nie znam y ż a ­ dnych organizm ów , któreby stanow iły pod w zględem swej budow y przejście od meduz do obrączkow ców . P o g ląd K leinenberga znalazł też rzeczyw iście wielu krytyków , k tó rzy słusznie w ytykali mu zbytnią je d n o ­ stronność.

Bez porów nania praw dopodobniejszem i

i lepiej uzasadnionem i są odnośne z a p a try ­

(10)

794 W SZECH ŚW IA T. N r 50.

w ania L an g a, k tó ry użył i m etody anatom o- porów naw czćj i em bryjologicznój. A m ia­

nowicie, uczony te n w ykazał, że stan se­

gm entow any wyższych robaków (t. j. obrą- czkow ców ) m ożna w yprow adzić z takiegoż stanu ciała, dającego się zauw ażyć u ro b a ­ ków niższych, a specyjalnie u n iek tó ry c h m orskich w ypław ek (T o rb e lla ria ) u t. zw.

trójdzieln ych — T ric la d a . N a zasadzie d a ­ nych anatom o-porów naw czych m ożna przed*

staw ić szereg bardzo d o k ład n y ch p rzejść od obrączkow ców do w yp ław ek , u k tó ry ch ja k u G u n d a segm entata w y stęp u je u d e rz a ­ ją c a budow a segm entow a w u k ład zie n e r­

wowym , m ięśniowym , w ydzielniczym , k a ­ nale pokarm ow ym i o rg an ach rozrodczych, do takich dalej, gdzie segm entacyja je s t stopniow o coraz m niej w yraźna i w reszcie do form zup ełn ie niesegm ento w an ych. P o ­ kazało się np., że g ru p a robaków niższych, zw anych N em ertina, zajm u je pod w ielu w zględam i środek pom iędzy niższem i o b rą - czkow cam i i wyżej u o rgan izow anem i wy- pław kam i. „Jeśli je d n a k , pow iada L a n g , d la w y prow adzenia obrączkow ców z w y­

pław ek p rzytoczyć m ożna pow ażne dow ody anatom o-porów naw cze, to nie je s t to je d n a k jeszcze w ystarczającem . A b y hip o teza nie b y ła jed n o stro n n ą , m usi się także koniecz­

n ie oprzeć n a o n to g ien ii”. A oto i ta o sta­

tn ia stwierdza: w tym razie przy p u szczen ia nasze, u d ało się bow iem tro ch o fo rę o b rą cz­

kow ców sprow adzić do t.. zw . la rw y M u lle­

ra , właściw ej w ypław kom (g ru p ie P olycla- d a ) oraz do larw y N em ertinów , zw anej P i- lidium . P o d o b n e zaś sta d y ju m rozw ojow e, w spólne tym gru p o m robaków , p rz em a­

w ia za w spólnością ich pochodzenia ro d o ­ wego.

M ówiąc wyżej o k re ślen iu lin ij descen- dencyi na zasadzie budow y form , zaznaczy­

liśm y, że n ap o ty k am y n ieraz tru d n o ści, za­

leżne od specyjalnych przystosow ań np. fo r­

m y cofnięte w swój o rg a n iz acy i w sk u tek życia pasorzytniczego. O tóż i w on to g ien ii spoty kam y fakty analogiczne, a m ianow icie z d a rz a się, że form y spokrew nione, k tó re p o w in n y b y m ieć zatem zbliżony p rz eb ieg rozw oju, p rz e d sta w ia ją tu i ow dzie zbocze­

n ia, zależne od pew nych sp ecyjalnych p rz y ­ stosow ań. P rzy sto so w an ia te, czyli j a k je H a eck e l n azy w a „zafałszow ania”, albo o b ­

ja w y w tó rn ie nabyte (cenogienetyczne) m a­

sku ją nam n a tu ra ln ie pierw otne procesy rozw ojow e, będące w yrazem stosunków gie- nealoj;icznych. T e ostatnie procesy noszą n azw ę palingienetycznych. Jed n e m z w aż­

ny ch zadań em bryjologii je s t odróżnianie palingienezy od cenogienezy w każdym po- jedyńczym w ypadku. W ostatnich czasach em bryjologija zrozum iała należycie, ja k a je s t najpew niejsza d ro g a do w yodrębnienia procesów cenogienetycznych spośród p alin ­ gienetycznych.

P o le g a ona m ianow icie na porów nyw aniu ze sobą rozw oju form blisko bardzo sp o k re­

wnionych; zauw ażym y, że je d n e zjaw iska rozw ojow e przebiegać będą w sposób id e n ­ tyczny, lu b bardzo zbliżony, inne znów p rzedstaw iać będą m niejsze, lu b w iększe m odyfikacyje; jed n e z nich są, jed n em sło­

wem, stalszem i, inne bardziej się w ahają, otóż te o statn ie są p raw dopodobnie cenogie- netycznem i, pierw sze zaś są w pływ em g łę b ­ szych stosunków pokrew ieństw a. W ogóle atoli pam iętać należy o tem, że w szystkie w yniki ta k anatom ii porów naw czej, j a k i em bryjologii w zastosow aniu do filogienii m ają w artość tylko w yników p ra w d o p o d o ­ bnych. W z g lę d n a zaś ich pew ność zależy w obu w ypadkach od ilości p rzesłan ek oraz od dokładności samego w nioskow ania. R03- patrzy liśm y więc zagadnienia ogólne d z i­

siejszej m orfologii ze względu n a zw iązek gienealogiczny zw ierząt.

P rzy stąp m y teraz do innego szereg u za­

gadnień m orfologii, k tó re oznaczyliśm y w y­

żej jed n em ogólnem m ianem problem atu te ­ kto niki. W tój g ru p ie zagadnień chodzi nam o zrozum ienie budow y osobników sa ­ m ych w sobie, o stosunki m orfologiczne d a ­ nego u stro ju , rospatryw anego ja k o jed n o stk a, bez w zględu n a jeg o rodow ód. T u o tw iera się przed nam i cały szereg niezm iernie in te ­ resu jących zagadnień ogólnych, k tó re um ysł lu d zk i sili się rozwiązać, lub przynajm niej w części sobie wyjaśnić. Przedew szystkiem zjaw ia się tu doniosłe pytanie, co to je s t osobnik zwierzęcy? Pom iędzy osobnikam i z w ierząt spotykam y najro zm aitsze ich p o ­ staci. A m eba, lub wym oczek są osobnika­

m i, utw orzonem i, każdy z je d n e j ty lk o k o ­

m órki. S łusznie więc m orfologija dzisiejsza

u w a ża kom órkę za n ajp ro stszą p o stać in d y ­

(11)

N r 50. W SZECH ŚW IA T. 795 w iduum zwierzęcego. Istn ie ją także, ja k

wiadomo, kolonije organizm ów , utw orzone z k ilk u ,lu b k ilk u n astu kom órek luźno ze so­

b ą połączonych i zachow ujących, każda, w w ysokim stopniu swoję indyw idualność (np. kolonijalne biczow ate — F la g ellata).

A le zupełnie rzecz inna z organizm em wie­

lokom órkow ym , utw orzonym z różn o ro ­ dn ych tk an ek . M orfolog zadaje sobie tru ­ d n e pytanie, czy ustrój taki uw ażać należy rów nież za sum ę kom órek, za koloniją ele­

m entarnych osobników ,połączonych ze sobą w jed n o stk ę wyższego rzędu. L iczni m yśli­

ciele z a p a tru ją się w podobny sposób na o r ­ ganizm wyższych zw ierząt i p rzep ro w ad za­

ją p orów nanie pom iędzy ustro jem i społe­

czeństw em , tw ierdząc, że podobnie ja k to ostatnie składa się z osobników ludzkich, k tó ry c h in tere sy zw iązane są z interesam i całej grom ady, ta k też i ustrój zw ierzęcy sk ład a się z wielu osobników — kom órek, k tó ry ch czynności zw iązane są z czynnościa­

mi całego u stro ju .

T akie za p atry w a n ie na w artość m orfolo­

giczną u stro ju tkankow ego w ypływ a z idei, że w artość sumy S pewnej ilości dodatnich jed n o stek je s t stale S razy w iększą od każ- dój z tych jed n o stek . A więc i wartość m orfologiczna ustroju, k tó ry pow stał, d a j­

m y n a to, z ilości N kom órek, je s t ja k o b y N ra z y w iększą od w artości morfologicznej każdej pojedyńczćj kom órki, czyli że ró żn i­

ce są tu n a tu ry w yłącznie ilościow ej. A le p o g ląd ta k i je s t niezupełnie w łaściw y, gdyż w m orfologii chodzi nam niety le o stosu n­

k i ilościowe, ile jakościow e, nie o sumę w zw ykłem znaczeniu m atem atycznem , lecz o sum ę w znaczeniu morfologicznem. S u ­ m a np. płaszczyzn dw u rów nych p ro sto k ą­

tów, k tó ry ch boki w iększe są dw a razy dłuższe od m niejszych je st czemś stałem , gdy tym czasem pod w zględem m orfologicz­

nym , kiedy nam chodzi przedew szystkiem o postaci, nie je s t ona wcale wielkością s ta ­ łą, albow iem zależnie od sposobu złożenia ty ch dw u p rostokątów otrzym am y, albo k w a d rat, albo też prostokąt, którego boki większe będą cztery razy dłuższe od m niej­

szych, czyli dw ie postaci m ające odm ienne własności m orfologiczne. Stosunek więc organizm u tkankow ego do elem entarnej j e ­ d n o stk i—kom órki, je s t czem ś bardzo złożo-

nem , a w yśw ietlenie tego stosunku je s t nie­

łatw ym problem atem m orfologii w spółcze­

snej. Rozm aici uczeni i-óżnie się też zapa­

tru ją na tę kw estyją, a że zajm uje ona um y­

sły w spółczesnych m orfologów, dowodzi te ­ go niedaw ny sp ó r H eitzm ana z K ollikerem , z których pierw szy w ypow iedział pogląd, że w organizm ie zw ierząt wyższych poje- dyńcze kom órki zupełnie indyw idualność swą u trac iły , a całe ciało tych zw ierząt przed staw ia jed n o litą masę plazm atyczną o wielu bardzo ją d ra c h , podobnie ja k n ie­

k tó re niższe w ielojądrow e ustroje; K ólli- k e r zaś, przeciw nie, za p atru je się n a ustrój, ja k o na koloniją oddzielnych indyw iduów elem entarnych.

A le gdy zostaw im y na uboczu kw estyją stosunku ciała zw ierzęcego do kom órki, nie przestanie być d la nas n adal tru d n ą do ro z ­ w iązania zagadką p ytanie, dotyczące p o ję ­ cia osobnika. T rudność ta z dw u w ypływ a źródeł. P rzedew szystk iem z faktu, że o r ­ gan y , czyli części, służące do określonych czynności u zw ierząt wyższych i niem ające tam żadn6j indyw idualności, osięgają u w ie­

lu niższych zw ierząt, np. u wielu jam ochłon- nych, wysoki stopień uosobienia, ta k że nie wiem y, czy o rgany te są pojedyńczem i oso­

bnikam i, zm odyfikow anem i dla pew nych celów życiow ych i tw orzącem i w raz z inne- m i osobnikam i koloniją, podobną do kolo­

nii koralow ców , czy też są to rzeczywiście części jednego osobnika, czyli jego organy.

T a k zwane ru rk o p ła w y (Siphonophora) do­

skonale ilu stru ją nam tę trudność. T e swo­

bodnie pływ ające ustroje składają się z dłuż­

szej, lub krótszej łodygi, na której osadzone są różnorodne części: dzw onkow ate tw ory, służące do pły w an ia i ru rk i, zakończone otw oram i gębow em i na wolnych końcach, czyli przy rząd y żołądkow e, nici kurczliw e, do chw ytania zdobyczy służące, szczególne daszkow ate tw o ry w postaci blaszek, części zbliżone budow ą do m eduz, a w ytw arzające żyw ioły rozrodcze i t. d. O tóż w dzisiej­

szej m orfologii istnieją trz y głów ne teoryje,

objaśniające tek to nikę ty ch form. H uxley

uw ażał organizm polipopław a ja k o jeden

osobnik m eduzow aty, opatrzony różno ro -

dnem i o rganam i. L e u c k a rt znów i in ni

uw ażają ustrój ten za koloniją, u tw o rzo ­

ną z osobników dw ojakiego typu: p o li-

(12)

796 W SZECH ŚW IA T. N r 50.

pow atego i m eduzow atego. H a eck e l w resz­

cie uw aża te ustro je ja k o m eduzy, na k tó ­ rych drogą, p ączkow ania w yrastają liczne in n e osobniki m eduzow ate. Części ciała zatem , uw ażane przez jed n y ch za organy, poczytyw ane są przez innych za oddzielne in d y w id u a m orfologiczne.

In n e źródło tru d n o ści w ypływ a znów stąd, że pod w yrazem ') osobnik rozum ieć należy zaw sze nie je d e n m om ent rozw oju danego zw ierzęcia, lecz sum ę w szystkich m om entów rozw oju tego; ten sam osobnik konia je s t naprzó d ja jk ie m , później form ą zarodkow ą, zw aną g a stru la , jł&zcze później zarodkiem m niej w ięcej rozw iniętym , n a ­ stępnie źrebięciem i w reszcie zw ierzęciem dorosłem , w szystko to je s t je d e n i ten sam osobnik, to samo in d y w id u u m w różnych fazach sw ego rozw oju. O tóż pom iędzy zw ie­

rzętam i jam o chłonnem i istnieją liczne poli- popław y, u k tó ry ch o rg a n y płciow e ro zw i­

ja ją się w postaci pączków m eduzow atego kształtu , n ieoddzielających się n ig d y od cia­

ła m acierzystego; pojęcie osobn ika obejm u­

j e tu zatem na zasadzie pow yższego ro z u ­ m ow ania i ów dorosły stan z p ączkam i, za- w ierającem i żyw ioły płciow e. A le u innych form pokrew n y ch pączki te oddzielają się od osobnika polipow atego i sw obodnie p ły ­ w ają, ja k o m eduzy. M eduzy te m ożnaby w ięc tylko uw ażać za silniej zróżnicow ane części organizm u p olipa, a w tak im razie pojęcie je d n e g o osobnika pow innoby o b ej­

mować tu taj polipy i m eduzy, ja k o jeg o w y­

tw o ry , ale z d ru g iej znów stro n y m eduza ja k o tw ór, w iodący sam odzielny żyw ot, m o­

że być rów nież ro s p a try w a n a ja k o osobnik.

M orfo lo g ija n ap o ty k a w ięc w tym razie w ielk ą trudn ość w definicyi osobnika. P o ­ dobne zag ad n ien ia z n a jd u je m orfologija i w w ielu innych w ypadkach, w k tó ry ch określenie pojęcia osobnika zostaje u tru - dnionem przez rozm aite sposoby ro zw o ju i rozm nażania się.

O prócz pow yższych zagadnień, do d zie­

d zin y tek to n ik i form o rganicznych należy zaliczyć p y tan ia ogólne innej jeszcze n a tu ­ ry . C hodzi nam m ianow icie m iędzy inne- mi o w ykrycie pew nych ogólnych form ste-

P. mojg ,:Embryjologij%“ , rozdział V.

reom etrycznych, stanow iących ty p y re a l­

nych kształtów form organicznych, o p e ­ wnego ro dzaju kry stalog rafiją bijologii.

P o d tym względem m orfologija dzisiejsza do konała jeszcze bardzo niew iele, wszelako udało jój się w yprow adzić pew ne uo gó lnie­

nia. P oznaliśm y pew ne ogólne typ y sy- m etryi ciała, charakterystyczne d la różnych g ru p , pew ne p raw id ła, w edług k tó ry ch jed n e form y sym etryi p rzeistaczają się w drugie (np. prom ienista w dw uboczną u jeżów m orskich), wykx-yliśm y dalej pew ne szcze­

gólne własności tektoniczne, polegające na p o w tarzan iu się tych sam ych organów w k ie ­ ru n k u pew nych osi (m etam ery), oraz p o ­ w tarzanie się całych części ciała, całych g ru p organów w pew nym określonym k ie ­ ru n k u (prom ienie u szkarłu pn i, t. z w. an ti- m ery) i t. d.

N akoniec wspom nieć m usim y jeszcze je - dn ę g ru p ę zagadnień, k tó ra, ja k k o lw ie k nie należy ju ż w yłącznie do dziedziny m orfolo­

gii, w znacznej m ierze je d n a k o p artą je st na g ru n cie m orfologicznym i z tej jed y n ie stro n y spodziew ać się można je j n a le ­ żytego w yśw ietlenia. M am n a m yśli t r u ­ dny i złożony p rob lem at dziedziczności.

Z adziw iające fakty dziedziczności, p rz e ­ noszenia się z rodziców na dzieci n a jd ro ­ bniejszych nieraz właściw ości budow y i fun- kcyj, a dalej ogólne praw o zm ienności, na zasadzie któ reg o dzieci nie są n ig d y abso­

lu tn ie do rodziców podobne, lecz m n ie j,lu b w ięcej od nich zbaczają, oddaw na ju ż zasta­

naw iały bijologów . K w estyje te na nowe w stąpiły tory, od czasu, gdy zaczęto je ba­

dać pod względem m orfologicznym i gdy ogólne, objaśniające je teo ry je op arto n a g ru n cie m orfologii.

I tak, czysto m orfologiczną je s t sły nn a

te o ry ja pangienezy D arw ina, w ed łu g którój

k om órka płciow a, lub pączek zaw iera zaro-

deczki ze w szystkich kom órek ciała, które

się od nich oddzieliły i do żyw iołów ro z ro d ­

czych pow ędrow ały, w skutek czego w ro z ­

w ijającym się potom ku mogą się odtwrorzyć

w szystkie kom órki i części ciała u stro ju ro ­

dzicielskiego. D alej, m orfologija dzisiejsza

w y jaśniła istotę zapło dn ien ia, pokazała, że

polega ona na zlew aniu się substancyj j ą ­

drow ych ja jk a i ciałka nasiennego i że ta

su bstancy ja ją d e r je s t zatem przenosicielką

(13)

N r 50.

w s z e c h ś w i a t

. 797 cech dziedzicznych z rodziców na dzieci. [

W reszcie na w skroś m orfologiczny ch a rak ter

J

nosi znana teo ry ja ciągłości plazm y zaród- | kowój W eism anna, k tó ry wychodzi z zasady, j że ta część kom órki rozrodczej, do której przyw iązane są cechy dziedziczne, czyli tak zw ana plazm a zarodkow a, nie w ytw arza się w ciele osobnika rodzicielskiego, lecz pocho­

dzi tylko bespośrednio od kom órki ro z ro d ­ czej, k tóra osobnikow i tem u dala początek, czyli innem i słowy, że kom órka ja jo w a k aż­

dego pokolenia, zanim jeszcze zaczyna się różnicow ać na części, z któ ry ch utw orzy się ciało zarodka, oddziela od siebie cząstki, sta ­ now iące zaw iązek dla następnego znów po­

kolenia. M orfologiczną je s t rów nież teoryja zm ienności, podana przez W eism anna, we- | d łu g której przez zapłodnienie m ięszają się | plazm y zarodkow e ojca i m atki, a poniew aż j i je d n a i d ru g a mieści w sobie zaw iązki pe-

j

w nych specyjalnych własności in d y w id u a l­

nych, w plazm ie ja jk a zapłodnionego po- 1 w staje kom binacyja różnic indyw idual- ; nych, w y tw arzająca z konieczności pew ne nowe cechy, k tórem i potom stw o różni się od rodziców . W najściślejszym zw iązku z tem i teoryjam i pozostają znów takie zaga­

dnienia, ja k nieśm iertelność istot jednoko- I m órkow ycb, j a k kw estyja dziedziczności | cech nabyw anych i t. d., zagadnienia o któ ­

rych k ilk ak ro tn ie m iałem ju ż sposobność mówić w niniejszein piśm ie '). W szystkie te pytania, będące dziś przedm iotem gorą- I cy ch i ożyw ionych dyskusyj pomiędzy uczonym i, op ierają się rów nież przew ażnie, ii częstokroć w yłącznie na danych m orfologii

i do je j dzisiejszych, a dalekich jeszcze do w yśw ietlenia problem atów zaliczone być mogą.

Z powyższego szkicu dziejowego zaga­

d n ień ogólnych m orfologii oraz z zarysu dzisiejszego ich stanow iska czytelnik o trzy ­ m ał, zdaje mi się, należyte pojęcie o kieru n ­ kach filozoficznych naszej nauki, o ile po-

J

zw oliły na to szczupłe ram y niniejszego za- | p atry w an ia. P rz e k o n a ł się on, być może, że m orfołogija je s t rzeczyw iście um iejętno ­ ścią, k tó ra nie zatrzym uje się przed najgłęb-

’) P. artykuły moje o dziedziczności, W szech­

świat, 1867.

szemi zagadnieniam i życia, k tó ra dąży do wyższych celów i zadaje sobie na każdym k ro k u py tania bardzo ogólne, a pomimo to ściśle i dokładnie sform ułow ane. M ojem zdaniem , nau ka ta służyć może przeto jako p rz y k ła d dla w ielu innych, w których „Do­

świadczenie i rozm yślanie”, „E rfah ru n g u nd Reflexion”, jak powiada E rn e st K a ro l v.

B aer, nie są ta k ściśle zjednoczone, ja k tu taj.

N iestety je d n a k , ja k w każdej um iejętności, tak i w m orfologii niew szyscy pracujący świadom i są tych wyższych celów nauki, a grom adząc bez wszelkiego krytycyzm u m a­

te ry ja ł faktyczny, pow iększają tylko n ieje­

dnokrotnie balast wiedzy. O d ściśle n a u ­ kow ych prac m orfologicznych żądać należy przedew szystkiem tego, co B aer nazyw a

„denkende E rfa h ru n g ”, t. j. n ietylko do­

św iadczalnego zdobyw ania faktów , ale i g łę ­ bokiego zastanaw iania się n ad niemi.

D r J ó z e f N ussbaum .

Towarzystwo Ogrodniczo.

P o s i e d z e n i e s z e s n a s t e K o m i s y i t e o - r y i o g r o d n i c t w a i n a u k p r z y r o d n i c z y c h p o m o c n i c z y c h odbyło się dnia 4 Grudnia 1890 roku, o godz. 8-ej wieczorem, w lokalu T o­

warzystwa, Chmielna N r 14.

1. Protokut posiedzenia poprzedniego został od­

czytany i przyjęty.

2. P .J . Steinhaus mówił o „Cytophagus T ritonis11,

j

nowej kokcydyi, którą odkrył w komórkach na-

j

błonkowych kiszki trytona. W stadyjum w egie- t&cyjnem kokcydyja ta przedstawia się jako m a­

leńka komórka z pęcherzykowatem jądrem i ją- derkiem. Protoplazma jej zawiera ziarenka czar­

nego barwnika. Rozmiary kokcydyi zmieniają się stopniowo z wiekiem; najmłodsze mają 2,5

jj

, w średnicy, najstarsze dochodzą do 10

jj

,. Okres wegietacyjny życia kokcydyi kończy się z chwilą dojścia jej do ostatnio przytoczonych rozmiarów;

w tedy następuje rozmnażanie się. Odbywa się ono w ten sposób, że jądro kokcydyi dzieli się

| wielokrotnie, dopóki nie powstanie z niego 16 ją­

der; jednocześnie dzieli sig też i protoplazma, po- czem młode komórki dotychczas kuliste zm ieniają swoje kształty, wydłużają się i tworzą t. zw. ciał­

ka sierpowate, grupujące się południkowo (m ery-

dyjonalnie) w kulistej przestrzeni, wyżłobionej

przez pasorzyta w protoplazmie nabłonkowej ko-

Cytaty

Powiązane dokumenty

flcsEOJieHO

— Zależność zmian ciśnienia atmosferycznego i tem­.. peratury na szczytach

Autor przeznacza książkę swoję przedewszystkiem dla szkół, ale roskład rzeczy je s t w niej taki, że uczniowi trudno się będzie zoryjentować.. P rzy ję ­ to

jących nas zewsząd, je st większa jeszcze, aniżeli w ydaw ać nam się mogło przy po- wierzchownem rzeczy rospatrzeniu.. G ałęzią nauk przyrodniczych, k tóra

będą się odbyw ały przez trzy miesiące. um

Główna zasługa tego badacza polega na wykryciu tak zwanego prawa Ampera lub prawa elementarnego, które wyraża się w sposób następujący. Koła te będą się

[r]

tość pow olnie tylko się zm niejsza, a kształt, ; przez cały czas zjaw iska, pozostaje kulisty.