• Nie Znaleziono Wyników

J\ . 43. Warszawa, d. 25 Października 1885 r. Tom IV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "J\ . 43. Warszawa, d. 25 Października 1885 r. Tom IV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J\ p . 43. Warszawa, d. 25 Października 1885 r. T o m IV .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZEC H ŚW IA T A ."

W Warszawie: rocznie rs. 8 kw artalnie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10

półrocznie „ 5

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechśw iata i we w szystkich księgarniach w k raju i zagranicy.

i Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. Dr. T. C hałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, B. Rejohm an,

m ag. A. Ślósarski i prof. A. Wrześniowski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch treść

j m a jakikolw iek zw iązek z nauką na następujących

| w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego druku w szpalcie

J albo jego m iejsce pobiera się za pierwszy ra z kop. 7 */», [ za sześć następnych razy kop. C, za dalsze kop. 5.

A d re s E edakcyi: P o d w a le 3>Tr 2.

Fig. 1. Colossendeis arcuatus. W ypraw a Talizm ana, głęb. 1500 m.

(2)

674

w s z e c h ś w i a t.

N r 43.

Ż Y C I E

W G Ł Ę B I M Ó R

W E D Ł U G H . F l L H O L A *).

R aki długoogoniaste (M acroura), dział-—

do którego należą, hom ary, krew ety i im podobne, są bardzo obfite we w szystkich głębokościach. T ylko, że w otchłaniach form y ich są. odm ienne niż na pobrzeżach.

A by dać pojęcie o obfitości tych stw orzeń w głębinach, przytoczę jed n o pociągnięcie dragi, w ykonane z pokład u T alizm ana w po­

bliżu w ysp Zielonego P rzy ląd k a . Sonda w skazyw ała głębokość 500 m. Spuściliśm y w ielką dragę, ciągnąc j ą blisko przez

2 0

m i­

n u t, a gdyśm y j ą wyciągnęli, spostrzegliśm y w nętrze jej napełnione rybam i i pięknem i czerwonem i krew etkam i, należącem i do ro­

dzaju P an dalus. Ciekaw ość nas w zięła po­

liczyć te stw orzonka: znaleźliśm y 978 P a n - dalów i 1031 ryb.

Pom iędzy rakam i długoogoniastem i n aj­

bardziej godnem i uw agi przytoczę A ristes.

Stw orzenia te, św ietnie szkarłatn ego koloru, żyją na dnach m ulastych, pom iędzy 700 i 3 655 m głębokości.

Zoologowie znali jeszcze p rzed poszuki­

w aniam i podm orskiem i g ru p ę rakow atych, nazw aną Schizopoda, obejm ującą m aleńkie zw ierzątka o szczęko-nogach i nogach pier­

siowych podobnie zbudow anych i rozdzielo­

nych na dw a rozgałęzienia, opatrzone w pe­

w nych razach swobodnem i skrzelam i. D ra- gow ania C hallengera i T alizm ana w ykaza­

ły, że przyroda, dając takie form y niektó­

rym rakow atym , stw o rzyła nietylko k a r­

łów, lecz także i olbrzym ów , którym dała za siedzibę g łębiny A tlan ty k u .

C iekaw e te stw orzenia, zw ane G natho- phausia, zostały w ydragow ane poraź p ierw ­ szy o ja k ie sto mil na zachód od M adery w głębokości 1700 do 1800 m. N astępnie

') Porówn. Wszechśw. z r. b. Nr 41.

G nathophausia gigas odnalezioną została o 400 m il od M adery na 3 850 m głęboko.

In n y gatunek tego rodzaju G nathophausia zoea zw raca uw agę swym kształtem i swein rozległem rozmieszczeniem gieograficznem. O O D Dziób (rostrum ) posiada w ydłużony i zazę­

biony w kształcie piły. T yln y brzeg skoru­

py w ydłuża się w kształcie długiej klingi, opatrzonćj rów nież zębami. Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­

żkie rany. G nathophausia zoea zam ieszku­

je A tla n ty k i Ocean Spokojny.

D o d atk i otaczające brzegi gęby (szczęko- nogi) i służące rakow atym do zm iażdżania pokarm u, posiadają u G nathophausia nie­

zw ykłą budowę. N a końcu każdej drugiej p ary szczęk znajduje się oko. Musi być bardzo ciemno w tych otchłaniach, skoro przy ro d a p ostarała się umieścić oko na każ­

dej szczęca, aby tym sposobem u łatw ić w y­

bieranie odpowiedniego pokarm u.

R aczki niższego u stroju z g ru p y Isopoda, nazw ane tak spowodu nóg, które wogóle podobne są do siebie kształtem i wielkością, spuszczają się w dość znaczne głębiny.

N iektóre rodzaje są rospostarte na bardzo wielkich przestrzeniach. T ak np. rodzaj Serolis rosciąga się na wschód od cieśniny M agiellańskiej aż po wyspy A uklandzkie, a na północ do K alifornii.

N iektóre g atunki zstępują do głębin b a r­

dzo wielkich. Serolis linearia trzym a się na głębokości 2004 sążni. Serolis brom le- yana, złow iony naprzód w Oceanie In d y j­

skim w głębokości 1975 sążni, następnie znaleziono na pobrzeżu Nowćj Z elandyi w głębokości

1 1 0 0

sążni.

D ru g a gru p a rakow atych niższych, a m ia­

nowicie A m phipoda, zdaje się być przeci­

wnie słabo reprezentow aną na w ielkich g łę­

biach, gdzie b ra k niektórych form, ja k np.

C aprella. A m phipoda z w ielkich głębin, w ydobyte przez C h allengera należą w edług p. S tebbinga do gatunków nowych, dość zlokalizow anych, gdy przeciw nie gatunki z m ałych głębokości posiadają szerokie roz­

mieszczenie.

Copepoda, [inne rak o w ate o budow ie niż­

szej, k tó ry ch początek zdaje się być bardzo daw nym , posiadają przedstaw icieli do

2 2 0 0

sążni. N iektóre g atu nk i rosciągają się od

(3)

N r 43.

WSZECHŚWIAT.

675 mórz północny cli aż do O ceanu Spokoj­

nego.

C irripedia spuszczają się do w ielkich głę­

bin. T a k np. z pokładu T alizm ana wy­

ciągnęliśm y j e pomiędzy wyspami A zor- skiemi i zatoką G askońską z głębokości 4250

ot

.

Trafiają się w m orzu aż do głębokości 4000 m stw orzenia nadzwyczaj osobliwe, (fig-

1

), które zoologowie brali ju żto za ra ­ kowate, ju ż to za p ająki zmienione. Stwo­

rzenia te zw ą się Pycnogonidae lub P an to - poda. S potyka się j e na pobrzeżach pomię­

dzy wodorostami, w których poruszają się

przeznaczony do połykania i przetraw ia­

nia.

A by ten b rak uzupełnić, potw orzyły się przedłużenia kan ału pokarm ow ego, w nika­

jące do w nętrza nóg. P rzypom niało nam to stare przysłow ie francuskie, które mówi, że podczas wielkiego głodu nosi się żołądek w piętach; można je d n a k mniemać, że P y - cnogonida, nie czuje tych cierpień, ja k ie - mi dręczony je s t jeg o sobowtór z p rzy ­ słowia.

Je d n a z najciekaw szych form Pycnogoni- dów, znalezionych na w ielkich głębiach, zdo­

bytą została przez Talizm ana. T ak ja k

F ig. 2. H apalopoda inyestigator. W ypr. T alizm ana, głęb. ] 900 m.

leniwo. Ciało ich je s t bardzo szczupłe i w y­

dłużone; z boków wychodzi cztery p ary nóg, zakończonych ostrem i pazuram i. Na prze­

dnim końcu ciała wystaje dziób (rostrum ) stożkowaty, posiadający p rzy nasadzie do­

datki w formie szczypców, które poczytywa­

no niekiedy za hom ologiczne ze szczękami pająków ; a od spodu czułki ju ż to w k ształ­

cie nóg, ju żto w kształcie szczypców. B rzuch (abdomen) posiadają zupełnie zanikły, co pociągnęło za sobą osobliwsze urządzenie żołądka. W samój rzeczy, w m iarę ja k brzuch znikał, nie było miejsca na organ

B athynom us je s t olbrzym em pomiędzy Iso- podami, tak samo Colossendeis titan je s t ol­

brzymem pomiędzy Nym phonam i. Złowi­

liśmy go na 4000 m głębokości. Trzym ał się on na dnie bardzo bogatem, draga bo­

wiem wydobyła razem z nim ryby, różne ra ­ ki, Pentacheles, E th usy, Pagurusy, rozm aite muszle, Fususy,— B ulle, Neaery, a wreszcie wielkie holoturyje fijoletowe (P sychropo- tes) i różne gąbki.

Pycnogonidy, mieszkające w p łytkich wo­

dach, posiadają czworo oczu, gdy tym cza­

sem u tych, które żyją poniżej 400 sążni, o j-

(4)

676

W SZECH ŚW IAT.

N r 43.

gany te albo znikają, zupełnie, albo są w sta­

nie szczątkowym i bez pigm entu.

W obec wielkiej liczby gatunków ra k o ­ watych, żyjących na dnie m orza, można tw ierdzić, że znikanie tych organów pom ię­

dzy niem i je s t faktem dość rzadkim . W ię­

kszość gatunków , naw et złow ionych na 5 000 m głębokości posiada oczy dobrze roz­

winięte.

Jesteśm y więc zm uszeni zapytać się, ja k funltcyjonują te organy w ciemności.

P rzedew szystkiem mogą one pozostaw ać pod w rażeniem św iatła, w ydaw anego przez inne zw ierzęta, lub św iatła, k tó re dochodzi aż do otchłani, z drugiój znów stro n y istoty, opatrzone niemi, są w stanie p ra w ie ciągle w ydaw ać z siebie św iatło fosforyczne. F a k t ten znanym je s t oddaw na i zdaje się, że dwaj francuscy naturaliści, E yd o u x i Souleyet, zbadali go poraź pierw szy podczas nauko­

wej podróży ,,B onite“ . „U w szystkich zw ie­

rząt, piszą ci uczeni obserw atorow ie, posia­

dających zdolności fosforyzow ania, własność ta zdaje się zależeć od jakiegoś p ierw iastk u właściw ego, od ja k ie jś m ateryi, w ydzielanej praw dopodobnie przez te zw ierzęta, lecz rozm aitej w sposobie, w ja k i się p rod u k u je nazew nątrz.

„ Je d n e z nich, j a k np. m ałe rak ow ate fosforyzujące, mogą wydzielać w pew nych razach pierw iastek ten nazew nątrz, miano­

wicie wtedy, gdy są czem kolw iekbądź po­

drażnione; w ydzielają one w ów czas z siebie tak obfite snopy, niby rakiety m atery i fosfo­

ryzującej, że tw orzy się w koło nich ja k b y atm osfera św ietlna,

av

której n ikną zupełnie.

U dało nam się zebrać pew ną ilość tej m ate­

ry i n a ściankach naczynia, zaw ierającego znaczną ilość tych raczków " ‘).

In ne rakow ate nie posiadają zdolności wy­

dzielania nazew nątrz m ateryi św ietlnej, mo­

gącej mięszać się z otaczającą wodą; fosfory­

zują one tylko w w yjątkow ych w arunkach,

*) W yciąg z R ap o rtu de B lainvillea o rezu ltatach naukowych wyprawy,. B onite. Compt. rend. hebd. de

1'Acad. des sc. t. VI p. 459, 1338.

a mianowicie w czasie pływ ania, chodzenia, lub gdy są podrażnione. N a dnie m orza praw dopodobnie podczas tych ruchów w y­

dają one światło.

N iektóre Schizopoda posiadają również specyjalne organy fosforyzujące. N aturaliści C hallengera dostrzegli u tak zw anych E u- phausiidae parę blaszek fosforyzujących z tyłu oczu. Inne dw ie pary podobnych bla­

szek znajdow ały się na samem ciele, gdy wreszcie cztery inne blaszki m ieściły się na linii środkowój ogona. B laszki tylne były najbardziej połyskujące. Zdolność świecenia zależną by ła od woli zwierzęcia, k tó re ucie­

kało się doń często, lecz niezawsze, gdy je podrażniono. N iektórym ułatw ia widzenie obecność oczu dodatkow ych. N iektóre m a­

łe Schizopody posiadają oczy parzyste na członkach piersiow ych i oczy nieparzy­

ste na niby-nóżkach (Euphausia). U in­

nych znów raków tejże g rup y—G n athophau­

sia, — istnieją oczy n a dodatkach przygę- bnych.

W ąsy, dochodzące u niektórych wielkiego rozw oju, muszą bardzo ułatw iać tym zw ie­

rzątkom poznaw anie przedm iotów i stw o­

rzeń otaczających je . M ogą one wsuwać się pod skały, badając ich zagłębienia, lub w czasie spoczynku wysunięte na zew nątrz m ułu, wówczas, gdy ich właściciel w nim się zagrzebał, ostrzegać o obecności nieprzy­

jaciela. Znaczenie wąsów, jak o organów dotyku, tak je st wielkie, że spotykam y czę­

sto u raków głębinowych inne części ciała przybierające formę tych dodatków . N aj­

wybitniejszy tego przy k ład spotykam y u pe­

wnego rod zaju k rew etki, którąśm y złowili z pokładu „T alizm ana", w głębokości 1,900 metrów. H apalopoda investigator (fig. 2), je s t to raczek karm inow o-czerw onego ko lo ­ ru , o w ąsach p ółto ra raza dłuższych od cia­

ła. Długość nóg w zrasta stopniow o od p ier­

wszej p ary do ostatniej. P ierw sze trz y p a­

ry opatrzone są na końcu m aleńką rączką dw upalczastą, gdy dw ie inne p ary, których długość je s t prawie dw a razy w iększą od po­

przedzającej pary, kończą się szeregiem ma­

łych drobnych członeczków ustaw ionych j e ­ den za d ru g im i przypom inających zupełnie kształtem i układem członeczki tworzące bi- czyki (flagellum ) wąsów.

Streszczając poprzedzające obserwacyje,

(5)

N r 43.

w s z e c h ś w i a t.

677 widzimy, że poszukiw ania podm orskie wy­

k ry ły liczne form y nowych raków i sp o tk a­

no rów nież znane tylko w stanie kopalnym . Z drugićj strony pozw oliły nam ocenić po­

ziome i pionowe rozmieszczenie różnych g rup tych zw ierząt. Nakoniec u łatw iły nam zrozum ienie różnych przystosow ań, potrzeb­

nych do zapew nienia życia w głębiach.

Przechodząc od raków do klasy mięcza­

ków widzimy, że zw ierzęta należące do tego ostatniego skupienia bezkręgowych, należą do rozm aitych działów, a mianowicie: Ce- phalopoda, G astropoda, Scaphopoda, L a- m ellibranchiata i B rachiopoda. Ceplialopo- dy w ielkich głębin stanow ią gatunki osobne.

T ak podczas w ypraw y T alizm ana C yrrho- theutis um bellata był złow iony w bliskości wysp A zorskich w głębokości 2,235 m etrów, a O urotheutis m egaptera by ł w yciągnięty z głębokości 3,175 m etrów . W szystkie oka­

zy znane są bardzo m ałe i nigdy nie w idzie­

liśmy w naszych sieciach tych olbrzymich mięczaków, o których wiemy z pewnością, że m ieszkają w głębinach. O d najd aw n iej­

szych czasów wiedziano o istnieniu olbrzy­

mich cefalopodów, lecz opow iadania o spot­

kaniu tych zw ierząt, noszą piętno cudow no­

ści i nadzwyczajności, charakteryzujące um ysły ludów pierw otnych. Poszukiw ania C halengera, w ydały następujące rezultaty odnoszące się do Gasteropodów i Scaphopo- dów. W 37 stacyjach, ja k pow iada p. W at- son, gdzie dragow ano od 0 do 400 sążni, od­

kryto 819 gatunków , z których 314 było znanych, 309 now ych i 196 niezdatnych do opisania. W 37 stacyjach w głębokości 400 do 2,650 sążni, w yciągnięto 247 gatunków;

81 znanych, 121 now ych i 39 tak uszko­

dzonych, że niezdatne były do opisania.

N ajw iększa głębia, w którćj ekspedycyja C hallandera znalazła gastropoda (Stylifer), je s t 2,650 sążni w południow ym A tlantyku.

N ajpiękniejszą zdobyczą ja k ą osiągnięto, je st w ielki nowy G astropod, bliski Y oluty o skorupie alabastrow o - białej, Guevillea alabastrina, złow iony w głębokości 1,600 sążni.

W IE K O W E

PODNIESIENIA I ZNIŻENIA

W E U R O P IE , podług K o b e 1 1 a,

napisał

-A .. Z t^ n a-t-u -sze ^ w slri.

(Dokończenie *)•

P rzejdziem y teraz do m orza Śródziem ne­

go, nad którem wskazówki do należnego oce-

O ' O

nienia zm iany pow ierzchni, daleko są p rzy - jaźniejsze niż nad innem i morzami. G dy od­

nośnie do brzegów północnoeuropejskich po­

siadam y w bardzo rzadk ich razach ścisłe wskazówki z czasów nie dalej sięgających ja k

1 0 0 0

lat, a budow le ręk ą ludzką wznie­

sione, rzadko sięgają Y stulecia, to przeci­

wnie dla m orza Śródziem nego posiadam y w zględnie dokładne opisy topograficzne, których wiek 2000 la t przechodzi. W p raw ­ dzie starożytni pisarze nie m yśleli o ści­

słych m ierzeniach i obserw acyjach, ale opi­

sy ważniejszych m iast i pewne wiadomości 0 oblężeniach m iast nadm orskich, pozosta­

wione przez starożytnych historyków , p rzed ­ staw iają dość ścisłe dane dla zrobienia po­

rów nań z dzisiejszemi danemi topograficzne­

mu Nowsze czasy dostarczyły nam licz­

nych prac, odnoszących się dt> tego rodzaju przedm iotów , ale wszystkie te prace, a n a­

w et badania F ischera z M arburga, przep ro­

w adzone z zadziw iającą ścisłością i staran ­ nością, nie wszędzie rozróżniają ruchy, do­

konyw ane w czasach przedhistorycznych 1 historycznych. P o d tym względem morze Śródziem ne posiada wielkie znaczenie, albo­

wiem w stosunkowo krótkim czasie n ieje­

dnokrotnie zmieniało swoją postać i jeg o obwód znacznem u ulegał w ahaniu.

N a początku naszój epoki, przy końcu pe- ryjodu trzeciorzędowego, ogrom ne obszary, które dzisiaj są lądam i, były m orzem p o k ry -

') Ob. Wszechś. T. !V str. 616.

(6)

678

te. Z całźj Italii, p iętrzy ła się na wodami niew ielka tylko z k re d y złożona część A p e­

nin, ale dzisiejsze m orze T yreńskie było otoczone masą. granitow ą, z której tylko wi­

dnieją jeszcze cyple K orsyk i, A sprom onte w K alab ry i i neptuniczne góry pod M essy- ną. Cieśnina m o rsk a łączyła to m orze z za­

toką B iskajską, obejm ującą w tedy całą do­

linę G aronny, m iędzym orze Suez ju ż w tedy istniało, a naw et było szerszem niż obecnie, m orze Czerw one praw dopodobnie nie było jeszcze utw orzone, ale obszerne zatoki w ci­

skały się w S acharę i p o k ry w ały niziny schottów i oazy w L ibijskiej pustyni, nie- przedstaw iając je d n a k połączenia ani z Oce­

anem A tlantyck im , ani z Indyjskim ; w iększa część S acbary ju ż od pery jo d u kredow ego a n aw et dew onu, była lądem stałym . O d­

dzielnie od tego ogrom nego m orza istniało na wschodzie drugie zbiorow isko, którego morza: C zarne, K aspijskie i A ra lsk ie są szczątkam i. G łęboko ono w kraczało w W ę­

g ry i pokryw ało w iększą część rosyjskiej niziny, połączenie jeg o z m orzem niem iec- kiem i lodowatem , było ju ż w tedy zam knię- tem, a na p ołudniu graniczyło z góram i M a­

łej A zyi i południow ym B ałkańskim pół- wyspem . Czy słupy H e rk u le sa (cieśnina G ibraltarska) były w tedy zam knięte, nie m ożna w yrzec ściśle, chociaż praw dopodo­

bnie tak być m usiało, bo d yluw ijaln e zw ierzę­

ta ssące H iszpanii okazują ty p afrykański.

Z początkiem naszój dzisiejszej epoki, w czasie, niedającym się ściśle oznaczyć, w każdym je d n a k razie nie m niej niż la t stotysięcy, na większej części lądów Ś ród­

ziemnego m orza zaczęło się podniesienie:

w arstw y, w k tórych osadzały się muszle niezm iernego m orza trzeciorzędow ego, p ra ­ wie w całej swej rosciągłości u jrz a ły dzien­

ne św iatło, zatoka A k w itań sk a u legła zam­

knięciu. P odniesienia i parow ania praco­

w ały w je d n y m k ie ru n k u i w stosunkowo krótkim czasie sp ro w ad ziły pow ierzchnię m orza do nierów nie m niejszego obwodu ani­

żeli ona dzisiaj posiada. D opiero przełom p rzy słupach H erkulesa, zapom ocą którego w d arły się w ody O ceanu i następnie drugi przełom p rz y D ardan ełlach , k tó ry w grec­

kich najstarożytnięj szych trad y cy jach wy­

stępuje ja k o potop ogygijski, w yrów nyw ał ciągle stratę dokonyw aną p rzez parow anie

Kr 43.

i doprow adził morze Śródziemne p raw ie do obecnie istniejącego poziomu.

Podnoszenie k rain nadbrzeżnych ciągle m iało miejsce i to 'w całym obwodzie morza Śródziemnego, aż do historycznej epoki, bo­

wiem wszędzie praw ie znajdujem y podnie­

sione w arstw y potrzeciorzędow e, a w n ad­

brzeżnych skałach w apiennych— otw ory w y­

robione przez muszle i jaskin ie wym ulone przez fale. W ziąw szy to wszystko pod uw a­

gę, dojdziem y do przekonania, że wszystkie przybrzeżne lądy m orza Śródziem nego na­

leżą do dziedziny wzniesień. Rzecz się ca­

ła je d n a k inaczej przedstaw i je ż e li zw róci­

m y uw agę n a te tylko ruchy, które w pływ w yw arły n a budow le ludzkie, albo które rzeczywiście m iały miejsce w epoce histo­

rycznej.

Issel przeprow adził to rozdzielenie i pod­

czas kiedy F isc h er przyjm uje podział r u ­ chów ziemi na trz y główne pasy, idące po sobie od zachodu na wschód, to z teoryi Is- sela w ynika, że za w yjątkiem Północnej A fryk i, H iszpanii i Sycylii z południow ą K alab ry ją, w szystkie kraje śródziemne znaj­

du ją się w stanie powolnego zniżenia.

Zw róćm y się jeszcze do tych brzegów.

N a słupach. H erk u lesa tak mało skonsta­

tow ano zniżenie j a k i w południow ej P o rtu ­ galii, chociaż bezw ątpienia cieśnina od cza­

sów starożytności znacznie się rosszerzyła i szereg sterczących skał, stanow iący daw ną liniją brzegow ą zn ik ł zupełnie, tak, że ty l­

ko jeszcze ja k o m ielizna okazuje się na głę­

bokości 200 sążni. Podniesione w arstw y czw artorzędow e na brzegach hiszpańskich i daw ne linij e poziom u m orza n a

1 0

m wzniesione n ad pow ierzchnią m orza na wschodniej stronie skał G ib raltaru , raczej dowodzą nowego podniesienia,, działanie którego Tissot stw ierdził w zdłuż brzegów m arokańskich. P rzeciw nie H o ok er i B uli w ta k zwanój jask in i H erk u lesa w staroży­

tnych kam ieniołom ach około p rzy ląd k a S p artel, które dla całego M aroka dostarcza­

j ą kam ieni m łyńskich, obserw ują pierwsze ślady nowego zniżenia, które k u południo­

wi znacznie w zrasta i portow ą wyspę Mo- godoru, od czasu j a k tylko m ożna dosięgnąć pam ięcią,zm niejszyło o '/ 4część całej roscią­

głości.

W z d łu ż brzegów hiszpańskich nie okaza­

WSZECHŚ WIAT.

(7)

N r 43. W SZECHŚW IAT.

679 no znacznego ru ch u g ru n tu i od czasu epo- I

ki kredow ej półw ysep Iberyjski mało się

j

m usiał zm ienić, w zględnie do swego obwo­

du. Inaczej rzecz się ma z brzegam i P ro - wancyi. P ra w ie we wszystkich dziełach gieologicznych podają, że P row ancyja znaj­

duje się w stanie podniesienia, wszędzie przytaczają ja k o przykład A igues - M ortes (W ody M artw e),gdzie jeszcze L u d w ik Świę­

ty w siadł na okręt, udając się na wojny k rzy ­ żowe, gdy tym czasem obecnie miejscowość ,ta je s t znacznie odległą od morza. P om i­

mo to, dokładne badanie okazuje niew ątpli­

we zniżenie w historycznych czasach. P osu­

nięcie się brzegów je s t skutkiem naniesienia mułów z R odanu i ze strum yków górskich.

W ody M artw e ju ż w czasach L udw ika Świętego leżały nie nad morzem ale nad je ­ ziorem de la M arette, do którego prow adził kan ał

8

mil długi, piasek diunów wypełnił tenże i odciął miasto od morza. Również A nde z N arbonny, dawniej bardzo ważnej zatoki m orskićj, u tw orzył miasto środkowe.

Sam R odan od czasu bitw y teutońskiój pod A ix w prow adził do morza Śródziem ­ nego 41 m ilijardów kubicznych m etrów szla­

mu i piasku. N a wschód od jego ujścia, gdzie p rą d y nie pozw alały skierow ać się j e ­ go przypływ om i rów nolegle biegnąca doli­

na D urance od brzegów w małej odległości, dla silnych brzeżnych potoków nie pozosta­

w iała żadnej przestrzeni, tem bardzićj wy­

stępow ały zjaw iska zniżenia. M arsylij a gor­

liw ie w alczyła z w dzieraj ącem się morzem;

niektóre ulice, o których je s t w zm ianka w księgach kościelnych, dzisiaj s%przez mo­

rze pochłonięte, m ury nad zatoką l ’Ourse trzeba było k ilk ak ro tn ie cofać, a przy bar­

dzo niskim stanie wody widzimy w m orzu szczątki daw nych budowli. W jeziorze Thone spoczyw ają pod powierzchnią wody m ury starego kanału dla okrętów, a pod A rles, gdzie R odan w pierw otnych czasach m iał swe ujście, przy kopaniu znaleziono daw ny brzeg z szczątkami m uru i starem i m ogiłam i n a 15 •— 20 tri pod powierzchnią.

P o d Nizzą, gdzie to zjawisko podniesienia je s t bardzo wyraźnem , widzim y daw ne sa­

liny, obecnie zatopione, a w niektórych miejscach dalój na zachód zdaje się, że mo­

rze w kracza i z każdym rokiem nadbrze­

żnej kolei coraz bardziej zagraża.

N ajgorsze działania w yw ołuje zniżenie się brzegów włoskich, bardziej zw róconych ku południow i. Tutaj w zdłuż brzegu cią­

gną się obecnie rozległe bagniska: toskań­

skie marem my, bagna rzym skiej kam panii i bagna pontyjskie. W rzym skich czasach znajdow ały się tutaj liczne kwitnąco m ia­

sta i gęsto zaludnione, bardzo żyzne rolne okręgi, a dopiero od czasów cesarzów za­

czynają się podnosić skargi na szkodliwe w tych stronach pow ietrze, febry i zabło- tnienia. Z w ykle utrzym ują, że z zniknię­

ciem wolnego stanu chłopów, zapro Wadze­

niem w ielkich posiadłości i gospodarstw a pastwiskowego, kraj się zabłotnił i rzeki stały płytkiem i. W praw dzie tak być mogło, chociaż rów nież przypuścić można i odw ro­

tnie, mianowicie: ciągle w zrastające zabło- tnienie wypędzało m ałych właścicieli i znie­

w alało tło gospodarstw a pastwiskowego.

A le jeżeli zam ulenie rzek było tego przy­

czyną, to dla czegóż od tylu stuleci nie zajęto się ich napraw ą i budową kanałów , któreby błota pontyjskie m ogły uczynić mieszkalnemi. W idocznie, że tutaj pogor­

szył się stosunek odpływ u i uw idoczniło powolne osiadanie całej okolicy, tem bar- dziej jeżeli widzimy, że daw na droga rzym ­ ska w marem mach, które pewno były za- bespieczone od wszelkiego zalew ania, dziś w całości przebiega przez jezioro Scarlino łączące się z morzem; jeżeli na M onte A r- gentario są widoczne szczątki wielkiego pałacu rzym skiego pod pow ierzchnią mo­

rza; jeżeli ru in y starożytnego A ntiu m są zalane. D la tego też w błotach pontyj- skich nie mogą się udać wszelkie próby i sposoby osuszania; w praw dzie m arem m y pozyskano dla k u ltu ry ale nie przez od­

wodnienie, tylko w ten sposób, że zatrzy­

mano górskie potoki, a praw idłow o roz­

dzielając naniesione kamienie, żw ir i okrą­

glaki na pow ierzchni błotnistej, dosyć zna­

cznie ją podniesiono.

P rz y wejściu do zatoki Neapolitańskiój, widzimy w Lago di F usaro królew ski p a­

łacyk zbudow any p rzy końcu ubiegłego stulecia, coraz głębiej opuszczający się w m o- rze, a w jeziorze Licola kaw ałki Y ia A pia, rzym skiej głównej drogi, rów nież pod wo­

dą; ale tam wchodzimy w dziedzinę wul­

kaniczną, w skutek czego zjaw iska bardziej

(8)

680

W SZECH SW IAT.

N r 43.

się w ikłają. Znanego zjaw isk a św iątyni S erapisa pod P uzzu o lą wcale nie należy przypisyw ać zm ianie poziom u g ru n tu ; p rę ­ dzej zależało ono od wybuchów solfatarów , M onte nuovo i Epom eo, k tó re prześliczne kąpiele starożytnego św iata zam ieniły w bez­

ludną pustynię, ojczyznę m alaryi. K a la b ry - j a na swoich wschodnich brzegach okazuje bardzo w yraźne zjaw iska ruchu. R uiny św iątyni M inerw y n a pi-zylądku C olonna leżą obecnie w m orzu, chociaż m ogły być tam zanurzone w skutek trzęsien ia ziemi.

D alej n a północ T a ra n to znajdujem y ślady przedhistorycznego podniesienia, ale jeszcze d a le j, u stóp M onte G argano, ru in y M attina pod M anfredom a zw olna przez m orze by­

ły pochłonięte, a n a północ góry w jeziorze Lessina znajdujem y ru in y starożytnego m i a ­ sta. B ardziej n a północ zniżenie je s t coraz wyraźniejsze. W F ano od czasów rz y m ­ skich musiano podnieść ulice o 2 m, a i R a- venna także bez w ątpienia je s t w stadyjum osiadania; jej starożytne budow le, pokryte m nogiem i w arstw am i ziemi, leżą niżej niż pow ierzchnia m orza. A le te zjaw iska są najw yraźniejsze tam właśnie, gdzie ląd n a j­

szybciej przybyw a, a m ianow icie przy u j­

ściu Po. Z w aliska starożytnej H a d rii, d a­

jącej nazw ę całem u m orzu, obecnie leżą na wiele m etrów pod pow ierzchnią m orza, bez- w ątpienia p okryte nam uliskam i x-zeki P o.

W enecyja m usiała ochronić potężnem i ta ­ mami swoje L ido i plac Ś-go M ark a i cho­

ciaż ju ż raz o 5 stóp tam y te podniosła, a w przeszłem stuleciu o

1 2

stóp— i dziś znów przy każdem w ezbraniu je s t zatopiona. Is- sel je st zdania, że p rz y coraz częstszem i co­

raz bardziój w ystępuj ącem zatapian iu P o i Adygi g ra pew ną rolę ogólne zniżenie d o ­ lin y rzeki P o , którego sk u tk i w idoczne są

j

pod D esenzano w rosszerzaniu się jeziora

j

G arda. F ak tem je st, że obecnie są naw o­

dniane te okolice, do których przedtem na-

j

w odnienie nigd y nie dochodziło. Również j i T ry je st zdaje się ulegać zniżeniu, chociaż źródła T im aro p ły n ą jeszcze j a k i w staro- żytności. R u iny rzym skiego m iasta w Istryi i C issar na wyspie tego sam ego nazw iska, wolno zniżają się. P r z y P o rto -R e w bli­

skości F ium e krzyże w skałach w yrąbane

j

są częścią pod wodą i w zdłuż całego brzegu dalm aekiego spostrzedz m ożna niew ątpliw e

zjaw isk o zniżenia. W Z adarze musiano plac rynkow y podnieść o

2

m; jeszcze za­

chow any stary b ru k m arm urow y obecnie leży pod średnią wysokością pow ierzchni wody.

O graniczyw szy się faktam i i obserw acy- ja m i wyżej podanemi i rzuciw szy okiem na zjaw iska o których mówiliśmy, spostrzeże­

my, że ru ch odbyw a się w ogólności w p a­

sach rów noległych do stopni szerokości gie- ograficznej.

O dległa północ zdaje się być ow ładniętą podniesieniem , potem 'n a stę p u je szeroki pas zniżenia, obejm ujący całą środkow ą E u ro ­ pę, praw dopodobnie zaczyna się on od po­

łudniow ej Szwecyi, a dosięga L ig u ry jsk ich brzegów . P otem paralelizm ustaje. W p ra w ­ dzie ciągnie się z zachodu na wschód przez dziedzinę morza Śródziem nego szeroki pas krajów nieruchom ych lub podniesieniem do­

tkniętych, obejm ujący półw ysep pyrenejski, Sycyliją, południow eW łochy, zachodnią K re- tę i M oreę,ale załam ujesię on nagle przy wy­

spach A rchipelagu i m ijając m iędzy niemi le­

żący pas neu traln y, przechodzi w dziedzinę silnego zniżenia. Połączyw szy południow e M arokko, starożytną C yrenaikę i E gipt, m o­

żemy znów otrzym ać trzeci pas zniżeń, któ ­ ry zapew nie obejm ie całą Sacharę.

N apróżnem byłoby podawać pojęcie o p rzy­

czynach, w yw ołujących zm ianę poziomu, kiedy same zjaw iska ruchu dotąd nie zosta­

ły jeszcze należycie obserwowane. Je d n a k ­ że co do tych przyczyn gieologowie w ygło­

sili m niej lub w^ęcój szczęśliwe hypotezy.

D la S kandynaw ii proces podniesienia p ró ­ bowano tłum aczyć na zasadzie spraw che­

m icznych, odbyw ających się we w nętrzu skał. P o d łu g Bischoffa wszystkie krzem ia­

ny ro sk ład ają się w zetknięciu z wodą, za­

w ierającą kwas w ęglany i tym sposobem po­

w iększają swoją objętość, ten przyrost obję­

tości w granicie, może dochodzić do połowy a w bazalcie jeszcze więcej. Pojm ow anie to je s t w zgodzie z faktem , że podniesienie w w nętrzu je s t potężniejszem niż n a b rz e ­ gach, ale p rzyjm ując ten pogląd, w jak iż sposób m ożna w ytłum aczyć podniesienie sy­

cylijskich mas wapiennych, pod którem i nie znaleziono dotąd skał krzem ionkow ych i dla­

czego nie podnoszą się granitow e okolice

m orza Tyreńskiego? M orze Śródziem ne ro -

(9)

N r 43.

W S Z E C H Ś W IA T .

681 bi na nas takie w rażenie, jak g d y b y jego po­

w ierzchnia ciągłe się zniżała, gdy tym cza­

sem z końcem trzeciorzędow ej epoki dozna­

ła ona znacznego podniesienia. W H iszpa­

nii i północnej A fryce, w której przem aga kreda a naw et form acyja ju ra jsk a , a pod­

niesione w arstw y trzeciorzędow e są. rzadkie i nieznaczne, nie m ożna dopatrzeć żadnego zniżenia. P ó k i k raje m orza Śródziemnego nie będą. gruntow nie poznane, póty najw ła- ściwiój będzie w strzym ać się od w ytłum a­

czenia zjaw iska rozgałęzionego na całój zie­

mi, a znanego tylko z pojedyńczych nie­

dokładnych obserwacyj.

W nowszych czasach Suess w W iedniu i P en ck w M onachijum zaprzeczyli podnie­

sienia się lądów w ogólności i wszystkie ob­

serwowane zjaw iska starali się wytłum aczyć zapomocą ruch u wody.

Suess przyjm uje ogólny ru ch m orza, któ­

ry na północy i południu j est negatyw ny, to je st zniżający się, zaś około rów nika pozy­

tyw ny, to je s t podnoszący się, przyczem po­

łudniow a półkula otrzym ała silniejszy ruch niż północna.

N a bardziej szczegółowych i stw ierdzo­

nych przez obserwacyje danych, P enck o p arł swoją teoryją, której tutaj wygłaszać nie będziemy. Pow iem y tylko, że wszelkie teo­

ryje, podług których przyczyny zmiany po­

ziomu lądów, należy szukać w zmianie po­

ziomu wody, zdają się niemożliwemi wobec faktu, że w zupełnie zamkniętem morzu Sródziemnem, w ąskim tylko otworem łą- czącem się z Oceanem, dają się zauważyć ju ż wzniesienia, ju ż zniżania, a także i stan

zupełnego spokoju.

0 ZADANIACH OBECNYCH

A S T R O N O M I I

P R Z E Z

A. Y o u n g a

p r z e ło ż y ł S. K.

Zadanie korony słonecznej je st p rzed­

miotem szczególnej uwagi. Nowe poszu­

kiw ania doktora H ugginsa i profesora H a - stingsa dają rezultaty, które się w ydają wręcz przeciw ne. D oktor H uggins, któ­

ry otrzym ał fotografiją korony przy peł­

nym blasku słońca i okazał w ten spo­

sób je j rzeczywistość przedm iotową, uważa j ą za olbrzym ią część dodatkow ą słońca, po­

staci niem al stateczn y i pociąganą przez obrót bryły, z k tó rą je s t związana. M ożna j ą naw et nazyw ać ‘atmosferą, jeżeli nazw a ta nie je s t stosowaną w znaczeniu bardziej ograniczonem . D odać w inienem , że foto- grafije ko ro n y słonecznej, dotąd otrzym ane, są słabe i bardzo ciemne. W liście, który niedaw no otrzym ałem , zawiadam ia mnie do­

k to r H uggins, że w A nglii nie m ógł zeszłe­

go lata dojść do pom yślnych rezultatów spowodu niepogody, ale że doktor W ood, przy pomocy tychże samych przyrządów osiągnął zupełne powodzenie ').

A stronom am erykański (to je s t prof. H a- stings) natom iast, podczas ostatniego za­

ćmienia, k tó re obserw ow ał na oceanie Spo­

kojnym , zauw ażył pewne zjaw iska, mogące stanowić potw ierdzenie teoryi, nieco da­

wniej przez niego sform ułowanej; według tej teoryi, świetne formy korony są prostem złudzeniem , objawem czysto optycznym , za­

leżnym od uginania (a nie od odbicia lub od załam ania) św iatła na brzegu księżyca: we­

dług niego korona nie więcej je s t częścią do­

datkow ą słońca, aniżeli tęcza. W artość te­

oryi tej w ystąpi w pełni dopiero w tedy, gdy gienijalny i biegły je j au to r ogłosi j ą w ca­

łości. Obecnie przyznać należy, że niektó­

re obserw acyje d ra H astingsa w ydają się tru d n e bardzo do wyjaśnienia według innej hypotezy.

Jakiko lw iek być może rezultat, poszuki­

wanie konstytucyi i rozległości powłoki mgławicowej, otaczającej słońce lub inną

j

gw iazdę, je s t zapew ne kw estyją zarówno

j

zajm ującą ja k i ważną.

| D la w yjaśnienia niektórych objawów ko-

| m etarnych, dostrzeganych w koronie, zmu- j szeni jesteśm y odwoływać się do innych sił,

| aniżeli ciężkości, ciepła i sprężystości ga-

') W a rt. „K orona słoneczna" przez S. K. (Wszechś.

r. b. str. 482 i nast.) znajdzie czytelnik w ty m przed­

m iocie niektóre nowsze dane.

(10)

682

W SZECH ŚW IAT.

N r 43.

zów. Że zaś dokoła słońca rospościera się istotnie w ielka pow łoka gazowa, to znajd u ­ jem y n a to dow ody niezaprzeczalne w in ­ nych zgoła zjaw iskach, do ja k ic h zaliczają się, pow staw anie obłoków rozżarzonego wo­

doru w znacznych wysokościach, różne for­

my i ruchy protuberancyj najw yżej w znie­

sionych.

Ze w szystkich je d n a k zadań słonecznych, najbardziej ogólny interes przedstaw ia nie­

w ątpliw ie kw estyja ciepła naszego słońca, jeg o stateczności i trw ałości. Co do m nie, nie chciałbym bynajm niej kry ty k o w ać roz­

wiązania podanego przez H elin h o ltza, k tó ry przyjm uje ściąganie się pow olne sfery sło­

necznej. Je d y n y m zarzutem pew nej w a r ­ tości, ja k ib y teoryi tej przeciw staw ić można, byłoby to, że ogranicza ona poprzedni czas istnienia u k ła d u słonecznego do okresu, nie przechodzącego około dw udziestu m ilijo- nów lat, a niektórzy z naszych przyjaciół, gieologowie, protestu ją przeciw takiej oszczę­

dności. T aż sam a teo ry ja oznacza mniej więcej połowę tego czasu, ja k o p rzyszły za­

kres naszego życia planetarnego; nie jestto wszakże zarzutem , niepodobna bowiem w ąt­

pić o ustaniu zupełnem wszelkiej działalno­

ści słonecznój, a tem samem o końcu całego układu. Jednakow oż, ja k k o lw ie k hypoteza ta zdaje się odpow iadać w szelkim wym aga­

niom i przed staw ia sięjak o n astęp stw o w szy­

stkiego, co możemy wiedzieć o początku n a­

szego u k ład u plan etarn eg o i o budowie sa­

mego słońca, pew nem je st, że nie m a ona ża­

dnego spraw dzenia dośw iadczalnego. Nie rosporządzam y obecnie żadnym środkiem , któ ry b y m ógł dostarczyć je j dowodu.

N ależy też przypuścić, że m ożna dużo po­

wiedzieć na korzyść innych teoryj, tej m ia­

nowicie, k tó ra p rz y p isu je ciepło słoneczne spadkow i na słońce m ateryi m eteorycznój, oraz ta k gienijalnej i zajm ującej hypotezy W . Siemensa.

Co do pierw szej wszakże, nie można za­

przeczyć, że jeże li je s t ona w yłącznie d ok ła dną, ziem ia pow inna otrzym yw ać więcej ciepła aniżeli słońce, j a k to okazał profesor P eirce; w ym agałaby ona spad ku takiej ilo­

ści m ateryi, któraby conajm niej sześćdzie­

siąt m ilijonów razy b y ła w iększą, aniżeli wynosi szacunek naj szczodrzej szy; to zaś nie mogłoby ujść obserw acyi n ajbard ziej pobie­

żnej, gdyż każda m ila kw adratow a angiel­

ska (k w a d rat o boku 1609 m) otrzym yw ała­

by codziennie przeszło 150 ton substancyi.

Co się tyczy teoryi Siemensa ') przedm iot ten był tyle rozbieranym , że niem a potrze­

by w racać do niego. N ie pow iem y nic o trudnościach, odnoszących się do w iru, j a ­ ki teoryja ta przyjm uje, ani o tem, że tem ­ p e ra tu ra słońca je s t zapew ne wyższą od pun­

k tu dysocyjacyi związków węglowych, a n a­

wet wyższą od tem p eratu ry ich palenia.

Z daje się też rzeczą należycie dowiedzioną, że substancyja takiej gęstości, jak iej teoryja ta wym aga, nie m ogłaby istnieć w przestrze­

ni m iędzyplanetarnej, niezm ieniając zn a­

cznie ruchów planet, zarów no przez swą atralccyją ja k i swój opór. Prom ienie św ietl­

ne gw iazd nie m ogłyby do nas przybyw ać naw skroś środka, zdolnego do przejm ow a­

nia i zużytkow ania prom ieni słonecznych.

Pom im o to pojm uję, dla czego teoryja ta przyj ętą została przychylnie, podczas gdy inne trac ą g ru n t pod sobą; w edług nich bowiem, przew ażna część energii prom ienistej słońca ulega m arn o traw stw u z p u n k tu widzenia naukow ego. M ilijonow a zaledwie część nie­

ba, w idziana ze słońca, zaw iera przedm ioty, na które padają prom ienie słoneczne; reszta je s t pustą. Jeżeli słońce rzuca swe pro­

mienie we wszystkich kierunkach, to tysią­

czna ledwie ich część zostaje zużytkow aną, chyba że istnieje w przestrzeni środek jak iś zdolny do zużytkow ania tych prom ieni, lub też że są jak ieś św iaty nieznane, położone poza obrębem gwiazd.

Co do mnie, nie troszczę się zg o łao o sk a r­

żenie, czynione przyrodzie spowodu jej m ar­

notraw stw a, ani o w ym agania pew nych teo­

ry j, k tó re chcą dowieść zużytkow ania wszy­

stkich sił w ydaw anych. G d y zdaję sobie sp raw ę z pewnej ilości siły wyłożonej ko­

rzystnie, uznaję to z poszanowaniem i w dzię­

cznością. Gdy nic w tym k ieru n k u znaleść nie mogę, nie oskarżam m ądrości przyrody ani dokładności hypotezy, k tó ra je s t z in­

nych względów zadaw alniającą. Jestto j e ­ dynie dowód naszej nieświadomości i nasze-

') Ob.

„Nowe teoryje zachow ania energii słone- cznej“ przez S. K. (W szechś. t. II s tr. 481 i nast.).

(11)

N r 43.

W SZECHŚW IAT.

683 go um ysłu ograniczonego: jakżeżby ślepy

pojął użytek teleskopu?

A może też ze zbyt wielką, pewnością przyjm ujem y, że w przestrzeni wolnej p ro ­ mieniowanie dokonyw a się jednakow o we w szystkich kierunkach. N aturalnie, jeżeli sposób nasz pojm ow ania istoty i własności eteru je st dokładny, niem a potrzeby zada­

wania sobie tego pytania. Ale, ja k to wska­

zał J . H erschell i inni uczeni, własności, którem i uposażam y eter, by uczynić go zdol­

nym do pełnienia różnych funkcyj, do j a ­ kich został stw orzonym , są tak nadzwy­

czajne i naw et niepojęte, że można posta­

wić pew ne zastrzeżenia, zanim przyjm iem y go jak o hypotezę konieczną. M yśl ta czę­

sto w ysnuw aną była, a niekiedy i przez uczo­

nych uznanego znaczenia; i pytano się nie­

raz, czy to może ustrój m ateryi nie je s t tego rodzaju, że prom ieniow anie i przenoszenie energii, dokonyw ać się tylko może między masami ważkiemi, a to naw et bez u traty energii w czynniku, k tó ry p rz y przenosze­

niu tem pośredniczy (jeżeli czynnik taki istnieje). Jeżeli tak się rzeczy m ają, to słońce rozdaje swą energiją li tylko plane­

tom, m eteorom i gwiazdom, nieudzielając nic zgoła przestrzeni pustej; u tra ta ciepła byłaby w takim razie znakomicie zmniejszo­

ną, a trw anie życia w naszym układzie pla­

netarnym powiększyłoby się olbrzymio. Aż dotąd nie zdołano wskazać, przez ja k i śro­

dek i ja k im m echanizm em przenoszą się drgania św ietlne i cieplikowe, które idą od słońca do planet. Nic pozytywnego nie powiedziano o rzeczywistych w arunkach i zaw artości przestrzeni, nazwanej pustą.

E te r je s t szczęśliwą hypotezą, ale niczem więcdj.

Nie mogę pom inąć, że zadanie rów nie cie­

kaw e ja k niedostępne, a które wiąże się z poprzedzaj ącem, stanow i kw estyja mecha­

nizm u ciążenia, czyli oddziaływ ania wzaje­

mnego ciał w odległości. Jeżeli istnieje rze­

czywiście substancyja zwana eterem , można tłum aczyć wszystkie przyciągania i odpy­

chania m ateryi ważkiój, ja k o zależne od działania tego eteru. P oszukiw ania jed n ak i wnioski, do jak ich doszedłC hallis w przed­

miocie działań hydrodynam icznych w ta­

kim środku, nie w ydają się. możliwemi do przyjęcia i pole zostaje otw artem do badań

nad ciążeniem i nad siłami, które działają na ma te ry ją za pośrednictw em eteru.

M eteory i kom ety, które, ja k się zdaje, nie należą ani do uk ładu słonecznego, ani też budową sw oją nie odpowiadają gw iaz­

dom, przedstaw iają nam mnóstwo zagadnień tru d n y ch i ciekawych. W iele z nich roz­

wiązano w ostatnich latach; co do niektó­

rych wszakże szczegółów zdobyte wiadomo­

ści pow iększyły jed y n ie tajemnicę.

P rzypuszczam , że pytanie o początku ko­

met zostało rozw iązane w pewnych gran i­

cach przez badania Scliiaparellego, Ileisa, profesora N ew tona i innych, którzy je uw a­

żają za cudzoziemców, przybyłych z p rz e­

strzeni, obcych, pochw yconych przez plane­

ty i zm uszonych do krążenia po drogach eliptycznych i do ru ch u peryjodycznego.

N iew ątpliw ie teoryja ta ma podstaw y trw a ­ łe i w ielką powagę, a prawdopodobnie zn a j­

duje się w w arunkach korzystniejszych, ani­

żeli w szelkie inne teoryje, ja k ie podawano.

M a ona je d n a k przeciw sobie zarzuty cięż­

kie, jeżeli nie nieprzezwyciężone. K om ety napotykane przez słońce pow innyby p rze­

biegać orbity hyperboliczne; otóż nie znam y ich wcale, żadnój może. Należałoby zna- leść związek pom iędzy kierunkam i wielkich osi o rb it kom etarnych, a kierunkiem ruchu słońca w przestrzeni. Nakoniec, według uw agi świeżój p. P roctora, przekształcenie drogi parabolicznej na drogę eliptyczną pod w pływ em przyciągań planetarnych, p rz y ­ puszcza daleko znaczniejszą redukcyją p rę d ­ kości kom etarndj, aniżeli to można w ytłum a­

czyć racyjonalnie. Jeżeli, naprzykład, ko­

m eta B rorsena, m iała niegdyś orbitę p arabo­

liczną i zaw dzięcza obecną swą orbitę wpły­

wowi Jow isza, ja k to się powszechnie przy­

puszcza, prędkość jć j m usiała uledz zm niej­

szeniu z jedenastu mil angielskich na sekun­

dę do pięciu mil. Pomim o to, nie podzie­

lam zgoła wniosków p. P roctora: „K om ety peryjodyczne zostały wytworzone przez p la­

nety i nie są ich jeńcam i, ale ich dziećm i“ .

Jestem raczój stronnikiem teoryi ogólnie

przyjm ow anej, pomimo trudności, ja k ie ze

sobą jirzynosi, trudności, których nie można

(12)

684

W SZECH SW IAT.

N r 43.

przezw yciężyć obecnie, ale którym podołają z pewnością badania czasów przyszłych.

D aleko bardziej zagadkową, je s t jeszcze konstytucyja tych obcych ciał niebieskich posiadających znaczną objętość a gęstość nadzw yczaj słabą, p rzejrzystych, świecących w łasnem św iatłem , a odbijających zarazem i św iatło słoneczne, będących siedliskiem sił i zjaw isk, ja k ic h nigdzie zresztą nie o d n aj­

dujem y. Nie m ożna niem al przytoczyć w y ­ ra zu odnoszącego się do ich w ejrzenia i do ich istoty, niepodejm ując zarazem jak iej kw estyi do rozw iązania. Zm ienne natęże­

nie ich blasku, polaryzacyja i cechy w idm o­

we ich św iatła, form y ją d r a i m gław icy ota­

czającej, w szczególności zaś objaw y w y try ­ sków św iatła, pow łok i ogonów w ym agają bacznych i głębokich dyskusyj.

P raw dopodobnem je s t, że w yjaśnienie tych zjaw isk, jeżeli je kiedy osiągniemy, rosszerzy znacznie wiadom ości nasze, tyczą­

ce się n atu ry p rzestrzeni m iędzyplanetarnej, tem p eratu ry jój i w ypełniającej j ą substan­

cyi, oraz zachow ania się m ateryi pierw otnej, gdy je s t sprow adzoną do najprostszego wy­

rażenia gęstości i tem p eratu ry .

(dok. nast.)

Przegląd znanych zjawisk rozkładu i znaczenie ich w ogólnej ekonomii przyrody

opisał

jJó z e f J ^ Ia t a n s o n.

(Ciąg dalszy).

99. N a tu ra produktów p rzy rozkładach.

K olejno przeszliśm y wszystkie, lepiej nam znane i bardziej typow e ro zk ład y ma­

tery i organicznej; p rz eg ląd nasz nie je st kom pletny '); nie szło nam o w yczerpanie ,

>) Pom inęliśm y np. ro zk ład glicery n o - etylow y F itza, dokonyw any przez Bact. aet.hylicum B uchner, a także niek tó re organizm y chorób w ina i piw a, zba­

dane przez P asteu ra (ferm ents de 1’am ertu m e etc.);

fizyjologiczna stro n a ich działalności nie je s t jeszcze dostatecznie poznaną. (Przyp. Ant.).

całego naukow ego, aż do drobnostek i nota­

tek, m ateryjału, lecz o ugrupow anie przed czytelnikiem rozkładów , dokoła nas codzien­

nie zachodzących, z możliwem wykazaniem , w ja k ic h okolicznościach i pod działaniem ja k ic h przyczyn „żyjących“ ..rozkład dany się dokonywa. G dzieniegdzie tylko pozw o­

liliśm y sobie wskazać organizm y mniej w a­

żne (M icr. oblongus i t. p.), a odstępstw a te uczyniliśm y d la lepszego uw ydatnienia cie­

kaw ych przejść w bijologii naszych saprofi- tów, lub dla należytego ośw ietlenia system a- tu i podziału zjaw isk n a g rupy, ja k i tutaj pozwoliliśmy sobie przeprow adzić.

P rz y opisie różnych typow ych rozkładów , kładliśm y nacisk na to, że w przyrodzie nie stanow ią one nic zam kniętego i w sobie ści­

śle odgraniczonego, lecz że w ystępują obok innych idąc p raw ie zawsze ręk a w rękę z tam tem i, że przebiegają tak lub inaczej, że przeto nie są niczem, ściśle udeterm ino- wać się dającem , lecz że należy je uważać za zjaw iska, w których zasadniczem je s t j e ­ dynie pew ne oznaczone rozszczepienie czy utlenienie, a od głów nego p ro d u k tu tego rozszczepienia lub utlenienia „ferm entacyja1*

| w prak tyce Zazwyczaj otrzym uje swoją na-

| zwę. Związki, ja k ie tą drogą rozkład u z pierw otnój m ateryi pow stają, należy uw a­

żać raczej za p ro d u k ty chem icznej— a może właściwie kinetyczno-m olekularnej — reak-

J

cyi, niż za p ro d u k ty „organizm u

11

grzybko­

wego, jak o takiego. Nie są to „w ydzieliny

11

istoty żywej, lecz są to uszczuplone obecnie w skutek fizyjologicznej działalności żyją­

tek, nowe skupienia czyli agregaty atomów w cząsteczkę (molekułę); są to rozdrobnione, uproszczone pierw otne cząsteczki m ateryi, j k tó ra się rozpadła. Nie można np. powie­

dzieć o alkoholu, że je st p roduktem w ytw o­

rzonym „w grzybku drożdżowym “, ja k k o l­

w iek je s t on „przez drożdże“ niew ątpliw ie w ytw orzonym ; niem a bowiem żadnego po­

wodu do przypuszczania, że glukoza przy ferm entacyi zostaje ja k o p okarm p rzyjętą, tak, że w rezultacie po „straw ieniu

11

p o k ar­

mu, odpowiednie ilości alkoholu, dw utlenku węgla, g liceryny i kw asu bursztynow ego, zostaw ałyby ja k o „pro d u k ty życia roślinne­

go" z o r g a n i z m u g r z y b k a wydzielone.

P ró cz nienorm alnego stosunku bowiem po­

m iędzy ilością glukozy, a wagą ciała droż-

(13)

N r 43.

dży, które są. w stanie te ilaści rozłożyć (sto­

sunek byw a

1 0 0

:

1

), są inne jeszcze powody do przypuszczania, że rozkład m olekularny m ateryi (glukozy) następuje nie w proto- plazm ie kom órki żyjącej, lecz w sąsiedztwie j^ j, dokoła, nazew nątrz samego organizmu.

Pow ody te zebrał starannie K arol v. Nagełi i zbudow ał n a nich słynną swoją, najnow ­ szą teoryją ferm entacyj, zasługującą na na­

zwę t e o r y i m o l e k u l a r n e j . Postano­

wiwszy sobie ograniczyć się w niniejszej pracy n a faktach tylko i na syntezie samych tylko faktów , z których ogólne staram y się wyciągać wnioski, nie chcemy tutaj rozwi­

ja ć teoryi Nageliego, będącej oczywiście tyl­

ko hipotezą naukow ą, a niewyjaśniającej zgoła wszystkich faktów w dziedzinie zja­

wisk ferm entacyjnych. Zwrócimy tu uw a­

gę tylko, że uw odnienia dokonywane przez odosobnione chemicznie ferm enty, inięday innem i np. charakterystyczne uwodnienie m ocznika (opisywane ja k o „ferm entacyja am onijakalna“), dokonywane przez rozpusz­

czalny ferm ent M usculusa (por. §§ 76—97), są najlepszym chyba dowodem, że rozkład m ateryi niekoniecznie z p r o t o p l a z m ą ż y - j ą t k a j e s t zw iązany. T ak więc, musimy rozróżniać „p ro d u k ty rozkładu*', będące wy­

nikiem term ocheinicznego właściw ie proce­

su, zapewniającego istotom rozkładow ym możność życia, od „w ydzielin

11

tychże istot, będących wynikiem przem iany m ateryi, przy asym ilacyi pokarm u w grzybkowem ciele. W racając np. do p rzykładu ferm en­

tacyi alkoholow ej, powiemy, że dw utlenek węgla w przeciw staw ieniu do alkoholu po­

dw ójną g ra tutaj rolę: je s t on bowiem i pro­

duktem (term o-) chemicznego rozkładu czy- .li „utlenienia“ jed n ej części alkoholu kosz­

tem drugiej (§ 89) i obok tego produktem przem iany m ateryi, przysposobionej przez kom órki drożdżow e (por. § 45, gdzie szerzej omówioną j e s t konieczność zjaw iania się C 0 2, ja k o „w ydzielonego”, w skutek samego życia chociażby, produktu). Oczywiście

„w ydzielony

*1

C 0

2

w stosunku do ilości C 0

2

pochodzącej z ,,rozpadu", je s t jaknajniezna- czniejszą tylko cząstką zaledwie. Czy ma­

łe ilości gliceryny i kw asu bursztynow ego są „p roduktam i rozkładu** czy też „w ydzie­

linami grzybka**, tego oznaczyć dziś niepo­

dobna.

Ram y, jak ie w ytknęliśm y sobie dla n in iej­

szej pracy, nie pozw oliły nam zgoła ro z p a­

tryw ać, a naw et wym ieniać pokaźnych li­

czebnie pobocznych produktów , pow stają­

cych p rz y rozm aitych, naw et najbardziej prostych w zasadzie, ferm entacyjach. O g li­

cerynie i kwasie bursztynow ym , przy alko ­ holowej ferm entacyi, wspomnieliśmy d late­

go tylko, że dobrze spraw dzona chwiejność w ilości tych produktów , chwiejność niemo- gąca być wyjaśnioną przez widoczne w pły- wy pojedynczych doświadczeń, stanowi a r- cyważny dowód fizyj ologicznego, a nie czy­

sto chemicznego, ch arak teru każdej ferm en­

tacyi i rzuca św iatło na znaczenie rozkła­

dów w ogólności. W praktyce jed n ak po­

w staje obok obu głów nych i obu tych p od ­ rzędnych zw iązków mnóstwo ogrom ne in ­ nych: kw asy i alkohole tłuszczowe, otrzym a­

ne z „siwuchy** t. j. nieoczyszczonego spii’y- tusu, są bardzo liczne, ale i przy rozkładzie czystego cukru otrzym yw ano zazwyczaj kwas octowy i inne, oraz wyższe alkohole.

Nie wspom inaliśm y o tem wszystkiem, aby czytelnika napróżno na manowce nie prow a­

dzić i złożonych—teoretycznie naw et— zja­

wisk, szczegółami chemicznemi nie zacie­

mniać. T raktow anie więc chemicznej stro ­ ny przedm iotu je s t tu zupełnie teoretyczne, ja k to z góry ju ż zastrzegliśm y wyraźnie.

Teoretyczność w traktow aniu w ynika ju ż z tej choćby tylko okoliczności, że przecież w czasie zjaw isk zachodzi ciągła chemiczna zm iana ośrodka i w rzeczywistości od pier­

wszej chwili ro zk ładu m ateryjał sam przez się nie je s t ju ż i być nie może czystym.

Jeśli bowiem z początku była w ośrodku m atery ja ta k a lub inna, to zaraz obok niej wy­

stępować poczynają pro du kty, nowe z wiązki, a tych nagrom adza się coraz więcej, gdy ilość m ateryi pierw otnej się w yczerpuje.

W a ru n k i powyższe stają się więc dla każde­

go grzyb ka rozkładającego coraz to innem i i względnie do potrzeby jego coraz to gor- szemi; nax-eszcie, ośrodek je s t do tego sto­

pnia niepom yślny, że grzybek w nim za­

miera, a w tedy rozw ijają się inne grzybki, dla których nowowytworzone w arunki są Avłaśnie pomyślnemi. W każdem więc „ży- ciu“ rozkładaj ącem, z n atu ry rzeczy istn ie­

ją czynniki bliższej lub dalszej śmierci; nad najbujniejszym wzrostem ciąży straszno

685

W SZECHŚW IAT.

(14)

686 W SZE CH ŚW IAT.

N r 43.

a nieodzow ne w naturze: m em ento mori!

a je ś li groźba ta nie dotyczy jeszcze danego np. pokolenia, to wisi i nad przyszłem i cią­

ży pokoleniam i. N ajniższe istoty są wsze­

lako bardzo w ytrzym ałe i ja k k o lw ie k roz­

pleniają, się p rzy gorszych w aru n k ach po- w olniej, lub ograniczają się na w y tw arza­

niu zarodników , a w innych jeszcze w ypad­

kach zawieszają, życiowe czynności, ja k g d y - by na lepsze oczekując w a ru n k i (por. §§ 55, 57, 85 i inne), to je d n a k w znacznym sto­

p n iu opierać się m ogą w pływ om n iekorzy­

stnym . T ak np. 14% alkoholu w p łynie zabija dopiero g rzybki drożdżowe, a M icro­

coccus ureae w ytrzym uje praw ie takiż sam (13% ) pro cen t w ęglanu am onu, choć płyn ten je st w tedy tak dalece alkalicznym i g ry ­ zącym, że na skórze sp raw ia nam podrażnie­

nie i zabija wszelkie kom órki roślinne.

P om iędzy p roduktam i pobocznem i ro z­

kładów w ogólności w ym ienić należy wszel-

j

kie kw asy tłuszczowego szeregu, p o w stają­

ce obok kwasów właściwych, dalej alk o h o ­ le, kw asy i am idokw asy szeregu arom atycz­

nego, a wreszcie ciekawe alkaloidy trujące, zw ane „ptom ainam i“ '), ja k ie w y tw arzane byw ają pod działaniem żyjątek gnilnych p rzy psuciu się ciała zw ierzęcego (w tru ­ pach), a które i p rzy życiu niekiedy (w mo­

czu np.) w m inim alnych ilościach pow sta­

w ać—ja k się zdaje— mogą.

W reszcie, je śli p ro d u k ty ro z k ła d u „ter- mochem icznego“ m usim y odróżniać od pro­

duktów „przem iany pokarm ów 41, to obok tych dw u kategoryj należy nam jeszcze dać miejsce trzeciej kategoryi tw orzących się rozm aitych zw iązków, a m ianowicie takim znów w ytw orom , k tó re są w ynikiem czysto

„chem icznego

11

oddziaływ ania pow stają­

cych p rzy rozkładzie ciał chem icznych na inne, w ośrodku się zn ajdujące połączenia.

J u ż w odsyłaczu przy § 95, zaznaczyliśm y, że w ydzielanie się azotu p rz y utleniających rozkładach w yjaśnionem być może ja k o roz­

k ład chem iczny m ateryi am idowej lub amo­

nowej przez pow stający kw as azotaw y; da­

lej p rz y siarce zauw ażyliśm y, że siarkow o­

d ór tw o rzy się tam , gdzie pow staje wodór, a gdzie obecną je s t siarka, będąca składow ą

*) Por. W szechświat T. III str. 53.

częścią białka. W tym ostatnim w zględzie pouczaj ącem je st doświadczenie M iquela, k tó ry przy hodow li ciekawego wielce orga­

nizm u bakteryjnego, niedostatecznie wsze­

lako zdeterm inowanego, otrzym yw ał zw y­

czajne p ro d u k ty psucia się i ferm entacyi masłowej, w szczególności zaś wodór, jeśli w ośrodku nie było siarki: p rzy hodow li zaś wobec m ateryi białkowej lu b innej zawie­

rającej siarkę, pow staw ał w znacznej ilości siarkow odór. Dość było w prow adzić do roztw oru kaw ałek w ulkanizow anego k a u ­ czuku, aby wywołać połączenie się w odoru z siarką, dostarczoną w tej szczególnej po­

staci i aby obok bujnego w zrostu grzybka, k tó ry wśród kauczuku dogodniejsze niż w płynie sam ym znajduje w tedy siedlisko, otrzym ać znaczne wywiązywanie się siarko­

w odoru, pow stającego tu oczywiście z che­

micznej hidrogienizacyi siarki.

Zestaw ienie wszystkich, powyżej zaledw ie zlek ka dotkniętych, wpływ ów w łączną ca­

łość, w ykazuje, ja k zawiłem i trudn em do rozebrania na składow e czynniki je s t zjaw i­

sko życiowe, o parte na rozkładzie m ateryi i dekonstytucyją je j, jako skutek z konie­

czności za sobą pociągające. Nie dziw, że p rzy takiej kom plikacyi zjaw isk i p rzy nie­

pośledniej trudności ta k bijologicznego ja k i chem icznego badania, o zjaw iskach tych nie wiemy d o tąd w grubych zarysach więcej, niż to, co w niniejszym arty k u le mogliśmy czytelnikow i przedstaw ić.,

(Dok. nast.)

Towarzystwo Ogrodniczo.

(Dokończenie).

W dalszym ciągu p. W ałecki odczytał spraw ozda­

nie tegoż sam ego badacza o gliniankach za rogatką B elw ederską.

„P okłady odsłonięte w gliniankach B elw ederskich przedstaw iają k ilk a ciekaw ych szczegółów gieologi- cznych, na któ re dotychczas, o ile m i wiadom o, n ik t nie zw rócił uwagi. W iek zagadkow ych glin plastycz­

nych, z których sig cegłę w ypala, nie został d o ty ch ­ czas określonym , an i też stosunek glin ty c h do przy­

kryw ających je w arstw dyluw ijalnych. B rak szcząt­

ków organicznych w tej glinie, wreszcie lekceważe­

nie, z którem się u nas tra k to w ały dotychczas po­

k ład y now szych form acyj, tłum aczą nam, dlaczego gliny te, pom im o bardzo p ięk n y ch przekrojów i obfi-

Cytaty

Powiązane dokumenty

stkie własności m ateryi, z której się składa, zaczną się zmieniać, jedne prędzej drugie po­.. woi niej; straci niepowrotnie swe własności optyczne, zmieni formę

A dryanow skiego, wykazał osłabiające działanie św iatła na kiełkow anie ziarn i, zdaje się, iż fakt ten można połą­. czyć jeszcze z osłabiającem działaniem

dacz ten zresztą daw no już stosował fosforescencyg do badań widmowych; przekonał się on nadto, że ciała w ogóle fosforyzują, i fluoryzują, w sposób je

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

je się w rosszerzonym jajow odzie, pokryw a się odpo- wiedniem i błonam i, a g dy zarodek całkow icie się wykształci, w ydostaje się na zew nątrz m łoda, żywa

dzie gdzie tylko można zauważać, że brzegi są silnie zniszczone przez naw odnienia, tam zawnioskować można, że one przynajm niej nie znajdują się w stańie

Z resztą i to praw o liczb całkow ityoh tyczy się tylko pewnej oznaczonej postaci oiał brzm iących;. przy odm iennej postaci ty ch ciał związek między

J u ż od czasu Saussurea znany był fakt, że liście niektórych roślin, znajdujących się w atm osferze azotu lub wodoru, wydzielają także dw utlenek węgla