M 19. Warszawa, d. 10 Maja 1885 r. Tom IV.
TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.
PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."
W Warszawie:
Z przesyłką pocztową:
r o c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 r o c z n ie „ 10 p ó łr o c z n ie „ 5
P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s t k ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i za g ra n icą .
Komitet Redakcyjny stan ow ią: P . P . D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A le k sa n d r o w ic z b. d ziek a n U n iw ., m a g . K. D eik e, m a g . S. K r a m sz ty k , W ł. K w ie tn ie w sk i, B . R e jc h m a n ,
m a g . A . Ś ló sa r s k i i p ro f. A . W r z e śn io w sk i.
„W szech św ia t* 1 p r z y jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h tr e ść m a j a k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a ch : Z a 1 w ie r sz z w y k łe g o druku w sz p a lc ie alb o je g o m ie js c e p o b ie r a sig za p ie r w sz y ra z kop . 7 1/a,
za sz e ś ć n a stg p n y c h r a z y k op. 6, za d a lsze kop . 5.
^ . d r e s Z E B e d - a ł s c y i : P o d w a l e 2 S T r 2 .
i i i i i * ri o v
v t
t
r t t y *•
i *^ ^ ^ W
PODAŁ
BROMSŁAH REJCIIMAK.
P an Thoulet profesor w Nancy, we wstęp- nty lekcyi mineralogii opracował ten ude
rzający swą oryginalnością, temat, zawiera
jący prawdziwe contradictio in adjecto, zaró
wno według pospolitych poglądów ja k i do
tychczasowych określeń naukowych. Życie minerałów! Wszakże na pierwszej karcie każdej historyi naturalnej dowiadujemy się, że minerały nie żyją i zasadniczo różnią się od istot żyjących.
Widocznie jedn ak nie wszyscy uczeni na to się zgadzają i ta opozycyja przeciwko po
wszechnemu mniemaniu nie jest bynajmniej nową. Już w X V I wieku pisał Cardanus:
„Kamienie nietylko żyją, ale i chorują, sta
rzeją się i umieraj ą.“ Thoulet uważa to zda
nie za słuszne.
Oto rozumowanie, na którem się opiera:
Materyj a wieczna ma swój cykl wieczny.
Nieustanne zmiany, jakich doświadcza ruch, który się nigdy nie zatrzymuje, który j ą wiedzie od modyfikacyi do modyfikacyi, od przeobrażenia do przeobrażenia, bez je dnej chwili nieruchomości,1 —te ciągłe naro
dziny i skony, te ciągłe zmartwychwstania—
to życie. I człowiek i zwierzę i roślina i kamień ulegają temu ruchowi, niemogąc mu się nigdy oprzeć i są nieustannie wcią
gane w wir, którego początek i koniec giną wśród mgły nieskończoności. Niema żadnej różnicy pomiędzy minerałem, rośliną i zwie
rzęciem: życie istoty nieorganizowanój jest identycznem z życiem istoty organizowanej.
W chwili, którą nazywamy urodzeniem, to znaczy, w początku jednego z okresów przeobrażeń, widzimy co godzinę, co minutę, co sekundę •— formowanie się istoty żyj ącej:
atomy szukają się nawzajem i grupują obok siebie, cząsteczki wiążą się z sobą. To samo dzieje się u minerałów co u istot uorganizo- wanych. Cóż w tym razie znaczy mniejsza lub większa komplikacyj a? Praw o w jednym czy drugim razie jest zawsze jednem i tem samem i materyj a jest mu posłuszną. Oso
bnik pozostaje ze swoim składem chemi- j cznym, swym wyglądem, swą formą, typem
| krystalograficznym i nawet swą zmienno
2 9 0 • w s z e c h ś w i a t . N r 1 9 .
ścią, z objawami nieruchomemi w pewnych oznaczonych warunkach. Niech jeden z tych warunków zmieni się, a równowaga zmieni się natychmiast: je s t ona zawsze niestałą, ale ni
gdy nie znika. Podobnie ja k istota organizo
wana jest czulona otaczające ją w arunki, tak też i nieorganizowana ulega wpływowi oto
czenia. W praw dzie istota organizowana jest czulszą, delikatniejszą i odczuwa bardzo gwałtownie i głęboko modyfikacyje wywo
ływane przez zmiany bardzo małe, w aha
jące się w bardzo niewielkich granicach.
Jest ona pod pewnym względem podobna do wagi, o środku ciężkości umieszczonym wysoko, która przechyla się pod wpływem bardzo małego ciężarka. Przeciwnie, isto
ta nieorganiczna jest mnićj czuła i mniój gwałtownie ulega przeobrażeniom: jej siły wewnętrzne są daleko potężniejsze, dlatego właśnie, że są prostsze, lepiej się opierają i leniwiej ulegają pobudkom zewnętrznym.
Jednakże i ona zmuszona jest poddawać się owemu koncertowi sił, w których sama jest tylko nieskończenie słabą nutą, ale działa też nań ze swej strony, zgodnie z powsze- clinem prawem równości akeyi i reakcyi.
Weźmy jakikolw iek m inerał i ogrzewaj
my go stopniowo. Od pierwszej zaraz chwi
li elastyczność jego w rozmaitych kierun
kach zacznie się zmieniać. Jedna oś elipsy przedstawiającej elastyczność wydłuży się, druga się skróci i wreszcie kryształ dwuo
siowy stanie się jednoosiowym, aby potem znów się stać dwuosiowym, ale z charakte
rem odmiennym. Usuńmy ciepło i dopro
wadźmy kryształ do tem peratury pierwo
tnej, zobaczymy, że kryształ dokona tak sa
mo, tylko w kierunku odwrotnym, zmian, którym tdegł poprzednio. Przez szereg zmian stopniowych, nieujętych, przechodzi z dwuosiowego w jednoosiowy i wreszcie w dwuosiowy, taki jakim był przed ogrzewa
niem. Ogrzejmy go znowu ale silniej: wszy
stkie własności m ateryi, z której się składa, zaczną się zmieniać, jedne prędzej drugie po
woi niej; straci niepowrotnie swe własności optyczne, zmieni formę krystaliczną, elasty
czność mechaniczną, twardość, własności elektryczne, a nawet barwę. Ogrzejm y go jeszcze silniej. Cząsteczki zaczną się w pe
wnych kierunkach oddalać a w innych zbli
żać, nagłe, zależnie od składu chemicznego,
typu krystalicznego, ciśnienia, następuje przekroczenie pewnej granicy: ciało stałe stopiwszy się, stało się płynem. Ogrzewaj
my jeszcze dalej, a zobaczymy nowe zjaw i
ska ulotnienia się i rosprzężenia (dysocyja
cyi), stanowiącego drugą granicę, poza któ
rą atom odosabnia się, uwalnia od praw che
micznych i ulega tylko jakim ś nieznanym prawom, których określenie należy ju ż do fizyki i mechaniki.
Czyż dysocyjacyja m inerału nie je st jego śmiercią? W szelka ostra i nagła granica jest śmiercią, a wszelka śmierć jest poprze
dniczką zmartwychwstania. Jestto punkt na okręgu koła, które nie posiada ani począt
ku ani końca.
J a k dziecię, które w chwili pierwszego otwarcia oczu i wydania pierwszego głosu zaczyna już umierać, tak samo i m inerał za
ledwie utworzony zaczyna również umierać.
Felspat stanowiący w znacznej części grunt, po którym chodzimy, pod wpływem powie
trza i wody, suszy dnia i rosy nocnej, upa
łów letnich i mrozów zimowych, wogóle rozmaitych czynników mechanicznych i che
micznych, roskłada się na swe pierwiastki przez szereg zmian prawic niedostrzegal
nych: odłamki jego rospadają się, a gdy sta
ną się pyłem—krzemionka, glinka, żelazo, wapno, magnezyja, potaż, soda, które go składają, odbywają coraz dalsze przemiany i stają się gliną: żelazo utlenia się, krzemion
ka wydziela się, rospuszcza w wodzie de
szczów i odpływa z nią. Każdy następnie pierwiastek wchodzi w nowy związek i już- to staje się kamieniem, ju ż rośliną, ju ż czło
wiekiem. Gdzież tu ściśle naznaczyć grani
cę urodzenia i śmierci? W idzimy tu tylko dwa okresy.
Niegdyś naturaliści byli skłonniejsi do twierdzenia aniżeli dzisiaj. Zaufanie w so
bie jest właściwością młodzieży; dojrzałość uczy wątpienia, które jest początkiem mą
drości, o ile naturalnie nie pozostaje ja ło wym sceptycyzmem, lecz przeciwnie pobudza do szukania praw dy z tem większym zapałem, im w ciemniejszą mgłę ona ucieka. Dawniej rosciągano pomiędzy światem zwierzęcym a roślinnym granicę, która właściwie nie istnieje. Podobnież im głębiej badamy mi
nerały, tem lepiej widzimy, że różnica pomię
dzy istotami organizowanemi a nieorganizo-
N r 10. W SZECHŚW IAT. 2 0 1
wanemi znika, a podobieństwo rośnie. Czło
wiek rodzi się z matki i ojca; zwierzę niższe wskutek rozdwojenia się lub pączkowania wydającego komórkę młodszą podobną do komórki macierzystej; roślina wreszcie rodzi się również z rośliny podobnej. Ta zupełna tożsamość pomiędzy rodzicem a dzieckiem oddziela wyraźnie świat roślinny i zwierzę
cy od mineralnego, a jednakże, uczony od
krywa nagle fakt, że pomiędzy minerałami napotykamy zjawiska tegoż rodzaju.
P. Gernez przygotowuje rostwór przesy
cony, zawierający jednocześnie boraks okta- edryczny z pięcioma cząsteczkami wody krystalizacyi, oraz boraks rombowy z dzie
sięcioma cząsteczkami wody. Oba ciała, z wyjątkiem stosunku wody, mają jeden i ten sam skład chemiczny. Rostwór ten, przy zachowaniu właściwych ostrożności, pozostaje zupełnie przezroczystym i można weń -wrzucać okruchy wszelkich substancyj, niewywołując żadnych szczególnych zja
wisk. Ale gdy wrzucimy do płynu nadzwy
czaj mały kryształek boraksu oktaedryczne- go, tem peratura płynu podniesie się i po kil
ku chwilach cały boraks oktaedryczny, zawar
ty w płynie, przyjmie postać krystaliczną, wykrystalizuje. Tymczasem boraks rombo
wy pozostanie w rostworze i dla skrystali
zowania potrzeba go zetknąć z kryształem rombowym. Doświadczenie to można po
wtórzyć, używając, ja k to uczynił Pasteur, kryształów kwasu gronowego prawego i kry
ształów kwasu gronowego lewego (jedne i drugie są pod względem chemicznym tylko kwasem winnym), albo też biorąc prawy i lewy m rówkan strontu. W idzimy tedy m inerał tworzący się ze swego rodzica; jest on identyczny ze swym rodzicem i symetry- ja jego jest identyczna w różnych okoliczno
ściach. Co więcej, kryształ zupełnie ufor
mowany, zdaje się niekiedy domyślać, że istnieje ideał, symetryja doskonała, t. j . eli
psa systemu sześciennego będąca kołem, dąży więc do niej, zbliża się, a jeśli nie mo
że jej osiągnąć, oszukuje, odgrywa komedy- ją , przebiera się, podobnie ja k to czynią ludzie, chcący odgrywać rolę osób, któremi nie są. Jednakże ani kryształ, ani człowiek nie przyjm ą nigdy postaci stopnia niższego.
Każdy stara okazać się czemś większem, niż jest w istocie, czem lepszem, a rzadko chce się
komuś niżej zestąpić: felspat potasowy trój- skośnoosiowy przebiera się za jednoosiowy, chabazyt trójskośnoosiowy za chabazyt j e dnoosiowy, apofillitj ednoskośnoosio wy przyj • muje postać kwadratową (tetragonalną), leucyt j ednoskośnoosio wy—wygląd sześcien
ny, perowskit rombiczny—kształt sześcienny, podobnież analcym i senarmontyt udają sy- m etryją regularną. Dla osiągnięcia swego celu kryształ stowarzysza się z innemi kry
ształami tegoż gatunku, grupują się razem, a ponieważ nie mogą zmienić swych kątów, tłoczą się jeden na drugi, ściskają się; jeżeli pozostały puste przestwory, to zostaną one zapełnione z największym wysiłkiem, a jeśli się to okaże niepodobieństwem, pozostaną pustemi—i małe kryształy dokonawszy swe
go, cieszą się sławą uzurpowaną, nieczując niepokoju, czy nabawią mineraloga trudno
ści czy nie.
P rzy swym składzie i sztywności swych środków wagi i cyfr, nauka ma często w za
nadrzu nieoczekiwane dla uczonego niespo
dzianki, które go niekiedy prowadzą do roz
myślań, nacechowanych dziwną wielkością.
Azot w stanie wolnym stanowi więcej niż
| trzy czwarte objętości atmosfery; jest on na- pozór typem bezwładności. Obecność jego w powietrzu zdaje się grać tylko rolę środ
ka osłabiającego zbyt pobudzającą czynność tlenu na nasze organy. D la zmuszenia go do Avejścia w połączenie, trzeba przywołać najenergiczniej szych sił, a spomiędzy takich sil naturalnych, jedna tylko elektryczność, : piorun, zdolny do wywołania jego związku
z innem ciałem. Gdy raz nastąpi połączenie,
| gaz teń może być poddany tysiącom kombi- nacyj, lecz bez względu na sposób ugrupo
wania, z biernego, jakim był pierwotnie, staje się czynnym i wchodzi w budowę wszy
stkich zwierząt i roślin. Bez chmur burzli
wych nie istniałaby żadna istota uorganizo- wana; początek każdego stworzenia jest w uderzeniu pioruna.
Podobne przykłady okazują, że i nauka i imaginacyja mają dla siebie szerokie pole w głębokiem badaniu zjawisk, dziejących się w świecie minerałów. Zaczynamy od mierzenia, ważenia, zasadnej analizy, osiąga
my stąd jednę cyfrę, drugą, trzecią,—nastę
pnie nagle znika pozorna suchości pojawiają
się obszerne horyzonty, szerokie uogólnienia,
W SZECHŚW IAT. N r 19.
piękne majestatyczną, prostotą prawdy, spo
czywającej na trw ałych podstawach doświad
czenia. Nie zmniejszajmy roli wyobraźni w badaniach naukowych; nie przeszkadza ona świadomości, a daje uczonemu odwagę znoszenia trudów codziennych; ona jest jego nadzieją w chwili przedsiębrania pracy, je go przewodnikiem podczas działania i na
grodą po ukończeniu badania.
Ileżto jest uroku w odkrywaniu tak li
cznych analogij pomiędzy istotami najwyż- szemi i temi, które zdawały się zajmować najniższy szczebel na skali doskonałości!
Pod wpływem czynników, które mamy w rę
ku, cząsteczki grupują się według praw sta
łych i m ateryja wydaje się beskształtną (amorficzną), ale ju ż jednorodną (homogie- niczną) i obdarzoną indywidualnością. Na
stępuje porządek i, według świetnego poró
wnania Czermaka — cząsteczki układają się ja k liczny oddział żołnierzy zupełnie podo
bnych do siebie i rozsianych po polu ćwi
czeń. Porządek powiększa się, żołnierze tworzą szeregi, cząsteczki oryjentują w sto
sunku jedne do drugich—widzimy szkielety krystaliczne; następnie kryształ okazuje się w całej swój doskonałości, ze wszystkiemi swemi właściwościami i rośnie, nieprzestając być ciągle podobnym do siebie samego. A ni chemik silny swą metodą, tak czułą, ani fi
zyk uzbrojony swemi precyzyjnemi apara
tami, mikroskopem, polaryskopem, nie mogą tu odkryć najmniejszego błędu, najsłabsze
go śladu niejednorodności. Dziecko tedy urosło i stało się człowiekiem, to jest wiek męski osobnika mineralnego. Następnie pod wpływem zewnętrznym, mechanicznym, albo innym jakim , kryształ, który napotkał prze
szkodę, staje się nieregularnym ; na niektó
rych jego kątach występują nowe ścianki, podczas gdy na innych punktach ścianki zmniejszają się i powoli znikają. Gdy prze
szkoda zostanie usuniętą, rany zabliźniają się i kryształ będzie się w dalszym ciągu normalnie rozwijał. Niestety, jakieś nagłe działanie, np. słońca zbyt palącego albo po
ry zbyt wilgotnej, sprawia, że w krysztale powstaje pęknięcie: jestto początek choroby kryształu, od miejsca skaleczonego rospo- czyna się utlenienie, przyłączenie łub odłą
czenie wody. M inerał pierw otny psuje się, choroba się zaostrza i wreszcie po pewnym
czasie ostatnia cząsteczka zmienia swą natu
rę. M inerał wtedy ju ż um arł, tak samo ja k um iera człowiek.
I w samej rzeczy, podobnie jak ciało na
sze w grobie nie zostaje unicestwione, lecz rospada się na pierwiastki chemiczne, które pod nowemi postaciami wpadaj ą znów w wiel
ki potok życia, minerał zginąć nie może, al
bowiem atomy, które go składają są nie
zmienne, istniały, istnieją i będą wiecznie istnieć, zawsze młode, zawsze też same, wchodzą bez ustanku w nowe połączenia, tworząc cykl podobny do starożytnego sym
bolu węża kąsającego własny ogon. Dzień kwitnący staje się zmierzchem, a noc po
przedniczką jest no w ej ju trzenki; grani
ce zacierają się, kamień, kwiat, zwierzę mię- szają się z sobą, zlewają się nawzajem i nie
można się domyślić gdzie się zaczyna i gdzie kończy u istot ruch, czucie i myśl. Nie jest to ju ż łańcuch, jestto pewien rodzaj sieci, której oka wiążą się nawzajem tysiącznemi sposobami, gdzie wszystko jest bliskiem wszystkiego i wszystko dalekiem od wszy
stkiego, a wobec tego, dusza badacza, uczo
nego, w chwili gdy jej się zdaje, że już chwy
ta rozwiązanie zagadnienia, które ją upaja, poczuwa tylko własną niemoc i zawisnąwszy na brzegu przepaści doświadcza tylko jedne
go uczucia, uczucia podziwu i palącego pra
gnienia coraz dalszego poznawania, coraz głębszej wiedzy.
P raw a świata mineralnego stosują się w zupełności do praw świata uorganizowa- nego. Praw da, że roślina ulega innym pra
wom, stosującym się także do zwierząt, a zwierzę wreszcie oprócz praw wspólnych z niższemi od siebie istotami, posiada jeszcze praw a specyjalne, własne. W skutek dodat
ków stopniowych i nieujętych, komplikacy-
| j a coraz bardziej wzrasta, a ponieważ wie
dza ludzka niepowinna postępować inaczej ja k od rzeczy prostej do złożonej, więc ba
danie ciał nieorganicznych i praw, którym ulegają, powinno poprzedzać studyja nad J ciałami organizowanemi.
Tyle prof. Thoulet. Z pewnością, po obznajmieniu się z treścią jego artykułu, czytelnik nie będzie uważał tytułu za tak j paradoksalny, ja k mu się z początku wyda
wał. Bez wątpienia połączenie pojęcia „ży-
| cia“ z pojęciem minerału, napotka wielu
WSZECHŚW IAT. 2 9 3
przeciwników. I argumenty ich będą bardzo silne, jeśli za życie przyjmiemy to tylko, co ze zwykłego określenia wypada, tę grupę objawów, które są wyłączną własnością istot uorganizowanych. Ale wiemy ju ż dobrze z doświadczenia, ja k ą ma wartość podobne określenie. Niegdyś umiano przeciągać ostre granice pomiędzy roślinami a zwierzętami, pomiędzy kręgowemi a niekręgowemi, po
między gadami a ptakami i t. d. Dziś te granice upadły, bo znaleziono formy przej- | ściowe. Podobnież nietylko każda forma | ale i każde zjawisko nie jest izolowanem wśród morza zjawisk. Powstało ono z in
nych zjawisk i daje innym początek. I „ży
cie też nie może być odciętem od całego sze
regu zjawisk przyrody. Z pewnością istnie
ją stopnie niższe zjawiska życia... i ja k nieo
czekiwanie odkryto zwierzę ssące niosące jaja , lub gada z piórami ptasiemi, tak też może niezadługo nauka odkryje i minerał, którego własności będą szkopułem, rozbija
jącym wszelkie definicyje, które nam przed
stawią przejście do roślin i wykażą łączność życia ze zjawiskami, jakie widzimy w pań
stwie minerałów. Przeczenie podobnej mo
żliwości byłoby tylko upartem dążeniem do szczęśliwego okresu „ścisłych rozgraniczeń"
Długo może jeszcze czekać będziemy na mi
neralnego Archeopteryksa i dziobaka, na wy
kazanie tak bliskich analogij ja k w życiu ro
ślin i zwierząt, ale... „badanie jest wielkiem,
—mówi Thoulet w swój końco w ej apostro
fie do uczniów, — a praca jeszcze większą!*1
P O R Z E C Z E K O N G O
p r z e z
Dra Nadmorskiego.
V I.
P a ń stw o n ad k on gow e p o d łu g u c h w a ł konfe- ren cy i b erliń sk iej i je g o m ieszk ań cy.
Afrykę środkową od Sucfanu aż do kolo
nii przylądkowej na wschodniem wybrzeżu, a na zachodniem aż do 20° szer. południo
wej zamieszkuje wielki szczep murzyński Bantu. Nazwę tę wziął stąd, że we wszy
stkich narzeczach, na które ten szczep się ros- pada, wyraz „ntu“ oznacza człowieka, „ba“
nadaje temu wyrazowi znaczenie zbiorowe, tak, iż bantu oznacza ludność; murzyni ci uważają więc siebie za ludzi par excellence.
Nie ustępują im w tem sąsiedzi południowi, tak zwani koi-koin, bo i ten wyraz oznacza ludzi. Mimo różnych narzeczy, wszyscy bantu rozumieją się, a uczeni są skłonni li
czny ten szczep uważać za tubylczy w A fry
ce, podczas gdy inne bądź przybyły zze- wnątrz, bądź zmięszały się z bantu i w odrę
bne wyrobiły szczepy.
M urzyni bantu należą do najlepiej zbudo
wanych i rozwiniętych, czaszkę mają podłu
żną (są więc dolichocefalami), twarz szero
ką, wystającą szczękę górną, wargi ja k u wszystkich murzynów grube i mięsiste.
Ten szczep ze wszystkich najwięcej był po
szukiwanym przez handlarzy niewolników, on też głównie zaludnił gorące strefy Ame
ryki.
Aby dać ogólny pogląd na uzdolnienie i duchowe własności murzynów, przytoczę opis znanego nam ju ż podróżnika D ra Buch- nera, który tak mieszkańców nadkongowych charakteryzuje: „Co się tyczy naturalnej inteligiencyi, nie robi murzyn wrażenia, ja koby stał niżej od surowego i niewykształ
conego Europejczyka; przewyższa on go pe
wnie nawet egoistyczną przebiegłością, któ- rój nie hamują żadne skrupuły moralne. Nie jest wprawdzie i jem u obcym pewien in
stynkt moralny, jakieś uczucie tabu (wyraz tabu oznacza u malajów ducha najwyższe
go, murzyni mają na to wyrażenie ,,ksina“),
| które go powstrzymuje od złego, bo i on
j
znajduje się pod wpływem powszechnej mo
ralności. Jeżeli więc interes jego osobisty nakazuje mu czynić coś złego, wtedy ucieka się do sofistyki; gdy np. naczelnik ja k i ma zamiar złupić karawanę, nie uczyni tego { wprost, chociaż ma siłę odpowiednią, ale po-
| syła wieczorem kobiety swego haremu i na
kazuje im kokietować kupców; skoro ci są nieostrożni, wypadają z zasadzki żołnierze : naczelnika i uderzają z okrzykiem: zbro
dnia, zbrodnia! na karawanę, która w naj
lepszym razie drogo musi się okupić.“ (Ver-
i handlungen etc. str. 42—43).
_ 2 9 4
Tyle Buchner. Inni znawcy murzynów po
twierdzają to zdanie, zapewniają, jednakże zarazem, że murzyn ma dwojakie poczucie moralności, inne wobec swoich i inne -wobec obcych. Europejczycy i Arabowie od wie
ków uważali murzyna j ako anima vilis, któ- rdj w najgorszy sposób nadużywać można.
Ale historyja uczy, że człowieka nigdy bes- karnie uciemiężać niewolno. Jeżeli w k ra jach ucywilizowanych uciskano przez dłuż
szy czas jak ą klasę ludności, wyrobiły się w jćj łonie straszne przymioty liipokryzyi, podstępu, nienawiści do klas uciskających i dążność, aby wszelkieini środkami wydrzeć tym klasom ich własność m ateryjalną. Te własności, chociaż nie w taki wyrafinowany sposób, ja k u pognębionych w krajach ucy
wilizowanych, wyrobiły się i u murzynów, którzy mieli stosunki z obcokrajowcami;
szczepy w głębi A fryki są mniej zdemorali
zowane.
Działalność cywilizatorów powinna więc przedewszystkiem starać się o podniesienie uczciwości ogólnej u murzynów, ale zadanie to niełatwe, tak samo ja k w krajach ucywi
lizowanych, gdzie prawodawcy oddawna da
remnie silą się na pomysły, mające sparali
żować szkodliwy wpływ klas zdemoralizo
wanych. Jedynym środkiem do tego jest religija, ale i tu są wielkie trudności, bo murzyni bantu nie są bardzo religijni. M ają oni wprawdzie jakieś niejasne pojęcie o bó
stwie, które nazywają nsambi, ale to bóstwo, według ich mniemania, o murzynów się nie troszczy, ono tylko białym dało wyższe zdol
ności i bogactwa, więc też i murzyni bóstwem tem się nie zajmują. Zato wierzy murzyn w złe duchy, które na każdym kroku czy- chają na jego zgubę, im więc stawia fetysze i przynosi ofiary; dowodzi to ju ż słowo fe
tysz, które pochodzi z portugalskiego „feiti- co“, a oznacza czary czyli uroczenie.
Ponieważ murzyni nie czczą właściwego bóstwa, nie mają też wcale kapłanów; mają oni tylko pośredników pomiędzy sobą i zie
mi duchami, tak zwanych ganga, którzy nie są kapłanami, lecz czarownikami, oprócz te
go zajm ują się leczeniem chorób, ponieważ murzyn uważa, iż każda choroba zadaną mu jest przez złego ducha, lub człowieka, który
z takim duchem ma związki.
Język murzynów bantu rospada się, ja k
N r 19.
ju ż powiedzieliśmy, na liczne narzecza, brzmi on wogóle dosyć melodyjnie i ma du
żo, osobliwie na wybrzeżu, samogłosek;
w środku kontynentu jest bardziej szorstki, a narzecze lunda jest tak ostre, że prawie same ma tylko spółgłoski. Jest on dosyć rozwiniętym, bo posiada rzeczowniki, zaim
ki, przymiotniki, liczebniki, czasowniki, przy- imki, spójniki i wykrzykniki, a więc wszy
stkie części języków ucywilizowanych. Cha- rakterystycznem w tym języku jest to, że wszelkie zmiany wyrazów nie odbywają się zapomocą końcówek, lecz prefiksów, t. j , sy
lab przyłączonych do początku wyrazu. Tak łacińskie vi vi multi longi brzmi w j ęzyku ban
tu: mala mavulu maleba, a herbae multae lon- gae, po murzyńsku: iango iavulu ialeba; z te
go przykładu widoczne, że odmiana wyra
zów leży w prefiksach ma i ia. Tego rodza
j u odmiany mają zresztą i inne języki, ja k naprzykład semickie w niektórych przypad
kach.
M ieszkania murzynów nad Kongiem są proste, lecz stosunkowo dosyć wygodne i cie
płe. Zimne nocy wyrobiły widocznie po
trzebę takich mieszkań. Aby zbudować so
bie chatę, uplata murzyn z suchych łodyg rośliny Cypcrus papyrus cztery wysokie ścia
ny, długości 1 i pól do 2 metrów i przymo
cowuje je do czterech w ziemię wbitych słu
pów, na to nakłada się dach, którego forma odpowiada naszemu i mieszkanie gotowe.
Dach jest znacznie dłuższym, niż chata, tw o
rzy więc w jednym szczycie, gdzie prowa
dzą drzwi do chaty, rodzaj wystawy spoczy
wającej na słupach; pod tą wystawą, która ma więcćj przestrzeni, niż sama chata, spę
dza murzyn większą część dnia, podczas gdy chata głównie w nocy służy mu za schronie
nie. Około chaty rosną zwykle banany, pal
my oliwne, boababy, maniok, tak, iż wioska z takich chat złożona, przyjemny przedsta
wia widok. Naczelnicy posiadają dla siebie i dworu cały komplet domów tego rodzaju.
Czasem też można spotkać w środku wioski dom radny i świątynię, ale ostatnia miano
wicie, nie jest niezbędną częścią wioski afry
kańskiej, ponieważ murzyni, ja k poznaliśmy, mało mają religijności.
Wiadomo, że im więcej przyroda sama wydaje, tem leniwszym i mniej zdolnym jest szczep, który bez pracy korzysta z tej obfi-
W S Z B C H Ś W IA T .
N r 19. W SZECHŚWIAT. 295 tości. Na najniższym stopniu kultury stoją
papuanie zamieszkujący wyspy, na których rośnie nader pożywna i urodzajna palma sa
go. M urzyni nad Kongiem nie mogą wpra
wdzie obejść się zupełnie bez pracy, ale ich praca około roli nie jest długa i mozolna, po największej zresztą części załatwiają ją kobiety. Z tej przyczyny lenistwo i brak wszelkiej energii charakteryzuje mieszkań
ca nadkongowego. P rzy trochę większej pracy i staranności mogliby murzyni nad dolnym Kongiem utrzymać dużo bydła, któ- reby im lepsze dało pożywienie, niż maniok i sorgo, ale wolą kontentować się tą nę
dzną strawą, niż pracować. Mięso je s t więc na stole m urzyna bardzo rzadkie, bo przy lichej broni i polowanie nie daje wielkiej zdobyczy. U szczepów A fryki środkowej jest największym przysmakiem mięso lu
dzkie. Ludożercy ci zjadają nawet wła
snych rodziców i krewnych, po części z ła
komstwa, po części, jeżeli ci dla starości lub choroby nie są w stanie sami starać się o po
żywienie i byliby dla młodszych ciężarem.
JBo poszanowanie dla starców i niedołężnych jest murzynowi obce. Szczepy nadbrzeżne, które nie jad ają mięsa ludzkiego, wydalają chorych i starców na odludne miejsca i zo
stawiają ich własnemu losowi; Wissmann znalazł u szczepu Tussilange wioski zamie
szkałe przez samych starców, których wła
sne dzieci wypędziły, aby ich dobytek sobie przywłaszczyć.
W końcu jeszcze kilka słów o urządze
niach państwowych. Pierw otnie było nad Kongiem kilka potężnych królestw: jedno państwo manikonga poznaliśmy z pierwsze
go artykułu. W krótce po odkryciu Konga przez Portugalczyków, powstały w Afryce środkowej zaburzenia podobne do gminoru- chów europejskich IV i V stulecia. Wywo
łane one zostały przez znany nam ju ż szczep szagga, albowazimba i zrobiły zupełny prze
wrót w'etnografii afrykańskiej. Pod ich na
ciskiem wyparci zostali dawni mieszkańcy południowej części porzecza kongowego, kafrzy, beczuani i basutho na południe, a królestwa nad dolnym Kongiem uległy zu
pełnemu rosprzeżeniu. Dziś niema w po- rzeczu kongowem, o ile ono znane, ani jedne
go potężnego królestwa, któreby opierało się na tradycyi historycznej, są tylko naczolni
cy mniejszych państewek, którzy, jeżeli szczę
ście sprzyja ich orężowi, podbijają coraz więcój wiosek sąsiednich, ale po ich śmierci nowoutworzone państwo rospada się na da
wne niezawisłe części. Najlepszy przykład widzimy na sławnym królu Mirambo, panu
jącym na wschód od jeziora Tanganjiki.
Z prostego poganiacza murzynów stał się on naczelnikiem szczepu, zapomocą którego zdo
był w końcu ogromne królestwo. To pań
stwo ju ż dziś pewnie nie istnieje, bo jeżeli wierzyć można pogłoskom dzienników, Mi- rambo um arł przed niedawnym czasem.
Ten stan anarchii państwowej nad Kon
giem jest największą zaporą dla postępu cy
wilizacyi, utrudnia on bowiem naprzód nie
zmiernie podróże karaw an, bo pojedyńcze szczepy w ciągłej są z sobą walce, a jeżeli karaw ana kupiecka stanie na granicy szcze
pów na stopie wojennej żyjących, żaden z nich nie pozwoli jej wkroczyć do kraju.
Następnie nieustanne walki wpływają na zdziczenie obyczajów i są prawdopodobnie
j
przyczyną szkaradnego ludożerstwa. P rzy takim stanie kultura miejscowa nie może się rozwinąć i wyrobić potrzeb, któreby kupcy europejscy w zamian za produkty krajowe zaspakajać mogli.
Po poglądzie na historyją odkryć nad Kongiem, na naturę kraju i jego mieszkań
ców, pozostaje nam jeszcze rospatrzyć się w ustawach, jakie porzeczu kongowemu na
dała konferencyja berlińska, bo chociaż one dotychczas istnieją tylko na papierze, staną się bezwątpienia główną podstawą przy
szłego rozwoju krajów nadkongowych.
Pierwszymi, którzy wylądowali nad dol
nym Kongiem byli Portugalczycy, oni też uważali całe wybrzeże dokoła ujść tej rzeki za.swoją własność, czego im przez długie wieki nikt nie zaprzeczał. Z początkiem bie
żącego stulecia powstało w tych okolicach dużo faktoryj holenderskich, angielskich i francuskich, ale wszystkie uznawały zwie
rzchnictwo portugalskie. Dopiero od cza
su, ja k Stanley zaczął z poręki Międzynaro
dowego Stowarzyszenia w Brukselli zakła
dać stacyje nad Kongiem, Towarzystwo to
zaczęło rościć sobie pretensyje do okolic,
które Stanley pierwszy zwiedził, a że nigdzie
nie było granic wytkniętych, powstał spór
pomiędzy Portugaliją i Towarzystwem Mię-
w s z e c h ś w i a t
. N r 19.
dzynarodowem. W krótce wystąpił jeszcze jeden pretendent do okolic nadkongowych, była nim Francyja. Widzieliśmy, że Brazza otworzył okolice pomiędzy Ogowem i K on
giem i pozakładał aż do tój rzeki szereg sta
cyj francuskich. Śród tego ogólnego współ
zawodnictwa, najlepiej skorzystać myślała Anglija, zawarła ona bowiem 26 Lutego 1884 roku trak tat z P ortugaliją, na mocy którego A nglija uznała zwierzchnictwo P o r
tugalii nad dolnym Kongiem aż do Noki, gdzie się kończy spławność dolnego Konga.
Towary angielskie miały mieć te same przy
wileje co i portugalskie, od innych będzie się opłacało cło w wysokości oznaczonój przez komisyją portugalsko-angielską, za te pieniądze zaprowadzi się lepszą kom unika- cyją i opłaci urzędników bespieczeństwa.
T rak tat ten nie przypadł do smaku innym mocarstwom. Osobliwie Stowarzyszenie Międzynarodowe zaprotestowało przeciw niemu, a wkrótce znalazło ono poparcie u Stanów Zjednoczonych A m eryki, które uznały posiadłości Towarzystwa nad K on
giem jako państwo niepodległe. Najskute
czniejszą jednakże pomoc znalazło Stowa
rzyszenie Międzynarodowe w kanclerzu nie
mieckim ks. B ism arku, niezadowolenie z traktatu portugalsko-angielskiego było bo
wiem dla tego dyplomaty pożądaną sposo
bnością, aby, obalając ten tra k ta t zapomocą reszty mocarstw, dokuczyć A nglii, z którą oddawna miał zatargi kolonijalne. D rugim jego celem było dla handlu niemieckiego otworzyć nad Kongiem zyskowny odbyt.
Aby konferencyi mocarstw, ja k ą chciał Bis- m ark zwołać z powodu Konga do Berlina, zapewnić powodzenie, wszedł on poprzednio w układy przedwstępne z Francyją. Będąc już pewnym głosu tój ryw alki Anglii, zwo
łał na 15 Listopada r. z. do Berlina przed
stawicieli następujących państw : Anglii, Francyi, Niemiec, A ustryi, Iiosyi, W łoch, Turcyi, Hiszpanii, Portugalii, Belgii, Holan- dyi, Danii, Szwecyi-Norwegii i Stanów Zje
dnoczonych Am eryki północnej, w którym też dniu konferencyja otwartą została.
Nie naszą rzeczą podawać dokładne sprawo
zdanie z obrad konferencyi. Byłoby to tem bardziej zbytecznem, że dzienniki swego czasu o każdem posiedzeniu referowały. P o krótce zestawię więc tylko praktyczne uchwa
ły przedstawicieli mocarstw, mające dla po- rzecza kongowego wielką doniosłość.
Niełatwem zadaniem konferencyi było po
godzenie Francyi i Portugalii z jednój strony, a Stowarzyszenia Międzynarodowego z d ru giej; po długich usiłowaniach dyplomacyi, pierwsza podała Francyja rękę do zgody, w której jćj posiadłości w następujący spo
sób zostały od krajów Stowarzyszenia od
graniczone: Francyja posiędzie wybrzeże od Sette-Caina aż do ujścia rzeczki Czyloango, która płynie kilka mil na południe od Czyn- czoczo (Tschintschotscho). W ażne tu są pomię
dzy innemi liczne faktoryje nad K uilu, wię
kszej rzeki na północ od Czynczoczo płynącej.
Od ujścia Czyloangaposunie się linij a granicz
na wododziałem tój rzeki i Konga, następnie wróci się do lewego brzegu Konga przy wo
dospadach N tom bo-M akata, którym brze
giem posunie się w wyż rzeki, pozostawia
ją c Francyi mianowicie porzecze odkrytej przezBrazzęLicony. P rzy ujściu rzeki Bom
by zwróci się linij a ku północy, jej dalszy bieg dopiero przyszłe zbadanie tych okolic będzie mogło oznaczyć. T ak więc Francyja ma wolne ręce nad średnim Kongiem i może wykonać plan Brazzy, kierując handel rze
ką Liconą, albo też od Bagnisk Stanleya wprost do Ogowa.
Dnia 14Lutego 1885r. podpisała wreszcie i P ortugalija u k ład , uzyskawszy prawie wszystkie te okolice, do których rościła so
bie prawo historyczne. Całe wybrzeże po lewej stronie Konga należeć będzie do P o r
tugalii, po prawej stronie pozostają temu państwu miasta Landana nad Czyloangiem, Malemba i K abinda z większemi enklawami.
Pomiędzy temi enklawami dostanie się 40 ki
lometrów wybrzeża w posiadanie Stowarzy
szenia z miastami Banana, Boma i Isangila.
Lewe wybrzeże portugalskie rosciąga się wszerz aż do wodospadów Yellala. P o rtu galczycy otrzymali na terytoryjum swojem około 90 faktoryj, podczas gdy Stowarzysze
nie Międzynarodowe dostało tylko czter
dzieści. W układzie z Portugaliją niema
żadnej wzmianki o kolei, która ma iść po le-
wój stronie Konga, a więc po terytoryjum
portugalskiem, ale przypuszczać należy, że
P ortugalija nie będzie budowie takiej kolei
stawiała trudności, zwłaszcza, że i ona z niój
wielkie będzie mogła mieć zyski.
298 W SZECHŚW IAT. N r 19.
W czasie obrad konferencyi, w iększa część państw europejskich u znała S tow arzyszenie M iędzynarodow e ja k o w ładzę niezależną, a chorągw i je j przyznała znaczenie m iędzy
narodowe. P o załatw ieniu tego w szystkie
go proklam ow ała wreszcie konferencyja berlińska dnia 23 L utego 1885 r. niepodle
głość państw a nadkongow ego, uznając j e za
razem za państw o n eu tra ln e i przyzn ając wyraźnie w szystkim narodom wolność h a n dlu w jeg o granicach.
P oznaliśm y te granice ju ż od stro n p osia
dłości francuskich i portugalskich. T am , gdzie się kończą kolonije portugalskie, ma granica państw a nadkongow ego iść około źródeł rzek pobocznych K o n g a aż do je z io ra Bangweolo, k tó re to jezio ro razem z T an - ganjiką, M uta-N zige i A lb ert-N y an są tw o
rzyć będzie w schodnią granicę. N a półno
cy m a granica trzym ać się w ododziałów rzek K onga, N ilu, C h ari (S zary) i B enue, k tó re jednakże dopiero zbadać będzie trzeba.
W tem rozgraniczeniu będzie państw o nadkongow e m iało około 33000 gieografi
cznych mil kw adratow ych i około 38 m ilijo
nów mieszkańców. L egalny m zw ierzchni
kiem tego najnow szego państw a na kuli ziemskiej je s t ]>rotektor Stow arzyszenia M ię
dzynarodow ego, L eopold, k ró l belgijski, on też n ada w krótce tem u państw u form y rz ą du. J a k ie one będą, dotychczas niezupełnie wiadom o, najw ięcej praw dopodobieństw a ma za sobą doniesienie dzienników , że bę
dzie ono z B elgiją pow iązane u n iją osobistą, tak, iż król belgijski będzie zarazem królem państw a nadkongow ego. G łów ny doradzca k ró la Leopolda, S tanley, p racu je obecnie w L ondynie n ad dziełem , w którem wyłoży swe zapatry w an ia co do przyszłego urządze
nia państw a nadkongow ego.- P o ukończe
niu tego dzieła u d a się S tanley praw dopo
dobnie w ch a rak terze naczelnego gubern a
to ra n ad K ongo, do pom ocy m a być mu p rzy d an y ch czterech g u bernatorów rezy
dujących* w B ananie, V ivi, L eopoldville i A equatorville.
podał Z n.
(Dokończenie).
B ardziej szczegółowe w niknięcie w skład hem atok rystaliny i je j stosunki chem i
czne do innych c iał, znajdujących się w norm alnym składzie żyjącego organizm u zwierzęcego, oprzem y n a pracy, k tó rą przed niedaw nym czasem ogłosił profesor M arceli N encki '). P rz y współudziale pani N. Sie- berow ćj, uczony ten w jed n em studyjum zam knął cały obszar wiadomości chemi
cznych o tój ciekawćj m ateryi, poddając k o n tro li doświadczalnej daw niejsze o niej podania.
H em ato k ry stalin a należy do najbardziej złożonych ciał, ja k ie znam y i wzór je j che
m iczny p rzedstaw ia najw iększą spomiędzy cząsteczek, w yrażanych wogóle przez wzory.
W rzeczy samej n a zasadzie prac H iifn era można w ystaw ić skład hem atokrystaliny z k rw i psiej przez wyrażenie:
Os36 H t
0 2 5N |0ł ł e S
30
1 8 9Nic dziwnego, że cząsteczka złożona z
2000 przeszło atomów, je st n ietrw ała. Pom iędzy p ro du ktam i je j rosk ład u je d e n szczególniej je s t ważny zarów no przez sk ład swój sto
sunkowo prosty, j a k i przez znaczenie, jak ie m a praw dopododnie w budow ie hem ato
krystalin y. J e s t to m ianowicie hem atyna, zw iązek, którego badanie przyniosło nie
m ałe dla chemii krw i korzyści, od czasu zw łaszcza, kiedy profesor uniw. Jag iello ń skiego Teichm ann spostrzegł (w 1853 r.), że daje ona z kwasem solnym ciało, C
J 2n
3 0N» Oj F e I I Cl, łatw o krystalizujące i prze
to odpowiednie do otrzym ania w stanie czy
stości chemicznej. Połączenie to nosi nazwę kryształów liem inowych i tw orzy się w edług przepisu prof. Teiclim anna p rzy ogrzew aniu k rw i z solą kuchenną i kwasem octowym.
K ry ształy hem inowe przy d ziałan iu alkalij trac ą chlorow odór a zyskują natom iast p ier-
') B erich te <1. Jeu t. chem iscłien Gesellachaft, t.
X V II str. 2267, t. X V III str. 392.
N r 19. w s z e c h ś w i a t . 299 w iastki w ody i d ają hem atynę. Z rozbiorów
prof. Nenckiego w ypada, że skład liem atyny w yraża się przez wzór:
C
3 2H
3 2N
4F e O*
Spom iędzy własności liem atyny na szcze
gólną uw agę zasługuje dążność je j do tw o
rzenia zw iązków z naj rozmaitszem i ciałami.
T ak, z chlorow odorem daje ona kryształki hem inowe, z alkoholem amilowym , którego w jed n y m szeregu doświadczeń użył prof.
Nencki ja k o środka rospuszczającego, łączy się także w sposób dość trw ały.— P . Nencki przypuszcza, że rozm aici uczeni mieli w rę ku różne podobne zw iązki liem atyny i d la
tego skład jej aż dotychczas nie był należy
cie znany. Co w ażniejsza jed n ak , prof. N.
uw aża nadto za rzecz możliwą, że i sama hem atokrystalina je s t także zw iązkiem he- m atyny z jakiem ś ciałem białko watem. R oz
maitość h em atokrystaliny różnego pochodze
nia, m ogłaby w tedy być łatw o objaśniona różnością ciał białkow atych i sposobów ich połączenia z hem atyną.
P o d wpływ em stężonego kw asu siarcza
nego hem atyna traci żelazo, lecz natom iast pochłania tlen i przechodzi w odkry tą przez prof. H oppe-S ey lera hem atoporfirynę. P . Nencki zbadał tę przem ianę, objaśnił j ą p ro ściej, aniżeli poprzednicy i dla hem atopor- firyny ustanow ił wzór:
0 32 I I 32 .Nj 0 5.
H em atoporfiryna pod wpływem w ydziela
jącego się w odoru (z chlorow odoru i cyny) przyjm uje do swego składu sześć atomów tego pierw iastk u i tw orzy sześciowodorohe- m atoporfirynę, k tó ra także pow staje w prost z kryształów Teichm anow skich pod działa
niem w odoru w edług rów nania:
c 32 H
3 0N
4O3 F e l i Cl
— { - 2H
2 0- ł - H C l - f H a=
= F e C l
2+ C
3 2I I
3 8N
40 5.
P rz y dalszych działaniach sześciowodoro- liem atoporfiryna została przeprow adzona w m ateryj ą, nadzwyczaj podobną do u ro bi- liny. O d tej ostatniej różni się hem atopor
firyna w rzeczy samej o dw a atom y wodoru i tyleż tlenu, że zaś urobilina składu C
3 2I I
1 0N
4O, je st je d n ą z m ateryj, k tóre w bliskich stosunkach zn a jd u ją się z barw nikam i żółci (m ianowicie z bilirubiną), przeto w fakcie tym znajdu je potw ierdzenie w ażny teore
tyczny domysł, że b ilirubina może pow sta
wać z barw ników k rw i i w żywym organiz
mie zw ierzęcym . B iliru b in a m a w zó r C3„
H 3S N
40 6, więc od liem atyny różni się 0 2H 20 a — F e i pow staw anie j ej w or
ganizm ie, z liem atyny bynajm niej nie w yda
je się prof. N. niemożliwem. Idzie on w tym punkcie jeszcze o k ro k je d e n dalej i tw ier
dzi, że i odw rotne przypuszczenie—że m ia
nowicie hem atyna w w arunkach fizyjologi- cznych pow staje z b ilirub iny — także mogło
by być poparte wieloma analogijam i. P o wstawanie liem atyny z b ilirub iny m ogłoby odbywać się podobnie, ja k np. glikogienu z dekstrozy albo karbam idu z w ęglanu amo
nu. P ra w d a , że dotychczas wszystkie te objaśnienia są oparte na przypuszczeniach 1 a n a lo g ija c h , a le p a m ię ta jm y , że w k w e s ty i p o w s ta w a n ia b a r w ią c y c h m a te r y j k r w i a ż do c h w ili o b ec n ej b r a k o w a ło p o d s ta w n a w e t d o p r z y p u s z c z e ń i a n a lo g ij . W n a u c e za ś d o ś w ia d c z a ln e j m o ż n o ść w y p ro w a d z e n ia p o g lą d u te o re ty c z n e g o o z n a c z a j u ż fa z ę b lis k ą d o k ła d n e g o p o z n a n ia d a n e j k w e s ty i, sz cz e
g ó ln ie j, k ie d y p o g lą d ta k i w y g ła s z a ró w n ic w y tr a w n y i p r z e z o r n y b a d a c z , j a k te n , z a k tó r e g o p r a c a m i id z ie m y W łaśnie w te j c h w ili.
H em atyna różni się w yraźnie od ciał biał
kow atych przez swoje zachowanie się wzglę
dem stopionego wodami potasu. G dy bo
wiem wszystkie rodzaje b iałka pod w pły
wem wspomnianego czynnika w ydają leucy- nę i tyrozynę, hem atyna opiera się nader w ytrw ale działaniu stopionego alkali i do
piero w bardzo wysokiej tem peraturze w y
dziela z niem am onijak. Ze znacznym nad miarem wodanu potasu ogrzana, daje ona masę węglistą, wydziela dość dużo pirolu i tw orzy m ałą ilość niezbadanego bliżćj błę
kitnego barw nika.—D ziałaniem w odoru mo
żna także doprow adzić hem atynę do stanu wielkiego uproszczenia je j cząsteczki. B a r
w a jej znika zupełnie p rzy długiem działa-
! niu cyny i kw asu solnego i pow stają pro
dukty lotne z mocnym zapachem p i r y d y n y . Jeżeli zwrócim y uw agę n a to, że he-
! m atyna w składzie swym posiada na znaczną liczbę atomów w ęgla stosunkowo niewiele wodoru, to występowanie p rzy jó j przem ia
nach związków w takim rodzaju ja k p iro l i pirydyna staje się ważną wskazówką. Są to bowiem ciała, o których wiemy, że budo
wa ich, podobnie ja k budowa zw iązków aro
300 W SZECHŚW IAT. N r 19.
m atycznych, w yraża się przez zam knięty łańcuch atom ów węgla, k tó re pom iędzy so
bą, spajają się w sposób bardziej zaw iły, ani
żeli w zw iązkach bogatych w w odór, to je s t ciałach tłuszczowych, w odanach w ęgla i cia
łach białkow atych. W pow yższych faktach m am y pierw sze prom yki św iatła, padające na nietykaną dotychczas kw estyj ą budow y chemicznej jed n eg o ze składników krw i.
Dalsze bad an ia skierow ał prof. N encki ku stanow czem u rozw iązaniu py tania, w ja k i sposób hem atyna je s t połączona z białkow a
tą m atery ją w hem atokrystalinie. T u jed n ak , w szeregu dośw iadczeń, k tó ry ch szczegółów pow tarzać nie będę, żeby nie rosszerzać zby
tecznie tego spraw ozdania, zd a rzy ł się nie
oczekiwany, a ciekaw y w ypadek. Oto he- m atokrystalina, pozostaw iona z m ocnym al
koholem w celu ścięcia m ateryj b iałkow a
tych, przeszła w masę k rystaliczną, której skład je s t tak iż sam, j a k hem atokrystaliny, ale własności zupełnie różne. C iało to, na
zw ane przez badacza parahem oglobiną, je s t zw iązkiem nierospuszczalnym w wodzie, trw ały m i przygotow ane być może w ilo
ściach znacznych i w sposób łatw y. Zapo
znanie się z niem odciągnęło chw ilow o uczo
nego od pierw otnego p lan u badań, a spra
w ozdania jeg o , w chw ili, kiedy to piszemy, są zam knięte uw agam i, które najw łaściw ićj będzie pow tórzyć w tem m iejscu w łasnem i jeg o słow am i '):
„P rz em ian a łatw o rospuszczalnej w wo
dzie h em atokry staliny w parahem oglobinę je s t zupełnie analogiczne z przejściem ros- puszczalnych ciał białkow atych w ich nie- rospuszczalne odm iany pod w pływ em cie
p ła lub dodania alkoholu do ich rostw orów w odnych. Z drugiej strony pi-zejście to, po
dobnie ja k dla aldeliidó w i zw iązków cyja
now ych, może być objaśnione tylko ja k o przestaw ienie się atom ów w cząsteczce. P rz e staw ienie takie może być tylko intram oleku- larnem , albo też zw iązanem z polim aryza- cyją częsteczek...
„L oew i B ok o rn y słusznie tw ierdzą, że żyjące protoplazm atyczne białko m usi mieć
budow ę aldehidow ą, a w ykazali oni, że ty l
ko takie białko posiada własność redukow a
nia amonij akalnego ro stw oru srebra. P o li- m eryzacyja hem atokrystaliny, w ydzielo
nej z czerw onych ciałek k rw i, p rzy niskiej tem p eraturze i bez przyczyn zew nętrznych je st dalszem potw ierdzeniem tego, że w bu
dowie cząsteczkowej żyjących protoplazm a- tycznych ciał białkow atych m uszą brać udział ruchliw e (labile) g ru p y atomów, po
dobnie ja k w aldehidach. W y kazałem ju ż daw niej, że najw ażniejsza spraw a życia zwierzęcego, a mianowicie utlenienie fizyjo- łogiczne, dokonyw a się za pośrednictw em ty ch ruchliw ych g ru p ald ehido w y ch...
Z p u n k tu w idzenia chemicznego zam ieranie tk an k i i zawieszanie je j funkcyj je s t prze
staw ieniem się atom ów w cząsteczce jój pro- toplazm y i przejście tej ostatniej w stan nie
ruchaw y (stabile).
„O d czasu wzorowych poszukiw ań Schii- tzenb erg era wiemy, że cząsteczka m artw ego białka, pod wpływem samej tylko h id rata - cyi, w całości przechodzi w krystaloidy o prostej budow ie cząsteczkowej, praw ie wszystkie sztucznie ju ż otrzym ane. A naliza ciał białkow atych przez prace Schiitzenber- gera je s t tym czasowo doprow adzona do koń
ca. Nie w ątpim y, że h id ratacy ja i utlenie
nie ciał białkow atych może dać nam jeszcze w iele now ych, przejściow ych produktów rospadnięcia, bardzo w ażnych dla kw estyi przem iany m ateryi w ciele zwierzęcem . A le praw dziw ego postępu n a drodze zbadania zjaw isk, obejm ow anych zw ykle przez wy
ra z ż y c ie , możemy oczekiwać tylko od w yjaśnienia sposobu, w ja k i te p ro d u k ty ros- padu są zw iązane w ruchliw e cząsteczki białk a takiego, ja k ie znajduje się w żyjących kom órkach. Trudności, ja k ie spotyka ten kieru nek badań w chemii ciał białkow atych, nie są niepokonane. M etody badania mno
żą się i doskonalą, a w ażną korzyścią tutaj je s t ta okoliczność, że w edług wszelkiego praw dopodobieństw a większa część ty eh ru chliw ych m ateryj białko w atych, p rzy tem pe
ra tu rz e około
0° odznacza się w zględną sta
łością/*
') B erichte d. deutsch. chem . Gesellschaft, zeszyt
z 9 M arca r. b., str. 398 i 399.
N r 19. w s z e c h ś w i a t . 301
S P R A W O Z D A N I E .
T. H. H u x le y . W stęp do nauk przyrodniczych.
Tłum aczenie z angielskiego Z. B. W arszaw a, 1884.
N iew ielka ta , bo ty lk o 103 stronice d ru k u obejm u
ją c a książeczka je st je d n ą z całej seryi w ydaw nictw a, podjętego w A nglii przez najznakom itszych uczo
nych (H uxley, Roscoe, Balfour S tew art) i m ającego na celu rospowszechnienie w jaknajszerszych kołach elem entarnych, lecz ścisłych i praw dziw ych pojęć o zasadniczych zjaw iskach i praw ach przyrody. P ra wdopodobnie nigdzie n ie da się bardziej słusznie za
stosować to zdanie, że o w artości książki nie mówi je j objętość, ja k w łaśnie do dzieła H uxleya, o którem mowa. Z w łaściw ą sobie jasnością i jgd rn o ścią w y
kładu, Huxley ro sp atru je w niej w szechstronnie w ła
sności w ody i przez odpow iedni ich opis i um iejętne zestaw ienie w yprow adza z nich wielce kunsztownie zasadnicze praw a m echaniki, fizyki i chem ii. Samo się przez się rozumie, że ta k i sposób trak to w an ia przedm iotu, aczkolwiek nie w ym aga od czytelnika żadnej specyjalnej znajom ości nauk przyrodniczych, jed n a k czyni koniecznem czytanie nadzwyczaj uwa
żne i potrzebuje, a b y czy ta jący m iał ju ż pew ną w prawę w rozum owanie i praw idłow e m yślenie. Nie je st to więc książka d la dzieci, lecz dla dojrzalszych, interesujących się św iatem zjaw isk osób. Nie o przed
staw ienie in teresu jący ch i ciekawych faktów — lecz 0 w ykład podstawow ych praw d nauki chodziło w niej autorowi.
Istotnie podziw iać należy ta le n t autora, k tó ry kwe- styje gdzieindziej wyłożone sucho, um ie w yłożyć zaj
m ująco i żywo—niepopadając pomimo to w g a d a tli
wość, k tó rą w ielu p isarzy okupuje jasność dowodzeń.
C hcąc w yjaśnić naukowe znaczenie um iejętnego b a dania wody, którego opis w ypełnia całą niem al książ
kę—au to r n a sam ym początku pośw ięca słów kilka ogólnym w iadom ościom z teo ry i poznania, mówi więc o przyrodzie i je j poznaw aniu, o przyczynach 1 sk u tk ach , o w łasnościach i w ładzach, o praw ie sta
łości p rzy ro d y —a w szystkie te ważne pojęcia w ykła
da jasn o i zawsze objaśnia przykładam i. Koniec książki poświęcony je s t bijologii.
Pokup, ja k i stanie się udziałem tej książki, będzie niew ątpliw ie m iarą zam iłow ania, ja k ie do badań przyrodniczych u nas istnieje, bo aczkolwiek pozba
wiona ponętnych i m alow niczych opisów, oraz prze
sadnych ryzykow nych porów nań, zaw iera ona je dnak w sobie najbardziej tru d n e do odkrycia p ra wdy z nauki o przyrodzie.
P rzekład je s t popraw ny i ścisły, choć dostrzegli
śmy, że nie je s t w całej książce uw zględnioną różni
ca, ja k a odpow iada w yrazom p ł y n i c ie c z . Naszeni zdaniem , n a str. 82, należało ta k samo ja k i na po
przednich, używać w yrazu c ie c z ( liq u id ) n a oznacze
nie wody, alkoholu i t. d., a w yraz p ł y n (fluid) po
zostawić n a określenie ogólne zarówno cieczy ja k i gazów.
J . J . D .
KBONfKA NAUKOWA.
— N o w e p r a c e p. K. O l s z e w s k i e g o n a d s k r a p l a n i e m g a z ó w .
W jed n y m z ostatnich num erów „Comptes rendus“
znajdujem y notę p. K. Olszewskiego, o skropleniu ga
zu błotnego (form enu) i tlen n ik u azotu, k tó rą tu w przekładzie podajem y:
„Gaz błotny (formen), skroplony pierw otnie przez p. C ailleteta, był przedm iotem ścisłych badań p.
W róblewskiego. Z anim poznałem jego notę, m iałem zam iar przeprow adzić dośw iadczenia, o - których wiadomość tu podaję. N ie zaniechałem swego p ro jek tu , dlatego, że gaz te n nie został d o tą d przepro
wadzony w stan stały i że gaz błotny, którym się p rzy doświadczeniach swych posługiwał p. W róblew
ski, nie był zupełnie czysty.
G a z b ł o t n y , otrzym yw any sposobem zw ykłym , przez ogrzew anie m ięszaniny octanu sodu, wodanu sodu i w odanu w apnia, zaw iera p arę acetonu oraz wodór. A ceton usunąć m ożna łatwo, przeprow adza
ją c gaz przez ru ry oziębione, zaw ierające p e rły szklane zwilgocone w odą, oddzielenie wszakże w o
doru przedstaw ia trudności daleko większe. W ła
ściwszą też może drogą do otrzym yw ania form enu je s t m etoda pp. G ladstonea iT rie b e a , polegająca na ros- kładzie m ięszaniny jo d k u m etylu z alkoholem , zapo-
j
mocą ogniw a cynkowo-miedzianego. Gaz błotny
j