• Nie Znaleziono Wyników

M 19. Warszawa, d. 10 Maja 1885 r. Tom IV.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M 19. Warszawa, d. 10 Maja 1885 r. Tom IV."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 19. Warszawa, d. 10 Maja 1885 r. Tom IV.

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „WSZECHŚWIATA."

W Warszawie:

Z przesyłką pocztową:

r o c z n ie rs. 8 k w a r ta ln ie „ 2 r o c z n ie „ 10 p ó łr o c z n ie „ 5

P r e n u m e r o w a ć m o ż n a w R e d a k c y i W sz e c h św ia ta i w e w s z y s t k ic h k s ię g a r n ia c h w k r a ju i za g ra n icą .

Komitet Redakcyjny stan ow ią: P . P . D r. T. C h a łu b iń sk i, J . A le k sa n d r o w ic z b. d ziek a n U n iw ., m a g . K. D eik e, m a g . S. K r a m sz ty k , W ł. K w ie tn ie w sk i, B . R e jc h m a n ,

m a g . A . Ś ló sa r s k i i p ro f. A . W r z e śn io w sk i.

„W szech św ia t* 1 p r z y jm u je o g ło sz e n ia , k tó r y c h tr e ść m a j a k ik o lw ie k z w ią z e k z n a u k ą n a n a stę p u ją c y c h w a ru n k a ch : Z a 1 w ie r sz z w y k łe g o druku w sz p a lc ie alb o je g o m ie js c e p o b ie r a sig za p ie r w sz y ra z kop . 7 1/a,

za sz e ś ć n a stg p n y c h r a z y k op. 6, za d a lsze kop . 5.

^ . d r e s Z E B e d - a ł s c y i : P o d w a l e 2 S T r 2 .

i i i i i * ri o v

v t

t

r t t y *

i *

^ ^ ^ W

PODAŁ

BROMSŁAH REJCIIMAK.

P an Thoulet profesor w Nancy, we wstęp- nty lekcyi mineralogii opracował ten ude­

rzający swą oryginalnością, temat, zawiera­

jący prawdziwe contradictio in adjecto, zaró­

wno według pospolitych poglądów ja k i do­

tychczasowych określeń naukowych. Życie minerałów! Wszakże na pierwszej karcie każdej historyi naturalnej dowiadujemy się, że minerały nie żyją i zasadniczo różnią się od istot żyjących.

Widocznie jedn ak nie wszyscy uczeni na to się zgadzają i ta opozycyja przeciwko po­

wszechnemu mniemaniu nie jest bynajmniej nową. Już w X V I wieku pisał Cardanus:

„Kamienie nietylko żyją, ale i chorują, sta­

rzeją się i umieraj ą.“ Thoulet uważa to zda­

nie za słuszne.

Oto rozumowanie, na którem się opiera:

Materyj a wieczna ma swój cykl wieczny.

Nieustanne zmiany, jakich doświadcza ruch, który się nigdy nie zatrzymuje, który j ą wiedzie od modyfikacyi do modyfikacyi, od przeobrażenia do przeobrażenia, bez je ­ dnej chwili nieruchomości,1 —te ciągłe naro­

dziny i skony, te ciągłe zmartwychwstania—

to życie. I człowiek i zwierzę i roślina i kamień ulegają temu ruchowi, niemogąc mu się nigdy oprzeć i są nieustannie wcią­

gane w wir, którego początek i koniec giną wśród mgły nieskończoności. Niema żadnej różnicy pomiędzy minerałem, rośliną i zwie­

rzęciem: życie istoty nieorganizowanój jest identycznem z życiem istoty organizowanej.

W chwili, którą nazywamy urodzeniem, to znaczy, w początku jednego z okresów przeobrażeń, widzimy co godzinę, co minutę, co sekundę •— formowanie się istoty żyj ącej:

atomy szukają się nawzajem i grupują obok siebie, cząsteczki wiążą się z sobą. To samo dzieje się u minerałów co u istot uorganizo- wanych. Cóż w tym razie znaczy mniejsza lub większa komplikacyj a? Praw o w jednym czy drugim razie jest zawsze jednem i tem samem i materyj a jest mu posłuszną. Oso­

bnik pozostaje ze swoim składem chemi- j cznym, swym wyglądem, swą formą, typem

| krystalograficznym i nawet swą zmienno­

(2)

2 9 0 • w s z e c h ś w i a t . N r 1 9 .

ścią, z objawami nieruchomemi w pewnych oznaczonych warunkach. Niech jeden z tych warunków zmieni się, a równowaga zmieni się natychmiast: je s t ona zawsze niestałą, ale ni­

gdy nie znika. Podobnie ja k istota organizo­

wana jest czulona otaczające ją w arunki, tak też i nieorganizowana ulega wpływowi oto­

czenia. W praw dzie istota organizowana jest czulszą, delikatniejszą i odczuwa bardzo gwałtownie i głęboko modyfikacyje wywo­

ływane przez zmiany bardzo małe, w aha­

jące się w bardzo niewielkich granicach.

Jest ona pod pewnym względem podobna do wagi, o środku ciężkości umieszczonym wysoko, która przechyla się pod wpływem bardzo małego ciężarka. Przeciwnie, isto­

ta nieorganiczna jest mnićj czuła i mniój gwałtownie ulega przeobrażeniom: jej siły wewnętrzne są daleko potężniejsze, dlatego właśnie, że są prostsze, lepiej się opierają i leniwiej ulegają pobudkom zewnętrznym.

Jednakże i ona zmuszona jest poddawać się owemu koncertowi sił, w których sama jest tylko nieskończenie słabą nutą, ale działa też nań ze swej strony, zgodnie z powsze- clinem prawem równości akeyi i reakcyi.

Weźmy jakikolw iek m inerał i ogrzewaj­

my go stopniowo. Od pierwszej zaraz chwi­

li elastyczność jego w rozmaitych kierun­

kach zacznie się zmieniać. Jedna oś elipsy przedstawiającej elastyczność wydłuży się, druga się skróci i wreszcie kryształ dwuo­

siowy stanie się jednoosiowym, aby potem znów się stać dwuosiowym, ale z charakte­

rem odmiennym. Usuńmy ciepło i dopro­

wadźmy kryształ do tem peratury pierwo­

tnej, zobaczymy, że kryształ dokona tak sa­

mo, tylko w kierunku odwrotnym, zmian, którym tdegł poprzednio. Przez szereg zmian stopniowych, nieujętych, przechodzi z dwuosiowego w jednoosiowy i wreszcie w dwuosiowy, taki jakim był przed ogrzewa­

niem. Ogrzejmy go znowu ale silniej: wszy­

stkie własności m ateryi, z której się składa, zaczną się zmieniać, jedne prędzej drugie po­

woi niej; straci niepowrotnie swe własności optyczne, zmieni formę krystaliczną, elasty­

czność mechaniczną, twardość, własności elektryczne, a nawet barwę. Ogrzejm y go jeszcze silniej. Cząsteczki zaczną się w pe­

wnych kierunkach oddalać a w innych zbli­

żać, nagłe, zależnie od składu chemicznego,

typu krystalicznego, ciśnienia, następuje przekroczenie pewnej granicy: ciało stałe stopiwszy się, stało się płynem. Ogrzewaj­

my jeszcze dalej, a zobaczymy nowe zjaw i­

ska ulotnienia się i rosprzężenia (dysocyja­

cyi), stanowiącego drugą granicę, poza któ­

rą atom odosabnia się, uwalnia od praw che­

micznych i ulega tylko jakim ś nieznanym prawom, których określenie należy ju ż do fizyki i mechaniki.

Czyż dysocyjacyja m inerału nie je st jego śmiercią? W szelka ostra i nagła granica jest śmiercią, a wszelka śmierć jest poprze­

dniczką zmartwychwstania. Jestto punkt na okręgu koła, które nie posiada ani począt­

ku ani końca.

J a k dziecię, które w chwili pierwszego otwarcia oczu i wydania pierwszego głosu zaczyna już umierać, tak samo i m inerał za­

ledwie utworzony zaczyna również umierać.

Felspat stanowiący w znacznej części grunt, po którym chodzimy, pod wpływem powie­

trza i wody, suszy dnia i rosy nocnej, upa­

łów letnich i mrozów zimowych, wogóle rozmaitych czynników mechanicznych i che­

micznych, roskłada się na swe pierwiastki przez szereg zmian prawic niedostrzegal­

nych: odłamki jego rospadają się, a gdy sta­

ną się pyłem—krzemionka, glinka, żelazo, wapno, magnezyja, potaż, soda, które go składają, odbywają coraz dalsze przemiany i stają się gliną: żelazo utlenia się, krzemion­

ka wydziela się, rospuszcza w wodzie de­

szczów i odpływa z nią. Każdy następnie pierwiastek wchodzi w nowy związek i już- to staje się kamieniem, ju ż rośliną, ju ż czło­

wiekiem. Gdzież tu ściśle naznaczyć grani­

cę urodzenia i śmierci? W idzimy tu tylko dwa okresy.

Niegdyś naturaliści byli skłonniejsi do twierdzenia aniżeli dzisiaj. Zaufanie w so­

bie jest właściwością młodzieży; dojrzałość uczy wątpienia, które jest początkiem mą­

drości, o ile naturalnie nie pozostaje ja ło ­ wym sceptycyzmem, lecz przeciwnie pobudza do szukania praw dy z tem większym zapałem, im w ciemniejszą mgłę ona ucieka. Dawniej rosciągano pomiędzy światem zwierzęcym a roślinnym granicę, która właściwie nie istnieje. Podobnież im głębiej badamy mi­

nerały, tem lepiej widzimy, że różnica pomię­

dzy istotami organizowanemi a nieorganizo-

(3)

N r 10. W SZECHŚW IAT. 2 0 1

wanemi znika, a podobieństwo rośnie. Czło­

wiek rodzi się z matki i ojca; zwierzę niższe wskutek rozdwojenia się lub pączkowania wydającego komórkę młodszą podobną do komórki macierzystej; roślina wreszcie rodzi się również z rośliny podobnej. Ta zupełna tożsamość pomiędzy rodzicem a dzieckiem oddziela wyraźnie świat roślinny i zwierzę­

cy od mineralnego, a jednakże, uczony od­

krywa nagle fakt, że pomiędzy minerałami napotykamy zjawiska tegoż rodzaju.

P. Gernez przygotowuje rostwór przesy­

cony, zawierający jednocześnie boraks okta- edryczny z pięcioma cząsteczkami wody krystalizacyi, oraz boraks rombowy z dzie­

sięcioma cząsteczkami wody. Oba ciała, z wyjątkiem stosunku wody, mają jeden i ten sam skład chemiczny. Rostwór ten, przy zachowaniu właściwych ostrożności, pozostaje zupełnie przezroczystym i można weń -wrzucać okruchy wszelkich substancyj, niewywołując żadnych szczególnych zja­

wisk. Ale gdy wrzucimy do płynu nadzwy­

czaj mały kryształek boraksu oktaedryczne- go, tem peratura płynu podniesie się i po kil­

ku chwilach cały boraks oktaedryczny, zawar­

ty w płynie, przyjmie postać krystaliczną, wykrystalizuje. Tymczasem boraks rombo­

wy pozostanie w rostworze i dla skrystali­

zowania potrzeba go zetknąć z kryształem rombowym. Doświadczenie to można po­

wtórzyć, używając, ja k to uczynił Pasteur, kryształów kwasu gronowego prawego i kry­

ształów kwasu gronowego lewego (jedne i drugie są pod względem chemicznym tylko kwasem winnym), albo też biorąc prawy i lewy m rówkan strontu. W idzimy tedy m inerał tworzący się ze swego rodzica; jest on identyczny ze swym rodzicem i symetry- ja jego jest identyczna w różnych okoliczno­

ściach. Co więcej, kryształ zupełnie ufor­

mowany, zdaje się niekiedy domyślać, że istnieje ideał, symetryja doskonała, t. j . eli­

psa systemu sześciennego będąca kołem, dąży więc do niej, zbliża się, a jeśli nie mo­

że jej osiągnąć, oszukuje, odgrywa komedy- ją , przebiera się, podobnie ja k to czynią ludzie, chcący odgrywać rolę osób, któremi nie są. Jednakże ani kryształ, ani człowiek nie przyjm ą nigdy postaci stopnia niższego.

Każdy stara okazać się czemś większem, niż jest w istocie, czem lepszem, a rzadko chce się

komuś niżej zestąpić: felspat potasowy trój- skośnoosiowy przebiera się za jednoosiowy, chabazyt trójskośnoosiowy za chabazyt j e ­ dnoosiowy, apofillitj ednoskośnoosio wy przyj • muje postać kwadratową (tetragonalną), leucyt j ednoskośnoosio wy—wygląd sześcien­

ny, perowskit rombiczny—kształt sześcienny, podobnież analcym i senarmontyt udają sy- m etryją regularną. Dla osiągnięcia swego celu kryształ stowarzysza się z innemi kry­

ształami tegoż gatunku, grupują się razem, a ponieważ nie mogą zmienić swych kątów, tłoczą się jeden na drugi, ściskają się; jeżeli pozostały puste przestwory, to zostaną one zapełnione z największym wysiłkiem, a jeśli się to okaże niepodobieństwem, pozostaną pustemi—i małe kryształy dokonawszy swe­

go, cieszą się sławą uzurpowaną, nieczując niepokoju, czy nabawią mineraloga trudno­

ści czy nie.

P rzy swym składzie i sztywności swych środków wagi i cyfr, nauka ma często w za­

nadrzu nieoczekiwane dla uczonego niespo­

dzianki, które go niekiedy prowadzą do roz­

myślań, nacechowanych dziwną wielkością.

Azot w stanie wolnym stanowi więcej niż

| trzy czwarte objętości atmosfery; jest on na- pozór typem bezwładności. Obecność jego w powietrzu zdaje się grać tylko rolę środ­

ka osłabiającego zbyt pobudzającą czynność tlenu na nasze organy. D la zmuszenia go do Avejścia w połączenie, trzeba przywołać najenergiczniej szych sił, a spomiędzy takich sil naturalnych, jedna tylko elektryczność, : piorun, zdolny do wywołania jego związku

z innem ciałem. Gdy raz nastąpi połączenie,

| gaz teń może być poddany tysiącom kombi- nacyj, lecz bez względu na sposób ugrupo­

wania, z biernego, jakim był pierwotnie, staje się czynnym i wchodzi w budowę wszy­

stkich zwierząt i roślin. Bez chmur burzli­

wych nie istniałaby żadna istota uorganizo- wana; początek każdego stworzenia jest w uderzeniu pioruna.

Podobne przykłady okazują, że i nauka i imaginacyja mają dla siebie szerokie pole w głębokiem badaniu zjawisk, dziejących się w świecie minerałów. Zaczynamy od mierzenia, ważenia, zasadnej analizy, osiąga­

my stąd jednę cyfrę, drugą, trzecią,—nastę­

pnie nagle znika pozorna suchości pojawiają

się obszerne horyzonty, szerokie uogólnienia,

(4)

W SZECHŚW IAT. N r 19.

piękne majestatyczną, prostotą prawdy, spo­

czywającej na trw ałych podstawach doświad­

czenia. Nie zmniejszajmy roli wyobraźni w badaniach naukowych; nie przeszkadza ona świadomości, a daje uczonemu odwagę znoszenia trudów codziennych; ona jest jego nadzieją w chwili przedsiębrania pracy, je ­ go przewodnikiem podczas działania i na­

grodą po ukończeniu badania.

Ileżto jest uroku w odkrywaniu tak li­

cznych analogij pomiędzy istotami najwyż- szemi i temi, które zdawały się zajmować najniższy szczebel na skali doskonałości!

Pod wpływem czynników, które mamy w rę­

ku, cząsteczki grupują się według praw sta­

łych i m ateryja wydaje się beskształtną (amorficzną), ale ju ż jednorodną (homogie- niczną) i obdarzoną indywidualnością. Na­

stępuje porządek i, według świetnego poró­

wnania Czermaka — cząsteczki układają się ja k liczny oddział żołnierzy zupełnie podo­

bnych do siebie i rozsianych po polu ćwi­

czeń. Porządek powiększa się, żołnierze tworzą szeregi, cząsteczki oryjentują w sto­

sunku jedne do drugich—widzimy szkielety krystaliczne; następnie kryształ okazuje się w całej swój doskonałości, ze wszystkiemi swemi właściwościami i rośnie, nieprzestając być ciągle podobnym do siebie samego. A ni chemik silny swą metodą, tak czułą, ani fi­

zyk uzbrojony swemi precyzyjnemi apara­

tami, mikroskopem, polaryskopem, nie mogą tu odkryć najmniejszego błędu, najsłabsze­

go śladu niejednorodności. Dziecko tedy urosło i stało się człowiekiem, to jest wiek męski osobnika mineralnego. Następnie pod wpływem zewnętrznym, mechanicznym, albo innym jakim , kryształ, który napotkał prze­

szkodę, staje się nieregularnym ; na niektó­

rych jego kątach występują nowe ścianki, podczas gdy na innych punktach ścianki zmniejszają się i powoli znikają. Gdy prze­

szkoda zostanie usuniętą, rany zabliźniają się i kryształ będzie się w dalszym ciągu normalnie rozwijał. Niestety, jakieś nagłe działanie, np. słońca zbyt palącego albo po­

ry zbyt wilgotnej, sprawia, że w krysztale powstaje pęknięcie: jestto początek choroby kryształu, od miejsca skaleczonego rospo- czyna się utlenienie, przyłączenie łub odłą­

czenie wody. M inerał pierw otny psuje się, choroba się zaostrza i wreszcie po pewnym

czasie ostatnia cząsteczka zmienia swą natu­

rę. M inerał wtedy ju ż um arł, tak samo ja k um iera człowiek.

I w samej rzeczy, podobnie jak ciało na­

sze w grobie nie zostaje unicestwione, lecz rospada się na pierwiastki chemiczne, które pod nowemi postaciami wpadaj ą znów w wiel­

ki potok życia, minerał zginąć nie może, al­

bowiem atomy, które go składają są nie­

zmienne, istniały, istnieją i będą wiecznie istnieć, zawsze młode, zawsze też same, wchodzą bez ustanku w nowe połączenia, tworząc cykl podobny do starożytnego sym­

bolu węża kąsającego własny ogon. Dzień kwitnący staje się zmierzchem, a noc po­

przedniczką jest no w ej ju trzenki; grani­

ce zacierają się, kamień, kwiat, zwierzę mię- szają się z sobą, zlewają się nawzajem i nie­

można się domyślić gdzie się zaczyna i gdzie kończy u istot ruch, czucie i myśl. Nie jest to ju ż łańcuch, jestto pewien rodzaj sieci, której oka wiążą się nawzajem tysiącznemi sposobami, gdzie wszystko jest bliskiem wszystkiego i wszystko dalekiem od wszy­

stkiego, a wobec tego, dusza badacza, uczo­

nego, w chwili gdy jej się zdaje, że już chwy­

ta rozwiązanie zagadnienia, które ją upaja, poczuwa tylko własną niemoc i zawisnąwszy na brzegu przepaści doświadcza tylko jedne­

go uczucia, uczucia podziwu i palącego pra­

gnienia coraz dalszego poznawania, coraz głębszej wiedzy.

P raw a świata mineralnego stosują się w zupełności do praw świata uorganizowa- nego. Praw da, że roślina ulega innym pra­

wom, stosującym się także do zwierząt, a zwierzę wreszcie oprócz praw wspólnych z niższemi od siebie istotami, posiada jeszcze praw a specyjalne, własne. W skutek dodat­

ków stopniowych i nieujętych, komplikacy-

| j a coraz bardziej wzrasta, a ponieważ wie­

dza ludzka niepowinna postępować inaczej ja k od rzeczy prostej do złożonej, więc ba­

danie ciał nieorganicznych i praw, którym ulegają, powinno poprzedzać studyja nad J ciałami organizowanemi.

Tyle prof. Thoulet. Z pewnością, po obznajmieniu się z treścią jego artykułu, czytelnik nie będzie uważał tytułu za tak j paradoksalny, ja k mu się z początku wyda­

wał. Bez wątpienia połączenie pojęcia „ży-

| cia“ z pojęciem minerału, napotka wielu

(5)

WSZECHŚW IAT. 2 9 3

przeciwników. I argumenty ich będą bardzo silne, jeśli za życie przyjmiemy to tylko, co ze zwykłego określenia wypada, tę grupę objawów, które są wyłączną własnością istot uorganizowanych. Ale wiemy ju ż dobrze z doświadczenia, ja k ą ma wartość podobne określenie. Niegdyś umiano przeciągać ostre granice pomiędzy roślinami a zwierzętami, pomiędzy kręgowemi a niekręgowemi, po­

między gadami a ptakami i t. d. Dziś te granice upadły, bo znaleziono formy przej- | ściowe. Podobnież nietylko każda forma | ale i każde zjawisko nie jest izolowanem wśród morza zjawisk. Powstało ono z in­

nych zjawisk i daje innym początek. I „ży­

cie też nie może być odciętem od całego sze­

regu zjawisk przyrody. Z pewnością istnie­

ją stopnie niższe zjawiska życia... i ja k nieo­

czekiwanie odkryto zwierzę ssące niosące jaja , lub gada z piórami ptasiemi, tak też może niezadługo nauka odkryje i minerał, którego własności będą szkopułem, rozbija­

jącym wszelkie definicyje, które nam przed­

stawią przejście do roślin i wykażą łączność życia ze zjawiskami, jakie widzimy w pań­

stwie minerałów. Przeczenie podobnej mo­

żliwości byłoby tylko upartem dążeniem do szczęśliwego okresu „ścisłych rozgraniczeń"

Długo może jeszcze czekać będziemy na mi­

neralnego Archeopteryksa i dziobaka, na wy­

kazanie tak bliskich analogij ja k w życiu ro­

ślin i zwierząt, ale... „badanie jest wielkiem,

—mówi Thoulet w swój końco w ej apostro­

fie do uczniów, — a praca jeszcze większą!*1

P O R Z E C Z E K O N G O

p r z e z

Dra Nadmorskiego.

V I.

P a ń stw o n ad k on gow e p o d łu g u c h w a ł konfe- ren cy i b erliń sk iej i je g o m ieszk ań cy.

Afrykę środkową od Sucfanu aż do kolo­

nii przylądkowej na wschodniem wybrzeżu, a na zachodniem aż do 20° szer. południo­

wej zamieszkuje wielki szczep murzyński Bantu. Nazwę tę wziął stąd, że we wszy­

stkich narzeczach, na które ten szczep się ros- pada, wyraz „ntu“ oznacza człowieka, „ba“

nadaje temu wyrazowi znaczenie zbiorowe, tak, iż bantu oznacza ludność; murzyni ci uważają więc siebie za ludzi par excellence.

Nie ustępują im w tem sąsiedzi południowi, tak zwani koi-koin, bo i ten wyraz oznacza ludzi. Mimo różnych narzeczy, wszyscy bantu rozumieją się, a uczeni są skłonni li­

czny ten szczep uważać za tubylczy w A fry­

ce, podczas gdy inne bądź przybyły zze- wnątrz, bądź zmięszały się z bantu i w odrę­

bne wyrobiły szczepy.

M urzyni bantu należą do najlepiej zbudo­

wanych i rozwiniętych, czaszkę mają podłu­

żną (są więc dolichocefalami), twarz szero­

ką, wystającą szczękę górną, wargi ja k u wszystkich murzynów grube i mięsiste.

Ten szczep ze wszystkich najwięcej był po­

szukiwanym przez handlarzy niewolników, on też głównie zaludnił gorące strefy Ame­

ryki.

Aby dać ogólny pogląd na uzdolnienie i duchowe własności murzynów, przytoczę opis znanego nam ju ż podróżnika D ra Buch- nera, który tak mieszkańców nadkongowych charakteryzuje: „Co się tyczy naturalnej inteligiencyi, nie robi murzyn wrażenia, ja ­ koby stał niżej od surowego i niewykształ­

conego Europejczyka; przewyższa on go pe­

wnie nawet egoistyczną przebiegłością, któ- rój nie hamują żadne skrupuły moralne. Nie jest wprawdzie i jem u obcym pewien in­

stynkt moralny, jakieś uczucie tabu (wyraz tabu oznacza u malajów ducha najwyższe­

go, murzyni mają na to wyrażenie ,,ksina“),

| które go powstrzymuje od złego, bo i on

j

znajduje się pod wpływem powszechnej mo­

ralności. Jeżeli więc interes jego osobisty nakazuje mu czynić coś złego, wtedy ucieka się do sofistyki; gdy np. naczelnik ja k i ma zamiar złupić karawanę, nie uczyni tego { wprost, chociaż ma siłę odpowiednią, ale po-

| syła wieczorem kobiety swego haremu i na­

kazuje im kokietować kupców; skoro ci są nieostrożni, wypadają z zasadzki żołnierze : naczelnika i uderzają z okrzykiem: zbro­

dnia, zbrodnia! na karawanę, która w naj­

lepszym razie drogo musi się okupić.“ (Ver-

i handlungen etc. str. 42—43).

(6)

_ 2 9 4

Tyle Buchner. Inni znawcy murzynów po­

twierdzają to zdanie, zapewniają, jednakże zarazem, że murzyn ma dwojakie poczucie moralności, inne wobec swoich i inne -wobec obcych. Europejczycy i Arabowie od wie­

ków uważali murzyna j ako anima vilis, któ- rdj w najgorszy sposób nadużywać można.

Ale historyja uczy, że człowieka nigdy bes- karnie uciemiężać niewolno. Jeżeli w k ra ­ jach ucywilizowanych uciskano przez dłuż­

szy czas jak ą klasę ludności, wyrobiły się w jćj łonie straszne przymioty liipokryzyi, podstępu, nienawiści do klas uciskających i dążność, aby wszelkieini środkami wydrzeć tym klasom ich własność m ateryjalną. Te własności, chociaż nie w taki wyrafinowany sposób, ja k u pognębionych w krajach ucy­

wilizowanych, wyrobiły się i u murzynów, którzy mieli stosunki z obcokrajowcami;

szczepy w głębi A fryki są mniej zdemorali­

zowane.

Działalność cywilizatorów powinna więc przedewszystkiem starać się o podniesienie uczciwości ogólnej u murzynów, ale zadanie to niełatwe, tak samo ja k w krajach ucywi­

lizowanych, gdzie prawodawcy oddawna da­

remnie silą się na pomysły, mające sparali­

żować szkodliwy wpływ klas zdemoralizo­

wanych. Jedynym środkiem do tego jest religija, ale i tu są wielkie trudności, bo murzyni bantu nie są bardzo religijni. M ają oni wprawdzie jakieś niejasne pojęcie o bó­

stwie, które nazywają nsambi, ale to bóstwo, według ich mniemania, o murzynów się nie troszczy, ono tylko białym dało wyższe zdol­

ności i bogactwa, więc też i murzyni bóstwem tem się nie zajmują. Zato wierzy murzyn w złe duchy, które na każdym kroku czy- chają na jego zgubę, im więc stawia fetysze i przynosi ofiary; dowodzi to ju ż słowo fe­

tysz, które pochodzi z portugalskiego „feiti- co“, a oznacza czary czyli uroczenie.

Ponieważ murzyni nie czczą właściwego bóstwa, nie mają też wcale kapłanów; mają oni tylko pośredników pomiędzy sobą i zie­

mi duchami, tak zwanych ganga, którzy nie są kapłanami, lecz czarownikami, oprócz te­

go zajm ują się leczeniem chorób, ponieważ murzyn uważa, iż każda choroba zadaną mu jest przez złego ducha, lub człowieka, który

z takim duchem ma związki.

Język murzynów bantu rospada się, ja k

N r 19.

ju ż powiedzieliśmy, na liczne narzecza, brzmi on wogóle dosyć melodyjnie i ma du­

żo, osobliwie na wybrzeżu, samogłosek;

w środku kontynentu jest bardziej szorstki, a narzecze lunda jest tak ostre, że prawie same ma tylko spółgłoski. Jest on dosyć rozwiniętym, bo posiada rzeczowniki, zaim­

ki, przymiotniki, liczebniki, czasowniki, przy- imki, spójniki i wykrzykniki, a więc wszy­

stkie części języków ucywilizowanych. Cha- rakterystycznem w tym języku jest to, że wszelkie zmiany wyrazów nie odbywają się zapomocą końcówek, lecz prefiksów, t. j , sy­

lab przyłączonych do początku wyrazu. Tak łacińskie vi vi multi longi brzmi w j ęzyku ban­

tu: mala mavulu maleba, a herbae multae lon- gae, po murzyńsku: iango iavulu ialeba; z te­

go przykładu widoczne, że odmiana wyra­

zów leży w prefiksach ma i ia. Tego rodza­

j u odmiany mają zresztą i inne języki, ja k naprzykład semickie w niektórych przypad­

kach.

M ieszkania murzynów nad Kongiem są proste, lecz stosunkowo dosyć wygodne i cie­

płe. Zimne nocy wyrobiły widocznie po­

trzebę takich mieszkań. Aby zbudować so­

bie chatę, uplata murzyn z suchych łodyg rośliny Cypcrus papyrus cztery wysokie ścia­

ny, długości 1 i pól do 2 metrów i przymo­

cowuje je do czterech w ziemię wbitych słu­

pów, na to nakłada się dach, którego forma odpowiada naszemu i mieszkanie gotowe.

Dach jest znacznie dłuższym, niż chata, tw o­

rzy więc w jednym szczycie, gdzie prowa­

dzą drzwi do chaty, rodzaj wystawy spoczy­

wającej na słupach; pod tą wystawą, która ma więcćj przestrzeni, niż sama chata, spę­

dza murzyn większą część dnia, podczas gdy chata głównie w nocy służy mu za schronie­

nie. Około chaty rosną zwykle banany, pal­

my oliwne, boababy, maniok, tak, iż wioska z takich chat złożona, przyjemny przedsta­

wia widok. Naczelnicy posiadają dla siebie i dworu cały komplet domów tego rodzaju.

Czasem też można spotkać w środku wioski dom radny i świątynię, ale ostatnia miano­

wicie, nie jest niezbędną częścią wioski afry­

kańskiej, ponieważ murzyni, ja k poznaliśmy, mało mają religijności.

Wiadomo, że im więcej przyroda sama wydaje, tem leniwszym i mniej zdolnym jest szczep, który bez pracy korzysta z tej obfi-

W S Z B C H Ś W IA T .

(7)

N r 19. W SZECHŚWIAT. 295 tości. Na najniższym stopniu kultury stoją

papuanie zamieszkujący wyspy, na których rośnie nader pożywna i urodzajna palma sa­

go. M urzyni nad Kongiem nie mogą wpra­

wdzie obejść się zupełnie bez pracy, ale ich praca około roli nie jest długa i mozolna, po największej zresztą części załatwiają ją kobiety. Z tej przyczyny lenistwo i brak wszelkiej energii charakteryzuje mieszkań­

ca nadkongowego. P rzy trochę większej pracy i staranności mogliby murzyni nad dolnym Kongiem utrzymać dużo bydła, któ- reby im lepsze dało pożywienie, niż maniok i sorgo, ale wolą kontentować się tą nę­

dzną strawą, niż pracować. Mięso je s t więc na stole m urzyna bardzo rzadkie, bo przy lichej broni i polowanie nie daje wielkiej zdobyczy. U szczepów A fryki środkowej jest największym przysmakiem mięso lu­

dzkie. Ludożercy ci zjadają nawet wła­

snych rodziców i krewnych, po części z ła­

komstwa, po części, jeżeli ci dla starości lub choroby nie są w stanie sami starać się o po­

żywienie i byliby dla młodszych ciężarem.

J

Bo poszanowanie dla starców i niedołężnych jest murzynowi obce. Szczepy nadbrzeżne, które nie jad ają mięsa ludzkiego, wydalają chorych i starców na odludne miejsca i zo­

stawiają ich własnemu losowi; Wissmann znalazł u szczepu Tussilange wioski zamie­

szkałe przez samych starców, których wła­

sne dzieci wypędziły, aby ich dobytek sobie przywłaszczyć.

W końcu jeszcze kilka słów o urządze­

niach państwowych. Pierw otnie było nad Kongiem kilka potężnych królestw: jedno państwo manikonga poznaliśmy z pierwsze­

go artykułu. W krótce po odkryciu Konga przez Portugalczyków, powstały w Afryce środkowej zaburzenia podobne do gminoru- chów europejskich IV i V stulecia. Wywo­

łane one zostały przez znany nam ju ż szczep szagga, albowazimba i zrobiły zupełny prze­

wrót w'etnografii afrykańskiej. Pod ich na­

ciskiem wyparci zostali dawni mieszkańcy południowej części porzecza kongowego, kafrzy, beczuani i basutho na południe, a królestwa nad dolnym Kongiem uległy zu­

pełnemu rosprzeżeniu. Dziś niema w po- rzeczu kongowem, o ile ono znane, ani jedne­

go potężnego królestwa, któreby opierało się na tradycyi historycznej, są tylko naczolni­

cy mniejszych państewek, którzy, jeżeli szczę­

ście sprzyja ich orężowi, podbijają coraz więcój wiosek sąsiednich, ale po ich śmierci nowoutworzone państwo rospada się na da­

wne niezawisłe części. Najlepszy przykład widzimy na sławnym królu Mirambo, panu­

jącym na wschód od jeziora Tanganjiki.

Z prostego poganiacza murzynów stał się on naczelnikiem szczepu, zapomocą którego zdo­

był w końcu ogromne królestwo. To pań­

stwo ju ż dziś pewnie nie istnieje, bo jeżeli wierzyć można pogłoskom dzienników, Mi- rambo um arł przed niedawnym czasem.

Ten stan anarchii państwowej nad Kon­

giem jest największą zaporą dla postępu cy­

wilizacyi, utrudnia on bowiem naprzód nie­

zmiernie podróże karaw an, bo pojedyńcze szczepy w ciągłej są z sobą walce, a jeżeli karaw ana kupiecka stanie na granicy szcze­

pów na stopie wojennej żyjących, żaden z nich nie pozwoli jej wkroczyć do kraju.

Następnie nieustanne walki wpływają na zdziczenie obyczajów i są prawdopodobnie

j

przyczyną szkaradnego ludożerstwa. P rzy takim stanie kultura miejscowa nie może się rozwinąć i wyrobić potrzeb, któreby kupcy europejscy w zamian za produkty krajowe zaspakajać mogli.

Po poglądzie na historyją odkryć nad Kongiem, na naturę kraju i jego mieszkań­

ców, pozostaje nam jeszcze rospatrzyć się w ustawach, jakie porzeczu kongowemu na­

dała konferencyja berlińska, bo chociaż one dotychczas istnieją tylko na papierze, staną się bezwątpienia główną podstawą przy­

szłego rozwoju krajów nadkongowych.

Pierwszymi, którzy wylądowali nad dol­

nym Kongiem byli Portugalczycy, oni też uważali całe wybrzeże dokoła ujść tej rzeki za.swoją własność, czego im przez długie wieki nikt nie zaprzeczał. Z początkiem bie­

żącego stulecia powstało w tych okolicach dużo faktoryj holenderskich, angielskich i francuskich, ale wszystkie uznawały zwie­

rzchnictwo portugalskie. Dopiero od cza­

su, ja k Stanley zaczął z poręki Międzynaro­

dowego Stowarzyszenia w Brukselli zakła­

dać stacyje nad Kongiem, Towarzystwo to

zaczęło rościć sobie pretensyje do okolic,

które Stanley pierwszy zwiedził, a że nigdzie

nie było granic wytkniętych, powstał spór

pomiędzy Portugaliją i Towarzystwem Mię-

(8)

w s z e c h ś w i a t

. N r 19.

dzynarodowem. W krótce wystąpił jeszcze jeden pretendent do okolic nadkongowych, była nim Francyja. Widzieliśmy, że Brazza otworzył okolice pomiędzy Ogowem i K on­

giem i pozakładał aż do tój rzeki szereg sta­

cyj francuskich. Śród tego ogólnego współ­

zawodnictwa, najlepiej skorzystać myślała Anglija, zawarła ona bowiem 26 Lutego 1884 roku trak tat z P ortugaliją, na mocy którego A nglija uznała zwierzchnictwo P o r­

tugalii nad dolnym Kongiem aż do Noki, gdzie się kończy spławność dolnego Konga.

Towary angielskie miały mieć te same przy­

wileje co i portugalskie, od innych będzie się opłacało cło w wysokości oznaczonój przez komisyją portugalsko-angielską, za te pieniądze zaprowadzi się lepszą kom unika- cyją i opłaci urzędników bespieczeństwa.

T rak tat ten nie przypadł do smaku innym mocarstwom. Osobliwie Stowarzyszenie Międzynarodowe zaprotestowało przeciw niemu, a wkrótce znalazło ono poparcie u Stanów Zjednoczonych A m eryki, które uznały posiadłości Towarzystwa nad K on­

giem jako państwo niepodległe. Najskute­

czniejszą jednakże pomoc znalazło Stowa­

rzyszenie Międzynarodowe w kanclerzu nie­

mieckim ks. B ism arku, niezadowolenie z traktatu portugalsko-angielskiego było bo­

wiem dla tego dyplomaty pożądaną sposo­

bnością, aby, obalając ten tra k ta t zapomocą reszty mocarstw, dokuczyć A nglii, z którą oddawna miał zatargi kolonijalne. D rugim jego celem było dla handlu niemieckiego otworzyć nad Kongiem zyskowny odbyt.

Aby konferencyi mocarstw, ja k ą chciał Bis- m ark zwołać z powodu Konga do Berlina, zapewnić powodzenie, wszedł on poprzednio w układy przedwstępne z Francyją. Będąc już pewnym głosu tój ryw alki Anglii, zwo­

łał na 15 Listopada r. z. do Berlina przed­

stawicieli następujących państw : Anglii, Francyi, Niemiec, A ustryi, Iiosyi, W łoch, Turcyi, Hiszpanii, Portugalii, Belgii, Holan- dyi, Danii, Szwecyi-Norwegii i Stanów Zje­

dnoczonych Am eryki północnej, w którym też dniu konferencyja otwartą została.

Nie naszą rzeczą podawać dokładne sprawo­

zdanie z obrad konferencyi. Byłoby to tem bardziej zbytecznem, że dzienniki swego czasu o każdem posiedzeniu referowały. P o ­ krótce zestawię więc tylko praktyczne uchwa­

ły przedstawicieli mocarstw, mające dla po- rzecza kongowego wielką doniosłość.

Niełatwem zadaniem konferencyi było po­

godzenie Francyi i Portugalii z jednój strony, a Stowarzyszenia Międzynarodowego z d ru ­ giej; po długich usiłowaniach dyplomacyi, pierwsza podała Francyja rękę do zgody, w której jćj posiadłości w następujący spo­

sób zostały od krajów Stowarzyszenia od­

graniczone: Francyja posiędzie wybrzeże od Sette-Caina aż do ujścia rzeczki Czyloango, która płynie kilka mil na południe od Czyn- czoczo (Tschintschotscho). W ażne tu są pomię­

dzy innemi liczne faktoryje nad K uilu, wię­

kszej rzeki na północ od Czynczoczo płynącej.

Od ujścia Czyloangaposunie się linij a granicz­

na wododziałem tój rzeki i Konga, następnie wróci się do lewego brzegu Konga przy wo­

dospadach N tom bo-M akata, którym brze­

giem posunie się w wyż rzeki, pozostawia­

ją c Francyi mianowicie porzecze odkrytej przezBrazzęLicony. P rzy ujściu rzeki Bom­

by zwróci się linij a ku północy, jej dalszy bieg dopiero przyszłe zbadanie tych okolic będzie mogło oznaczyć. T ak więc Francyja ma wolne ręce nad średnim Kongiem i może wykonać plan Brazzy, kierując handel rze­

ką Liconą, albo też od Bagnisk Stanleya wprost do Ogowa.

Dnia 14Lutego 1885r. podpisała wreszcie i P ortugalija u k ład , uzyskawszy prawie wszystkie te okolice, do których rościła so­

bie prawo historyczne. Całe wybrzeże po lewej stronie Konga należeć będzie do P o r­

tugalii, po prawej stronie pozostają temu państwu miasta Landana nad Czyloangiem, Malemba i K abinda z większemi enklawami.

Pomiędzy temi enklawami dostanie się 40 ki­

lometrów wybrzeża w posiadanie Stowarzy­

szenia z miastami Banana, Boma i Isangila.

Lewe wybrzeże portugalskie rosciąga się wszerz aż do wodospadów Yellala. P o rtu ­ galczycy otrzymali na terytoryjum swojem około 90 faktoryj, podczas gdy Stowarzysze­

nie Międzynarodowe dostało tylko czter­

dzieści. W układzie z Portugaliją niema

żadnej wzmianki o kolei, która ma iść po le-

wój stronie Konga, a więc po terytoryjum

portugalskiem, ale przypuszczać należy, że

P ortugalija nie będzie budowie takiej kolei

stawiała trudności, zwłaszcza, że i ona z niój

wielkie będzie mogła mieć zyski.

(9)
(10)

298 W SZECHŚW IAT. N r 19.

W czasie obrad konferencyi, w iększa część państw europejskich u znała S tow arzyszenie M iędzynarodow e ja k o w ładzę niezależną, a chorągw i je j przyznała znaczenie m iędzy­

narodowe. P o załatw ieniu tego w szystkie­

go proklam ow ała wreszcie konferencyja berlińska dnia 23 L utego 1885 r. niepodle­

głość państw a nadkongow ego, uznając j e za­

razem za państw o n eu tra ln e i przyzn ając wyraźnie w szystkim narodom wolność h a n ­ dlu w jeg o granicach.

P oznaliśm y te granice ju ż od stro n p osia­

dłości francuskich i portugalskich. T am , gdzie się kończą kolonije portugalskie, ma granica państw a nadkongow ego iść około źródeł rzek pobocznych K o n g a aż do je z io ­ ra Bangweolo, k tó re to jezio ro razem z T an - ganjiką, M uta-N zige i A lb ert-N y an są tw o­

rzyć będzie w schodnią granicę. N a półno­

cy m a granica trzym ać się w ododziałów rzek K onga, N ilu, C h ari (S zary) i B enue, k tó re jednakże dopiero zbadać będzie trzeba.

W tem rozgraniczeniu będzie państw o nadkongow e m iało około 33000 gieografi­

cznych mil kw adratow ych i około 38 m ilijo­

nów mieszkańców. L egalny m zw ierzchni­

kiem tego najnow szego państw a na kuli ziemskiej je s t ]>rotektor Stow arzyszenia M ię­

dzynarodow ego, L eopold, k ró l belgijski, on też n ada w krótce tem u państw u form y rz ą ­ du. J a k ie one będą, dotychczas niezupełnie wiadom o, najw ięcej praw dopodobieństw a ma za sobą doniesienie dzienników , że bę­

dzie ono z B elgiją pow iązane u n iją osobistą, tak, iż król belgijski będzie zarazem królem państw a nadkongow ego. G łów ny doradzca k ró la Leopolda, S tanley, p racu je obecnie w L ondynie n ad dziełem , w którem wyłoży swe zapatry w an ia co do przyszłego urządze­

nia państw a nadkongow ego.- P o ukończe­

niu tego dzieła u d a się S tanley praw dopo­

dobnie w ch a rak terze naczelnego gubern a­

to ra n ad K ongo, do pom ocy m a być mu p rzy d an y ch czterech g u bernatorów rezy­

dujących* w B ananie, V ivi, L eopoldville i A equatorville.

podał Z n.

(Dokończenie).

B ardziej szczegółowe w niknięcie w skład hem atok rystaliny i je j stosunki chem i­

czne do innych c iał, znajdujących się w norm alnym składzie żyjącego organizm u zwierzęcego, oprzem y n a pracy, k tó rą przed niedaw nym czasem ogłosił profesor M arceli N encki '). P rz y współudziale pani N. Sie- berow ćj, uczony ten w jed n em studyjum zam knął cały obszar wiadomości chemi­

cznych o tój ciekawćj m ateryi, poddając k o n tro li doświadczalnej daw niejsze o niej podania.

H em ato k ry stalin a należy do najbardziej złożonych ciał, ja k ie znam y i wzór je j che­

m iczny p rzedstaw ia najw iększą spomiędzy cząsteczek, w yrażanych wogóle przez wzory.

W rzeczy samej n a zasadzie prac H iifn era można w ystaw ić skład hem atokrystaliny z k rw i psiej przez wyrażenie:

Os36 H t

0 2 5

N |0ł ł e S

3

0

1 8 9

Nic dziwnego, że cząsteczka złożona z

2

000 przeszło atomów, je st n ietrw ała. Pom iędzy p ro du ktam i je j rosk ład u je d e n szczególniej je s t ważny zarów no przez sk ład swój sto­

sunkowo prosty, j a k i przez znaczenie, jak ie m a praw dopododnie w budow ie hem ato­

krystalin y. J e s t to m ianowicie hem atyna, zw iązek, którego badanie przyniosło nie­

m ałe dla chemii krw i korzyści, od czasu zw łaszcza, kiedy profesor uniw. Jag iello ń ­ skiego Teichm ann spostrzegł (w 1853 r.), że daje ona z kwasem solnym ciało, C

J 2

n

3 0

N» Oj F e I I Cl, łatw o krystalizujące i prze­

to odpowiednie do otrzym ania w stanie czy­

stości chemicznej. Połączenie to nosi nazwę kryształów liem inowych i tw orzy się w edług przepisu prof. Teiclim anna p rzy ogrzew aniu k rw i z solą kuchenną i kwasem octowym.

K ry ształy hem inowe przy d ziałan iu alkalij trac ą chlorow odór a zyskują natom iast p ier-

') B erich te <1. Jeu t. chem iscłien Gesellachaft, t.

X V II str. 2267, t. X V III str. 392.

(11)

N r 19. w s z e c h ś w i a t . 299 w iastki w ody i d ają hem atynę. Z rozbiorów

prof. Nenckiego w ypada, że skład liem atyny w yraża się przez wzór:

C

3 2

H

3 2

N

4

F e O*

Spom iędzy własności liem atyny na szcze­

gólną uw agę zasługuje dążność je j do tw o­

rzenia zw iązków z naj rozmaitszem i ciałami.

T ak, z chlorow odorem daje ona kryształki hem inowe, z alkoholem amilowym , którego w jed n y m szeregu doświadczeń użył prof.

Nencki ja k o środka rospuszczającego, łączy się także w sposób dość trw ały.— P . Nencki przypuszcza, że rozm aici uczeni mieli w rę ­ ku różne podobne zw iązki liem atyny i d la­

tego skład jej aż dotychczas nie był należy­

cie znany. Co w ażniejsza jed n ak , prof. N.

uw aża nadto za rzecz możliwą, że i sama hem atokrystalina je s t także zw iązkiem he- m atyny z jakiem ś ciałem białko watem. R oz­

maitość h em atokrystaliny różnego pochodze­

nia, m ogłaby w tedy być łatw o objaśniona różnością ciał białkow atych i sposobów ich połączenia z hem atyną.

P o d wpływ em stężonego kw asu siarcza­

nego hem atyna traci żelazo, lecz natom iast pochłania tlen i przechodzi w odkry tą przez prof. H oppe-S ey lera hem atoporfirynę. P . Nencki zbadał tę przem ianę, objaśnił j ą p ro ­ ściej, aniżeli poprzednicy i dla hem atopor- firyny ustanow ił wzór:

0 32 I I 32 .Nj 0 5.

H em atoporfiryna pod wpływem w ydziela­

jącego się w odoru (z chlorow odoru i cyny) przyjm uje do swego składu sześć atomów tego pierw iastk u i tw orzy sześciowodorohe- m atoporfirynę, k tó ra także pow staje w prost z kryształów Teichm anow skich pod działa­

niem w odoru w edług rów nania:

c 32 H

3 0

N

4

O3 F e l i Cl

— { - 2

H

2 0

- ł - H C l - f H a=

= F e C l

2

+ C

3 2

I I

3 8

N

4

0 5.

P rz y dalszych działaniach sześciowodoro- liem atoporfiryna została przeprow adzona w m ateryj ą, nadzwyczaj podobną do u ro bi- liny. O d tej ostatniej różni się hem atopor­

firyna w rzeczy samej o dw a atom y wodoru i tyleż tlenu, że zaś urobilina składu C

3 2

I I

1 0

N

4

O, je st je d n ą z m ateryj, k tóre w bliskich stosunkach zn a jd u ją się z barw nikam i żółci (m ianowicie z bilirubiną), przeto w fakcie tym znajdu je potw ierdzenie w ażny teore­

tyczny domysł, że b ilirubina może pow sta­

wać z barw ników k rw i i w żywym organiz­

mie zw ierzęcym . B iliru b in a m a w zó r C3„

H 3S N

4

0 6, więc od liem atyny różni się 0 2H 20 a — F e i pow staw anie j ej w or­

ganizm ie, z liem atyny bynajm niej nie w yda­

je się prof. N. niemożliwem. Idzie on w tym punkcie jeszcze o k ro k je d e n dalej i tw ier­

dzi, że i odw rotne przypuszczenie—że m ia­

nowicie hem atyna w w arunkach fizyjologi- cznych pow staje z b ilirub iny — także mogło­

by być poparte wieloma analogijam i. P o ­ wstawanie liem atyny z b ilirub iny m ogłoby odbywać się podobnie, ja k np. glikogienu z dekstrozy albo karbam idu z w ęglanu amo­

nu. P ra w d a , że dotychczas wszystkie te objaśnienia są oparte na przypuszczeniach 1 a n a lo g ija c h , a le p a m ię ta jm y , że w k w e s ty i p o w s ta w a n ia b a r w ią c y c h m a te r y j k r w i a ż do c h w ili o b ec n ej b r a k o w a ło p o d s ta w n a w e t d o p r z y p u s z c z e ń i a n a lo g ij . W n a u c e za ś d o ­ ś w ia d c z a ln e j m o ż n o ść w y p ro w a d z e n ia p o ­ g lą d u te o re ty c z n e g o o z n a c z a j u ż fa z ę b lis k ą d o k ła d n e g o p o z n a n ia d a n e j k w e s ty i, sz cz e­

g ó ln ie j, k ie d y p o g lą d ta k i w y g ła s z a ró w n ic w y tr a w n y i p r z e z o r n y b a d a c z , j a k te n , z a k tó r e g o p r a c a m i id z ie m y W łaśnie w te j c h w ili.

H em atyna różni się w yraźnie od ciał biał­

kow atych przez swoje zachowanie się wzglę­

dem stopionego wodami potasu. G dy bo­

wiem wszystkie rodzaje b iałka pod w pły­

wem wspomnianego czynnika w ydają leucy- nę i tyrozynę, hem atyna opiera się nader w ytrw ale działaniu stopionego alkali i do­

piero w bardzo wysokiej tem peraturze w y­

dziela z niem am onijak. Ze znacznym nad ­ miarem wodanu potasu ogrzana, daje ona masę węglistą, wydziela dość dużo pirolu i tw orzy m ałą ilość niezbadanego bliżćj błę­

kitnego barw nika.—D ziałaniem w odoru mo­

żna także doprow adzić hem atynę do stanu wielkiego uproszczenia je j cząsteczki. B a r­

w a jej znika zupełnie p rzy długiem działa-

! niu cyny i kw asu solnego i pow stają pro­

dukty lotne z mocnym zapachem p i r y d y ­ n y . Jeżeli zwrócim y uw agę n a to, że he-

! m atyna w składzie swym posiada na znaczną liczbę atomów w ęgla stosunkowo niewiele wodoru, to występowanie p rzy jó j przem ia­

nach związków w takim rodzaju ja k p iro l i pirydyna staje się ważną wskazówką. Są to bowiem ciała, o których wiemy, że budo­

wa ich, podobnie ja k budowa zw iązków aro­

(12)

300 W SZECHŚW IAT. N r 19.

m atycznych, w yraża się przez zam knięty łańcuch atom ów węgla, k tó re pom iędzy so­

bą, spajają się w sposób bardziej zaw iły, ani­

żeli w zw iązkach bogatych w w odór, to je s t ciałach tłuszczowych, w odanach w ęgla i cia­

łach białkow atych. W pow yższych faktach m am y pierw sze prom yki św iatła, padające na nietykaną dotychczas kw estyj ą budow y chemicznej jed n eg o ze składników krw i.

Dalsze bad an ia skierow ał prof. N encki ku stanow czem u rozw iązaniu py tania, w ja k i sposób hem atyna je s t połączona z białkow a­

tą m atery ją w hem atokrystalinie. T u jed n ak , w szeregu dośw iadczeń, k tó ry ch szczegółów pow tarzać nie będę, żeby nie rosszerzać zby­

tecznie tego spraw ozdania, zd a rzy ł się nie­

oczekiwany, a ciekaw y w ypadek. Oto he- m atokrystalina, pozostaw iona z m ocnym al­

koholem w celu ścięcia m ateryj b iałkow a­

tych, przeszła w masę k rystaliczną, której skład je s t tak iż sam, j a k hem atokrystaliny, ale własności zupełnie różne. C iało to, na­

zw ane przez badacza parahem oglobiną, je s t zw iązkiem nierospuszczalnym w wodzie, trw ały m i przygotow ane być może w ilo­

ściach znacznych i w sposób łatw y. Zapo­

znanie się z niem odciągnęło chw ilow o uczo­

nego od pierw otnego p lan u badań, a spra­

w ozdania jeg o , w chw ili, kiedy to piszemy, są zam knięte uw agam i, które najw łaściw ićj będzie pow tórzyć w tem m iejscu w łasnem i jeg o słow am i '):

„P rz em ian a łatw o rospuszczalnej w wo­

dzie h em atokry staliny w parahem oglobinę je s t zupełnie analogiczne z przejściem ros- puszczalnych ciał białkow atych w ich nie- rospuszczalne odm iany pod w pływ em cie­

p ła lub dodania alkoholu do ich rostw orów w odnych. Z drugiej strony pi-zejście to, po­

dobnie ja k dla aldeliidó w i zw iązków cyja­

now ych, może być objaśnione tylko ja k o przestaw ienie się atom ów w cząsteczce. P rz e ­ staw ienie takie może być tylko intram oleku- larnem , albo też zw iązanem z polim aryza- cyją częsteczek...

„L oew i B ok o rn y słusznie tw ierdzą, że żyjące protoplazm atyczne białko m usi mieć

budow ę aldehidow ą, a w ykazali oni, że ty l­

ko takie białko posiada własność redukow a­

nia amonij akalnego ro stw oru srebra. P o li- m eryzacyja hem atokrystaliny, w ydzielo­

nej z czerw onych ciałek k rw i, p rzy niskiej tem p eraturze i bez przyczyn zew nętrznych je st dalszem potw ierdzeniem tego, że w bu­

dowie cząsteczkowej żyjących protoplazm a- tycznych ciał białkow atych m uszą brać udział ruchliw e (labile) g ru p y atomów, po­

dobnie ja k w aldehidach. W y kazałem ju ż daw niej, że najw ażniejsza spraw a życia zwierzęcego, a mianowicie utlenienie fizyjo- łogiczne, dokonyw a się za pośrednictw em ty ch ruchliw ych g ru p ald ehido w y ch...

Z p u n k tu w idzenia chemicznego zam ieranie tk an k i i zawieszanie je j funkcyj je s t prze­

staw ieniem się atom ów w cząsteczce jój pro- toplazm y i przejście tej ostatniej w stan nie­

ruchaw y (stabile).

„O d czasu wzorowych poszukiw ań Schii- tzenb erg era wiemy, że cząsteczka m artw ego białka, pod wpływem samej tylko h id rata - cyi, w całości przechodzi w krystaloidy o prostej budow ie cząsteczkowej, praw ie wszystkie sztucznie ju ż otrzym ane. A naliza ciał białkow atych przez prace Schiitzenber- gera je s t tym czasowo doprow adzona do koń­

ca. Nie w ątpim y, że h id ratacy ja i utlenie­

nie ciał białkow atych może dać nam jeszcze w iele now ych, przejściow ych produktów rospadnięcia, bardzo w ażnych dla kw estyi przem iany m ateryi w ciele zwierzęcem . A le praw dziw ego postępu n a drodze zbadania zjaw isk, obejm ow anych zw ykle przez wy­

ra z ż y c ie , możemy oczekiwać tylko od w yjaśnienia sposobu, w ja k i te p ro d u k ty ros- padu są zw iązane w ruchliw e cząsteczki białk a takiego, ja k ie znajduje się w żyjących kom órkach. Trudności, ja k ie spotyka ten kieru nek badań w chemii ciał białkow atych, nie są niepokonane. M etody badania mno­

żą się i doskonalą, a w ażną korzyścią tutaj je s t ta okoliczność, że w edług wszelkiego praw dopodobieństw a większa część ty eh ru ­ chliw ych m ateryj białko w atych, p rzy tem pe­

ra tu rz e około

0

° odznacza się w zględną sta­

łością/*

') B erichte d. deutsch. chem . Gesellschaft, zeszyt

z 9 M arca r. b., str. 398 i 399.

(13)

N r 19. w s z e c h ś w i a t . 301

S P R A W O Z D A N I E .

T. H. H u x le y . W stęp do nauk przyrodniczych.

Tłum aczenie z angielskiego Z. B. W arszaw a, 1884.

N iew ielka ta , bo ty lk o 103 stronice d ru k u obejm u­

ją c a książeczka je st je d n ą z całej seryi w ydaw nictw a, podjętego w A nglii przez najznakom itszych uczo­

nych (H uxley, Roscoe, Balfour S tew art) i m ającego na celu rospowszechnienie w jaknajszerszych kołach elem entarnych, lecz ścisłych i praw dziw ych pojęć o zasadniczych zjaw iskach i praw ach przyrody. P ra ­ wdopodobnie nigdzie n ie da się bardziej słusznie za­

stosować to zdanie, że o w artości książki nie mówi je j objętość, ja k w łaśnie do dzieła H uxleya, o którem mowa. Z w łaściw ą sobie jasnością i jgd rn o ścią w y­

kładu, Huxley ro sp atru je w niej w szechstronnie w ła­

sności w ody i przez odpow iedni ich opis i um iejętne zestaw ienie w yprow adza z nich wielce kunsztownie zasadnicze praw a m echaniki, fizyki i chem ii. Samo się przez się rozumie, że ta k i sposób trak to w an ia przedm iotu, aczkolwiek nie w ym aga od czytelnika żadnej specyjalnej znajom ości nauk przyrodniczych, jed n a k czyni koniecznem czytanie nadzwyczaj uwa­

żne i potrzebuje, a b y czy ta jący m iał ju ż pew ną w prawę w rozum owanie i praw idłow e m yślenie. Nie je st to więc książka d la dzieci, lecz dla dojrzalszych, interesujących się św iatem zjaw isk osób. Nie o przed­

staw ienie in teresu jący ch i ciekawych faktów — lecz 0 w ykład podstawow ych praw d nauki chodziło w niej autorowi.

Istotnie podziw iać należy ta le n t autora, k tó ry kwe- styje gdzieindziej wyłożone sucho, um ie w yłożyć zaj­

m ująco i żywo—niepopadając pomimo to w g a d a tli­

wość, k tó rą w ielu p isarzy okupuje jasność dowodzeń.

C hcąc w yjaśnić naukowe znaczenie um iejętnego b a ­ dania wody, którego opis w ypełnia całą niem al książ­

kę—au to r n a sam ym początku pośw ięca słów kilka ogólnym w iadom ościom z teo ry i poznania, mówi więc o przyrodzie i je j poznaw aniu, o przyczynach 1 sk u tk ach , o w łasnościach i w ładzach, o praw ie sta­

łości p rzy ro d y —a w szystkie te ważne pojęcia w ykła­

da jasn o i zawsze objaśnia przykładam i. Koniec książki poświęcony je s t bijologii.

Pokup, ja k i stanie się udziałem tej książki, będzie niew ątpliw ie m iarą zam iłow ania, ja k ie do badań przyrodniczych u nas istnieje, bo aczkolwiek pozba­

wiona ponętnych i m alow niczych opisów, oraz prze­

sadnych ryzykow nych porów nań, zaw iera ona je ­ dnak w sobie najbardziej tru d n e do odkrycia p ra ­ wdy z nauki o przyrodzie.

P rzekład je s t popraw ny i ścisły, choć dostrzegli­

śmy, że nie je s t w całej książce uw zględnioną różni­

ca, ja k a odpow iada w yrazom p ł y n i c ie c z . Naszeni zdaniem , n a str. 82, należało ta k samo ja k i na po­

przednich, używać w yrazu c ie c z ( liq u id ) n a oznacze­

nie wody, alkoholu i t. d., a w yraz p ł y n (fluid) po­

zostawić n a określenie ogólne zarówno cieczy ja k i gazów.

J . J . D .

KBONfKA NAUKOWA.

— N o w e p r a c e p. K. O l s z e w s k i e g o n a d s k r a p l a n i e m g a z ó w .

W jed n y m z ostatnich num erów „Comptes rendus“

znajdujem y notę p. K. Olszewskiego, o skropleniu ga­

zu błotnego (form enu) i tlen n ik u azotu, k tó rą tu w przekładzie podajem y:

„Gaz błotny (formen), skroplony pierw otnie przez p. C ailleteta, był przedm iotem ścisłych badań p.

W róblewskiego. Z anim poznałem jego notę, m iałem zam iar przeprow adzić dośw iadczenia, o - których wiadomość tu podaję. N ie zaniechałem swego p ro ­ jek tu , dlatego, że gaz te n nie został d o tą d przepro­

wadzony w stan stały i że gaz błotny, którym się p rzy doświadczeniach swych posługiwał p. W róblew­

ski, nie był zupełnie czysty.

G a z b ł o t n y , otrzym yw any sposobem zw ykłym , przez ogrzew anie m ięszaniny octanu sodu, wodanu sodu i w odanu w apnia, zaw iera p arę acetonu oraz wodór. A ceton usunąć m ożna łatwo, przeprow adza­

ją c gaz przez ru ry oziębione, zaw ierające p e rły szklane zwilgocone w odą, oddzielenie wszakże w o­

doru przedstaw ia trudności daleko większe. W ła­

ściwszą też może drogą do otrzym yw ania form enu je s t m etoda pp. G ladstonea iT rie b e a , polegająca na ros- kładzie m ięszaniny jo d k u m etylu z alkoholem , zapo-

j

mocą ogniw a cynkowo-miedzianego. Gaz błotny

j

otrzym any ty m sposobem nie zaw iera w odoru, n a ­ tom iast jed n a k parę jodku m etylu, k tó ra nie m o­

że łatw o być usuniętą. P rzy dośw iadczeniach swych używałem gazu tego, przygotow anego bądź je d n ą bądź drugą m etodą, aby kontrolow ać swe rezu ltaty i otrzym ać liczby odnoszące się do form enu czyste­

go. Otóż, oznaczenie p u n k tu krytycznego i tem pe­

r a tu r skraplania, odpow iadających w ysokim ciśnie­

niom , daw ało zawsze re z u lta ty zgodne, jeże li tylko formen skroplony, o trzy m an y zapomocą octanu so­

du, poddaw any był w rzeniu, któ re usuwało wodór.

D la oznaczenia p unktu krzepnięcia używałem gazu otrzym anego zapomocą octanu sodu, p a ra bowiem

| jo d k u m etylu, k tó rą zaw iera formen w ytw arzany d ru g ą m etodą, krzepnie łatw iej i uniem ożliwia dokła­

dne oznaczenie p unktu krzepnięcia formenu.

Oto są w yniki m ych doświadczeń:

ciśnienie atm osfer: tem p eratu ra:

5 4 , 9 ... - 8 1 ,° 3 ‘)

49,0 85,4

*) P u n k t k r y t y c z n y . Przypom inam y tu, żep u n-

k t e m k r y t y c z n y m nazyw a się tem p eratu ra, po-

(14)

302 W SZECHŚWIAT. N r 19.

ciśnienie atm osfer: tem p e ra tu ra : 40. 0 ...93,3

26.3 105,8

21. 4 ...110,6

11. 0 120,8

6,2 . . . 138,5 2 , 2 4 ...153,8

1 , 0 164,0

80 mm rtg c i . . . 185,8')

5 . . 201,5

Gdy zniżam y ciśnienie aż do 80 mm, form en skro­

plony zaczyna krzepnąć. Jeżeli ciśnienie zm niej­

szam y dalej jeszcze, tw orzy on białą, śnieżną, masę.

wyżej której skroplenie gazu pod żadnem ciśnieniem nastąpić nie może. A by gaz przeprow adzić w stan I ciekły, nie w y starcza przeto choćby najsilniejsze j e ­ go ściskanie, ale m usi ono połączone być koniecznie z oziębieniem. W łaściw ość ta gazów o bjaśnia się tem , że przez ściskanie gazu te m p e ra tu ra jego się podnosi, a w skutek tego o piera się on skropleniu, do­

póki przez dostateczne oziębienie n a d m ia r ciepła usuniętym nie będzie. Przez ściskanie zm niejsza się w zajem na odległość cząsteczek gazu i przyciąganie ich w zrasta, ale zarazem p ra c a łożona na ściskanie,

j

w yw ierana n a cząsteczki gazu, podsyca ich ru c h , po­

w iększa ich siłę żyw ą ta k dalece, że pom im o zna­

czniejszego przyciągania, nie skupiają się one w m a­

sę ciekłą,—oziębienie powoduje ru ch w olniejszy czą­

steczek, osłabia te d y ich siłę żyw ąiu m o żeb n ia przej­

ście w stan ciekły. Dawno ju ż rozum iano, że gazy uledz mogą skropleniu przez ściskanie i oziębianie;

że je d n a k tru d n o było o te m p e ra tu ry bardzo niskie, staran o się je zastąpić przez coraz silniejsze ściska­

nie, co wszakże rezu ltatu pom yślnego w ydać nie m o­

gło. Pojęcie p u n k tu k rytycznego zawdzięczam y pracom A ndrew sa (1860—70), a na tej zasadzie przy pom ocy silnego oziębienia, pow iodło się skroplenie trwTałych dotąd gazów. Poniżej ty lk o p u n k tu k ry ­ tycznego gaz zam ienić się m oże w ciecz, a p rzejście to stanu lotnego w stan stały , znam ionuje się nagłem zm niejszeniem objętości, tak, że ciecz od gazu jest w yraźnie odgraniczoną; n ato m iast powyżej punktu krytycznego p rz y ściskaniu gazu, zachodzi tylko stopniow e zm niejszanie objętości,—a gaz przechodzi w pew ien stan przejściow y m iędzy stanem lotnym a ciekłym ; sta n te n cechuje się tem , że przy nagłem zm niejszeniu ciśnienia następuje gw ałtow ne burze­

nie się substancyi.

D oświadczenia p. Olszewskiego okazują, że p u n k t k ry ty czn y gazu błotnego p rz y p a d a p rzy —81,°8—

znaczy to tedy, że istotne skroplenie tego gazu w tem p eratu rze wyższej, je s t niem ożliw e, w te j zaś tem p eratu rze następuje pod ciśnieniem 54,9 atm o­

sfer; w m iarę, ja k te m p e ra tu ra dalej się jeszcze obni­

ża, do skroplenia w ystarcza ciśn ien ie niniejsze.

(Przyp. tłum .).

') Punkt krzepnięcia.

T l e n n i k a z o t u . O trzym yw ałem tlen n ik azotu przez ogrzew anie siarczanu tlenku żelaza z kwasem azotnym roscieńczonym .

D oświadczenia z ty m gazem są tru d n e, gdyż trz e ­ ba unikać dostępu pow ietrza i tw orzenia się kwasu podazotnego, k tó ry atakuje części m etaliczne p rz y ­ rządu. D latego też umieszczałem kaw ałki wodanu potasu w przyrządzie N atterera, następnie po spro­

w adzeniu w nim próżni, zagęszczałem w nim tlennik azotu aż do 80 atm osfer.

Skropliłem ten gaz w przyrządzie, k tó ry m i służył do skroplenia azotu i in n y ch gazów, zapomocą e ty le ­ nu ulatniającego się pod slabem ciśnieniem .

O trzym ałem w yniki następne:

ciśnienie atm .: tem p eratu ra 71,2 . . . .. . - 9 3 , ° 5 ') 57,8 . . . .. . 97,5 49,9 . . . . . 100,9 41,0 . . . .. . 105,0 31,0 . . . . . 110,0 20,0 . . . . . 119,0 10,6 . . . . . 129,0

5,4 . . . .

1,0 . . . .. . 153,6 138 mm rtę c i . . 167,02)

18 „ . 176,5

Jeżeli pow ietrze z przyrządu zostało staran n ie usu­

nięte, tlen n ik azotu skroplony je s t cieczą bezbarw ną;

w razie przeciw nym posiada barw ę zielonawą, któ ra pochodzi od m ałej ilości kwasu azotawego bezwodne­

go. K rzepnąć zaczyna tlen n ik azotu dopiero w te m ­ p e ra tu rz e —153,°6, odpow iadającej ciśnieniu 138 mm rtę c i; następnie tw orzy m asę zupełnie śnieżną. Pod ciśnieniem 71,2 atm osfer m enisk b y ł ju ż słabo w i­

doczny 3), nie z n ik ł jed n a k zupełnie; nie podniosłem wyżej te m p e ra tu ry i ciśnienia, z obawy, a b y ru ra m oja, znacznej średnicy, nie pękła.

P orów nyw ając krzyw ą skroplenia tlenniku azotu z podobnem iż krzyw em i, nakreślonem i dla azotu, tlen k u w ęgla, tlen u i gazu błotnego, poznajem y ła ­ tw o, że ciśnienie tlen n ik u azotu rośnie w raz z tem pe­

r a tu r ą prędzej, aniżeli ciśnienie innych gazów. Ano- m alija tego gazu je st zwłaszcza w idoczną, gdy jego k rzyw ą skroplenia nakreślim y obok krzyw ej gazu błotnego; w idzim y, że tem p eratu ra w rzenia tlen n ik u azotu, pod ciśnieniem atm osfery, przew yższa o 10,°4 odpow iednią tem p eratu rę gazu błotnego; tem p eratu ­ r a natom iast skraplania, pod ciśnieniem 49 atm ., jest o 15° niższą od odpow iedniej tem p eratu ry gazu b ło t­

nego. K rzywe skroplenia obu ty c h gazów przecinają się w punkcie, którego spółrzędne są 8 atm osfer i —132°.

') P u n k t k ry ty czn y . 2) P u n k t krzepnięcia.

3) Czyli gran ica m iędzy cieczą a gazem.

(Przyp. tłum .).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Szczelkow znalazł, że ten stosunek znacznie się zm niejsza u zw ierzęcia, którego członki są w praw ione w skurcz tężcow y;O udem anns i R auw enhoff zauw ażyli,

wych w ybitną rolę g ra kwas w aleryjanow y, otrzym any przez dalszy roskład (hidrotyza- cyją) leucyny, ale i wszystkie niższe odeń kw asy zazwyczaj się

R ów noupraw niając wszakże ten rosk ład z innemi ferm entacyjaini,gorzej zba- danemi, nie wdamy się tutaj w rozbiór nie­. tylko drugorzędnych czynników i wpływów

Z resztą i to praw o liczb całkow ityoh tyczy się tylko pewnej oznaczonej postaci oiał brzm iących;. przy odm iennej postaci ty ch ciał związek między

Jeżeli w razie w alki zw ierz posuwa się naprzód, lub cofa się, zaw sze może zadać nieprzyjacielow i cię­.. żkie

cnego czasu zaledwo na kilkanaście stacyj m eteorologicznych otrzym ano form alne ob- stalunki.. Nie dziw więc, że w czasie kiedy m ikroskop odsłonił św iat

D la przygotow ania tedy kom órki siark ow ćj,B id ­ w ell domięszał do siarki taką ilość siarku m etalicznego, że stała się przewodnikiem : kom órka tak a

Wenus pod względem wielkości bardzo mało się różni od ziemi, z drugiej zaś strony jest młodszą i otrzymuje od słońca dwa razy więcej ciepła; można więc