• Nie Znaleziono Wyników

Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 29=49 (1947)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rózgi : biją co tydzień. R. 2, nr 29=49 (1947)"

Copied!
6
0
0

Pełen tekst

(1)

W minerze; Z, Fiias-Kanikuła. M. Samozwaniec - Tylko dl? mężczyzn

f t o f c f f 1 3 U p c a 1 9 4 7 r . N r 2 9 ( 4 9 )

Rys STANISŁAW CIELOGH

„M y młodzi, my miedz!, nam bim ber nie zaszkodzi..."

<

(2)

JERZY ZAJĄCZKOWSKI

tt Rozglądam się, rozglądam po Polsce, jak po teatrze.

W coby tu jeszcze uderzyć, na kagoby jeszcze natrzeć*!

Możnaby tego, tamteao 1 innych także możnaby...

Lecz upał jest. I dlatego leniwy się czuję i słaby.

rozpocząć walkę w tym słońcu?

Nie, jakoś mi się nie chce.

Żeby tak w innym miesiącu, ważyłbym wszystkich lekce.

STEFAN STEFAŃSKI

R óżn e nasze dzien n e spraw y

Po Konferencji Paryskiej

Z

Rys. Karol Baraniecki

/

<

Zygmunt Fłjas (patrz obok: felieton

„Kanikuła") sugeruje podstępnie, że tego­

roczne „ogórki" są slcisłe względnie skisie- lowate, aibolwiem nie dostarczają żadnych

„kaczek" i tym podobnych akcji sezonu upalowego.

Niby nie w ypada w tym samym nume­

rze zadaw ać kłomu wyż. wymienionemu, ale, niestety, amicus Fijas, sed magis ami- ca veritas, a po drugie takie byw ają zwy­

czaje polemiczne (porównaj niedawno w. „Kuźnicy" — jędrychowski contra Chala- siński).

Nie wierzcie tędy Fijasowi (Zygmunto­

wi)! Umyślnie obniża poziom obecnej kani­

kuły, aby usprawiedliwić hodowlę w ła­

snych „kaczek" . Zupełnie niepotrzebnie, a nawet, zaryzykowalibyśmy, dywersyjnie odwraca uwagę od sensacji, jakich oddaw- na - - w okresie, upałów — nie.-było.

Więc przede wszystkim — wąż „zamor­

ski". Zupełnie różny od nieboszczyka z Loch Ness. Nie znika ani ukrywa się, lecz

objawia sie wszom wobec w okazałej łusce dolarowej. Nie straszy, ale kusi, przyciąga,

Zatem chwilowo rozejm.

Poczekam, aż żar zelżeje.

Znowu będziecie pod wozer*

blagierzy, kpy i złodzieje Narazie jedźcie na plaże

z haremem dziew malowanych.

Ja sobie trochę pomarzę i nowe obmyślę plany.

A potem z wielką lornetką zjawię się, jak na teatrze.

Oczy przymrużę lekko.

Ukłonię się. I popatrzę..:

obwija. Narazie —1 w bawełnę konferen­

cyjną.

Obók „Węża" wyróżnia się w bieżącym sezonie ogórkowym „kaczka" gen. Franco.

Gen. Franco „przegłosował" publicznie

„ustawę o sukcesji", chcąc się ,,dowie­

dzieć", co lud hiszpański myśli o zmianie szyldu: „caudillo" na. szyld: ,,regent". Do­

bra „kaczka"! Terefere(ndum).

We Francji zakwitły maki. Nie byłoby w tym ostatecznie nic sensacyjnego, gdyby nie okoliczność, że to — czarne z udziałem generałów, sekretarzy ministerialnych t in­

nych dygnitarzy. Władze bezpieczeństwa miały ładne żniwa,

W ramach działalności R iriadfera po­

dobne „zbiory", zdaje się, nieraz leszcze mogą mleć nrejsce.

Kamikuła, 1947 jest ncid podziw ożywio­

na. Termorńetr ł barometr nie przeszkadza temu wszystkiemu, co się obecnie na świa­

cie dzieje. Szkoda jednak, że to, co się dzieje — dzieje się pod „psia gwiazdą"

ł służy „psu na budę".

DOLAr

(3)

N r 29 S tr 3

I

Sezon ogórkow y, to okres wzmożonego ruchu ludnościow e­

go, n o w a lije k, k a n ik u ły ; dyzente- rii. W obecnym sezonie upało- wym ruch ludności nieco osłabł

— k a n ik u ły , dyzenterii, n o w a li­

je k; m am y w bród, _natomiast o kaczkach się prc.wie nie słyszy W idocznie w ysokość słupka rtęci nie stw arza jeszcze w kręgosłu­

pach dogodnych w arunków dla naszego fantazjotw órstw a. Panu­

je w tej dziedzinie aastój. Sekun­

duje mu PIHM sygnalizując k ilk a burz dziennie, g d y u p a ł zbliża nas do stanu bezwzględnego wrzenia..

Poprostu piekło. Jeśli ta k dalej będzie, wówczas strum ienie na­

szych satyrycznych słów w y- schng i czasopisma będą w net w ychodzić w proszku.

Nasza obsługa ko rzystając z w łasnych lo d o w n i a zarazem w nadziei uzupełnienia pow stałych w naszym dziennikarstw ie luk, pozw ala sobie podać k ilk a k a ­ czek, które w sezonie ogórko­

w ym w yb o rnie n a d a ją się jako w stę pn ia ki.

Oto k ilk a z nich:

Stonka koloraturowa. W k ilk u W ojewództwach p o ja w iła się w ie lk a ilo ść t. zw. stonki k o lo ra ­ tu ro w e j: Jest to nie pozorny ow ad z rzędu „stonek śpiew aczych";

k tó ry u sa d a w ia się w okolicach p a ch y lew ej, w yko n uje mnóstwo sw aw olnych ruchów. O w ad ten skłania swego ż y w ic ie la do chi­

chotania w następstw ie tego do p ro d u k c ji w okalnej, k tó ra jest łu ­ dząco podobna do ko lo ra tu ro ­ wej. K ilk a dni temu sędziwa śpiewaczka, Nina NN, która, ze w zg lę dó w ideow ych zachow y­

w a ła m ilczenie naw et w czasach radosnej twórczości, w yko n a ła

Z Y G M U N T F I J A S

pod w p ływ e m tego pasorzyta szereg pieśni a następnie, ja k b y chodziło ty lk o o podniesienie z ziemi nut, w zię ła górne C.

Zanim zdum ieni słuchacze, po­

ję li, co się stało, oślepiona śpie­

w aczka w d a rła się z pom ocą kie-

ró w n ika m iejscowej obory zoolo­

gicznej do studia P. Radia. 1 ko ­ rzystając z siesty spikerów od­

śp ie w ała k ilk a aryj.

Oszołomioną heroinę u siło w a ­ no spętać. N iestety sędziw a śpie­

w aczka odp a rła woźnego przy pom ocy tryló w , o d śp ie w a ła m ur­

murando kilkanaście gaw ęd m u­

zycznych i przedostała się przez dach na scenę Teatru im. Sło­

wackiego, gdzie z tow arzysze­

niem o rkiestry odśpiew ała sze reg hulaszczych kupletów .

Śpiewaczkę spłukano przy po- męcy sikawek.

Wysychają z gorąca. Onegdaj na plantach znowu w yschło paru

naszych liry k ó w — producentów wzruszeń, już wysuszonych na pieprz, udało się w łą czyć w m iej­

skie h yd ra n ty i po n a b iciu gazem odesłać do w ód na kuracje.

W tym samym czasie pewnemu

m ówcy przysechł do p od niebie­

nia język. G dyb y nie p rzytom ­ ność woźnej, która celnym chluś- nięciem odm oczyła organ owego oratora, znaczna część jego słów

nie zostałaby zwolniona, mimo niezwykle silnej sufleterki.

Chowaj pestki. Czereśnie w tym roku obrodziły, nie ma co. - W edług obliczeń urzędu s ta tysty­

cznego „u lic e naszych m iast za­

m ienią s;ę „je d e n spichrz o w o ­ cowej resztki". Kom unikat kończy się ta k: „G d y b y ś m y u ło ż y li obok siebie w łókniste części zjedzo'- nych przez nas czereśni, w ó w ­ czas szereg z nich złożony opa­

sa łb y siedm iokrotnie tę góry pe­

stek, ja k ie do końca sezonu po­

w s ta ły b y naprzeciw naszych ust, w razie g d y b y zakład oczyszcza­

n ia już w ięcej n’e p o n o w ił swej odśw ieżającej d zia łalno ści".

W e'dług kom unikatu w ydanego przez inny urząd „sta n pow ojen­

nego zaśm iecenia pestkam i już zw olna ustępuje. F akt darm ow e­

go dre low an ia Owoców prźez usta ludzkie nie uszedł uw agi naszych organizatorów . W najbliższym czasie na u lica ch zostaną w m on­

tow ane zbiornice, w których ten przyrodniczy fa kt d re low an ia

czereśni zostanie w yko rzysta ny jako jószcze jedno źródło e nergii naszych ust".

Nie ule ga w ą tp liw o ści, że fakt ten w yw rze c h w ilo w y w p ły w na cenę resztki owocowej. Jak dono­

szą z p ro w in c ji, spekulantom już udało się podnieść cenę ogon­

kó w o 29 proc, zaś pestek o 38.

a naw et 46 proc. W k ilk u m ia ­ stach p o w sta ły naw et b ó jk i, w w y n ik u których uprzątnięto k ilk a u ljc z pestek, a d w a dworce z o- gonków.

W ch w ili, k ie d y to czytam y,

□om ysłow a e kip a spekulantów organizuje m asową zbiórkę reszt­

k i we w szystkich miastach. Od­

ciąży to n ie w ą tp liw ie za k ła d y Czyszczenia Miasta., kto w ie je d ­ nak. czy w p ły n ie to na cenę cze­

reśni jako takiej.

Bez komentaazyl

; Jerzp Jestonowski

( Jak zostać poetą ? |

tlllllllKIIIIIIKłllłlllllłlllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllllłlllt

Rozwój m e tod o lo gii poetyckiej w latach ostatnich sp ra w ił, że

poetą może dziś zostać każdy, bez w zględu na pochodzenie,

stopień zamożności, czy w y ­ kształcenie. W ystarczy ty lk o p o ­ znać m etody konstrukcyjne, w e ­ d łu g których buduje się n ow o ­ czesny wiersz.

M etod tych jest k ilk a . Ze względu na szczupłe ram y n i­

n ie jsze g o a rty k u łu ograniczym y się do opisania ty lk o jednej z lic h , zwanej od naizwiska jej tw órcy „m etodą^Przybosia".- M e­

toda ta, c!eszqca się w Polsce dbrzym im pow odzeniem , odzna­

cza się n ie z w y k łą prostotą.

W ystarcza m ia n ow icie :

1. W yb ra ć ze sło w n ika odp o ­ w ie d nią do długości planąw ane go w iersza ilość w yrazów . W y ­ bór jest ca łk o w ic ie dow olny.

2. W ybrane w y ra z y ułożyć d o ­ w olnie w lin ijk i.

3. N adać utworzonemu w ten posób wierszowi d ow oln y tytuł.

D la jaśniejszego zobrazow ania wyłożonej m etody podaję niżej konkretny przykłcsd:

Wybrane wyrazy*

%

cisza — obłok — horyzont — usta — rzeka — matka — ołów

— głęboko — w głąb — wszerz

— dalej nawspak jak — jak­

kolwiekby — kosmiczne — blę- utny — i — i.

Wiersz;

wgłąb I

wszerz rzeka

horyzont błękitny ołów jakkolwiekby

- j e

KM,

■ u l 9

BnaHiaMMk'

\jC7T~

asta kosmiczne d a le j---

matka jak obłok nawspak i ’

cisza głęboko —

JAN CZARNY

&

M iał drzewo genealogiczne

i klucze wiosek miał, brzuchacz — Dziś z kluczy pozostał mu sznurek, a z drzewa — gałązka sucha...

A

IV

Tytuł: Tęsknota.

Inny wiersz z tych samych wy­

razów:

cisza i usta jak

horyzont błękitny

II

Niedawno jeszcze „heilował"

bronzowym epoletom —

Dziś w kio, gdy wodę ma spuścić to twarz zakrywa gazetą...

III

* Numery mieli na rękach a on taki patriota

miał dużo, dużo numerów

Ten pierś nadstawiał teuion i leży dzisiaj już w grobie — A ona żyje. Dlaczego?

Bo nadstawiała obie...

nawspak — obłok — wgłąb

rzeka — wszerz

jakkolwiekby kosmiczne głęboko ołów

I matka dalej —

Tytuł: Krajobraz.

C złow iek pow ierzchow ny m ógł b y powyższym wierszom zarzu­

cić, że pozbaw ione są sensu.

Atoli, ja k słusznie zaznacza w swej cennej p ra c y pt. „P oetyka Nowoczesna" w y b itn y znaw ca przedm iotu, Prof. Dr. Krówka, n i­

gdzie nie jest pow iedziane, źe poezja m a mieć sens. Tak więc zarzut ten musi być odrzucony, ja-ko nieistotny.

Metodę Przybosia stosuje z p o ­ wodzeniem c a ły szereg m łodych poetów, zgrupow anych w o k ó ł t y ­ god n ika „O d ro dze n ie ". Sam autor niniejszego a rty k u łu dru ko w a ł w w ym ienionym ty g o d n i ku (pod różnym i pseudonim am i}

'worzone tą m etodą wiersze in ka sow a ł za nie w ysokie ho-

aria.

i

(4)

Chce pani zatem wystąpić w jednym

t naszych filmów, miss Thrumgard- n e r t — zapyta! uprzejmie urządnlk wy-

twórni filmowej. — Czy ma pani już ja­

ką praktyką!

— Oh, uh.

—- Mńwię o filmach scenie.

— Obawiam się, M r. . .

— Dobrze, dobrze. Naturalność jest świetnym surowcem. Może pani po­

zwoli kawy, miss Thrumgardner?

— Owszem, dziękują, M . . .

—" Nazywam się Joe Flemming.. Mo­

że papierosa?

— O nie, dziękują bardzo — odpowie­

działa panienka.

— Niech pani się nie krępuje i czuje jak u siebie w domu, miss Thrumgard­

ner. Jestem tu na to, aby dopomóc pa­

ni, wedle możności. Wie pani, film to bardzo wielki przemysł i wobec tego

muslmy poświęcać każdemu wiele uwa­

gi i umieścić go na właściwym miejscu.

Nie pragniemy widzieć u siebie nieza­

dowolonych ludzi.

— Oczywiście, tak — wyszeptała ol­

śniona — to znuczy, chclałam powie­

dzieć, nie.

Wszystko tu musi się pani wydawać bardzo dziwne, miss Thrumgardner.

— Zapewne —• wybuchnęła dziewczy­

na — oglądałam filmy i czytałam wszyst kie tygodniki filmowe, lecz nigdy nie myślałam. że w taki sposób wstępuje się do filmu.

— Czyż doprawdy!

Mr. Fleming pochylił się 1 oświadczył poważnie:

„Wytwórnia Kibitzer Studio" stosuje specjalny sposób badania zdolności, o- party*na psychologii przemysłowe). Mo­

żliwe, że nasze metody zrewolucjonizu­

ALAN JENRINS

ją cały przemysł filmowy. Przede wszyst kim muslmy zadać kilka pytań. Np. czy czuła się pani szczęśliwa w domu? Czy lubi pani parady wojskowe? Czy pozo­

stawia pani mycie naczyń na cały ty­

dzień? Czy Jest pani optymistką, miss Thrumgardner? Czy zakręca pani pastę do zębów? Czy liczy pani słupy latarni, idąc ulicą? Czy boi się pani ciemności?

Czy je pani płatki owsiane przed czy po przeczytaniu sposobu użycia? Czy mar­

twi panią położenie międzynarodowe?

Czy ' hala się pani w dzieciństwie trze- paczki? Czy ma pani wielu przyjaciół, czy jednego stałego?.,.

Pochwycił ją, gdy padała zemdlona i przytknął jej do nosa flakon soli trze­

źwiących, który zawsze miał pod ręką, na wszelki wypadek.

— Może spróbuję w innym studio mr.

Fleming — łkała.

— Jak można zniechęcać się lak pręd­

ko — powiedział z wyrzutem. — Prze­

cież może się pani nadawać na pierw­

szorzędną gwiazdę, Próby mogą wy­

kazać, że będzie pani świetnym wydaw­

cą książek, dyrektorką reklamy, dorad­

cą historycznym . . . Miss Thrumgardnerl Całe Hollywood stoi przed panią otwo­

rem!

Nerwowo pukał palcami po stole:

— Może ma pani wielkie zdolności do iilmu rysunkowego, a może nada się pa­

ni Jako technik udźwiękowienia? Może pani śpiewa? Może jesł pani drugą Durbin? Lub może nadaje się pabl do oddziału charakteryzacji. Dowiemy się o tym po przeprowadzeniu zasadniczej próby.

— Nie wiem, doprawdy . . .

— Niech pani połączy A i B, jeżeii 3 jest mniej niż S. Jeżeli koło X porusza

«ię w kierunku odwrotnym do ruchu ze­

gara i dziś Jest środa, czy wówczas dźwignia XZ poruszy się w górę, czy w dół lub w bok? Chodzi o zdolności do mechaniki, miss Thrumgardner. Jaki jest rodzaj żeński od kreta? Jaka jest licz­

ba mnoga od drżenia? Czy czytała pa­

ni powieść „Forever Amber" całą czy tylko, pojedyńcze kartki?

— Przecież to Jak zagadki, nie wiem 73 proc, tych rzeczy — zachichotała dziew­

czyna.

Ma pani zupełną rację, miss Th’um- gardner. Widzi pani, nie możemy ryzy­

kować. Żadnych omyłek. Czy posiada pani inicjatywę; solidarność społeceną, temperament, zdolności do rozkazywa­

nia, czy miała pani wietrzną ospę? Mu- simy myśleć o przyszłości, miss Thrum­

gardner. Muslmy mleć dziewczęta, dla których praca Jest wszystkim. Dziew­

częta, co do których możemy być pew­

ni, że nie porzucą nas na widok byle branzoletki brylantowej lub możliwości małżeństwa. Rozumie pani, o co mi cho­

dzi?

— Sądzę, że łąk, mr. Fleming.

— Zdziwiłaby się pani, gdyby pani wiedziała, Jakie lu zaszły zmiany od cza­

su, gdy stosujemy nasze psychologiczne rróby — ciągnął poważnie. — Taki np.

kierownik produkcji: okazało się, że ule ma żadnych zdolności administracyjnych.

Na drugi dzień obsługiwał Już jupitery.

Albo Bill Farinocco. Przed miesiącem był

stolarzem: teraz jest reżyserem naszych najbliższych dwuch filmów. Jak słe to i‘łało? Badania naukowe nigdy nls za­

wodzą miss Thrumgardner Niech pan’

spojrzy na Mervyn le May — marnował jię tako gwiazdor — pełen jesł wpraw­

dzie blasku, ale ma również i inn? /.doi- nośri. Pisze teraz wsprn ałe scenaTu­

sze . . . Czy pani wie, czym Ja byłem przi d dwoma tygodniami?

-- Nie mam pojęcia mi Fleming.

-• Byłem poprgstu ugeriłem od uśez- pieczeń, Przyszedłem. by ube-.pieczyć na życie mr. Klbitzera Przez pierwsze 4

tygodnie, spotkałem wszystkich p-a.-ow-.

Jilków z wyjątkiem mr. Klbitzera. Byłem jedynym człowiekiem w Hollywood, zna.

jącym cały zespół, oprócz mr. Klbitzera Wreszcie gdy go spotkałem, nie moę’eni go ubezpieczyć, lecz sprzedałem mu -nój pomysł. I jakich to dokonało zmian!

BSttua

Mr. Fleming zadzwonił. Wszedł gru­

by. pochylony służący.

— Może jeszcze kawy, miss Thrum­

gardner?

— O nte, dziękuję bardzo.

Służący wyszedł.

Mr. Fleming wskazał za nłm palcem.

— Czy wie pani, kło to był?

Dziewczyna potrząsnęła głową, ocza­

rowana.

— To był właśnie prezes K ibitzer..

A teraz może przejdziemy do pokoju przeznaczonego do badań współczynuika uzdolnienia, miss Thrumgardnerl

Tłumaczył Benedykt Brykczyńskł

Vv BRYT. STREFIE OKUPACYJNEJ ZNIESIONO ZAKAZ FRATERNIZACJ1

I I I I I I I I S I I I I I I isseeeeaeieeeeteei

i LUDWIK JERZY KERN

SEZONOWY SYZYF

Rys Wacław Lipiński

— No, Hilda, od dziś m ożesz nie zasłan iać okna’

Nad miastem niebo kiśnie w Jakimś odcieniu niebieskim —■■ Ludzie kupują, rozgryzają w iśnie i w ypluw ają pestki.

M iąższe, naturalnie, do środka przez najrozmaitsze przełyki.

A pestki? Pestek rola nie słodka.

Vłde: polskie uliczne chodniki.

Leży ich, leży niemało:

Niema dla nich cienia radości:

W żołądkach zginęło ciało, na chodnikach zsych ają się kości.

Chodzą przeróżni ludzie

nad biednymi, smutnymi pestkam i W p yle tarzają i w brudzie

biedne, snyitne pestki nogam i.

Pestki patrzą sobie do góry i niedobrze robi się pestkom . Widzą w szystko. Nogi. I chmury.

I tę otchłań nad m iastem niebieską.

I te.;: różne... pań różnych i panien elegan ck o na pozór ubranych, które noszą (chroniczniel) nieprane,

zam iast chodzić (chroniczniel) w uprą nych.

W ięc litując się nad pestkam i, przez w iśnow ą, długą część lata, biegam w ciąż polskim i ulicami 1 dobijam pestki, rozgniatam...

'iiiiiiiiiitiiiłiiiittitiijiiiiiiriłtiiiitiiiiiitiłiiiiiiiiiiiMiintiitiiiiiłiiiHMHiijiiiiijiitimmiiHiuii,,, I l l U I t l l l l l l l l l l l f l l l t l l l l l l l l l l l

f

(5)

N r 29

S tr

5

Magdalena. Samozwaniec

T^IKO

ł

»

WYBÓR Z A W O D U

Życie zrobiło się drogie, a cóż dopiero życie z kimś! W iadom o, że m ądry m ężczyzna to taki, któ­

ry potra.fi utrzym ać kobietę za jej w łasn e p ićn iądze, ale czyż na pieniądze kobiety można napew -

no liczyć?

Kobiety ta.k łatw e b y w a ją „fra ­ jerkam i". To ją ktoś okpi, to n a ­ ciągn ie to nam ówi na interes, w którym straci połow ę sw ego m a­

jątku. A z tymi zarobkam i? Z a­

rabia dużo, ale n agle jak to one, rozchoruje się ciężko i p rzeciągle i z zarobków nici! Albo zech ce jej się m ieć dziecko. Nie, stanow czo na zarobki k ob iece nie m ożna napew no liczyć. Pew niejsze są tarobkl m ęża. A le co zrobić, ja ­ kie zajęcie w yb rać, a że b y n a w szystko m ogło w ystarczyć?

N aogół żyjem y teraz w sz y scy pod znakiem: albo — albo. Albo now e sandałki' na korku albo g a ­ zow e pończochy. Jeśli gazo w e p ończochy to stare buciki a jeśli now e sandałki, to stare, gołe no­

gi.

C h ciałob y się m ieć i w ę g ie l i konfitury na zimę, ale poniew aż na to i na to nie może w y sta r­

czyć, w ięc w ybieram y w ęgiel, ja ­ ko, że d o starcza nam w iększej ilości kalorii.

A lbo dziecko— albo srebrny lis

— albo rasow y pies — albo au t­

ko osobow e — albo bilet k o lejo ­ w y nad polskie morze — albo p obyt nad polskim morzem.

Dwóch przyjem ność' na raz mieć nie można i w szyscy to d osko­

nale rozumiemy.

G orsza sp raw a jest z b a ch o ­ rem. Tu nie ma rozsądnego —

— „a lb o — alb o ?" Bachor musi m ieć najpierw „Konkona", a. p o­

tem „w ózek sportow y". Nie m o­

że mieć albo butków albo kafta- niczka: musi m ieć w szystko jako osoba p an ująca. Tak, panow ie, ną to naw et p en sja dyrektora koncernu w ę g lo w eg o nie w ystar­

czy, ani pensja ministerialna. A jak m ąż m a stanow isko, to żona chce mieć lisa i futro na zimę z nurków, a buty i torbę z knurków (czyli p eccar), a g d y to osiągnie, to znów przychodzi tw ardy orzech do zgryzienia, z meblami z orzecha kaukaskiego. Doprawdy, rozpacz.

A jednak, drodzy m ężczyźni, są ludzie, którzy zarab iają dziennie po k ilk ą i kilkan aście tysięcy bez szabru i bez spekulacji! Spekulu­

ją oni tylko na naiw ności i g łu ­ pocie ludzkiej a to dotychczas nie jest objęte kodeksem karnym.

C h cecie się o tym sam i p rzeko­

n ać —- proszę bardzo, zapraszam w szystkich moich kochanych czytelników na „Dni K rakow a";

do tak zw an ego „W eso łego M ia­

steczk a", przez które p rzelew ają się codziennie tłumy a d la przed­

siębiorców za b a w o w ych imprez grube tysiączki. Nie potrzeba ani w ykształcen ia ani fachow ych wiadom ości, a że b y tam zarab iać dziennie gru bszą forsę. Trzeba m ieć tylko dobry pom ysł i spryt, a p ych ę i głupie: „że to jakoś nie w y p a d a " — w yrzucić od siebie daleko. Przedsiębiorca i w ła śc i­

ciel w irującej huśtaw ki dla s a ­ m obójców , z której już sp ad ły i

zabiły się dw ie osoby, za ra b ia najw ięcej. N apisał sobie na tab ­ licy „Za w yp ad ki ;;D yrekcja"

nie od p ow iad a" (a g d y odpow ie to, niegrzeczniel) i jest w najzu­

pełniejszym porządku. Zarobki jego można obliczyć dziennie na kilkadziesiąt tysięcy. Tak, a le ten m iał d o syć pow ażne w kład y.

M usial najpierw w y sza b ro w ać gd zieś na Zachodzie o w ą ponie­

m iecką huśtaw kę, potem musial ją do K rakow a przetransporto­

w ać, w ziąć ludzi do zm ontow a­

nia jej, kupę forsy m usial na tc w y d ać. Propónujemv w ięc raczej te im prezy, które nie w y m a g a ją tak pow ażnych w kładów , jak na p rzykład m ałe panopticum , które reklam uje „C zło w ieka N iew i­

d zialn ego" i ,,G łow ę, która sam a mówi". „C złow iek N iew idzialny"

— w ca le się nie pokazuje, co nie jest żadnym kantem , bo skoro niew idzialny, to jak się m a p o k a ­ zać, a g ło w a „sa m a m ówi" (bo trudno a że b y m ów iła za kogoś), a za pom ocą luster nie w id ać in­

nych części ciata w ła śc'cielk i gło w y. Bardzo dobry zarobek nis w y m a g a ją c y żadnych p o w a ż­

niejszych w kładów , który jako najzupełniej u czciw y gorąco p o ­ lecam Inny zn ćw ,C ,d przyro­

d y " '.o: „Pólm eżczyzna — p ó lk t- b !ota' To już jest p ioste jak dw a razy dw a. Bierze się wśród zn a­

jom ych tęg iego m ężczyznę, któ­

ry leci na łatw e zarobki i każ»

mu się zap u ścić brodę, a potęrn ściska go się w p asie gorsetem i ubiera go się w dam ską suknię.

W skazanym jest, a żeb y przed w ystępam i nie chodził na plażę i dekolt utrzym yw ał w stanie białym i nieopierzonym . N ajlep­

szy jednak zarobek w ym yślił so ­ bie facet, którego c a ły w arsztat p ra cy p o le g a n a stoliku, siatce, pustych puszkach, trzech piłkach i sześciu butelkach o w oco w ego wina. Gra p o le g a na tym, ażeb y trzem a rzutami trzech piłek, strą­

cić ze stolika na ziemię, z nie­

w ielkiej od ległości, w szystkie puszki. Spraw a na pozór zupełnie prosta i łatw a, jest to jednak przez gen ialn ego fig larza tak ob ­ m yślone i w ykom binow ane, że zaw sze d w !e lub jedn a puszka zostaje na stoliku. Podobno od czasu, g d y „M iasteczko " istnie­

je, dw óch osobników strąciło w szystkie puszki 1 otrzym ało dw ie butelki wina. Plotka krąży, że jednym z tych osobników b y ­ ła Konopacka-M atuszew ska, a drugim W eissów no.

N'e m a człow ieka, któryby spróbow ał „szc zę ścia " tylko raz;

k a żd y g ra przynajm nie trzy razy, rzut kosztuje 30 zł. trzy rzuty 90.

Liczmy tylko, że dw ieście osób dziennie zostaw i u genialnego w y n a la zc y tylko 90 zł., — to ma on d zien n em za -o b ’- •

OSIEMNAŚCIE tysięcy!!!! Pokaż- cie mi p an ow ie taką dzienną pensyjkę! Poco w ięc ślęczycie w w aszych urzędach, p cco koń czy­

cie praw o, zd ajecie doktoraty, w ozicie w ęgiel, poco, jeśli jesteś­

cie pisarzam i, gło w icie się nad tygodniow ym felietonem, kiedy pieniądze leżą w „W esołym Mi®

steczku". Tylko je braćl

JOZEF PRUTKOWSK1 ERUDYTA

Wic wszystko o wieszczach, papieżach I królach .Mówi o wpływach i poglądach ciamn ch

On Jest najmędrszy na ohn półkulach — Właśnych.

ZMIANA

Po trzech miesiącach zmieniłaś Sie tyle.

Ze jesteś istna — donna demobili.

ROMANS

Oboje jesteśmy niezbyt dużo warci Bo mimo najlepszych chęci

Ja ciebie kocham za-żarcle A ty mnie za-wzlęćię.

ELŻBIETA WOŻNIAK

ZGORSZONEMU „CELESTYNA"

O ty, coś na, „Celestynie"

siedział, zlekka mrużąc oczy, 1 obleżnleż się uśmiechał, śledząc nóżek kształt uroczy, coś na widok ciał niewieścich osłoniętych troszkę nadto,

myślalal, jakbyś ty |e pieścił, gdyby... byio stać cię na to — potem, gdy kurtyna spadła, a widownię oświetlono,

(z podniecenia twarz cl zbladła) miałeś minę oburzoną,

rzekłeś głośno: to Jest skandal, bezeceństwo to ukrócę.

Zaś po cichu: „To coś dla mnie.

Ja tu Jeszcze Jutro wrócę".

MIEDZY NAMI

Nina B. (Wrocław). Pisze pani:

„proszę ml jak najtzybclsl odpowie­

dzieć, czy Szan. Redakcja moje dow­

cipy otrzymała i przeczytała?"

Szan. Redakcja Pani dowcipy otrzy­

mała, czytała zaż je bardzo, bardzo dawno w jednym z przedwojennych kalendarzy.

S. Murawleckl (Gdańsk). Nadezlal nam Pan wterez „satyryosno-komiee- ny" pt. „Na morzu":

a n a morzu, prossę panów, duto rótaych jest bałwanów, co ile morską wodą chlupię no, I użmleeha|q głupio, potem znów « wody wylaóą i n a zloócu ciała sm.ażq, by od głowy do goleni byli ładnie opaleni...

Doceniając satyrycznoić tudzież ko­

mizm powyżzzogo utworu, podejrzewa*

my, ii — przebywając „na morzu" — I zzan. Pan równtei jezt opalony od głowy do goleni. Zwłaszcza — od ylpwy.

„Kattzyperda" (Sopot): Nadesłał i» n „piosenkę" rwt. „M y, cwania­

k i" — której refren brzmi:

A irdy chcesz pić i dobrze się paść,

to musisz, bracie, kraść l

Sadzimy, iż gdyby pa-n b ył takim cwaniakiem, za jakiego chce ucho­

dzić, to by pan wiedział, że z tym

„pić" 1 „paść" sprawa się nie przedstawia wcale tak różowo. Jak nas bowiem poinformowano — za­

równo w krymimale. jak j w obo­

zach pracy obowiązuję abótynencja i dieta wegetairiaóska.

Jon Kurman (Chełpi). Pomysł dobry, opracowanie w vm aaa popraw ek 1 zmian •

„Sztuka dla sztuki" (Katowice). „Ja wiem — przyznaje Pani w słowie wstępnym — że nie jestem ant Mdlą Berozowrką ani Reginą Końską, lecz wszyscy znajomi mt mówią: „ona ma coż”.

Nie wątptmy, że ma Pani coś.

„Biedna mysz t my tyż”. Co |ezt w ia­

dome nie tyle te łw iadectw a wszyst­

kich znc;-:.ivch tle po prostu z o p a­

nowania t. zw. podstaw anatomii.

Adom Sitowłcs (Toruń). Wbrew Pań­

skim obawom przeezylaliżmy . wszystko”, konct rując uwagę w stetęgólnołol na „Frassee", zatytuło­

wanej „Życiorys hurr. - rysły*’t ojciec mój, pnasetwe plemię, nigdy mnie nie walił w ciemię, leci że był te człowiek Iwlęty tłukł mnie mocno hi|em w pięły.

N ie łto t'. i 's z tego tłuczenia nte yszło: dowetp pozostał — w pietach.

Wyż») go o|elec nie napędził.

„Mary LOu" (Kraków). Maryl Za pitprzne. Lou —■ do k o n a !

Anatol F. (Jelenia Góra). Lepsze polskie... w polu, alt twe prota, Ana­

tolu.

„Basie" (Walbrtvch). „Rymowe s a ­ tyra" p. t. „Wisy,a u Jasnowldsbw" — nie dla nae. Ponlcwaf > w/w utworu wy..:..a że „objął" Pan w doskonałym stopniu „różne wrfciEy prsepowtednfe boJwkne inne Brednie", nie powinno byd Pu. tajne, tż nie skorsystaray również z nad ' słonych' poprzedno utworów („Swing" i „W knajpie").

Antoni Majchrzak (Płońsk). Marta Ligęza. Zygmunt Ai-skl.

X*.

Tadęwut

Wlłnlewskt (Poznań) — Ne skorzy etłray

(6)

Stoję na es,T' łzie oświetlonej ostrym światłem elektrycznym.

Setki ó*-- wpijają się we ~mie. A je ! stem ---i! Zupełnie sam.

To zawsze takie straszne, że chce się krzyknąć: „Mamo". Widzicie każdą zmarszczkę na mej gładko ogolonej twarzy, śledzicie każdy ruch mych mię­

śni twarzowych, każdą modulację me­

go głosu.

A j w na pół ciemnej sali ledwie rozróżniam wasze '■ ■—-ze.

Gdy się wam uprzykrzy słuchanie mnie, może 'e pochylić sio ku sąsia­

dowi lub sąsiadce i powiedzieć:

— A wiesz, on ma talent!

Alb-:

— Nieudolny jak słup latarnianyh..

Ja jestem pozbawiony tej przyjem­

nej ewentualności.

' Nie mogę przerwać opowiadania, przywołać konferansjera i wskazując na was palcem powiedzieć:

— Oni są dzisiaj łaskawi jak cie­

lęta.

Albo:

— Są dzisiaj źli jak tygrysy, kJórym się nie udało zjeść na obiad swych pogromców.

Nie wierzcie aktorom, którzy mó­

wią, że nie lękają się publiczności.

Zawsze lękają się jej nieco. Jedni wię­

cej .drudzy mniej... To już zależy od charakteru I stanu naszych aktorskich nerwów.

...Tego Wieczoru wyszedłem na estradę z osobliwie wstrętnym uczu­

ciem strachu ssącego mnie gdzieś w dołku. Mój przyjaciel, śpiewak, który występował przede mną, rzekł mi:

— Diabelnie trudna publicznośćl 1 te słowa wykończyły mnie osta­

tecznie. Znalazłszy sięt na estradzie, w pierwszej chwili czułem się jak na pół ślepy kociak, który trafił do psiej budy.

Potem, jako zawodowiec, wziąłem się, oczywiście, w ręce i pewnie i śmiało zacząłem czytać opowiadanie.

Od dwóch lat już czytuję z estrady to śmieszne opowiadanie, które odna­

lazłem w pewnym piśmie.

Autora nie znam, ale opowiadanie podoba mi się bardzo: zawiera praw­

dę życiową i szczery humor.

Aktorzy na estradzie mają taki spo­

sób. Jeśli cię denerwuje publiczność i tremujesz się zbytnio, a chcesz się uspokoić — znajdź na widowni jakąś sympatyczną dla ciebie twarz i czytaj swe opowiadanie właśnie temu dla ciebie przyjemnemu widzowi.

Tak’ więc uczyniłem.

W trzecim rzędzie zoEfaczylem, mło­

dą kobietę o prześliczne) twarzy. Jej duże, ciemne, smutne oczy patrzyły na mnie z wyraźnym zrozumieniem i sympatią. Zdawały się mówić: '

— Nie tremuj się, . kochany. Nikt ciebie nie zje. Wszystko pójdzie do­

brze.

Zacząłem więc czytać jej opowiada­

nie, patrząc na nią uporczywie.

W ten sposób trzymając się pasa ratunkowego tego* sympatyzujc|cego ze mną kobiecego wzroku dopłynąłem pomyślnie do środka opowiadania.

Moja nieznajoma już śmiała się głośno — różowa, jeszcze bardziej uro­

cza I wesoła. Wraz z nią śmiała się i cała widownia. Byłem szczęśliwyl

I nagle diabeł mnie skusił do ode­

pchnięcia tego pasa ratunkowego.

Odwróciłem wzrok od oczu niezna­

jomej i natychmiast zobaczyłem w pią­

tym rzędzie „jego" Był to mężczyzna o dużej końskiej twarzy, na której wy­

różniały się ostro głębokie zmarszczki.

Skrzyżowawszy ręce na piersiach trzał na mnie z lodowatą pogardą.

Mój Boże, ile tępej, zimnej obojętno­

ści było w jego wzroku!

Skurczyło msię jakoś cały I stra­

ciłem tempo. Potem rozgniewałem stę i w myślach powiedziałem wrogowi (zrozumiałem już, że to mój wróg!):

— Kiamieszl Zmuszę cię do śmie- chul

Zacząłem „naciskać", podkreślać miejsca komiczne.

Ale on się nie śmiał. Patrzał na mnie 3 kamienną obojętnością członka sąjdu miejskiego w sprawach mięsz- kdnfowych i nie śmiał stę!...

— Śmiej się, gąjganie! — krzycza­

łem bezdźwięcznie- — Przecież cię to śmieszy* Śmiej się!

Lecz on stę nie śmiał.

— Roześmiej się. kochanie! — bła­

gałem ju-ł poniżając się przed nim — no,- c? ci szkodzi wyszczerzyć swe rcńskii ząbki! A mnie będzie przy­

jemnie! No, choć raz!...

Niestety, łatwtej byłoby rozśmie­

szyć w‘erzbę plączącą albo garnek z kaszą niż jego.

Nie śmiał się.

Widownia też się nie śmiała! Wid.cz- nie zagalopowałem się i zacząłem przesadzać, a przesada — to dla hu­

moru śmierć.

Toi.oleml Wypuszczałem bańki!

Rzuciłom się z powrotem do swego miłego pasa ratunkowego, ale napot­

kałem obcy, 2imny, potępiający wzrok.

— Ratowanie tonących jest sprawą samych tonących — mówi mi teraz

en wzrok.

Jakoś dobrnąłem do końca. Rozle­

gły się skąpe oklaski. To było fia­

sko.

W czasie pauzy siedziałem w po­

koju artystów caikiem przybity i my.

ślałem:

Któż to taki ten „gość kamienny" t piątego rzędu? Z pewnością krytyki Jakiś starszy recenzent, którego nię

nom.

Już widziałem arkusz gazety i drżąc czytałem tytuł jego artykułu złożony dużymi cżcionkami:

„BANALNOŚĆ NA ESTRADZIE".

Wszedł konferansjer. Nie patrząc ml w oczy (żal mu, widać, było) po­

wiedział:

— Ktoś chce się z wami zobaczyć) Wyszedłem.

Przede mną za kulisami stał „on*'

— straszny „gość kamienny" z piąte­

go rżędu! Zamarłem jak pisklę na Wi­

dok kobry. Zdaje się że nawet pisną­

łem słabo. A on uśmiech* tty, sympa­

tyczny, zupełnie niepodobny do tego potwora, którego na próżno usiłowa­

łem rozśmieszyć z estrady, rzekł wy­

ciągając do .mnie rękę:

— Przyszedłem podziękować zą wspaniałe odczytanie opowiadania.

Jestem autorem tego opowiadania, Uścisnąłem mu rękę 1... zemdlałem

I

W USA ZNO W U STRAJKUJĄ

Kopalnie nieobjęte strajkiem

• • • m u I I I I I I I I I l i l i i I I I I

„flózgf ukazują zię co tydzień REDAKTOR s -,i Przyjmuje się codziennie od tż-ej do, 14-ej.

m i n i

86 17.

- t ei-jn Z04-2I, wewn. « tel. 206-42 D-017340

I M I I I I I I I I I I I I I I I I I I I I I ł ,

'•""•UMnttmiłuniiiftHHiiiittitiiuniiii,

- ztuńtki _ REDAKCIA Łódź, Piotrkowska W ydaje „Łódzki Instytut W ydawniczy ', Żwirki

Cytaty

Powiązane dokumenty

żenie, że naprawdę coś się stało i zaczęło uporczywie wpatrywać w gapiów z chodnika prawego. Gapie z prawego chodnika,

ginesie tej cennej roboty nasuwa się jednak pytanie: kiedy nareszcie Zarząd Nieruchomości zablerzc się do remontu zagrożonych budynków.. Coprawda jest Jeszcze

formator skierował mnie do wydziału ogólnego. Dziś naczelnik był bardzo zajęty. Naczelnik powiedział mi, że z moją sprawą muszę się udać do wydziału

Wkrótce nadarzyła się okazja *ti temu. Bo oto on miał imieniny. Zegarek podobał mł się, był ładniejszy od mojego i było przy­. jemnie móc przynieść mu

— Uczą mnie koledzy liter — chwalił Się Klamczyk, a wszyscy chętnie mu wiersyłi, radując się z przemiany wewnętrznej, jaka się w nim dokonała,. Tylko

sła się kurtyna i zaczęło się przed­.. stawienie. Mąż

ka, w wyniku której Staś znalazł się niebawem w szpitalu, my uda­. liśmy przygodnych przechodniów, obie’ zaś bohaterki rozpoczęły s tra ­ szliwy koncert,

cy się posługujemy, staje się, o- czywiście, nieprzydatny.. Można- by, po rozebraniu się do naga, przebrnąć przez uliczne kałuże do burmistrza, który posiada