• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 18 Listopada 1888 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 18 Listopada 1888 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

J l £ 4 7 . Warszawa, d. 18 Listopada 1888 r. T o m V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

Ze świata morskiego.

W yjątek z mowy prof. L acaze-D uthiersa, w ygło­

szonej w Tow. francus. dla postgpu nauk ')•

Chcąc w zakresie godzinnej pogadanki m ów ić o niezm ierzonem państw ie, zam iesz- kującem głęb ie ocea­

nu, zm uszony jestem ograniczyć się na w y ­ braniu kilku dziw nej postaci istot, żyjących w niem niej za d ziw ia ­ jących w arunkach bi- jolo g iczn y ch , niem a- jących nic a n ic w sp ól­

nego z tem, co w i­

dzim y każdodziennie n aokoło siebie, a k tó­

rych d zieje, pom im o n iew ielk ich danych j a- k ie posiadam y, zd o l­

ne będą obudzić za ję­

cie i ciek aw ość s łu ­ chaczów . S zczęśliw ym będę je ś li mi się uda uchylić chociaż rąbek za sło n y , pokryw ają­

cej cudow ny obraz ż y ­ cia w głębiach morza.

P eyrandeau,natura- lista, podróżnik fran-

') Revue Scientifiąue,

1888 r., N r 6. F ig. 1. C erianthus.

cuski, którego badania są w w ielkiej cenie u zoologów z p rzy czy n y swój sum ienności, p ow ied ział na początku książki swojej o K or­

syce: „Przekonałem się w m oich podróżach, że n ie potrzeba zw iedzać n ow ych św iatów lub w n ajodleglejszych zakątkach starego szukać przedm iotów do badań b io lo g ic z ­ nych, je st ich pełno i blisko nas, tylko do­

tąd b yły one przed nami zak ryte”. P e y ­ randeau m iał słu sz­

ność. T o też i m y nie opuścim y n a s z y c h mórz europejskich, co- naj wyżej zw iedzim y pobrzeża A lg ie r y i lub w padniem y na w yspy B alearskie.

J eśli podczas p rze­

chadzki na wybrzeżach morza lub kanału La M anche, idąc za od- pływ ającem morzem, dojdziem y do sk ały nieco w y d r ą ż o n e j , przed którą nagrom a­

dzone są liczn ie dro­

bne i puste m uszelki bardzo czyste, gdzie nadto ziarnka piasku są zu p ełn ie oczyszczo­

ne ze w szelk iego m u­

łu , bądźmy pew ni, że tam pod kam ieniam i znajduje się żarłocz­

n y m ieszkaniec, który

opróżnił te w szystk ie

(2)

738 W SZECH ŚW IA T. N r 47.

skorupki i którego en ergiczn y oddech, sprow adzając siln e prądy p ow ietrza, oczy­

ścił zupełnie p ow ierzch n ię ziem i.

M arynarz, szukający p rzy n ęty dla ryb, nie m yli się w cale na w idok takich m usze­

lek i takiego piasku, zapuszcza on sw oję wędę pod skałę i w y cią g a z pod niej ośm ior­

nicę (O ctopus). Jestto „polip A r y sto tele­

sa", zw ierzę o bardzo d łu gich i dość lic z ­ nych nogach.

W idzim y tutaj osiem długich ramion, opatrzonych n iep rzeliczon em i bańkam i, za- pom ocą których zw ierzę przyczepia się do otaczających go przedm iotów . Ż y w y p r z y ­ biera najrozm aitsze barwy, g d y się do niego zb liżam y, m ieni się kolejno barw am i b ru­

natną, czerw onaw ą i białą, zdaje się b le­

dnąc i czerw ien ić, stosow nie do odbieranych w rażeń.

W w odzie zakryw a się przed w zrokiem ludzkim , w yrzucając z sieb ie strum ień czar­

nego płynu, tw orzącego w k oło n iego obłok ochronny. G dybyśm y ch cieli p och w ycić go g d y pełza po żw irow atem dnie w od y, za­

rzuci ram iona sw oje w tył, okręci j e k oło ciała, a czepiając się bańkam i w szy stk ieg o co napotka, zam ienia się w kulę nasadzoną taką rozm aitością p rzedm iotów , że się staje niem ożliw ym do p ozn an ia.

P rzyp atrzyw szy mu się bliżej, zobaczym y pośród ramion rodzaj jak b y dzioba p ap u gi, potężną broń p rzeciw k o drobnym istotom , na które napada. W środek w łaśn ie tej k o- j rony, utw orzonej ze sw oich nóg czyli ra­

m ion, zapędza w szystk ie sw oje zdobycze, tam olbrzym ie dw a zęb y j e rosszarpują, a biedne ofiary, p rzytrzym yw an e siln ie bań­

kam i, nie mogą się stam tąd w ydobyć.

S zczególn e to stw orzen ie, ośm iornica, po-

j

siada g ło w ę u w ień czon ą koroną o d łu gich

J

prom ieniach otaczających g ęb ę i p rzenoszą­

cych o w iele rozm iary w ła śc iw e g o 'c ia ła , stosunkow o m ałego. N a g ło w ie w id zim y oczy olbrzym ie, w ynoszące jed n ę dziesiątą dłu gości całego ciała; wobec tego, nie b ę ­ d ziem y się d ziw ili, że ośm iornica ma w zrok

j

n iezm iern ie bystry i przen ik liw y. M usim y u żyć tutaj porów nania, które nam pozw oli lepiej zrozum ieć ten d ziw n y o rgan izm .—

W yobraźm y sobie nasze ręce i n ogi w lic z ­ bie p od w ojon ej, roschodzące się w około

g ło w y i zginające się około naszej szyi, a będziem y m ieli tym sposobem n aszyjnik podobny do ośm iornicy i zrozum iem y zn a­

czenie nazw y głow on ogie, którą Cuvier n a ­ d ał tak słusznie tym dziw nym zwierzętom ; z g ło w y bow iem zdają się roschodzić ich nogi. Jeszcze inne m ożem y zrobić tutaj porów nanie. Oto w około gęby je st korona prom ienista, ruchom a, utw orzona z długich ram ion, pod którą w isi ciało kształtu w or­

kow atego. U m ięczaka gło w o n o g ieg o z w a ­ nego ło d z ik (N autilus) ciało je st bardzo sk om plikow ane. N ie chcę naw et zaczepiać tego przedm iotu, ale poniew aż ram iona ota ­ czające gębę, ułożone w postaci korony, spo­

tykają się na każdym praw ie kroku p om ię­

dzy zw ierzętam i m orskieini, niestanow iąe żadnej hom ologii, która byłaby niem ożliw ą do w ykazania, pragnę tylk o w skazać ch o ­ ciaż ten przyrząd og ó ln y i przyjąć go ja k o punkt w yjścia, z pow odu podobieństw a z e ­ w n ętrzn ego, ja k ie przedstaw ia ze z w ie ­ rzętam i, które będziem y rospatryw ać po­

niżej.

O to rzuca nam się w oczy h olotu ryja c z y ­ li ogórek m orski, o ciele czarnem w ydłużo- nem , nad którem sterczy niby kitka piór ułożonych w okółek, których w dzięczne k ształty przypom inają d elik atn ie a gęsto ro zgałęzion e łod yżk i roślin. P ośrodku tych ram ion gałęzistych je st gęba. C iało w y ­ dłużone, okrągłe, jest pokryte szeregam i rurek d łu gich , przezroczystych, zakończo­

n ych banieczkam i, zapom ocą których h olo­

turyja m oże łazić po gładkich ściankach naczynia. W akw aryjach często możnai w i­

dzieć w ielk ie holoturyje czarniaw e, które w yp ełzają na pow ierzchnię w od y i kołyszą lekko na falach sw oje ram iona, istne g a łę ­ zie ożyw ion e.

O rganizm holoturyi je st mniej sk om p li­

kow anym aniżeli ośm iornicy, w ięcej jed n ak złożonym od aktynij, u kw iałów czyli an e­

m onów m orskich, których barwy są zaró­

wno św ietne ja k rozmaite.

Z w ierzęta te są bardzo rospow szechnione w m orzach. U osabiają one temat, na który p rzyroda snuje z lubością nieskończoną ro z­

m aitość form. M ożem y je sobie w yob razić

w kształcie worka prostego, służącego za

żołąd ek , do k tórego prow adzi otw ór gęb o ­

w y, otoczony mackami czyli czułkam i, u ło -

(3)

żonem i na podobieństw o prom ieni korony, a będącem i w ustaw icznym ruchu.

M acki te czy li ram iona, szukają n ie d o ­ strzegalnej praw ie zdobyczy, którą, dla po­

żarcia w pędzają w środek sw ojej korony.

F igu ra 1 przedstaw ia jed n ę z tych form bardzo rzadką. Jestto C erianthus, zło w io ­ ny w B anyuls '); ram iona je g o n iezliczone, bardzo w ydłużone, niezm iernie ruchliw e, mają piękną szm aragdow ą barw ę. U roz­

m aitych osobników ram iona zm ieniają k o ­ lory, ja k o też naturę swroję i sposób u ło ­ żenia.

T a szczególna aktynija m ieszka w rurce utw orzonćj w koło niej z pilśniow atej tka­

nin y, pow stałej przez w y d z ielin y w łasnego jej ciała. O tw iera się czyli rostacza sw oje luźne ram iona tylk o w ieczorem lub nocą.

N ie m ożna sobie w yobrazić piękniejszych kw iatów nad te, które się rozwijają każdego w ieczora w szczelinach skał i nie głęboko pod pow ierzchnią w ody, w zdłuż północnego brzegu portu Mahoń.

N ie będzie to w cale przesadą gdy pow ie­

my, że z chw ilą zachodu słońca, sk ały p ię­

knego portu M inorki kw itną form alnie, ro­

biąc w rażenie koszów przepełnionych k w ia ­ tami. D latego też zapew ne m ieszkańcy M ahonu nazw ali Cerianthus kw iatem mo­

rza.

Załączony rysunek daje nam słabe tylko pojęcie o tem zw ierzęciu, a w łaściw ie o jego kształtach, bo n igd y o barwie; jestto rysu ­ nek zdjęty z natury w ieczorem w Mahoń.

Z w ierzę samo je st w spaniałe; ram iona jeg o mają prążki fijoletow e, purpurow e, zielon e i żółte takiej św ietności, że najbogatsza pa­

leta m ogłaby ich pozazdrościć.

K ied y ju ż jesteśm y na M inorce, niech mi w olno będzie zw rócić u w agę na cudow nie piękny port, którego w ody głęb ok ie a sp o­

kojne, dostarczają przyrodnikow i n ie w y ­ czerpanych bogactw .

Istn ieje przysłow ie na M inorce, które do­

brze m aluje tę u p rzyw ilejow an ą m iejsco­

wość. „M orze Śródziem ne ma trzy nieza- Nr 47.

*) Banyuls n a d m orzem je s t to pracow nia zoo­

logii dośw iadczalnej, założona staran ie m prof. La- caze-D uthiers. Obacz W szechśw iat t. IV s tr. 449.

(P rzyp. tłum .).

7 3 9 w odne porty: m iesiąc L ip iec, Sierpień i port M ahoń”.

G dybym był hiszpanem, nalegałbym na mój rząd, żeby stw orzył pracow nię zo o lo ­ giczną m iędzynarodow ą w tym n iezrów n a­

nym porcie, który jest praw dziw em akw a- i-yjum, można bow iem z niego czerpać isto ­ ty ż y w e , w łaściw e w ielk im głębinom lub żyjące w wodach gorących, czyste i piękne, łatw e do w ydobycia, bo port jest w szędzie doskonale zasłonięty.

P ow róćm y do naszych anemon. C ieka­

wą je st niezm iernie praw idłow ość, z ja k ą zaw sze w ystępuje u nich liczba ramion ota­

czających gębę. Może ona być bardzo zna­

czną ja k u C erianthus, ale zawsze będzie w ielokrotną z 6. Zatem może być liczba ramion 6, 12, 24, 48, 96 i t. d., albo też n ie­

zm iennie zostaje ograniczoną do ośm iu.

Zobaczym y poniżej niektóre z tych typów . Jeśli pokażę ten długi pręcik p o k rzy w io ­ ny, nikt z m oich słuchaczów napew no się nie dom yśli, że tam m oże być coś p odobne­

go do zw ierzęcia. Jest on lekki, tw ardy, podobny do czarnego drzew a, z pow odu tych w łaśnie przym iotów służy on ludom wschodu na w yroby różańców, których pa­

ciorki bezustanku przesuw ają, m odląc się do proroka, ja k mówią je d n i, lub chcąc się rozerw ać w ciągłej ospałości, ja k u trzym u ­ ją inni.

Proszę w m yśli p rzyob lec ten pręcik warstw ą tkanki m iękiój, delikatnej, żółta­

wej i um ieścić na nim w pew nych od stę­

pach m aleńkie anem ony czyli aktynije, po­

dobne do tej, którą w idzieliśm y, mające po 12 lub 24 ramion, w szystkie jedne do dru­

gich przybliżone, a będziem y m ieli pojęcie o stow arzyszeniu czyli kolonii, którą p rzed ­ stawia rysunek G erardii (fig. 2). T a k olo- nija, to stow arzyszenie, w ytw orzyło w ar­

stw y gałązki, podobnej do czarnego drzew a, która jest tylk o szkieletem , podporą całej kolonii.

W eźm y teraz in n y przykład, gdzie liczba ram ion osiem niezm iennie w ystępuje i sta­

n ow i cechę bardzo licznej gru p y zwierząt.

N ie m ożna dobrać lepszego przykładu nad koral c z e r w o n y , Coralium rubrum fig. 3, który je st grupą czy li koloniją z w ie ­ rząt wox-eczkow atych, o otw orze ust otoczo­

nym ośmiu ramionami (czułkam i) piórko­

W SZECH ŚW IAT.

(4)

740 W SZECH ŚW IA T. Nr 47.

wato postrzępionem i; oddzielne zw ierzęta przedstawiają, się tutaj ja k o b iałe k w ia ty na czerw onej rozgałęzionej ło d y d z e , której kolor i cenne w łasności p o sta w iły j ą w rzę­

dzie bardzo d rogocennych p rzedm iotów . Z w ierzęta złączon e w koloniją. k orala czer­

w o n eg o , które r o z w in ię te , pow ysuw ane, przedstaw ia fig. 3, tak przypom inają grupę kw iatów , że gdy P e y sso n n e l od k rył że to są n iezaw odne zw ierzęta , im ię je g o niektórzy uczeni ch cieli zataić w obec akadem ii, ażeby m łod ego badacza nie skom prom itow ać, tak dziw nem wrydało im się to spostrzeżenie.

N ie m ogli oni przypuścić, żeby można um ieszczać m iędzy zw ierzętam i drobne, bia­

łe k w iateczk i, które daw niejsi botanicy sta­

nowczo lic z y li do rzędu roślin kam iennych.

on jed yn ą formą posiadającą tak piękną barwę; w iele innych polipów je s t także św ietnie zabarw ionych, najczęściej barwą ciem noponsow ą. P o lip y w łaściw e czyli tak zw ane korale, w ytw arzają tw arde podpory, zw y k le w apienne, zw ane polipnikam i czyli koralow inam i, których rysunki spotykają się we w szystk ich książkach naukow ych. to w szystko szk ielety rozm aite i piękne, ale niem ogące dać pojęcia o istotach, które je w y tw o rzy ły . Najobficiej zam ieszkują te p olip y m orza ciepłe. Już naw et na w y ­ brzeżach A lg ie r y i tw orzą rąbki w spaniałej barw y pom arańczow ej; w M ahoń spotyka­

my j e kw itnące kępam i, a dopiero p ra w ­ d ziw ie królują na oceanie W ielk im i In d y j­

skim . Tam tw orzą sław ne „W y sp y kora- lo w e “ niesłusznie tak nazw ane, bo do budo-

Fig. 2. G erardia.

W koralu czerw onym mam y coś podobnego co i w G erardii, je stto stow arzyszen ie n ie ­ skończonej liczby m ałych aktynij ośm io­

ram iennych, sied zących p raw ie je d n a przy drugiej, a rozm nażających się p rzez p ącz­

kow anie. T e ło d y g i tw arde, czerw one lub różow e, o p ow ierzchni w y g ła d zo n ej, dla której w łaśnie są tak poszukiw ane przez ju b ilerów , są tylk o dopiero podstaw ą, sz k ie­

letem c z y li polipnikiem (k o ra lo w in ą ), wy- tvvoi'zonym przez w ielk ą liczb ę p o łą c z o ­ nych razem zw ierząt, zw anych polipam i.

N a zyw ają p olipam i czyli koralam i ośm io- czu łk o w em i istoty, należące do tej w ielkiej gru p y, na czele której stoi koral. N ie je s t

Fig. 3. C oralium ru b ru m .

w y ich n ie w chodzi ani odrobinka koralu p raw d ziw ego (C oralium rubrum). W ysp y k oralow e są otoczone opaskam i barw naj­

św ietn iejszych , ju ż to ciem nych, ju ż z b la­

skam i m etalicznem i lub aksam itnem i, nada- jącem i ich zdradzieckim skałom pozór pra­

w d ziw ych ogrodów k ołyszących się na fa­

lach. P o lip y te, o ram ionach czyli czu ł- kach tak delikatnie pow ycin an ych , p o k ry ­ wające p olipniki, są rów nież aktynijam i podobnem i do tych, które w id zieliśm y po­

w yżej.

N ie jestem w s ta n ie opisać wrażenia, j a ­

kiego doznałem , w7idząc poraź pierw szy g a ­

łązkę D en d rop h yllia, w ydobytą św ieżo z g ł ę ­

bi morza przez poszukiw aczy korali w o k o ­

(5)

Nr 47. W SZECHŚW IAT. 741 licach K orsyk i. M orze b yło niespokojne,

chociaż pogoda była w spaniała; okręt prze­

znaczony do ło w ie n ia w ieloryb ów , na któ­

rym dostałem się w sam środek flotylli po- ła w ia czó w korali, m ocno ścieśnionej, źle m nie u sposobił do obserw acyj. A le w idok wspaniałej ło d y g i, której w szystkie k ie li­

chy otw arte, strojne b yły anem onam i jasno- żółtej barw y z odcieniem pom arańczowym , silne przeciw ień stw o ja k ie ta barwa stan o­

w iła z pięknem i błękitnem i falam i morza Śródziem nego, b y ł dla m nie tak now y i tak pociągający, że w obec niego m usiałem za­

pom nieć n aw et o dręczącej m nie chorobie m orskiej. J eśli w rażenie, ja k ieg o doznałem , je s t tak silnem na naszych m orzach, o ileż potężniej m usi ono działać na tych podróż­

nych, którzy się znajdują w ojczyźnie po- lip n ik ów , na oceanie W ielkim , gd zie mogą dow olnie w zrok nasycać w idokiem tych sk ał p rzem ienionych w krzaki kw itnące i ożyw ione.

Istn ieje jeszcze inna grupa zw ierząt, k tó ­ rych kształty są niem niej zadziw iające. R y ­ sunek zaledw ie słabe m oże dać o nich p oję­

cie. N iek tóre z tych istot przyp ływ ają zbi- tem i masam i aż do brzegów B anyuls. G dy w iatr i morze sprzyjają, z głęb in dalekich nadpływ ają w stęgi tak przezroczyste, że tylko dom yślać się m ożna ich konturów .—

B rzegi tój w stęgi m ienią się bezustannie w szystkiem i barwam i tęczy. Starożytni, przejęci pięknością tych ciek aw ych tw orów m orsk ich ,n azw ali je przepaską W en ery, Ce- stum Y eneris. Im dłużej się j e w idzi, tem - bardziej budzą zach w yt i p od ziw z pow odu swej subtelności i w d zięku. B rzegi ich są opatrzone cienkiem i listk ow atem i pręcika­

mi, które obniżając się i podnosząc bez­

ustannie, zdają się przebiegać od jed n eg o końca do drugiego tej długiej w stęgi. R os- kładają one także św iatło, a w szystk ie bar­

wy tęczow e pojaw iają się kolejno, znow u gasną i znów się zapalają, przepływ ając w zdłuż brzegów . P ręcik i te w yglądają jak p erły o milij ono w ych barwach, przebiega­

jące całą długość tój zaczarowanej przepa­

ski. N iknące i pow racające blaski tęczy są niepochw ytne, dlatego w szelk ie rysunki są n iedokładne, bo chcąc zw ierzę to odryso- wać trzeba unieruchom ić cudow ny obraz, ja k i daje „przepaska W e n e r y 1* pływ ająca

w naczyniu napełnionem wodą czystą. N a j­

lepiej można je w idzieć w B an yu ls, gd zie przy sprzyjających warunkach, z pełnego morza przypływ ają całe ła w y „przepasek W en ery “ i rozbijają się u stóp pracow ni A rago.

N a w ybrzeżach kanału L a M anche od R oscoff do D unkierki, spotykam y zam iast długiej w stęgi kule całkiem okrągłe, p rze­

zroczyste,* ciągnące za sobą dw ie n itk i ru ­ chom e. W w odzie można j e rospoznać t y l­

ko po czterech podw ójnych południkach, które ustaw icznie tęczują. Są to C ydippe (P arow itek) lub Beroe, a poniew aż w szyst­

k ie zw ierzęta m orskie b yły porów nyw ane do przedm iotów lądow ych, w ięc i tym stw o-

Fig. 4. T u rris.

rżeniom m arynarze dali nazw ę m elonów m orskich.

Z tem i istotam i o d ziw nych form ach, m o­

rze w yrzuca często na brzegi m eduzy, k tó ­ rych w łasności parzące dobrze są znane w kąpielach, gd zie naw et nazyw ają je św ierz- bą. F ig . 4 p rzedstaw ia nam w łaśnie taką m eduzę zw aną Turris. P rzypom ina ona dzw on, w którym serce je st zaw ieszonym w ew nątrz żołądkiem . O statnie z w y m ie­

nionych istot są w yłączn ie m orskie, p ły w a ­ j ą one bezustannie i nie p rzyczep iają się

w cale do przedm iotów podw odnych.

Zobaczym y zaraz inne niem niej ciekaw e istoty m orskie, ale zanim do nich d ojd zie­

m y, pow róćm y jesz cze do naszego żw iru

i szukajm y je szcze pod kam ieniam i zalew a-

nemi przez morze. H istoryja jed n ego ty ł-

(6)

742

w s z e c h ś w i a t

. Nr 47.

ko kam ienia, znalezionego na w ybrzeżach Roscoff, zajęłaby ła tw o , sama przez się, całą naszę pogadankę, takie tam skarby zoolo- | giczne się znajdują.. N iek tóre ze zw ierząt z głębi mórz lubią się kąpać w św ietle, inne znów kryją się w ciem nościach, dlatego też zoolog m usi grzebać pod kam ieniam i, pod skałam i i w jask in iach .

D o zw ierząt obierających sobie siedlisko pod kam ieniam i, n a leży robak T erebella obłoczkow a. Jeżeli ją um ieścić w słoiczku szklanym i ośw iecić św iatłem elektrycznem przy pom ocy reflektora parabolicznego, w te­

dy w idzieć można d łu g ie jej nitki porusza­

jące się bezustanku w rozm aitych k ieru n ­ kach. D ochodzą one chw ilam i praw ie do

j

pow ierzchni w ody, kurczą się, zw ijają i zni- j kają ch w ilo w o . T ereb ella boi się św iatła, stąd pochodzą jej ruchy g w a łto w n e i n ie­

p raw id łow e, gdy skierow ać na nią strum ie­

nie olśniew ającej jasności.

W ło sy szanow nych słuchaczek są piękne i m isternie ułożone na g łow ach , w yobraźm y sobie, że naraz stają się one czu łe i ożyw io­

ne, że zaczynają się poruszać w rozm aitych kierunkach, a będziem y m ieli w ierny obraz terebelli. G łow a jej je s t pok ryta w łosam i k ędzierzaw em i, utw orzonem i z n iep rzeli­

czonych w łók ien ruchom ych, m ogących się w ydłużać, skracać, czu ć i w yciągać się da­

leko, by chw ytać przedm ioty, które naw et mogą przybliżać do siebie. Jako schronie­

nie buduje sobie tereb ella dom ek z ziarnek piasku i szczątków m uszelek.

C iekaw y n iezm iernie je s t w idok tereb elli, | gd y zanurzona w plaskiem naczyniu i w y­

staw iona na działanie prom ieni sło n ecz­

nych, zn alazłszy w naczyniu w łaściw e dla siebie m ateryjały, zaczyna pracow ać nad swoją siedzibą. K ażd y p ojed yn czy w łosek wyciąga się w około i chw yta ziarnko pia­

sku lub okruch m uszli, który um ieszcza na grzbiecie. Pracując tak w ytw arza ona so ­ bie rurkę ochronną, kryjów kę, w której m o­

żna ją znaleść pod kam ieniam i, zasłaniają- cem i ją zarówno od silnych prądów m orza, ja k i od nieprzyjaciół, a nadew szystko od

zb yteczn ego św iatła.

D osyć ju ż p ow iedziałem o rozm aitości form y. T rudno b y łob y nam ograniczyć się na tej drodze, najbujniejsza w yobraźnia nie

zd oła w tym razie odtw orzyć rzeczyw istej natury.

W reszcie, przy badaniu w arunków b i o l o ­ giczn ych , wr jakich żyją niektóre istoty m orskie, spotkam y jeszcze form y bardzo dziw ne, a fak ty niem niej now e zadziw ią nas tem więcej, że nie będą m iały nic w spól­

nego ani podobnego z tem w szystkiem co nas otacza i co w około siebie ob serw u ­ jem y.

(dok. nast.).

A . S.

Ł O Ż Y S K A RZEK N A S Z Y C H w najnowszym oEresie Eieoloiicznyin,

P rzy układaniu m apy n ap ływ ów d ylu w i- ja ln y ch na polsko-litew skiej rów ninie na podstaw ie dat g ieologiczn ych i hypsom e- ti-ycznych doszedłem zup ełn ie niespodzia­

nie do rezultatów , m ogących zainteresow ać szersze koło czyteln ik ów W szechśw iata.

Chcę m ów ić o zm ianie łożysk rzecznych w najnow szej epoce gieologicznój w grani­

cach pom iędzy w yżyną Sandom iersko-W o- łyńską, gd zie starsze sk ały na pow ierzchnię w ychodzą, a brzegam i B ałtyku,

Jest dzisiaj rzeczą stw ierdzoną, że epok lod ow ych w północno-w schodniej Europie było dw ie, przedzielonych długim okresem , podczas którego osiadły szeroko rospow sze- chnione w kraju naszym piaski dylu w ijaln e i loss. W skutek tego posiadam y trzy g łó ­ wne, na pierw szy rzut oka ła tw e do rospo- znania poziom y w napływ ach lodow cow ych:

a) najniższy — glina lodow cow a dolna, na którój stoi np. W arszaw a i K a lisz, a sięga­

jąca aż do podnóża Karpat; b) środkow y — w arstw ow ane piaski, żw iry i loss; c) g ó r­

ny — żółta glina d ylu w ijaln a, typow o ro­

zw in ięta na pojezierzu Prusko-L itew skiem ; ta ostatnia nie p rzekroczyła w y ży n y Sando- m iersko-W ołyńskiej.

P on iew aż pow ierzchnia kraju od podnóża

gór Św iętok rzysk ich i płaskow yżu W o ły ń ­

sk iego do B a łty k u przedstaw ia równą pła-

(7)

WSZECHŚWIAT. 743 szczyznę, przeto trzy w arstw y d ylu w ijaln e

wyżej w ym ienione, u ło ży ły się poziom o j e ­ dna nad drugą, tw orząc p ow łok ę gi'ubą na 200 metrów.

P o ustąpieniu topniejącego lodow ca, w o ­ dy w olbrzymiój m asie spływ ające od jeg o podstaw y, nieznajdując dostatecznego o d ­ p ływ u w wąskiem łożysk u D n iep ru , ochro- nionem przez tw arde sk ały granitow e, w y ­ żło b iły sobie k olosalne koryto w kierunku wschodnim , które, opierając się o wyżynę W ołyńsko-Sand om ierską objęło całą nizinę P o lesia , H ru b ieszow sk ie, P od lask ie, oraz całą północną część K rólestw a, na szero­

kość sięgając od S k iern iew ic do M ławy.

T en kanał g łó w n y p rzyjm ow ał od połu­

dnia rzeki dzisiejszego system u P rypeci i W isły — Ster, H oryń, B u g, W isłę, R aw ­ kę, dalej w padały do niego kolejno W arta, Odra, cała zaś masa tych wód w padała do morza P ółnocnego.

G dy jed n ak napływ w ody z lodow ca ustał w skutek jeg o stopnienia, kanał, w y żło ­ biony miejscami do 200 m etrów głęboko, w ysechł, rzeki doń n iegd yś w padające za­

częły sobie w łasne łożysk a w je g o korycie

j

żłobić, pow stał szereg piaszczystych wysp, m ielizn , płytkich kanałów , jezio r w reszcie takich ja k np. G opło.

W tem pierw szem stadyjum podyluw ijal- nem W isła zajm uje łożysk o, ściśle p rzylega­

jące do p ołu d n iow ego brzegu w yżłobionego przez w ody d y lu w ija ln e kanału. O d da­

w nego ujścia sw ego p rzy P iaseczn ie zw ra ­ ca na lew o, od Ł ow icza wpada w te r a ź­

niejsze koryto B zury, od K o ła łożyskiem W arty wpadając do O dry z nią razem przez B erlin do E lb y .

W tym sam ym okresie B u g w dalszym sw ym biegu p ły n ą ł korytem W ieprza.

W późniejszem stadyjum W isła w chodzi od W arszaw y w sw oje obecne łożysko, do- I szed łszy w szakże pod T oruniem do p ółn oc­

nego brzegu kanału p ły n ie na zachód do O dry łożyskiem N oteci. W starem ło ży ­ sku w iślanem p łyn ie B zura na wschód i W i­

daw ka na zachód. W arta zaś od D z ia ło ­ szyna przez Z łoczew i W ielu ń wpada w te­

raźniejsze łożysk o P rosny.

W stadyjum ostatniem następuje załam a­

nie od T orunia pod prostym kątem na pół­

noc, a co ciekaw sze, że jed n ocześn ie wszy-

! stkie rzeki polskie i litew sk ie w granicach rów niny nadbałtyckiej zwracają się rów nież na północ, płynąc odtąd korytem najbliżej ku północy położonej rzeki, bez w z g lę ­ du na jej w ielkość. P raw id ło to tak je st ogólnem , że jed n a tylko W ilija, mająca ło ­ żysko w yjątkow o głębokie i w yżłobione w znacznej części w utworach starszych, kierunek pierw otny zachow ała, w szystkie zaś inne skręcały na północ.

P rzejrzyjm y je po kolei:

B ug skręca od Chełma na północ, w pada­

jąc do doliny-M uchaw ca pod Brześciem . N arew , płynąca pierw otnie łożyskiem Nurca skręca od Suraża na północ aż do w padnięcia do koryta Bobrzy.

N iem en pierw otnie doliną B obrzy p ły n ą ­ cy, zwraca nagle na północ, wpadając na­

przód w dolinę P reg la czy W ilii i razem z W iliją później przesuwa się jeszcze bar­

dziej na północ w teraźniejsze sw oje ło ­ żysko.

W arta robi w yłom pom iędzy Osiakowem i Burzeninem , wpadając w koryto W idaw ki, podczas g d y jój w łasne łożysko zajm uje Prosną.

P raw id ło zatem , ja k widzim y, żadnym nie u lega wyjątkom , fakt zaś sam znajduje proste w yjaśnienie w stopniow em obniżeniu pobrzeża B ałtyckiego, w skutek czego w ody dawniej na wschód płynące, ku północy

! zboczyć m usiały.

D r J ó ze f S iem iradzki.

DLACZEGO

drzewa leśne nie zawierają azotanów?

W iadom o, że głów nem źródłem pobiera­

nia azotu przez rośliny są połączenia a zoto­

we gruntu, m ianow icie sole saletrzane, któ-

| re tw orzą się ze zw iązk ów am onijakalnych,

| pow stających p rzy gn iciu szczątków orga- j n icznych hum usu. B adania Schloesinga

| i Muntza, potw ierdzone pi'zez W arringtona, w ykazały, że pow staw anie saletry w grun-

I cie i w pokładach saletrzanych, zw łaszcza

(8)

744 W SZECH ŚW IA T. N r 47.

zaś utlenianie tw orzącego się p rzy gniciu szczątków organicznych am onijaku na kw as azotny, zależy od p ew n y ch m ik roorgan iz­

m ów , budową sw ą zb liżon ych do M ycoder- ma aceti, bakteryi, w yw ołującej ferm enta- cyją octow ą. W braku tych m ikroorganiz­

m ów proces nitryfikacyi _t. j . tw orzenia się saletry ustaje, a ziem ia, zaw ierająca je, traci w łasność prod u k ow an ia saletry, pod w pływ em wysokiej tem peratury (100° C.) lub środków a n tysep tyczn ych (karbol, su- blim at i t. d.), d ziałających , ja k wiadom o, zabójczo na niższe organizm y. Badacze pow yżsi rów nież w y k a za li, że proces nitry­

fikacyi n ajłatw iej się odbyw a w lecie przy gn iciu szczątk ów zw ierzęcych , bardzo b o ­ gatych w azot, w obecności alk alijów lub w ęg la n u wapnia.

W yraźn ą je s t rzeczą, że rośliny, p ob iera­

ją c z gruntu sole saletrzane ja k o pokarm , z którego czerpią swój azot, potrzebny do tw orzen ia substancyj białkow ych, p ow in n y stale zaw ierać azotany w sw ych organach, m ianow icie w korzeniach, łodydze i liściach, zw łaszcza zaś w tych ostatnich, gdyż tu się odbyw a proces asym ilacyi azotu. Tym czasem z badań M onteverdea, M olischa i F ranka okazuje się, że drzew a n ig d y azotanów nie zawierają i że tylk o w yjątk ow o u niektórych jak akacyja, je sio n dało się w yk ryć ślady saletry w nitkach korzen iow ych . T en brak azotanów w d rzew ach objaśniał M olisch w ten sposób, że w g łęb szych w arstw ach gruntu azotany zostają napow rót reduko­

w ane na am onijak, którego zw iązk i p ob ie­

rają drzew a za p ośrednictw em g łęb iej leżą ­ cych korzeni. F rank zn ó w w ogłoszon ej n iedaw no pracy (B erich te der d eutschen botanischen G esellsch aft 1887) p rzyp isu je brak azotanów w drzew ach tej ok oliczn ości, że kw as azotny zostaje ju ż w korzeniach rozłożony i zużyty na tw orzen ie substancyj białkow ych. O czyw iście p rzytoczon e p o ­

wyżej poglądy, ja k o niepoparte żadnem i danem i faktycznem i, posiadają ty lk o w ar­

tość hypotecyczną. D la należytego w y ja ­ śn ien ia zajm ującej nas k w estyi należało zw rócić się do badania sam ego gruntu i prze­

konać się, czy grunt, na którym rosną po­

w yższe drzew a, w rzeczy samej zaw iera so­

le saletrzane, ja k to dotychczas ogólnie m niem ają, czy też ja k ie inne zw iązk i azo­

tow e, z których rośliny m ogą zarów no czer­

pać swój azot. R zecz cała zatem sprow a­

dza się do kw estyi, czy dla praw idłow ego rozw oju roślin y koniecznem i są sole sale­

trzane czy też i zw iązk i am onijakalne mogą stan ow ić źródło azotu dla roślin ?

E berm ayer ') św ieżo badał grunty z naj­

rozm aitszych m iejscow ości na zaw artość so ­ li saletrzanycb. D la w ykazania tych osta­

tnich p o siłk ow ał się autor m etodą, u żyw a­

ną w celu w yk rycia azotanów w w odzie studziennój a polegającą na tem, że ekstrakt w odny otrzym any z prób gruntów po doda­

niu doń k ilku k rop el difenilam inu przy zetknięciu ze skoncentrow anym kw asem siarczanym tw orzy w razie obecności sale- trzanów n iebieskie pierścienie. Zapomocą tej reak cyi można w yk ryć słabe ślady azo­

tanów. W ostatnich czasach p osiłkują się tą m etodą także w celu m ikrochem icznego w yk rycia azotanów w roślinach.

B adania dokonane w przeszło stu m iejsco­

w ościach, przew ażnie w górach baw arskich, d op row ad ziły autora do rezultatu, że grunty leśne i torfiaste nie zaw ierają w cale soli sa- letrzan ych , albo też zaw ierają j e w n ad zw y­

czaj m ałych ilościach, podczas g d y grunty orne um ierzw iane n aw ozem ludzkim lub zw ierzęcym obfitują w te cenne substancyje odżyw cze. N aw et grube w arstw y czarno- ziem u w lasach A lp baw arskich n ie za w ie­

rają azotanów .

Z pow yższego w ynika, że grunty z a w ie­

rające ty lk o hum us roślinny, ja k la sy i tor­

fow iska, n ie sprzyjają procesow i nitryfika­

cyi praw dopodobnie w skutek nieobecności m ikroorganizm ów , pow odujących ferm enta- cyją saletrzaną. R ozkład azotow ych szcząt­

k ów roślinnych ogranicza się na tw orzeniu połączeń am onijakalnych.

Ze w zględ u na okoliczność, że brak soli saletrzanych w gruncie m ógłby być obja­

śnionym łatw ą ich rozpuszczalnością, a za ­ tem łatw em w yrugow aniem ich z gruntu, zw ró cił się autor do badania źródeł, stru­

m yków , biorących p oczątek w lasach g ó ­ rzystych , liczn e jed n ak poszukiw ania dały rezultat ujem ny.

*) W y n ik i sw ych poszukiw ań ogłosił w sierp n io ­ w ym zeszycie B erich te d er deutschen bot. Gesell­

sch aft (1888) p. t. „W aru m en th alten die W ald-

b aum e k ein e N ifra te “?

(9)

N r 47. W SZECH ŚW IA T. 745 T ylko w oda zanieczyszczona po drodze

ekskrem entam i lub innem i szczątkam i zw ie - rzęcem i daw ała reakcyją na saletrę. N a­

w et jeziora gór i lasów baw arskich b y ły zupełnie w olne od azotanów i tylk o n iek tó ­ re z nich zaw ierały zaled w ie ślady tych substancyj. R zeki odżyw iane wodą źródeł i strum yków leśn ych , ja k S alzach pod R ei- ch enchall, P artnaeh pod Partenkirchen i t.

d. w ykazują rów nież brak azotanów , nato­

miast rzeki zanieczyszczon e w odą kanało­

wą, ustępów i t. p. dają słabą reakcyją sa- letrzaną (S alzach pod Salzburgiem , Dunaj pod P assau etc.). Bardzo bogatą w saletrę okazała się woda studzienna w miastach i w siach, je ż e li znajduje się w gruncie za­

nieczyszczonym lub kom unikuje się z k lo a ­ kami. W szy stk ie te spostrzeżenia d ow o­

dzą, że tylko m ateryje zw ierzęce bogate w azot, zw łaszcza stałe i p łyn n e odchody ludzkie, uryna zw ierząt dom ow ych, m ierzw a końska i ow cza, ekskrem enty ptasie i t. d., stanow ią bardzo ży zn y grunt dla rozwoju bakteryj saletrzanych, eo ipso dla pow sta­

wania soli saletrzanych. O sady saletrzane na m urach m iejsc u stęp ow ych przem aw ia­

ją za k oniecznością materyj zw ierzęcych dla tw orzenia się azotanów , a ogrom ne po­

k łady saletry chilijskiej w C hili i P eru za­

w dzięczają sw e istn ien ie bogatym w azot ekskrem entom ptaków m orsk ich , t. zw.

guano, które zostają tu zaniesione w postaci pyłu z nadbrzeża zachodniego (O chsenius 1887).

Na zasadzie tego, cośm y p ow yżej pow ie­

d zieli, dochodzim y do w niosku, że brak sa­

letry w drzew ach, zauw ażony przez M on- teverdea, F ranka i M olischa, zależy od nieobecności jdj w gruncie. R oślin y, które rosną na gruncie pozbaw ionym azotanów, nie m ogą ich zaw ierać. D rzew a , rosnące na gruntach um ierzw ianych ja k np. bez pospolity (Sam bucus nigra) w ykazują obec­

ność azotanów w e w szystk ich organach. D o typow ych roślin saletrzanych, zaw ierają­

cych w ie lk i procent saletry, należą w szyst­

kie roślin y zieln e, hodow ane na um ierzw ia- nym gruncie lub w ogrodach (słonecznik, groch, kapusta, kukurydza, tytoń i w iele innych). D ziko rosnące rośliny pobierać mogą swój azot tylk o w postaci zw iązków am onijakalnych, które stanow ią źródło a zo­

tu rów nież dla drzew leśnych. R oślin y te praw dopodobnie nie zachow ują się obojętnie i w zględem organicznych połączeń a zo to ­ w ych, m ianow icie am idów, które dość o b fi­

cie w ystępują w hum usie leśnym . O p obie­

raniu wszakże tych połączeń am idow ych przez rośliny dotychczas nic nie wiem y;

praw dopodobnie służą one za pokarm tym roślinom , których korzenie tw orzą z g rzy ­ bami spółkę zw aną M ykorrhiza. Bądźco- bądź badania E berm ayera dow odzą, żc dla p raw id łow ego rozw oju roślin istnienie a zo ­ tanów w gruncie nie jest koniecznością.

R ośliny mogą się odżyw iać rów nież zw iązk a­

m i am onijakalnem i, o czem przekonyw a m iędzy innem i także obecność ich w sokach roślinnych. N aszem zdaniem badania p o ­ w yższe w sposób stanow czy rozw iązują d łu gotrw ały spór botaników i rolników do­

tyczący źródła pobierania azotu przez ro­

śliny.

S. Grosglik.

N O W Y Z W R O T

W F A B R Y K A C Y I GLINU,

W ciągu roku u biegłego m ieliśm y k ilk a­

krotnie sposobność w zm iankow ania o p o ­ stępach w fabrykacyi glin u i jeg o stopów.

O sob liw y ten bow iem „metal z g lin y ” za ­ w sze nęci uw agę pow szechną, a w ynalascy nie skąpią usiłow ań, by zdobyć tani i szybki sposób w ydobyw ania go z ziem istej je g o rudy. P rzed k ilk u laty (W szech św . z roku 1883, str. 107) opisał korzystne w łasności glinu p. Znatowicz; przypom nim y tedy tu tylk o, że m etal ten zaleca się piękną, sre­

brzystą barwą, znaczną kow alnością, trw a ­ łością czyli opornością w zględ em czyn n i­

ków zew n ętrzn ych , a przedew szystkiem uderzającą lekkością, ciężar je g o w łaściw y bow iem w ynosi 2,56, trzy razy zatem pra­

w ie je st lżejszy od żelaza. D la tych to j e ­ go cennych przym iotów i dla znacznego ros- pow szechnienia w przyrodzie jego zw iąz­

ków , a zw łaszcza pospolitśj g lin y , nie w a­

hano się rokow ać mu zw ycięstw a nad żela­

zem i głoszono, że po dzisiejszym wieku

(10)

746 W SZECH ŚW TA f. Nr 47.

żelaznym nastąpi w iek g lin ow y. N adzieja ta jest zapew ne przesadną, niem niej jednak do w ielu zastosowań technicznych g lin już obecnie okazał się bardzo przydatnym ; s il­

niejszem u je g o rospow szechnieniu stała na zaw adzie jed yn ie trudność otrzym yw ania go, ta jednak przeszkoda usuw a się coraz

j

bardziej, a otw arta w roku bieżącym fabry­

ka glin u w O ldbury pod B irm ingham za­

powiada epokę w dziejach tego ciekaw ego metalu. W yrób g lin u w fabryce tej polega na m etodzie, której szczegóły przytacza- [ my w ed łu g angielskiej „N aturę”.

P ierw sze próby fabrycznego w yrobu g li­

nu, który od k ryty został przez W ohlera w roku 1827, podjęte zostały we Francyi, gdy H . S a in te C la ir e D ev ille w roku 1854 u lep szy ł sposoby otrzym yw ania go w w ięk ­ szej ilości i kraj ten do ostatnich prawie czasów zachow ał m onopol tego przem ysłu.

N a w ystaw ie pow szechnej w P aryżu 1855 r.

oglądano poraź pierw szy kilka fu n tów g li­

nu, pochodzących z fabryki chem icznej Ja- vel; na rozleglejszą skalę fabrykacyja ta j rozw inęła się w Glaci&re, następnie w for­

m ie ulepszonej w N anterre, a w krótce po-

j

tem w Salindres w zakładach M erle i sp.,

j

które obecnie prow adzone są pod firmą P e- chiney i sp.

D ev ille otrzym yw ał g lin przez redukcyją jeg o chlorku za pośrednictw em sodu m eta­

licznego; rych ło w szakże zaczęto się też sta­

rać o w yd zielen ie tego m etalu przez roskład podw ójnego chlorku g lin u i sodu w stanie stopionym drogą elek trolityczn ą, c z y li dzia­

łaniem prądu elek tryczn ego. P robow ano różnych sposobów, b y działanie prądu do tego celu najlepiej zastosow ać, bez p o w o ­ dzenia jed n ak . M etoda elek tro lity czn a ok a­

zała się bardzo przydatną do otrzym yw ania innego m etalu, którego zw iązk i w przyro­

dzie rów nież są rosp ow szech n ion e, m iano­

w icie magnezu; g lin jed n ak w y d ziela się tą drogą w warunkach tak niekorzystnych, że nie m oże ona ryw alizow ać z procesem che­

m icznym , polegającym na użyciu sodu. — N ied aw n o dopiero zastosow ano ele k tr y cz­

ność szczęśliw iej, jed n ak że n ie do w y d o b y ­ wania czystego glin u m etalicznego, ale jeg o stopów z innem i m etalami. F abrykacyją tę na dosyć znaczną skalę zaprow adzono w zakładach braci C ow les w A m eryce, a za­

częto się nią posługiw ać i w A n g lii. M e­

toda otrzym yw ania takich stopów , której opis podało pism o nasze w roku zeszłym (str. 130), polega na przeprow adzeniu siln e­

go prądu elektrycznego m iędzy dwom a ele­

ktrodam i w ęglow em i, zanurzonem i w mię- szaninie g lin k i, w ęgla drzew nego i m etalu, k tóry z glin em ma utw orzyć stop. G linu niezw iązanego z innym m etalem korzystnie tą drogą otrzym ać nie zdołano. N iedaw no też dr K lein er z Zurichu podał inny sposób w ydobyw ania glinu zapomocą elek trolizy z kryjolitu, który znajduje się obficie w G ren- landyi, a co do sw ego składu chem icznego jest podw ójnym fluorkiem glin u i sodu (ob.

W szechśw iat z r. z. str. 466). C z y te l­

n icy nasi znają także usiłow ania w tym kierunku p. J. J. B oguskiego, u w ień ­ czone częściow em pow odzeniem . Pom im o w szelkich wszakże usiłow ań m etody ele k ­ trolityczn e nie zd ołały przem ódz sposobów chem icznych, tak, że obecnie nastąpił znów zw rot do pierw otnej m etody sodu m etalicz­

nego, lubo i ta fabrykacyja napotykała zna­

czne trudności.

P rzed kilku laty bracia B ell w N ew castle- o n -T y n e za ło ży li taką fabrykę glin u za p o ­ średnictw em sodu, po bardzo znacznych w szakże nakładach przedsiębiorstw o to z a ­ rzucili, zrażeni poczęści niedostateczną c z y ­ stością otrzym yw anego produktu, poczęści przeszkodam i w rozw inięciu sw ego zakładu na w iększą skalę. Podobnież i fabryka j e ­ dna, założona w B erlinie, zam kniętą została w krótce po otwarciu. N ie w iod ło się także spółce zaw iązanej w Birm ingham pod na­

zw ą „A lum inium com pany”; ale toż samo w łaśn ie tow arzystw o założyło obecnie w sp o­

mnianą wyżój nową fabrykę w O ldbury, w której posiłkuje się nową m etodą Cast- nera.

P . H . Y. Castner z N ow ego Y orku zajął się badaniem tój spraw y przed sześciu lub siedm iu laty. D oszed łszy do w niosku, że glin otrzym yw anym być może w sposób za­

daw alający je d y n ie za pośrednictw em sodu, zw ró cił sw ą uw agę na sposoby otrzym yw a­

nia tego ostatniego m etalu, a po w ielu do­

św iadczeniach zdołał tu w prow adzić istotne

ulep szen ia. P rzed dw om a la ty p rzybył do

A n g lii i z a ło ży ł pracow nię dośw iadczalną

w L am beth, gd zie po dalszych próbach oka-

(11)

Nr 47. W SZECHŚW IAT. 747 zał w reszcie, że je s t w stanie produkować

sód znacznie taniej, aniżeli to dotąd było m ożliwem ; m etoda jeg o b ow iem pozw ala dostarczać sód po cenie niższśj od 1 sz y lin ­ ga, gdy dotąd w yn osiła ona ok oło 4 szy lin ­ gów za funt. P ow od zen ie to zachęciło do założenia fabryki w O ldbury, która już ope- racyje sw e pom yślnie prowadzi.

W dotychczas używ anym procesie otrzy­

m yw ania sodu przygotow yw ano dokładną m ięszaninę w ęglan u sodu, wapna i w ęgla drzew nego, którą najpierw poddaw ano roz­

żarzeniu do czerw oności, a po przeniesieniu jćj do w ąskich w alców z żelaza kutego, ogrzew ano dalćj do tem peratury około 1500° C, przy czem sód, zredukow any do stanu m etalicznego, u legał d ystylacyi i za ­ gęszczał się w płaskich form ach żelaznych.

W praktyce m etoda ta okazuje w iele niedo­

godności, zarówno pod w zględ em m echa­

nicznym ja k i chem icznym .

P o ło w a przynajm niej kosztów produkcyi w yn ik a z zużyw ania się i pękania pieców, oraz z niszczenia się retort i w alców w tak w ysokiej tem peraturze. P odobnież i z ch e­

m icznego punktu w idzenia w arunki tego procesu w ypadają niekorzystnie; conajw y- żćj bow iem 40 odsetek sodu, zaw artego w ładunku, otrzym uje się w stanie m eta­

licznym .

W szystk ie te trudności pochodzą od obec­

ności w ładunku wapna, które się dodaje w celu stw ardnienia m ięszaniny, co prze­

szkadza cząstkom w ęgla oddalać się od s o ­ dy. Z agęszczenie to w szakże ładunku, tak z jednaj strony pożądane, szk od liw e je st z drugićj. Z pow odu tego to bowiem za­

gęszczenia zachodzi konieczność używ ania wąskich w alców i w ysokićj tem peratury, gdyż m ateryjał je st złym przew odnikiem i w in n y sposób n ie m oże być dostatecznie rozgrzany. Inna ważna przeszkoda w da­

wnej m etodzie pochodzi od obecności tlenku w ęgla śród gazów w ydzielających się przy tych reakcyjach.

Para sodu, g d y tem peratura jśj zbliża się do punktu skraplania, od d ziaływ a na tlenek w ęgla i tw orzy m ateryjał czarny, siln ie w y­

buchający. D zieje się to w szczególności z potasem, a to stanow i g łó w n y pow ód, dla którego potas znacznie je st droższy od sodu.

P . Castner tedy p o w zią ł p om ysł w pro­

w adzenia cząstek w ęgla do ładunku w t a ­ kiej postaci, aby dodatek wapna stał się zbytecznym , a tak zm ieniona m etoda fabry- kacyi sodu w ydała rezultaty rzeczyw iście donośne. Ł adunek przechodzi w stan p łyn ­ ny, niepotrzeba zatem używ ać tem peratury tak w ysokiój, wskutek bow iem ciągłego sw ego krążenia płynny ten m ateryjał styka się ustaw icznie ze ścianami ty g la , co u trzy­

muje tem peraturę dostatecznie w ysoką, aby zach od ziły reakcyje pow odujące redukcyją sodu m etalicznego. D la tego też pow odu używ ane być mogą szerokie tygle w miejsce wąskich w alców . W ten sposób tem pera­

tura tój operacyi zniżoną została od 1 5 0 0 °C do 800° C, naczynia zatem z żelaza lanego lub stali lanćj używ ane być mogą w miejsce naczyń z żelaza kutego.

Pożądane skupienie cząstek w ęgla d oko­

nyw a się za pośrednictw em żelaza. Żelazo w tym celu otrzym uje się w stanie siln ego rozdrobnienia przez redukcyją tlenku żela­

za w m ięszaninie tlenku w ęgla i wodoru.

R ozdrobnione to żelazo mięsza się z w ęglem i ogrzew a w tyglach, skąd tw orzy się rodzaj koksu, zw any „karbid”, zaw ierający w ęgiel i żelazo w stosunku około 3 0 : 70; do mate- ryjału tego w dalszym ciągu dodaje się w pew nym stosunku soda gryząca i w ęglan sodu i m ięszaninę tę ładuje w w ielkie tygle, w których się ogrzew a aż do gw ałtow n ego w zburzenia, pochodzącego od w yd ziela­

nia się dw utlenku w ęgla i wodoru. T y g le opatrzone są na dnie w otw ory, zam ykane ruchomem i klapam i. P o ustaniu w zburze­

nia ładunek w stanie ciekłym przeprow a­

dza się do m niejszych ty g li, które się prze­

noszą do pieca, gdzie zachodzi wreszcie dy- stylacyja sodu. P ierw sza faza ogrzew ania k ończy się w p ó ł godziny, w łaściw a zaś dy- stylacyja sodu dokonyw a się przez półtorćj godziny. D o ty g li przystają szczelnie p o ­ kryw y, z którem i łączy się przyrząd za g ę­

szczający, złożony z rury żelaznej schodzą­

cej do rów nież żelaznego naczynia. D o przenoszenia ty g li słu ży urządzenie hydrau­

liczne, a usuw anie ich z pieca i zastępow a­

nie ich innem i dokonyw a się ze znaczną prędkością.

G łów ny proces chem iczny, jaki tu ma m iejsce, przedstaw ić można wzorem:

6 N a H O + F e C 5S= 2 N a źCOJ+ 6 H + F e + 2 N a .

(12)

748 W SZECH ŚW IAT. N r 47.

W zór ten w skazuje, że nie zachodzi tu w ydzielanie się tlen k u w ęgla, u su w ają się zatem przytoczone wyżej trudności, z ob e­

cnością tego gazu zw iązane. Ż elazo się od­

zyskuje i może być kilk ak rotn ie użyte do now ych ładunków .

Sód w ten sposób otrzym any u żyw a się do redukcyi podw ójnego chlorku g lin u i so ­ du, w w yrobie w szakże te g o rnateryjału p. Castner nie w p row ad ził istotnej zm iany i w ogóle fabrykacyja dalsza odbyw a się w sposób takiż sam, ja k w m etodzie dotych­

czasowej.

F abryka w O ldbury dostarczać może dziennie 500 funtów glinu i 1 5 0 0 funtów sodu. K oszt produkcyi glinu w yn osił do­

tąd od 30 do 40 szy lin g ó w za funt; m etodą Castnera k o szty obniżają się do 15 sz y lin ­ gów . T ak znaczna redukcyja cen y w p ły ­ nąć m oże na większe rospow szechnienie g li­

nu, a pow odzenie Castnera w y w o ła n ie­

w ątpliw ie ożyw ienie w tej ciekaw ej gałęzi przem ysłu m etalurgicznego; nie przypusz­

czamy w szakże, ażeby ono odstraszyć zd o ­ łało zw olen n ik ów m etody elek trolityczn ej, którzy z tem w ięk szą sk w apliw ością dążyć teraz zapew ne będą do jej udoskonalenia.

A .

Korespondencja Wszechświata.

W N r 42 niniejszego p ism a szanow na re d ak cy ja ogłosiła list p . M aryjana R aciborskiego w spraw ie stałego zam ieszczania w pism ach zagranicznych sprawozdań z p rac p rzy ro d n iczy ch ogłaszanych w języku polskim . Je s tto spraw a n iew ątp liw ie b a r ­ dzo w ażna, k tó rą nasi p rz y ro d n ic y tr a k tu ją z za­

dziw iającą obojętnością. P. R aciborski zastanaw ia się n a d sposobem zarad zen ia złem u i pom iędzy innem i daje za p rzy k ład krakow skie tow arzystw o lekarskie, k tó re utw orzyło k om isyją do refero w a­

n ia poniem iecku p rac polskich w zak resie m e d y ­ cyny. Jestto bardzo rozum ny sposób i tow arzy- | stw o zapom ocą niego rzeczyw iście osięgnęło cel zam ierzony. B yłoby rzeczą b ard zo pożądaną, g dy-

j

by m ożna pod tym w zględem naśladow ać pp. le ­ karzy, ale w przód trz e b a b y się od n ich nauczyć

j

um iejętnego używ ania czasu, słowności i w ielu in - | nych zalet, a przedew szystkiem trz e b a b y m ieć do­

brze zorganizow ane tow arzystw o. W b ra k u tego ostatniego m ożna liczyć tylko na w łasne sity, bo i

w praw dzie nigdzie obietnice nie przychodzą ta k łatwo ja k u nas, ale te ż m ało gdzie dotrzym anie słowa ta k je s t tru d n e ja k u nas. Gdyby się u d a­

ło znaleść sum iennego i słow nego w spółpracow ni­

ka, byłoby to niesłychanie pożytecznem , ale chcąc m ieć zapew nione re fe ra ty n a w łaściw y term in, trzeb a liczyć ty lk o n a w łasne siły i obrachow ać się z w łasnym czasem, a w spółpracow nika uw a­

żać za szczęśliwy lecz m ało praw dopodobny wy­

padek.

U m ieszczanie referatów w obcych pism ach b y ­ wa n iek ied y u tru d n io n e złą wolą redakcyi. T ak od roku 1882 — 1885 um ieszczałem re fe ra ty z pol­

skich p rac zoologicznych w pow szechnie znanym

„Zoologischer J a h re s b e ric h t“, lecz w roku zeszłym od p. Paula M ayera, w spółredaktora ty ch spraw o­

zdań, otrzy m ałem list datow any dnia 9 Lipca, k tó ­ ry m m nie zaw iadam ia o niem ożności podaw ania spraw ozdań z p rac ogłaszanych w języku ru m u ń ­ skim, w ęgierskim , polskim , rossyjskim , czeskim, n aw et słow eńskim . Z powodu tej niem ożności, oraz z obawy, że w swych językach gotowe d r u ­ kować „v ielleich t auch noch an d ere V arietaten der Slaven”, w szelkie te i ty m podobne języ k i zostają z Ja h re sb e ric h tó w w yrugowane. W edług listu n ie ­ możność drukow ania w szystkich ta k ic h spraw o­

zdań polegać m a na niepodobieństw ie znalezienia odpow iednich referentów . Poniew aż zaś nie m oż­

na podaw ać w szystkich spraw ozdań, więc re d a k ­ cyja postanow iła nie podaw ać żadnych. L ich y to i niezręczny pozór. P rofesor R ankę, ja k o re d a k ­ to r „A rchiy fu r A nth ro p o lo g ie”, dowiódł, że m oż­

na m ieć re fe ra ty z p ra c ogłaszanych we w szelkich językach. Z resztą, każdy pow inien się sam tro sz­

czyć o swojg lite ra tu rę .

Zdaw ało się, że „A rchiyes slaves de biologie11 w ielkie oddadzą usługi pod w zględem ogłaszania spraw ozdań z p ra c w ychodzących w językach sło ­ w iańskich, lecz się te słuszne oczekiw ania nie zi­

ściły'. Z am iast corok daw ać czytelnikom d o k ła ­ dne spraw ozdania ze w szystkich p rac b io lo g ic z ­ n y ch ogłaszanych w odpow iednich językach, r e ­ dakcyja ubiegała się za p racam i oryginalnem i, k tó ­ re tłum aczono z innych języków , a o re fe ra ta c h zapom inała. S tąd w ydaw nictw o nie m ogło o bu­

dzić zajęcia i upadło, niew yw ołując po sobie żalu.

N iew ątpliw ie najdogodniej byłoby w ydaw ać co­

ro k książkę obejm ującą spraw ozdania redagow ane w języ k u niem ieckim , angielskim lub francuskim , bo wówczas nikogo nie potrzebow alibyśm y prosić o gościnność, ale niestety, niepodobna liczyć na urzeczyw istnienie podobnego projektu, bo przecież zab rak ło funduszów na bardzo tan ie, a nadzw y­

czaj pożyteczne „Spraw ozdania z piśm iennictw a naukow ego polskiego w dziedzinie nauk m atem a­

ty czn y c h i przyrodniczych11. M usimy w ięc tu ła ć się po obcych pism ach.

P rz y sporządzaniu referatów wielką pom ocą b y ­ łoby poparcie pp. wydawców i redakcyj pism. Do­

św iadczenie nauczyło m nie, że n a tę pom oc p ra ­

wie wcale nie m ożna liczyć. Pp. w ydaw cy nie ża-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jest takie trafne stare powiedzenie - ja k sobie pościelimy, tak się wyśpimy - podkreślał Cezary Krasowski, wójt gminy Brudzew, podczas pierwszego spotkania w tej sprawie,

nin państwowych, językiem urzędow ym stał się język rosyjski, a eta t koni w stadninie ograni­.. czono do 140

Gdy zwierzę dotknie strzępek grzyba, otrze się o nie, ze strzępek wydziela się szybko krzepnący śluz, do którego przykleja się zw

na rozrywa się w pierścienie, między któ- remi powstaje nowy cylinder płynny, zwolna krzepnący znowu na powierzchni. Zjawisko to powtarzać się może ad infi-

Kronika

Lecz w krótce istnienie siły życiowej coraz silniej staw ało się zachw ianem , a sztuczne w roku 1828 otrzym anie m ocznika przez W ohlera, pierw sza synteza

Kiedy czuję się źle, martwię się, mam jakiś problem albo po prostu chcę porozmawiać lub się przytulić zawszę mogę..

Wystawa oprawy książki.. alten