• Nie Znaleziono Wyników

Warszawa, d. 25 Listopada 1888 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Warszawa, d. 25 Listopada 1888 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

- M 4 8 . Warszawa, d. 25 Listopada 1888 r. T o m V I I .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W SZECHŚW IATA."

W W arszawie: rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z przesyłką pocztową: rocznie „ 10

półrocznie „ 6

Prenum erow ać m ożna w R edakcyi W szechświata i we w szystkich księgarniach w k ra ju i zagranicą.

Komitet Redakcyjny stanowią: P. P. D r. T. Chałubiński, J . Aleksandrowicz b. dziek. Uniw., K. Jurkiewicz b. dziek.

Uniw., mag K. Deike, mag.S. Kramsztyk,W łvKwietniew- ski, W. Leppert, J . Natanson i mag. A. Ślusarski.

„W szechśw iat" p rzyjm uje ogłoszenia, k tó ry ch tre ść m a jakikolw iek zw iązek z n au k ą, na następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego d ru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7*/s

za sześć następnych razy kop. 6, za dalsze kop. 5.

-A -d r e s ZRed-a-łscyi: lE Z ra iro -ssrsłsie-IF rze d .in ieście , 3>Tr ©©.

VIII TOM

Już n iezad łu go ósmy tom Pam iętnika F i- zyjograficznego opuści prasę drukarską.

P rzyn iesie on z sobą sporą w iązk ę ow oców pracy tych lu d zi w yjątk ow ych w naszem społeczeństw ie, którzy p ostaw ili sobie za cel dążeń i zabiegów m yśl o gółow i nieznaną i przeto niebudzącą sym patyi, m yśl trudną do urzeczyw istnienia i którą w czyn w pro­

wadzać można tylk o stopniow o, w k olei lat i pokoleń, m yśl bogatą w następstw a i któ- rćj zaniedbanie prow adzi do niechybnćj ruiny najzasobniejsze naw et i najlepiej od losu wyposażone królestw a, jed n em słow em m yśl zbadania przyrody w łasnego kraju.

D ziw n ym a sm utnym sposobem naw et w do­

bach n ajp ięk n iejszego roskw itania naszój um yełow ości badania przyrodnicze zawsze wśród nas najm niej lic z y ły zw olenników . K ied y w każdym innym dziale piśm ienni­

ctw a m ożemy się pochlubić bogatym plonem

i pow ołać na daw niejszych poprzedników , to tym czasem książka przyrodnicza je st pra­

w dziw ą rzadkością, a sam odzielna praca na polu tych nauk tak biednie się rozw ija, ja k roślina przeszczepiona w gru n t n iew ła ściw y dla siebie. C zyżby taki stan rzeczy m iał być nieuniknion ą kon ieczn ością, n astęp ­ stwem szczególniej szój organizacyi um ysłu polskiego? Tem u przeczą rzadkie w p raw ­ dzie na naszym firmamencie ale św ietne m e­

teory takich im ion jak K opernik, ja k Snia- deccy, a jeszcze silniój m oże •— szczupła ale pom nażająca się garstka pracow ników w sp ół­

czesnych. N ieznani krajow i, w znacznej części pośród obcych pracujący, istnieją j e ­ dnak przyrodnicy polacy, ja k o ż y w e św ia­

dectw o, że nie w łaściw ość rasy przeszkadza nam w upraw ie tój pięknej dzied zin y, ale inne jakieś pow ody. M oże i znam y te po­

w ody— częściow o przynajm niej. M oże i to je st rzeczą dla nas pew ną, że tylko część ich niew ielka leży zew nątrz nas samych.

W chodzić jed n a k w bliższy rozbiór tój kw e­

styi nateraz n ie mam y zam iaru. D ość nam zaznaczyć i podkreślić, że w edług naszego m niem ania, gdybyśm y tylk o chcieli szczerze, to m ielibyśm y u siebie swoję własną dom o­

wą naukę.

(2)

754 W SZECH ŚW IAT.

N ajgorsza, że p om iędzy zalecaniem k o ­ muś dobrćj chęci, a chęci tćj skutkam i leży przepaść głęboka. W sp ółp racow n ik om P a ­ m iętnika F izyjograficzn ego p rzyp ad ło w u- dziale przepaść tę zap ełn iać sw ym dorob­

kiem , gdy tym czasem nad brzegiem naród z założonem i rękam i patrzy obojętnie na w ysiłk i. Stoim y przed w am i ju ż od lat ośmiu i zachęcam y i prosim y: spróbujcie tylko — może wam się rzecz nasza spodoba.

I coroku, p rzy każdym now ym tom ie P a ­ m iętnika, ub yw a nam środków i w iary w po­

w odzenie, a za to przybyw a goryczy w ser­

cu. Trzeba tak siln ie być przekonanym o swojej słuszności, ja k my jesteśm y, trzeba tak mocno kochać sw oję sprawę, ja k my kocham y, żeb y n ie w yrzec się n iew d zię- cznój a trudnćj roli: głosu w ołającego na p uszczy.

P o w yjściu pierw szego tomu P am iętnika przepow iadano ry ch ły koniec tego w yd a­

w nictw a, gd yż sądzono, że n ie w ystarczy m ateryjału naukow ego na zapełnianie dal­

szych tom ów . Stało się przeciw nie: coroku w ypada nam odkładać część rękopism u do tomu p rzy szłeg o , a i tak objętość każdego tomu przenosi nasze zam ierzenia. Istnieją, w ięc pracow nicy i znajdują dość p rzedm io­

tów godnych badania, a co w ażniejsza — znajdują dość pośw ięcenia, żeby trudne i k o ­ sztow ne nieraz w ycieczk i, spostrzeżenia lub dośw iadczenia w łasnym najczęściej w yk o­

nyw ać kosztem , żeby drogi czas, zw yk le chlebodajnem u odkradziony zajęciu, prze­

znaczyć na opisanie sw y ch zd ob yczy, żeby w reszcie oddać do druku bez najm niejszej pretensyi do w ynagrodzenia autorskiego.

G dyby honoraryja z P am iętn ik a obliczać w edług przyjętych norm , to ju ż tym jed n y m sposobem fizyjografow ie nasi u czy n ili kra­

jow i ofiarę przeszło dziesięciu ty sięcy rubli.

A któż to z ich badań w przyszłości ma cią­

gnąć korzyści m ateryjalne? C zy n ie z ie ­ m ianie, przem ysłow cy, kupcy, w o g ó le — lu ­ dzie, uposażeni przeciętnie daleko w yżej od uczonych.

W ciągu sw ego ośm ioletniego istnienia P am iętn ik F izyjograficzn y w zb ogacił litera ­ turę sp ecyjaln ą o d w ieście mniej więcej ros- praw , zap ełn iających ja k ieś trzysta arkuszy druku; p rzeszło dw ieście tab lic rysu n k ów nazw ać m ożna także niepoślednim p rzy­

czynkiem ; z in icyjatyw y tego w ydaw nictw a p ow stały stacyje m eteorologiczne, są u rzą ­ dzane w ycieczki florystyczne i gieologiczn e, prowadzą się spostrzeżenia fenologiczne.

D ru k ośmiu tom ów P am iętnika pochłonął przeszło 2 5 0 0 0 rubli, a, pom ijając p rzygo­

dne zasiłk i z odczytów i z K asy pom ocy im.

M ianow skiego, w ydaw nictw o uzyskało ze sprzedaży niewięcój nad 10 000 rubli. Skąd nareszcie zaczerpnąć środków na dalsze pro­

w adzenie w ydaw nictw a?

C zyteln icy W szechśw iata — do W as raz jeszcze zw racam y się z prośbą. Pom óżcie nam przekonać ogół o racyi naszego istn ie­

nia. W szakże każdy w najbliższem swem kółku znajdzie kogoś, dla k ogo spraw a ba­

dania kraju nie będzie obojętna i kogo dro­

bny w ydatek na przedpłatę Pam iętnika nie doprow adzi do ruiny. W szakże istnieją u nas i ciągle pow stają coraz now e to w a ­ rzystw a z najrozm aitszem i celam i, a każde z n ich człon k ów lic z y na setki lub tysiące.

G dyby m ożliw e b y ło utw orzenie tow arzy­

stwa fizyjograficznego — czy nie znalazłoby ono rów nie liczn ych zw olenników ? Sądzi­

m y, że tak. A w podobnym razie składka roczna w ynosiłaby conajmniej tyle, ile ko­

sztuje przedpłata P am iętn ik a i tow arzystw o w cale nie byłob y obow iązane daw ać sw ym członkom pięknie w ydanej książki. C zy­

teln icy — postaw cie się na ch w ilę w położe­

niu człon k ów tego id ealn ego tow arzystw a i nie dla książki — jój czytać nie będziecie, zostaw icie ją na półkach szafy, aż dopóki do jej czytania nie dorosną wasi syn ow ie lub w nucy — nie dla książki, ale dla popar­

cia celów m niem anego tow arzystw a złóżcie przedpłatę na P am iętnik F izyjograficzn y.

BAKTERTJE M AZISTE.

W jed n ym z poprzednich n-rów W sz e c h ­ św iata prof. P rażm ow ski zaznajom ił c z y ­ teln ik ó w z ciekaw ą pracą S. W inogradskie- go, dotyczącą tak zw anych bakteryj siar­

k ow ych .

O becnie, tenże sam badacz o g ło sił bada­

(3)

N r 48. W SZECHŚW IAT. 755 n ie nad zbliżoną, pod w zględ em czynności

fizyjologicznych grupą, bakteryj, a m iano­

w icie nad tak zwanem i bakteryjam i żelazi- stem i. Już od czasów E hrenberga w iad o­

mo, że niektóre bakteryje nitkow ate ja k C renothrix, L eptothrix i inne, posiadają rdzawe błony, których zabarw ienie, w ed łu g Cohna, zależy od obecności zw iązk ów tlen- niku żelaza w ich galaretow atej błonie. D o ­ tychczas w szakże pozostało niew yjaśnionem zarów no zn aczen ie pow yższych zw iązków , ja k i sposób i w arunki ich pow staw ania, jak w reszcie stosunek żelaza do działalności życiow ej odnośnych bakteryj. W ed łu g C oh­

na (1870) zw iązk i żelaza pow stają w bło­

nie w skutek czynności w egietacyjnój kom ó­

rek zupełnie w ten sam sposób, w ja k i się tw orzy np. krzem ionka w pancerzu okrzem ­ ków . Z opf jednak, na zasadzie badań sw ych nad C renothrix polyspora i C ladothrix di- chotom a (1879 i 1882) dochodzi do w n io­

sku, że zabarw ienie błon galaretow atych zależy od zjaw iska czysto m echanicznego, a m ianow icie od osadzenia się rospuszczo- nych w w odzie zw iązk ów żelaza w błonie galaretow atej, zjaw iska, które można sztu­

cznie w yw ołać na innych masach galareto­

watych np. na żelatyn ie w zetknięciu z ros- tworam i barw ników .

Z badań p. S. W in ograd sk iego, ogłoszo­

nych w Nr 17 B otanische Z eitung p. t. „U e- ber E isen b acterien “ okazuje się, że bakte­

ryje w ytw arzające rdzę odznaczają się oso- bliw em i w łasnościam i utleniaj ącemi na wzór bakteryj siarkow ych.

B ak teryje żelaziste rozw ijają się bardzo dobrze w naczyniach, w których części r o ­ ślinne ulegają roskładow i w obecności wo- danu tlenniku żelaza. D la celów sw oich używ ał autor cylin d ra szklanego, w ysokości 50 cm, do którego k ła d ł garść w ygotow a­

nego w w odzie siana, na to nasypał nieco św ieżo przygotow an ego w odanu tlenniku żelaza i następnie naczynie n a p ełn ił wodą studzienną. P ow stające w krótce na p ow ierz­

chni w ody i na ściankach naczynia rdzaw e osady, po u p ły w ie 8 do 10 dni tw orzą już grubą p ow łok ę, która przy badaniu mikro- skopowem przedstaw ia k olon iją m ikroorga­

nizm ów . T ylk o tu i ow dzie zauw ażyć się daje nieorganizow any osad rdzaw y. P o d o ­ bny w ynik d ały autorow i badania m ik ro ­

skopow e osadów rdzaw ych, napotykanych bardzo często na bagnach i łąkach. N aj­

piękniejsze jed n ak i najczystsze kolonije bakteryj żelazistych znajdow ał autor w źró­

dłach żelaznych, zw łaszcza bogatych w t le ­ nek żelaza. W jed n em np. źródle szw aj- carskiem , m ianow icie w Rothbud, obfitują- cem w tlenek żelaza, woda w zbiorniku, ma­

jącym '/2 m etra głębokości tuż przy w y try ­ sku, tak była w bakteryje żelaziste bogatą, że się przedstaw iała jako szlam gęsty, żółto- brunatny.

W celu zbadania zjaw isk fizyjologicznych, zachodzących w bakteryjach żela zisty ch ,p o ­ siłk ow ał się badacz metodą używaną ju ż przezeń poprzednio przy badaniu bakteryj siarkow ych. Za przedm iot badań p osłu żył autorow i L e p to th ris ochracea. G atunek ten h odow ał autor na szkiełku przedm iotow em w płynie codziennie kilkakrotnie zm ienia­

nym , przyczem doskonale m ożna było ob­

serw ow ać wzrost, w yd zielan ie tlenniku że­

laza i działanie najrozm aitszych p łyn ów odżyw czych na jed n ę i tę samą nitkę.

Budowa m ikroskopow a zajm ujących tu nas bakteryj, przedstaw ia niektóre cechy charakterystyczne. N ici składają się z p a ­ łeczek , posiadających w spólną, dość grubą błonę (okryw ę). K ażda nić podstawą p rzy­

m ocow uje się do szkiełka, w ierzchołkiem zaś swobodnie sterczy w p ły n ie odżyw czym . P r z y podstaw ie okryw a je s t bardzo grubą, znacznie grubszą od znajdujących się w niej pałeczek, ku w ierzchołkow i zaś okryw ą staje się cieńszą, ostatnie zaś p ałeczk i są ju ż zazw yczaj goło, t. j . nie otoczone błoną ga­

laretow atą. W m iarę grubienia i brunatnie­

nia okryw y, pałeczki ją całkiem porzucają, albo częściow o z niej w ypełzają, pozosta­

wiając w ten sposób szkielet, składający się z pustych okryw koloru rdzaw ego, na k tó ­ rych siedzą bezbarw ne, krótkie nici.

Co się tyczy czynności fizyjologiczn ych bakteryj żelazistych, to autor przedew szy- stkiem u siłow ał się przekonać, czy szlam , składający się z tlenku żelaza i zaw ieszon y w w odzie, nie osiada na n iciach , zabarw ia­

ją c ich bezbarw ne dotychczas okryw y.

W tym celu p rzep łók iw ał autor bezbarwne nici w w odzie, w którój zaw ieszony b y ł ta ­ ki szlam i pozostaw iał je w tym p łyn ie na czas dłuższy. O kazało się jednak, że b łon y

(4)

756 W SZECH ŚW IA T.

zachow ały swoję dotychczasow ą b ezbarw ­ ność. Z upełnie inaczej zachow ują się te nici, gdy dostarczym y im w ody, zaw ierają­

cej w ęglan tlenku żelaza ( F e C 0 3), m iano­

w icie naturalnej w od y żelaznej (P yrm ont, Schw abbach) lub w od y stu d zien n ej, za w ie­

rającej F e C 0 3, k tóry to rostw ór najłatw iej p rzygotow ać przez nasycanie dw utlenkiem w ęgla w ody zaw ierającej żelazo odtlenione w atm osferze w odoru (Ferrum hydrogenio reductum ).

G dy n ici bezbarw ne w ystaw im y na dzia­

łanie jed n e g o z pow yższych płynów , łatw o zauw ażym y, że ju ż po u p ływ ie 10 do 15 g o ­ dzin w szystk ie n ici przyjm ują w yd atn e żół- to-brunatne zabarw ienie. O kazuje się w ięc, że zabarw ianie okryw na k olor brunatny odbyw a się tylko w w odzie, zaw ierającej tlenek żelaza, u legający utlenieniu. Zacho­

dzi jed n ak pytanie, czy u tlen ian ie tlenku żelaza zależy w istocie od czynności żywój protoplazm y, czy też p olega poprostu na działaniu tlenu pow ietrza lub w ody na w ę ­ glan tlen k u żelaza ( F e C 0 3), która to sól, rospuszczoną będąc w w odzie, zostaje na­

turalnie p ochłonięta przez okryw ę. P r z e ­ ciw ko takiem u p rzyp u szczen iu , nadającem u objawom charakter zjaw iska czysto chem i­

cznego, przem awia ta okoliczność, że cien ­ kie w arstew ki rdzy osiadają tylko na sam ym obw odzie kropli przy zetknięciu się jój z p o ­ wietrzem , gd y ju ż w oddaleniu '/2 mm od obw odu niem a śladu rdzy. T ym czasem n i­

ci L ep toth rix tw orzą brunatne ok ryw y na­

w et w głęb ok ości 1 — 2 mm, co oczyw iście zależy od zjaw isk ży cio w y ch organizm u, w żyw y m bowiem ustroju u tlenianie ma m iejsce je szcze przy takiej prężności tlen u , przy którój bez w sp ółu d ziału żyw eg o orga­

nizm u u tlen ian ie je s t niem ożebnem . Ze u tlen ian ie tlenku żelaza zależy w istocie od czynności żywej protoplazm y, d o w o d zi je s z ­ cze ta okoliczność, że bezbarw na okryw a zabarwia się w tych tylko m iejscach, które znajdują się w bespośredniej styczności z komórkami. W iadom o bow iem , że nić L ep to th rix składa się z p och w y, w której tu i ow d zie rozm ieszczone są pałeczki.

O tóż, w m iejscach n iezaw ierających k om ó­

rek n ie w ystęp u je żadne zabarw ienie naw et po dłuższem działaniu w ody, zaw ierającej F e C 0 3.

B ez doprow adzenia tlenku żelaza nici L e- ptoth rix w cale nie rosną. W szelk ie zjaw i­

ska życiow e, ja k rozm nażanie, tw orzenie okryw , w zrost, zachodzą tylk o w obecności tlenku żelaza. Jeżeli woda zawieraj ąca F e C 0 3 pozostaw ała dłuższy czas na pow ietrzu, to tlenek żelaza przechodzi w tlennik i w o­

da taka nie je st w stanie podtrzym yw ać da­

lej rozw oju nici, traci w łasności środka od­

żyw czego, ja k się o tem autor z liczn ych przekonał dośw iadczeń.

Z p ow yższego okazuje się, że cały proces utleniania w ła ściw y bakteryjom żelazistym odbyw a się w sposób następujący. S ól tle n ­ ku żelaza zostaje chciw ie przez kom órkę po­

chłoniętą, w protoplazm ie tój ostatniej u tle ­ nioną, a p o w sta ły w skutek tego zw iązek tlenniku żelaza zostaje z kom órki w yd alo­

nym . T en ostatni nagrom adza się w b ło­

nie galaretow atej, skąd pow staje obfity osad zw iązk ów żelaza dokoła kom órek. R ospu- szczalność osadzających się zw iązk ów tle n ­ niku żelaza stopniow o się zm niejsza. D o 24-ch godzin m ożna jeszc ze b łony odbar­

w iać zapom ocą w ody zaw ierającej d w u tle­

nek w ęgla. P o u p ły w ie zaś tego term inu brunatne zabarw ienie znika tylko pod w p ły ­ wem roscieńczonego kw asu solnego, dłużój zaś w w odzie zachow ane błony niezaw sze dają się odbarw iać zapom ocą tego ostatnie­

go odczynnika. P od ob n e zachow anie się barw nika pod w zględem rospuszczalności naprow adza autora na przypuszczenie, że początkow o tw orzy się w kom órce obojętna' sól tlenniku żelaza z jakim ś kw asem orga­

nicznym ; po w yd zielen iu się z kom órki sól ta staje się stopniow o bardziej zasadow ą, następnie przechodzi w czysty wodan tle n ­ niku żelaza, który przy-długiem zachow aniu w w odzie tw orzy modyfikacyją, trudno w kw asie rospuszczalną.

B akteryje żelaziste rozw ijają się bardzo dobrze w płynach, zaw ierających m inim al­

ne ilości m ateryi organicznej zu p ełn ie tak samo, jak to ma m iejsce z bakteryjam i siar­

ko wemi, z którem i bakteryje żelaziste mają w iele cech w spólnych. I tu i tam kom órki pobierają substancyją, dającą się łatw o u tle ­ nić, przeprow adzają ją w protoplazm ie do n a jw yższego stopnia u tlen ien ia i następnie utw orzony zw iązek w ydzielają. A n i siar­

ka, ani żelazo nie służą odnośnym baktery-

(5)

Mr 48. W SZECHŚW IAT. 757 jom za m ateryjał odżyw czy, przytem stosu­

nek ilościow y pom iędzy m ateryją w y tw o ­ rzoną a przysw ojoną (przyrostem w agi) je st w ielki, co jest cechą w spólną dla zjaw isk utleniania i ferm entacyi.

J ak dalece szybkiem je st utlenianie bak- teryj żelazistych w nosić można w p rzyb li­

żeniu po obfitój produkcyi ok ryw brunat­

nych. K om órki L ep toth rix w ytw arzają b ło ­ ny zaw ierające żelazo w ilości connjmnićj sto razy w iększćj, aniżeli ich objętość i wra- ga. S zyb k ie pow staw anie plam brunatnych, płatów i w arstw w w odzie, zawieraj ącćj Avęglan tlen k u żelaza jest w łaśnie w ynikiem w ytw arzania się produktów przem iany ma- teryi w postaci pustych ok ryw , które s k ła ­ dają się przew ażnie z tle n n ik u żelaza. Szlam rdzaw y źródeł żelazistych składa się r ó w ­ nież przew ażnie z pustych okryw , pom iędzy którem i tu i ow dzie rossiane są nieliczne kom órki, a jednak pow staw anie szlam u bez- w ątpienia przypisać należy działalności tych n iew ielu stosunkow o kom órek.

P on iew aż bakteryje żelaziste rosną tylko dopóty, dopóki w ich kom órkach trwa u tle ­ nianie się zw iązk ów , należy w nioskow ać, że energiją życiow ą organizm y te czerpią prze­

ważnie z ciepła, w ytw arzającego się przy utlenianiu tlenku żelaza w d en n ik .

O dnośnie do roli, ja k ą odgryw ają bakte­

ryje żelaziste w naturze, autor zapowiada oddzielną pracę, którą w krótce ogłosić za­

mierza. W ed łu g autora, bardzo praw dopo- d o b n em jest, że ogrom ne pokłady rudy że- laznćj pow stanie sw oje zaw d zięczają tym drobnym istotkom .

S. Grosglik.

k świata morskiego.

W yjątek z mowy prof. L acaze D uthiersa, w ygło­

szonej w Tow. francus. dla postępu nauk.

(Dokończenie).

Robiąc w y cieczk ę na m orze Śródziem ne przy sprzyjających w arunkach, w piękny d zień w iosenny, g d y okręt p łyn ie na w oli w iatrów , zaw sze spotyka się m ajtków , k tó ­

rzy w chw ilach w ypoczynku, po skończo­

nych manewrach, bawią się, gaw ędzą, prze­

glądając zw ierzęta, które przepływ ają w zdłuż brzegów. S łychać ich w ykrzykniki:

„Ach! czas mamy piękny, oto p ły n ie „mały g alar”. To co m arynarz nazyw a „m ałym galarem ” je st V e le llą naturalistów . Jest ona pięknćj błękitnój barw y, piękniejszej naw et od fal m orza Śródziem nego; łatw o ją też rospoznać. P o d jój tarczą płaską w isi n iep rzeliczon e m nóstwo nitek żywo zabar­

w ionych, a ponad nią wznosi się grzebień

Fig. 5. Y elella w idziana z góry.

pi-ostopadły, biaław y, który m arynarze p rzyrów nyw ają do żagli. T arcza cała je st zanurzona pod wodą, grzebień tylk o w zn o­

si się ponad pow ierzchnię, a stawiając opór w iatrom , pozw ala zw ierzęciu p ływ ać naw et przeciw prądow i (fig. 5 i 6). W B anyuls, gdy pogoda jest piękna a morze spokojne,

Fig. 6. Y elella w idziana z dołu.

przybyw ają nam z zatoki L yońskiej całe zastępy „m ałego galaru“, które rozbijają się o sk ały i pokryw ają brzegi pracow ni.

Y e lella podobnie ja k i pokrew na jój Porpita nie jest w cale zw ierzęciem po- jedyńczem . W yrostk i nitkow ate, które w i­

szą pod spodem i w około jój brzegów , ru­

szają się, podnoszą i opadają bijąc o fale, nie są jednak w szystk ie jednakow e. Jeden z tych w yrostków , najgrubszy, zajmuje śr o ­ dek tarczy, a w oln y jeg o koniec otwiera się jak otwór trąbki (fig. 6). Ścianki tego w y ­

(6)

758 W SZECHŚW IAT. Nr 48.

rostka są brunatne; w ok oło n iego dopiero są um ieszczone sp ółśrodkow o in n e p olip y, których końce rozw in ięte nie przypom inają w cale trąbki i których ściany, opatrzone drobnem i kropeczkam i żóltaw em i, w pew ­ nych chw ilach w ydają się praw dziw em i g ro ­ nami. K ażdy z tych w yrostk ów je st od- dzielnem zw ierzęciem , ‘a całość przedstaw ia zgrom adzenie, w którem każde pojedyńcze indyw iduu m ma sw o ję specyjalną rolę, za­

danie ściśle określone, jestto jednem słow em stow arzyszenie w spółdziałające.

D łu g i czas przyrodnicy błąkali się w przy­

puszczeniach i dom ysłach, zanim doszli do prześw iadczenia, że to są zbiorow iska poje- d yń czych isto t, złączonych w jed n ę w spól-

Fig. 7. Bonelia.

ną grupę. L iczn e fak ty i ob serw acyje su­

m iennie zebrane i uporządkow ane m ogły dać chociaż w części zadaw alniające w y ja ­ śnienie budow y tych zw ierząt złożon ych .

Chcąc zapoznać słu ch aczów z organiza- cyją „m ałego galaru”, m usim y naprzód p o ­ znać przykłady najprostszych stow ai-zyszeń zoologicznych, by dojść stopniow o do form bardziej złożonych, w których tak w ielka panuje rozmaitość.

P rzyjrzyjm y się p rzed ew szystk iem istocie bardzo osobliw ej form y, która nosi nazw ę B o n e lii (fig. 7). Zobaczym y w niój bardzo d ziw n e stow arzyszenie istot sw obodnych.

Z w ierzę to było m ojem udręczeniem na K o r sy ce, g d z ie j e w id yw ałem w w ielkiej I

obfitości na skałach. R ospościerało ono sw o ­ ję długą w stęgę w id ełk ow ato rozdzieloną

i m acało rożkam i okolice sw ego m ieszkania;

gdy go chciałem poch w ycić, ch ow ało się szybko w sw oję kryjów kę granitow ą, zosta­

wiając mi w rękach tylko część rozw idloną, braną przez daw niejszych przyrodników za ogon, a w łaściw ie będącą głow ą, w ydłużoną w trąbkę w idełkow atą.

D o sy ć było ujrzeć tę formę dziw aczną i nie m ódz jej uchw ycić, żeb y się obudziło gorące pragnienie posiadania je j i zbadania.

Z żalem m usiałem opuścić K orsykę, żeby się udać na w yspy B alearskie, z radością jed n ak przekonałem się, że i tutaj jest ona posp olitą i łatw ą do dostania, żyła bow iem tutaj w innych już w arunkach.

D ziś żyje ona naw et w akw aryjum w P a ­ ryżu, pochodzi z B anyuls. C zy nie m iał słuszności P eyrandeau, utrzym ując, że czę­

sto szukam y bardzo daleko tego, co mamy tuż pod ręką? G dy starałem się w K orsy­

ce i na M inorce, żeby ją u ch w ycić, nie do­

m yślałem się Wcale, że przyjdzie szczęśliw a ch w ila, w którój znajdę ją na w ybrzeżach F ran cyi i żyw ą będę m ógł pokazać na po­

gadance w Paryżu.

Zajm ując się anatom iją tego stw orzenia, spotykałem tylk o osobniki żeńskie, m ęskich szukałem napróżno. C hciałem zbadać r o z ­ wój tej dziw nej istoty. W ciągu badań za­

uw ażyłem tylk o w row ku rozw idlonej c z ę ­ ści zw ierzęcia, która prow adzi do gęby, ma­

leńkie b iałe robaczki, które uw ażałem za p a - sorzyty. N ie m yliłem się; lecz zazn aczyw szy tylk o ich obecność, m usiałem ruszać dalej w podróż. N ied łu go czekałem na w yjaśn ie­

nie ich zn aczen ia— przekonałem się, że to je st samiec.

Zostaw m y na ch w ilę boneliją, p ow róci­

my do niej później, tak samo ja k i do ve- lelli.

C hciałbym przebiedz z m oim i słu ch acza­

mi pokrótce w szystkie zak ręty i m anow ce po ja k ich b łąk ała się w iedza, zanim naresz­

cie na m ocy coraz now ych odkryć coś w tej m ierze postanow iła.

W tej c h w ili m usim y zw ró cić u w agę na skorupiaka o zadziw iających kształtach (fig. 8), który nosi na sw ojej szyi przycze­

pioną istotę znacznie od siebie m niejszą, ale niem niej szczególną. Ż yje on uczepiony

(7)

Nr 48. w s z e c h ś w i a t. 759 zapomocą szyp u łk i na skrzelach ryby, a jest

samicą, ja k nas o tem przekonyw ają dwa grona jajek w ystępujące po bokach szypuł- ki przyczepnćj. Cóż to za istota w darła się na grzbiet skorupiaka? zap ew n e pasorzyt;

fizyjologiczne je g o znaczenie nieprędko zo­

stało w yjaśnionem .

Zapewne niem a nikogo m iędzy nam i, ktoby w p iękny dzień jesien n y nie zauw ażył fruw ających m rówek, z których każda ma na sw ym grzbiecie przyczepionego samca, o w iele od niój m niejszego rozmiarami.

U term itów samica je st olbrzym ia, po­

tworna; żyje zam knięta praw ie nieruchom a w loży królew skiej, w samym środku mro-

F ig. 8. S korupiak A nchorella.

wiska, z którego nie w olno jój wychodzić;

robotnice tam ją karmią, żołn ierze jdj strze­

gą, a życie jój u p ły w a na znoszeniu jajek , które m aleńcy sam czykow ie, praw dziw i książęta m ałżonkow ie, zapładniają od czasu do czasu, gd y na to p ozw oli straż przybo­

czna królew skiej pary. N ierów ność stosu n ­ kowa rozm iarów u osobników dw u różnych płci je st tak w ielk a, że na pierw szy rzut oka nie m ożna ich uw ażać n ietylk o za n a le­

żące do je d n eg o gatunku, ale naw et do je - dnój rodziny.

W znanych nam zbiorow iskach czyli to­

w arzystw ach term itów i m rów ek samce pę­

dzą życie sw obodne. Ż yją o tyle życiem

podobnem do sam icy, że ja k ona są k arm ie­

ni przez robotnice, strzeżeni przez żo łn ie­

rzy. Stąd od księcia m ałżonka term itów , zbyt słabego, żeby się m ógł sam obronić, a zam ałą posiadającego eskortę robotnic, żeby go obroniła, jeden krok ju ż tylk o do samca, którego widzim y drapiącego się na grzbiet swojćj sam iczki, ja k to ma m iejsce na fig. 8 u A nchorelli, którćj orygin aln y rysunek zaw dzięczam p. H esse, uczonem u i zapalonem u przyrodnikow i z B restu, k tó ­ ry licznem i odkryciam i w zbogacił h isto- ryją skorupiaków żyjących pasorzytnie.

W idząc tego drobnego sam ca na g rzb ie­

cie swojój protektorki, która je st zarazem

Fig. 9. Clavellina.

jeg o m ałżonką i którój on w cale nie op u sz­

cza, m im ow oli nasuwa się pytanie, czy płeć m ocniejsza zaw sze i w szędzie w naturze zasługuje na ten przydom ek, który my u siebie tak chętnie jój nadajemy?

G dyby zw ierzęta um iały m ów ić, j ak w cza­

sach dobrego la F ontaina, p rzyzn ajcie, że ten mąż śm ieszny, ten A rn olp h e now ego św iata nie w porę w ybrałby się, m ów iąc do swój olbrzym iój A gnieszki:

„ P łeć wasza tylko do posłuszeństw a je st zrodzona, g d y nasza do p otęgi i panow ania stw orzona11.

A n ch orella daje nam obraz naszego św ia­

(8)

760 W SZECH ŚW IA T. N r 48.

ta w odwrotnym stosunku, m ogłaby ona p o ­ wtórzyć śmiało te wyrazy:

„Jakkolw iek je s t się dw iem a połow am i jednego społeczeństw a, obie jed n a k p ołow y nie są, sobie w cale rów n e11.

Ten sam iec, śm ieszny z p ow odu sw oich k ształtów , j e s t p raw d ziw ym p igm ejczy- kiem.

P o w ielu i dłu gich badaniach, po licz­

nych odkryciach, w yw iązu jących się jedne z drugich, poznano nareszcie teoryją sam­

ców pigm ejów , n oszon ych ja k o pasorzyty na karkach sw oich sam ic. W ted y dopiero zdołano pojąć zn aczen ie tych b iałych dro­

bnych istot, które zn alazłem żyw e w gębie i p rzełyk u b onelii, do którój znow u p ow ra­

camy.

W ięc ju ż w iem y teraz, że to sam ica prze­

chow uje i żyw i sw oich m ałych sam ców i to w e w łasnój gębie. C zy to nie osob liw a po- ligam ija, lepiój naw et b yłob y p ow ied zieć poliandryja i czy n ie szczególn e rów nież m iejsce obrane na pobyt m aleństw a, p rze­

znaczonego do zap łod n ien ia jajek . W szak ­ że słu szn ie zap ow ied ziałem na początku, że poznam y tak oryginalne w arunki b ijologi- czne, jak im podobnych nie znajdziem y w c a - łem naszem najbliższem otoczeniu.

O tóż znów odbiegliśm y od naszego m ałe­

go galaru c zy li v e le lli i porpity, których złożoną naturę obiecaliśm y sobie w y tłu m a ­ czyć.

W id zieliśm y ju ż zb iorow isk a istot, gd zie pojedyncze osobniki za ch o w y w a ły sw oję niezależność; przypuśćm y teraz, że każdy z człon k ów n aszego zbiorow iska, tracąc sw oję niezależność znajduje się połączonym fizycznie ze sw oim sąsiadem , z którym d zie­

li w arunki bijologiczne. P o jęcie o takiem zbiorow isku istot, z a leż n y ch w zajem nie od siebie, da nam b liższe poznanie gron a P e - rophora, którego w y g lą d budzi p od ziw i za­

ch w yt w przyrodniku.

K ażda z tych m aleńkich k u lek je st istotą doskonałą, zupełną, która się ż y w i i roz­

mnaża tak samo ja k jój sąsiadka, z którą je s t połączona przez ło d y g ę w spólną. W tój łod yd ze, w tym pniu są kanały, które łączą bespośrednio rozm aitych człon k ów tow a­

rzystw a, stan ow iącego jed n o w sp óln e gro­

no. C iekaw ą je s t rzeczą serce tych zw ie ­ rząt, które przedstaw ia tak niezw yczajne

w arunki, jak ich mało znam y w państw ie zw ierzęcem . B ije ono najpierw w jed n ym kierunku czas jak iś, ruchy je g o w strzym ują się n agle, następnie p ojaw iają się znow u, ale krew w yrzucają w kierunku w prost przeciw nym . Jakie zam ięszanie m usiałoby pow stać przy n ap ływ an iu tego odżyw czego p łyn u pom iędzy rozm aitem i członkam i tój samój k olon ii, gd yb y ruchy w szystkich serc nie b y ły poddane pew nem u porządkow i i gdyby prądy, biegnąc w różnych kierun­

kach, przeszkadzały sobie w zajem nie. U in­

nych zw ierząt, C lavellina (fig. 9), jest ta sama w spólność odżyw czego płynu, krw i, która roznosi życie po w szystkich zakątkach zgro­

m adzenia czy li kolonii. C zy to nie uderza­

ją cy p rzyk ład kom unizm u, odpow iadają­

cego najdelikatniejszym zjaw iskom życia?

K ażda istota żyw i się, oddycha, ma serce, które bije, organy rozrodcze, żyje swojem w łasnem życiem , niezależnie od sw ego są­

siada, a mimo to składa także sw oję daninę w życiu ogólnem całego zgrom adzenia.

T ak ie samo urządzenie spotykam y je sz ­ cze u gorgonii, u korali, pennatul, alcyjo- nów i t. p. U tych zw ierząt spotykam y m ięszaninę w szystk iego, co tylk o m oże być przygotow anem przez traw ienie, a w spól­

ność rospoczyna się od d opełniania tego p ierw szego aktu życiow ego.

Tutaj w spólność je s t posunięta dalój je s z ­ cze niż uP erop h ora. W tych zgrom adzeniach każdy p olip ma oddzielny organ traw ienia, ale ten organ je s t w bespośredniój kom uni- kacyi z takim że organem u sąsiada, za po­

średnictw em system u delikatnych kanali­

ków , które ze swój strony znow u łączą się same z w ielk iem i n aczyn iam i, całkiem nie- zależnem i od osobników . N aczynia te są um ieszczone w tkance w spólnój i ogólnój;

należą one do w szystkich w ogóle, a do n i­

kogo w szczególności; p rzygotow an ie p łyn u pokarm ow ego je s t sprawą in dyw idualn ą, p ow tórny je g o obieg jest ogólny i zależy od stow arzyszenia, nie je s t on ju ż w ynikiem działania jed n eg o lub drugiego stow arzy­

szonego. Tutaj w spólność je st bardziój bespośrednią aniżeli u perophory i cla v elli- ny, bo niem a w cale organu oczyszczające­

go i organu pobudzającego. P ły n będący w ytw orem traw ienia, w ym yka się niejako pojedyńczym osobnikom i staje się w ła sn o ­

(9)

Nr 48. W SZECHŚW IAT. 761 ścią ogółu. Zw róćm y tylko uw agę na taki

przypadek, gdyby się przytrafiło, że z w ie ­ rzęta pewnój części kolonii przestałyby się rozw ijać, a tem samem p rzestałyby się kar­

m ić i trawić: istoty dolnój części gałązek nie przestałyby pracować dla siebie i dla w szystkich, ży w iły b y mimo to i próżnia­

ków , buntow ników z górnój części kolonii, bo płyn w ytw orzony skutkiem ich traw ie­

nia, raz ju ż w p ad łszy do w ielkich naczyń będących publiczną w łasnością, nie należy ju ż do nikogo ale słu ży całem u zgrom a­

dzeniu a w ięc i tym co w ypoczyw ają.

Socyjalne teoryje zanadto dziś ludzi z a j­

mują. P ragn ą oni w ynaleść szczęśliw ą kom- binacyją, któraby polep szyła byt w ięk szo­

ści, za co należy im się uznanie. Są. to k w e- styje zbyt ogólne i głośne, by m ogły być k om ukolw iek nieznane. A le najśm ielsze życzenia socyjalistów daw no ju ż w yprze­

dziła w sw oich planach natura. Znamy w szystkie objaw y k rańcow ego przyw iązania tych m łodych lu d zi co dzielą się w łasną krw ią sw oją z chorem i wyczerpanem i na si­

łach. T ransfuzyja krw i jestto wspólność ch w ilow a, przem ijająca, jestto najw yższy w yraz tćj zasady, którą czytam y w ypisaną prawie na w szystkich naszych pom nikach.

A le to w szystko blednie w obec braterstwa p olipów koralow ych, które dzielą się n ie­

ustannie natychm iasto wem i produktam i sw o­

je g o traw ienia.

T o jeszcze n ie w szystko, w tem życiu grom adnem są jeszcze p rzy w ileje szczegól­

ne i rozm aite dążenia do w spólnego cela, ja k to zobaczym y zaraz u v elelli, którój urządzenia tow arzysk iego jeszcześm y nie w ytłu m aczyli.

Jestto, ja k ju ż m ów iłem , tow arzystw o w spółdziałające- W r z e c z y samój w ielk i polip środkow y ma tylk o je d n ę funkcyją.

P rzyjm u je on pokarm y, traw i je i czyn i zdolnem i do przysw ojenia; jed n em słow em żyw i on całe zgrom adzenie. Jestto ojciec ż y w ic iel. Ścianki jego ciała są grube, bru­

natne, w grubości swojój posiadają one g ru ­ czoły traw iące, to co m ożem y nazw ać war­

stw ą wątrobową. Inne człon k i otaczające ojca karm iciela są przeznaczone w yłącznie do rozm nażania velelli: są to rospładniacze, posiadają one je sz cze resztki przew odu po­

karm ow ego, który je s t im całkiem bespoży-

teczny, gdyż są one karm ione przez in nych, których to jest w yłącznem przeznaczeniem . D o zewnętrznej strony ciała odnosi się cała ich działalność życiow a, która w ytw arza pączki i przeobraża je w praw dziw e grona.

P ączk i te po zupełnem dojrzeniu odryw ają się od pnia m acierzystego, wpadają w m o­

rze, rozwijają się i znow u dają początek no- wój w elelli. K ształty ich przypom inają m e­

duzy, o których ju ż w spom inałem . T o sa­

mo dzieje się z porpitą, którą m ożnaby uw ażać za w elellę zaokrągloną i bez grze­

bienia. R ysunek załączony (fig. 10) p rzed ­ stawia nam to zwierzę w chw ili, g d y z pod spodu jeg o tarczy spada praw dziw y deszcz pączków kształtu m eduzy. Znalazłem to zw ierzę na w ybrzeżach B arcelony, a późniój odnalazłem je w Calle.

Fig. i0 . P o rp ita.

Jakim przeobrażeniom ulegają te m łode m eduzy zanim z nich w yjdzie porpita lub y elella, podobne do pierw szego pokolenia, jestto bogate pole do zbadania dla m łodych przyrodników .

M am y now y okaz zw ierzęcia zbiorow ego czyli kolonii, które je s t jeszcze źródłem li­

cznych bardzo w ątpliw ości. Jestto tak zw a ­ ny „w ielki galar" czyli Ż yw łoga, P h y sa lia , fig. 11, zam ieszkująca w ody m órz ciep łych . Jestto w spaniałe zwierzę; barw y jeg o św ie­

tne, w yrostki nitkow ate nieprzeliczone, n ie­

zm iernie g iętk ie, m ogące się przedłużać i skracać. Z bierałem je często na zacho­

dnich pobrzeżach F rancyi, począw szy od S aint-Sebastien, aż do R och elli, w RoscofF je st rządkiem bardzo, spotkałem tam tylko

dwra egzem plarze.

(10)

762 W SZECH ŚW IA T.

W yobraźm y sobie pęcherz p o w ietrzn y pięknego karm inow ego koloru, przechodzą­

cego w niebieski lu b fijoletow y, w ielk ości pięści, nieco spłaszczony i ozdobiony na wierzchu falow atym grzebykiem w ystają­

cym ponad wodę, pod spodem um ieśćm y n iezliczoną m oc nitek n ieb iesk ich i czerw o ­ nych niezm iernie żyw ej barw y, m ogących w ydłużać się bardzo zn acznie, p rzed staw ia­

jących na swej p ow ierzch n i zgrubienia, bę-

Fig. 11. Physalia.

dące organam i parzącemi; m ięd zy w iązkam i tych nitek um ieśćm y je szcz e grube rurki, których otw ór je st w y w in ię ty jak otw ór trąby, a podstawa otoczona gronam i gru czo- łow atem i, a będziem y m ieli p ojęcie o tem now em stow arzyszeniu, bardziej złożonem i trudniejszem jeszcze do w ytłu m aczen ia aniżeli v e le lla lub porpita.

F iz a lija sprawia oparzenie tak b olesne, że w krajach gorących b yw a ono źródłem g o ­ rączek, nie m ożna jój w cale brać do ręki.

K ażda zdobycz dostaje się w środek tych wiązek nitkow atych i tam zostaje unieru­

chomioną przez działanie p łyn u zjad liw ego, który w ydzielają ow e perełkow ate m ikro­

skopow e zgrubienia nitek. K ażdy z p o li­

pów kształtu rurkow atego dostarcza pew ną część p łyn u potrzebnego do rospuszczenia pokarm ów i traw ienie odbyw a się, że tak pow iem , na placu publicznym tego zw iązku istot oryginalnych i niem niej d ziw n ie połą­

czonych. N astępnie, gd y już zdobycz je st dostatecznie zm iękczoną, a byw ają nią cza­

sem ryby znacznych rozm iarów , każda z ru­

rek żołąd k ow ych przytyka do niej swój otw ór i czerpie sw obodnie pokarm ze zd ob yczy w spólnem i siłam i przetraw ionej.

W dzień pogodny na zupełnie spokojnej p ow ierzchni morza szczególniej Śródzie­

m nego, m ożna zauw ażyć na gładkiej po­

w ierzchni w ody d łu gie w ężykow ate paski;

m ożnaby j e w ziąć za szerokie drogi utarte na gładkiój płaszczyźnie. Są to w idoczne ślady prądów, p raw d ziw ych rzek i strum ie­

ni p łyn ących pełną falą pośród w ód. J eśli puścim y się łodzią w kierunku tych prą­

dów , p od ziw nasz będzie bez granic, bo oto napotkam y w ieńce przecudne, które zakre­

ślają p ięk n e lin ije spiralne, ciągnąc za sobą d łu g ie n itk i, tak delikatne i przejrzyste, że raczej dom yślać ich się trzeba. Zobaczym y w n ich te istoty, które niegdyś nazyw ano stefanom ijam i (Stephanom ia), z których dziś tw orzą k ilk a rodzajów .

Jestto takie samo zbiorow isko istot jak P h ysalia, tylk o odm iennego kształtu, bar­

dziej jeszcze złożonej budow y. G łów ną osią tej k olon ii je st ło d y g a przezroczysta ja k kryształ, której jed en koniec nosi na so­

bie pęcherz pow ietrzny, służący za pęcherz pław ny. D alej są dzw onki ścieśnione i ru­

chom e o silnych m ięśniach, a poza tem i, w oznaczonym porządku i sym etrycznie są ułożone w yrostki nitkow ate, rurki, grona gru czołow ate, które kolejno znajdują się na całój długości ło d y g i k ryształow ej. W ten sposób utw orzone są o w e w ieńce, które ruch dzw on ów w dzięcznie i lekko porusza.

K ażda z tych w iązek je st małą koloniją drugorzędną, rodziną w w ielkiem sp ołeczeń ­ stw ie; spotykam y w niej polipa karm iciela to je st żołądek rurkow aty, organy służące do ch w ytan ia czy li połow u zdobyczy, to są

(11)

Nr 48. w s z e c h ś w i a t. 763 nitki i nareszcie organy rozrodcze, temi są

grona gruczołów . Jestto św iat ugrupow a­

ny zupełnie inaczój niż y elella , ale koniec końcem w każdej z tych m aleńkich rodzin, których szereg tw orzy w łaśnie taki w ieniec, znajdujem y zaw sze te same osobniki, prze­

znaczone do spełnienia rozm aitych c z y n ­ ności.

N ie odrazu zrozum iano znaczenie tych d ziw n ych w ieńców . Trzeba było w yszukać w szystk ie typ y pośrednie dające ocenić p o ­ dobieństwa żyw iołów najmniój do siebie zbliżonych i w ykazać w szystk ie przejścia m iędzy formami najbardziej oddalonem i.

Fig. 12. P araley o n iu m Edw ardsii.

T a dążność tw orzenia oddzielnych grup i rodzin w tćj samćj k olonii, objaw ia się także u zw ierząt lepiej znanych, których or­

gany są mniój pozm ieniane. O to przykład (na fig. 12) w grupie p olipów , które nas już zajm ow ały. Z w ierzę na fig. 12 przedsta­

w ione, jest bliskiem tego co p. H . M ilne E dw ards n a zw a ł P araleyon iu m elegans.

Tutaj znow u w ystępują gru p y m aleńkie p o ­ lipów , we w spólnśj pow łoce, m ogące cho­

wać się w rurki osadzone na w spólnćj osi.

G atunek ten je st pospolitym w B anyuls w głęb ok ości 100 do 150 m etrów. Znala­

złem go także na rafach koralow ych A l- g ieryi. G łów n ą cechą P araleyonium jest

odosobnienie pojedyńczych grup w rurach, których ściany wznoszą się na wspólnój osi, ja k to w idzieliśm y u korali i innych, z tą tylko różnicą, że u tych ostatnich każdy po­

lip jest oddzielony w yraźnie.

L iczba osobników każdśj grupy o w iele liczniejsza aniżeli u Paraleyonium elegans;

a nadto długie ig iełk i w apienne przezna­

czone do podtrzym yw ania ścian rury, w któ­

rą wchodzą drobne rodziny nie istnieją wcale.

W reszcie w ielkość, ogólna barwa ciała brunatna, liczba ramion, pas koloru szm a­

ragdow ego otaczający otw ór gębow y, po­

zw alają mi uw ażać to P araleyonium ja k o przedstaw iciela now ego gatunku, którem u daję im ię P araleyonium E dw ardsii, na cześć m istrza, który stu d yjow ał i dał nam dobrze poznać korale.

P rzyk ład ten zacytow ałem tylko dlatego, żeby w ykazać tę dążność grupow ania się osobników w rodziny. R óżnica w szakże zachodzi w ielka, bo tutaj w szystkie istoty są sobie podobne, gdy tym czasem u stefano- mii i innych, w oddzielnych grupach sp oty­

kam y istoty różne m iędzy sobą, bo d ziałal­

ność ich życiow a skierow aną jest do p e łn ie ­ nia jednój ty lk o funkcyi. Jeden traw i dla sw oich sąsiadów , inny zn ów może się tylk o poruszać w pew nym kierunku, inny znow u posiada w yłączn ie przym ioty rozrodcze, in ­ ny w reszcie zaopatrzony w trujące nitki ło w i i u bezw ładnia zdobycz. Stąd w y p ły ­ wa, że w każdej rodzinie jest duża sp o łe­

czność, bo składają się na nią osobniki, karm iące, poruszające, rozrodcze i ło ­ wiące.

C zy możem y w skazać wśród naszych sto­

sunków społeczeństw o lepićj u organizow a- n e, stow arzyszenie zupełniejsze? C zy nie słusznie pow iedziałem , że yelella je st o b ­ razem tow arzystw a w spółczynnego? W k o ­ ło tćj tarczy, tak samo ja k u porpity, gro­

madzą się osobniki ruchow e, w ioślarskie, których przeznaczeniem uderzać bezustan- ku w odę, by u łatw iać zm ianę m iejsca całemu zgrom adzeniu. W środku w idzieliśm y po­

lipa, który pobiera pokarm i trawi za w szy­

stkich; nareszcie m iędzy temi dwoma wiszą niedbale organy, których rola użyteczna polega na w ytw arzan iu przyszłych pokoleń yelelli.

(12)

764 Nr 48.

Co za w zniosły socyjalizm , w którym mi­

mo św ietnego urządzenia, niem a jed n a k zu- pełnój rów ności. Czy nie dobrze zrobiliby filantropi, żeby zech cieli przypatrzyć się bacznie naturze, która ich p rzew yższa w w ielu razach, a zaw sze zostaje k on se­

kwentną?

T ak p rzygotow an i, j a k w tój ch w ili j e ­ steśm y, m ożem y sobie ju ż łatw o w ytłu m a­

czyć i zrozum ieć te k olon ije istot, owe w ień­

ce, tyle kłopotu spraw iające pierw szym przy­

rodnikom , którzy j e ujrzeli. W ielu p rze­

sadzało w opisie, chcąc sobie p rzyw łaszczyć pierw szeństw o w ykrycia tych cudow ności.

T ym czasem o góln e w yjaśn ien ie tych zja­

w isk ży cio w y ch u istot tak dziwnój budow y stanow czo przypisać m usim y M iln e-E d ward- sow i. O n to bow iem w prow adził i p rzyjął p od ział pracy do badań fizyjologiczn ych i zoologiczn ych , co go n aprow adziło na dro­

g ę odnoszenia rozm aitych funkcyj organów przekształconych dla dop ełn ien ia jed n eg o w spólnego celu. W państw ie zw ierzęcem dzieje się tak ja k w przem yśle, rozm aite czynności są p ow ierzon e specyjalnym rob o­

tnikom , a doskonałość produkcyj je s t w y ­ nikiem um iejętnego podziału pracy. W ie l­

kiem u przyrodnikow i francuskiem u m u si­

m y zaw dzięczać w yjaśnienie tych stow arzy­

szeń, które w spółczynnem i słu szn ie nazw ać można.

N a tem poprzestaję, bo zdaje mi się, że przytoczone przezem nie p rzyk ład y jasne d ały nam pojęcie o tem , ja k bardzo różne od w szystk iego co nas otacza, są w arunki b ijologiczne w ja k ich żyje w iększość istot m orskich.

C zy w olno mi przypuszczać, że samą o r y ­ ginalnością sw oją ten św iat m orski ob u d ził w słuchaczach zajęcie i słu szn ą ciekaw ość?

Jeśli tak jest, to ju ż n ik t d ziw ić się nie b ę ­ dzie temu, że lu d zie starają się u ła tw ić p rzy ­ rodnikom poznanie tego św iata cudów , przez zakładanie pracowni i stacyj zoologiczn ych na w ybrzeżach m orskich.

A . S.

IT MipfflJRODOIY KOMES

G 1 E O L O G Ó W

■w X j o n d . y n . i e we W rześniu 1888 roku.

I.

G ieologija now oczesna sta ła się nauką, w ybitnie m iędzynarodow ą. B ad an ia paleontologiczne, zwie­

r z ą t i roślin kopalnych, stąnow iące obecnie dom i nu jącą część gieologii, przynoszą codziennie coraz nowe dowody, że w daw niejszych epokach ku li ziem skiej n a bardzo rozległych, nieraz olbrzym ich przestrzen iach te sam e lub n a d e r podobne istn iały fauny i flory i stą d też koniecznem je st dzisiaj przy każdem specyjalnem studyjum gieologicznem lub paleontologicznem b ra ć pod uwagę w ielkie ob­

szary w yszukując podobieństw a i różnice rów no- w iekow ych pokładów w k ra ja c h nieraz b ard zo od siebie odległych.

To sam o da się pow iedzieć o petrografii, te k to ­ nice i dynam ice, ty c h trzech działach nowszej gieologii, k tó re w ym agają jaknajobszerniejszego w idnokręgu do racyjonalnego i praw dziw ego po­

stęp u , gdyż n ie na m ałej i ciasnej przestrzen i da się jasn o poznać ustrój w ew nętrzny ta k ró żn o ro ­ d n y ch pod w zględem m ineralogicznym skał — ich ułożenie i budow a zew nętrzna, tudzież działanie owych sił odw iecznych, k tó re stw orzyły dzisiejszą rzeźbę ziem i, — lecz do w szechstronnego poznania po trzeb a studyjum porów naw czego o ile możności całej pow ierzchni kuli ziemskiej

F o rm aln a i techniczna stro n a badań gieologicz- nych, obok w ielu kwestyj praktycznych górniczych i hydrologicznych, niem ałe także m a znaczenie w p o ­ stępie nauki gieologii, rów nież ja k kw estyje no­

m en k latu ry i term inologii specyjalnie gieologicz- nej, k tó ra nie u jęta w pew ne m iędzynarodow e p ra ­ w idła, rozw ijając się dotąd w ielokrotnie w o g ra n i­

czonych ra m a c h pew nego k ra ju lub pewnej n a ro ­ dowości, staw iała d la reszty gieologów liczne nie­

ra z i żm udne zapory.

Gieologowie A m eryki północnej pierw si uczuli p o trzeb ę połączenia swych n a d e r rozległych i g ru n ­ tow nych b ad ań z rezu ltatam i studyjów gieologii europejskiej. Podczas zebrania potężnego stow a­

rzyszenia „A m erican A ssociation for th e A dvance- m e n t of Science” w r. 1876 w Buffalo, w którem to zeb ran iu szczególnie uroczystem , z powodu od­

byw ającej się podówczas w ystaw y powszechnej w F i­

ladelfii, wzięło tak że udział wielu przyrodników z poza g raiiic Stanów Zjednoczonych, uchwalono zw ołać m iędzynarodow y kongres gieologów n a ro k 1 8 7 8 do P aryża, n a czas wystaw y pow szechnej, ce­

lem , ja k b rz m ia ła odnośna uchw ała: „for th e pur-

(13)

Nr 48 WSZECHŚW IAT.

pose of g etting to g e th e r com parative collections, m aps an d sections, and for th e settlin g of m any obscure points re la tin g to geological classification and n om enclature”, t. j. wspólnego urządzenia po­

rów naw czych zbiorów, m ap i przekrojów , tudzież w yjaśnienia n iek tó ry ch ciem nych punktów w gieo­

logicznej klasyfikacyi i nom enklaturze.

Myśl ta , której najw ybitniejszym i p ro p a g a to ra ­ m i byli Jam es H all, jed en z najstarszy ch i najza- służeńszych gieologów Stanów Z jednoczonych, p r o ­ fesor u n iw ersy tetu w A lbany i d r S te rry H unt z K an ad y — p rzy jęła się nadzw yczaj szybko i p ie r­

wszy m iędzynarodow y kongres gieologów odbyty w P ary żu w S ierp n iu 1878 roku przy udziale 304 członków , reprezentujących 21 państw i krajów , ros- począł now y okres n a polu gieologii św iatowej i stw orzył now y rodzaj, niejako gieologii ofioyjal- nej, k tó ra n atu raln y m z re sz tą porząd k iem rzeczy, ja k każdy a k t woli i w ładzy w iększości, nie wszy­

stkim w prawdzie gieologom m ogła być dogodną, ale przez w szystkich uw zględnioną lub naw et za­

stosow aną być m usiała.

W trz y la ta po kongresie p aryskim odbył się w r. 1881 w Bolonii drugi, a w r. 18fi5 w B erlinie trzeci k ongres gieologów p rzy coraz b ardziej ro- snącera zainteresow aniu się i p rzy coraz żywszym udziale gieologów całego św iata.

Kongres p a ry s k i um ożliw ił dopiero zoryjentow a- nie się co do sposobu trak to w an ia niektórych nie­

ja sn y c h jeszcze punktów gieologii; kongres w Bo­

lonii w y tk n ął ju ż dokładnie cel i zadanie wspól­

nego działania, a kongres w B erlin ie usunął w re­

szcie ostatnie przeszkody i rospoczął w łaściw ą ak- cyją i od r. 1881 dw a przedew szystkiem p u n k ty stoją n a p o rząd k u dziennym kongresów gieologicz- nych, t. j. kw estyja uniw ersalnej nom en k latu ry gieologicznej i spraw a w ydaw nictw a gieologicznej m apy E uropy, podniesiona w roku 1881 przez gieo­

logów au stry jac k ich za inicyjatyw ą prof. E d w ard a Suessa.

Oba te p u n k ty stały też n a pierw szym p la n ie IV kongresu, k tóry się odbył w L ondynie m iędzy 17 a 22 W rześnia r. b., a k tó ry pod w zględem liczby uczestników przew yższając w szystkie poprzednie, a w każdym k ierunku wzorowo urząd zo n y pod względem naukow ym , zostawi niew ątpliw ie nieza­

ta r te ślady, w pam ięci zaś każdego z uczestników tylko jaknajkorzystniejsze i jaknajm ilsze w rażenia.

A nglija je st niem al kolebką nowoczesnej gieolo­

gii i paleontologii. Badacze takiej m iary ja k W il­

liam Sm ith, Ito d e ry k M urchison, K arol L yell na nowe zupełnie to ry popchnęli w pierwszej połowie teg o w ieku naukę gieologii, tra k to w a n ą d o tąd ty l­

ko jak o ciekaw y dodatek do opisowej n au k i m in e ­ ralogii. N azw y bardzo wielu pokładów , od d zia­

łów stratygraficznych i daw niejszych epok, dane przez angielskich gieologów n a podstaw ie angiel­

skich, dziś w prost klasycznych m iejscowości i pro­

filów, przeniesione na sta ły lą d E uropy stały się w łasnością ogółu naukow ego, k tó ry w ten sposób Stosunki gieologiczne A nglii, ta k bogatej w n a j­

różnorodniejsze p o k ład y i kopaliny, uważać m usi

nieraz za p u n k t w yjścia specyjalnych badań wielu okolic w szystkich części św iata.

Całe niem al k lasy zw ierząt kopalnych odkryte zostały poraź pierw szy na te ry to ry ju m A nglii i do ty ch przez B ucklanda, Soverbyego, R yszarda Owe­

na, H uxleya i w ielu innych pierw szorzędnych b a ­ daczy opisanych resztek kop aln y ch odbyw ać się m usi ciągła w ędrówka specyjalistów całego św iata.

L ondyn, jako punkt zboru kongresu gieologów, z góry też m usiał w yw ierać n iezm ierną siłę p rz y ­ ciągającą, której działania naw et odległość i p o łą ­ czone z nią tru d n o ści podróży osłabić nie p o tra ­ fiły, a której w yrazem b y ła liczba niem al 400 czynnych uczestników — zapisanych było przeszło 600 — spom iędzy tych z poza g ran ic A nglii p rze­

szło 150. K o m itet organizacyjny angielski pod przew odnictw em prezydenta kongresu I. Prestw icha, p rofesora uniw ersytetu oxfordzkiego, ta k zasłużo­

nego n esto ra gieologów angielskich, obm yślił i p rz y ­ gotow ał wszystko z wzorową starannością, a p r a ­ w dziwie serdeczna i szczera gościnność, ja k ą spo­

ty k a li w L ondynie na k ażdym k ro k u wszyscy za­

graniczni członkow ie kongresu, w ynagrodziła ich sowicie za tru d y i ofiary dalekiej podróży.

Rozumie się sam o przez się, że w liczbie człon­

ków kongresu anglicy m usieli stanowić przew aż­

n ą większość.

A nglija posiada najstarszy na świecie w r. 1832 przez słynnego de la Beche założony, a później w ielokrotnie pow iększany „Geological S urvey of U nited K ingdom ", k tó ry rosporządza cały m k o r­

pusem gieologów; posiada ona dalej najw iększe zbiory paleontologiczne w B ritish Muzeum of Na- tu r a l H istory, posiada w reszcie in sty tu cy ją zupeł­

nie odrębną, M useum of P ra c tic a l Geology i całe setki kopalń i zakładów górniczych, więc te ż i li­

czba gieologów fachow ych je s t w A nglii większą niż w jakim kolw iek innym k raju . Pow iększa ją jeszcze znaczna ilość am atorów - gieologów, ludzi zam ożnych, k tó rzy przy sw ych głów nych zajęciach wiele czasu i znaczne n ie ra z sumy p ieniężne po­

św ięcają na zakładanie zbiorów paleontologicznych, a będ ąc członkam i Geological Society londyńskie­

go lub in n y c h prow incyjonalnych stow arzyszeń gieologieznych, ogłaszają od czasu do czasu specy- ja ln e monografije w pism ach sw ych tow arzystw , k tó re to publikaeyje śm iało nieraz m ogą ryw a­

lizować z w ydaw nictw am i niejednych akadem ij k o n ty n en taln y ch . L iczba tak ich am atorów gieolo- gicznych, rodzaju ludzi nauki z re sz tą gdzieindziej praw ie nieznanego, je s t bardzo znaczną i oni to pow odują w w ielkiej części, że gieologija w A nglii je st n au k ą praw dziw ie p o p u larn ą, ja k to słusznie podniósł prof. Z itte l w odpow iedzi na przem ów ie­

nie prezy d en ta P restw icha n a pierw szem posiedze­

n iu kongresu.

L iczba członków angielskich kongresu docho­

d ziła też z pew nością do 250, nielicząc żon i có­

re k uczestników fachow ych, k tó re również pom ie­

szczone w oficyjalnej liście, b ra ły żywy udział w po­

siedzeniach, p rzy jęciach i wycieczkach zjazdu, d o ­ d ając uroku zebraniom , a znajomością niem ieckie-

Cytaty

Powiązane dokumenty

Jeżeli gdzie barysfera, czyli ciężkie ją d ro ziemi, sięga blisko pow ierzchni, to atrakcy ja powiększa się, a poziom podnosi się więcćj, aniżeli t e ­ go

P rzecho dząc do kw estyi rozm nażania się prom ieniowców, m usimy przedew szystkiem zwrócić uw agę na zauważone przez Haec- kela rozm nażanie się przez proste

J a k się później przekonam y, to ciągłe wahanie się g ru n tu stanow iło niezbędny czynnik przy tw orzeniu się pokładów węgla, których ce­.. chę

strzygn ęły na korzyść undulacyjnej teoryi św iatła i kinetycznej teoryi ciepła, są to najw ażniejsze dośw iadczenia, jak ie k ied y­.. k olw iek zostały

nocy, morze opuściło od południa okolice, które zajm ow ało poprzednio i które się obecnie przedstaw iają w odcieniu pośre­.. dnim m iędzy barwą lądów i

Gocławek, jego siedziba, przez kilkanaście la t był pu n k tem centralnym w szystkich praw ie entom olo­.. gicznych ekskursyj, ta m to grom adzili się w

wszym razie Priestley miał do czynienia z wydzielaniem się tlenu z rośliny, w d ru ­ gim zaś z wydzielaniem dw utlenku węgla, a zatem ze zjawiskami wprost

rocznie za