• Nie Znaleziono Wyników

Nurty : organ studentów KUL. R. 4, nr 20/21 (1935)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nurty : organ studentów KUL. R. 4, nr 20/21 (1935)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

A K S I C / l ^ l k

akademicki

T

r e s c : . r Głosy o kulturze Front proletar.- I n t e l i g e n c k i Tomasz Morus

P o e z j e

Od rękawiczki L u b l i n

miasto marzeń R e c e n z j e W i a d o m o ś c i a k a d e m i c k i e I dee i f a k t y

*

/ . ' m o ź / L

ok IV. Nr. 20-21.

O p ł a t a p o c z t o w a u i s z c z o n a r y c z a ł t e m / \ J

Lublin, Styczeń-Luty 1935 r. Cena: 40 gr.

P r e n u m e r a t a r o c z n a 3 zł.

A d r e s R e d a k c j i : Lublin — Uniwersytet P. K 0. 143042

(2)

n u r t y Str. 2

GŁOSY O KULTURZE.

M e n ta ln o ś ć h itle ro w s k a .

mm Do jak absurdalnych wniosków dochodzi „urzędo­

w a " nauka III Rzeszy, świadczy artykuł w piśmie „D er Betrieb, w paźdz. 1934 r., Fullkreutz’a. A u to r twierdzi, że wyprawy krzyżowe zorganizowane zostały przez Rzym papieski n i e dla osw obodzenia Ziemi św , ale dla wytępienia rasy nordycko-germańskiej. Posłuchajmy rzeczowego wywodu:

mm Dosłownie pisze Fullkreutz: „Rzym w czasach wy­

praw Krzyżowych prowadził walkę z nordycko-ger- mańską rasą w swoisty sposób. Konno i pieszo cią­

gną tłumy Niemców do Palestyny pełne najszlachet­

niejszego zapału w sercach „ d la do b re j sprawy” , a przecież nie wiedziały o tem, że koniec końcem po­

w ód, jaki kierował Rzymem w ogłoszeniu krucjat był inny. Nie dosyć tego, że mężczyźni i młodzieńcy za broń chwytać musieli; Rzym powołał jeszcze i d zie­

ci d o „św iętej K rucjaty” . Jak mogły dzieci podołać tym trudom , którym dorośli ulegali! Jest to jedna z naj­

potworniejszych zbrodni, która kiedykolwiek na jakimś wschodzie została popełniona — dzieci posyłać w d a ­ lekie kraje, by broniły św. m ie jsc .—- P odśw iadom ie mu­

simy się zapytać, j a k i był w łaściw y p ow ód, kryjący się za taką z b ro d n ią ? Państw o niemieckie sta o się dla Rzy­

mu zbyt silnem. T em u trz e b a było przeszkodzie. Było, to tylko wówczas możliwe, gdy niemiecki naród , cały ówczesny świat nieświadomy był praw dziw ych celów.

Musiało się coś znaleźć, by znienaw idzonychR .em cow osłabić — by oni sami o tem me wiedzieli. I to się udało! P rzez to że mężczyźni, młodzieńcy i dzieci star­

ci i zniszczeni zostali, osłabiło się nader kilka gene- racyj rasy - tak, że polityce agresywnej Rzymu me mogły Niemcy już nadal się przeciwstawiać P o d o- słoną - wielkiego chrześcijańskiego dzieła wysłano na z g u b ę tysiąe niewinnych ludzi bez jakichkolwiek skropułów, a płacz i nędza w niemieckich ziemiach stały się powszechne.

_ Nauka okazała się zresztą w I rzeciej Rzeszy z y- teczną. O t o np. na Zjeżdzie w sprawie dziedziczności w e Frankfurcie nad Menem pewien dostojnik Trzeciej Rzeszy w mowie powitalnej oświadczył: „N a u k a me ma prawa b a d a ć objektywnie, zadaniem nauki jest d o ­ starczanie argumentów , uzasadniających teorje g oszo ne przez wodzów naszego ruchu .

Pewnie. W e d le stawu grobla.

U p o d o b a n ie w rz e c z a c h m d ły c h .

M P o d tak im tytułem P a u l C h e n d e l w ty g o d n .

„ S e p t" o g ła sz a u w a g i o s ztu ce kościelnej:

„ J a k a p rz y c z y n a w y w o ła ła już o d stulecia w

s z t u c e ’ c h r z e ś c ija ń s k ie j,ó w n iem al c a łk o w ity zanik

n iety lk o ta le n tu i gustu, lecz z a r ó w n o g o d n o śc i i p o ­ bożności p ra w d ziw ej.

■■■ O p ła k a n y m , p ra w d z iw y m faktem jest, że o d w ie­

lu lat kościół w z n a czn y c h p o ła c ia c h F ra n c ji i E u r o ­ py został o p u sz c z o n y m p rz ez m ężczyzn. T u i ta m u k a z u ją się jeszcze n a Mszy n iedzielnej nieliczne p r ó b k i (specimen* ow ej b r z y d k ie j płci. Lecz w ty ­ g o d n iu w idzi się n a o k o ło tylko s ta r e k o b ie ty i s ta re p a n n y . Je ste m daleki o d myśli p o w ie d z ie ć coś złe­

go o ty ch w ie rn y c h duszyczkach... G d y b y ich ta m nie było, C h r y s tu s z o s ta łb y o puszc zonym ... B óg tyl­

k o wie, ile k ryje się b o h a te r s tw a , c n o ty i g o rą c e j w ierności w ty c h sercach, u k ry ty c h i p o g a r d z a n y c h . A le przecież w szysc y w ie d z ą , co m oże d a ć w sz tu ­ ce g u s t „ sta rsz e j p a n n y ”, w y sta r c z y by m u o k a z a ć u p rz e jm o ść i tr z e b a uznać, że d o ty c h c z a s nie oszczę­

d z a ło m u się c u k ie r k a i w stą ż e k , nie o d m ie rz a ło się s k ą p o b a r w y lazurow ej i złota.

mm Byłoby je d n a k n ie s p ra w ie d liw e m — winić je d y ­ nie w iern y ch . T r z e b a z a b r a ć się ró w n ie ż d o kleru, który... u w a ż a ł, że s z tu k a ty lk o w ó w c z a s o d d z ie la się od g rz e c h u , gdy o d d z ie la się o d życia. T r o c h ę su ro w o śc i, tro c h ę tw a r d o ś c i, ja k b y to d o b rz e zro­

biło p o dłu g im o k re sie sa c h a ry n y i p rz e sy c e n ia s y ­

r o p e m ! ” . (M isterju m C hristi 30.Xll-1934.).

K o b i e c a p o b o ż n o ś ć .

mb Niemieccy katolicy są odważni. Stam tąd wyszedł najpierw atak na formy obecnej Akcji Katolickiej.

Również w b. r. ukazała ciekawa książka jezuity J ó ­ zefa W ill’a p. t. „ H a n d b u c h d er katholischen A ktion (str. 137, F re ib u rg 1934, H erder). Red. ks. dr. M.

Kordel tak streszcza jeden z jej rozdziałów (M ister­

ium Christi — 9/8 1934) „Świecki mężczyzna po­

winien więcej wpływać na życie kościełne, na formy nabożeństwa, na kazania, a przedewszystkiem na wy­

chowanie. D laczego się od tych praw usuw a? Bo mo­

że za duży wpływ k obiet na ozdabianie kościołów, na powstawanie nowych nabożeństw... a kazania czy konferencje, czy nie są tak układane, jakby tylko do zakonnic miały być wygłaszane. W ielu ojców du ch o ­ wnych woli przemawiać do kobiet 100 razy w miesią­

cu, niż raz na miesiąc do mężczyzn. To samo trzeba powiedzieć o modlitewnikach, książkach i pismach religijnych, które trącą miękkością, formułkami i sen­

tymentalizmem, czułostkowością, opow iadnniam i o uzdrowieniach i różnych cudach, których nikt nigdy nie sprawdził, ani nie spraw dzi” .

Myśli.

„ G d y b y t y l k o m o g ł o t a k b y ć ( c o , z r e s z t ą w n a t u r z e l u d z ­ ki ej n i g d y n i e j e s t m o ż l i w e ) , g d y b y m o g ł o t a k b y ć , ż e b y k a ż ­ d y z n a s o p i s a ł s w o j e i n t y m n o ś c i , l e c z t a k , z e b y s i ę n i e b a ł w y ł o ż y ć n i e t y l k o t e g o , c z e g o s i ę b o i p o w i e d z i e ć i c z e g o z a n i c n a s wi e ci e. n i e p o w i e l u d z i o m , n i e t y l k o t e g o , c z e g o t i i b o i p o w i e d z i e ć s w o i m n a j l e p s z y m p r z y j a c i o ł o m , » l e n a w e t t t e ­ g o , d o c z e g o n i e k i e d y b o i si ę p r z y z n a ć p r z e d s a m y m s o b ą , t o p r z e c i e ż p o w s t a ł b y w ó w c z a s n a ś w i e c i e t a k i s m r ó d , ż e b y ś m y si ę w » z y « c y u d u s i l i " .

„ S k r z y w d z e n i i p o n i ż e n i 1'. T o m 111 s. 16.

‘G eo d o r ^D ostojew ski

(3)

N U R T Y Str. 3

T u r .

FRONT PROLETARJACKO-INTEL1GENCKI.

■w Nieszczęście zbliża ludzi — mówi się powszech­

nie — i w tem powiedzeniu tkwi wielka prawda.

Nieszczęście wspólne, nędza, niedola, wiążą ludzi silniej, niż wówczas, kiedy warunki ich bytowania są normalne, są zadawalniające. Są sytuacje, w których osiągnięcie celu może nastąpić w drodze indywidu­

alnego wysiłku, ale są i takie, kiedy jedynie wspólne, zorganizowane działanie całego ogółu pokrzywdzo­

nych może dać pożądane rezultaty.

■■ I dziś mamy do wyboru to drugie wyjście, bo­

wiem w ciężkiem położeniu znalazły się nie jednost­

ki, lecz setki tysięcy obywateli naszego państwa, in­

dywidualna zaś reakcja na ten stan rzeczy, nawet najbardziej w swojej rozpaczy agresywna, spotyka się z zimną, często obojętną oceną; jednostka, występują­

ca przeciwko porządkowi społecznemu, ustalonemu prawem, zostanie surowo ukarana w myśl o d p o w ie d ­ nich artykułów kodeksu karnego tak, jak każdy prze­

stępca, działający z p o b u d e k złych, np. chciwości, chęci użycia, zemsty i t. p., momentem jedynie łago­

dzącym będzie ustalenie faktu, iż główną przyczyną d o konanego czynu był brak pracy i chleba, a więc głód. Pozostaje do przyjęcia zorganizowany wysiłek w dro d z e ewolucji lub rewolucji, gdyż jedynie wspól­

na akcja społeczna daje szanse zmiany czarnej rz e ­ czywistości, a pozatem pogląd na porządek społeczny tylko przy akcji zbiorowej może być zmieniony.

■■ O jaką akcję ch odzi? Tymczasem niech pytanie pozostanie bez odpowiedzi. Przeprowadźm y przede- wszystkiem analizę rzeczywistości i podajm y jej c h a ­ rakterystykę. Ustalmy fakt zasadniczy: kryzys ekono­

miczny szaleje i to na przestrzeni całego świata. J e d ­ ni odczuwają g o bardzo silnie, gdyż od głodu giną, inni też narzekają — dochody bowiem i zyski zmala­

ły. S ą w prawdzie tacy, którzy sobie pensje zwiększyli (np. w P o lsc e — wyżsi urzędnicy) — ale i ci dla so­

lidarności powtarzają „kryzys” . Słowem: przyszłość świata jest pod znakiem zapytania. Załamują się p o d ­ stawy naszej egzystencji materjalnej, a jednocześnie trzeszczą filary, podtrzym ujące w iarę we współczesną kulturę. Życie polityczne, społeczne i go sp o d arcze od kilkudziesięciu lat, toczące się mniejwięcej równo­

miernie po szynach, wykoleja się. Tak — jest więc coś złego, skoro w całym świecie szerzy się nędza i fala niezadowolenia stale rośnie, pchając świat do nie­

znanego w treści i skutkach^przew rotu.

mm Sytuacja w Polsce. Zycie go sp o d arcze zamiera, wy- rzucając codziennie nowe grom ady robotników na ulicę. W pierwszym tygodniu stycznia 1935 roku bez­

robocie wzrosło o 20 tys., oficjalnie oblicza się stan bezrobocia na 430 tys. Jest to jak na P o lsk ę rzesza

olbrzymia - ale nie w tem jeszcze tkwi największy tra­

gizm. O to każdy dzień notuje nam nowe ofiary tej klęski: tam matka truła dziecko i siebie, gdyż zwol­

niona z fabryki, znalazła się wobec widma śmierci głodowej; gdzieindziej trzech młodych robotników (wiek 20 — 21 lat) na torze kolejowym strzelali się wzajemnie, aby ponieść śmierć od kuli — przyczyna

— niemożność znalezienia pracy; jeszcze gdzieindziej ojciec wymordował całą rodzinę (żonę i czworo nie­

letnich dzieci) — przyczyna — brak pracy i zasiłku.

1 tak możnaby całe szpalty zapisać, czytając te strasz­

na i tragiczne zamachy na własne życie, a wszędzie przyczyna jedna: brak pracy, pomocy i głód. Tak się przedstawia odcinek proletarjacki.

■■■ Na froncie inteligenckim nie lepiej słychać. Rok­

rocznie kadry młodzieży stają gotow e do pracy, wy- ciągają ręce i... proszą, proszą o pracę, chcą p ra co ­ wać, aby żyć. Dotychczas młodzież inteligencka, koń­

cząca studja, dostawała pracę, przyczem poważny procent szedł na żołd państwa. Lecz dziś i państwo zaczyna się bronić przed naporem „natarczywych” i stara się jaknajdalej oddalić moment przyjęcia do pracy. O d czasu do czasu pojawiają się okólniki, któ­

re każą po skończonych studjach „a p lik o w a ć ” , „ p r a k ­ tykow ać” — to znaczy pracować bez żadnego wyna­

grodzenia. O statnio — mówią — nawet w adm inist­

racji trzeba 6 miesięcy „ap lik o w a ć” . Skończyłeś gim­

nazjum i studja uniwersyteckie, masz lat 24 czy 25, czyli masz pół życia poza sobą, chciałbyś rozpocząć samodzielnie żyć, a tymczasem musisz jeszcze od b y ć praktykę, po której też nie wiesz, co cię czeka.

mm D ochodzi tu jeszcze problem t. zw. „w ydziedzi­

czonych” czyli „politycznie p o d ejrz an y ch ” , raczej powiedzielibyśmy politycznie „niepew nych” . Ci pracy w urzędach państwowych nie dostają. Jeśli się taki śmiałek znajdzie i o pracę stara, to jego „przyja*

cie le ” z terenu akadem ickiego, z którymi się nie so­

lidaryzował, nie był w ich organizacji, tak go w wy­

dziale bezpieczeństwa „o p iszą” , że i bezpłatnie pracy nie dostanie. Mamy tu na myśli przedewszystkiem działalność niższych stopni. Tu i ówdzie zdarza się, że pracę się otrzymuje, wówczas zawsze przypomina­

ją: „p racuj i bądź zadowolony z wynagrodzenia, b o ­ wiem na to miejsce czeka 100 innych, którzy są g o ­ towi na skromniejszych warunkach p r a c o w a ć ” . P o d o b ­ nie mówi się robotnikowi. Nie poruszam problem u tragicznych przeżyć tych, których konieczność życiowa rzuca na obce im tereny pracy, gdyż w tych, do któ­

rych są przygotowani, pracy znaleźć nie mogą, ze względu na uniemożliwienie im dostępu.

(4)

n u r t y str. 4

mm A więc wspólna niedola jednych i drugich tworzy jakby nową g ru p ę społeczną, tak zwanych „szarych lu d z i” albo inaczej „ludzi bez przyszłości". I ta g ru ­ pa rośnie liczebnie, a jednocześnie wzrasta uczucie wspólnej niedoli i nędzy, wspólnego upośledzenia.

A warstwa ta jest w składzie swoim ciekawa: za­

wiera siłę muskułów i siłę mózgu .. Jak prędko d o j­

rzeje w poczuciu swego tragizmu — to zależy od czynników, działających na budzenie się świadomość;

nędzy istnienia. A te czynniki są następujące: n adu­

życia, i defraudacje, siegające miljonów, nie maleją, lecz rosną, a stosowany w słabym stopniu wymiar spraw ied­

liwości sprzyja doskonale rozrostowi tego rodzaju hi- jen społecznych. O bsadz anie wszelkich stanowisk pań­

stwowych i samorządowych przez uprzywilejowaną klasę wojskowych, — ostatnio prasa podała do wia­

dom ości o delegow aniu 50 oficerów do różnych mi­

nisterstw na praktykę... nic dziwnego rządzą k o m b atan ­ ci i u nas, jak w innych państwach; wydawanie olbrzy­

mich sum na subsydjowanie „prawom yślnych" wyczy­

nów, polowań, bankietów, przyjęć, pożegnań, powi­

tań i t. p. Moglibyśmy tak wyliczać długo. Każdy, kto czuje na swym grzbiecie dzisiejsze życie i... stosunki, widzi dobrze te przyczyny. W ustroju dzisiejszym np.

żył ten chłopiec, schwytany przez policję na moście K ierbedzia czy Poniatowskiego, który utrzymywał się jak się przyznał, — z prostytucji 11-letniej swojej przyjaciółki. Różne są formy wyzysku i niezawinionej niedoli.

wm C hcem y stwierdzić, że różnice, jakie u nas istnia­

ły i dzieliły młodego inteligenta od robotnika, dziś zni­

kają. T rudności dzisiejszego życia, bezrobocie i nie­

dola zbliżyły ludzi, którzy się często nie rozumieli, może i zwalczali, a którzy obecnie odczuwają te sa­

me bóle i te same troski, i jednocześnie wytwarzają śm iadom ość w spólnego wykuwania przyszłości i sta­

wiania wspólnie żądań. I czego żą dają? Przedewszyst- kiem sprawiedliw ości społecznej. Nie może być prze­

syconych i głodnych, uprzywilejowanych i wyzutych z wszelkich praw tak, jak nie może być bankietów i po­

lowań reprezentacyjnych, gdy ludzie konają z głodu!

Trzeba nareszcie zerwać z przyzwyczajeniami, które są sprzeczne z logiką i wrogie wszelkiemu poczuciu człowieczeństwa. Trzeba zerwać z podw ójną moral­

nością — życie toczy się dotychczasowem łożyskiem, urąga tym, których precz wyrzuciło, szydzi pulch- nemi wargami, a wyrzuceni „liszeńcy“ zaciskają tylko silnie pieści.

mm „Pow ikłania w świecie pracy— mówi Śliwiński to największy przewrót, jaki w życiu współczesnem przeżywa dziś ludzkość” . Co przyniosą te powikłania, spokój czy rew olucję? O d p o w ie d ź zależy od nas zależy od tego, jak swoim losem i losem państwa p o ­ kierujemy. A pokierujemy niem po linji właściwej n a ­ szemu obliczu ideowemu, jeśli się nam umożliwi d o ­

konanie przeobrażeń, do których cały świat dojść mu­

si i które są dyktowane logiką życia. Musi pęknąć obręcz nas otaczająca, abyśmy mogli wkroczyć w no­

we życie. A nowe życie wymaga nowych sił, które znajdą się we wspólnym froncie proletarjacko-inteli- genckim.

mm W końcu. — P iszę to, jako jeden ze zw olenników doktryny katolicko - społecznej. Na jej płaszczyźnie walczymy o zwycięstwo, o przetw orzenie dzisiejszego Życia. Zwycięstwo osiągniemy, jeśli się zdobę- będziem y na urzeczywistnienie nauki Chrystusa w s ło ­ wie i czynie; jeśli my katolicy świeccy i duchowni będziemy naukę tę propagow ać i przedewszystkiem sami ją bezkomprom isow o wykonywać.

ŚW . P A W E Ł O PRACY.

11 d o T e s . r. 111, 7 —12.

mm „A lb o w ie m sami wiecie, jako nas p otrzeba naśla­

dować, gdyż nie byliśmy niespokojni między wami.

— A n i ś m y c h l e b a d a r m o o d k t ó r e g o p o ż y w a l i , ale w pracy i w utrudzeniu w nocy i we dnie robiąc, abyśmy którego z was nie ob cią­

żyli.

— Nie jakobyśmy byli mocy nie mieli, ale żebyśmy wam sami siebie na wzór dali, abyście nas n aślado­

wali.

— A lbowiem i gdyśmy byli u was, tośmy wam o p o ­ wiadali: i ż j e ś l i k t o n i e c h c e r o b i ć , n i e c h t e ż n i e j e .

— Bo słyszeliśmy, iż niektórzy niespokojnie chodzą między wami, n i c n i e r o b i ą c , a l e s i ę d w o r ­ n i e s p r a w u j ą c .

— A tym, którzy takowi są, opowiadamy, i prosimy przez P a n a Jezusa Chrystusa, a b y z m i l c z e n i e m r o b i ą c , c h ł e b s w ó j j e d l i .

W s z y s t k i c h , k t ó r z y b y p r a g n ę l i o t r z y m y w a ć d a l s z e n u m e r y „ N u r t ó w ’*, a n i e u i ś c i l i d o t y c h c z a s p r e n u m e r a t y , p r o s i m y o j e j p r z e k a z a n i e z a ł ą c z o n y m

czekiem. Konto P. K. 0 . 143.042

(5)

N U R T Y Str. 5

T O M A S Z M O R U S 1535 1935.

w a „Niezwyczajny to musiał być człowiek, w k tó ­ rym współcześni widzieli „duch praw e boski , który

— w edług Erazma [R otterdam skiego — „nie mniej g odzien był nieśmiertelności, niż Achilles i A leksan­

d e r W ie lk i” , a w edług J. C o Iet’a był „jedynym gen­

iuszem A n g l j i ” ; który na najwyższem stanowisku rzą- dowem wolał umrzeć śmiercią męczeńską, niż zrobić ustępstw o ze swych przekonań; który jako monarchis­

ta został stracony przez króla, a jako radykał ka­

nonizowany przez papieża; który czarował swój czas, nadał wzór i nazwą osobnej literaturze (U topja) przy­

szłych wieków ” 1).

■■■ I rzeczywiście p o sta ć ta, tak pełna napozor pa­

radoksów, do dzisiaj jest przedmiotem rozbieżnych .sądów, które nie rozumiejąc źródła wielkości tego człow ieka, nie mogą ogarnąć jego istoty. Uważany przez teorytyków socjalizmu i komunizmu za „ojca socjalizmu now oczesnego” (dzięki teorjom rozwinię­

tym w „ U to p ji”), jest zarazem przez kościół uznany, dzięki swemu świątobliwemu życiu i jako męczennik za wiarę, błogosławionym. Nastąpiło to dn. 29 g ru d ­ nia 1886 r. dekretem beatyfikacyjnym O jc a św. Le­

ona XIII. W ten sposób Morus stał się świętym i „ k o ­ m u n istą ” . W e d łu g ostatnich wiadomości w b. r. 1935 M orus będzie kanonizowany.

m Tomasz Morus wyrósł z katolicyzmu, i to zarów­

no jako człowiek i święty — jak i myśliciel. To właś­

nie tłumaczy szereg pozornych w nim sprzeczności, bo „katolicyzm jest połączeniem przeciw ieństw ” 1), jest poglądem tak uniwersalnym i szerokim, że ob ej­

muje wzrokiem p ra w d ę z obu napozór różnych stron.

Morus był katolikiem integralnym: był wzorem ojca rodziny i wychowawcy swych dzieci, prowadził przez cały okres swej zawrotnej karjery życie umartwione, __ nosząc włosiennicę; zamiłowanie do umartwienia przejawiał szczególniej w młodości, gdy w czasie swych studjów mieszkał nawet przez 4 lata (1499 — 1503), wśród Kartuzów i chociaż nie składał ślubów, zacho­

wywał całkowicie ostrą regułę.

mm Katolikiem integralnym okazał się w swej karje- rze politycznej. G dy po ustąpieniu kard. W olsey’a został 25 października 1529 r. kanclerzem Anglji (idąc szybko po szczeblach dostojeństw, mimo, że nie był pochodzenia szlacheckiego: dopiero w 1521 otrzymał godność rycerską), w Anglji przygotowywał się rozłam religijny na tle stosunku papiestwa d o projektowanego rozwcdu Henryka VIII z Ka­

tarzyną A ragońską i małżeństwa z A nną Boleyn.

Morus próbow ał początkowo złagodzić sprawę. G dy to się nie udało, gdy zerwanie z Rzymem stało się faktem, Morus zrzeka się w maju 1532 godności kanc­

lerskiej i usuwa w zacisze domowe, copraw da na krótko. — A tymczasem już w 1531 parlam ent uznał H enryka VIII głową kościoła anglikańskiego, na co zgodzili się biskupi z prymasem Anglji Tomaszem C ra n m e r’em na czele, dodawszy copraw da zastrzeże­

nie „o ile prawo Chrystusowe na to pozw olą” . Ale

m-m >) A l e k s a n d e r Ś w i ę t o c h o w s k i : U t o p j e w t o z w o j u h i s t o ­ r y c z n y m . W - w a 1910. 8. 31.

■ a s) K a r o l A d c m ^ „ I s t o t a ka t ol i c yz nr . u . S. 9.

prawo Chrystusowe nie pozwalało na to Morusowi, za p ro ­ szony na koronację Anny nie wziął w niej udziału.

W r. 1534 kieóy zażądano złożenia przysięgi na uznanie prawomocności — małżeństwa króla z Anną i praw ich potomstw a do korony, wraz z biskupem Rochesteru Janem F isher’em i sześciu zakonnikami—

kartuzami odmówił złożenia przysięgi, gdyż pierwsza część formuły zawierała określenie zerwania kościoła anglikańskiego z Rzymem. Byli to jedyni ludzie w c a ­ łej ówczesnej Anglji, którzy mieli odw agę przeciwsta­

wienia się Henrykowi. Wszyscy też ponieśli śmierć męczeńską. Morus uwięziony po odmowie przysięgi, trzymany przez pewien czas w więzieniu w fortecy Tower, został wreszcie 1 lipca 1535 r. przez sąd przysięgłych skazany na śmierć za zdradę stanu, a 6 lipca 1535 ścięty na szafocie. Śmiercią męczeń­

ską w obronie zasad wiary dow iódł swego katoli­

cyzmu, on człowiek świecki, w chwili, gdy cały oficjalny kościół angielski ukorzył się przed wolą despoty.

mm Katolikiem był Morus również jako myśliciel.

Prócz „ U to p ji“ jest on autorem szeregu dzieł prze­

ważnie treści religijnej i apologetycznej, zwalczających szerzącą się wówczas reformację, jak „Rozprawa o czterech rzeczach ostatecznych” , „Dialogi o here­

z j a c h ” (1528) „Suplikacje dusz cierpiących w czyścu”

(1529), „Konfutacja Tyndale’a “ (1532) i inne.

Będąc jednocześnie wykształconym prawnikiem i wy­

bitnym humanistą, przyjacielem Erazma z R o tte r­

damu, odznaczał się Morus szerokim horyzontem my­

śli. Toteż jako dobry syn kościoła widział również jego wady i nie wahał się ich odsłaniać. W ydana w r.

1508 sławna „Laus stultitiae” Erazma z R otterdam u, będąca ostrą krytyką zepsucia ówczesnego duchow ień­

stwa, była w dużej mierze pod wpływem Morusa, a nawet powstała częściowo w jego dom u w czasie pobytu Erazma. Kiedy więc w r. 1532 katolicy za­

częli za nią potępiać Erazma, Morus dwukrotnie p u b ­ licznie zabierał głos w tej sprawie (List do D orpiusa 1516; List do nieznanego zakonnika; List do Erazma 1532), broniąc przyjaciela. „Pisałeś mocnemi słowy, boś był oburzony, widząc, jak niektórzy pielęgnowali swoje wady, jakgdyby to były c n o ty ” — pisał do Erazma w 1532 — wierząc, że jedną z przyczyn ów­

czesnych ruchów reformacyjnych były stosunki panu­

jące w kościele, — czemu dawał też wyraz w swych polemikach z protestantami. Tak więc na tle ówcze­

snego renesansu i reformacji postać Morusa wyrasta do roli katolickiego humanisty i reformatora.

mm Jeszcze ciekawszym staje się Morus i jego „U to­

p ja ” na tle ówczesnego przewrotu społeczno-gospo- darczego. Rozpanoszenie się humanistycznego indywi­

dualizmu, zerwanie z autorytetem moralnym w życiu społecznem i gospodarczem , wyprawy odkrywcze i na­

pływ złota do Europy, wreszcie upad e k średniow iecz­

nych cechów i form życia g ospodarcze go, stały się początkiem nowożytnego kapitalizmu. I n apraw dę gen- jalną i wyrastającą ponad swą epokę staje postać Mo­

rusa, który tworzącą się koncepcję żyeia społeczno- g o sp o d arcze g o odczuł, ccenił i przeprow adził jej d ru ­ zgocącą krytykę w „ U to p ji” ogłoszonej drukiem w 1516.

■ » Kiytyka kapitalizmu w „ U to p ji“ , jest tak trafna, że dziś czytamy te zdania, jakby wyjęte z jakiegoś w spółczesnego nam dzieła. „...Przeglądając wszystkie dziś kwitnące państwa, nie widzę zapraw dę w nich nic innego, jak tylko r o d za j s p r z y s ię ie n ia b ogatych,

1

(6)

N U R T Y Str. 6

którzy pod płaszczem i pozorem in teresó w p a ń stiu a , troszczą się jedynie o własi ą korzyść, wymyślając wszelkie możliwe sposoby i wybiegi, ażeby to, co nie- g o d ziw ie za g a rn ęli, naprzód bez obawy stracenia za­

chować, a następnie jakby dostać za najtańszą cenę i w y z y s k a ć p ra c ę ubogich. ‘Ge ich p o m y s ły z o s ta ły p o d n iesio n e do g o d n o śc i p r a w ”. „B o co to za sp ra ­ wiedliwość, w której jakiś szlachcic lub złotnik, lich­

wiarz lub taki, kto albo niczein się nie zajmuje, albo czemś, co dla d o b ra ogólnego nie jest pożądane, prowadzi świetne i dostateczne życie, podczas gdy najemnik, woźnica, kowal, . rolnik, którzy tyle i tak mozolnie muszą pracować, że nie wytrzymałoby tego zwierzę pociągow e i których trudy są tak niezbędne, że bez nich żadne pańntwo nie m ogłoby przetrw ać roku, otrzymują tak nieznaczny zarobek i wiodą tak nędzne życ e, że warunki istnienia zwierząt roboczych są daleko pom yślniejsze” .

Nie poprzestając na krytyce Morus przedstawił śmiałą koncepcję idealnego społeczeństwa na wyspie „ U to p ji”, o p a r te g o na zasadach komunistycznych, — gdyż był przekonania, że „tylko zu p e łn e zn ie sie n ie w ła sn o ś c i p r y w a tn e j może zapewnić sprawiedliwy i równy p o ­ dział bogactw i szczęście ludzkości. Dopóki własność prywatna zostanie utrzymana, dopóty dotkliwy i nie­

unikniony ciężar ubóstwa i nędzy pozostanie udziałem najliczniejszych i najpożyteczniejszych klas społeczeń­

stwa".

Nie roztrząsając samej wartości tej koncepcji, stwierdzić musimy, że jest ona całkowicie zrozumia­

łą reakcją na powstający wówczas kapitalizm, tak, jak w 300 lat potem ten sam kapitalizm, wsparty wyna­

lazkami wydał Marksa z jego „Manifestem kom unis­

tycznym” i „ K a p ita łe m ” . Stw ierdzić też trzeba, że komunizm „U to p ji" jest nawskroś nowożytny. Je st to komunizm zarówno produkcji, jak i konsumpcji (wszyst­

kie dawne „komunizmy" uznawały tylko wspólność konsumpcji); uznaje on klasy pożyteczne społecznie, najwartościowsze („ p ro le ta rja t" ) i klasy bez w artośc io­

we, mówi o zagadnieniu do ch o d u społecznego i jego podziału, reguluje wszystkie zjawiska przez państwo, uznaje wojnę za d ow ćd zdziczenia i barbarzyństwa, i t. d. Nic dziwnego więc, ze uznano Morusa za „oj­

ca socjalizmu nowożytnego".

Niektórzy, chcąc niepotrzebnie wyplątać Morusa z komunizmu, usiłują przedstaw ić „U topję jako je­

dynie rzucenie snopu światła na panujące w spółcześ­

nie stosunki, jako symboliczne przedstawienie pew ­ nych spraw wymagających reformy'1), popierając to m.

i. tem, że Morus wkłada dużo hum oru do opowiadań.

Takie jednak traktowanie ,,U topji“ , jako satyry sp o ­ łecznej, bez przypisywania realności jej tendencjom pozytywnym nie leżało chyba w intencjach Morusa, skoro ustrój ,,U to p ji" uważał ,,nie tylko za najlepszy, ale za jedyny, który z pełnem prawem zasługuje na miano rzeczypospolitej (res pu b lica)“ .

i * Ciekawem byłoby zbadanie o ile i jak dalece je­

go koncepcja jest katolicką. Wiemy, że Morus stu- djował katolicką naukę społeczną, że nawet, jako mło­

dy lektor miewał w Londynie w kościele św. W a w ­ rzyńca wykłady o „Civitas D ei" św. Augustyna, które to wykłady cieszyły się w /g słów E razm a wielkiem powodzeniem.

mm Jego krytyka pow stającego kapitalizmu i zrozu­

mienie krzywd i niesprawiedliwości społecznej wyro-

•m :I) A n d r z e j T r e t i a k : T o m a s z M o r u « . P r z e g l ą d P o w s z e a h n y m a r z e c k w i e c i e ń 1929.

sły niewątpliwie na g łęboko rozumianej i przeżywanej praw dzie Chrystusowej. Ta praw da wieczna i jej przy­

kazania moralne pozwoliły mu ujrzeć niebezpieczeń­

stwa współczesnych przemian społecznych. W jego komunizmie tkwi również wiele „pierw iastku urz ądze­

nia średniow iecznego, typu g o sp o d arstw a klasztorne­

g o " 4), — co znaczy, że znał katolickie ustroje życia g o sp o d a rc z e g o .

■■ Komunizm Morusa wreszcie nie jest materjatistycz- ny, w przeciwieństwie do komunizmu XIX wieku, którego niestety pod tym względem nie jest „o jce m “ . Przejawia się to przedewszystkiem w celu, jakiemu służy organizacja życia społeczno - g o sp o d a rc z e g o w „ U topji". „U strój tego państwa ma głów nie to na celu, ażeby o b yw a tele ca ły cza s, p o z o s ta ły o d p r a c y dla p o trzeb ogółu, m o g li pośzuięcić w y zw o le n iu się z n iew o li ciała i w y k s z ta łc e n ia sw o b o d y d u c h a " . Ta g łęb o k a praw da (rozumiana np. w życiu zakonnem), że wyzwolenie się z d ó b r doczesnych, a następnie wspólna dobrze zorganizowana praca (utopijczycy pracują tylko 6 godzin, 3 przed i 3 popołudniu), i usunięcie walki o byt, dając czas i sw o b o d ę w pra*

cy duchowej, jest podstaw ą komunizmu Morusa. N a d ­ miar dóbr, jaki się wytwarza w Utopji przez zorgani­

zowaną pracę i sprawiedliw y podział d o c h o d u społecz­

nego, pozwala (przy istnieniu sytości, w przeciwień*

stwie do stanu nędzy) na pewną p o g a r d ę w sto s u n ­ ku do d ó b r materjalnych. Przejawem nie-materjalistycz- nego ujmowania sprawy jest pełen humoru pomysł M orusa po g ard y dla złota i srebra, które traci swą wartość, nie b ę d ą c pieniądzem, niepotrzebnym w Utopji.

Utopijczycy robią zz złota kajdany dla przestępców lub naczynia o poniżającym celu użycia.

■■ Ze nie tylko Morus z pośród katolików XVI w.

myślał o komunistycznem urządzeniu sp ołeczeństw a (np. C am panella w „P aństw ie słońca" 1629), św iad­

czy fakt, że Jezuici misje swoje wśród dzikich w P a ­ ragwaju urządzili w postaci małych państew ek kom u­

nistycznych. Przybyli tam w końcu XVI wieku i zało­

żyli 30 takich misyj (okręgów), organizując w ten s p o ­ sób około 300.000 rodzin tubylców. P aństw o to prze­

trwało aż do w. XVIII, kiedy Portugalczycy, skonfis­

kowali terytorjum , a Jeuitów uwięziono. 1768 r. (4 lata przed kasatąP)). z

mm P o 400 latach perspektywy dziejowej postać Mo­

rusa nietylko nie traci nic ze sw ego blasku, lecz przeciwnie tem bardziej go nabiera. Uczony hum anis­

ta i prawnik, a zarazem pisarz religijny, przeciwnik protestantyzmu, a jednocześnie surowy krytyk n iepo­

rządków w kościele, śmiały reform ator społeczny i zarazem święty, jest on dla nas wzorem szerokich horyzontów, śmiałości i sw o b o d y myśli oraz odw agi i woli w tworzeniu nowych form życia społecznego.

Żyjąc u schyłku epoki kapitalizmu, k tóra się za jego czasów zaczęła, szukamy jak on wizji lepszej rzeczywistości i musimy jak on umieć przegryźć próch­

niejącą współczesność.

mm Jest to dla nas tem trudniejsze, że katolicy o d czasów renesansu i reformacji i potem T rydentu, usu­

nęli się od budow ania życia społecznego i kultural­

nego świata, który poszedł swojemi mylnemi d ro g a­

mi. Lęk i bezradność w obec wielkich przew rotów społecznych, negatyw ne i bierne stanowisko w obec życia, tłumi dziś jeszcze wszelki aktywizm i śmielsze porywy. D latego dla nas aktywistów jest błogosław io­

ny T om asz Morus dow odem, jakim być... w olno!

T r e t i a l c , 1. c. 5) A. Ś w i ę t o c h o w s k i . U t o p j e . s. 7 3 75 .

(7)

N U R T Y

---

A N D R Z E J S Z U L A K . O W S K I

K O Ś C I Ó Ł P O B E R N A R D Y Ń S K I W L U B L I N I E

Sir. 7

przyjacielu —

t e mury dziwnie łaskawe pow iem ci prosto —

może rzeźbiliśmy razem swoją miłością gładziliśm y dłońmi, jak życie — chropawe jak dwa bogurady

budowaliśmy niebu na ziemi estradę — t u u „bernadyn".

(jak mówi z mojej bramy stróżka)

u bernadyn — jeden, drugi boży służka dw a pokoiki, dwa łóżka

s c h o d y — kuchnia — organista niedzielna partyjka wista miłosierdzie przy czarnej kawie zakrystja —

i to wszystko prawie

bibljoteczka — zebrań dwie salki n a dole krypta z katafalkiem — podw órko.

Z a murkiem

w bzów liljowych na wiosnę kępie wstydliwie ukryte ustępy

i to wszystko prawie zaliczyć do tego psa

popychadło, co boi się „djaw ła”

i telefon jeden czy dwa p arafja św iętego pawła —

wreszcie z ulicy sionka

w której żebrak dostał konwulsyj sypiał tam — z zimna czy nędzy (caritate, caritate Christi compulsi ale na tyle wszak niema pieniędzy)

cicho — cicho; no, bo posłyszy —

rozłożył ręce w stygmatach święty franciszek Matka Boska załamała dłonie w ołtarzu Chrystus skłonił głowę w dół twarzą

— wstydził się płakać w niszy

b o —

przechodził tędy czerwony towarzysz podziwiał te Iinje — cudow ny barok Za rok

marzył; nie — nie marzył

^obliczał:

w ludzkiej twarzy wyraz miał wilczy) będzie tu m u sie -h a ll, tanc - buda na górze klub robotniczy

przyjacielu

dlaczego, dlaczego milczysz? — —

L i p c z j r ń i k i K r z y s z t o f

O D RĘKAWICZKI...

U padła pani w szatni mała wełniana rękawiczka — (panowie się przyglądają), pani ma w ręku parasol*

to re b k ę i paczkę skryptów, pani sekundę czeka — (panowie się lekko odwracają), pani się schyla i jesz­

cz e jednym niezajętym paluszkiem akrobatycznym wy­

czynem podnosi nieudolną podobiznę swej rączki — (panowie odetchnęli głęboko).

■■■ To jest taka sobie mała ballada a la Schiller — do góry nogami. Tylko w starej autentycznej

„ H a n d s c h u h ” za rękawiczką swej bogdanki włazi fa­

cet do bardzo dzikich lwów, grzecznie ją pani p o d ­ nosi i nawet potem nie wymyśla, tylko trochę o b r a ­ ż ony idzie sobie do domu — To był gest! Ale to by­

ło bardzo dawno i w „barbarzyńskich Niemczech — w A całkiem niedawno, z mglistej wyspy, kraju r o ­ dzinnego bigh life’u, b rid g e ’a i mankietów u spodni

•a la E dw ard VII, przyszło do nas to rozpaczliwie po­

pularne dzisiaj słowo: gentleman. Szafuje się tym

„gentlem an’e m ” okropnie, każdy kto ma płaszcz bur- berry i grube podeszwy u półbucików, jest gentlem a­

n e m , a napewno gentlem an’ów jest mniej, niż dzisiaj ludzi bez długów- — Zacząłem od rękawiczki; g en tle ­ man bezwzględnie podnosi ją pani w szatni. Nie po d ­ niósł. No, ale to jeszcze nie dyskwalifikuje, mógł mieć ischias czy lumbago, trudno mu się było schy­

lić. — Ale to tak od rzemyczka do... chamstwa.

■■i Nie tak to illo tempore... Inaczej się k ocha ło i zdobywało, dziki Bohun zapominał języka i jąkał się przy Helenie, a imć pan A ndrzej modlił się do O leń­

ki, jak do obrazka. Kobiety królowały i wyrosło też powiedzenie, że każda Polka ma w sobie coś z k ró ­ lowej. A pięknym paniom służyli rycerze, służyli buńczucznie i tkliwie, hardo i namiętnie, ale zawsze po rycerska. Ta rycerskość zlała się z postacią P ola­

ka i nie trzeba było brać sobie z za morza miana gentlem an’a, kiedyśmy mieli rycerzy.

■■ Dz siaj zostali gentlemani, a gentleman, gdy się przy pani poślizgnie, mówi: cholera, — pcha się o k ropnie

(8)

n u r t y Str. 8

T A D E U S Z J A S Z O W S K 1

G Ł O D N Y M

Szukam, szukam czegoś do ż a r c a .

D ość mam gło d u , co w kiszkach się spieka.

N ie chce słów, ni grosika wsparcia, N ie p o trz e b n a mi litość człowieka.

D o ść mam ulic rozełkanych deszczem A lb o spiekłych brudnym kurzem słońca, D o ść mam piachu, co mi w zębach trzeszczy, I d o ść marzeń o zupie gorącej.

C h cę, psiakrew, mieć miejsce przy stole G d z ie jest dużo sm ażonego mięsa C h c ę powiedzieć, że to czy to wolę I zjeść wszystko, do jednego kęsa.

W ięc mi nie mów, że krew jest czerwona 1 że niebo lśni czyste, pogodne,

Bo ty może jesteś najedzony J a — jestem głodny.

i d e p c e pani po nodze przy p o d p isa c h do indeksu.

1 siedząc wygodnie, zasłania sobie dyskretnie twarz, żeby nie widzieć, że pani stoi — i o p ow iada cynicz­

ne kawały i pisze anonimy, że „ k o c h a ” , a nazywa to, że „z d o b y w a ” — i klepie z radości panią po ramie­

niu, i pluje sobie w damskiem towarzystwie i drapie się i... i... i wszystko jest w po rz ąd k u i to jest mod- he i nazywa się „ c a v e m a n ” — człowiek jaskiniowy.

T y lk o cavem an jest całkiem nie po polsku, a całkiem po polsku jest rycerz,— a...

Oh! A u to rz e kochany, uniosłeś się w obronie zdetronizowanych, nieszczęśliwych ex-królowych i...

poniosło cię. Medal ma dwie strony, a rola obrońcy recydywisty jest bardzo niewdzięczna. — Pow iedzże mi pismaku nałogowy, czy dzisiejsze panie są takie sam e wielkie, niedołężne i monarsze, jak w czasach owych, minionych, które z ksiąg mądrych poznajesz i które cię do tak tragicznych wystąpień pobudziły?!

P ow iedz mi idealisto odosobniony, czy kobieta nie mówi dzisiaj co dwadzieścia słów ■ psiakrew, i jak t;o się pow szechnie nazywa? — le m p e r a m e n t a

T E N Y S S O N

M I Ł O Ś Ć 1 Ś M I E R Ć

Kiedy księżyc świecący blasku wciąż przybiera, Miłość w pośród pachnących rajskich łanów kroczy I wszystko na nią zwraca jaśniejące oczy.

W tem śmierć, co się pod cisem samotnie przechadza,.

S zepcząc sama do siebie, krzew, co jej zagradza W id o k , wdał odrzucając wzrokiem nań naciera.

Pierwsza: „ O d e jd ź s tą d — rzecze— ta d ro g a jest m oja".

Miłość, płacząc, swe jasne skrzydła rozpościera.

Lecz nim odleci, rzecze: „T a chwila jest twoja.

Tyś cieniem życia. Jako drzewo wśród jasności Słońca stoi i wszystko, co wdole, ocienia, Tak i życie, wśród światła o g r o m u — wieczności Z bezw zględnością cień śmierci wzywa do isnienia.

C ień zaraz się rozpłynie, gdy drzewo upadnie.

Lecz miłość po w s/e czasy ponad światem w ładnie".

p r z e t t . J. P t a s z y ń s k i .

czy nie p o p ra w ia sobie w twem towarzystwie pończo szki, modląc się, byś się właśnie obejrzał; czy nie ku­

puje przy tobie podwiązek lub kolorowych d esso u s—

co to jest? — Takie sobie „sans g e n e ” — a czy nie p ch a się sam a wszędzie pierwsza; czy nie p rzebiera się, gdzie można i nie można, w czysto męską przy­

należność: ich dolne ubranie; czy nie zaciąga się p o kolana papierosam i, nie pije b ru d e rsch aftó w ? a o tem jak się m ówi? — No... em ancypacja — A jaki jest o b ec n ie modny typ kobiety? — Chyba... kobieta z se x - a p p e l’em — Jeszcze pozwól dwa pytania: czy to wszystko nie tłumaczy dawnych rycerzy, że się zbun­

towali i ogłosili re p u b lik ę ? — Tak... zapewne... to jest b ard z o zawikłane... — 1 ostatnie: czy ty nie jes­

teś przypadkiem trochę tak, że tak powiem — z a d u ­ rzony? — Nie... nie... nnie wiem. Ach nie wiesz? — to szkoda dyskutować!

■ " A u to r a zatkało zapewne, jest zgnębiony, przybity (nie mieszać z: przepity); posądziii go o najgorsze, a chciał chłopak jak najlepiej... i zdaje się, że miał trochę racji...

(9)

N U R T Y Str. 9

LUBLIN, MIASTO MARZEŃ.

■ ■ Tak myślał sztubak powiatowej szkoły, powiatowej mieściny, gdy wybierał się na studja do Lublina. T e ­ raz już nie myśli, bo ma kilka godzin korepetycyj dziennie, a przez pozostałe godziny szuka nowych. No b o tak: jedna korepetycja za obiady, jedna za śn iad a­

nia, jedna za kolacje, jedna za opał i jedna za światło, ty lk o jeszcze takiej za mieszkanie nie może znaleść.

L e c z cóż warte jest zdanie zabiedzonego studenciaka, o t żeby tak który z senatorów, zawieszonych na kory­

ta rz a c h uniwersyteckich, ożył i opowiedział. — ---

■■■ G dy pierwsza gwiazda mignęła na niebie sylw e.

s tro w e g o wieczoru, wylazł Imci pan Leszczyński, co

„ O sso liń sk ą m iał“ , z poczerniałych ram i począł się przechadzać po trzeszczącej p o dłodze korytarza i prze*

^jlądać tablice, wiszące na ścianach. „Pięć k o rp o r a ' eyj mają — przypomniał sobie podsłuchaną złośliwość

— niby pięć palców. K ora bja— to niby ten wielki pa l e c grubachny i nieruchawy. A strea — jak wskazujący- bo ciąglę tylko wolne posady członkom wskazuje./

C o n c o r d ia — to środkowy, co się najwyżej ze wszyst k i c h palców nosi i za p ę p e k ziemi uważa. H etm anja — t o jak serdeczny, co przytulony do środkow ego, czeka ry c h ło mu obrożę nie-ślubną zał ożą. A Gdynia — to już całkiem do małego pod o b n a co zgięty ciągle, p o->

korny, czeka, aż go do jakiej funkcji przeznaczą”. „Takł t a k , nic, tylko te pięć palców ". Z temi słowy ruszy p a n Leszczyński, „co Ossolińską m iał”, dalej — na mia­

sto. Ujrzawszy Dom Żołnierza poszedł zobaczyć, ja­

k iego to żołnierza ma teraz R zeczpospolita, lecz u jrzaw szy na sali gimnastycznej niewiasty z wstydli- wości wszelkiej wyzbyte, uciekł coprędzej, nie dziwiąc s ię już, że tak świeży dom się rozlatuje, boć prze­

cie i najtwardszy mur od takiego widoku się kruszy.

■a» O bejrzał dalej z podziwem prace przy wznosze­

niu nowych gmachów przy pryncypalnej ulicy i tak rzekł do siebie: „N ie, tylko tu ktoś chce Lublin mu­

rowany zostawić, ale nie wiem, jakim go zastał, może też murowanym, tylko trochę lepiej? Kto wie. Kto wie. Dziwił się tylko trochę i w głowę stukał pan Leszczyński, „co Ossolińską m iał” , d laczego przy nowych gm achach tak rojno i gwarno, a wszystko lo tak, jakby kto dla zabawy swojej i publiki domy b udow ał, a po roku znudzony porzucał i do nowych się wynosił. Nie może inaczej być, tylko tak: Magi­

stra t kazał przenieść te a tr do archiwum, gdzie go zamknięto, a ludziska pragną widowisk, więc sobie budow anie oglądają. E... pewnie nie mam racji. Mens mi widać skiśniał w tej Universitas, choć to niby źródło światłości. P rzecież skoro budują, to mają za co, a jak mają za co, to i tak wszystko jedno p o c o ” .

»»■ Poszedł jeszcze pan Leszczyński, „co Ossolińską m iał“ przed Trybunał i kamień tam ogromny znalazł) który z podziw em wielkim oglądać zaczął. W ielu ludzi się pytał, co ten kamień oznacza, na co mu ża-

Z D Z I S f c A W T. P O P O W S K I .

W Z A M K N I Ę T Y C H U S T A C H

W ł a d k o w i J a n k o w s k i e m u p o ś w i ę c a m

Nie spadnie nigdy na ziemię krzyk z opętanych chmur, By w czoła pokorą przywarte, jak w śpiące piersi uderzyć.

Wiem: w opuszczonych powiekach szumiał błękitny b ó r — Lecz ręka, cięższa od serca, — poszła naślepo, wierząc.

A jednak było inaczej. 905 rok —

To jeszcze nie jest tak dawno,gdy zawiał w twarzekurzawą P oszedłeś —niegnany niczem, pierwszy zrobiłeś krok, By krwią czerwoną obmyć zatęchłe bruki Warszawy.

Kajał się niemym buntem wśród dzikich nocy Dniepr, W zburzoną pianę ciskał w opasłe brzegi.

Tam także w jarach ciemnych budził się groźny lew I przeciw ludom idącym — prowadził nowe szeregi.

W cieniu milczącej Północy stał nieprzeparty Kreml, C a r z lśniących okien komnat zdobywał wieże Paryża...

Szły pułki, szła armja posłuszna, wpatrzona

[w cesarską biel — 1 niosła rydwan historji coraz to wyżej i wyżej.

Aż się zapalił ogniem ostry, sybirski wiatr 1 plunął w dzieje rozw rte — złotą pożogą.

H istorja wyszła z komnat, znacząc czerwony ślad, By spłynąć łunami stepów, po fale szerokiej Wołgi.

To wszystko było kiedyś, czy dzisiaj będzie inaczej, G dy dymy ciążą w źrenicach, jak opuszczony strop, Tam wiatr wolności się zerwał i skronie buntem opasał, Tu pieśń, spło d zo n a na wargach, pójdzie zwycięsko

[naw pro.st.

den nie umiał odpow iedzieć, choć go bardzo pożytecz­

nym mienili, gdyż się dzieci i psy pod nim zabawiają,

■■i Mało się tedy dowiedziawszy, za jakąś maseczką, co z bramy wychynęła, pobiegł i trop w tro p za nią idąc, na sali się wielkiej znalazł, kędy orkiestra b ar­

dzo pięknie grała. Tam, gdy od nieznośnego g o rą ca kuflem p iw a się przy bufecie chłodził, pod sze d ł doń jakiś człow iek o twarzy obwiesia i w te ozwał się słowa : „ P p p p rz e p p p ra sz a m , a kkkto ppan je ste ś” ?

„Jam jest Leszczyński (co Ossolińską m iał)” . „ T o świetnie, to ja właśnie do pana względem zajęcia za podatki. Kom ornik IV rew iru jestem. Czy ten p ie rś­

cień cały złoty, czy tylko pozłacany? a kontusz z je d ­ wabiu czyli z k itajki? Pytam w imieniu p r a w a ! ”

„Mości panie, jam jest Leszczyński (co O sso liń sk ą mial)“ , to mówiąc wskazał natrętowi wyjście. P o w stał tum ult, który w prę dce jednak ze schodów się zsu­

nął, przed bramę w yniósł i w kierunku ko- misarjatu p. p. oddalił. Jen o przed wejściem d o ka­

syna pozostał rękaw urwanego wylotu od kontusza.

mm P odjął go z ziemi re d a k to r pew nego pisma, ochę- dożył i na piersiach jak relikwję schował. A nazajutrz wielkim „głosem lub elsk im ” na ulicach wołano, jaklo sanacja um undurow aną rękę na św iętości narodow e podnosi. Nie wiem ja, jak się pan Leszczyński z onych opresyj wydostał, dość, że dziś tkwi strasz­

nie ponury w swych ramach i ochoty do nowych wy­

cieczek nie zdradza. Bo też i Lublin tego nie wart.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Są tu jednak warunki, sprzyjające pogłębieniu studjów przez tych, co nietylko konieczności egzaminowe opędzają, lecz pragną się za­.. ciągnąć do samodzielnej

sekwencje tesame zresztą, które czekają żeglarza, zaszywającego się w czasie burzy na morzu, w najzaciszniejszy kąt szalupy. C zy i trudno zauważyć, obserwując

baron z epoki feudalnej nie mógł sobie wyobrazić | równej odpowiedzialności wobec prawa razem ze swym smerdą i ratajem, tak dziś trudno wyobrazić ; sobie, by

®*» D obierają się przeważnie z takich samych organiza- cyj, więc: „odrodzynek z odrodzynką”(w tej organizacji uzgadniany jest również zazwyczaj kolor włosów,

stoszenia zwątpienie ogarniało umysły sh bsze. Ilu już uczniów gotowych cztka, by podjąć jaśniejącą pochodnię, co wypadła z ich rąk! Tak jest. My nie zdajemy

łoby lekkomyślnością, a nawet zbrodnią wobec żony, która w danym okresie nie jest fizycznie ani duchowo zdolna do macierzyństwa lub wobec warunków ekonomicznych,

czyków znajduje się obecnie rod wpływem komunistycznym, że ta liczba będzie się zwięk­?. szać i że niema takiej siły,

ganicznym wstrętem do pracy, 1 wszyscy inni, z popsutą przez bezrobocie psychiką, mogą dać się ujemnie odczuwać społeczeń­.. stwu przez cały ciąg życia tego