• Nie Znaleziono Wyników

Nurty : organ studentów KUL. R. 3, nr 12 (1934)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nurty : organ studentów KUL. R. 3, nr 12 (1934)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

t W c

CCiA (X

( f

**

^ 3 Cena e g z 4 0 gr.

Rok III. L u b lin , dn. 2 5 stycznia 1 9 3 4 roku. N r. 13.

O t l l MIESIĘCZNIK AKADEMICKI

A d r e * R e d a k c ji L u b lin , U n iw e r s y t e t II p .

P . K. O . 1 4 3 . 0 4 2 .

LINOLEORYT - K O M P O Z Y C JO — CZ. STEFAŃSKI

(2)

Str. 2. N U R T Y Nr. 13.

D O A T A K U .

Zaznaczyliśmy swoje stanowisko w stosunku do otaczającej nas rzeczywistości*), usiłowaliśmy zdać sobie, najogólniej choćby, sprawę z przyczyn istniejącego stanu rzeczy**), pozostaje nam jeszcze, na zakończenie tych wynurzeń, określić, jak będzie­

my dążyć do zrealizowania swoich postulatów.

Postulatów tych, najbardziej zasadniczych, jest dwa: ożywienie (w znaczeniu umyslowem) człowieka i rozruszanie (w granicach naszych możliwości, 1. zn. w naszem środowisku) życia. Pozornie doty­

czą one dwóch przedmiotów: człowieka i życia, — ale to tylko pozornie. Faktycznie bowiem oba skie­

rowane są na człowieka. Tylko, o ile „ożywienie"

ma być zastrzykiem wewnętrznym, pobudzającym krążenie k rw i i wzmacniającym organizm, o tyle

„rozruszanie życia" ma być tą zm ianą atmosfery, zmianą klim atu, ułatwiającą kurację przez oddziały­

w anie na nastrój, na psychikę pacjenta.

Praca nasza ma iść w dwóch kierunkach, po­

budzenia jednostki i przekształcenia atmosfery na­

szego życia zbiorowego, ogniskować się jednak ma w c z ł o w i e k u . Ten wspólny cel obu kierunków, wspólne ognisko podwójnych wysiłków, zmusza do przyjęcia pewnych jednolitych zasad, które winny charakteryzować całą pracę. Nie mogąc sobie po­

zwolić na wyliczenie ich wszystkich, pragniemy w spom nieć najważniejszą, którą stawiamy na czele, a mianowicie p r a w d ę . Prawda, w znaczeniu wieczneni, ucieleśniona w KatołiCyźmie, prawda, ja­

ko objektywny ow'oc myślenia rozumowego, prawda, jako zdolność wypowiedzeń z najgłębszem własnem przekonaniem, prawda wreszcie, jako szczerość uczuć i odczuć, będzie kategorycznym warunkiem wszyst­

kich naszych poczynań. Prawdę wypiszemy jaktiaj- większemi zgłoskami na naszym sztandarze, z nią, jako hasłem, ruszymy do ataku.

Zdajemy sobie sprawę, że pozycja, którą za­

mierzamy zdobyć jest silna i dobrze broniona. Na straży jej stoją wszakże całe regimenty zakorzenio­

nych przyzwyczajeń, gęsto obwarowane zasiekami lenistwa i wzmocnione baterjami nałogów. Jeżeli jednak porywamy się na takiego wroga, to przede- wszystuiem dzięki wewnętrznej potrzebie wytoczenia walki złu, silnemu przekonaniu o słuszności naszej idei i wierze, że zło musi zostać pokonane. To

*) „Z motyką.,, na zie m ię1' — „Nurty" Nr. 10 z dnia

25.XI 1933 r.

**) ,,G dzie kwią korzenie" — „N urty" Nr. 11 z dnia ].J,XI1 1933 r.

wszystko sprawia, że, mocno ograniczeni w środ­

kach, słabi narazie liczbowo, a silni jedynie entu­

zjazmem i przekonaniem, rzucamy się do walki i pewni jesteśmy zwycięstwa.

jaką bronią będziemy walczyli? - Wszelką m ożliw ą i skuteczną, byleby tylko nie w chodziła w konflikt z naszem sumieniem lub obowiązującemi przepisami.

A konkretnie? - Aby wyliczyć środki, któie nas m ają przybliżać do celu, muszę powrócić do podziału pracy przedstawionego na początku.

Inaczej bowiem m ożnaoddziaływ ać na jednostkę, inaczej zaś na życie zbiorowe, jednostce mamy z a ­ miar: podsuwać nowe idee, pomagać w ocenianiu ich wartości, rozszerzać krąg zainteresowań, pobudzać zdolności, wreszcie rozwijać pierwiastek twórczy: na życie zbiorowe mamy zamiar wpływać przez: oddzia­

ływanie w pewnym kierunku na psychikę ogółu, wyt­

warzanie pożądanego nastroju zainteresowania, czy entuzjazmu, popieranie i skierowywanie na w łaści­

wy tor ruchu umysłowego, ogólne pobudzanie twór­

czości artystycznej. Całej tej działalności mają s łu ­ żyć: zebrania i odczyty, ko lkursy i inne tym po ­ dobne imprezy oraz niniejsze czasopismo.

Może ktoś zgromić nas swojem zdziwieniem, skąd czujemy się na siłach do prowadzenia tak sze­

roko pojętych prac? Są to calkierr, uzasadnione wątpliwości, ludzi dobrze nas znających. Przyzna­

jemy słuszność, jest z pewnością wielu, którzy m o ­ gliby lepiej wykonać pracę, podjętą przez nas. |e- steśmy tegó pewni. Cóż jednak na to poradzić, sko­

ro oni nie chcą, czy nie mogą, wziąć na siebie tego obow iązku? Czekać dłużej, naszem zdaniem, było­

by lekkomyślnością. Nic nam wobec tego nie pozo­

staje innego, jak tylko samym zakasać rękawy oraz najgoręcej zaprosić wszystkich, czujących się na siłach, do współpracy.

1 na zakończenie — ostatnie zastrzeżenie. Nie zaklinam y naszych cierpliwych czytelników w o ła ­ niem, że „zginie Rzeczpospolita", jeśli nie powiedzie się nasze przedsięwzięcie i nie osiągniemy celu.

Nie. Zdajemy sobie jasno sprawę z hierarchji celów i zadań. Pamiętamy także o naszych obowiązkach, których nawet najefektowniejsze idee nie powinny przesłaniać. Entuzjazm dodaje nam sił, pozwala łatwiej znieść niepowodzenia, ale nie uderza nam do głowy. I może właśnie dlatego, może właśnie dziękt temu realnemu i naturalnemu nastawieniu, mamy tak silną wiarę w słuszność i powodzenie naszej idei.

Żecnaiac na stanowisku Rektora. Ks. Dr. Józe fa Kruszyńskiego, tak bardzo zasłużonego d!»

Uniwersytetu Lubelskiego gorącego Przyjaciela m łodzieży a k a d e m ic k ą , wypróbowanego Protektora Nur­

tów ", na lam ach których niejednokrotnie wypowiada się_ pragniemy zdać sob.e sprawę z p r.u przez Niego dokonanych przy dźw iganiu i kierowaniu fcyciem UczelmLubalskiej. REDAKCJA.

Działalność rektorska Ks. Józefa Kruszyńskiego

Ksiądz Hektor Dr. Józef Kruszyński, który w tym roku złożył swój urząd, po 8 i pół-letniem piasto­

waniu go, miał w czasie swojego urzędowania okres bardzo ciężki do przebycia. Był to okres kształto­

wania się form organizacyjnych i walki o prawa.

1 jeżeli Uniwersytet wyszedł z tych walk zwycięsko, jest to w dużej mierze zasługą Jego Rektora. Pod­

czas urzędowania min. Dobruckiego otrzymał Uniwer­

sytet najwięcej. I tak w roku 1927 zdobywa statut, pozatem dwa wydziały duchowne otrzymały pełne

prawa, a inne wydziały Komisję egzaminacyjną.

W ostatnich latach udaje się doprowadzenie do równowagi stosunków gospodarczych Uniwersytetu, dzięki dojściu do skutku fundacji potulickiej. Od października 1932 roku t. j. od śmierci fundatorki Anieli hr. Potulickiej, majątek jej, Potulice objęło

| w zarząd specjalne Kuratorjum z ramienia Uniwer­

sytetu. Uczelnia Lubelska ma stąd poważne w pły­

wy, które, gdyby nie katastrofalny obecnie stan rol­

nictwa, pokryłyby połowę budżetu Uniwersyteckiego

(3)

Za Rektoratu ks. Kruszyńskiego postąpiła znacznie rjaprzód rozbudowa Uniwersytetu. Wykończony został pawilon południony, wschodni i częściowo zachodni.

Ola księży studentów wzniesiony został na terenie Uniwersytetu Konwikt, otwarty w 1931 roku.

Niezależnie od tego pozyskał ks. Rektor Kru­

szyński fundatorów na 19 sal t. zw. fundacyjnych.

Dla Biblioteki Uniwersyteckiej sprowadzone zo­

stały przez Niego książki z Leningradu, w im ponu­

jącej liczbie 30.000 tomów.

Pozatem Bibljoteka otrzymała z darowizn około 10.000 tomów, z czego połowę stanowi dar rodziny Biesiadeckich ze Lwowa.

W związku z budową kaplicy uniwersyteckiej - została zebrana pokaźna suma pieniędzy, która, gdy by nie kwestje prawne, związane z otrzymaniem placu, pozwoliłaby już na rozpoczęcie budowy.

Mimo swych licznych prac, nie zapomina! ks.

Rektor o młodzieży, współpracując z nią w kołach naukowych i samokształceniowych.

Obecnie ks. Rektor zostaje na stanowisku pro­

fesora Starego Testamentu i języka hebrajskiego.

|ako jeden z największych znawców Pisma Święte-

S P R A W A C

- „Człowieka"? - powiada hrabina Mops Wy- grzewalska - nie słyszałam o takiej mdzinie. Tego niema w Niesieckim.

- To można powiedzieć o lokaju, ale nie 0 kimś z towarzystwa...

- Człowiek - proszę państwa — to sankiulo- tyczna fikcja — szepleni hrabia Kocio. To wymy­

ślił Darwin. Człowiek przydomku sapiens - urodzony

z m a łp y ..

- ]a zawsze myślałam, źe to jest quelque chose de malpropre,— powiada baronowa Ficufilska.

Pamiętaj Guciu - zwraca się do synka - abyś nie był nigdy człowiekiem.

Soyez t r a n q u i 11 e, m a m a n...

Ten sarkastyczny i gorzki dowcip St. Brzo­

zowskiego*), największego budziciela sumienia pol­

skiego w pierwszym dziesiątku obecnego stulecia, może dzisiaj śmiało wyjść swoją treścią poza obręb snobistycznego salonu, leżelibyśmy bowiem zapy­

tali dzisiaj kogokolwiek, ale tak znienacka, jaka idea kształtuje się w nim na dźwięk słowa „czło­

wiek", byłby w niemałym kłopocie Wprowadziłoby io w zamieszanie zarówno burżuazyjnego liberała, jak 1 fanatycznego marksistę. Ludzie musieliby sobie przypominać, co to właściwie w iąże się z tern słowem. Dziś doskonale rozumie się i operuje terminami producent, konsument, pracodawca, pra­

cobiorca, obywatel, towarzysz, pan (zbawcze słowoł), lecz „człowiek" i „ludzki (ość)“ nabrały patyny ar­

chaiczności, a co za fem idzie, archiwalności czy muzealności, Oglądać można darmo, byleby nie do­

tykać.

Istnieją wprawdzie w Europie nawet specjalne organizacje, które noszą pompatyczne nazwy „Lig obrony praw człowieka", znane ze swoich szumnych protestów przeciw złemu traktowaniu w ięźniów w Polsce, przeciw prześladowaniu Żydów (też prze­

ważnie w Polsce, ostatnio na nasze szczęście za pa­

nowania Hitlera też trochę i w Niemczech).

Oczywiście przemilczają wszelkie prześladowa-

*) ,M edyceusze“ 1904, w .Kultura i życia".

| go, ogłosił ks. Rektor Kruszyński liczne prace w tym zakresie jak: „Wstęp ogólny do Pisma Świętego1',

„Wstęp szczegółowy do Ksiąg Świętych Nowego Testamentu", „Porównawcza historja religji", „Psalmv Daw ida", „Proroctwa N ahum a“ (z hebrajskiego) i w. in.

Pozatem w najnowszem wydawnictwie Pisma Świętego, tom II jest opracowany przez Niego.

Oprócz tego wydał ks. Rektor wiele prac drob­

niejszych z dziedziedziny żydoznawczej oraz studiów nad Kościołem Wschodnim.

lako prawdziwy uczony, z powołania i zam iło­

wania, pragnąc poświęcić się wyłącznie pracy n au ­ kowej, od której lak bardzo odrywały go obowiązki wysokiego urzędu, od dłuższego czasu nosił się ks.

Rektor z myślą zwrócenia się do Episkopatu z prośbą o zwolnienie Go z zajmowanego stanowiska, z czem zwlekał jednak w trosce o rozwój Uniwersytetu.

Ostatnia ustawa akademicka jednak wytworzyła w a ­ runki, w których pracować było ponad lego siły. Złożył więc swą zaszczytną godność rektorską, zapisawszy chlubnie swoje imię na kartach historji Uniwersytetu Lubelskiego

T. 1.

E Ł O W I E K A

nia religijne. Meksyk, Z. S. S. R. czy Hiszpanja (na­

turalnie wczorajsza, gdy paliła kościoły i niszczyła kulturę katolicką), to dla nich tabu. Nic dziwnego, osławiona „Liga", to mały kramik o krzyczącym szyldzie, w którym 50 proc kapitału należy do żyd- ków, 45 proc. do masonów, a może 5 proc. do z a ­ błąkanych ideowo gojów. Ta geszefciarska spółka brody i kielni mało ma wspólnego z wielkiem po­

jęciem „człowiek".

Ciekawa rzecz, że i cała pedagogja i prądy współczesne daleko biegną od humanistycznego sta­

nowiska. lęzyk, sejsmograf, choć nieudolny, myśli wykazuje to doskonale Ulubione wyrazy m ental­

ności dzisiejszej to: obywatel, państwo, naród, n a ­ cjonalizm, społeczeństwo, klasa, partja, kollektyw.

Rozwój pojęć w tym kierunku jest odbiciem idącego naprzód od kilkudziesięciu lat procesu kollektywi stycznego w życiu społeczeństw. Sprawa nie jest jednak tak prosta do rozwiązania, jakby się zda­

wało.

Obserwacja najżywotniejszych współczesnych prądów społecznych i politycznych nasuwa uwagę, że obraz dzisiejszego świata, to dziwny amalgamat, to symbjoza dwóch sprzecznych kierunków, i któ­

rych jeden, pokonany, oddaje swą istotną cechę zwycięzcy.

Pozostały z liberalizmu prastary indyw idua­

lizm, przybierający najjaskrawsze swe formy w pew ­ nego rodzaju absolutnem liberum veto współczesnem w dyktaturach, łączy się, wchodząc swą istotną tre­

ścią w twór społeczno-polityczny, będący produktem konsekwencyj pozytywistycznych i współczesne) so­

cjologii marksowskiej - w kollektywizm**). K olekty­

wizacja działań i pragnień ludzkich, mechanizacja zapomocą żelaznych rozporządzeń pojętego atomi- stycznie społeczeństwa, tworzenie z pracy i wysiłku rąk ludzkich olbrzymiej m aszyny— przyczynia się ze względu na swe najgłębsze podłoże w niemniejszym stopniu, co ongiś liberalistyczno-burżuazyjna (indy-

**) Kollektywizmem nazywam ustrój społeczno-poli­

tyczny. w którym wartość je d n o itk i istnieje jedynie jako cząst­

ka wartości grupy (narodu czy państwa).

(4)

Str. 4. N U R widualisfyczna) teorja zysku i użycia do tego, źe

„człowiekowi11 trudno poprostu w takiej atmosferze oddychać pełnią swej istoty.

Zjawisko ciekawe, choć paradoksalne, że kolle- ktywizmy mają w obliczach, mimo sprzecznego w yj­

ścia, wyraz indywidualizmów. Analogja do tego jest znana w historji na losach podbojów jednych ple­

m ion czy narodów przez drugie i zwycięstwo wcha- rakterze nowopowstałej zbiorowości niektórych za­

sadniczych cech plemienia pokonanego. Stąd mimo kolektywistycznego wyjścia z zasady naczelnej 0 absolutnym prymacie zbiorowości nad jednostką, | indywidualistyczny m ają charakter wszelkie w spół­

czesne nacjonalizmy i statolatrje.

Przenosząc zagadnienie w dziedzinę współżycia ogóluo-ludzkiego, nietrudno stwierdzić, że większe pow ikłania, konflikty i katastrofy mogą powstać przy konflik cie tego rodzaju indyw idualizm ów . Polityka międzynarodowa ostatnich czasów doskonale to ilu- | struje na farsach mflifarystyczno-rozbrojeniowych | (paeyfizm na ustach, berta i torpeda w sercu), oraz na tragikomedji w Lidze Narodów (Niemcy w cho­

dzą- N ie m cy wychodzą). Dzieje się to dlatego, źe politykom , reprezentującym kollektywy państwowe czy narodowe, mąci się w głowie od zbytniej łatw o­

ści, z jaką mogą poprzeć swoją gadaninę autoryte­

tem, stojącym za nimi. W socjologji kollektywów wystarczą cztery działania.

To też o ile indywidualizm liberalistyczny w sku­

tek zatracenia poczucia chrześcijańskich (a raczej ludzkich) pojęć uniwersalistycznych, głosił egoistycz­

ny ideał zysku i hedonistyczne pojęcie szczęścia, w konsekwencji czego stworzył nędzę proletarjatu, uosobioną w hańbie społecznej — barakach, o tyle indywidualizm kollektywów może stać się przyczyną już nie strasznej wojny, lecz rzezi. Wychowani kol- lektywistycznie zapomną o tem, że z jednej strony walczy ]an lub Hans, a z drugiej Iwan czy lean.

„Vaterland ueber alles“ — zamiast stać się hasłem dumy i ambicji narodowej, może się stać źródłem poczucia czczej pychy i zazdrosnej zawziętości.

~~ E N T U Z J A Z M D N li

Św iat d nia dzisiejszego, to świat radośnie p o ­ kutujący. G dy jeszcze wiek tem u świat pracując pokutow ał i pokutę tę poczytywał za n ie m iłą , acz oczywistą konieczność, to dziś człowiek wzniósł p ra­

cę w hierarchji pojęć na najwyższy szczebel.

Pracę uczyniono kryterjum prawa człowieka do egzystencji, odziano ją w kaptur zak o nn ik a morali- zatora uszlachetniającego nasz p a d ó ł nędzy, w pra­

cy człowiek szukać m a szczęścia i znajdow ać ukojenie.

Ow a wielka rola, przypisywana dziś pracy jest o tyle słuszna i nieprzereklam ow ana, o ile trud ów p o d ­ jęty jest z pewnych silnych p o b u d e k ideowych 1 uczuciowych. Trud jedynie ja k o środek do wyt­

kniętego celu, daje m oralne zadow olenie i ukojenie.

Często zdarza się natom iast przyjm ow anie środków za cel sam w sobie i wówczas przeprow adzając an alogję do sto sunków religijnych, doch od zim y do pracy, jako do pokuty, która staje się kresem n a ­ szych d ąże ń, przysłaniającym — cel prawdziwy, z a g u ­ b io n y — niebo. Praca więc m usi być prim o celowa, secundo — intensyw na.

Intensyw ność pracy uzależniona jest ściśle od celu, w którym się jej d o k o n u je i od stopnia uczu­

ciowego p o b ud e k, z których płynie.

T Y Nr. 13.

Obseiwatorzy naukowi współczesnej cywilizacji są powyższem zjawiskiem ogromnie zaniepokojeni.

W ostatnim czasie***) w Polsce dat temu wyraz szczególny pisarz— myśliciel, Aleksander Świętochow­

ski, człowiek, który sam przeżył kilka prądów, w ódz ongiś i entuzjasta pozytywizmu, dziś wprawdzie nie na fotelu Akademji Literatury (nie jest zwolennikiem miękkości - przekonań), lecz będący prawdziwem sumieniem narodu.

Mówiąc o jednym z modnych kollektywizmów współczesnych (mimo to teza jego ma znaczenie wo- góle antykollektywislyczne), powiada: „wyciągnięto z magazynu historji starą, splesniałą feorję... „wszyst­

ko dla państwa i przez państwo". Czy też pań- stwowcy zadali sobie pytanie, dlaczego chrystjanizm przetrwał tysiąc dziewięćset lat pomimo tylu prze­

wrotów i uderzających w niego gromów i utrzymał się nawet w duszach religijnie mu obcych? Dlatego właśnie, źe Chrystus uczył: wszystko dla każdego człowieka. Taka jest również mowa obecnego cza~

su “.****). Myli się Świętochowski, że to mowa współczesności, to mowa nielicznych m ężów sum ie­

nia ludzkiego, które się budzi i domaga reorganizacji życia społecznego. Lecz zasadą nowego programu nie może być ani indywidualizm, co zrodzi! Kompleks suteryny i baraku, i nie kollektywizm, w którym jednostka staje się tylko bezdusznym ułamkiem maszyny zbiorowej, lecz człowiek, istota społeczna.

Indywidualność charakterów i artyzmu, bólów i ra­

dości, oraz kollektywność wysiłków pracy i w po­

dziale dóbr równomiernym, — jedyne co daje tytuł, to człowieczeństwo i praca,-oto zasady nowej prze­

budowy społecznej.

Na forum dziejów należy wysunąć sprawę c z ł o w i e k a .

lan Sławiński.

***) W ankiecie ..Kurjera Warszawskiego" w numerze noworocznym 1934 r.

****) Przytoczone za „W iadom ościami Lit." z dnia 14.1 1934 r.

, D Z I S I E J S Z E G O .

W dobie obecnej intensyw ność pracy zm niej szyła się znacznie. Czem należy to sobie tłum a czyć? W szak cele ludzkości pozostały te sam e!?

Tak, ale p o b ud ki działania człowieka stały się uczuciow o słabiej w pojone w duszę; prażą się one i b le dn ą pod działaniem silnych p rom ien i m yślo­

wych sceptycyzm u, którym życie karm i człowieka.

G dybyśm y m ieli w drapać się pod kopułę cyrku nie wierząc w wytrzymałość szczebli drabinki, ów wysoki choć niezbyt górny cel — stałby się dla nas n ie ­ osiągalny. M ajestatycznie falow ałoby brud n e płótne kopuły - zdając się odstraszać nas swą dalekością i ogrom em , choć w istocie swej pozostałoby nie­

zm ienne , A więc wraz z osłabieniem uczuciow ego stosunku d o p o b ud e k działan ia o d d alają się cele, stają się trudniejsze do osiągnięcia. P o b u d k am i, m a jąc e m i bezpośredni wpływ na intensyw ność pracy ludzkiej są: 1) jeśli chodzi o p o b ud ki wyższego rzę­

du; a) p o b u d k i natury religijnej, b) przekonanie o pożyteczności swego życia i pracy dla dobra o g ó l­

nego, c) poczucie odpow iedzialności jednostki za współtworzenie losów państw a, którego dobro jest jej celem; 2) p o b ud ki niższego rzęd u— a więc: a) n a ­ dzieja na lepsze jutro, b) p rzekonanie jednostki o m ożności zapew nienia potom stw u w ychow ania

(5)

Nr. 13. N U R T Y Str. 5.

i wykształcenia, c) wiara w możność zapewnienia sobie spokojnej starości.

Pobudki te, według mnie, najogólniej repre­

zentują większą ich skalę.

Ja k przedstawia się dzisiaj nasz uczuciowy i rozumowy stosunek do tych ukrytych motorów ludz­

kiej działalności?

Religja chrześcijańska, podając człowiekowi pracę dwojaką - fizyczną i duchową, jako niezbęd­

ny środek do osiągnięcia szczęścia absolutnego, jest niewątpliwie m om entem , oddziałującym dodatnio

na intensywność pracy ludzkiej.

Niestety, jedynie nieliczna grupka ludzi kieruje się temi pobudkam i w swem życiu i myśląc o ce­

lach najbliższych, ma zawsze świadomość, iż są to środki —zło konieczne. Większa część społeczeństw ludzkich jest nazbyt krótkowzroczna, by objąć hory­

zont tak daleki.

Drugą pobudką, natury ideowej, jest przeko­

nanie o pożyteczności swego życia i pracy dla do­

bra ogólnego. W tem miejscu —na scenę świata—

wjechał dramat, albo comedia del arte, bez wspa­

niałych dekoracyj i sławnych aktorów. Aktorami są tu miljony ludzi zwykłych i szarych, jak ziemia.

Incipit tragedia. Brzmi to bardzo prosto i co­

dziennie — było dobrze i słonecznie, aż nagle ludz­

kość, która przekonana była, iż żyje i działa dla do­

bra ogółu, —straciła grunt pod n o g am i— zrozumiawszy, iż każdy poszczególny człowiek to wróg i rywal w walce o chleb powszedni.

Jednostka, nie znajdując terenu dla swej po­

tencjalnej pracy, musi wegetować z pieniędzy spo­

łeczeństwa pracującego, stale się więc dla niego nieznośnym ciężarem. Mle tragedja tkwi głębiej, bo w duszy tej jednostki, która ma świadomość, iż miłe złudzenie o pożyteczności jej dla ogólnego dobra jest iluzją—jest zieloną, wilgotną oazą, ukazu­

jącą się na chwilę podróżnem u w złotej spiekocie południa pustyni.

F\le poza postaciami tragicznemi. występują na scenie życia aktorzy, którzy nie są zdolni do ode­

grania dram atu, lub którzy go jeszcze nie odczuli.

Weźmy więc tę szczęśliwą większość społeczeństwa ludzkiego, która, m ając warsztat pracy nie potrzebu­

je przeżywać dram atu jednostki niepotrzebnej. Dla niej bodźcem do intensywnej pracy, mówię tu o uświadomionych narodowo i państwowo obywatelach jest poczucie odpowiedzialności za współtworzeni- losów państwa, którego dobro, załóżmy, iż jest ce­

lem ich działalności. Na czemże polega to w spół tworzenie losów państwa? O tóż polega ono na wpływie jednostki, na stosunki polityczne, realizują­

cym się przez czynne prawo wyborcze, dzięki które­

mu uzyskuje jednostka wpływ na układ sił w par­

lamencie i przez to na życie polityczne państwa.

Współtworzenie dziejów przez jednostkę polega jeszcze na możności jej wpływu na stosunki ekono­

miczne i społeczne kraju. Ten wpływ jednostka m o­

że realizować przez wolną wytwórczość, która przez lywalizację daje jej możność samoobrony przeciw wyzyskowi producentów t. j. zwyżce cen produktów koniecznych lub obniżeniu jakorci.

Obserwując życie polityczne państw europejskich, musimy dojść do wniosku, że w dzisiejszych ustro­

jach panujących, jednostka nie posiada żadnego wpływu na stosunki polityczne, będące sferą wyłącz­

nej m anipulacji elity rządzącej, czy więc weźmiemy faszyzm, czy kom unizm , czy wreszcie hitleryzm, wszę­

dzie tam strącono przeciętnego człowieka z piede­

stału twórcy do roli przedmiotu rządzonego. W dzie­

dzinie więc stosunków politycznych odebranojednostce możność współtworzenia losów państwa. Wskutek tego — poczucie moralnej odpowiedzialności za nie­

jako czynnik wzmagający intensywność pracy — o d ­ padło.

Obecne systemy gospodarki planowej, karteli i monopoli uniemożliwiają jednostce wszelkie o d ­ działywanie na stosunki ekonomiczne, bowiem rywa­

lizacja cen jest w pewnych dziedzinach wykluczona co jest ogólnie sankcjonowane przez władzę p a ń ­ stwową. Wszelka więc inicjatywa prywatna krępo­

wana jest w zarodku przez rozgałęzione sieci p a n u ­ jącego systemu gospodarczego, przez podatki i uprzy­

wilejowane stanowisko gospodarstw upaństwowio­

nych.

Moment przymusowego poddania inicjatywy i woli jednostki założeniom pewnej doktryny czy partji— działa depresyjnie na intensywność jej pracy.

Tak więc, nieznacznie i powoli zdarto z człowieka szaty, chroniące go od zimna przeciwności i trudów i puszczono nago na świat —niech fruwa!

Ja k przedstawia się stan pobudek niższego rzędu, natury materjalnej - ? Nadzieja i wiara w lepsze jutro pękła jak kra, uciskana zwałami ciężaru — po- większającem się wciąż bezrobociem, ubóstwem społeczeństwa, stagnacją handlu i przemysłu i to w rozmiarach światowych. Zresztą cóż mogą powie­

dzieć optymiści na takie dictum acerbum, że kryzys światowy potrwa jeszcze przeszło wiek?

Przekonanie o możności zapewnienia sobie spokojnej starości, a dzieciom wychowania i wy­

kształcenia, wobec ciągłych obniżek płac, spadku cen zboża i produktów rolnych, masowych zwolnień i likwidacyj warsztatów pracy, wobec wytworzonej w ten sposób niemożności czynienia jakichkolwiek oszczędności, traci na sile i staje się tragiczną zmorą tysięcy ludzi mających nawet pracę. Coraz częściej spotyka się ludzi pracujących, którzy nie m ogą kształcić potomstwa.

Wobec znacznego zmniejszenia nasilenia uczu­

ciowego stosunku człowieka do najczynniejszych po­

budek działania - cele zdają się być odleglejse i przesłonione mgłą, której nie może przebić wzr^ k ludzki, szukający być może, zbyt łatwego wyjścia.

Taki stan rzeczy pociąga za sobą masową apa- tję społeczeństwa i negatywno— sceptyczny stosunek do życia, flpatja, jako zjawisko społeczne, jest bez­

względnie czynnikiem szkodliwie oddziałującym na bieg pracy i jej intensywność.

Jest to epidemja tem cięższa, im bardziej pue- nika ona od podświadomości społeczeństwa, do jego psychiki i rozumu. Skoro jest to choroba, należy ją leczyć, ale czem? Mpatję leczy się zazwyczaj dwoma środkami, albo wysuwa się choremu jakąś pobudkę, myśl, która mogłaby go zainteresować i całkowicie zaabsorbować jego uwagę, albo też stosuje się su- gestję. Toteż sfery rządzące państw europejskich, nie mając takich pobudek, któreby mogły rozruszać apatyczne i zniechęcone społeczeństwa i ukazać im mały rąbek lepszego jutra, stosują ten drugi środek

— sugestję.

Sugestja ta polega na metodycznem przekony­

waniu i wmawianiu w pacjenta, że wszystko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Z anten radjowych i długich szpalt prasy oficjalnej, rozgłośnie brzmią takie sugestywne frazesy, jak- „dziś dopiero wstąpi­

liśmy w nową erę stosunków politycznych i ekono micznych, bowiem zrozumieliśmy, że należy pracę

(6)

Str. 6, Nr. 13.

pojmować, jako szczytny obowiązek obywateiski i cenić ją jak dar nieba" (smutne ale prawdziwe),

„pojęliśmy, że należy tworzyć wszelkie wartości tylko wspólnemi siłami" i t d. W prasie— tłustemi czcion­

kami wyglądają na świat, nieco naiwne, jak pisklę­

ta, które wiedzą, że są śmieszne, lec/ nie mogą temu zaradzić — pierwsze zwiastuny końca kryzysu, w po­

staci wykresów, wykazujących wzrost o pięć procent -ilości samolotów, przelatujących nad Gdynią, lub zmniejszenie obcych kapitałów w polskim przemyśle (te, co były — zbankrutowały, śmiałków zabrakło). Ta­

kim, łub tym podobnym — operetkowym zwiastunem lepszaj przyszłości—chce się powiedzieć —zawcześnie kwiatku, zawcześnie, jeszcze opinja społeczeństwa

„mrozem dm ucha“ , z gór białe nie zeszły pleśnie.

Dąbrowa jeszcze nie sucha (większość kopalni zato­

pionych). Z tych więc względów, aby przyzwyczaić do siebie opinję, zwiastuny te muszą ukazywać się

notorycznie.

Jednakże, m im o groteskowości środków i m a­

łego ciężaru gatunkowego argumentów, sugestja ta jest koniecznem remedium na ogólną apatję, która może przybrać rozmiary żywiołowej klęski, zwłaszcza w obliczu grożących wybuchów naszych wewnętrz­

nych wulkanów jak np. kwestja ukraińska, żydow­

ska, sytuacja w Zagłębiu i im podobnych. Nasza i obca prasa oficjalna rozpowszechnia, jak jakbym to nazwał— entuzjazm dnia dzisiejszego. Entuzjazm bije potężną falą z hitlerowskich Niemiec, cicho wygląda ze stron „Wiadomości Literackich" - poświęconych literaturze bolszewickiej, prom ieniuje z oblicza fa­

szystowskiej młodzieży włoskiej, w okrzykach dla Roosevelta. Filozofja ta nie jest wprawdzie nową, ale różni się od poprzednich odm ian tem, że gdy tam ­ te mówiły — używaj ży:ia, to życie jest krótkie i tylko dziś jest naszem, to ta ostatnia pow iada— dzień dzi­

siejszy jest piękny (z domyślnem bo jutro będzie

mmca

Biało-błękitnym, złocistym, cichym a mroźnym dniem - zawołała studenta zima.

Pola pokryte lśniącym, sypkim, białym puchem - wołały...

Słońce przedziwne, roześmiane, ogromnie jasne

— wołało...

Przestrzeń ogromna, nieskończona, błękitna - wolała...

gorszy) i należy go dobrze wyzyskać, by jutro było piękniejsze. W literaturze znany jest kierunek poezji dnia powszedniego. Nasza najmodniejsza europej­

ska gro— gra w zadowolenie, czyli e n tu z ja z m d n ia d z is ie js z e g o jest zarazem tego dnia upoetyzowa- niem, apoteozą i poezją.

□ poetyzowaniem jest dlatego, że do obrazku cuchnącego przypuśćmy, śm ietnika— dodaje się szmat niebieskiego nieba ze słońcem w środku, mającem symbolizować bliską jutrzenkę czegoś lepszego — wschodzącą nad mroczną głębią dzisiejszego dnia.

Jest owa gra apoteozą dnia tego, gdyż, słusznie zresztą, wysuwa go jako jedyną wartość pozytywną, którą posiadać możemy. Jest i poezją, gdyż daje ludziom złudzenie szczęścia, płynące z odczucia uro­

jonej obecności piękna, szczęścia, wpełzającego w duszę na miejsce bolącej pustki.

Dlatego więc uważam, że entuzjazm dnia dzi­

siejszego, który tak nieznacznie opanował dość dużą część społeczeństw europojskich (społeczeństwa: w łos­

kie, bolszewickie, niemieckie, polskie), je s t doprawdy wartością pozytywną, która m oże być pobudką do dalszej intensywnej pracy, jest wiarą, z której czyn się może zrodzić, jest pieśnią skowronka w skwarne południe.

Stanisław Wąsowicz.

AKAD STOW. CHARYT. „P O M O C BLIŹNIEM U"

urządza w niedzielę, dnia 28 stycznia b. r. w godzinach popo­

łudniowych i wieczornych D A N C I N G w salach reitauracji ,,Oaza“ , z którego całkowity dochód przeznacza się na utrzy­

manie świetlic dla ubogich dzieci.

Należy się spodziewać, że zarówao starsze społeczeństwo, i M łodzież Akademicka poprze szlachetny cel imprezy

Cisza skupiona, zwarta, święta i oczekująca - wołała...

Wielki g łos- ze w potężny, przemożny, nieprze­

party szedł hen, s k ą d ś - z d a le k a - i rósł i potężniał, w zmagał się - aż dzwonił ogromny jednolity - Dzwoniło wielkim głosem małe, biedne serce czło­

wieka. tęskniące do Boga w przyrodzie - do sw o­

body - szukając swoich przeznaczeń na niezna­

nym, błędnym szlaku.

A odpowiada drgnieniem leciutkiern, a głębokiem - melodją cichą, ale najsilniejszą - dusza. 1 trwa ta zjednoczona, harmonijna, jednobrzmiąca pieśń dwóch żywiołów:

Zew przyrody, wołającej człowieka - i zew du­

szy ludzkiej, spragnionej doskonałego dzieła Stwórcy

— natury.

W zamglony, mroźny ranek, przez białe pola mknie smukła postać narciarza.

Sprężyste, pewne ruchy nóg - energiczne od­

pychanie kijów — każdy muskuł potrzebny, wyczu-

(7)

iDft ZAKRZEWSKA

S zyb a w m o im d o m k u

Domek z cegły zlepiony

Małowidoczny, bezbarwny, niemłody.

Dokoła m ur szeroki 7 furtą wsadzony— twardy.

Okna błyszcza wieczorem, Jak w każdym zwykłym domu Tylko ja wiem co myślą, co mówią, Kiedy i komu. Kiedy jesienną szarugą Zbolałe krople deszczu szyba zatrzyma,

One m i cicho szepczą: czemu już słońca niema.

Przeszła pora pionowa —

Ziemia naga, zebrana z owocu

Oddycha pełnią spoczynku - szyby oddech Na siebie przeniosą. Dziś tylko gałąź sucha W pokoju m oim bezwładem śmiertelnym zwisa.

Liście jej skurczone - żywe szyba na mrozie wyda.

N ie p rzy je c h a ł

Mie przyjechał— niedziela taka długa!

Kolebią się chwile dnia szarego,

f\ż dobija do końca wybrzeża nocnego — i pozostanie na niej smutku ciemna smuga.

Śmieje się na stoliku Chińczyk z czarną główką On coś widzi i czuje w tym wieczornym cieniu Może odczuwa serca bicie w zegarka tykaniu...?

Może myśli zgaduje, co się ciężko wloką...?

Chińczyk już u s n ą ł — mnie do snu daleko...

walny _ każdy mięsień, sprawny, niezawodny, zaw ­ sze czujny...

W oczach odbicie białego blasku pól i ciągła wzrastająca niecierpliwość — co dalej? — co za tem?

- W nozdrzach wilgotny, zimny zapach mroźnej mgły - a w myślach, ciągła, wzmagająca się chęć

— jedno pragnienie — prędzej! — prędzej!

Zjazd! - wzmożony pęd, lekki, rozkoszny ból w płucach - wstrzymany oddech — nogi jakby sta­

lowe tworzą całość z nartami, a wokół kłębi się wzniecony biały pyl...

Rozkosz - swoboda — ruch—

Na jednolitej skrzypiącej warstwie śnieżnej zo­

stają dwie tajemnicze, lśniące połyskliwie koleiny wiele mówiący znak nieznanego narciarskiego szlaku.

A dalej, wolniej, już z premedytacją — po rów ­ n i n i e-przed siebie-za mgły - przez śnieg i mróz 'ku słońcu.

Niedługo czekał...

leszcze kilka wzgórz, parę rozsypanych niebies­

TflDEUSZ J flSZOWSKl

Pęd i s p o k ó j

Trysnęły światła naprzeciw Zgubionym hen semaforom Iskry przebłysły zamiecią Nad białą spadzizną toru.

Oślizgłe są szyny ze stali.

Drży czarny wagonów splot.

Serce maszyny wali Łom ot, łom ot, łomot.

Grzmi rozpęd, szał.

A w dali Zasypana śniegiem, śpi stacja,

Wloką się godziny zaspane,

R przed wyjściem w śnieżnej zatracie Drzemie koń zaprzężony do sanek.

K siężyc w m ieście

Na wysrebrzoną nieba blachę Wypłynął brzęczący księżyc

Strum ień światła rozlał na dachach, (M mróz je soplami stęża).

Drzewom pustym cienie wydłużył, Posmużył jezdnię i chodnik,

Potem przesunął po murze Czarną sylwetkę przechodnia.

Teraz się tacza po wybojach, Na mlecznej drodze sam jeden W świetlisty poblask drzewa stroi, Maluje dom y w seledyn,

kich lub różowych chat— śpiących gnuśnie pod wy­

soką czapę brudnego śniegu— jakieś rogatki i dzie­

cinnie maleńka chatka dróżnika— potem zakręt i las

— stary, w zimowym czujnym śnie pokrążony, las — spowity w mgły - otulony strzępami śniegu.

Las śniący srebrno-biały, zimowy sen — ...

ledzie cicho - wolno - leciutkim skrzypem wtóruje ugniatany deskami śnieg -

Coś z bajki — coś z życia —

Wąska zasypana drożyna leśna, ginąca hen, gdzieś w nieznanem, zwijająca się na zakrętach i znów bie­

gnąca naprzód, w głąb i znikająca, aby się wyłonić wśród drzew po to, by zniknąć...

Ścieżyna wąska, nieznana kręta — jak życie - 0 życie! Gdybyś było tak piękne i dostojne, jak ta droga w zaczarowanym, zimowym lesiel

Niestety —

Ciągle naprzód - coś wota - każe iść...

Po obu stronach stare świerki strzepują niedbałe od czasu do czasu śniegowy ciężar.

(8)

Str. 8. N U

W yd a w n ic tw a n a u k o w e

P o lityk a eko n o m iczn a fas zyzm u Dr. W itold K rzyża n o w sk i

Lublin, 1933 str. X.349. Biblioteka Uniwersytetu Lubelskiego.

W okresie powojennym do najbardziej cieka­

wych eksperymentów ustrojowych należy faszyzm.

Nic dziwnego, źe zajmuje się nim wielu uczonych różnych narodowości. W Polsce, aczkolwiek niemniej interesowano się faszyzmem, nie było książki, (po­

za książką X. A. Szymańskiego „Mussolini i korpo­

racyjna przebudowa Włoch*'), która, jeśli nie calcść lo przynajmniej część tego zagadnienia wyczerpu­

jąco omówiła. Dlatego też z wielkiem uznaniem n a­

leży powitać wymienione dzieło prof. Krzyżanowskie­

go, przedstawiające dzieje gospodarcze i społeczne rewolucji faszystowskiej. Dla orjenfacji podajemy rozdziały: Faszyzm w życiu Włoch współczesnych, ekonomja korporatywna, organizacja życia gospo­

darczego, polityka damograficzna, polityka i opieka społeczna, polityka agrarna, polityka przemysłowa, i górnicza, polityka komunikacyjna, polityka iiandlo- wa, polityka pieniężna.

Praca prot. Krzyżanowskiego jesf tembardziej cenną, że autor oparł ją na bezpośrednich bada­

niach stosunków społecznych i gospodarczych w spół­

czesnych Włoch.

Niektórych czytelników może razić sympafja jaką autor żywi do faszyzmu, z czeni się zupełnie nie kryje. Należy jednak przyjąć i uznać za słuszną uwagę autora, który pisze: „W pracy mej odnosiłem się bez jakichkolwiek uprzedzeń do młodego ruchu, którego zwolennicy są wiernymi synami swej pięknej ojczyzny. Studjujący zjawiska społeczne musi po­

dejść do ciekawych zagadnień z pełną życzliwości sympatją, aby móc się w nie wczuć. Tylko wtedy potrafi je w pełni zrozumieć". k. t.

R T Y_____ ____________ Nr. 13.

Z Teatru.

„G ałg an ek" M ieccodem iego

Mówi się zazwyczaj: „jaka publiczność, taki teatr; jak widz, taki artysta".

Nieprawda! O d ilości i jakości publiczności zależy m o ­ że wystawienie sztuki, bo skądże wziąć pieniądze na dekora­

cje i aparat sceniczny, jeśli na sali kilkanaście osób, a w ka­

sie... lepiej nie m ów ić, ale artysta, jeśli jest artystą, to nim będzie i przy pełnej sali i wobec licznych rzędów krzeseł Myśli te nasuwały mi się do głowy, gdy siedząc w pierwszym rzędzie balkonu (za 40 gr.) obserwowałem grę artystów teatru łuckiego w sztuce Nieceodemiego „Gałganek" Może artysta grający podwójną rolę, kelnera i starego nauczyciela, zbytnio szarżował, ale ten brak wynagrodzili pozostali artyści grą na­

prawdę bez zarzutu. Zwłaszcza artystka, odtwarzająca rolę tytułową, dyr. Rodziewicz w roli młodego inżyniera i świetna

j para małżeńska przyjaciół inżyniera, godni byli... liczniejszej publiczności.

DANCING BŁĘKITNY

. N U R T Ó W "

O dbędzie się w pow iększonych salonach R e s u r s y K u p ie c k ie j

dnia 11 lutego b. r. S ąd ząc z przygodowań, będzie to najelegantsza i najlepiej ud a n a

z a b a w a tegorocznego

K a r n a w a łu .

| W ciąż naprzód — przez pola — równiny - wzgórza Spotyka narciarza — uśmiech i radosne po- j zdrowienie. - Na ulicy nie znaliby się.

I znowu sam — teraz odpoczynek - czekolada i kawałek chleba — wokół przestrzeń już rozbłękii- niona od nieba i białe nieskończenie po|a.

Czeka na słońce —

Nareszcie - rośnie z za chmur - złociste, ka piące promieniami — przejasne.

Pola zalśniły okruchami sproszkowanej tęczy- ]uż rwał naprzód - wpadł na wiejską droży­

nę wysadzoną niskiemi wierzbami.

Spojrzał - cud!

Na każdej gałązce koronkowy misterny poemat Cieniutkie igiełki szronu udekorowały każdy w ierzbo­

wy pęd - z większych gałęzi zwieszały się na dół długie, sumiaste, białe wąsy w górze sterczał drob­

niutki lodowy grzebień.

Jechał dalej...

Po drodze spacerowały, opierając się na ogo­

nie ciężkie, naburmuszone wrony, ostatnie pióra z ogona zostawiały śmieszny na śniegu ślad.

Przeleciał obok nich — śpieszyło mu się — ze­

garek krzyczał z lewej ręki że czas wracać.

Zwolnił w pobliżu miasta.

Sunął dalej ociążale, ot tak bez celu...

Ta.

Ilustrował linorytami JAN ŁUKASIK.

Każdą sil­

niejszą ga- jlf *

lą ź pieści f ^ ^

śniegowy W '

PT d r 7 w o m i « - ^ V V l L

5i« cośd!u- ( j j E S f c Cgiego, gięt- X mxm

kiego, w lśniącem fulerku - przebiegło drogę i hyc­

nęło w śnieg... — Mgła szła w górę - jaśniało — Zapowiadało sią na słońce.

Wyjechał z lasu - odrazu wziął mróz. Niebo błękitniało, różowiało - śmiało się spokojnym zimo­

wym uśmiechem do białości na dole.

(9)

Przegląd prasy.

K o r n i w o ja ż e r s iw o .

Roman Dmowski pisze w „Myśli Narodowej",

<24 grudzień 33 r.), że każde warunki byfu społecz­

nego i politycznego maja swój lyp człowieka, który w tych warunkach odgrywa rolę dom inującą. W e­

dług niego typem człowieka doby obecnej jest „ko­

m iw ojażer1', czyli człowiek, którego ambicja jest jak- najlichszy towar sprzedać jaknajlepiej. Komiwoja- źerstwo to przejawia się wszędzie w życiu spolecz- nem i gospodarczem, w polityce i życiu duchowem narodu. Dowodem tego jest choćby rozpolitykowa­

nie się dzisiejsze, polityka bowiem jest najłatwiej­

szym sposobem wykazania swego zainteresowania się sprawami dnia.

Ci wszyscy, którzy nie mają nic do ofiarowa- j nia społeczeństwu, nic do sprzedania w dziedzinie swej specjalności, sprzedają swe przekonania poli­

tyczne, i czynią to zarówno, rolnicy, kupcy, przemy­

słowcy, jak uczeni, nauczyciele i literaci

Komiwojażer żyje tylko teraźniejszością, a ży­

cie dziś woła o ludzi rzetelnych, mających szeroki widnokrąg polityczny, którzy potrafią się wgryźć głę­

boko w zagadnienia dzisiejszej przełomowej doby, ludzi, którzy zdolni są otrząsnąć się ze starych na- logów^o są ludzie potrzebni zarówno u steru ogól­

nego jak i w kierownictwie spraw poszczególnych.

„Komiwojażer" może być tylko zjadaczem Chleba.

S u b s p c c ie a e łe r n ita lis .

Również o stosunkach dzisiejszych, ale z punktu widzenią religijnego pisze | acques Maritain. (Wiad.

Literackie 7 styczeń 34 r.).„ Zatargi i walki gospo-

darczo-polityczne nie powinny nam zasłaniać zagad­

nienia centralnego, mianowicie zw iązku pomiędzy powołaniem jednostki ludzkiej w zakresie rozwoju społeczno-ziemskiego, a powołaniem jej ku życiu

wiekuistemu. . . .

Trzeba zawsze pamiętać o prymacie duchowo­

ści w tern znaczeniu, że wartości duchowe rządzą wartościami innemi i powinno się im służyć przede- wszystkiem. Jest to prawda elementarna, a jednak trzeba ją zawsze przypominać. Katolicy posiadają tę prawdę, ale im znowu grozi niebezpieczeństwo utożsamiania swoich tradycyj i własnych zasług z dobrem religji. Umysłowość chrześcijańska po­

winna w każdym momencie pojmować przemijający i zmienny świat w świetle wieczności.

]est to w pewnym sensie odwieczne zagadnie­

nie „esencji" i „egzystencji". Zazwyczaj występuje nieuleczalny dualizm: wyznajemy prawdę wiekuistą, ale nie wcielamy jej w życie, albo w drugim w y­

padku pogrążamy się w „egzystencję”, oddzielając ją od prawdziwej „esencji". W taki to sposób za­

padamy w drzemkę i nie umiemy rozpoznać kiedy Najwyższa Prawda przechodzi koło nas.„

U ź r ó d e ł k r y z y s u .

W N-rze noworocznym z dn. 1 stycznia 1934 r.

„Kurjer W arszaw ski” ogłosił ankietę p. t. „U źródeł kryzysu. Przesilenie moralne, polityczne, gospo­

darcze”, zagajoną przez Bolesława Koskowskiego, w której wypowiadali się: Aleksander Bruckner, Mi­

chał Bobrzyfiski, Zygmunt Chrzanowski, Piotr Drze­

wiecki, Roman Dmowski, Zofja Daszyńska-Golińska, Stanisław Estreicher, Stanisław Grabski, Adam Hey-

del, Oskar Halecki, Aleksander Mogilnicki, Feliks Mły­

narski, Stanisław Milaszewski, Ks. ]an Rostworowski T. ]., Marja Rodziewiczówna, Roman Rybarski, W i­

told Rubczyński, Józef Siemieński, Aleksander Św ię­

tochowski, Ks. Arcy bp. Teodorowicz, Wojciech Trąm- pczyński, O. Jacek Woroniecki, Stanisław Wojciechow­

ski, Zygmunt Wasilewski i Józef Zawadzki. Już cho­

ćby z powyższego spisu nazwisk można w niosko­

w ać o poziomie tej ankiety, która w całości jest nie­

zwykle ciekawa.

Specjalnie jednak znamiennych jest parę gło­

sów, które pozwolimy sobie zacytować, fl więc R o­

dziewiczówna:

Poco pisać 100 wierszy o kryzysie, kiedy to się da streścić w kilkunastu stówach?

Kryzys powstał skutkiem trzech powodów: n iena­

wiści ludzi do ludzi, czci dla pieniądza i pogaństwa.

fl trwać będzie, dopóki ludzie nie nawrócą do Dekalogu, nie form ą i literą — ale przeświadczeniem, że nic mądrzejszego nie wymyślą".

B. rektor Uniwersytetu Lubelskiego, O. Jacek Woroniecki m. in. tak pisze w swoim artykule:

Nie potrzeba bawić się w proroka, aby przewidy­

wać na najbliższe lata m ożliwość silnych wstrząsów, przedewszystkiem w dziedzinie m iędzynarodowej: i m o­

żna być pewnym, że tak czy inaczej odbiją się one na wszystkich dziedzinach naszego życia czy to prywatnego czy też społecznego.

O tó ż w przewidywaniu tych trudnych przejść na­

leży tembardziej wprowadzać lad w panujące dziś s to ­ sunki i wytwarzać pewną atmosferę odporności, która- by chroniła społeczeństwo od trujących gazów zniechę­

cenia, depresji, defetyzmu.

Należy przedewszystkiem szerzyć to przekonanie, że przeżywamy jeden z licznych kryzysów, którem i dzie­

je są usiane i z których ludzkość zawsze jakoś wycho­

dziła, przyczem to, co było dzielniejszego i moralnie zdrowszego zawsze prędzej czy później, — m oże po ciężkjej nieraz próbie — wychodziło zwycięzko: odro­

dzenie nasze po utracie niepodległości najlepszym jest tego dowodem.

Należy więc dziś przedewszystkiem utrzymać w społeczeństwie nastrój ducha, gotowości do ofiarne­

go spełnienia obowiązku w jakiejkolwiek formie go od nas zażądają i, co najważniejsze, ufność w O patrz­

ność Bożą.

Z niezwykłym temperamentem gromi współcze­

snych Aleksander Świętochowski, pisząc:

Błąkająca się po wydeptanych, a dziś już bardzo błotnistych drogach, myśl oczyszczenia świata z brudów i wyciągnięcia go z nędzy coraz częściej spostrzega, że w jego nieszczęśliwym losie bierze bardzo ważny udział kłam iąca nieuczciwość. Miałażby ta lekceważona, ośm ie­

szona, do rupieciarni przeżytków wrzucona moralność być najwierniejszym sprawdzianem wartości czynów ludzkich, n ieo m ylną i dobroczynną silą twórczą życia społecznego? Tak trudno w to uwierzyć znałogowanym i zainteresowanym fabrykantom i handlarzom z kłamstw utkanych, wzorzystych gobelinów odchrześcijanionej kul­

tury chrześcijańskiej, fl jednakże niewątpliwie tak jest.

W walce z tak rzewnie opłakiwanym i tak zawzięcie przeKlinanym kryzysem nie pom ogą iigi, konferencje sztuczki budżetowe i giełdowe, zakazy, rozkazy, dekrety, gry dyplomatyczne; już to wszystko było użyte — d a ­ remnie. Ludzie docierają do najgłębiej ukrytych przy­

czyn powszechnej niedoli, ciągle natrafiają na jakieś winy: tu szajka bankierów obdziera lichwą jakieś p a ń ­ stwo, tam państwo silne opanowywa słabe, tam trusty i koncerny wybierają ze społeczeństwa haracz z nad- m iernem i cenami, to znowu fabrykant krzywdzi robotni­

ków, urzędnik nadużywa swej władzy, kupiec oszukuje, oficjalista kradnie, literat sprzedaje się i tak dalej ciąg­

nie się z niezliczonych ogniw łańcuch nadużyć. Tak wielkie nawarstwowały się pokłady kłamstwa i tak silnie odzywa się potrzeba szczerości, że u nas w roku u bieg­

łym za najciekawszą książkę uznano autobiografję ro­

botnika, napisaną bez talentu, bez ważnych zdażeń, ale szczerze.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lecz dziś i państwo zaczyna się bronić przed naporem „natarczywych” i stara się jaknajdalej oddalić moment przyjęcia do pracy.. Ci pracy w urzędach

Są tu jednak warunki, sprzyjające pogłębieniu studjów przez tych, co nietylko konieczności egzaminowe opędzają, lecz pragną się za­.. ciągnąć do samodzielnej

sekwencje tesame zresztą, które czekają żeglarza, zaszywającego się w czasie burzy na morzu, w najzaciszniejszy kąt szalupy. C zy i trudno zauważyć, obserwując

baron z epoki feudalnej nie mógł sobie wyobrazić | równej odpowiedzialności wobec prawa razem ze swym smerdą i ratajem, tak dziś trudno wyobrazić ; sobie, by

®*» D obierają się przeważnie z takich samych organiza- cyj, więc: „odrodzynek z odrodzynką”(w tej organizacji uzgadniany jest również zazwyczaj kolor włosów,

stoszenia zwątpienie ogarniało umysły sh bsze. Ilu już uczniów gotowych cztka, by podjąć jaśniejącą pochodnię, co wypadła z ich rąk! Tak jest. My nie zdajemy

łoby lekkomyślnością, a nawet zbrodnią wobec żony, która w danym okresie nie jest fizycznie ani duchowo zdolna do macierzyństwa lub wobec warunków ekonomicznych,

czyków znajduje się obecnie rod wpływem komunistycznym, że ta liczba będzie się zwięk­?. szać i że niema takiej siły,