t W c
CCiA (X
( f**
^ 3 Cena e g z 4 0 gr.Rok III. L u b lin , dn. 2 5 stycznia 1 9 3 4 roku. N r. 13.
O t l l MIESIĘCZNIK AKADEMICKI
A d r e * R e d a k c ji L u b lin , U n iw e r s y t e t II p .
P . K. O . 1 4 3 . 0 4 2 .
LINOLEORYT - K O M P O Z Y C JO — CZ. STEFAŃSKI
Str. 2. N U R T Y Nr. 13.
D O A T A K U .
Zaznaczyliśmy swoje stanowisko w stosunku do otaczającej nas rzeczywistości*), usiłowaliśmy zdać sobie, najogólniej choćby, sprawę z przyczyn istniejącego stanu rzeczy**), pozostaje nam jeszcze, na zakończenie tych wynurzeń, określić, jak będzie
my dążyć do zrealizowania swoich postulatów.
Postulatów tych, najbardziej zasadniczych, jest dwa: ożywienie (w znaczeniu umyslowem) człowieka i rozruszanie (w granicach naszych możliwości, 1. zn. w naszem środowisku) życia. Pozornie doty
czą one dwóch przedmiotów: człowieka i życia, — ale to tylko pozornie. Faktycznie bowiem oba skie
rowane są na człowieka. Tylko, o ile „ożywienie"
ma być zastrzykiem wewnętrznym, pobudzającym krążenie k rw i i wzmacniającym organizm, o tyle
„rozruszanie życia" ma być tą zm ianą atmosfery, zmianą klim atu, ułatwiającą kurację przez oddziały
w anie na nastrój, na psychikę pacjenta.
Praca nasza ma iść w dwóch kierunkach, po
budzenia jednostki i przekształcenia atmosfery na
szego życia zbiorowego, ogniskować się jednak ma w c z ł o w i e k u . Ten wspólny cel obu kierunków, wspólne ognisko podwójnych wysiłków, zmusza do przyjęcia pewnych jednolitych zasad, które winny charakteryzować całą pracę. Nie mogąc sobie po
zwolić na wyliczenie ich wszystkich, pragniemy w spom nieć najważniejszą, którą stawiamy na czele, a mianowicie p r a w d ę . Prawda, w znaczeniu wieczneni, ucieleśniona w KatołiCyźmie, prawda, ja
ko objektywny ow'oc myślenia rozumowego, prawda, jako zdolność wypowiedzeń z najgłębszem własnem przekonaniem, prawda wreszcie, jako szczerość uczuć i odczuć, będzie kategorycznym warunkiem wszyst
kich naszych poczynań. Prawdę wypiszemy jaktiaj- większemi zgłoskami na naszym sztandarze, z nią, jako hasłem, ruszymy do ataku.
Zdajemy sobie sprawę, że pozycja, którą za
mierzamy zdobyć jest silna i dobrze broniona. Na straży jej stoją wszakże całe regimenty zakorzenio
nych przyzwyczajeń, gęsto obwarowane zasiekami lenistwa i wzmocnione baterjami nałogów. Jeżeli jednak porywamy się na takiego wroga, to przede- wszystuiem dzięki wewnętrznej potrzebie wytoczenia walki złu, silnemu przekonaniu o słuszności naszej idei i wierze, że zło musi zostać pokonane. To
*) „Z motyką.,, na zie m ię1' — „Nurty" Nr. 10 z dnia
25.XI 1933 r. „
**) ,,G dzie kwią korzenie" — „N urty" Nr. 11 z dnia ].J,XI1 1933 r.
wszystko sprawia, że, mocno ograniczeni w środ
kach, słabi narazie liczbowo, a silni jedynie entu
zjazmem i przekonaniem, rzucamy się do walki i pewni jesteśmy zwycięstwa.
jaką bronią będziemy walczyli? - Wszelką m ożliw ą i skuteczną, byleby tylko nie w chodziła w konflikt z naszem sumieniem lub obowiązującemi przepisami.
A konkretnie? - Aby wyliczyć środki, któie nas m ają przybliżać do celu, muszę powrócić do podziału pracy przedstawionego na początku.
Inaczej bowiem m ożnaoddziaływ ać na jednostkę, inaczej zaś na życie zbiorowe, jednostce mamy z a miar: podsuwać nowe idee, pomagać w ocenianiu ich wartości, rozszerzać krąg zainteresowań, pobudzać zdolności, wreszcie rozwijać pierwiastek twórczy: na życie zbiorowe mamy zamiar wpływać przez: oddzia
ływanie w pewnym kierunku na psychikę ogółu, wyt
warzanie pożądanego nastroju zainteresowania, czy entuzjazmu, popieranie i skierowywanie na w łaści
wy tor ruchu umysłowego, ogólne pobudzanie twór
czości artystycznej. Całej tej działalności mają s łu żyć: zebrania i odczyty, ko lkursy i inne tym po dobne imprezy oraz niniejsze czasopismo.
Może ktoś zgromić nas swojem zdziwieniem, skąd czujemy się na siłach do prowadzenia tak sze
roko pojętych prac? Są to calkierr, uzasadnione wątpliwości, ludzi dobrze nas znających. Przyzna
jemy słuszność, jest z pewnością wielu, którzy m o gliby lepiej wykonać pracę, podjętą przez nas. |e- steśmy tegó pewni. Cóż jednak na to poradzić, sko
ro oni nie chcą, czy nie mogą, wziąć na siebie tego obow iązku? Czekać dłużej, naszem zdaniem, było
by lekkomyślnością. Nic nam wobec tego nie pozo
staje innego, jak tylko samym zakasać rękawy oraz najgoręcej zaprosić wszystkich, czujących się na siłach, do współpracy.
1 na zakończenie — ostatnie zastrzeżenie. Nie zaklinam y naszych cierpliwych czytelników w o ła niem, że „zginie Rzeczpospolita", jeśli nie powiedzie się nasze przedsięwzięcie i nie osiągniemy celu.
Nie. Zdajemy sobie jasno sprawę z hierarchji celów i zadań. Pamiętamy także o naszych obowiązkach, których nawet najefektowniejsze idee nie powinny przesłaniać. Entuzjazm dodaje nam sił, pozwala łatwiej znieść niepowodzenia, ale nie uderza nam do głowy. I może właśnie dlatego, może właśnie dziękt temu realnemu i naturalnemu nastawieniu, mamy tak silną wiarę w słuszność i powodzenie naszej idei.
Żecnaiac na stanowisku Rektora. Ks. Dr. Józe fa Kruszyńskiego, tak bardzo zasłużonego d!»
Uniwersytetu Lubelskiego gorącego Przyjaciela m łodzieży a k a d e m ic k ą , wypróbowanego Protektora Nur
tów ", na lam ach których niejednokrotnie wypowiada się_ pragniemy zdać sob.e sprawę z p r.u przez Niego dokonanych przy dźw iganiu i kierowaniu fcyciem UczelmLubalskiej. REDAKCJA.
Działalność rektorska Ks. Józefa Kruszyńskiego
Ksiądz Hektor Dr. Józef Kruszyński, który w tym roku złożył swój urząd, po 8 i pół-letniem piasto
waniu go, miał w czasie swojego urzędowania okres bardzo ciężki do przebycia. Był to okres kształto
wania się form organizacyjnych i walki o prawa.
1 jeżeli Uniwersytet wyszedł z tych walk zwycięsko, jest to w dużej mierze zasługą Jego Rektora. Pod
czas urzędowania min. Dobruckiego otrzymał Uniwer
sytet najwięcej. I tak w roku 1927 zdobywa statut, pozatem dwa wydziały duchowne otrzymały pełne
prawa, a inne wydziały Komisję egzaminacyjną.
W ostatnich latach udaje się doprowadzenie do równowagi stosunków gospodarczych Uniwersytetu, dzięki dojściu do skutku fundacji potulickiej. Od października 1932 roku t. j. od śmierci fundatorki Anieli hr. Potulickiej, majątek jej, Potulice objęło
| w zarząd specjalne Kuratorjum z ramienia Uniwer
sytetu. Uczelnia Lubelska ma stąd poważne w pły
wy, które, gdyby nie katastrofalny obecnie stan rol
nictwa, pokryłyby połowę budżetu Uniwersyteckiego
Za Rektoratu ks. Kruszyńskiego postąpiła znacznie rjaprzód rozbudowa Uniwersytetu. Wykończony został pawilon południony, wschodni i częściowo zachodni.
Ola księży studentów wzniesiony został na terenie Uniwersytetu Konwikt, otwarty w 1931 roku.
Niezależnie od tego pozyskał ks. Rektor Kru
szyński fundatorów na 19 sal t. zw. fundacyjnych.
Dla Biblioteki Uniwersyteckiej sprowadzone zo
stały przez Niego książki z Leningradu, w im ponu
jącej liczbie 30.000 tomów.
Pozatem Bibljoteka otrzymała z darowizn około 10.000 tomów, z czego połowę stanowi dar rodziny Biesiadeckich ze Lwowa.
W związku z budową kaplicy uniwersyteckiej - została zebrana pokaźna suma pieniędzy, która, gdy by nie kwestje prawne, związane z otrzymaniem placu, pozwoliłaby już na rozpoczęcie budowy.
Mimo swych licznych prac, nie zapomina! ks.
Rektor o młodzieży, współpracując z nią w kołach naukowych i samokształceniowych.
Obecnie ks. Rektor zostaje na stanowisku pro
fesora Starego Testamentu i języka hebrajskiego.
|ako jeden z największych znawców Pisma Święte-
S P R A W A C
- „Człowieka"? - powiada hrabina Mops Wy- grzewalska - nie słyszałam o takiej mdzinie. Tego niema w Niesieckim.
- To można powiedzieć o lokaju, ale nie 0 kimś z towarzystwa...
- Człowiek - proszę państwa — to sankiulo- tyczna fikcja — szepleni hrabia Kocio. To wymy
ślił Darwin. Człowiek przydomku sapiens - urodzony
z m a łp y ..
- ]a zawsze myślałam, źe to jest quelque chose de malpropre,— powiada baronowa Ficufilska.
Pamiętaj Guciu - zwraca się do synka - abyś nie był nigdy człowiekiem.
Soyez t r a n q u i 11 e, m a m a n...
Ten sarkastyczny i gorzki dowcip St. Brzo
zowskiego*), największego budziciela sumienia pol
skiego w pierwszym dziesiątku obecnego stulecia, może dzisiaj śmiało wyjść swoją treścią poza obręb snobistycznego salonu, leżelibyśmy bowiem zapy
tali dzisiaj kogokolwiek, ale tak znienacka, jaka idea kształtuje się w nim na dźwięk słowa „czło
wiek", byłby w niemałym kłopocie Wprowadziłoby io w zamieszanie zarówno burżuazyjnego liberała, jak 1 fanatycznego marksistę. Ludzie musieliby sobie przypominać, co to właściwie w iąże się z tern słowem. Dziś doskonale rozumie się i operuje terminami producent, konsument, pracodawca, pra
cobiorca, obywatel, towarzysz, pan (zbawcze słowoł), lecz „człowiek" i „ludzki (ość)“ nabrały patyny ar
chaiczności, a co za fem idzie, archiwalności czy muzealności, Oglądać można darmo, byleby nie do
tykać.
Istnieją wprawdzie w Europie nawet specjalne organizacje, które noszą pompatyczne nazwy „Lig obrony praw człowieka", znane ze swoich szumnych protestów przeciw złemu traktowaniu w ięźniów w Polsce, przeciw prześladowaniu Żydów (też prze
ważnie w Polsce, ostatnio na nasze szczęście za pa
nowania Hitlera też trochę i w Niemczech).
Oczywiście przemilczają wszelkie prześladowa-
*) ,M edyceusze“ 1904, w .Kultura i życia".
| go, ogłosił ks. Rektor Kruszyński liczne prace w tym zakresie jak: „Wstęp ogólny do Pisma Świętego1',
„Wstęp szczegółowy do Ksiąg Świętych Nowego Testamentu", „Porównawcza historja religji", „Psalmv Daw ida", „Proroctwa N ahum a“ (z hebrajskiego) i w. in.
Pozatem w najnowszem wydawnictwie Pisma Świętego, tom II jest opracowany przez Niego.
Oprócz tego wydał ks. Rektor wiele prac drob
niejszych z dziedziedziny żydoznawczej oraz studiów nad Kościołem Wschodnim.
lako prawdziwy uczony, z powołania i zam iło
wania, pragnąc poświęcić się wyłącznie pracy n au kowej, od której lak bardzo odrywały go obowiązki wysokiego urzędu, od dłuższego czasu nosił się ks.
Rektor z myślą zwrócenia się do Episkopatu z prośbą o zwolnienie Go z zajmowanego stanowiska, z czem zwlekał jednak w trosce o rozwój Uniwersytetu.
Ostatnia ustawa akademicka jednak wytworzyła w a runki, w których pracować było ponad lego siły. Złożył więc swą zaszczytną godność rektorską, zapisawszy chlubnie swoje imię na kartach historji Uniwersytetu Lubelskiego
T. 1.
E Ł O W I E K A
nia religijne. Meksyk, Z. S. S. R. czy Hiszpanja (na
turalnie wczorajsza, gdy paliła kościoły i niszczyła kulturę katolicką), to dla nich tabu. Nic dziwnego, osławiona „Liga", to mały kramik o krzyczącym szyldzie, w którym 50 proc kapitału należy do żyd- ków, 45 proc. do masonów, a może 5 proc. do z a błąkanych ideowo gojów. Ta geszefciarska spółka brody i kielni mało ma wspólnego z wielkiem po
jęciem „człowiek".
Ciekawa rzecz, że i cała pedagogja i prądy współczesne daleko biegną od humanistycznego sta
nowiska. lęzyk, sejsmograf, choć nieudolny, myśli wykazuje to doskonale Ulubione wyrazy m ental
ności dzisiejszej to: obywatel, państwo, naród, n a cjonalizm, społeczeństwo, klasa, partja, kollektyw.
Rozwój pojęć w tym kierunku jest odbiciem idącego naprzód od kilkudziesięciu lat procesu kollektywi stycznego w życiu społeczeństw. Sprawa nie jest jednak tak prosta do rozwiązania, jakby się zda
wało.
Obserwacja najżywotniejszych współczesnych prądów społecznych i politycznych nasuwa uwagę, że obraz dzisiejszego świata, to dziwny amalgamat, to symbjoza dwóch sprzecznych kierunków, i któ
rych jeden, pokonany, oddaje swą istotną cechę zwycięzcy.
Pozostały z liberalizmu prastary indyw idua
lizm, przybierający najjaskrawsze swe formy w pew nego rodzaju absolutnem liberum veto współczesnem w dyktaturach, łączy się, wchodząc swą istotną tre
ścią w twór społeczno-polityczny, będący produktem konsekwencyj pozytywistycznych i współczesne) so
cjologii marksowskiej - w kollektywizm**). K olekty
wizacja działań i pragnień ludzkich, mechanizacja zapomocą żelaznych rozporządzeń pojętego atomi- stycznie społeczeństwa, tworzenie z pracy i wysiłku rąk ludzkich olbrzymiej m aszyny— przyczynia się ze względu na swe najgłębsze podłoże w niemniejszym stopniu, co ongiś liberalistyczno-burżuazyjna (indy-
**) Kollektywizmem nazywam ustrój społeczno-poli
tyczny. w którym wartość je d n o itk i istnieje jedynie jako cząst
ka wartości grupy (narodu czy państwa).
Str. 4. N U R widualisfyczna) teorja zysku i użycia do tego, źe
„człowiekowi11 trudno poprostu w takiej atmosferze oddychać pełnią swej istoty.
Zjawisko ciekawe, choć paradoksalne, że kolle- ktywizmy mają w obliczach, mimo sprzecznego w yj
ścia, wyraz indywidualizmów. Analogja do tego jest znana w historji na losach podbojów jednych ple
m ion czy narodów przez drugie i zwycięstwo wcha- rakterze nowopowstałej zbiorowości niektórych za
sadniczych cech plemienia pokonanego. Stąd mimo kolektywistycznego wyjścia z zasady naczelnej 0 absolutnym prymacie zbiorowości nad jednostką, | indywidualistyczny m ają charakter wszelkie w spół
czesne nacjonalizmy i statolatrje.
Przenosząc zagadnienie w dziedzinę współżycia ogóluo-ludzkiego, nietrudno stwierdzić, że większe pow ikłania, konflikty i katastrofy mogą powstać przy konflik cie tego rodzaju indyw idualizm ów . Polityka międzynarodowa ostatnich czasów doskonale to ilu- | struje na farsach mflifarystyczno-rozbrojeniowych | (paeyfizm na ustach, berta i torpeda w sercu), oraz na tragikomedji w Lidze Narodów (Niemcy w cho
dzą- N ie m cy wychodzą). Dzieje się to dlatego, źe politykom , reprezentującym kollektywy państwowe czy narodowe, mąci się w głowie od zbytniej łatw o
ści, z jaką mogą poprzeć swoją gadaninę autoryte
tem, stojącym za nimi. W socjologji kollektywów wystarczą cztery działania.
To też o ile indywidualizm liberalistyczny w sku
tek zatracenia poczucia chrześcijańskich (a raczej ludzkich) pojęć uniwersalistycznych, głosił egoistycz
ny ideał zysku i hedonistyczne pojęcie szczęścia, w konsekwencji czego stworzył nędzę proletarjatu, uosobioną w hańbie społecznej — barakach, o tyle indywidualizm kollektywów może stać się przyczyną już nie strasznej wojny, lecz rzezi. Wychowani kol- lektywistycznie zapomną o tem, że z jednej strony walczy ]an lub Hans, a z drugiej Iwan czy lean.
„Vaterland ueber alles“ — zamiast stać się hasłem dumy i ambicji narodowej, może się stać źródłem poczucia czczej pychy i zazdrosnej zawziętości.
~~ E N T U Z J A Z M D N li
Św iat d nia dzisiejszego, to świat radośnie p o kutujący. G dy jeszcze wiek tem u świat pracując pokutow ał i pokutę tę poczytywał za n ie m iłą , acz oczywistą konieczność, to dziś człowiek wzniósł p ra
cę w hierarchji pojęć na najwyższy szczebel.
Pracę uczyniono kryterjum prawa człowieka do egzystencji, odziano ją w kaptur zak o nn ik a morali- zatora uszlachetniającego nasz p a d ó ł nędzy, w pra
cy człowiek szukać m a szczęścia i znajdow ać ukojenie.
Ow a wielka rola, przypisywana dziś pracy jest o tyle słuszna i nieprzereklam ow ana, o ile trud ów p o d jęty jest z pewnych silnych p o b u d e k ideowych 1 uczuciowych. Trud jedynie ja k o środek do wyt
kniętego celu, daje m oralne zadow olenie i ukojenie.
Często zdarza się natom iast przyjm ow anie środków za cel sam w sobie i wówczas przeprow adzając an alogję do sto sunków religijnych, doch od zim y do pracy, jako do pokuty, która staje się kresem n a szych d ąże ń, przysłaniającym — cel prawdziwy, z a g u b io n y — niebo. Praca więc m usi być prim o celowa, secundo — intensyw na.
Intensyw ność pracy uzależniona jest ściśle od celu, w którym się jej d o k o n u je i od stopnia uczu
ciowego p o b ud e k, z których płynie.
T Y Nr. 13.
Obseiwatorzy naukowi współczesnej cywilizacji są powyższem zjawiskiem ogromnie zaniepokojeni.
W ostatnim czasie***) w Polsce dat temu wyraz szczególny pisarz— myśliciel, Aleksander Świętochow
ski, człowiek, który sam przeżył kilka prądów, w ódz ongiś i entuzjasta pozytywizmu, dziś wprawdzie nie na fotelu Akademji Literatury (nie jest zwolennikiem miękkości - przekonań), lecz będący prawdziwem sumieniem narodu.
Mówiąc o jednym z modnych kollektywizmów współczesnych (mimo to teza jego ma znaczenie wo- góle antykollektywislyczne), powiada: „wyciągnięto z magazynu historji starą, splesniałą feorję... „wszyst
ko dla państwa i przez państwo". Czy też pań- stwowcy zadali sobie pytanie, dlaczego chrystjanizm przetrwał tysiąc dziewięćset lat pomimo tylu prze
wrotów i uderzających w niego gromów i utrzymał się nawet w duszach religijnie mu obcych? Dlatego właśnie, źe Chrystus uczył: wszystko dla każdego człowieka. Taka jest również mowa obecnego cza~
su “.****). Myli się Świętochowski, że to mowa współczesności, to mowa nielicznych m ężów sum ie
nia ludzkiego, które się budzi i domaga reorganizacji życia społecznego. Lecz zasadą nowego programu nie może być ani indywidualizm, co zrodzi! Kompleks suteryny i baraku, i nie kollektywizm, w którym jednostka staje się tylko bezdusznym ułamkiem maszyny zbiorowej, lecz człowiek, istota społeczna.
Indywidualność charakterów i artyzmu, bólów i ra
dości, oraz kollektywność wysiłków pracy i w po
dziale dóbr równomiernym, — jedyne co daje tytuł, to człowieczeństwo i praca,-oto zasady nowej prze
budowy społecznej.
Na forum dziejów należy wysunąć sprawę c z ł o w i e k a .
lan Sławiński.
***) W ankiecie ..Kurjera Warszawskiego" w numerze noworocznym 1934 r.
****) Przytoczone za „W iadom ościami Lit." z dnia 14.1 1934 r.
, D Z I S I E J S Z E G O .
W dobie obecnej intensyw ność pracy zm niej szyła się znacznie. Czem należy to sobie tłum a czyć? W szak cele ludzkości pozostały te sam e!?
Tak, ale p o b ud ki działania człowieka stały się uczuciow o słabiej w pojone w duszę; prażą się one i b le dn ą pod działaniem silnych p rom ien i m yślo
wych sceptycyzm u, którym życie karm i człowieka.
G dybyśm y m ieli w drapać się pod kopułę cyrku nie wierząc w wytrzymałość szczebli drabinki, ów wysoki choć niezbyt górny cel — stałby się dla nas n ie osiągalny. M ajestatycznie falow ałoby brud n e płótne kopuły - zdając się odstraszać nas swą dalekością i ogrom em , choć w istocie swej pozostałoby nie
zm ienne , A więc wraz z osłabieniem uczuciow ego stosunku d o p o b ud e k działan ia o d d alają się cele, stają się trudniejsze do osiągnięcia. P o b u d k am i, m a jąc e m i bezpośredni wpływ na intensyw ność pracy ludzkiej są: 1) jeśli chodzi o p o b ud ki wyższego rzę
du; a) p o b u d k i natury religijnej, b) przekonanie o pożyteczności swego życia i pracy dla dobra o g ó l
nego, c) poczucie odpow iedzialności jednostki za współtworzenie losów państw a, którego dobro jest jej celem; 2) p o b ud ki niższego rzęd u— a więc: a) n a dzieja na lepsze jutro, b) p rzekonanie jednostki o m ożności zapew nienia potom stw u w ychow ania
Nr. 13. N U R T Y Str. 5.
i wykształcenia, c) wiara w możność zapewnienia sobie spokojnej starości.
Pobudki te, według mnie, najogólniej repre
zentują większą ich skalę.
Ja k przedstawia się dzisiaj nasz uczuciowy i rozumowy stosunek do tych ukrytych motorów ludz
kiej działalności?
Religja chrześcijańska, podając człowiekowi pracę dwojaką - fizyczną i duchową, jako niezbęd
ny środek do osiągnięcia szczęścia absolutnego, jest niewątpliwie m om entem , oddziałującym dodatnio
na intensywność pracy ludzkiej.
Niestety, jedynie nieliczna grupka ludzi kieruje się temi pobudkam i w swem życiu i myśląc o ce
lach najbliższych, ma zawsze świadomość, iż są to środki —zło konieczne. Większa część społeczeństw ludzkich jest nazbyt krótkowzroczna, by objąć hory
zont tak daleki.
Drugą pobudką, natury ideowej, jest przeko
nanie o pożyteczności swego życia i pracy dla do
bra ogólnego. W tem miejscu —na scenę świata—
wjechał dramat, albo comedia del arte, bez wspa
niałych dekoracyj i sławnych aktorów. Aktorami są tu miljony ludzi zwykłych i szarych, jak ziemia.
Incipit tragedia. Brzmi to bardzo prosto i co
dziennie — było dobrze i słonecznie, aż nagle ludz
kość, która przekonana była, iż żyje i działa dla do
bra ogółu, —straciła grunt pod n o g am i— zrozumiawszy, iż każdy poszczególny człowiek to wróg i rywal w walce o chleb powszedni.
Jednostka, nie znajdując terenu dla swej po
tencjalnej pracy, musi wegetować z pieniędzy spo
łeczeństwa pracującego, stale się więc dla niego nieznośnym ciężarem. Mle tragedja tkwi głębiej, bo w duszy tej jednostki, która ma świadomość, iż miłe złudzenie o pożyteczności jej dla ogólnego dobra jest iluzją—jest zieloną, wilgotną oazą, ukazu
jącą się na chwilę podróżnem u w złotej spiekocie południa pustyni.
F\le poza postaciami tragicznemi. występują na scenie życia aktorzy, którzy nie są zdolni do ode
grania dram atu, lub którzy go jeszcze nie odczuli.
Weźmy więc tę szczęśliwą większość społeczeństwa ludzkiego, która, m ając warsztat pracy nie potrzebu
je przeżywać dram atu jednostki niepotrzebnej. Dla niej bodźcem do intensywnej pracy, mówię tu o uświadomionych narodowo i państwowo obywatelach jest poczucie odpowiedzialności za współtworzeni- losów państwa, którego dobro, załóżmy, iż jest ce
lem ich działalności. Na czemże polega to w spół tworzenie losów państwa? O tóż polega ono na wpływie jednostki, na stosunki polityczne, realizują
cym się przez czynne prawo wyborcze, dzięki które
mu uzyskuje jednostka wpływ na układ sił w par
lamencie i przez to na życie polityczne państwa.
Współtworzenie dziejów przez jednostkę polega jeszcze na możności jej wpływu na stosunki ekono
miczne i społeczne kraju. Ten wpływ jednostka m o
że realizować przez wolną wytwórczość, która przez lywalizację daje jej możność samoobrony przeciw wyzyskowi producentów t. j. zwyżce cen produktów koniecznych lub obniżeniu jakorci.
Obserwując życie polityczne państw europejskich, musimy dojść do wniosku, że w dzisiejszych ustro
jach panujących, jednostka nie posiada żadnego wpływu na stosunki polityczne, będące sferą wyłącz
nej m anipulacji elity rządzącej, czy więc weźmiemy faszyzm, czy kom unizm , czy wreszcie hitleryzm, wszę
dzie tam strącono przeciętnego człowieka z piede
stału twórcy do roli przedmiotu rządzonego. W dzie
dzinie więc stosunków politycznych odebranojednostce możność współtworzenia losów państwa. Wskutek tego — poczucie moralnej odpowiedzialności za nie
jako czynnik wzmagający intensywność pracy — o d padło.
Obecne systemy gospodarki planowej, karteli i monopoli uniemożliwiają jednostce wszelkie o d działywanie na stosunki ekonomiczne, bowiem rywa
lizacja cen jest w pewnych dziedzinach wykluczona co jest ogólnie sankcjonowane przez władzę p a ń stwową. Wszelka więc inicjatywa prywatna krępo
wana jest w zarodku przez rozgałęzione sieci p a n u jącego systemu gospodarczego, przez podatki i uprzy
wilejowane stanowisko gospodarstw upaństwowio
nych.
Moment przymusowego poddania inicjatywy i woli jednostki założeniom pewnej doktryny czy partji— działa depresyjnie na intensywność jej pracy.
Tak więc, nieznacznie i powoli zdarto z człowieka szaty, chroniące go od zimna przeciwności i trudów i puszczono nago na świat —niech fruwa!
Ja k przedstawia się stan pobudek niższego rzędu, natury materjalnej - ? Nadzieja i wiara w lepsze jutro pękła jak kra, uciskana zwałami ciężaru — po- większającem się wciąż bezrobociem, ubóstwem społeczeństwa, stagnacją handlu i przemysłu i to w rozmiarach światowych. Zresztą cóż mogą powie
dzieć optymiści na takie dictum acerbum, że kryzys światowy potrwa jeszcze przeszło wiek?
Przekonanie o możności zapewnienia sobie spokojnej starości, a dzieciom wychowania i wy
kształcenia, wobec ciągłych obniżek płac, spadku cen zboża i produktów rolnych, masowych zwolnień i likwidacyj warsztatów pracy, wobec wytworzonej w ten sposób niemożności czynienia jakichkolwiek oszczędności, traci na sile i staje się tragiczną zmorą tysięcy ludzi mających nawet pracę. Coraz częściej spotyka się ludzi pracujących, którzy nie m ogą kształcić potomstwa.
Wobec znacznego zmniejszenia nasilenia uczu
ciowego stosunku człowieka do najczynniejszych po
budek działania - cele zdają się być odleglejse i przesłonione mgłą, której nie może przebić wzr^ k ludzki, szukający być może, zbyt łatwego wyjścia.
Taki stan rzeczy pociąga za sobą masową apa- tję społeczeństwa i negatywno— sceptyczny stosunek do życia, flpatja, jako zjawisko społeczne, jest bez
względnie czynnikiem szkodliwie oddziałującym na bieg pracy i jej intensywność.
Jest to epidemja tem cięższa, im bardziej pue- nika ona od podświadomości społeczeństwa, do jego psychiki i rozumu. Skoro jest to choroba, należy ją leczyć, ale czem? Mpatję leczy się zazwyczaj dwoma środkami, albo wysuwa się choremu jakąś pobudkę, myśl, która mogłaby go zainteresować i całkowicie zaabsorbować jego uwagę, albo też stosuje się su- gestję. Toteż sfery rządzące państw europejskich, nie mając takich pobudek, któreby mogły rozruszać apatyczne i zniechęcone społeczeństwa i ukazać im mały rąbek lepszego jutra, stosują ten drugi środek
— sugestję.
Sugestja ta polega na metodycznem przekony
waniu i wmawianiu w pacjenta, że wszystko jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Z anten radjowych i długich szpalt prasy oficjalnej, rozgłośnie brzmią takie sugestywne frazesy, jak- „dziś dopiero wstąpi
liśmy w nową erę stosunków politycznych i ekono micznych, bowiem zrozumieliśmy, że należy pracę
Str. 6, Nr. 13.
pojmować, jako szczytny obowiązek obywateiski i cenić ją jak dar nieba" (smutne ale prawdziwe),
„pojęliśmy, że należy tworzyć wszelkie wartości tylko wspólnemi siłami" i t d. W prasie— tłustemi czcion
kami wyglądają na świat, nieco naiwne, jak pisklę
ta, które wiedzą, że są śmieszne, lec/ nie mogą temu zaradzić — pierwsze zwiastuny końca kryzysu, w po
staci wykresów, wykazujących wzrost o pięć procent -ilości samolotów, przelatujących nad Gdynią, lub zmniejszenie obcych kapitałów w polskim przemyśle (te, co były — zbankrutowały, śmiałków zabrakło). Ta
kim, łub tym podobnym — operetkowym zwiastunem lepszaj przyszłości—chce się powiedzieć —zawcześnie kwiatku, zawcześnie, jeszcze opinja społeczeństwa
„mrozem dm ucha“ , z gór białe nie zeszły pleśnie.
Dąbrowa jeszcze nie sucha (większość kopalni zato
pionych). Z tych więc względów, aby przyzwyczaić do siebie opinję, zwiastuny te muszą ukazywać się
notorycznie.
Jednakże, m im o groteskowości środków i m a
łego ciężaru gatunkowego argumentów, sugestja ta jest koniecznem remedium na ogólną apatję, która może przybrać rozmiary żywiołowej klęski, zwłaszcza w obliczu grożących wybuchów naszych wewnętrz
nych wulkanów jak np. kwestja ukraińska, żydow
ska, sytuacja w Zagłębiu i im podobnych. Nasza i obca prasa oficjalna rozpowszechnia, jak jakbym to nazwał— entuzjazm dnia dzisiejszego. Entuzjazm bije potężną falą z hitlerowskich Niemiec, cicho wygląda ze stron „Wiadomości Literackich" - poświęconych literaturze bolszewickiej, prom ieniuje z oblicza fa
szystowskiej młodzieży włoskiej, w okrzykach dla Roosevelta. Filozofja ta nie jest wprawdzie nową, ale różni się od poprzednich odm ian tem, że gdy tam te mówiły — używaj ży:ia, to życie jest krótkie i tylko dziś jest naszem, to ta ostatnia pow iada— dzień dzi
siejszy jest piękny (z domyślnem bo jutro będzie
mmca
Biało-błękitnym, złocistym, cichym a mroźnym dniem - zawołała studenta zima.
Pola pokryte lśniącym, sypkim, białym puchem - wołały...
Słońce przedziwne, roześmiane, ogromnie jasne
— wołało...
Przestrzeń ogromna, nieskończona, błękitna - wolała...
gorszy) i należy go dobrze wyzyskać, by jutro było piękniejsze. W literaturze znany jest kierunek poezji dnia powszedniego. Nasza najmodniejsza europej
ska gro— gra w zadowolenie, czyli e n tu z ja z m d n ia d z is ie js z e g o jest zarazem tego dnia upoetyzowa- niem, apoteozą i poezją.
□ poetyzowaniem jest dlatego, że do obrazku cuchnącego przypuśćmy, śm ietnika— dodaje się szmat niebieskiego nieba ze słońcem w środku, mającem symbolizować bliską jutrzenkę czegoś lepszego — wschodzącą nad mroczną głębią dzisiejszego dnia.
Jest owa gra apoteozą dnia tego, gdyż, słusznie zresztą, wysuwa go jako jedyną wartość pozytywną, którą posiadać możemy. Jest i poezją, gdyż daje ludziom złudzenie szczęścia, płynące z odczucia uro
jonej obecności piękna, szczęścia, wpełzającego w duszę na miejsce bolącej pustki.
Dlatego więc uważam, że entuzjazm dnia dzi
siejszego, który tak nieznacznie opanował dość dużą część społeczeństw europojskich (społeczeństwa: w łos
kie, bolszewickie, niemieckie, polskie), je s t doprawdy wartością pozytywną, która m oże być pobudką do dalszej intensywnej pracy, jest wiarą, z której czyn się może zrodzić, jest pieśnią skowronka w skwarne południe.
Stanisław Wąsowicz.
AKAD STOW. CHARYT. „P O M O C BLIŹNIEM U"
urządza w niedzielę, dnia 28 stycznia b. r. w godzinach popo
łudniowych i wieczornych D A N C I N G w salach reitauracji ,,Oaza“ , z którego całkowity dochód przeznacza się na utrzy
manie świetlic dla ubogich dzieci.
Należy się spodziewać, że zarówao starsze społeczeństwo, i M łodzież Akademicka poprze szlachetny cel imprezy
Cisza skupiona, zwarta, święta i oczekująca - wołała...
Wielki g łos- ze w potężny, przemożny, nieprze
party szedł hen, s k ą d ś - z d a le k a - i rósł i potężniał, w zmagał się - aż dzwonił ogromny jednolity - Dzwoniło wielkim głosem małe, biedne serce czło
wieka. tęskniące do Boga w przyrodzie - do sw o
body - szukając swoich przeznaczeń na niezna
nym, błędnym szlaku.
A odpowiada drgnieniem leciutkiern, a głębokiem - melodją cichą, ale najsilniejszą - dusza. 1 trwa ta zjednoczona, harmonijna, jednobrzmiąca pieśń dwóch żywiołów:
Zew przyrody, wołającej człowieka - i zew du
szy ludzkiej, spragnionej doskonałego dzieła Stwórcy
— natury.
W zamglony, mroźny ranek, przez białe pola mknie smukła postać narciarza.
Sprężyste, pewne ruchy nóg - energiczne od
pychanie kijów — każdy muskuł potrzebny, wyczu-
iDft ZAKRZEWSKA
S zyb a w m o im d o m k u
Domek z cegły zlepiony
Małowidoczny, bezbarwny, niemłody.
Dokoła m ur szeroki 7 furtą wsadzony— twardy.
Okna błyszcza wieczorem, Jak w każdym zwykłym domu Tylko ja wiem co myślą, co mówią, Kiedy i komu. Kiedy jesienną szarugą Zbolałe krople deszczu szyba zatrzyma,
One m i cicho szepczą: czemu już słońca niema.
Przeszła pora pionowa —
Ziemia naga, zebrana z owocu
Oddycha pełnią spoczynku - szyby oddech Na siebie przeniosą. Dziś tylko gałąź sucha W pokoju m oim bezwładem śmiertelnym zwisa.
Liście jej skurczone - żywe szyba na mrozie wyda.
N ie p rzy je c h a ł
Mie przyjechał— niedziela taka długa!
Kolebią się chwile dnia szarego,
f\ż dobija do końca wybrzeża nocnego — i pozostanie na niej smutku ciemna smuga.
Śmieje się na stoliku Chińczyk z czarną główką On coś widzi i czuje w tym wieczornym cieniu Może odczuwa serca bicie w zegarka tykaniu...?
Może myśli zgaduje, co się ciężko wloką...?
Chińczyk już u s n ą ł — mnie do snu daleko...
walny _ każdy mięsień, sprawny, niezawodny, zaw sze czujny...
W oczach odbicie białego blasku pól i ciągła wzrastająca niecierpliwość — co dalej? — co za tem?
- W nozdrzach wilgotny, zimny zapach mroźnej mgły - a w myślach, ciągła, wzmagająca się chęć
— jedno pragnienie — prędzej! — prędzej!
Zjazd! - wzmożony pęd, lekki, rozkoszny ból w płucach - wstrzymany oddech — nogi jakby sta
lowe tworzą całość z nartami, a wokół kłębi się wzniecony biały pyl...
Rozkosz - swoboda — ruch—
Na jednolitej skrzypiącej warstwie śnieżnej zo
stają dwie tajemnicze, lśniące połyskliwie koleiny wiele mówiący znak nieznanego narciarskiego szlaku.
A dalej, wolniej, już z premedytacją — po rów n i n i e-przed siebie-za mgły - przez śnieg i mróz 'ku słońcu.
Niedługo czekał...
leszcze kilka wzgórz, parę rozsypanych niebies
TflDEUSZ J flSZOWSKl
Pęd i s p o k ó j
Trysnęły światła naprzeciw Zgubionym hen semaforom Iskry przebłysły zamiecią Nad białą spadzizną toru.
Oślizgłe są szyny ze stali.
Drży czarny wagonów splot.
Serce maszyny wali Łom ot, łom ot, łomot.
Grzmi rozpęd, szał.
A w dali Zasypana śniegiem, śpi stacja,
Wloką się godziny zaspane,
R przed wyjściem w śnieżnej zatracie Drzemie koń zaprzężony do sanek.
K siężyc w m ieście
Na wysrebrzoną nieba blachę Wypłynął brzęczący księżyc
Strum ień światła rozlał na dachach, (M mróz je soplami stęża).
Drzewom pustym cienie wydłużył, Posmużył jezdnię i chodnik,
Potem przesunął po murze Czarną sylwetkę przechodnia.
Teraz się tacza po wybojach, Na mlecznej drodze sam jeden W świetlisty poblask drzewa stroi, Maluje dom y w seledyn,
kich lub różowych chat— śpiących gnuśnie pod wy
soką czapę brudnego śniegu— jakieś rogatki i dzie
cinnie maleńka chatka dróżnika— potem zakręt i las
— stary, w zimowym czujnym śnie pokrążony, las — spowity w mgły - otulony strzępami śniegu.
Las śniący srebrno-biały, zimowy sen — ...
ledzie cicho - wolno - leciutkim skrzypem wtóruje ugniatany deskami śnieg -
Coś z bajki — coś z życia —
Wąska zasypana drożyna leśna, ginąca hen, gdzieś w nieznanem, zwijająca się na zakrętach i znów bie
gnąca naprzód, w głąb i znikająca, aby się wyłonić wśród drzew po to, by zniknąć...
Ścieżyna wąska, nieznana kręta — jak życie - 0 życie! Gdybyś było tak piękne i dostojne, jak ta droga w zaczarowanym, zimowym lesiel
Niestety —
Ciągle naprzód - coś wota - każe iść...
Po obu stronach stare świerki strzepują niedbałe od czasu do czasu śniegowy ciężar.
Str. 8. N U
W yd a w n ic tw a n a u k o w e
P o lityk a eko n o m iczn a fas zyzm u Dr. W itold K rzyża n o w sk i
Lublin, 1933 str. X.349. Biblioteka Uniwersytetu Lubelskiego.
W okresie powojennym do najbardziej cieka
wych eksperymentów ustrojowych należy faszyzm.
Nic dziwnego, źe zajmuje się nim wielu uczonych różnych narodowości. W Polsce, aczkolwiek niemniej interesowano się faszyzmem, nie było książki, (po
za książką X. A. Szymańskiego „Mussolini i korpo
racyjna przebudowa Włoch*'), która, jeśli nie calcść lo przynajmniej część tego zagadnienia wyczerpu
jąco omówiła. Dlatego też z wielkiem uznaniem n a
leży powitać wymienione dzieło prof. Krzyżanowskie
go, przedstawiające dzieje gospodarcze i społeczne rewolucji faszystowskiej. Dla orjenfacji podajemy rozdziały: Faszyzm w życiu Włoch współczesnych, ekonomja korporatywna, organizacja życia gospo
darczego, polityka damograficzna, polityka i opieka społeczna, polityka agrarna, polityka przemysłowa, i górnicza, polityka komunikacyjna, polityka iiandlo- wa, polityka pieniężna.
Praca prot. Krzyżanowskiego jesf tembardziej cenną, że autor oparł ją na bezpośrednich bada
niach stosunków społecznych i gospodarczych w spół
czesnych Włoch.
Niektórych czytelników może razić sympafja jaką autor żywi do faszyzmu, z czeni się zupełnie nie kryje. Należy jednak przyjąć i uznać za słuszną uwagę autora, który pisze: „W pracy mej odnosiłem się bez jakichkolwiek uprzedzeń do młodego ruchu, którego zwolennicy są wiernymi synami swej pięknej ojczyzny. Studjujący zjawiska społeczne musi po
dejść do ciekawych zagadnień z pełną życzliwości sympatją, aby móc się w nie wczuć. Tylko wtedy potrafi je w pełni zrozumieć". k. t.
R T Y_____ ____________ Nr. 13.
Z Teatru.
„G ałg an ek" M ieccodem iego
Mówi się zazwyczaj: „jaka publiczność, taki teatr; jak widz, taki artysta".
Nieprawda! O d ilości i jakości publiczności zależy m o że wystawienie sztuki, bo skądże wziąć pieniądze na dekora
cje i aparat sceniczny, jeśli na sali kilkanaście osób, a w ka
sie... lepiej nie m ów ić, ale artysta, jeśli jest artystą, to nim będzie i przy pełnej sali i wobec licznych rzędów krzeseł Myśli te nasuwały mi się do głowy, gdy siedząc w pierwszym rzędzie balkonu (za 40 gr.) obserwowałem grę artystów teatru łuckiego w sztuce Nieceodemiego „Gałganek" Może artysta grający podwójną rolę, kelnera i starego nauczyciela, zbytnio szarżował, ale ten brak wynagrodzili pozostali artyści grą na
prawdę bez zarzutu. Zwłaszcza artystka, odtwarzająca rolę tytułową, dyr. Rodziewicz w roli młodego inżyniera i świetna
j para małżeńska przyjaciół inżyniera, godni byli... liczniejszej publiczności.
DANCING BŁĘKITNY
. N U R T Ó W "
O dbędzie się w pow iększonych salonach R e s u r s y K u p ie c k ie j
dnia 11 lutego b. r. S ąd ząc z przygodowań, będzie to najelegantsza i najlepiej ud a n a
z a b a w a tegorocznego
K a r n a w a łu .
| W ciąż naprzód — przez pola — równiny - wzgórza Spotyka narciarza — uśmiech i radosne po- j zdrowienie. - Na ulicy nie znaliby się.
I znowu sam — teraz odpoczynek - czekolada i kawałek chleba — wokół przestrzeń już rozbłękii- niona od nieba i białe nieskończenie po|a.
Czeka na słońce —
Nareszcie - rośnie z za chmur - złociste, ka piące promieniami — przejasne.
Pola zalśniły okruchami sproszkowanej tęczy- ]uż rwał naprzód - wpadł na wiejską droży
nę wysadzoną niskiemi wierzbami.
Spojrzał - cud!
Na każdej gałązce koronkowy misterny poemat Cieniutkie igiełki szronu udekorowały każdy w ierzbo
wy pęd - z większych gałęzi zwieszały się na dół długie, sumiaste, białe wąsy w górze sterczał drob
niutki lodowy grzebień.
Jechał dalej...
Po drodze spacerowały, opierając się na ogo
nie ciężkie, naburmuszone wrony, ostatnie pióra z ogona zostawiały śmieszny na śniegu ślad.
Przeleciał obok nich — śpieszyło mu się — ze
garek krzyczał z lewej ręki że czas wracać.
Zwolnił w pobliżu miasta.
Sunął dalej ociążale, ot tak bez celu...
Ta.
Ilustrował linorytami JAN ŁUKASIK.
Każdą sil
niejszą ga- jlf *
lą ź pieści f ^ ^
śniegowy W '
PT d r 7 w o m i « - ^ V V l L
5i« cośd!u- ( j j E S f c Cgiego, gięt- X mxm
kiego, w lśniącem fulerku - przebiegło drogę i hyc
nęło w śnieg... — Mgła szła w górę - jaśniało — Zapowiadało sią na słońce.
Wyjechał z lasu - odrazu wziął mróz. Niebo błękitniało, różowiało - śmiało się spokojnym zimo
wym uśmiechem do białości na dole.
Przegląd prasy.
K o r n i w o ja ż e r s iw o .
Roman Dmowski pisze w „Myśli Narodowej",
<24 grudzień 33 r.), że każde warunki byfu społecz
nego i politycznego maja swój lyp człowieka, który w tych warunkach odgrywa rolę dom inującą. W e
dług niego typem człowieka doby obecnej jest „ko
m iw ojażer1', czyli człowiek, którego ambicja jest jak- najlichszy towar sprzedać jaknajlepiej. Komiwoja- źerstwo to przejawia się wszędzie w życiu spolecz- nem i gospodarczem, w polityce i życiu duchowem narodu. Dowodem tego jest choćby rozpolitykowa
nie się dzisiejsze, polityka bowiem jest najłatwiej
szym sposobem wykazania swego zainteresowania się sprawami dnia.
Ci wszyscy, którzy nie mają nic do ofiarowa- j nia społeczeństwu, nic do sprzedania w dziedzinie swej specjalności, sprzedają swe przekonania poli
tyczne, i czynią to zarówno, rolnicy, kupcy, przemy
słowcy, jak uczeni, nauczyciele i literaci
Komiwojażer żyje tylko teraźniejszością, a ży
cie dziś woła o ludzi rzetelnych, mających szeroki widnokrąg polityczny, którzy potrafią się wgryźć głę
boko w zagadnienia dzisiejszej przełomowej doby, ludzi, którzy zdolni są otrząsnąć się ze starych na- logów^o są ludzie potrzebni zarówno u steru ogól
nego jak i w kierownictwie spraw poszczególnych.
„Komiwojażer" może być tylko zjadaczem Chleba.
S u b s p c c ie a e łe r n ita lis .
Również o stosunkach dzisiejszych, ale z punktu widzenią religijnego pisze | acques Maritain. (Wiad.
Literackie 7 styczeń 34 r.).„ Zatargi i walki gospo-
■ darczo-polityczne nie powinny nam zasłaniać zagad
nienia centralnego, mianowicie zw iązku pomiędzy powołaniem jednostki ludzkiej w zakresie rozwoju społeczno-ziemskiego, a powołaniem jej ku życiu
wiekuistemu. . . .
Trzeba zawsze pamiętać o prymacie duchowo
ści w tern znaczeniu, że wartości duchowe rządzą wartościami innemi i powinno się im służyć przede- wszystkiem. Jest to prawda elementarna, a jednak trzeba ją zawsze przypominać. Katolicy posiadają tę prawdę, ale im znowu grozi niebezpieczeństwo utożsamiania swoich tradycyj i własnych zasług z dobrem religji. Umysłowość chrześcijańska po
winna w każdym momencie pojmować przemijający i zmienny świat w świetle wieczności.
]est to w pewnym sensie odwieczne zagadnie
nie „esencji" i „egzystencji". Zazwyczaj występuje nieuleczalny dualizm: wyznajemy prawdę wiekuistą, ale nie wcielamy jej w życie, albo w drugim w y
padku pogrążamy się w „egzystencję”, oddzielając ją od prawdziwej „esencji". W taki to sposób za
padamy w drzemkę i nie umiemy rozpoznać kiedy Najwyższa Prawda przechodzi koło nas.„
U ź r ó d e ł k r y z y s u .
W N-rze noworocznym z dn. 1 stycznia 1934 r.
„Kurjer W arszaw ski” ogłosił ankietę p. t. „U źródeł kryzysu. Przesilenie moralne, polityczne, gospo
darcze”, zagajoną przez Bolesława Koskowskiego, w której wypowiadali się: Aleksander Bruckner, Mi
chał Bobrzyfiski, Zygmunt Chrzanowski, Piotr Drze
wiecki, Roman Dmowski, Zofja Daszyńska-Golińska, Stanisław Estreicher, Stanisław Grabski, Adam Hey-
del, Oskar Halecki, Aleksander Mogilnicki, Feliks Mły
narski, Stanisław Milaszewski, Ks. ]an Rostworowski T. ]., Marja Rodziewiczówna, Roman Rybarski, W i
told Rubczyński, Józef Siemieński, Aleksander Św ię
tochowski, Ks. Arcy bp. Teodorowicz, Wojciech Trąm- pczyński, O. Jacek Woroniecki, Stanisław Wojciechow
ski, Zygmunt Wasilewski i Józef Zawadzki. Już cho
ćby z powyższego spisu nazwisk można w niosko
w ać o poziomie tej ankiety, która w całości jest nie
zwykle ciekawa.
Specjalnie jednak znamiennych jest parę gło
sów, które pozwolimy sobie zacytować, fl więc R o
dziewiczówna:
Poco pisać 100 wierszy o kryzysie, kiedy to się da streścić w kilkunastu stówach?
Kryzys powstał skutkiem trzech powodów: n iena
wiści ludzi do ludzi, czci dla pieniądza i pogaństwa.
fl trwać będzie, dopóki ludzie nie nawrócą do Dekalogu, nie form ą i literą — ale przeświadczeniem, że nic mądrzejszego nie wymyślą".
B. rektor Uniwersytetu Lubelskiego, O. Jacek Woroniecki m. in. tak pisze w swoim artykule:
Nie potrzeba bawić się w proroka, aby przewidy
wać na najbliższe lata m ożliwość silnych wstrząsów, przedewszystkiem w dziedzinie m iędzynarodowej: i m o
żna być pewnym, że tak czy inaczej odbiją się one na wszystkich dziedzinach naszego życia czy to prywatnego czy też społecznego.
O tó ż w przewidywaniu tych trudnych przejść na
leży tembardziej wprowadzać lad w panujące dziś s to sunki i wytwarzać pewną atmosferę odporności, która- by chroniła społeczeństwo od trujących gazów zniechę
cenia, depresji, defetyzmu.
Należy przedewszystkiem szerzyć to przekonanie, że przeżywamy jeden z licznych kryzysów, którem i dzie
je są usiane i z których ludzkość zawsze jakoś wycho
dziła, przyczem to, co było dzielniejszego i moralnie zdrowszego zawsze prędzej czy później, — m oże po ciężkjej nieraz próbie — wychodziło zwycięzko: odro
dzenie nasze po utracie niepodległości najlepszym jest tego dowodem.
Należy więc dziś przedewszystkiem utrzymać w społeczeństwie nastrój ducha, gotowości do ofiarne
go spełnienia obowiązku w jakiejkolwiek formie go od nas zażądają i, co najważniejsze, ufność w O patrz
ność Bożą.
Z niezwykłym temperamentem gromi współcze
snych Aleksander Świętochowski, pisząc:
Błąkająca się po wydeptanych, a dziś już bardzo błotnistych drogach, myśl oczyszczenia świata z brudów i wyciągnięcia go z nędzy coraz częściej spostrzega, że w jego nieszczęśliwym losie bierze bardzo ważny udział kłam iąca nieuczciwość. Miałażby ta lekceważona, ośm ie
szona, do rupieciarni przeżytków wrzucona moralność być najwierniejszym sprawdzianem wartości czynów ludzkich, n ieo m ylną i dobroczynną silą twórczą życia społecznego? Tak trudno w to uwierzyć znałogowanym i zainteresowanym fabrykantom i handlarzom z kłamstw utkanych, wzorzystych gobelinów odchrześcijanionej kul
tury chrześcijańskiej, fl jednakże niewątpliwie tak jest.
W walce z tak rzewnie opłakiwanym i tak zawzięcie przeKlinanym kryzysem nie pom ogą iigi, konferencje sztuczki budżetowe i giełdowe, zakazy, rozkazy, dekrety, gry dyplomatyczne; już to wszystko było użyte — d a remnie. Ludzie docierają do najgłębiej ukrytych przy
czyn powszechnej niedoli, ciągle natrafiają na jakieś winy: tu szajka bankierów obdziera lichwą jakieś p a ń stwo, tam państwo silne opanowywa słabe, tam trusty i koncerny wybierają ze społeczeństwa haracz z nad- m iernem i cenami, to znowu fabrykant krzywdzi robotni
ków, urzędnik nadużywa swej władzy, kupiec oszukuje, oficjalista kradnie, literat sprzedaje się i tak dalej ciąg
nie się z niezliczonych ogniw łańcuch nadużyć. Tak wielkie nawarstwowały się pokłady kłamstwa i tak silnie odzywa się potrzeba szczerości, że u nas w roku u bieg
łym za najciekawszą książkę uznano autobiografję ro
botnika, napisaną bez talentu, bez ważnych zdażeń, ale szczerze.