• Nie Znaleziono Wyników

Nurty : organ studentów KUL. R. 3, nr 18/19 (1934)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nurty : organ studentów KUL. R. 3, nr 18/19 (1934)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

Rok 1IL Nr. 18-19. Lublin, grudzień 1934

.C ? ~

Uniwersytet

/M (S I((//)lk

akad cm icki

aa ryczałtem.

ia: 40 gr.

A d r e s R e d a k c j i : Lublin — Uniwersytet P. K. 0. 143.042

1 r e s c : Idee i f a k t y

U s t r ó j

i wychowanie G e n j u s z Kretschmera A n a l f a b e c i P o e z j e

D z i k i

P a r y

v * •”

; ti:

Głosy o kulturze

7

R e c e n z j e

W i a d o m o ś ć i

akademi cki e

(2)

N U R T Y Str. 2

IDEE I FAKTY.

P a p in i o sobie.

łSH W ielki konveftyta włoski, a obecnie awangardowy pisarz katolicki G iovanni P ap in i w wywiadzie udzielo­

nym p. Levevre’owi pow iedział kilka uwag o swoim stosunku do N ietzche’go. (K urjer Warszawski z dnia 10.X-1934 r.) „N ie lubię Zaratustry — rzekł. — N aj­

bardziej mi się podoba Nietzsche w „Ludzkiem , zbyt ludzkiem ” . N i e t z c h e p o m a g a ł m i burzyć, gdy Bergson pom agał mi odbudow ywać. O b a j sprzyjali m ojem u powrotowi do katolicyzm u” . R ów nież wybit­

nie auto b io jjg raficzn y charakter nosi świeżo wydana w polskiem tłum aczeniu powieść Papiniego p. t.

„L u o m o fin ito ” (Skończony człowiek). Pisze tam m. i Papini: „Przyszedłem na świat z chorobą w łonie.

...G dy liczyłem już piętnaście, czy też szesnaście lat...

nagle zbuntowałem się... Przysięgłem sobie, że muszę się stać wielki przed śm iercią” .

891 A potem: ...„Przeczytałem Ew angelję bez wolte- rjańskiego zuchwalstwa młodych lat. Zacząłem znów odw iedzać kościoły, nie po to jedynie, aby zachwycać się architekturą, oglądać obrazy na ołtarzach i freski w kaplicach. Przeczytałem Ewangelję, aby w niej o d ­ naleźć Chrystusa. O dw iedzałem kościoły, aby w nich spotkać Boga, kult pociągał mnie nietylko pięknością obrzędów i muzyką mszy śpiewanych. Coś nieokreślo­

nego, jakaś potrzeba wiary, potrzeba powrotu do dzieciństwa, powrotu do tego chrześcijańskiego świa­

ta, z którego wyszedłem — nurtowała we mnie g łę­

boko, nie wyrażając się w konkretny sposób.

BM Czytałem Świętego Augustyna, rozmyślałem nad Pascalem, wdychałem woń „K w iateczków " Św iętego Franciszka. Dotarłem aż do „lntroduction a la Vie D evote” , aż do „Ć w iczeń duchow ych” , Czyż była to ciekawość psychologiczna, żądza w iedzy? Poniekąd tak! Prócz tego istniał jednak i ferment woli wiary, istniało pragnienie wzięcia udziału w tym ogromnym eksperymencie, który, od czasów Chrystusa do naszch dni, dał światu tyle duchowych i artystycznych arcy­

d z ie ł” .

W a ż n a ro ę zn ic a .

£& W przyszłym roku przypada czterechsetna rocz­

nica męczeńskiej śmierci błogosławionego Tomasza Morusa (1480-1535), ściętego z rozkazu odstępczego króla A n g lji, Henryka V III. Znakom ity kanclerz kró­

lewski żył w wieku odkryć geograficznych i renesansu, wieku tworzącego podstawy nowożytnego kapitalizm u i liberalizmu. Był autorem słynnej „ U to p ji” , w której głosił, że „tylko zniesienie zupełne własności prywat­

nej może napewnić sprawiedliwy i równy podział bo­

gactw i szczęście ludzkości. D o p ó k i w ł a s n o ś ć p r y w a t n a z o s t a n i e u t r z y m a n a , d o p ó t y d o t k l i w y i n i e u n i k n i o n y c i ę ż a r u b ó ­ s t w a ' n ę d z y p o z o s t a n i e u d z i a ł e m n a j ­ l i c z n i e j s z y c h i n a j p o ż y t e c z n i e j s z y c h k l a s s p o ł e c z e ń s t w a ” .

S ę d zio w ie św ia ta.

MB W „W iadom ościach literackich z dn. 7.X-34. towa­

rzysz H. S. Kamiński pisze o zjeździe pisarzy sowieckich, który się odbył we wrześciu b.r. w Leningradzie.

W śró d powodzi przemówień Maksym G orkij pow iedział co następuje:,, W ystępujemy w epoce powszechnego z d zi­

czenia, zezwierzęcenia i zwątpienia burżuazji — zwąt­

pienia zrodzonego przez poczucie jej bankructwa ideologicznego, w epoce krwawych prób powrotu poprzez faszyzm do fanatyzmu feudalnsgo średnio­

wiecza. W ystępujem y jako s ę d z i o w i e ś w i a t a s k a z a n e g o na z a g ł a d ę , i jako ludzie, utwier­

dzający rzeczywisty hum anizm , hum anizm rewolucyj­

nego proletarjatu” .

MH H um anizm rewolucyjnego proletarjatu to ciekawe pojęcie! Łączy się z niem w idm o krwawych obrazów sowieckiego eksperymentu: Czeka; Sełowiejki, prześla­

dow ania religijne, no i czerwony militaryzm ze swym im- perjalizmem wschodnim. Ze o tem nie pam ięta G o rkij, który siedział do niedawna na Capri i leczył nerwy, nie wytrzymujące rewolucji, na dobrodziejstwach burżu- azyjnej cywilizacji, nie należy się dziw ić. W idocznie różowe powietrze i słońce południa zbyt pogodne usposobiły starego marzyciela-rewolucjonistę.

U A le jego sowieccy towarzysze, sędziowie św iata—

zbyt wiele mają tupetu! — Prorocy świata idącego na zagładę, zapom nieli, że sami s ą z t e g o s t a r e g o ś w i a t a n a j i s t o t n i e j s z y m w y t w o r e m i" z a ­ r a z e m p r z e j a w e m j e g o u p a d k u m iał rację stary Marks w swych twierdzeniach, że linje rozwojo­

we współczesnej kultury zdążają nieuchronnie do ko­

munizm u. W jednem się tylko pomylił: kom unizm nie jest początkiem nowej epoki, ale końcem już przeżytej.

EBI To też wśród innych faszyzmów dyktatura rewo­

lucyjnego proletarjatu zajm uje równorzędne miejsce i jest razem z niemi najjaskrawszym dowodem walenia się starej rzeczywistości.

B ie rd ia je w o k o m u n iz m ie i c h ry s tja n iźm ie .

a a Znany szeroko w intelektualnym świecie chrześci­

jański prorok upadku współczesnej cywilizacji, autor

„Le nouvau Moyen-Age” ,napisał ostatnio nową książ­

kę poświęconą zagadnieniu kom unizm u (Nicolas Bier- diaeff. Christianism e et Realite sociale. Ed. „Je sers” . Paris 1934). Marksizm wyrósł na tle materjalizmu fi­

lozoficznego, stosunków gospodarczych X IX wieku, jako taki jest już dzisiaj przeżytkiem i anachronizmem.

A le kom unizm dzisiejszy na Marksie oparty to nowa religja, która jest buntem materji przeciw duchowi.

Jest to wyciągnięcie wniosków i ostatecznych kon- sekwencyj z przem ijającej już kultury t.zw. Zachodu.

Tej religji materji jedynie chrystjanizm może przeciwstawić swoją siłę. Jedynie chrystjanizm może stworzyć nową na prawdzie i sprawiedliwości opartą cywilizację, bo on tylko posiada siłę tworzenia no­

wych wartości. „ C h r z e ś c i j a n i n j e s t w i e c z ­ n y m r e w o l u c j o n i s t ą — m ó w i B i e r d i a j e w

— k t ó r e g o n i e m o ż e z a s p o k o i ć ż a d e n t r y b ż y c i a , p o n i e w a ż w i e c z n i e o n s z u k a k r ó l e s t w a B o ż e g o i d ą ż y d o r a d y k a l n e j z m i a n y c z ł o w i e k a , s p o ł e c z e ń s t w a i ś w i a t a ” . Zeby ujrzeć jednak wartość chrystjanizmu i wcielić ją w życie, trzeba go oddzielić od niedosko­

nałości jego wyznawców. Taką myśl przeprowadza Bierdiajew w artykule „G odność chrystjanizmu i nie- godność chrześcijan” . D roga Nr. 7/8 1934). Największą krzywdę religji miłości czynią jej właśni wyznawcy.

(3)

J a n S ł a w i ń s k i

W YCHOW ANIE i USTRÓJ.

—w W e wszystkich okresach przełomowych zachodzi fakt przeciwieństwa i nierozumienia się dwu pokoleń:

ustępującego i wchodzącego. Im ostrzejszy jt st kry­

zys kulturalny czy społeczno-gospodarczy, tern silniej zarysowują się rozbieżności i tem mniej m ożliw e jest pogodzenie dwu stron.

Zwróćmy uwagą na chwilę dzisiejszą. Faktem jest, że m łodzież myśli radykalnie, że idzie w swoich po­

stulatach niesłychanie daleko, że niezrozumiana — szarpie się wewnętrznie z twardemi sprzecznościami i tłucze łbem o chiński mur zacofania społecznego.

S ą chwile, że starszych to zastanowi, że przestraszy ich zgoła obcy im świat, że wtrząśnie nim i jakaś wizja może przez nich kiedyś śniona, lecz nawyk do spokojnego bezruchu, do używania tego, co się ma, do obawy, żeby nie postradać nagromadzonych dóbr czy możliwości, wkońcu rozczarowania i zawody, nie­

raz ciężka walka o byt sprowadza na ich wargi wyraz sceptycyzmu, zgorzkniałości, niechęci lub niedow ierza­

nia do rozpalonych młodych głów , cierpiących wiecz­

nie na gorączkę czynu i burzy.

■sa Ale ten stan psychiczny starszych nie może być usprawiedliwieniem ani ich grzęsawiska ideowego, ani inercji i ślepoty, ani sceptycyzmu. Nie usunie też koszmaru dnia dzisiejszego z jego m iljonam i bezro­

botnych nędzarzy, z jego kompleksami baraku i sute- ryny. Zagadnienie sięga głębin tragedji ustrojowej.

WM Tak zwany zatarg między młodym i i starymi jest w gruncie rzeczy tylko pozornie słuszny. Jego istota jest głębsza. M niej ona dotyczy ludzi, co stosunku do warunków społecznego bytu, i dlatego między starymi możemy znaleść młodych, a wśród młodych duży procent starców.

Przeżywając i rozumiejąc cel i powagę pracy, m u­

simy sobie postawić pytanie, czy ten ustrój, w którym żyjemy, chcemy uważać za własny i czy chcemy sie­

bie i innych dla niego wychowywać.

mms G d y idziem y w życie, to chcemy dla czegoś pra­

cować, walczyć, poświęcać się, nawet ginąć. Chcemy naszą krew serdeczną, nasze silne ręce, nasze bujne natury oddać, zaprząc do pracy przy realizowaniu po­

rządku społecznego, któryby nas natchnął, skuł mocar- nością przesłanek swoich idej, sprawiedliwością kon- sekwencyj we spółżyciu, realizow anym chrześcijań­

skiej zasady, że wszyscy synami jednego Boga jesteś­

my. Chcemy być porwani mocą, szałem, żywiołowo­

ścią ideału, który dla każdego będzie świętością i potęgą.

■8 W momencie zaś obecnego kryzysu zło panujące­

go ustroju ukazało się z całą jaskrawością. O jciec św.

P iu s X I w encyklice „Q uadragesim o anno” wypowia­

da tę straszną prawdę, że współczesne warunki utru­

dniają wielkiej masie ludzi zbawienie, że w fabryce uszlachetnia się martwą materję, a deprawuje się człowieka. W szczególności w dziedzinie podziału d óbr społecznych występują te wady jaskrawo, w o- kresie kryzysu o wiele jaskrawiej, niż w okresie zwy- kłym.

■ i W dzisiejszym ustroju kapitalistycznym posiadamy jednostki, których dochód miesięczny oblicza się na

krocie tysięcy, czy miljony, często na mniej globalne Sumy, lecz jakże luksusowe, gdy pomyślimy, że mamy tak wielkie masy bezrobotnych, cierpiących nędzę.

G d y sięgniemy zaś do przykładów, to zobaczymy, jak daleko jest do zrozumienia tych rzeczy. W eźm y prosto z brzegu, ilu mamy bezpłatnych praktykantów inteligen­

ckich w szkołach, sądach, urzędach, a ile żon zamożnych dostojników pracuje, zabierając im chleb? Policzm y też, wiele mamy emerytowanych godności, biorących po kilkaset zł. pensji emerytalnej, a równocześnie po­

lecanych i zajmujących funkcje w instytucjach spo­

łecznych, podwajających im sumki dochodu co mie­

siąc?.

SIS Pow ie ktoś, że tęgie głowy. Może i są, nie prze­

czę, lecz myślę, że dopóki mamy zgłodniałe rzesze inteligenckie, którym niema co dać w ręce do roboty, niema czem- zająć ich zrozpaczonej wyobraźni, im przedewszystkiem trzeba dać pracę. Przykro jest zresztą, aby w instytucjach, na które dzieci najbied­

niejsze składają drobne grosze, miały egzystować tłuste synekury dla dobrze widzianych.

E®- Mamy zresztą tyle kwiatów na łące starczego ustroju. Mamy ustawy, które tym, co mają dużo, pod ­ wajają pensję, tym zaś co mieli mało, odjęły od tego.

Nie możemy zrozumieć, że ci, od których zależało uchwalenie tego, nie obniżyli sobie najpierw i naj­

więcej.

KB Chcemy wychowywać się na działaczy, na przy­

w ódców warstw, na sztandary społeczeństwa, lecz czyż możemy iść w swoich misjach społecznych do śmierdzących, zatęchłych, nieskanalizowanych baraków i suteryn ze słowem od ustroju, który toleruje zbytek, wystawne bale, luksusy, pensyjki, subsydja, lokajskie usługi, protekcje, plecy, potężne plecy, szerokie plecy, tłuste plecy, — czyż możemy iść i będziemy śmieli spojrzeć tym ludziom o sponiewieranem w nędzy człowieczeństwie w oczy? Fernandez we Francji nie- śmiał, i dlatego przystąpił do kom unizmu. Tragiczność sytuacji jest tak realna, że Pius XI już w encyklice

„Q uadragesim o anno“ przestrzegał, że jeśli nie zmieni się tych warunków, to masy przejdą do kom unizm u.

B I W im ię tego ustroju, w którym tak jaskrawo wy­

stąpiły braki i niesprawiedliwość, nie możemy iść do mas, aby je wychowywać.

K3 Grzechem jest jednak siedzieć z założonem i ręko­

ma. O dpow iedzialnością osobistą i społeczną jest warstwy wyzyskiwane i biedne wyzwalać i prowadzić.

Toteż możemy pójść do nich, jako ludzie do ludzi, jako chrześcijanie do chrześcijan, aby podtrzymać w nich i spotęgować godność ludzką, aby ich duszom przynieść ukojenie, aby wspólnie tworzyć nowe war­

tości społeczne i budow ać nowy ustrój.

BB Fernandez z jednej tragedji przerzucił się do dru­

giej. My, walcząc z. tem, co złe, nie broniąc tego, co się przeżyło i zwyrodniało, śmiało i wytrwale musimy realizować ustrój oparty na chrześcijańskiej sprawie­

dliwości społecznej.

mm Martwych niech grzebią martwi, zwyrodniałych niech bronią zwyrodniali.

(4)

N U R T Y Str. 4

L u c j a n J e ż o w s k i

LUDZIE GENJALNI KRETSCHMERA. >

Bi Biologiczne stanowisko, jakie zajm uje Kretsch­

mer w swem ujęciu zagadnienia genjusza, jest oczy­

wiście celowem ograniczeniem się, zrozumiałem u psychologa i psychjatry, ale jest również pewnym św iatopoglądem .

ASI Biologizm chce bowiem rozpatrywać całą wielkość i małość człowieka jedynie jako wynik czynników fizjologiczno-somatycznych. N iem niej jednak takie jednostronne stanowisko, właśnie przez swą skrajność ujęcia, przynosi cały szereg bardzo ciekawych obser- wacyj, z któremi warto się zapoznać.

BU Z biologicznego punktu w idzenia genjusz jest specjalnie wyrafinowanym tworem rodzaju ludzkiego.

Jako taki typ specjalny, odznacza się kruchością ko n ­ strukcji psychofizycznej i skłonnością do rozpadu- Dlatego to rodziny ludzi genjalnych, jak i oni sam i’

są najczęściej upośledzeni pod względem zdrow ia fi zycznego, a potomstwo ich karleje.

KER Ta kruchość konstrukcji przejawia się rów nież w psychice genjusza, w postaci skłonności do stanów nie­

normalnych, psychopatycznych, — stąd takie bliskie pokrewieństwo między genjuszem a szaleństwem. P o d ­ stawowy bowiem czynnik psychiki genjusza, tak zwa"

ny u Kretschmera „D aim o n io n “ , to znaczy pewien we­

wnętrzny pęd do wielkości i działania, ma wiele p o w i­

nowactwa z chorobami psychicznemi. Ta częsta do­

mieszka nienormalności jest potrzebna jako ferment w działalności psychicznej. U genjuszów „pew ien psy­

chopatyczny element w budowany jest w ich osobo­

wość akurat tak, jak wahadło w dobrze chodzący ze­

g a r” [S. 32], to znaczy staje się jakby motorem 1 bodźcem wewnętrznym twórczości.

E S N ic dziwnego, że dochodzi często do zwycięstwa element psychopatyczny i genjusz kończy obłąkaniem , co łatwo obserwować u w ielu wielkich. R ów nież z punktu widzenia społecznego genjusz, jako zjawisko ponadprzeciętne i jako wybuch pewnej twórczości, przeciwstawia się temu, co istnieje, t. j. wszelkiej przeciętności i „norm alności”, przypom inając tak zwa­

ne w biologji zjawisko „wrogości zarodziow ej” . KI! Ciekawy jest wpływ właściwości somatycznych na

uzdolnienie genjalne. Ze w zględu na budow ę ciała dzieli Kretschmer ludzi na: 1] pykników — o okrągła- wej, przysadzistej budow ie ciała, z miękkiemi szerc- kiemi i proporcjonalnem i rysami twarzy, ze skłon­

nością do obfitego zarostu i szybkiego łysienia; 2]

leptosom ików — o budow ie ciała smukłej, o ostrych, chudych rysach twarzy, niekiedy dziecinnie niedoro­

zwiniętych. 3] atletyków t.j. typy kościsto-muskuiarne i 4] dysplastyków o nierównomiernej budow ie ciała.

Te odm iany w budow ie ciała są podstawą wytwa­

rzania się temperamentów ludzkich. Kretschmer od"

różnią dwie podstawowe grupy temperamentów: cyklo- tymiczne [skłonność do towarzyskości, żywość, realizm, praktyczność, wesołość, szybka zmiana nastrojów]

i schizotymiczne [skłonność do samotności, odosob­

nienia, ponurej poważności, idealizm u i marzycielstwa.]

S88 N ajwięcej materjału na genjuszów dostarczają pyk- nicy i leptosomicy. O tó ż wśród pykników przewa­

żają temperamenty cyklotymiczne [95 proc.], gdy tym ­ czasem wśród leptosom ików — schizotymiczne [70

procent] — tak, że można m ówić o pyknikach, iż są cyklotymikami, a o leptosomikach, że są schizotymi- kami. W ten sposób rozpatrując budow ę ciała czło­

wieka, możemy poniekąd określić — jego ustrojowe skłonności do pewnych uzdolnień i określonego cha­

rakteru. Gdybyśm y teraz zestawili właściwości som a­

tyczne ludzi genjalnych z ich twórczością, zauw ażyli­

byśmy dość ciekawe związki. (Takie zestawienia robi właśnie Kretschmer przy pomocy zbioru portretów, zresztą niebardzo kom pletnie i ciekawie dobra­

nego). W śród poetów i pisarzy cyklotymicy (o budow ie pyknicznej) są realistami, jak np. Balzac, Zola, Reymont, Renan, lub humorystami (typy M archoł­

tów — „grubych i sprośnych” ), np. M ikołaj R ej a choćby... Makuszyński. C i sami pyknicy w śród filozo­

fów, uczonych i badaczy zdradzają skłonność do po- glądowości, em pirji, rea izmu a często mater- jalizmu. Pyknikam i byli twórcy nowożytnego materja- lizmu: Buchner, V ogt, Moleschot, pyknikiem był rów­

nież Karol Marks. W śród grupy badaczy i naukow­

ców przeważają właśnie pyknicy ze w zględu na ich skłonności do realizmu (Pasteur, K och.) Jako wodzo­

wie i władcy pyknicy odznaczają się realizmem, prak- tycznością, zdolnościam i organizacyjnemi (np. N ap o­

leon, Fryderyk 11, W ashington), lub też są to zwykle lubiące piwo i wojaczkę „szorstkie rębajły”. Schizo- tymicy natomiast wśród poetów i pisarzy stanowią poetyków, romantyków i mistrzów formy, jak np. Schil­

ler, Słowacki, Dante, W yspiański. Jako naukowcy są raczej filozofam i, który to rodzaj twórczości naj­

częściej się u nich spotyka. S ą to zam iłowani meta­

fizycy, ściśli logicy, idealiści Spinoza, Kant, Deścar- tes, Locke, Leibniz i szereg innych są właśnie tego dow odem .

M Jako wodzowie i władcy schizotymicy są to de­

spoci i fanatycy (Robespierre), czasem natury chłodne i wyrachowane (Richelieu), lub też czyści idealiści

■■ * Ernest Kretschmer „Ludzie genjalni . Przełożył Paweł H al.

ka-Las’:owski. „Dzwon" Warszawa 1934 s. 251.

(5)

(Kościuszko). Ten prosty jednak sposób określenia ludzi i ich charakterów w praktyce napotyka na pew­

ne trudności. Po pierwsze wśród pykników jest około 5 proc. — nie cyklotymików, a około 30 proc. — nie schizotymików wśród typów leptosomicz- nych. Powtóre nie każdy człowiek jest czystym okre­

ślonym typem, jedn\ m z 4 kretschmerowskich. Po trzecie, i to może najistotniejsze, człowiek jako istota świadom a sam tworzy swój charakter, a pewne ten­

dencje psychofizyczne, czy też socjologiczne (o któ­

rych też należy pamiętać), mają jedynie wpływ na wytwarzanie się charakteru. N iem niej jednak wpływ ten jest dość ważny i dlatego charakterologja kretschme- rowska może mieć dwie zasługi teorjo-poznawcze.

Tem bardziej, że wiąże się ona u niego z zagadnie­

niem rasy i je j roli w dziejach kultury. W śród czte­

rech wyróżnionych ras europejskich: nordyckiej, alpej­

skiej, śródziem nom orskiej i dynarskiej, — nordycka posiada budow ę najbardziej zbliżoną do typu lepto- somicznego, a więc wykazywaćby winna uzdolnienia i charaktery schizotymiczne, alpejska zaś zbliżona jest budow ą do typów pyknicznych, a więc wiąże się z tem peram entam i cyklotymicznemi. Tym dwu typom tem peram entów odpow iadają różne koncepcje i ideały kulturalne i r a tem polega rola rasy w tworzeniu kul­

tury.

HS: Tak gotyk i ascetyka średniowieczna była dziełem raczej nordycznych G erm anów o schizolymicznem na­

stawieniu, a kultura renesansu tworem pyknicznych przedstawicieli rasy alpejskiej. Tak znowu protestan­

tyzm był przejawem temperamentu zimnych i logicz­

nych nordyków,co nawet przejawia się na mapie roz­

siedlenia protestantyzmu w Europie, wyznawanego przez ludy germańskie i anglosaskie.

t$3 Rasa hoduje w swem łonie jednostki genjalne które są wyrazem jej nastroju i pragnień. Zasadniczą rolę w hodow li genjuszów, a więc w rozwoju kultury, stanowi krzyżowanie się ras, czyli proces tak zwany bastardyzacji. To też okolice, w których stykają się dwie rasy, są miejscami odradzania się kultury. Taką rolę odgrywały okolice otaczające A lpy, gdzie ciągnę­

ła się lin ja, dzieląca nordyków od typu alpejskiego.

Perjodyczne odradzanie się kultury polega na ciągłem odśw ieżaniu krwi autochtomów przez najeźdźców.

Hi! Tak wygląda biologizm Kretschmera i biologiczne pojęcie genjalności oraz związane z tem pojęcie kul­

tury. A le w idzi on tylko jedną stronę rzeczywistości.

Już bow iem lord Bacon z W erulam u (pyknik!) w idział ąuatuor idola: tribus, specus, fori, theatri, k tó ­ re ludzkości zasłaniają prawdę, a od których wyzwo­

lić się tak trudno. Człow iek jestjako gatunek— człowie­

kiem i nad swe człowieczeństwo wznieść mu się trud- dno (antropom orfizacja rzeczywistości— idolum tribus).

K ażdy człowiek jest sobą, a więc pyknikiem, leptoso- mikiem , czy w edług dawniejszych powiedzeń melan-

cholikiem , sangwinikiem i t. d. — idolum specus.

Człow iek jest wreszcie kwiatkiem, rośliną czy chwa­

stem na glebie życia społecznego, czyli innemi słowy wyrasta ze środowiska socjalnego: jest, jako czyn­

nik bierny, dzieckiem swego narodu i rasy, swej e p o ­ ki kulturalnej, nawet pewnej warstwy społecznej (ido­

lum fori), a jako czynnik działający twórczo jest za­

wsze aktorem przed theatrum współczesności czy po­

tomności. Sm utną jest ta niewola babilońska ducha ludzkiego i wieczne szamotania tych, co się chcą wyrwać z jej objęć. Może dlatego ludzie genjalni tak są zawsze światobierczo nastrojeni.

J a n S ł a w i ń s k i

ANALFABECI.

0 3 Cicho było na horyzoncie oświaty. R ob io no eks­

perymenty, zm ieniano ustroje szkolne, wzbudzano i tłu ­ miono nastroje. W szystko było dobrze, czasem — na uroczystościach bardzo dobrze. W praw dzie w i d z ia ­ no, że nauczycielstwo traktowane jest coraz bardziej po macoszemu, że już w zeszłym roku 563 tys. dzieci w wieku szkolnym (na 5.038.000), mimo przymusu na­

uczania, nie mogło być przyjętych do szkoły, że w r.b.

cyfra ta wzrośnie do 80Ó tys.. W praw dzie kręcono nosami, że w budżecie na oświatę przeznacza się o- gromnie mizerną sumę (w r. 1929 30 458 m iIj., w r.

1934 35 już tylko 311,5 m ilj.) W szystko byłoby ci­

cho. Rozbrojenie oświatowe przeszłoby gładko, gdy­

by nie wypłynęta sprawa analfabetów.

KS Przypomniano sobie dziwny fakt. W roku 1921 spis ludności wykazał 955.972 analfabetów w mieście i 5,585.221 na wsiach, łącznie 6.541.193. Był spis na­

stępnie w 1931 r., ale dotąd danych co do analfabety­

zmu nie ogłoszono. M oże dlatego, żeby nie psuć lu ­ dziom nastroju. W reszcie Macierz Szkolna zdobyła się na odwagę i, opierając się na powadze, jaką cie­

szy się w społeczeństwie, palnęła jasną prawdę w oczy wszystkim, którzy za to winę ponoszą. O to niemniej niewięcej, tylko staczamy się coraz bardziej w ramiona ciemnoty. Dyrektor Macierzy Stemler, na­

pisał w broszurce p.t. „Problem likw idacji analfabe­

tyzmu książkowego" wstrząsające refleksje: biorąc w rachubę przybytek nieuczącej się dziatwy, nie objętej przez szkołę, a nadto bujnie w Polsce pleniący się chwast analfabetyzmu powrotnego, o czem z przera­

żeniem m ów ią członkowie komisyj poborowych, wno­

sić można, że wyglądamy dziś jeszcze gorzej, niż przed 15 laty“ .

ISH Nie chcąc się omylić, oblicza się liczbę analfabe­

tów na 10 m iljonów . Ładna cyfra, i to w czasach pokolenia, które wydaje w edycji sejmowej dzieła wie­

szcza, marzącego o triumfie pod strzechą. 1 na cóż to zmarnowało się dotąd tyle energji społecznej, gdy idzie ciemnota, a za nią barbarzyństwo. Musimy rzu­

cić tę haniebną prawdę przed sumienia tych, którzy ponoszą odpow iedzialność, musimy szarpnąć świado­

mością moralną. G rozi bowiem wielka klęska naro*

dowi w rodzinie, cywilizacji. Konstytucja winna zostać

„zoświecona“ . M łodzi jednak muszą o to walczyć.

W zywam y wszystkich na front do walki o prawa o- światy, a przedewszystkiem do walki z analfabetyzmem.

Nie powinno być organizacji studenckiej, któraby p o­

została bezczynna w tym wielkim wysiłku.

(6)

N U R T Y Str. 6

T A D E U S Z JASZOW SK 1

Z A D U S Z K I .

N a groby B ó g p osy pał zm ierzchem 1 m ię k k ą ciszą zw ilgłych krep.

Ś cieżk am i liście b rzóz rozpierzchłe S n u ją szelestem m o d litw szept.

M igotem świec m o d lić się trzeba.

M o d litw ą d rżącą tak jak dym . D uszę n a k a rm ić bólu chlebem 1 słow a szeptać poprzez łzy.

Szeptem , opad ły ch liści szeptem, M o d lić się trzeba za um arłych, B o jako liście spadłe jest ten, K to p ad ł boleści tchnieniem starty.

J E R Z Y S Z C Z E P O W S K I

S Z E L E S T L I Ś C I .

Jest złocisto, przezroczyście, W szron się stroją traw y kiście.

C ich o nucą piosnkę swoją Szeleszczące suche liście.

C yt!

Ju ż uśm iech słońca zbladł, Zam ie ra cały św iat,

D aleko w iosny świt.

C yt!

N a całą ziem ię p ad ł M ak szronu z B ożych sit.

B abiego lata len S p o w ija św iat na sen, N a dług-i zim y sen.

P rzy m ro zk u struty czad N a płatkach k w ia tó w siadł N ocą się roi sad

O d strasznych w id m i zw id.

C yt! Cyt!

Ś w ie żo jest, lecz uroczyście, O g r ó d iskrzy się srebrzyście S ine astry w słońcu stoją.

Szem rzą cicho spadłe liście.

K rzy szto f L ip c z y ń s k i

D Z I K 1 “

(z a p r z e c z y t a n ie n a g r o d a )

Feljetonik ten ma swój epilog. W czoraj, a rzecz była już napisana i kosztowała mię dwie godziny zdro­

wia i osiem papierosów, jedna bardzo m iła koleżanka m ówi mi, entre mots, że w „N urtach” czytuje tylko wiersze, bo są krótkie, proza jest za d ług a i nudna.—

Tableau! Zachw iałem się, zbladłem , poprostu przeją łem się (zresztą, przyznaję ze skruchą, że piękne panie miały zawsze na mnie duży wpływ). Noc była natu­

ralnie bez&enna, podczas której przyszedł mi pomysł (zawsze w nocy przychodzą mi dobre pomysły, a w dzień ro b ię kapitalne głupstwa)* uspokoiłem się i o d ­ dałem feljeton redaktorowi.

MB Przechodzę ad rem: otóż jest na K. U. L. grupa, nawet duża grupa pp. akadem ików, którzy przychodzą na uniwersytet z wizytą i zawsze z pierwszą wizytą, bo

baw ią krótko i rozmawiają o rzeczach bardzo co­

dziennych i bardzo wytartych. Z uniwersytetem są związani legitymacją, śnieżno-białą czapeczką i niczem więcej. Chrzcim y id i z wody mieniem „ d zik ich ” i do nich kieruję me troskliwe, ojcowskie słowa napom ­ nienia.

ISA Jest stare przysłowie francuskie: pour vivre heu- reux, vivons caches — panowie dzicy, hołdują tym słowom: w cichości i samotności chcą wykuwać czy ulepiać swe szczęście. To jest duża pomyłka, bo przy­

słowie to odnosi się li tylko i wyłącznie do małego i miłego (bezwzględnie miłego, choć zakończenia są róż­

ne) epizodu życia, zwanego popularnie miłością. A le to jest epizod, fragment, a reszta przedstawia się od­

wrotnie, tu trzeba strawestować przysłowie: pour vivre heureux, vivons ensemble -- razem i wspólnie.

K8 Nasza piękna Polska już dawno przestała być puszczą, żubry się dziś liczy na palcach, a że nie dłu­

go znów wrócimy do skór i jaskiń, to już całkiem z innej przyczyny: nie będzie pieniędzy na ubranie i murowany pokoik, ale dzikich ludzi już chyba nie

«

(7)

Z O F JA G R A S S Ó W N A H E LE N A P L A J T A

N A S T R Ó J .

P rzy ch od zi ż dniem słotnym , ta k im , jak dzisiaj,

g d y sm utek lepki i bło tn y szarug ą nad ziem ią wisi — kro p la m i,

dz w o n n e m i łzam i o szyby brząka

---- - — rom anty czny w łó c z y k ij--- b y w tak t deszczowej m uzyki

p o cich u w myśli w siąkać.

P rzychodzi... nie wiem poco — be zw ład ny — kaleki —

— i czucia są jakieś— niczyje—

— dalekie —

W N Ę T R Z E .

Na p o litu ro w a n y m stole koloru m alaga Sre b rna patera do w ina

R ze źb io n a w grona w in ogro n , a na niej kurzu patyna.

— Stare srebro sczerniało od lat.

Roccocow e w y g ięcia m a blat.

C isza d zw o n i w zegarze bezdźw ięcznie N a sczern'ałym V an D /c k u drga zm rok Po dy w an ie b lask pełza miesięczny Ja k błękitny, z chińskich bajek — sm ok Zw iędły róże w rżnięty m w azonie, I op ad ł ich p ła tk ó w aksam it.

Zgasłe świece b ie lą się łzam i.

Sni Rafael o swojej M adonnie.

będzie. W ięc skąd w lożach, w wytwornych miejscach na wielkim stadjonie nauki i kultury, bo w uniwersy­

tecie są dzicy. A jak inaczej ich nazwać? M łodzi lu­

dzie, kwiat przyszłości, nadzieja! Kryją się w dżungli beznadziejnej codzienności, uciekają przed wszystkiem co może w zbudzić ten cudowny i konieczny atrybut kulturalnego człowieka: zainteresowanie. Przecież każ­

dy, każdy z nas ma jakąś zdolność, jakieś coś indy­

widualnego, swojego, a tak drogocennego; a jeśli nic niema, to niech da troszkę dobrych chęci, odrobinę pracy, dla wspólnej, zawsze wielkiej sprawy, bo ina­

czej zmarnieje, zszarzeje wewnętrznie i nie będzie żył, będzie wegetował.

KOI Koledzy kochani, przechodzicie codzień przez ko­

rytarz pierwszego piętra, przecież tam aż krzyczą tę­

czą rozmaitości i rozmachem skali tablice, tabliczki, ogłoszenia- Zaczynajmy od lewej, taki malutki prze­

gląd: Koło: Rom anistów , Ekonomistów, Polonistów, Pra­

wników, Historyków, Filozoficzne, Czerwonego Krzy­

ża, Misyjne, — A. Z. S. — Nurty —- C h ór — Zw ią­

zek* Morski — Stow. Charytatywne — nakoniec pięć

korporacyj. To jest bardzo dużo, każdy, bez wyjątku każdy coś tu znajdzie ciekawego, pouczającego, miłe­

g o . — D ziki przechodzi spokojnie przed szpalerem o głoszeń i zatrzymuje się koło okna, gdzie „w isi”

d a n c in g w S. U. P.ie — To nie ironja, to fakty.—

ISta Mnie jest dziko o tem pisać. — Niemcy mówią:

alles verstehen heisst alies verzeihen — ale przecież tego zrozum ieć nie m ożna. Panowie koledzy, którzy dotychczas zatrzym ujecie się tylko koło ogłoszeń na oknie, ta nagroda za przeczytanie, to jest oczywiście ten pomysł nocny i oczywiście blaga, wybaczcie mi, albo może lepiej nie wybaczajc ie. Przeczytaliście do końca, zostanie wam z tego choć złość na autora, i to dobrze, chodzi o jakąkolw iek reakcję. Ruszy się coć.

M oże też i przyjdzie ta oczekiwana decyzja i zrzuci­

cie dziką skórę i maczugę i zapiszecie się do ludzi kulturalnych — składka m inim alna.

M F . S, Miłe dzikie koleżanki, wybaczcie, że nie zwracam się do was w tym feljetoniku, ale to tylko przez nabytą skromność; nigdy nie um iałem i nie p ró ­ bowałem przem ówić kobiecie do rozsądku.

*

(8)

n u r t y Str. 8 T e j o t

P A R Y .

ftgfg Poniew aż Pan Bóg, stwarzając ludzi, stwarzał ich param i, więc odtąd na pam iątkę tego nieszczęścia ' za karę za nasze grzechy wszystko, co robimy, robimy parami. W szkole chodzi się parami, egzamin zdaje się parami albo ich wielokrotnością,

m N a uniwerku chodzi się zazwyczaj również parami.

Idą takie pary zawsze w stronę kościoła G arnizono­

wego, aby dalej od ludzi; tylko takich ludzi, co ucie­

kają parami od ludzi jest bardzo wiele, i dlatego praw dziwego odludzia trudno znaleźć. Idą takie pary trochę (o niedużo!,) przytulone do siebie. O n na kai- dem zejściu z chodnika ujmuje Ją pod rękę, ona d z ię ­ kuje mu ujm ującym uśmiechem z lekkiem skłonieniem głowy w jego stronę, co znaczy:„Tobie, właśnie T obie!” . [fiS Takie pary z A lej Racław ickich, są to przeważnie pary pierwszego roku. O ne i O n i zm ieniają się często, bo jeszcze ich nie mogły „na trwałe połączyć ani wspólne, wielkie „id e e ” , ani jeszcze większe „zam ia­

ry” , ot w głowach jeszcze fiu, fiu.

HES O p rócz tych, ie tak powiem jedno sezonowych, ist­

nieją pary, które przetrwały już z sobą parę sezonów>

no powiedzm y chodzą tak ze sobą rok, dwa, najwy­

żej trzy; (potem następuje kres, czyli ślub i widzi się już je zazwyczaj osobno). Takie pary są to juz pary

„dob rane ” , już dopasowane do siebie, odrazu widać, że to tak trwalsza para. Idą pow ażni, zawsze m ilczą­

cy, (ano bo rzeczywiście po kiiku latach takiego cho­

dzenia, niewiele już można sobie powiedzieć). Takie pary razem nietylko na spacerze, widzi się je w kinie i w teatrze, na zabawie, w głębokich framugach okien uniwersyteckich i w zaciszach bibljotek semi- narjalnych.

®*» D obierają się przeważnie z takich samych organiza- cyj, więc: „odrodzynek z odrodzynką”(w tej organizacji uzgadniany jest również zazwyczaj kolor włosów, choć zdarzają się wyjątki np. on łysy, a ona utleniona).

„K obieta wszechpolska” (n :e wiem, czy to tak się na­

zywa) chodzi z „m łodzieńcem w szechpolskim ”. Legjo- nistka z Iegjonistą, (przepraszam były legjonista z byłą legjonistką'. To znaczy oni „są” i „ b ę d ą ” , tylko to się tak mówi „były” . Pary w rodzaju O n a Z .P .M .D . a O n korporant zdarzają się rzadko i nie należy tu wy­

ciągać daleko idących wniosków. Bardziej niebezpiecz­

ne są pary: O n korporant, O n a odrodzynka, zwłaszcza jeśli korporacja jest cnotliwa, jak np. A st.ea. No bo K orabja z O drodzeniem , to są już bolączki czysto we­

wnętrzne i niejako zlokalizowane. Istnieją jeszcze pary, że się tak wyrażę, niejako „b e zp łcio w e ” , to znaczy takie, w których płeć nie odgrywa żadnej roli np.

student polonistyki i studentka filologji klasycznej.

K R Z Y S Z T O F LIPCZYŃSK1

P O D Z IW IA M I P O C H W A L A M ...

P o d ziw iam i pochwalam

*woje bekhendy i serwy twe opalone nogi i jak sznurki nerwy—

P o d o b a mi się i podnieca

jeden pasek od t. zw. kosjumu na plecach—

Zachwyca mię i przeraża

pełna setka, na ostrych wirażach — 0 kobieto, dziewczyno, dziewico! — X X wieku smukła anielico...

A nęka mię i zasmuca M oja przytem rola kibica.

G nębi mię i oniemia 100°/o twego uświadom ienia.

1 czasami brak mi sił szlochać, żeś wiosłując zapom niała kochać.

I nie prędzej się uspokoję,

i nie prędzej napiszę wiersz inny,

aż przejdziesz na konserwatyzm w miłości i uśm iechać się będziesz dziecinniej.

1 aż kiedy cię pocałuję, to się zaczerwienisz po oczy, i nie b ęd zie sz w iedziała, co powiedzieć, a serduszko

[mało nie wyskoczy.

I dopiero kiedy wszystko będzie Jedyne i Pierwsze, Zakocham się i będę pisał błękitne i sentymentalne

[wiersze—

O n a obładow ana książkam i, on idący krokiem przy­

śpieszonym z wiecznie opadającem i pończocham i.

Kres ich jest tuż za kościołem. A ni pod kościołem ani w kościele, tylko właśnie za kościołem. W biljo- tece K.U.L-u (Proszę pam iętać, że ta para jest tylko przykładem ). W jadalni w godzinach nieobiadowych siedzą również pary. Są to pary okularnicze, a zwą się szachiści. Są to pary tego rodzaju, co to ani pary z gęby, ale tylko przy szachach. Chcecie, to je obej­

rzyjcie. G odziny nieobiadow e — jadalnia K.U.L-u.

W ięcej par nie znam, za wszystkie żałuję szczerze...

ima Lecz może spytacie się z wielkim hałasem: „ K im ­ że ty jesteś, co o nas piszesz, jak ty chodzisz, do ja­

kiej pary należysz?". Ja . chodzę już drugi rok parami.

A le ciągle jestem pierwszoroczniakiem, chodzę tylko do żandarm erji i nikom u dalej chodzić nie radzę.

(9)

G Ł O S Y O K U L T U R Z E .

K ry z y s m a s zy n o w e j c y w iliz a c ji.

I H Może nie bardzo pam iętam y, że żyjemy w czasach jubileuszu... maszyny i związanej z nią koncepcji życia społecznego. Początek X IX wieku, to okres zdobywa­

n ia świata przez maszynę, to początek epoki, która tak głębokie ślady pozostawiła po sobie w życiu spo- łecznem przez wytworzenie t.zw. kwestji socjalnej. W życiu gospodarczem , to rozwój wielkiego przemysłu, liberalizm u, w życiu zaś duchowem mechanizacji i au­

tom atyzacji, podłoża rozwoju materjalizmu i pozytywiz­

m u. Można powiedzieć, że maszyna stworzyła własną industrjalistyczną cywilizację.

B i O d tego okresu dzieli nas zaledwie 100— 150 lat.

W 1784 r. (150-lecie) W att zastosowuje praktycz­

nie swoją maszynę parową, w 1814 (130-lecie) Ste­

phenson konstruuje pierwszą lokomotywę, w 1830 r.

pierwszą kolej żelazną LiverpoI-Manchester), w 1800 V o lta buduje pierwszą baterję elektryczną, w 1834 (100-lecie) umiera Jacquard (1852-1834) twórca maszy­

ny do wyrobu tkanin deseniowych, a 150 lat mija od wynalezienia maszyny tkarskiej przez Cartwrighta (1784) i szereg, szereg innych wynalazków.

HB Ten rozwój wiedzy technicznej, który miał posłu­

ży ć do ujarzmienia przyrody przez człowieka, przy­

czynił się również do ujarzmienia swego twórcy. D z i­

siaj dopiero człowiek zaczyna się wyzwalać z tej prze­

w agi, i jak ongiś robotnicy walczyli z maszyną o prawo do bytu, tak obecnie zaczyna się walka o te wartości duchowe, które maszyna zniszczyła. R ozw ój bow iem cywilizacji maszynowej stworzył dwa konflikty:

maszyny z człowiekiem pracy i maszyny z etyką i religją.

GHB Takiem zagadnieniem zajm ował się ostatnio kon­

gres Brytyjskiego Stowarzyszenia dla rozwoju wiedzy w skład którego w chodzą uczeni fizycy, matematycy i socjolodzy. O b rad om kongresu przew odniczył Sir James Jeans, znany matematyk i astronom, (niektóre jego dzieła wyszły w przekładzie polskim ). Jeans poruszył właśnie zagadnienie stosunku maszyny do człowieka i etyki. Przyczyny krysysu współczesnej cy­

w ilizacji upatruje on w rozdźwięku między p o s t ę ­ p e m wiedzy i techniki^ a życiem duchowem i moral-

■nem człowieka, w którem nastąpiło o b n i ż e n i e po- poziom u. Nie jest to winą nauki, która dała człowie­

kowi swe zdobycze, ale wyłącznie winą c/łowieka, który, zdobywszy panowanie i kontrolę nad przyrodą, zatracił panowanie i kontrolę nad sobą samym, zrywa­

jąc łączność z podstawami swej siły: religją i moral­

nością. Tylko powrót do tych źródeł siły może cywili­

zacji przywrócić zatraconą równowagę. Zdobycze nauki

i techniki stanowią dla ludzkości wielkie dobro, o ile są one właściwie użyte. Celem ich jest bow iem ulże­

nie doli człowieka pracy, a w ten sposób podniesie­

nie go na wyższy poziom życia duchow ego, religij­

nego i etycznego. Niema więc w istocie konfliktu między maszyną, a człowiekiem pracy, o ile maszyna nie staje się źródłem bogactw kapitalisty, lecz tem, do czego została przeznaczona, t. j. pom ocnicą robotnika.

Niem a też konfliktu między maszyną czy, szerzej m ó­

wiąc, rozwojem nauk ścisłych i techniki, a religją i m o­

ralnością, jeśli postęp moralny i duchowy idzie w parze z postępem wiedzy.

C losed z m u z y k ą .

ISd W śród rozmyślań na tem at przyszłości naszej k u l­

tury wyróżniają się swym naiwnym optym izmem wizje businessmanów i „techników ” — twórców przemy­

słowej cywilizacji. „P olon ia" z 12.X-34 dała właśnie sprawozdanie z jednego z pism niem ieckich, na podstawie głosu jednego z inżynierów niem ieckich, obraz, jak będzie w yglądał świat w roku 2000. Będzie wspaniale. Podstawą energji dla maszyn stanie się za­

miast brudnego węgla siła wodna, zam ieniona w energję elektryczną i transmitowana na najdalsze o d ­ ległości bez drutów i kabli. Stąd będą czerpały energję koleje, tramwaje, samochody, wielkie statki oceaniczne i fabryki. Wystarczy o dbiornik energji, aby każdą prawie czynność można było zastąpić pracą mechaniczną.

na

W szystkie też zmysły ludzkie uzyskają m ożność działania na odległość. D ziś już słyszymy i w idzi­

my przy pomocy radjofonji i telewizji, ale w 2003 ro­

ku również dotyk, smak i powonienie będą mo­

gły działać na odległość. Można Sobie w yobrazić wielkie skutki gospodarcze i nietylko gospodarcze z tego rodzaju wynalazków. G lo b ziemski straci d la człowieka rozmiary przestrzenne, a wykwintny burżuj, siedząc w swym gabinecie, będzie „osobiście" zała­

twiał interesy handlowe z całym światem.

HM Am erykanizacja kultury, szukająca ideału w roz­

woju techniki i przemysłu, a temsamem w ułatw ieniu życia, zbyt silnie jeszcze przyćmiewa u n y sły nawet dzisiaj, w dobie ogólnego załamywania się dotychczasowych poglądów . N ic dziw nego!

D la tych, co nie mają innych pragnień i ce­

lów, ideałem kultury stać się może nawet „closed z muzyką, samoczynny i samoczysty“ , jak pisze No- waczyński o dorobkiew iczow skiej kulturze A m eryki.

(A B C liter.-nauk. z dnia 16.X!-34).

Cytaty

Powiązane dokumenty

Tymczasem u pana Opolczeńskiego zaczęło się życie zmieniać, lego konto bankowe nie wzrosło w ostatnich latach zupełnie, a ciało jego męczył

Lecz dziś i państwo zaczyna się bronić przed naporem „natarczywych” i stara się jaknajdalej oddalić moment przyjęcia do pracy.. Ci pracy w urzędach

Są tu jednak warunki, sprzyjające pogłębieniu studjów przez tych, co nietylko konieczności egzaminowe opędzają, lecz pragną się za­.. ciągnąć do samodzielnej

sekwencje tesame zresztą, które czekają żeglarza, zaszywającego się w czasie burzy na morzu, w najzaciszniejszy kąt szalupy. C zy i trudno zauważyć, obserwując

baron z epoki feudalnej nie mógł sobie wyobrazić | równej odpowiedzialności wobec prawa razem ze swym smerdą i ratajem, tak dziś trudno wyobrazić ; sobie, by

stoszenia zwątpienie ogarniało umysły sh bsze. Ilu już uczniów gotowych cztka, by podjąć jaśniejącą pochodnię, co wypadła z ich rąk! Tak jest. My nie zdajemy

łoby lekkomyślnością, a nawet zbrodnią wobec żony, która w danym okresie nie jest fizycznie ani duchowo zdolna do macierzyństwa lub wobec warunków ekonomicznych,

czyków znajduje się obecnie rod wpływem komunistycznym, że ta liczba będzie się zwięk­?. szać i że niema takiej siły,