• Nie Znaleziono Wyników

Nurty : organ studentów KUL. R. 2, nr 4 (1933)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nurty : organ studentów KUL. R. 2, nr 4 (1933)"

Copied!
8
0
0

Pełen tekst

(1)

J .ij .P.Dr.prof

l u d w i k . . ' ’

ROK II.

Cena egz. 40 gr.

Lublin, dnia 10 stycznia 1933 roku. Nr. 4.

N / P T /

M I E S I Ę C Z N I K A K A D E M I C K I . L U B L I N . U N I W E R S Y T E T .

A d re s R e d a k c ji — L u b lin , U n iw e rsy te t II p. Godziny przyięć: wtorki i piątki od 18 — 19. P.K.O. 143.042.

O Z A S A D Y .

Młodzież uniwersytecka w Pol­

sce bierze bardzo żywy udział w życiu publicznem. Dowodem zainteresowali n,a skalą

jest 26 pism, które zawdzięczają swoje powstanie nie tylko ini­

cjatywie młodzieży, ale są re­

dagowane i wypełniane artyku­

łami, stanowiącemi wyraz jej myśli, jej ideałów i dążeń.

Niema dziedziny w naszej spółczesnej pracy obywatelskiej, gdzieby młodzież akademicka nie zabierała głosu i nie starała się roztrząsać niezmiernie aktu­

alnych zagadnień. Podkreślić tu musimy, jako cechą charaktery­

styczną, a jednocześnie, jako objaw wielce dodatni i sympa­

tyczny, to ujmowanie zagadnień społecznych z punktu widzenia

etyki i filozofji chrześcijańskiej.

Dzisiaj mówi się ciągle o kry­

zysie, ale ^byłoby błędem,, gdy­

byśmy ten krysys łączylijedynie z warunkami życia materjalnego.

Przyczyn tego, że tak powiem, rozstroju, należy szukać głąbiej, a mianowicie w życiu ducho- welh człowieka. Dlatego też co­

raz wiącej mówi sią o kryzysie ducha, co uważamy za bardzo wskazane, ponieważ ten zwrot w myśleniu trafia w samą istotą rzeczy. Kryzys ducha!

W jakiej objawia sią formie i jakie wprowadza skutki? Oto temat, który najsilniej nurtuje w myśli naszego akademika, pra­

gnącego wniknąć w dzisiejszą rzeczywistość. I należy stwier­

dzić z radością, że w tej dzie­

dzinie dochodzą młodzi autoro- wie do bardzo ciekawych spo­

strzeżeń. ^prowadzących prnqt*

u^ogą do zgłqbi*in'a przyczyn i ukazania ich w świetle wła- ści wem.

Analiza faktów i zjawisk spółczesnych nie może być w sposób właściwy dokonana, o ile sią nie bierze pod uwagą etyki katolickiej i sprawiedli­

wości, która z tej etyki wypływa i na niej sią opiera Słusznie ten punkt widzenia poddawany jest badaniu na łamach „Nurtów", zarówno jak i wielu, wie u innych pism młodzieiy akademickiej.

Winszując wam, Młodzi Przy­

jaciele, waszej pracy i pragnąc szczerze, abyście osiągnęli po­

żądane wyniki, chciałbym po­

wiązać wasze usiłowania 7. temi pięknem; wysiłkami, jakie wy- p " w ; Ł, . .'Jpi »~\uiVYri Mił-k. id i w swoich „Wykładąch*‘ V jj, str. 192), „Co u nas je&t pcatę powego ciągle, to nasz człowiek, nasz duch. Postąp zależy nie na czem innem, je 10 na rozwi­

janiu sią nas/ego jestestwa v\e- wnątrznego, na zbliżeniu sią ku Bogu. Jesteśmy w postąp e, kiedy czujemy sią być mocniej­

szym', bo to dowodzi, żeśmy bliź i Bogu, kieHy czujemy ?ią być lepszymi, a tern samem zbliżonymi do najwyższej d o ­ broci; jesteśmy w postąpię, kie­

dy nam jaśniej i szczęśliwiej, jako połączonym ściślej ze źró­

dłem światła i szcząścia”.

SKs. fj. ^Kruszyński.

*

* Z wielką radością wydajemy

ten czwarty numer „Nurtów”, na którego czele widnieją słowa Jego Magnificencji ks. Rektora, dr. Józefa Kruszyńskiego. Już sama obecność Jego wśród nas utwierdza nas w wierze w słuszność naszej pracy oraz do­

daje nam zapału do jak najinten­

sywniejszego kontynuowania jej i przezwyciężania tych, tak nie­

stety licznych, na naszej drodze, przeszkód i trudności. Szczegól­

nie jednak wdzięczni jesteśmy

Jego Magnificencji za tak bar­

dzo trafny wybór tematu, za wskazanie proste, a jednak naj­

słuszniejsze, drogi prawdziwego postępu.

To akcentowanie „kryzysu ducha”, tego powszechnego omal zaniedbania pracy nad rozwojem charakterów i spotęgowaniem życia moralnego, co jest jedną z najważniejszych przyczyn o- becnych powikłań ekonomicz­

nych, spotyka się przy każdej okazji rozważanie zjawisk współ­

czesnego iycia. Ostatnio by­

liśmy świadkami tego na gru- dniowem zebraniu dyskusyj- nem „Nurtów", na którem, zasta­

nawiając się nad zagadnieniem cywilizacji współczesnej, dysku­

towano obszernie sprawę mecha­

nizacji człowieka oraz zmaterja- lizowania kultury.

W wyniku rozważań nad dal- szemi punktami zebrania, na temat redagowania „Nurtów", Komitet Wydawniczy uznał za właściwe zmienienie podtytułu

naszego pisma na „Miesię z- nik Akademicki — Lublin Uni­

wersytet". Krok swój Komitet motywuje chęcią usunięcia'“nie­

porozumienia, jakie ma miejsce przy interpretacji słowa „or­

gan", zastrzegając się równo- cseśnie, że kierował się argu­

mentami rzeczowemi i pocho- dzącemi o i ludzi życzliwych

„Nurtom", w żadnym zaś razie nie głosami, których, ze wzglądu na ich niemożliwą do przyjącia formą, nie mógł brać pod uwagę

(2)

m ą

P o c h o d y gł odnych.

Kiedy i gdzie powstały „mar­

sze głodnych1*? Czy jest to zja­

wisko specyficzne ostatniej do­

by, związane z dzisiejszym prze­

łomem, dyskusją o kapitalizmie i kollekty wiżmie, o Fordzie, standardyzacji lub Dnieprostro- ju i Magnitogorsku?

Fizytficza się, wśród pierw­

szych, marsz amerykańskich in­

walidów wojennych na Biały Dom w Waszyngtonie, wskazu­

je się na pochód 25 tys. bezro­

botnych, prowadzonych karnie przez bożyszcze nędzy amery­

kańskiej, ks. Cnoxa. Dziś mar­

sze te organizują przedewszyst­

kiem komuniści, stąd przebieg ich nabiera specjalnego zabar­

wienia, czego przykładem choć­

by „pochód głodnych” na par­

lament w Londynie.

Genezą ich są oczywiście straj­

ki i zbiorowe petycje lokalne, lecz rozmiary obeci e nasuwają- myśl o łączności ścisłej z kry­

zysem gospodarczo ekonomicz­

nym. Powstawały one zawsze *v takich momentach w historji.

Gdy rzucimy okiem w głąb dzie­

jów, znajdziemy liczne analogje.

Przejdźmy do zamierzchłych czasów naszych przodków. Ok.

2500 lat pd Chr., wypasłszy do­

szczętnie stepowe trawy (,,kry- _zys żywnościowy”), ruszył dziel­

ny lud arjów, przedzierając się j--/ez żmudne przełęczą niebo-

•Jężnych pasm górskiclf Hindu- Vuv,:y i Pamiru, i opańował bo- Ijatą.w wodę i roślii.ncść, o ciepłym klimacie, dolinę Pięcio- rzecza hinduskiego. Oto jeden z olbrzymich w zaraniu historji

„pochodów głodowych". A i dzieje inaczej się odtąd poto­

czyły.

Za „Hungermarschen** można- by uważać i dwukrotną secesję upośledzonych pltbejuszów, w walce o chleb i prawo, z Rzymu.

Analogja jednak odwrotna, Wte­

dy groziły warstwy biedne opu­

szczeniem miasta, dziś magistra­

ty ucieszyłyby się z takiej per­

spektywy.

Jednym z „marszów głodo­

wych” w wielkim stylu była wędrówka narodów. Głodne i groźne hordv ciągnęły ze wscho­

du, burząc dorobek kultury za­

chodniej (Dziś „Untergang des Abendlandes”). Padła „Roma aeterna”. Nastąpiło załamanie się porządku starożytnego.

Ruchy wojenne upośledzonej ekonomicznie drobnej szlachty niemieckiej w czasach reformacji, bunty i wojny chłopskie, nie­

wolników ówczesnego ustroju, stały też w związku z kryzysem systemu feodalno-średniow iecz- nego.

Dzisiejsze „marsze głodowe”

są minjaturą wobec niektórych z przeszłości. Wiele jednak fa­

któw daje dużo do snucia. Pri­

mo: liczba przeszło 30 milj. bezro- rob. rejestr., a ok. 150 milj. fa­

ktycznych (łącznie z rodzinami);

w St. Zj. ok. 12 milj., w Niemczech ok. 6 milj. Są miasta, nawet i w Polsce, w kórych 3/4 ludności, to ludzie bez pracy. Zapomogi zaś wypłacane są tylko drobnej ich części. Wniknijmy w grozę sy­

tuacji. Wyobraźmy sobie, że masy, zdeterminowane głodem, przepojone hasłem walki klas, za alfę i omegę uważające Mai - xa i Lenina, wystąpią pewnego dnia solidarnie?

A na wschodzie ciekawe rze­

czy. Ekspozytura kominternu niesłychanie sprytnie i gorliwie pracuje nad zbolszewizowaniem Chin. Pismo amerykańskie „Az­

ja” (XI!, 1932) podaje: „jedno jest pewnem, że od 60 do 90 milj. chiń­

czyków znajduje się obecnie rod wpływem komunistycznym, że ta liczba będzie się zwięk­

szać i że niema takiej siły, k tó­

ra mogłaby nie dopuścić do ek­

sperymentu komunistycznego w innych jakichkolwiekbądź czę­

ściach C h in ”.

Stwierdziła to zresztą w swo­

im czasie komisja Littona, tłu­

macząc ogromne powodzenie ko­

munizmu chińskiego wysunię­

ciem programu agrarnego.

Przedstawmy sobie zwycię­

stwo czerwonych nad żółtym Nankin^m i ekspunsjt skośtr©- o^ich leninowców. Żółte nie­

bezpieczeństwo pod czerwoną gwiazdą.

A jak zachowaja się wtedy te 150 milj starego i nowego śv iata?

O tej drugiej strenie posłu­

chajmy z jej własnych ust. W ogłoszonych przez Irst. Gosp.

Społ. „Pamiętnikach bezrobot­

nych” (na 774 przeołożonych wydrukowano 57) pisze brukarz z Warszawy: „I zda się, że te olbrzymie masy głodnych ludzi czekają tylko na jakiegoś świa­

tłego p o d p a l a c z a (podkreśle­

nie moje), któryby cisnął na świat zgniłego ustroju płonącą żagiew buntu. Czas już najwyższy pod­

łożyć dynamit pod spróchniałą budowę świata kapitalistyczne­

go. My — stumiljonowa armja bezrobotnych — czekamy**.

Byłby to „marsz głodnych”, któryby, przy pożodze rewolucj', krwią drugich miljonów znaczył swe ślady.

A czy nie ległyby w prochu, czy nie zeszły do kalał*umb, te najwyższe waitcści człowieka, wiedząc kto opanował współczes­

ne warstwy głodnych?

Czas najwyższy zrobić rewi- zję dogłębną sumień jednostek i społeczeństw.

% CW.

nad kryzysem .

Redakcja zwraca się z prośbą o uiszczenie prenumeraty

P. K. 0. 143.042.

Do głosów na tematy ustrojo- wo-społeczne, umieszczonych do­

tąd na łamach „Nurtów”, przy­

bywa nowy. Artykuł ten, choć pisany nie przez studenta, po­

zwalamy sobie wydrukować ze względu na to, że jest on w du­

żym stopniu echem naszych ro­

zważań, oraz, że wnosi mnóstwo nowych myśli i to w ciekawem oświetleniu robotnika, którym jest p. Mieczysław Jasik. W załą­

czonym liście prosi czytelników:

„ażehy mi wybaczyli wszelkie u- sterki, niedokładności i błędy zawarte w mej pracy, a pocho­

dzące z m<jego niewykształce- nia w tym kierunku, gdyż jest to pierwszy mój artykuł napisa­

ny do czasopisma”. śRedcikcjct.

Gdy się przypatrzymy bliżej współczesnemu społeczeństwu, to zauważymy, że między garst­

ką przemysłowców a ogromną warstwą robotniczą, wre nieu­

stanna walka, i to, że w tej wal­

ce robotników popierają sfery wykształcone, inteligentne i Ko­

ściół, świadczy, że po ich stronie jest słuszność.

Walka ta nieprzejednana, któ­

rą obecnie szalejący kryzys go­

spodarczy niezmiernie spotęgo­

wał, poczęła się z chwilą nasta­

nia obecnego ustroju społeczno- gospodarczego, i dokąd obecny ustrój będzie trwał w niezmie­

nionej formie, walka ta będzie trwać nadal, przybierając coraz bardziej na sile, aż może się skończyć kataklizmem — rewo­

lu c ją . ’ 7 *

Jeśli chcemy temu-1 przeciw­

działać i widmo rewolucji od naszego społeczeństwa odsunąć, to musimy przedewszystkiem usunąć przyczynę, która powo­

duję tę walkę społeczną, przez socjalistów nazywaną walką klas,

— z jednej strony waistwy burżuazji, składającej się z prze­

mysłowców i ludzi władających finansjerą światową, i z dtugiej strony — proletarjatu, złożonego z mas robotniczych. Przyczyną tej walki jest obecny kapitali­

styczny ustrój społeczno-gospo­

darczy.

Kapitalizm jest wadliwym u- strojem. Błędy i wady tego u- stroju doprowadziły do kryzysu wszechświatowego, który obec­

nie szaleje z niesłychaną potęgą, pogrążając w nędzę masy robo­

tnicze, doprowadzając je do rozpaczy.

Dobry myśliciel, który stanął na progu ustroju kapitalistyczne­

go, gdy wchodził on w życie na miejsce ustroju stanowo-ce- chowego, mógłby z całą sta­

nowczością przepowiedzieć, o- pierając się na początkowych poczynaniach kapitalizmu, że tenże kapitalizm doprowadzi do niebywałego kryzysu, który sta­

nie się jego grobem, lub do re­

wolucji, w której robotnik do­

prowadzony do rozpaczy wy­

zyskiem kapitalistów, a pod- bechtany przez agitatorów so­

cjalistycznych, wywrze krwawą pomstę za swoje krzywdy.

Ustrój kapitalistyczny bowiem przysądza cały zysk pracodawcy, a pozostawia okruchy dla ro­

botnika, często niewystarczające -nu na podtrzymanie życia — wynikiem czego jest ubóstwo mas robotniczych, których ca­

łym majątkiem są tylko dzieci,

na starość opiekujące się nie­

dołężnym ojcem.

A jak robotnik leaguje na te wszystkie rzeczy, czy biernie to wszystko przyjmuje, czy też odpowiednie kroki czyni, ażeby temu stanowi rzeczy, a zwłaszcza głodowi zapobiedz?

Na to chciałbym odpowiedzieć przykładem najdrastyczniejszym:

('idy pr/yjrzymy się Zagłębiom węglowym, to jedna rzecz nas uderzy: górnik zredukowany kopie węgiel na terenach ko­

palnianych, na tak zwanych

„bieda szybach" lub szybikach, i, sprzedając go, utrzymuje z tego swoją rodzinę. O d tego tylko jeden krok, uczyniony w kie­

runku porozumienia się byłych, zredukowanych pracowników zamkniętej kopalni w celu uru­

chomienia zamkniętej kopalni, chociaż bezprawne, na większą skalę, bo pociągnie tych ludzi nadzieja podziału pomiędzy so­

bą zysków, osiągniętych ze sprze­

daży wydobytego węgla

Energiczniejszy agitator, mając do tego podatny grunt, z ła­

twością może coś podobnego przeprowadzić, a późniejsza in­

terwencja władz może być bez­

skuteczną, tak, jak nie mogą te­

raz zapobiedz całkowicie wy­

dobywaniu przez bezrobotnych górników węgla z niekoncesjo- wenypL kopalni atpsowane do- tyel'... : ośrodki, nawetVi!5zcźcntc

„bie. ybów”, ani też, jak nie hamują rozsprzedaży tegoż węgla dokonywane rekwizycje.

Dla zapobiegnięcia ewentualnym rozi uchom, jeśli nawtt nie zmia­

nie w drodze rewolucji teraźniej szego ustroju, należy dążyć do przeobrażenia współczesnego ustroju kapitalistycznego, na ustrój gospodarczo-społeczny ta­

ki, który umożliwi sprawiedliwy podział dóbr i do korzystania z kapitału dopuści robotnika, ale nie może być wówczas fa­

wor) zowany właściciel, jak do­

tychczas, w przeciwnym razie użyłby on swojej przewagi na niekorzyść robotników.

Bo choćby przyjąć, że obec­

ny kryzys minie i wszystko wrćci do normalnego trybu ży­

cia, czy przez to bezrobocie zupełnie ustanie? Możemy z ca­

łą pewnością powiedzieć, żenie.

Przedewszystkiem musi być od­

graniczona produkcja, to ogra- n czenie wraz 7. t owoczesnemi wynalazkami ttchniki, zastos'- wanemi w przemyśle, pozwoli na zatrudnienie znikomej ilości robotników. A reszta? G dz’r znajdzie prace dla siebie na utrzymanie rodzini> Czy może państwo weźmie na swoje barki te mi'jony bezrob 'tnych? Ja

* przypuszczam, że nie

Tę sprawę rozwiązać może tylko nowy ustrój społeczny. On w swoim programie znajdzie dla nich miejsce w społecze­

ństwie, odpowiadające godności człowieka. Z tego wymka, że nowy ustrój społeczno-gospo­

darczy sam się narzuca, i 1-ie?

wypadków z każdym dniem po­

kazuje nieodpartą konieczność wprowadzenia go w życie.

M i e c z y s ła w fja s ifc

(3)

Nr. 4.

N U R T Y

Str. 3.

Do czego dąży dzisiejsza młodzież francuska.

Realizacja tego programu za­

częła się w Laeken kolo Bruk­

seli w roku 1914, gdzie ks. Car- dyn był wikarym. Tamto po­

wstała pierwsza ekipa młodych robotników chrześcijańskich. W r. 1916 rozszerzył on nieco swą działalność,lecz, lękając się wszel­

kiej improwizacji i pośpiechu, dopiero w r. 1924 zdecydował się rzucić swą organizację na całą Belgję. W r. 1925 liczył już 7 000 „jocistów“, reprezen­

towanych na pierwszym kongre­

sie w Brukseli przez 400 dele­

gatów. Drugi kongres w r. 1926 widział już przedstawicieli 12- tysięcznej organizacji. W 3 lata później, w r. 1929, J. O . C. bel­

gijski liczył już 40.000 młodzień­

ców i 15.000 dziewcząt.

Do Francji ruch ten przedo­

stał się w r. 1927. Inicjatorem jego jest ks. Guerin, wikary w Clichy pod Paryżem. W r. 1929 liczono już 8.500 jocistów, zor­

ganizowanych w 300 sekcjach i 37 federacjach, oraz 2 000 joci- stek. Ich organ ,,La Jeunesse Ouvriere“ dwutygodnik wycho­

dził w 63.000 egzemplarzy.

W czerwcu 1931 było już 53 federacje regjonalne, 400 .-ekcyj i 15.000 członków czynnych.

„La Jeunesse Ouvriere” biła tuż 80.000 egzemplarzy, „L’Equipe Quoriere”, przeznaczona dla przodowników (les mil tauts), 5.000 e^z. wreszcie mały biule­

tyn dla prejocistów 13.000 eg­

zemplarzy.

Oto historja organizacji, jej rozwój i cel, którym powtarzam nie jest zachowanie wiary kilku jednostek, lecz przemiana całe­

go sposobu myślenia środowi­

ska, w którym Ci robotnicy ży­

ją. Cel więc nie indywidualny, lecz społeczny; nietylko defen- zywny, lecz przedewszystkiem zdobyczy — ofenzywny.

A jaka jest organizacja i jaki duch JO C .?

Najmniejszą komórką organi-

(Ciąg zacyjną jest sekcja. Pośród jej członków rozróżnić możemy 4 stopnie. Najpierw cała masa sympatyzujących, którzy do or­

ganizacji jeszcze ściśle nie nale­

żą, a przysługuje im tylko pra­

wo uczęszczania na niektóre ze­

brania członków. Po nich idą już właściwi członkowie, którzy prenumerują „La Jeunesse Ou- vriere”, plącą składki, uczęszcza­

ją regularnie na zebrania i w postępowaniu swem okazują się wszędzie prawdziwymi joc stami.

Na trzeciem miejscu są przodo­

wnicy, K tó rzy w t. zw cercles d’ćtudes pogłębiają swe wyrobie­

nie społeczne i przygotowują się do pracy zdobywczej, propa­

gandowej Są to jednostki wy­

bitniejsze, przejęte do głębi ide- ologją organizacji, które z peł- nem poświęceniem oddają się pracy organizacyjnej i propa­

gandowej. Nie żąda się nato­

miast od nich początkowo wię­

kszego wyrobienia religijnego, do którego dopiero mają dojść powoli własną pracą. Na czwar­

tym wreszcie stopniu stoją kie­

rownicy — les dirigents — ze­

brani w komitet, którego zada­

niem jest rozdzielać pracę, wska­

zywać pewną orjentację i utrzy­

mywać łączność z federacją re- gjonalną, a przez nią z sekreta rjatem centralnym w Paryżu.

Doradcą i duszą (nie kierowni­

kiem) sekcji jest kapłan obezna­

ny z kwestją społeczną i wy­

znaczony przez miejscowego bi­

skupa.

Ponad sekcją, złzwyczaj pa- rafjalną lub fabryczną, jest fe­

deracja regjonalna, odpowiada­

jąca jakiemuś okręgowi przemy­

słowemu. Na czele jej stoi wy­

dział, składający się z 1, 2 lub 3 delegatów z każdej sekcji.

Wreszcie Sekretarjat general­

ny kieruje całą organizacją.

Składa się on z kilku komite­

tów,jak komitet propagandy, stu- djów,publikacji,dokumentacji itd.

dalszy)

Przejdziemy do metody pra­

cy. Częścią główną są cercles d ’e- tudes, kształcące przodowników.

Nie są to bynajmniej kursa szkolne, wykłady abstrakcyjne

— nie. Młodzi przodownicy kształcą się in concreto na sa­

mych sobie. Oni sami są tą żywą materją, którą się studju- je, bada, analizuje na zebraniach.

Praca zaczyna się od podania im dobrze obmyślanego kwe- stjonarjusza ankietowego, który uczy ich patrzeć na życie, oce­

nić ich własną sytuację, zdać sobie sprawę z nędzy fizycznej i moralnej młodego robotnika i pobudza ich wolę do zaradze­

nia złemu. Ankieta taka musi być prosta, ale szczegółowa:

,,Gdzie pracujesz? W jaki spo­

sób dostałeś się na to stanowi­

sko? Jik ą otrzymujesz zapłatę?

Co widzisz, co słyszysz przy pracy? W jakim stanie są sale fabryczne, warsztaty i t.d. Stąd schodzi się do wniosków prak­

tycznych: stan rzeczy przedsta­

wia się w ten sposób... Po-vi- nienby się przedstawiać tak...

Zadanie więc do spełnienia ta­

kie. . Do zrealizowania powzię­

tego planu zachęca się przykła­

dami ludzi wielkich, powodze­

niami innych sekcyj i t. d.

Jednem słowem, ma to być sa­

mokształcenie praktyczne i mo­

żliwie pełne: religijne, moralne, społeczne i intelektualne.

Lecz to jeszcze n e wszyst'<o.

Metoda, program pracy mogą być wspaniałe na papierze, jak to często bywa w wielu orga­

nizacjach. De facto będ^ one miały taką wartość, jaką będzie miał duch, który je ożywia.

O wartości dzieła nie świadczy litera, lecz duch.

Jaki jest duch J.O .C .’a? Na pierwszy rzut oka wybija się entuzjazm, realizm i charakter chrześcijański.

Entuzjazm nie da się zaprze­

czyć. Zadanie J. O. C.’a jest

wielkie, wymagające wysiłków niepospolitych. Młodzi jednak jociści są dumni ze swego dzieła i oddają się z całem poświęce­

niem i zapałem pracy realiza­

cyjnej. Robotnik jest wszędzie ten sam. Wystarczy poruszyć głęboko nieraz w nim ukrytą strunę wielkoduszności, a za­

brzmi ono echem, dochodzącem do bohaterstwa. Jego siły woli nic nie zrazi, nic się jej nie o prze. „My nie chcemy znać przeszkód na nowej drodze — piszą jociści w swym przewo­

dniku—a jeżeli one staną przed nami, to po to tylko, byśmy je złamali- Sprawa nasza jest spra­

wą wielką: my nosimy w sobie całą przyszłość klasy robotni­

czej, tego zbiornika ukrytych cnót, silnej energji, cierpliwości i wytrwałości, męstwa i niestru­

dzonej siły“. Trudno wyliczać w małym artykule wiele przy­

kładów tej wielkoduszności ludu, która, połączona niekiedy z pewną naiwnością, tem bardziej nas pociąga.

Na kongresie eucharystycznym narodowym w Lille, odbytym w lipcu 1931 Mgr. Gerlier opo­

wiadał o młodym jociście, który codziennie przystępował do Ko- munji Sw., ale natychmiast po przyjęciu Chrystusa do serca opuszczał szybko kościół. „D la­

czego tak szybko wychodzisz z Kościoła po Komunji Sw. bez żadnego dziękczynienia?” -- py­

ta go raz zaintrygowany pro­

boszcz A chłopiec ze spuszczo- nemi oczyma odpowiada: „Po­

nieważ obecnie Chrystus inaczej nie może wejść do fabryki, niech przynajmniej wejdzie do niej, kiedy jeszcze pod posta­

ciami chleba jest obecny w mem sercu”. Czyż ten fakt nie przy­

pomina nam pierwszych czasów chrześcijańskich?

(dokończenie nastąpi)

H. W.

E G Z A M I N .

Właśnie dzisiaj miał go skła­

dać. Wszystkie dotychczasowe prace powodziły mu się dosko­

nale, co upoważniało go nietyl­

ko do zadowolenia, ale nawet wbijało nieco w pychę. A jed­

nak teraz bał się, jak malec, którego matka za rękę prowadzi do szkoły poraź pierwszy. Zupeł­

nie wyraźnie przeżywał dawno nieo łczuwaną tremę Iw dodat­

ku niczem nieuzasadnioną. Praw­

d a — przedmiot sam był trudny i jeden z ważniejszych w jego studjach, ale profesor był ży­

czliwie usposobiony, widząc go zawsze na wykładach, a on sani pewny swej rzetelnej i su­

miennej pracy oraz żywego w tym kierunku zainteresowania.

Przecitż w ostatnich tygodniach ,,kuł“ cały boży dzień, a tu i ówdzie zarwał nocy; przemy­

ślał dużo, ułożył sobie to syste­

matycznie w głowie, i zdawało mu się, że zbudzony n^gle ze snu, potrafiłby bez zmieszania odpowiedzieć na najbardziej za­

wiłe pytanie.

Więc skąd i dlaczego ten lęk?

Był tak pełen obaw, że, wstaw­

szy rano, zaczął układać dalsze swe plany na wypadek, gdyby nie zdał. Oczywiście, rok s'ra eony. Co robić? Zostać, czy wyjechać? Nad czem pracować?

Jak ułożyć plan dnia?

Rozmyślania przerwał mu ko­

lega—współlokator, który, w ró­

ciwszy z miasta, siadł ciężko na łóżku, i z pasją rzucił czapkę na ziemię. —

Spojrzał na niejo pytająco:

— Straciłem korepetycję.

— Hm, to źle.

— Teraz już nie wiem, jak kom­

binować. To, co starzy przy­

szłą, ledwie starczy na obiady — a reszta — a mieszkanie?. .

Spojrzał nieśmiało na zdają­

cego kolegę, który miał zawsze byt zabezpieczony.

— Nie wiem, czybyście tym­

czasem mogli?,.. ale urwał, wi­

dząc obojętny, umyślnie zastyg­

ły wyraz twarzy tamtego

— Trzeba będzie się stąd wy­

nieść i szukać jakiejś tańszej nory...

— A no chyba.

Udał, że uważa to za zupeł­

nie naturalne Tamten zaś skulił się i jeszcze jakby nie dowie­

rzał.

E>zamin wypadł świetnie.

Odpowiedzi zdającego były ja­

sne, logiczne, znajomość przed­

miotu bijąca w oczy. Po skoń­

czeniu profesor z wyraźnem za­

dowoleniem począł go chwalić.

Koledzy winszowali. Przyjmo­

wał to wszystko z pobłażliwym uśmiechem, jeszcze trochę oszo­

łomiony, ale już w głębi serca powstawał mały, lecz mocny i szybko rozrastający się płomy­

czek pychy. Gotów był teraz szydzić z owej tremy i ironizo­

wać na temat nieomylnych, ni­

gdy niezawodzących przeczuć.

Pełen pochlebnego osobie mnie­

mania, pozwolił dziś sobie nawet na jakiś bezcelowy spacer i spę­

dzenie kilku godzin z kolegami.

Powróciwszy do domu wie­

czorem, zastał jeden kąt pusty i na stole króciutką karteczkę

od współlokatora, donoszącego, że wyprowadził się do kolegi X , który zaproponował mu na- razie locum bezpłatnie.

Tryumfator dzisiejszy skrzy­

wił się lekko.

— Będzie mi wygodniej.

Przeszedł kilka razy po pokoju, przesunął ten i ów sprzęt, pró­

bował nawet zagwizdać. Ale już pyszna radość poczęła z serca ulatniać się, jak gaz z nieszczelnie domkniętego na- c '.ynia.

Jeszcze chwila — a okazało się, że osad niezadowolenia po­

krywa duszę całkowicie.

W podświadomości coś nurto­

wało, coś tkwiło. j«k boleśnie raniący cierń. Trudno było dać sobie z tem radę, gdyż świeżo doznane przeżycia upoważniały wciąż jeszcze Jo rozmyślań ra­

czej przyjemnych.

I dooiero po kilku dniach przeszła do świadomości jasna i skrystalizowana myśl:

— Ten drugi egzamin, jaki mi życie wysunęło, stokroć w aż­

niejszy, przegrałem haniebnie.

I — jednak przeczucie k lę­

ski nie zawiodło.

(4)

„ B O Y S Z E W I Z M “

(Dokończenie) 3)

Ani wykpisz Boy, ani też ja­

kaś wy-Krzywicka b°yówka do głębokich dociekań nie są zdo-:

lni. Ogólne, a mglisto znane, założenia Freuda i pewne, da­

jące się wyłowić, a raczej wy­

czuć, postulaty, kiełkujące w po­

mysłowości różnych autorów — oto teoretyczne źródła boysze- wizmu. Wyjątkowemi są tylko

„Zasady projektu prawa mał­

żeńskiego”, opracowane przez prof. Lutostańskiego., Skiwskie- go rozważania teoretyczne nie mają zasadniczego znaczenia dla boyszewizmu, poza sympatją te­

go autora do twórcy prądu. Le­

karskie broszurki są raczej te­

chniczno-popularnemi. Tak, że boyszewizm wyczerpuje sie za­

sadniczo jako polemika i to głównie Boya-mędrca. Boysze­

wizm nie jest więc publicystyką w znaczeniu bezstronnego do­

szukiwania się prawdy. Prze­

ciwnie jest tylko polemiką, eks­

pozyturą, inteligentystycznego amoralizmu i nic w sobie nie ma z jakiegoś choćby minimal­

nego „bogoiskatelstwa” prawdy.

Stąd też, o ile widział coś walczącego przeciw sobie, to polemikę katolicką prowincjo­

nalnych i parafjalnych pism. Na­

tomiast konsekwentnie i uparcie przemilczał boyszewizm publ - cystykę i naukę katolicką. A ta stale pilnowała orjentacji kato­

lickiej przed zboczeniami. Wiel • kie zasługi położył wtem ,,Prze­

gląd pov\ szechny“ głównie ar­

tykułami ks. Podoleńskiego, Wichra, Urbana (otaczanego sympatją boyszewizmu dla jego dżentelmeństwa polemicznego)-—

następnie',,Ateneum kapłańskie”,

„Prąd”, „Przegląd katolicki”.

Osobno wymienić należy wy­

dawnictwa lubelskie, jak: „Ma­

łżeństwo w świetle nauki ka­

tolickiej”, praca zbiorowa -- prof. Abrahama „Zagadnienia kodyfikacji prawa małżeńskiego”

— ks. prof. Szymańskiego; „O- graniczenie urodzin i karalność przerywania ciąży” i „Społeczne znaczenie rozwodów” — „R o­

zbiór projektu prawa małżeńskie­

go”, praca zbiorowa.

Najważniejszą jednak była, bardzo aktualnie wydana. En­

cyklika papieża Piusa XI „O małżeństwie chrześdjańskiem”.

I w medycynie były oświetlenia katolickie dr. Czarneckiego, Czy­

żewskiego, Kozerskiego. W pe- dagogice tłumaczenia dzieł Fer­

stera.

Jest tego więc sporo, tak, że

dziwnem się staje, że boy­

szewizm, uchodzący za bardzo oczytanego w bibljografji, jest w dziedzinie dla niego tak in­

teresującej zwykłym ignoran­

tem i domorosłym kołtunem.

Tłumaczy się zaś dany stan rze­

czy tem, że boyszewizm nie ba­

wi się w takie głupstwa, jak prawda, dla jego nowej mo­

ralności bodaj, że taka kategorja nie istnieje.

Bvła więc w katolicyzmie je­

dynie publicystyka i nauka, rze­

czy poważne i czcigodne, które chciały same przez się wystar­

czyć, jako antidotum na drwinki i cynizm przeciwnika. Natomiast literackiej polemiki katolickiej

nie było. Katolicyzm dowodził dla swych wyznawców i sym­

patyków, ale nie zbijał przeci­

wnika Stąd ukształtowały się dwie „prawdy” obok siebie, ni­

gdy nieskonfrontowane, stąd wytworzyły się typy mieszane katolicyzujących boys^ewików lub boyszewizujących katolików, i stąd katolicyzm ponosi cżę-- ściowo winę rozszerzenia śję wpływów boyszewizmu. Polemi­

ka więć, opierająca się na zdo­

bytej* i ugruntowanej prawdzie;

przez naukę i publicystykę, ma ważne zadanie, o ile nie wyr­

ptycznego naruszenia.

Ten brak właściwej i wolnej polemiki, jak też publicystyki o charakterze mniej akademicko- naukowym w katolicyzmie, ten brak, dający się odczuwać, a jednak stale mrożony rozsądko- wością, stwarza to zeskorupie- nie od wielu lat, które nie daje rozwinąć się literackiemu ru­

chowi katolickiemu.

Lecz właśnie na tem korzysta boyszewizm. Jest on jeszcze za słaby, by otwarcie wypowiedzieć walkę nauce, doktrynie i myśli katolickiej, stąd w ogóle tych rzeczy nie zaczepia, próbuje bu­

dować obok tego swój systemat moralności, próbuje pozornie u-

pieską. Mieni się więc jak wąż, istotne swe zadania nieraz usu­

wa \y cień, podnosząc swe za­

miary czystc* restauratorskie w stosunku do pewnych zboczeń, które zakradły się w ludzkim materjale tego Ciała Mistyczne - go, jakiem jest Kościół. Tym­

czasem, prowadząc tę częściowo słuszną krytykę stanu rzeczy, wykonując to zamiast samokry­

tyki samych katolików, boysze­

wizm tumani setki półświado- mych wiernych, wpaja bowiem przedewszystkiem to, co stanowi jego istotę i zatruwa dusze ja­

dem swego nihilizmu moralnego, czy też wreszcie swego amora­

lizmu. Stefan SKunowski.

i e s n i l u d o w e .

Wszyscy wiemy, że twórczość ludowa obejmuje te wszelkie wartości artystyczne, które nie wrosły w pismo, lub książkę drukowaną, ale, że dzięki tra­

dycji, wiecznie żywej, twórczość ta rodzi się, żyje, obleka coraz to nowe formy. Tradycja bez­

pośrednia wyciska żywotne swe piętno, bez względu na to, czy będzie to pieśń, przysłowie, czy zawiła baśń czarodziejska.

Nawet najbardziej subtelny u- mysł, wzbogacony wielką pe- mięcią, nie jest w stanie oparo- wać różnorakich tekstów, to też w ustawicznej ewolucji tych form zmienia się zczasem za­

sadnicza myśl tworu, przybie­

rając zgoła nowe oblicze, zgod­

ne z duchem epoki i miejsca.

Ta sama pieśń, nawet w tej samej okolicy, może być ina- ' zej odtwarzana i to zupełnie nieświadomie Obok tych zmian, jakby przypadkowych, wynika­

jących z przekazywania, znamy drugą przyczynę ciągłych prze­

mian: jest nią relowe przera­

bianie wzorów według intencji recytatora, pieśniarza, a to dzię­

ki bogatej jego duszy twórczej, bądź też zmiennej potrzeby oto­

czenia, kfóre, wskutek nowych wymagań, pragnie zmian i przy­

stosowania swej twórczości do

wiecznie nowych potrzeb dnia.

Stąd płyną zmiany świadome, nadające pieśni znamię bezpo­

średniości. Wobec tego łatwo możemy wnioskować, że twór­

czość ludowa nie jest jednolitym tworem. Geneza poszczegól­

nych treści jest bardzo różno­

raka: obok starych pieśni spo­

tykamy nowe, które niejako wy­

rosły z ich wiecznie żywego pnia.

Niektórzy uważają całą twór­

czość ludow>ą za pozostałość kultury Słowian pogańskich. S ą­

dzę, że tak nie jest, bo w pieś­

niach naszych spotykamy wpły­

wy kosmopolityczne, obce du­

chowi naszych pradziadów.

Pieśni obrzędowe to najstar­

szy twór artystyczny. Spo­

tykamy tu dużo wpływów koś­

cielnych, które wyparły tradycje pogańskie

Obrzęd mamy skomplikowa­

ny, weźmy np. weselny: wydzie­

lenie młodej pary z grona osób

„niezwiązanych”, przyjęcie ich przez starszych, połączenie mło­

dej pary, pożegnanie z rodzica­

mi, osiedliny na nowem gospo­

darstwie, oczepiny i t. d. Wszy­

stkie te ceremonje odbywają się w pląsach tanecznych przy wrza­

wie pieśni i muzyki.

Każdy z nas zapewne słyszał

107EF K AJO T.

PRZYSIĘGA ŻOŁNIERSKA

PREZENTUJ B R O Ń !!

NIECH K REW CI ZASTYGNIE W Ż Y ŁA C H I O O D E C H ZA G A ŚN IE W FŁU C A C H . C H O R Ą G IE W NAD G Ł O W Y SIĘ W ZB IŁA , AŻ R A D O Ś Ć SERCE P O D R Z U C A — BA T A LJO N CZCI W IELKIE ŚW IĘTO.

PREZENTUJ B R O Ń !

I SE R C A O T W Ó R Z N A ŚCIEŻAJ - C H O R Ą G IE W N A D G Ł O W Y ROZPIĘTO;

Z N A S R O B IĄ DZISIAJ ŻO ŁN IERZA . Z1EMICY D A L IŚ M Y S Ł O W O

DOST O JN E I UROCZYSTE:

PRZETNIEM Y RĘCE JA K O W O C , G D Y Z E C H C Ą G A R Ś Ć CIĘ ZA G R A B IĆ , A USTA C O CIĘ O B R A Ż Ą

ZA ST Y G N Ą W ŚM IERCI PATOSIE, JA K UŚMIECH NA TRUPA TW ARZY.

B A T A LJO N CZCI W IELKIE ŚW IĘTO.

PREZENTUJ B R O Ń !!

I O T W Ó R Z SERCE N A ŚCIEŻAJ:

R O B IĄ Z N A S DZISIAJ ŻOŁN IERZA .

pieśni o wiciu wianka, o jabło­

ni, pieśń o chmielu, pełną ar­

tystycznej symboliki.

„O j chmielu, chmielu, ty bujne ziele, nie będzie bez cię żadne wesele, oj chmielu, oj nieboże,

to nadół, to ku górze, chmielu nieboże“ i t. d.

Tu wspomnę o znanej pieśni, śpiewanej przez lud w okolicach Lublina:

„O j wydalibyśta mnie wydali, za góry, za lasy,

bym ja nie wróciła do komory wasy;

gorzałeczka nie miodek, a dziewczyna nie ludzie, trzeba ją odprowadzić, bo sama nie pójdzie".

Albo z Mazurów:

„Kominek się przewaluł, kuchareckę zawaluł, a co będzie, to będzie, kucharecki nie będzie.

Gotowała kwaśno, gotowała słuno, a tera tyś prosi, zeby i co duno”.

Bardzo stara pieśń, to pieśń dziękczynienia po obiedzie we­

selnym, nastrojona na nutę reli­

gijną. W prymitywnej formie i niebogatej, prostej rr elodji goś­

cie weselni, stojąc, chórem dzię­

kują Bogu, gospodarzowi i go- S2odyni za „dobry obiad, za obrusy bielone, za szklanki peł ne napoju”.

Z pieśni obrzędowych do­

rocznych wybijają się pieśni na Boże Narodzenie. Pierwsze me- lodje spotykamy w XVI w., lecz mogły one istnieć wcześniej.

Do tych kolend dołączyło się dużo przeżytków pogańskiego święta zimowego. Bardzo dużo melodyj kólendowych przedosta­

ło się do Polski z Czech za pośrednict\A em kancjonałów czes­

kich, a nadto dzięki jasełkom.

Wytwarzają się dwa typy kolend, różnych charakterem i treścią.

Jeden, to hymny pochwalne na cześć bóstwa, drugie, to pieśni twórcze ludu polskiego, w któ­

rych ucieleśnia się rytm weso­

łego życia wiejskiego, czasem o charakterze idyllicznym, mało mające związku z kościołem.

Cechą takiej pieśni jest jej ry­

tmika taneczna, przybierająca charakter wybitnie mazurka, ku­

jawiaka lub obertasa.

fjózef ZKajot.

(5)

Nr. 4.

N U R T Y

F E M I N A

Str. 5.

O naszej ankiecie słów kilkoro.

Różnemi ścieżkami biega żart i płata ludziom figle. Exemplum:

nasza ankieta na temat: „Pale­

nie papierosów— poniżeniem ko­

biety?"

Już umieszczenie jej na ostat­

niej stronie Nr. 3 „Nurtów"

wskazywało, że redakcja zaga­

dnienie to traktuje z pobłażli­

wym uśmiechem (w tem miej­

scu naczelny redaktor z poza okularów mruży jedno oko) i czeka, jaki też oddźwięk wśród czytelników, a zwłaszcza wśród czytelniczek-feministek wywoła podobne zestawiene pojęć.

Bo zastanowiwszy się trochę, tyle tylko, ile czasu zużywa „na­

łogowa palaczka“ (!) na wypa­

lenie jednego papierosa, nasuwa się logiczny wniosek, że między paleniem papierosów a poniże­

niem kobiety jest związek ana­

logiczny, jak to się ma z tym tradycyjnym piernikiem czy kwe- stją słonia.

I tu właśnie zaczyna się żart, wybieg redakcji, która, pod pre­

tekstem „takiej sobie“ ankiety, wyciągnęła na słówka zwolen­

ników i przeciwników eman­

cypacji kobiet, stwarzając w ten sposób interesujące oświetlenie tego cieką vego zagadnienia

Proszę posłuchać różnych od­

powiedzi. (Żałujemy, że z braku iniejsca nie będziemy mogli przytaczać w całości).

Złośliwy i humorystycznie u- sposobiony kol. Stanisławski zauważa: „Podnoszą feministki (lat 16 wzwyż) kwestję stanu.

Marychny i inne Józie wetkną w różowe usteczka papierosa i myślą, że to je pasuje na coś.

Ale, chwała Bogu, ten pa­

pieros nie zmienia was wiele.

Zaczynacie jednak palić z pu­

stoty, a nałóg robi swoje”.

Brawo, Panie Kaduceuszu!

Zyskał Pan sprzymierzeńca.

Pani S. Kr. jest cokolwiek innego zdania: „Obojętnem jest dla mnie, co pewna ilość męż­

czyzn będzie mówiła na mój temat, widząc mnie palącą pa­

pierosa. Paląc, sprawiam sobie przyjemność, jedną z tych nie­

licznych, na które mogę, a na­

wet muszę sobie pozwolić, po wyczerpującej nerwy pracy. Ko­

biety palą i pali ich coraz wię­

cej, czyto z kokieterji, czy z chęci wyróżnienia się, czy ze stu innych powodów. A męż­

czyznom, przynajmniej większej części, wcale się to nie podoba.

Jedno mnie tylko zastanawia.

Dlaczego te wszystkie pobudki, śmieszne czy fałszywe, właśnie u kobiet są tak wyśmiewane.

Czyżby tylko mężczyzna mógł sobie pozwolić na nałóg, i to z pobudek, jakie mu się żywnie podobają?... Będę wkrótce już zupełnie niezależną. Pracuję z zamiłowaniem, nie będę nigdy

pasożytem, czy więc fakt, że wypalam dwadzieścia kilka do­

brych papierosów na dzień, po­

niży moją godność kobiecą?”

Podobnie stawia kwestję pan Ch. (oraz kilka, innych odpo­

wiedzi): „Jeśli najwyższym wy­

razem człowieczeństwa jest mię­

dzy innemi wola, to każdy na­

łóg, jako wyraz jej zaniku, do­

wodzi pomniejszenia człowie­

czeństwa w człowieku. O bcią­

ża to w równym stopniu kobie­

tę i mężczyznę”.

Brawo! Odważnie i jasno.

Szarmancki pan H. (tym ra­

zem przez ^ rio „h”) jeszcze inaczej sta wfa sprawę Twierdzi on, że „wszelkie wzniosłe uczu­

cia przypisujemy kobiecie. Jest ona od najdawniejszych lat świętością, która dzięki przebo­

gatej sile intuicji stała się w ład­

czynią „panów świata". Pocóż więc kobietom wdzierać się w prawa mężczyzn i ich przywile­

je. Obecnie mówi się tyle o równouprawnieniu kobiet. Bar­

dzo pięknie, ale jeżeli chodzi o rzeczywiste zrównanie praw ko­

biety... Ale jakże można korzy­

stać z przywile ów kobiety, się­

gając równocześnie po upraw­

nienia mężczyzn.

Zastanówcie się nad tem pię­

kne panie! A pomyślcie i nad tem, że papieros odz:era Was z nimbu subtelne'; kobiecości, z cał?go urok'), jaki dla nas po­

siadacie”.

„Panowie świata”, czy to pra wda?

1 wreszcie zdrowy pogląd p.

W. H.

„Nie sądzę, aby palenie pa­

pierosów było aż poniżające dla kobiety. Równie poniżającem uważaćby należało przycinanie włosów, pyjamy, strój do jazdy konnej i t. d.

Ponieważ jednak palenie jest naogól szkodliwe, przeto pora, aby propagować w tym kierun­

ku abstynencję. Dla kobiety, która z natury swej i swego miejsca we wszechświecie, jest apostołką, tem wdzięczniejsze pole do działania. Ale na to, aby kogoś oduczyć lub nie do­

puścić do nauczenia się palenia, przedewszystkiem nie wolno palić samej”.

Oto przytoczyliśmy urywki najciekawszych głosów naszych czytelników. A jaki rezultat? Do jakich wniosków dochodzimy?

Pozwólcie zabawić się nam w autorytet (który zresztą mo­

że być obalony przez nowy artykuł dyskusyjny w tej spra­

wie).

1. Należy odróżniać fakty emancypacji istotnej od jej po­

wierzchownego naśladownictwa, jakiem bywa często np. palenie papierosów, gdy kobieta pali

„pour passer le temps”, z r-^toty

czy figlarnej przekory. Uznaje­

my oczywiście i bardziej uzasa­

dnione powody.

2. Każdy nałóg szkodliwy zasługuje na naganę. Odnosi się to zarówno do „panów świa­

ta”, jak i „doskonałości”, które nimi rządzą.

3 Za Kaduceusiem musimy przyjąć, że gaszenie papierosów o poJeszwę jest zewszecłimiar godne potępięnia, no i wygląda nieestetycznie.

4. Niekażdej kobiecie jest z pa­

pierosem do twarzy. Tu zresztą sądzi nie Redakcja, lec’, lustro.

5. Paleń e wpł/w a zawsze uje nnie na zdrowie, a przytem poważnie obciąża budżet.

Niema więc zasadniczo ta sprawa nic wspólnego z poni- żen em, natomiast łaczv się dość ściśle z estetyką i... ekonomją.

Z M ały £Fe lje t o n .

Głos z bliska...

Stało się. ‘Właśnie prze­

czytałam przed chwilą ma­

ły feljetonik w dziale9~e- mina“ i... jestem wprost o- czarowana! Jednakże kobie­

ce gidulstwo nis śpi Chcia­

łabym i ja trochę podysku­

tować z mile uśmiechniętym ŹKaduceuszem. Co do ukło­

nów rzecz się przedstawia rozmaicie. Czasem młodzian

„spostrzega" znajomą w o-

statniej chwili; skutkiem te­

go „nagłego spostrzeżenia", ona, mijając młodzieńca, wi­

dzi szczere chęci dłoni, zdą­

żającej niezbyt czasem skwa­

pliwie do kapelusza, on zaś...

nerwowe drgnięcie głowy, pochylającej się instynkto­

wnie na widok czegoś, mi­

gającego jej tu i przed o- czyma.

Jeśli chodzi o całowanie rączek, to nikt inny, tylko nasi m ili koledzy mają po­

le do ukazania wielu nie­

taktów towarzyskich. ZNie mówię ju ż o podnoszeniu dłoni koleżanki do wyso­

kości swego własnego nosa, i raptownem puszczaniu jej z tak znacznej wysokości, o nieestetycznem cmokaniu,

tej klęsce przeraźliwej.

wszystko głupstwo. Sile całowanie dłoni w ręka­

wiczce! U dla was i dla nas przykrość. 3$o czyż sądzi­

cie, mili koledzy, że cało­

wanie. rączek przez was, to taka szalona przyjemność, sine qua non? Qdzież tam!

Ogół koleżanek z przyjem­

nością zadowoli się serdecz- pym, prawdziwie koleżeń­

skim uściskiem dłoni. ZNie wierzycie? Wydaje się to wam niemożliwością? ĆRno zapytajcie. ^Koleżanki wam, jak sądzę, szczerze odpowie­

dzą. tercjo! Cóż tam zno­

wu? c5Z... sprawa palenia papierosów. ( W tem miejscu kolegę ZKaduceusza poniósł temperament). ZKolego 3ia- duceuszupalę papierosy.

Cóż robić palę. fRle ja k ­ że twardą jest moja pycha, gdyż ani rusz nie sądzę o mojej emancypacji, że jest fałszywą, ani, śmiem sądzić, na jotę nie staję się do ko­

legi podobną, ani też nie chcę być tym tak zwanym

„ideałem kobiety“. [Kolego ŹKaduceuszu to jest XX wiek! ^Kobiety zeszły z wyi­

maginowanych przez was wyżyn prosto na ziemię, co im, mam wrażenie, na złe nie wyszło. S&o dopóki sie­

dział

7

na tych legendarnych

„piedestałach", ogłupiane przez was kadzidłami i hym­

nami, uznane przez was za istoty wyższe, doskonalsze, kodeksy cywilne, przez was właśnie, układane, całkiem co innego twierdziły. £Bo kobieta była ideałem, który jednak nie mógł sam sobą rozporządzać, kształcić się, pracować na swój byt nie­

zależny, powiedzmy... palić bezkarnie papierosów, gło­

sować, jednem słowem sa­

modzielnie żyć. 'ŻM.ogła na­

tomiast być pudlem treso­

wanym, brzdąkać na forte­

pianie sonaty i sonatiny, ku rozpaczy wszystkich dokoła, produkować bezcenne wprost w swej wartości szydełko­

we koronki, lub bezsenso­

wne „serwetki", ścierać ku­

rzea w antraktach... szu­

kać męża! „Tśempora mu- tantur" kolego 3iaduceuszu.

Zeszłyśmy „z wyżyn" z wy­

raźną dla nas korzyścią, nie idziemy w parze z ide­

ałem kobiety, ale zato „ho- mines sumus et nihil huma- num alienum nobis esse pu- to. DA.amy wady i zalety człowieka, bo foremkę „mie­

szkanki raju, istoty wyższej", złożyłyśmy w muzeum sta­

rożytności.

„E R G O ”.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lecz dziś i państwo zaczyna się bronić przed naporem „natarczywych” i stara się jaknajdalej oddalić moment przyjęcia do pracy.. Ci pracy w urzędach

Są tu jednak warunki, sprzyjające pogłębieniu studjów przez tych, co nietylko konieczności egzaminowe opędzają, lecz pragną się za­.. ciągnąć do samodzielnej

sekwencje tesame zresztą, które czekają żeglarza, zaszywającego się w czasie burzy na morzu, w najzaciszniejszy kąt szalupy. C zy i trudno zauważyć, obserwując

baron z epoki feudalnej nie mógł sobie wyobrazić | równej odpowiedzialności wobec prawa razem ze swym smerdą i ratajem, tak dziś trudno wyobrazić ; sobie, by

®*» D obierają się przeważnie z takich samych organiza- cyj, więc: „odrodzynek z odrodzynką”(w tej organizacji uzgadniany jest również zazwyczaj kolor włosów,

stoszenia zwątpienie ogarniało umysły sh bsze. Ilu już uczniów gotowych cztka, by podjąć jaśniejącą pochodnię, co wypadła z ich rąk! Tak jest. My nie zdajemy

łoby lekkomyślnością, a nawet zbrodnią wobec żony, która w danym okresie nie jest fizycznie ani duchowo zdolna do macierzyństwa lub wobec warunków ekonomicznych,

ganicznym wstrętem do pracy, 1 wszyscy inni, z popsutą przez bezrobocie psychiką, mogą dać się ujemnie odczuwać społeczeń­.. stwu przez cały ciąg życia tego