• Nie Znaleziono Wyników

Nurty : organ studentów KUL. R. 3, nr 15 (1934)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Nurty : organ studentów KUL. R. 3, nr 15 (1934)"

Copied!
12
0
0

Pełen tekst

(1)

-łata pocztow a op łacon a ryczałtom . C e n a e g * . 4 0 g r .

Rok III.. L u b lin , d n . 2 8 k w ie tn ia 1 9 3 4 ro ku . N r. 15.

MIESIĘCZNIK AKADEMICKI

„Nurty” są do nabycia w k s ię ­ garni: Z. Budziszewski Krak.- Przedm, 29 (Hotel Europejski), Sw .W ojciech a Krak.-Przedm 33.

oraz w biurze dzienników Li­

pińskiego Krak.-Przedm. 52.

A d r e a R e d a k c ji L u b lin , ll n iw e r a y t a t I I p .

R. K . O . 1 4 3 . 0 4 2 .

Treść:

Si vis pacem — para p a c em — S t W ąso­

wicz.

R efle k sje o sztuce - E . S.

Władysław Skoczy­

las— m.

P oe zje Laureatów Turnieju P oe ty ck ie ­ go ,,Nurtów*.

Reportaż z Turnieju Wielkie i Małe — Strobl.

Z Wydawnictw.

Z£Teatru,

Oział akademicki:

Życie akad em ickie.

Sztuka czytania.

Linoleoryt na okładce kompozycji Tadeusza Winni­

ckiego.

(2)

Str. 2. N U R T Y Nr. 15.

Si vis pacem -- para pacem.

Europa dziś cierpi na nieszczerość. Potwierdze­

nia lego zdania nie trzeba szukać; wygląda ono sa­

mo z każdej dziedziny międzynarodowego życia.

Nieszczerość i fałsz- uśmiechają się chytrze, rade, że oszukały innych i słyszą raptem podobny śmiech obok siebie, potem drugi, dziesiąty, tak coś, jak sło­

miany chochoł wśród otumianionych ludzi - śmieje się i śmieje...

Modny jest dziś ruch pacyfistyczny. Propagują go nietylko skomunizowane masy żydostwa, nietylko juljan Tuwin, wołający „żołnierzu rzuć karabin", ale zajęli się nim gorąco przedstawiciele rządów euro­

pejskich—Mussolini, Hitler, Litwinow i inni.

Hałaśliwa kropaganda pacyfistyczna ma dzisiaj na celu przeważnie zareklamowanie swych pacyfi­

stycznych dążności oraz zaszachowanie rzeczywi­

stych lub domniemanych wrogów, których jedno­

cześnie oskarża się o ukryte agresywne zamiary—

„Patrzcie jacy my jesteśmy dobrzy, cnotliwi i poko­

jowi, a jacy żli drapieżnicy są oni“. Robota propa­

gandowa tych urzędowych pacyfikatorów zakrawa na konwencjonalną komedję, obliczoną na bezkrylycz- ność szerokiego tłumu.

Nie obniża to jednak bynajmniej doniosłości idei pacyfistycznej, przeciwnie nawet, składa jej pod­

świadomy hołd, bowiem jak powiedział La Roche- foucauld—obłuda jest hołdem, złożonym cnocie".

Ideałem i celem dążeń ludzkości powinno być utrwalenie wiecznego pokoju zupełnego w znaczeniu ogólnem, to znaczy stanu wiecznotrwałego, w którym wszystkie społeczności ludzkie, zgodnie współistnie­

jące, wstrzymywałyby się od jakichkolwiek działań, mogących przynieść szkodę innym społecznościom, a więc od wojen militarnych, celnych, religijnych, od presyj politycznych, ekonomicznych, izolacyj. Ponie­

waż jednak pokój w znaczeniu ogólnem jest nie­

osiągalny ze względu na panującą na całym święcie walkę o byt, która zmusza jednostki i ich zbiorowo­

ści do podejmowania działań, przynoszących szkodę innym jednostkom lub ich grupom, ideałem' naszego wieku powinien być międzypaństwowy pokój pow­

szechny w znaczeniu szczególnem. Byłby to stan, w którym wszystkie państwa wstrzymywałyby się od prowadzenia wojny militajnej.

Tak pojęty pacyfizm, jako działalność, dążąca do utrwalenia międzynarodowego pokoju powszechne­

go, nie przedstawia Tchyba żadnych zastrzeżeń - co do swej wartości. A jednak jakże niedawno, jeszcze ćwierć wieku wstecz ludzie zupełnie inaczej zapatrywali się na omawianą sprawę, jakgdyby przez gęstą mgłę teoryj i poglądów-pokutujących przeżyt­

ków epoki skrajnego materializmu i wybujałych ego- izmów. Dziwnie szybko i gwałtownie ludzkość oczyszcza swą drogę życia i postępu z niepotrzeb­

nych przeszkód, dziwnie prędko gasną błędne ogni­

ki. Bo chociaż dziś niektóre państwa dążą do woj­

ny, to jednak zdają one sobie sprawę z jej podłości i grozy i jeżeli użyją jej, to jako środka ostatecz­

nego, koniecznego dla dania możności rozwoju na­

rodowi, nabrzmiałemu potencjonalną energją bytowa-

MOTTO. „Obłuda j« s t hołdem zło ­ żonym c n o c i e " .

(La R o c h efo u c au ld ;.

nia. A przytem dodać należy, że apoteoza wojny i stawianie jej w hierarchji środków do realizacją dobra narodu — na pierwszem miejscu — pochodź nie od społeczeństw, ale od ich rządów, którei zresztą nazewnątrz dają się oglądać na koturnach hu­

manitaryzmu—-walczącego o pokój. Społeczeństwa dzisiejsze dalekie są od uwielbienia dla wojny i skłonne raczej do pewnych ustępstw na korzyść utrzymania istniejącego stanu, niż do budowania pi­

ramid ze swych głów w imię niepewnego i proble­

matycznego dobra przyszłych pokoleń. I fu właśnie, w owej kolizji nastrojów i uczuć najgłębszych spo­

łeczeństw z działalnością rządów, w owem nieod- zwierciadleniu duszy społeczeństwa w postępowaniu i programach czynnika, który ma być tego społeczeń­

stwa reprezentantem i rozumnym wykonawcą jego w oli-tkw i nieporozumienie najgłębsze i może naj­

bardziej powszechne człowieka naszego wieku.

Incipif tragoedia. Zaczęła się ona niedawno, bo jeszcze przed wojną światową istniała wspólna psychika społeczeństw i rządów, wspólne nastawie­

nie uczuciowe do zagadnienia wojny, poczytywanej za jedyne wyjście z sytuacji wytworzonej, z jednej strony wskutek istnienia wspomnianej kolizji między psychiką społeczeństw i posunięciami rządów wobec wewnętrznych zagadnień życia z drugiej zaś wskutek zupełnego przygotowania militarnego do wojny.

Powszechny był pogląd generała Lawala, z 1914 r.

że „wojna była najpotężniejszym rydwanem cywilizacji i postępu. Była skutkiem naturalnej selekcji: silni niszczą słabych; świeży usuwają starych; nowi zas­

tępują zniszczonych. Wstrząsy wojny-to katastrofy, w których oczyszczają się zmącone fale prądów ludzkich.

One też przynoszą odmładzanie, którego prawa niezawsze dadzą się rozpoznać."

Nie będę polemizował z tym poglądem, którego niesłuszność i zbyt daleko posunięte naiwne zasuge- stjonowanie się istniejącym ówcześnie stanem rzeczy

— wykazało samo życie. To życie właśnie przemó­

wiło do nas dziesiątkiem umów, piotokułów i paktów, które odnośnie do zapatrywania na wojnę dadzą się streścić i pomieścić w pierwszym artykule

„Paktu Kelloga" podpisanego w Paryżu dn. 27. VIII 1928 r. -który głosi: „Wysokie strony umawiające się oświadczają uroczyście imieniem swoich ludów, że potępiają uciekanie się do wojny celem załatwie­

nia sporów międzynarodowych i wyrzekają się jej, jako narzędzia polityki narodowej w ich wzajemnych stosunkach". Z tych wszystkieh projektów i umów jasno wynika, że w chwili obecnej istnieje już w umysłach olbrzymiego odłamu ludzkości skrystalizo­

wana u|emna ocena wojny, potępiająca ją ze wszy­

stkich punktów widzenia - ocena wszechstronna.

jak widzimy więc ludzkość uczyniła już olbrzy­

mi krok naprzód w dziedzinie pacyfizmu, gdyż skry­

stalizowanie oceny wo,ny jest momentem przeło- wym i najważniejszym. Teraz należy się spodziewać wysnucia logicznych i prostych konsekwencyj z przy­

jętej oceny, Tą prostą i logiczną konsekwencją jest

(3)

Nr. 15. N U R T Y Str. 3 utrwalenie pokoju (moment pozytywny), a nie uni­

kanie wojny (moment negatywny). Utrwalenie pokoju polega na usunięciu przyczyn, które w mniejszym lub większym stopniu mogą pchać państwa do woj­

ny, czyli: l) na stworzeniu takiego układu stosunków, w którym byłoby utrudnione powstanie sporów wo- góle, a zwłaszcza sporów, mogących wywołać wojnę oraz 2) na urzeczywistnieniu takich warunków, w których nawet w razie powstania groźnych spo­

rów, byłyby one załatwiane na drodze pokojowej.

Sposoby utrzymania tych warunków czyli stworzenie takiego stanu wymaga: 1) odpowiedniej organizacji stosunków międzynarodowych w sposób, mogący jaknajskuteczniej zapobiec powstawaniu sporów, 2) organizacji postępowania międzynarodowego, zdol­

nego dozałatwienia powstałych sporow na drodze pokojowej.

Niestety, istnieje masa przyczyn, bróżdżących w organizacji stosunków, zapobiegających powsta­

waniu sporów. Do nich należy np. nacjonalizm w koncepcji H egla-, uznający naród za byt wyższe­

go rzędu, obdarzony własnym duchem-i stawiający przed jednostką za cel—dobro tak pojętego narodu.

Nacjonalizm taki, w przeciwieństwie do „nieagresyw­

nego" nacjonalizmu realistycznego - mającego - naród za sumę jednostek uświadomionych o swej przyna­

leżności do niego i uczuciowo tę przynależność poj­

mujących, ze względu na swćj charakter nietoleran- cyjny i agresywny, jest stałą groźbą dla pokoju-np.

Hitleryzm i Faszyzm.

Do tych przyczyn bróżdżących należą jeszcze przyczyny o podłożu ekonomicznem — niezwykle groźne, o podłożu społecznem - np. konflikt między komunizmem i kapitalizmem i in.

Państwa więc zabezpieczają się sankcjami, ma- jącemi zagwarantować istniejący porządek, ale sank­

cje te nie mają za sobą gwarancji wykonywania ich.

Celem stworzenia takiej gwarancji wykonywania sankcyj międzynarodowych-Francja wysuwa już od- dawna żądanie zorganizowania armji międzynaro­

dowej, zdolnej do zapobieżenia wszelkim próbom naruszenia pokoju. Słuszny ten postulat nie ma niestety żadnych widoków realizacji. Organizacja społeczności międzynarodowej w kierunku zapobie­

gania powstaniu sporów oraz zbrojnych konfliktów między państwami jest jeszcze bardzo niedoskonała, a pełne jej urzeczywistnienie, o ile jest wogóle mo­

żliwe, należy jeszcze do dalekiej przyszłości.

Wobec lego zwrócono głównie uwagę na mo­

ment organizacji postępowania międzypaństwowego, zdolnego do załatwiania tych sporów na drodze pokojowej. Wyraźem tych dążeń stał się słyn­

ny Protokół Genewski „o pokojowem załatwia­

niu sporów międzynarodowych". Protokół ten ustalał w zasadzie obowiązkowość pokojowego za­

łatwienia zatargu drogą uzupełnienia procedury, prze­

widzianej w statucie Ligi. Pozatem wprowadzał on

„expressis verbis“ obowiązkową kompetencję Trybu­

nału Ligi w sprawie rozstrzygania niektórych spo­

rów. Protokół genewski nie wszedł jednak w życie głównie ze względu na opór Anglji. Wystąpienie Nie­

miec z Ligi Narodów-przekreśliło delinitywnie wsael- kie próby organizacji postępowania międzynarodowe­

go, zdolnego do załatwiania sporów na drodze poko­

jowej, gdyż brak gwarancji wykonania przewidzia­

nych sankcyj—jest momentem działającym ujemnie na psychikę poszczególnych państw. Wobec niepo­

wodzenia tej akcji na gruncie ogólno-międzynarodo-

wym, przystąpiono do realizacji dążeń, o których mowa, w traktatach partykularnych.

Traktały te jednak są jedynie maską, zasłoną gazową, ukrywającą przygotowania do nowej wojny, która leży w interesie niektórych państw. Trudno jest określić prawdziwy cel Niemiec w ich pakcie 0 neagresji z Polską, ale wiele głosów prasy pol­

skiej potwierdza zdanie, kwalilikujące ów pakt, jako zasłonę dymną przed atakiem.

Atak wymaga jednak przygotowań, pochłania­

jących wiele ofiar, wiele pracy i wysiłków społeczeń­

stwa, które ze swej nędzy i biedowania buduje na­

rzędzia, mające je zamienić w krwiste kupy ciała, kości i ludzkich serc. Skoro się weźmie pod uwagę, że pozycje na zbrojenia i utrzymanie armji przewyższają niekiedy połowę całego budżetu państw 1 że pozycje owe rosną z roku na rok (wzrost 0 przeszło 200 miljonów marek pozycji na zbrojenia w budżecie Niemiec), to łatwo wówczas zrozumieć przyczyny pogłębiania się wewnętrznego kryzysu eu­

ropejskiego. Bezpośrednią przyczyną jego zaś jest zmniejszanie się potrzeb kulturalnych społeczeń­

stwa i owe dowolne degenerowanie się ludności 1 młodzieży, która jakżeż często je tylko raz na dzień i boso chodzi zimą do szkoły i od której nie­

rzadko spotyka się zdania, że „chciałbym być krową, gdyż lepiej traktuje się ją w domu". Ciągła goto­

wość do wojny, wymagająca zbrojeń, drogo kosztuje społeczeństwa, zmuszone do wyrzeczenia się wielu rzeczy koniecznych i pożytecznych — poczynając od tłuszczu, cukru i soli, a kończąc na wychowa­

niu potomstwa. Mówi się, że należy zbroić się, by swoim wysiłkiem i kosztem dać możność rozwoju przyszłym pokoleniom. Zdanie to byłoby ze wszech- miar słusznem, gdyby nie pewne zbyt nierealne uogól­

nienia, cechujące urodzonych optymistów, lub też krót­

kowidzów czy wprost ślepców. P r i m o - aby utrzy­

mać się na pewnym poziomie wśród państw ciągle zbrojących się - będą musiały i przyszłe pokolenia łożyć na zbrojenia i armję z uszczerbkiem dla swych możliwości kulturalnych i intelektualnych, a więc śmiało powiedzieć możemy odnośnie do nas, „ale nie każdy na męczennika, nie każdy stworzon na bohatera".

Nie możemy mieć nawet tej moralnej satyslakcji, że nasz trud i życie poświęciliśmy dla dobra następnych pokoleń, które go nie zaznają lak, jak i my.

S e c u n d o — poświęcając wiele na zbrojenia i przygotowania do wojny, stworzymy atmosferę, któ­

rej skutkiem może być tylko i jedynie starcie orężne, a więc nowa wojna. Przygotowujemy w ten sposób nie szczęście i dobrobyt ludzi przyszłości, ale prze- ciwnie-największą plagę i hańbę moralną ludzkości.

T e r t i o - przez pęd do zbrojeń i koniecz­

ność poświęcenia na nie olbrzymich sum - cofamy się kulturalnie, gdyż jest rzeczą jasną, że spoleczeń siwo uciśnione ciężarami materjalnemi nie może za­

pewnić sobie normalnych warunków rozwoju, względ­

nego dobrobytu, zaspakajania swych potrzeb kultu­

ralnych, intelektualnych i duchowych. W ten sposób wychowujemy pokolenia ludzi ograniczonych, o prze­

ciętnie niskiej inteligencji i niewielkiem wykształceniu.

O u a r t o - c i ludzie, wychowani w zapachu dymu. ci ludzie, których psychice bliskj może być żołnierz i cuchnące okopy i żołnierskież ycie, twarde, beznadziejnie dzikie i pierwotne-ci ludzie być może nie wydadzą takiej oceny wojny, jaką sfomułowaliśmy dzisiaj my, dla których jest ona ze względów etycz­

nych, prawnych, religijnych-aktem zbrodni. Te po­

kolenia młodych bojowców, dla których argumentem

(4)

Str. 4. N a R T Y Nr. 15.

będzie rozkaz i pięść-będą zapewne otoczone i prze­

pojone ciągłą apoteozą wojny, jeżeli już nie jako celu samego w sobie, to w każdym razie jako wa*

runku niezbędnego dla rozwoju państwa, narodu, jednostki.

My świadomi wartości wojny, my, którzy nie jesteśmy jeszcze zakłamani ohydną sugestją-sank­

cjonującą wszelką zbrodnię, wszelki środek, który do cetu prowadzi — (przytem do celu bardzo iluzo­

rycznego), czy my mamy stwarzać warunki dla ode­

brania człowiekowi przyszłości - jedynej wartości niezmiennej i wielkiej — poczucia człowieczeństwa rozumnego i wolnego?

Dla'ego tak głęboko przekonywującym i zadzi­

wiająco trafnym w uchwyceniu istotnych przyczyn wojny jest polski projekt rozbrojenia moralnego z dnia 17IX 1931 r. domagający się oparcia wycho­

wania i wykształcenia na nowych zasadach z pomi­

nięciem destrukcyjnych pierwiastków wojennych, bezwzględnego przestrzegania w prasie lojalności wobec zagranicy i wprowadzenia w szkołach przed­

miotu o Lidze Narodów-jako pouczenia o między- narodowych problemach. Nasz projekt rozbrojenia moralnego, to wielki krok naprzód, to posunięcie po­

dyktowane trzeźwością sądu, rozumnym krytycyzmem i zdolnością klasyiikowania przyczyn i skutków, a przedewszystkiem — odbicie nastrojów, nurtu­

jących społeczeństwa dzisiejsze.

Projekt ten ujmuje sedno zagadnienia: nato, żeby rozbroić ś w ia t militarnie-trzeba zagwarantować bezpieczeństwo, aby zaś zapewnić to ostatnie, a tem samem utrwalić pokój, trzeba usunąć przyczyny nie­

pokojów, tkwiące w psychice ludzi, trzeba przebudo­

wać nastawienie człowieka do życia, trzeba przeła­

mać ową wyłączność materjalistycznego punktu w i­

dzenia, w którego obrębie obracając się - nie wyj­

dziemy z matni życia. Ową pacyfikację psychiczna świata należy oczywiście przeprowadzać na terenie wszystkich społeczeństw ludzkich. Bo tylko równo- czesność i uniwersalność jej realizacji pozwala na niezbrojenie się poszczególnych państw. Okazało się, że prawo jest narzędziem słabem i niedoskonałem, o ile nie znajduje poparcia w innych, głębszych i wyż­

szych odeń normach. Życie bowiem wewnętrzne jednostki, od którego zależy utrzymanie wszelkiego pokoju na świecie, nie jest regulowane nakazami ludzkiego prawa, lecz stokroć od nich ważniejszemi wskazaniami religji i moralności.

Trzeba zacząć pracę od podstaw wszelkiego życia człowieczeństwa, od duszy jednostki, niezależ­

nej i prawdziwej.

Trzeba zmienić stosunek jednostki do życia i oprzeć go na zasadach etyki, opartej na prawdzi­

wej miłości bliźniego, zdolnej do pokonania niena­

wiści międzynarodowych, ów wzniosły cel, realizo­

wany przez pacyfizm, osiągnięty zostanie wówczas dopiero, gdy ludzkość przełamie w sobie materjalis- tyczny stosunek do dziejów i człowieka i sięgnie po wyższe od ziemskich wartości —gdy u s ły s z y i pojmie słowa Chrystusa „Kochaj bliźniego*’.

Cisną mi się do głowy słowa z „Niespo­

dzianki" „On wiele mądrych rzeczy powiedział, ino my go nie słuchali".

Stanisław Wąsowicz.

Fundusz O brony Morskiej — to Czyn całego Narodu!

REFLEKSJE 0 SZTUCE.

Religijny kult, jakim są otoczone arcydzieła sztuki powstaje nietylko dlatego, że uważamy je za objawy genjuszu ludzkiego, ale przedewszystkiem dlatego, że są one źródłem wzniosłych przeżyć.

Wielki artysta jest człowiekiem o tysiącu dusz, które może wysnuwać samowładnie ze siebie.

Warunkiem wszechstronnego „wczuwama się w przebogatą różnorodność indywidualności ludzkich jest bogactwo własnej duszy.

Im artysta jest większy tem głębiej wyraża usposobienie swojej rasy. Nie myśląc o tem pod­

świadomie wyodrębnia i potęguje to, co je s t zasad*

niczem w istocie duchowej czy cielesnej.

Każdy naród ma swoich bohaterów, stworzył ich z wtasnej krwi i żywi swemi legendami, nie­

śmiertelne ich postacie przesuwają się przed 1^9°

oczami jako dobroczynne genjusze, które prowadzą i opiekują się nim. Takimi są bohaterowie poematów epicznych—Zygfiyd z Nibelungów, Roland z fran­

cuskich pieśnią Ulisses i Achilles z Grecji i t p.

U szczytu dziel sztuki mieszczą się dzieła wzniosłe i szczeie, które przeprowadziły swą 'deę nie zginając się pod jej ciężarem. Tam człowiek prze­

istoczony i powiększony dosięga całej swej pełni.

Niema tych granic w oczach własnego narodu i wieku, wiara dała mu to wszystko, co stworzyła wyobraźnia.

Według Taine’a sztuka przewyższa naturę, gdyż postać zmyślona wskutek wyboru łatwiej przeistacza

i przyswaja styl, przemawia lepiej do swego charak­

teru, niż postać rzeczywista.

Sztuka odlewa swe stworzenia podobnie jak natura we wszystkich barwach i grach śwjatel i cieni.

Postaci te mogą walczyć i oburzać się, jak bohaterowie Michała Anioła, marzyć i uśmiechać się jak kobiety Leonarda da Vinci, żyć i cieszyć się ży­

ciem jak madonny Ralaela.

]uż same kolory niezależnie od treści wywołują pewne wrażenie, zależnie od swego bogactwa i sto­

pniowania w układzie barw. Znaczenie barw w ma­

larstwie jest olbrzymie i często decyduje o całej w ar­

tości dzieła. Sztuki plastyczne nie są w stanie wyra­

zić ruchu niezliczonyc i lal, język ludzki z trudem znajduje słowa, aby je opisać.

Zdaje mi się, że muzyka przez swą pełnię może najdokładniej oddać nieskończoną rozmaitość wszech­

bytu. jest ona refleksem wyższej rzeczywistości.

„Cała historja ludzkości rozwija się według praw muzycznych". Fr. Schlegel mówi że Duch jest muzyką idei. W związku z lem ciekawe jest zagadnienie

„niezrozumialości" sztuki nowoczesnej.

Oburzenie szerokiej publiczności wobec nowych zdobyczy artystycznych najintensywniej i najczęście- występuje w muzyce wobec dziel twórców wyprze dzających swą epokę.

St. Witkiewicz zbadał to zjawisko w dziedzinie literatury i sztuk plastycznych, Przyczyną tego zja­

wiska jest t. zw. „deformacja" polegająca na tem, że

(5)

Nr. 14. N U przedmioty odtwarzane nie są podobne pod względem kszłałtu i koloru do przedmiotów istniejących realnie.

W literaturze deformacja polega na bezsensie logicz­

nym lub psychologicznym.

Lecz odtwarzanie świata zewnętrznego lub praw­

da życiowa nie są istotą sztuki.

Publiczność szuka w sztuce odtworzenia rzeczy­

wistości zewnętrznej, co w skutek przerafinowania psychiki współczesnej stało się niemożliwem.

W dziele artysty - technika i twórczość tworzy organiczną całość. Często identyfikuje się te dwa pojęcia, k t ó r e występując razem różnią się zasadniczo.

Techrrka jest dostępna niemal dla każdego.

Twórcą trzeba się urodzić, jednym z warunków two­

rzenia jest odczuwanie, a tego żadna technika nie na- UCZy Kompozycja jest realizacją oryginalnego pomysłu,

WŁADYSŁAW SKOCZYLAS

W momencie gdy powstawał talent Skoczylasa sztuka stała w zasadniczej sprzeczności z twórczo­

ścią naukową i filozoficzną Podczas gdv ta ostatnia dążyła do jaknajwiększej ścisłości i jasności w są­

d a c h-sztuka topiła się w impresjonizmie—wysuwała na pierwszy plan indywidualizm i poddawanie się przelotnym odruchom swej wrażliwości.

Skoczylas od zarania swej pracy artystycznej nie mógł się wewnętrznie pogodzić z tym stanem rzeczy. Tęsknił podświadomie do form zwartych i ja s n y c h —do ścisłej kompozycji, opartej na równo­

wadze całości w zamkniętych ramach utworu.

Znalazłszy się więc w 1901 r. w Wiedniu, gdzie wysłany został jako stypendysta, zajął się gorąco rzeźbą ta bowiem pozwalała mu opanowywać suro­

wy materjał i stwarzać dowolnie komponowane bry­

ły. Wkrótce jednak przerzucił się na malarstwo — i uległ fali modnych stylizacyj.

Kształcąc się potem w Krakowie (1904—06) Skoczvlas przejął się techniką Stanisławskiego, któ­

ra odznaczała się plamkowością i nastrojowością.

Te jednak „notatki" pejzażowe nie dały zadowolenia artyście, który czuł w sobie dążność do jasnej, zde­

cydowanej konstrukcji form.

Skoczylas, jako nauczyciel w Szkole Przemy­

ślu Drzewnego w Zakopanem uświadomił sobie jeszcze głębiej, że pejzażyki a la Stanisławski nie dają mu satysfakcji. Narazie jednak nie mógł od­

naleźć właściwej drogi. W owem Zakopanem po­

szukując w sztuce elementów narodowych zastano­

wił się po raz pierwszy nad pięknością i rysunkową wartością stroju górali tatrzańskich.

Na drogę grafiki sprowadził artystę przypadek.

Znudzony plamkową techniką swoich pejzaży wyjechał w 1910 r. do Paryża, gdzie ponownie zajął się rzeźbą. Wkrótce jednak egzema na rękach nie pozwoliła na dalszą pracę w rzeźbie, a także i w ma­

larstwie. Skoczylas zwrócił się wówczas do rytow- nictwa korzystając z tecznicznych porad Rubczaka.

I tu dopiero zaczyna się okres najbardziej owocnej pracy artysty, która pozwoliła mu na potężne rozwi­

nięcie skrzydeł twórczości.

Pierwszą techniką była akwaforta. Dążąc jednak do jaknajbardziej precyzyjnej linji przerzucił się Sko­

czylas szybko do suchorytu, a następnie do drzewo­

rytu Mimo, że z tą ostatnią techniką zetknął się w Lipsku nie uległ wpływom niemieckim - nie od­

dzielał kontrastowo białych plam od czarnych.

T Y Str. 5.

gdzie technika jest tylko środkiem do celu.

By dzieło zrozumieć trzeba uchwycić z niego temat, będący wprost artystyczną „ideą" dzieła, zu­

pełnie niezależnie od tego, co dzieło przedstawia i wyraża.

Umysł artysty różni się od wszystkich innych tem, źe posiada zdolność bezpośredniego przecho­

dzenia od zmysłowych wrażeń do ich zmysłowego wyrazu My zatrzymujemy się przy samem wrażeniu optycznem, artysta zaś posiada możność kontynu­

owania tych wrażeń, uzmysławiania ich w jakim­

kolwiek materjale.

jest to spotęgowanie świadomości, doskonalsze opanowanie wrażeń zmysłowych i głębsze wniknię­

cie w nie i dlatejo sztuka zajmuje równorzędne miejsce obok nauki.

E. S.

„Profil górala"—to staranne opracowanie kreską (białą, za przykładem Tomasza Bewicka) każdej fat_

dy skóry, każdej płaszczyzny twarzy. W „Profilu można dotrzeć jeszcze ślady „malowniczości" - al"

już np. „Pochód zbójników'1 jest pełną grafiką, gdzie światłocień zastąpił artysta plaszczyznowością kone strukcji

Studjując góralskie obrazki na szkle Skoczylas pogłębił jeszcze swoje zapatrywania na drzeworytni- ctwo, zachowując ścisłą symetrję i zamknięcie kom­

pozycji motywami ornamentacyjnemi.

Zupełnie dojrzałem dziełem graficznem artysty jest „Głowa Junaka", gdzie plan drugi nie różniąc się prawie tonalnie z głową-pozostaje jednak w tyle i pozwala widzieć dokładnie jej sylwetę. Zarazem, dla zróżnicowania planów artysta zaczął swoje ryty zabarwiać.

Skoczylas w drzeworytach swych podniósł za­

sadnicze zdobycze sztuki ludowej: równowagę wzglę­

dem środkowej osi pionowej i wyraźne zamknięcie kompozycyjne w ramach utworu. „Zagadnienie kom­

pozycyjnej architektoniki płaszczyzny, łącznie z bu­

dową specjalną (odpowiadającej istocie płaszczyzny) wszelkiego kształtu, konstrukcja poszczególnych cię­

żarów brył, wiązanie ich w całość rytmiczną z zacho­

waniem ogólnej równowagi mas, przy świetnem opanowaniu materjału - stanowią, źe niektóre z drze­

worytów Skoczylasa są arcydziełami" - (Żyznowski Wystawa prac Skoczylasa).

Wspaniałe opanowanie drzeworytu wpłynęło na późniejsze malarstwo Skoczylasa. Nie widać tu już plamki, a akwarela odznacza się skomponowaniem i dekoracyjnem zestawieniem barw prostych i czy­

stych,-(Nie tu jest miejsce na dyskusję-czy akwa­

rela ta jest sztuką czystą czy też wkracza w zdob­

nictwo.

Prace Skoczylasa znamionuje swojskość. Ulu­

bionym motywem jego drzeworytu są górale-trochę archaizowani — trochę stylizowani—ale te właśnie na­

sze Janosiki, których ostro, dekoracyjnie zarysowana sylwetka łączy się z surową pięknością Tatr. Ta polskość u wielkiego grafika polega raczej na odręb­

nym sposobie ujmowania dzieła „podobnie jak Diirer w odrębny, germański sposób ujmuje sceny religijne i mitologiczne.

Władysław Skoczylas, przedwcześnie zgasły szczery artysta, jest wielkim pionierem grafiki polskiej, której kolebką są cenne zakamarki chłopskich chałup.

(6)

Str. 6. N U R T Y Nr. 15.

WIERSZE LAUREATÓW ll-go

Dnia l i m arca 1934 r. w 11 auli K. U. L. *dbył się 2-gi Turniej Poetycki zorganizowany przez „Nurty. Do Tur­

nieju stanęło 10 koleżanek i kolegów. Każdy z uczestników przedstawił 3 utwory. S ą d konkursowy w składzie pań profeso- rowych Krzyżanowskiej, W aściszewskiej, przedstawicielki Koła Polonistów kol. Ryczyńskiej, oraz pp. prof. prof. Ja k u b a n is#

i Życzyńskiego pierwszą nagrodę przyznał kol. P od staw ce, drugą— kol. G rassów nej, t r z e c i ą - k o l . Szczepowskiemu. O d z n a c z e ­ nia otrzymali kol. kol. Lipecki, Jaszow ski, Plattówna i Lipczyński. P o d c z a s konkursu przemówił niezwykle s er d e c z n ie, pod-

Z O F Jfl GRftSSÓWNfl.

T E M P O .

Ruch i tempo — tempo — tempo myśl zagłusza i rwie na strzępy

hałas i huk łomot i stuk bez przerwy

sprężone nerwy czekają aż rytm zdyszany spocznie.

Zgrzytem w mózg się wżerają tryby — szlifiernie — tłocznie...

W ruch się zapadł w szczęk się wsłuchał Człowiek — robot — człowiek bez ducha

żelazny zgiełk piekielny jazz aż furczy

rytm się kurczy i zwija w dysonansach się skręca

zdławiona para wyje jak miljon potępieńców.

...Zamiast mózgu mam maszynę w huku duch mi się gdzieś rozpłynął

Zmiażdżony słuch zdrętwiał i zgłuchł w pomroce

myśl się trzepoce spłoszone wiruje mi pod czołem

szybko — szybko — szybko — jak rozpędowe koła — —

...W rytm się zapadł w szczęk sig wsłuchał człowiek — robot — człowiek - ...bez ducha myśl — — zgłuszoną, rwie na strzępy ruch — i tempo — tempo — tempo!

JERZY SZCZEPOWSK1.

W I S I E N K A .

Gałęzie twardzizną bytu

Czernią się w kłamstwie białego nieba.

Energję pniaka obfitą

Obciska kora, jak skórka chleba.

Za słońcem żywiącem, Za kwietniem tęskniące,

Prężą witki swą giętkość na wietrze.

(Śnieg dokoła i puste powietrze).

Co roku na kruchych prętach Rozkwieca się okiścią

żywotność wiśni święta, Z pąków wytryska ślepo Malutkim, zmiętym liściem,

f \ i gałązeczki rodzące Potnieją wonną oblepą.

Pod słońcem żywiącem.

Co roku.

Oj, rozkwitniesz ty inaczej niż co roku:

Rozkwitniesz dziś jeszcze o zmroku Wisienko!

Czerwonemi płomykami, Trzeszczącemi iskierkami, Dymu smużką cienką

Co uleci — z chaty — komina...

Trudno: zimno było w domu.

Nie mogę już palić słomą —

— wisienko — wisienko.

(7)

TURNIEJU POETYCKIEGO „NURTÓW’.

n o s ząc znaczenie poezji p. prof. Jaku banis. U roczystość wręczenia nagród przez J . M. ks. R ektora miała m ie js c e 14 marca.

Milą te uroczystość poprzedzoną przemówieniem J . M. ks. Rektora zakończono wspólną fotografją. P ie rw szą nagrodę ufu n­

dowaną przez J e g o M agn ificen cją było dwutomowe dzieło Morcinka p. t. „Wyrąbany c h o d n ik ”, drugą i trze cią nagrodą „Nur­

tów" były: Norwida „Inedita* oraz K ossak-S zczuckiej . S z a le ń c y boży". P ozatem wszyscy la u re a c i Turnieju, zarówno nagrodze­

ni jak i wyróżnieni otrzymali dyplomy artystycznie wykonane przez koi. Łukasika.

W ŁA D YSŁA W PODSTAWKA.

M O R Z E O

Plączące, roztrzęsione, zatacza się, chyli, oddycha nienawiścią o zapachu jodu,—

nie można mu się teraz tumultem przymilić, choć przynieść do pożarcia lądów ciężki tobół.

Horyzont się wyprężył rozedrganym łukiem, pożera szmatę nieba we krwi unurzaną, zamlaskał po tej stypie hukliwym pomrukiem i czernią przytłoczony, ugiął się w kolanach.

R C H O D Z I E .

Pomodli się rękami sosen ponadbrzeżnych, bursztynem się okupi przed ławicą piachu — napróżno, pierś mu księżyc biały sierpem przerżnie i pyłem srebrnym zsypie ze wschodu na zachód.

Powietrze nań się rzuci w sczerniałym kobalcie, latarnia drżącą ręką groźny puls wybada....

— o gwiazdy, gromnicami smutno się zapalcie, niech widzę, jako morze raz ostatni gada.

TADEUSZ jASZOWSKI.

S M

Wypłowiałe są oczy matczyne,

Łzą zachodzą przy najlżejszym wietrze, Łzy tak często z Twoich oczu płyną

wciąż bolą, jakby były pierwsze.

I cóż możesz, próc/. łez, dać mi jeszcze Ciepłe słowa serdecznych połajań

Rąk modlitwę, tak drżących, gdy pieszczą Ruch ostatni serca, co ustaje.

a TEK.

fl ja przecież mam silne ramiona W oczach niosę nie łzy, ale wiarę

I Mam potęgę swych „nowych*1 przekonań Na Twe słowa wytarte i stare.

Więc dlaczego, nagle bez przyczyny Wśród najwyższej miłości poświęceń Tobie z oczu zmęczonych łzy płyną Mnie rwie piersi oszalałe serce.

ED M UND L IP E C KI.

TYM CO ODESZLI

Poligon szary, Ciężki, zły...

— - — Opiłki potu palą skronie,

— — — Strach dziki ścisnął twarde kły,

— — — Krew w fibrach własnych nerwów tonie.

Poligon szarpnął, wspiął się, wzbił...

Żył człowiek i poligon żył W jakiejś zapadłej świata stronie.

Działo coś szepcze, twardo tak.

— Gotowe; — Chybia krótki znak;

Nic niewiadomo, cel jest znany.

| Stal krucha, skrzepły pył skorupy — Ryknęła drzazga wyrok losu...

— Legnijmy razem, tu, dwa trupy.

! Nie stało w obu krtaniach głosu...

Poligon szary, ciężki, zły...

— — - Wspomnienie smutku lejem płynie,

— — — Nie pada nawet kropla łzy,

— — — W naturze nigdy nic nie ginie Zlepek atomów nie ma sił,

Ktoś je całunem wspak okręci, Był kiedyś taki, nawet żył —

| Cześć bohaterskiej ich pamięci!

(8)

Str. 8. N U R T Y Nr. 15.

Reportaż z Turnieju Poetyckiego

II aula K. U. L. pełna. Siedzę blisko estrady żądna jaknajlepiej słyszeć słowa, które będą z niej płynąć.

Przypominam sobie zeszłoroczny turniej, chłodną i nieufną publiczność (a jakże nieliczną!)-puste rzę­

dy ławek - i kilku zaledwie zatrwożonych kolegów, którzy za chwile mają poddać głowy swych myśli pod szaiot opinji publicznej. Dzisiaj—jaka zmianal jakoś raźniej, weselej, cieplej na sali,-może to czyni wielka płachta papieru z przedziwriemi tytułami, z których każdy każe Sie domyślać i intryguje nie­

znaną jeszcze treściq. A tytułów tych jest równo 30.

Ale - już. Cisza.

A potem — jak na srebrnym ekranie przewija się nam to wstążka Wisły z gorącem ogniskiem na szarym piasku brzegu, to duszna noc szpitalna, to dudniące głucho po bruku armaty, to drogie, ciche łzy matczyne! Na twarzach słuchaczy widać, żew skupieniu przeżywają myśli, których taki nawał i obfitość i różno­

rodność hojną dłonią naszych młodych poetów roz­

sypuje się po sali.

Nuda i zniechęcenie nie mają wstępu do sali.

Tu władczo uśmiecha sie poezja. Prawdziwa poezja.

Nawet te najsłabsze wiersze o których sąd konkur­

sowy nie wspomina, były poezją. I to sie doskonale dawało odczuć.

Wreszcie—koniec. Aż żal, że już. Jeszcze by się słuchało. Oklaski— i oczekiwanie wyroku sądu.

A sędziowie mają kłopot, jak rozstrzygnąć - komu przyznać palmę pierwszeństwa.

Wybrnęli. Czy słusznie—czy niesprawiedliwie - nie naszą rzeczą sądzić.

Wyróżnili tych, których talent ma przed sobą pełno możliwości. Wszystkich zachęcili do dalszej pracy.

STROBL.

WIELKIE i MAŁE.

Pan Opolczeński żył w swoich dobrach w Ma­

łych Karpatach już od kilkudziesięciu lat. Posiad­

łość swoją odziedziczył po ojcu, dziedzicu starej da­

ty. A gdy tego po przepitej nocy szlak trafił, odzie­

dziczył młody pan zaledwie w 30-tym roku życia, zupełnie niespodziewanie majątek. Nie był on jednak typem swego ojca, a raczej — — no ale to sami zobaczymy.

jest takie prawo natury, że słabszy służy sil­

niejszemu za pożywienie, ale tak samo i odwrotność tego można nazwać prawem natury, że mały żyje tylko dzięki wielkiemu. Mniejsza o to, czy pana Opolczeńskiego uważać będziemy za małego czy, wielkiego, w każdym razie znalazł się ktoś, kto tego prawa chętnie słuchał. Był to zarządca majątku pan Bitrowski. już pod komendą starego pana praco­

wał on dla siebie. W drzewie, w zbożu, w bydle, przy naprawach i robotach różnego rodzaju, przy kupnach i sprzedażach wszędzie dał się maleńki zysk dla rządcy osiągnąć. Stary pan ostro pilnował tych różnych ciemnych machinacyj i zezwalał na nie jedynie w tradycjonalnych granicach.

Ale w młodym panu była ochota do życia. Rząd-

A ja mam upartą głowę, która wciąż myśli.

Ani rusz nie chce przestać.

Czy droga, którą obrali młodzi autorzy, jest słuszna?

Nasza powojenna poezja szukając właściwej, cho­

dzi narazie różnemi drogami, ale niektóre cechy już są wspólne wielu młodym poetom.

Forma, która najczęściej jest wyłamaniem się z formy, a więc zrzuceniem krępującej równości wiersza, ilości zgłosek, równego arcentu, czasem na­

wet rytmu, nie mówiąc o rymie, który pierwszy zdo­

był wolność. Cóż - wyrośliśmy z tego!

A!e jednak czasem szkoda dawnej melodji wierszal

Treść— naturalnie-jest różna. Ale można za­

obserwować, że prawie wszystkie utwory oddają zewnętrzne zjawisko, a więc ruch, tempo, gorączkę, szmer, huk, wystrzał i t. p.

Nie malują obrazów-a dają zespół sylab, któ­

re mają nam zadźwięczeć w uszach.

I to jest chyba zasadnicza różnica między no­

wą, a dawną poezją.

Tamta żyła sama przez się, ta żyje, gdy ją się deklamuje!

Najczęściej, gdy przed sobą mamy kartkę pa­

pieru z wierszem, to spostrzegamy tylko długie sze­

regi słów, których wartość i dobór polega nie na ich treści wewnętrznej, nie na ich sensie, lecz na słu- chowem brzmieniu. 1 dlatego nie wystarczy odczy­

tać oczyma wiersz, ale trzeba go w głos powtórzyć.

Wtedy okaże się jego bogactwo. Autor pisze poto, by słyszeć deklamację.

To aktorstwo poezji może zachwycać wielu i imponować— ale czy to jest właściwa droga?

W . H.

rn— ---ii— r~---— — --- miTrr^inn— n iw ■— niim i^

ca, jak polip, wyciągał swe długie macki we wszyst­

kie kąty daleko rozgałęzionej gospodarki folwarcznej.

Pan miał swoje dobre jedzenie, mógł polować, ryby łowić i na mniejsze podróże wyjeżdżać. Miał nawet małe konto bankowe, które bardzo wolniutko rosło.

Natomiast o wiele szybciej powiększało się konto bankowe pana rządcy. A jego długo i tajnie żywio­

na nadzieja, że za jakie 10 lat sam stanie się w ła­

ścicielem jakiegoś tam folwareczku, przybierała co­

raz realniejsze formy. Dlatego otaczał on swego dziedzica wałem ochronnym osobistej opieki, a szcze­

gólnie bał się kobiet. Ożenek bowiem pana był równoznaczny z przekreśleniem jego ambitnych planów.

Chociaż rządca nie był wielkim człowiekiem, to był jednak ktoś jeszcze, kto z niego żył. Tym in­

nym był ogrodnik, Filipek, mały nie znaczący czło­

wieczek, którv w lecie przeważnie boso latał i 9-cioro dzieci miał. Filipek opiekował się ogrodem warzyw­

nym i owocowym pana i rządcy. W tym małym za­

kresie stworzył sobie pan Filipek własne państwo.

Z ogrodu zbierał dla siebie sumiennie dziesięcinę w owocach i jarzynach. Dzieci jego przynosiły mu wszysikie jaja kur rządcy, które zniosły poza gniaz­

dami. A z chlewów czy kurników można było łatwo to prosię, to kurczątko przesadzić na terytorjum ogrodnika. Pan Filipek miał więc swój własny in-

(9)

Nr. 15. N U R T Y Str. 9.

Z WYDAWNICTW

Marfa Dunajówna — Tomasz Zan - lata uniwersyteckie 1815-1824.

już we wstępie podkreśla p. Dunajówna trudno­

ści związane z opracowywaniem życia i twórczości Tomasza Zana w latach 1815— 1824. Tern prawdo­

podobnie, tłumaczy się znikoma ilość prób odtwo­

rzenia w obszerniejszem dziele sylwetki Arcypro- młenistego na tle owego okresu.

P. Dunajówna postanowiła właśnie rozprawą niniejszą choć w części braK ten wynagrodzić.

Opracowanie jest bardzo szczegółowe, staranne i przemyślane; pisane z wielkiem wczuciem się w epokę (rzecz godna podkreślenia i wiele znacząca

przy tego rodzaju rozprawach).

Na całość dzieła składa się 9 rozdziałów; każdy z nich zamyka w sobie jeden rok przeżyć wileńskich Zana. Prócz właściwych wspomnień, dotyczących postaci bohaterów tejże rozprawy, napotykamy mnó­

stwo szczegółów, bądź to stanowiących podłoże i tło, bądź to oświetlających ówczesne stosunki, umysły, społeczeństwo oraz prądy naukowe

Zadanie, polegające na odpowiedniem zestawie­

niu owych szczegółów nie jest bynajmniej łatwe;

zważywszy samą przełomową epokę pomiędzy resztka­

mi pseudoklasycyzmu, a romantyzmem, podziwiać należy u autorki tejże rozprawy trafność określenia stanowiska literackiego poety.

W pierwszych dwuch rozdziałach dość obszer­

nie przedstawiony jest uniwersytet wileński w pełni swoich najlepszych lat rozwoju, rozkwitu nauki i składu profesorów. W III-im i IV-tym rozdziale w tenże sposób potraktowany jest związek filomatów.

V-ty rozdział, bodajże najpiękniejszy, słusznie, choć to zasługa przypadku ma tytuł „Promienistość". Z każ­

dego zdania niemal, bije tyle źvcia; tętni tyle werwy młodzieńczej w organizowaniu związków, tyle tam

mówi się o szczerej przyjaźni. „Promienistość", t*

nietylko piękna teorja Mesnera, Hufenlinda i Lachni*

ckiego, w tak ciekawy sposób przedstawiona przez p. Dunajównę w tym właśnie rozdziale,., promieni- stemi stają się (utaj wszelkie nowe projekty, promie*

nistą staje się praca w związkach, promieniściej za­

czyna układać się życie poety i jego stosunki przy­

jacielskie. To najpiękniejszy rozdział nietylko książki, ale i życia Tomasza.

W VI i VII-mym rozdz. jesteśmy świadkami cią­

głego ruchu w organizacjach filomackich, ciągłych prób reorganizacji i przekształcenia, wreszcie opis zajścia z chorążym Pelskim jest zapowiedzią kata- strofy.

VUI-my rozdział zawiera w sobie jedną z naj­

cenniejszych rzeczy tej książki-charakterystykę du­

szy i pojęć etycznych Zana. Objawiają się one w y­

raziście w poglądzie poety na miłość Maryli Puttka- merowej i Mickiewicza.

IX rozdział najsmutniejszy, ilustrujący przygnę­

bienie i rozpacz uwięzionego Zana; zawiedzone na­

dzieje (ciekawy jest szczegół o truciźnie przysłanej Zanowi przez przyjaciół z obawy przed jego zezna­

niami, a tak bardzo krzywdzący Arcypromienistego), wreszcie pożegnanie i wyjazd do Orenburga.

Rzec? cała ujęta, jak to już zaznaczyłam bar­

dzo ciekawie, styl miły, czyta się lekko, nie jak roz­

prawę, lecz jak powieść; to też powinna się ona stać lekturą ogółu, a przedewszystkiem młodzieży szkół średnich i uniwersyteckiej, dla której postać arcypro- mienistego stać się powinna ideałem dobrego patrioty, cielą, brata.

W tejże rozprawie odczuwa się jedynie brak obszerniejszego i wyrazistszego omówienia stosunków między Zanem a Mickiewiczem, oraz ich wzajemnych wpływów na siebie. Prócz zawartego w rozdz. VIII, wyżej wspomnianego poglądu Tomasza na miłość Maryli i Mickiewicza nie spotykamy w dziele p. Du najówny charakterystyki przyjaźni dwuch tych poe-

wentarz, posiadał navet krowę. Działo mu się świetnie.

Zimorodek który z orła Filipka żyt, nazywał się Bonifacy Mager. We wsi miał on wielkie poważa­

nie, krążyły bowiem tajemne pogłoski, że kiedyś przed laty miał on skończyć pierwszą klasą gim­

nazjalną leszcze więcej podziwiano go z powodu jego imienia. Daleko i szeroko w okolicy nie nazy­

wał się żaden człowiek inaczej jak Franciszek, Ka­

rol lub józef - ale Bonifacego nie znano nigdzie.

Z samego jednak podziwu nie można niestety żyć.

Pan Mager bytował więc bardzo ubogo, chociaż tak prawdę mówiąc, to i za darmo u pewnej bardzo starej baby, którą tyle wykorzystywał ile się tylno dalo.

Ale pan Mager miał wyższe aspiracje, a te mógł jedynie w cieniu pana Filipka osiągnąć. Ten bowiem awanturował się stale ze swoją żoną. Co kwartał przychodziło pomiędzy panem a panią Fili­

pek do okropnych awantur i wówczas postanawiali państwo Filipkowie się rozwieść. Wtenczas wynu­

rzała się właśnie postać pana Magera. Ofiarowywał kłócącym się stronom swoje usługi i równocześnie wzbudzał u nich lęk przed kosztami rozwodu. Gło­

śno twierdził, że zna pewne fajne kluczyki i zapew­

niał, że mógłby sprawą tak pokierować, że koszta rozwodowe musiałaby pokryć kasa chorych. Bez adwokata też by mógł się obejść - bo umiałby to

wszystko on sam, pan Mager, załatwić czysto, pewnie i prawie zadarmo. Prawiel

Chodził między wrogimi małżonkami, wykładał prawo małżeńskie i zapisywał ogromne arkusze pa­

pieru niezliczonemi paragrafami. Małżonkowie słu­

chali jego rad najpierw oddzielnie, polem już razem a wreszcie godzili się. Pan Mager udawał wówczas obrażonego, ale przez słoninę, jaja i jarzynę dawał się przeprosić. Również otrzymywał za swe trudy pew­

ną maleńką sumę pieniężną, z której część nosił do kasy oszczędności. Pewnie był lo mały interes, ale ostatecznie żywił i on swego człowieka.

Gdzie jeden żyć może, mogą istnieć i dwoje - mniemała cyganka Anastazja. A że nigdy się o nią nikt me starał, więc wyrosła w najskrajniejszej nę-

„ I n 3Z ul’ ra>Z ,am-iak zwierz ze znalezionej zdobyczy. Do chłopskiego czy mieszczańskiego życia r w nih!n^ u'*? icdnak zupełnie. Była to piękna cnoc brudna, chciwa i uparta dziewczyna. Ubranie lei składało się z kilku nędznych szmat obwieszo­

nych lóżnemi błyskotkami, które kochała jak sroka,

^nytra ta piękność poznała się z panem Magerem.

Nie przyszło jej zbyt trudno wybadać słabość pana Magera—a słabość ta nazywała się —ładne kobiety.

We wsi nie miał on jednak szczególnego powodze­

nia—winien temu był jego zewnętrzny wygląd, który nie miał nic z wyglądem Apollina wspólnego. Po ­ wiedzmy prościej-pan Mager był brzydki jak małpa.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Lecz dziś i państwo zaczyna się bronić przed naporem „natarczywych” i stara się jaknajdalej oddalić moment przyjęcia do pracy.. Ci pracy w urzędach

Są tu jednak warunki, sprzyjające pogłębieniu studjów przez tych, co nietylko konieczności egzaminowe opędzają, lecz pragną się za­.. ciągnąć do samodzielnej

sekwencje tesame zresztą, które czekają żeglarza, zaszywającego się w czasie burzy na morzu, w najzaciszniejszy kąt szalupy. C zy i trudno zauważyć, obserwując

baron z epoki feudalnej nie mógł sobie wyobrazić | równej odpowiedzialności wobec prawa razem ze swym smerdą i ratajem, tak dziś trudno wyobrazić ; sobie, by

®*» D obierają się przeważnie z takich samych organiza- cyj, więc: „odrodzynek z odrodzynką”(w tej organizacji uzgadniany jest również zazwyczaj kolor włosów,

stoszenia zwątpienie ogarniało umysły sh bsze. Ilu już uczniów gotowych cztka, by podjąć jaśniejącą pochodnię, co wypadła z ich rąk! Tak jest. My nie zdajemy

łoby lekkomyślnością, a nawet zbrodnią wobec żony, która w danym okresie nie jest fizycznie ani duchowo zdolna do macierzyństwa lub wobec warunków ekonomicznych,

czyków znajduje się obecnie rod wpływem komunistycznym, że ta liczba będzie się zwięk­?. szać i że niema takiej siły,