-łata pocztow a op łacon a ryczałtom . C e n a e g * . 4 0 g r .
Rok III.. L u b lin , d n . 2 8 k w ie tn ia 1 9 3 4 ro ku . N r. 15.
MIESIĘCZNIK AKADEMICKI
„Nurty” są do nabycia w k s ię garni: Z. Budziszewski Krak.- Przedm, 29 (Hotel Europejski), Sw .W ojciech a Krak.-Przedm 33.
oraz w biurze dzienników Li
pińskiego Krak.-Przedm. 52.
A d r e a R e d a k c ji L u b lin , ll n iw e r a y t a t I I p .
R. K . O . 1 4 3 . 0 4 2 .
Treść:
Si vis pacem — para p a c em — S t W ąso
wicz.
R efle k sje o sztuce - E . S.
Władysław Skoczy
las— m.
P oe zje Laureatów Turnieju P oe ty ck ie go ,,Nurtów*.
Reportaż z Turnieju Wielkie i Małe — Strobl.
Z Wydawnictw.
Z£Teatru,
Oział akademicki:
Życie akad em ickie.
Sztuka czytania.
Linoleoryt na okładce kompozycji Tadeusza Winni
ckiego.
Str. 2. N U R T Y Nr. 15.
Si vis pacem -- para pacem.
Europa dziś cierpi na nieszczerość. Potwierdze
nia lego zdania nie trzeba szukać; wygląda ono sa
mo z każdej dziedziny międzynarodowego życia.
Nieszczerość i fałsz- uśmiechają się chytrze, rade, że oszukały innych i słyszą raptem podobny śmiech obok siebie, potem drugi, dziesiąty, tak coś, jak sło
miany chochoł wśród otumianionych ludzi - śmieje się i śmieje...
Modny jest dziś ruch pacyfistyczny. Propagują go nietylko skomunizowane masy żydostwa, nietylko juljan Tuwin, wołający „żołnierzu rzuć karabin", ale zajęli się nim gorąco przedstawiciele rządów euro
pejskich—Mussolini, Hitler, Litwinow i inni.
Hałaśliwa kropaganda pacyfistyczna ma dzisiaj na celu przeważnie zareklamowanie swych pacyfi
stycznych dążności oraz zaszachowanie rzeczywi
stych lub domniemanych wrogów, których jedno
cześnie oskarża się o ukryte agresywne zamiary—
„Patrzcie jacy my jesteśmy dobrzy, cnotliwi i poko
jowi, a jacy żli drapieżnicy są oni“. Robota propa
gandowa tych urzędowych pacyfikatorów zakrawa na konwencjonalną komedję, obliczoną na bezkrylycz- ność szerokiego tłumu.
Nie obniża to jednak bynajmniej doniosłości idei pacyfistycznej, przeciwnie nawet, składa jej pod
świadomy hołd, bowiem jak powiedział La Roche- foucauld—obłuda jest hołdem, złożonym cnocie".
Ideałem i celem dążeń ludzkości powinno być utrwalenie wiecznego pokoju zupełnego w znaczeniu ogólnem, to znaczy stanu wiecznotrwałego, w którym wszystkie społeczności ludzkie, zgodnie współistnie
jące, wstrzymywałyby się od jakichkolwiek działań, mogących przynieść szkodę innym społecznościom, a więc od wojen militarnych, celnych, religijnych, od presyj politycznych, ekonomicznych, izolacyj. Ponie
waż jednak pokój w znaczeniu ogólnem jest nie
osiągalny ze względu na panującą na całym święcie walkę o byt, która zmusza jednostki i ich zbiorowo
ści do podejmowania działań, przynoszących szkodę innym jednostkom lub ich grupom, ideałem' naszego wieku powinien być międzypaństwowy pokój pow
szechny w znaczeniu szczególnem. Byłby to stan, w którym wszystkie państwa wstrzymywałyby się od prowadzenia wojny militajnej.
Tak pojęty pacyfizm, jako działalność, dążąca do utrwalenia międzynarodowego pokoju powszechne
go, nie przedstawia Tchyba żadnych zastrzeżeń - co do swej wartości. A jednak jakże niedawno, jeszcze ćwierć wieku wstecz ludzie zupełnie inaczej zapatrywali się na omawianą sprawę, jakgdyby przez gęstą mgłę teoryj i poglądów-pokutujących przeżyt
ków epoki skrajnego materializmu i wybujałych ego- izmów. Dziwnie szybko i gwałtownie ludzkość oczyszcza swą drogę życia i postępu z niepotrzeb
nych przeszkód, dziwnie prędko gasną błędne ogni
ki. Bo chociaż dziś niektóre państwa dążą do woj
ny, to jednak zdają one sobie sprawę z jej podłości i grozy i jeżeli użyją jej, to jako środka ostatecz
nego, koniecznego dla dania możności rozwoju na
rodowi, nabrzmiałemu potencjonalną energją bytowa-
MOTTO. „Obłuda j« s t hołdem zło żonym c n o c i e " .
(La R o c h efo u c au ld ;.
nia. A przytem dodać należy, że apoteoza wojny i stawianie jej w hierarchji środków do realizacją dobra narodu — na pierwszem miejscu — pochodź nie od społeczeństw, ale od ich rządów, którei zresztą nazewnątrz dają się oglądać na koturnach hu
manitaryzmu—-walczącego o pokój. Społeczeństwa dzisiejsze dalekie są od uwielbienia dla wojny i skłonne raczej do pewnych ustępstw na korzyść utrzymania istniejącego stanu, niż do budowania pi
ramid ze swych głów w imię niepewnego i proble
matycznego dobra przyszłych pokoleń. I fu właśnie, w owej kolizji nastrojów i uczuć najgłębszych spo
łeczeństw z działalnością rządów, w owem nieod- zwierciadleniu duszy społeczeństwa w postępowaniu i programach czynnika, który ma być tego społeczeń
stwa reprezentantem i rozumnym wykonawcą jego w oli-tkw i nieporozumienie najgłębsze i może naj
bardziej powszechne człowieka naszego wieku.
Incipif tragoedia. Zaczęła się ona niedawno, bo jeszcze przed wojną światową istniała wspólna psychika społeczeństw i rządów, wspólne nastawie
nie uczuciowe do zagadnienia wojny, poczytywanej za jedyne wyjście z sytuacji wytworzonej, z jednej strony wskutek istnienia wspomnianej kolizji między psychiką społeczeństw i posunięciami rządów wobec wewnętrznych zagadnień życia z drugiej zaś wskutek zupełnego przygotowania militarnego do wojny.
Powszechny był pogląd generała Lawala, z 1914 r.
że „wojna była najpotężniejszym rydwanem cywilizacji i postępu. Była skutkiem naturalnej selekcji: silni niszczą słabych; świeży usuwają starych; nowi zas
tępują zniszczonych. Wstrząsy wojny-to katastrofy, w których oczyszczają się zmącone fale prądów ludzkich.
One też przynoszą odmładzanie, którego prawa niezawsze dadzą się rozpoznać."
Nie będę polemizował z tym poglądem, którego niesłuszność i zbyt daleko posunięte naiwne zasuge- stjonowanie się istniejącym ówcześnie stanem rzeczy
— wykazało samo życie. To życie właśnie przemó
wiło do nas dziesiątkiem umów, piotokułów i paktów, które odnośnie do zapatrywania na wojnę dadzą się streścić i pomieścić w pierwszym artykule
„Paktu Kelloga" podpisanego w Paryżu dn. 27. VIII 1928 r. -który głosi: „Wysokie strony umawiające się oświadczają uroczyście imieniem swoich ludów, że potępiają uciekanie się do wojny celem załatwie
nia sporów międzynarodowych i wyrzekają się jej, jako narzędzia polityki narodowej w ich wzajemnych stosunkach". Z tych wszystkieh projektów i umów jasno wynika, że w chwili obecnej istnieje już w umysłach olbrzymiego odłamu ludzkości skrystalizo
wana u|emna ocena wojny, potępiająca ją ze wszy
stkich punktów widzenia - ocena wszechstronna.
jak widzimy więc ludzkość uczyniła już olbrzy
mi krok naprzód w dziedzinie pacyfizmu, gdyż skry
stalizowanie oceny wo,ny jest momentem przeło- wym i najważniejszym. Teraz należy się spodziewać wysnucia logicznych i prostych konsekwencyj z przy
jętej oceny, Tą prostą i logiczną konsekwencją jest
Nr. 15. N U R T Y Str. 3 utrwalenie pokoju (moment pozytywny), a nie uni
kanie wojny (moment negatywny). Utrwalenie pokoju polega na usunięciu przyczyn, które w mniejszym lub większym stopniu mogą pchać państwa do woj
ny, czyli: l) na stworzeniu takiego układu stosunków, w którym byłoby utrudnione powstanie sporów wo- góle, a zwłaszcza sporów, mogących wywołać wojnę oraz 2) na urzeczywistnieniu takich warunków, w których nawet w razie powstania groźnych spo
rów, byłyby one załatwiane na drodze pokojowej.
Sposoby utrzymania tych warunków czyli stworzenie takiego stanu wymaga: 1) odpowiedniej organizacji stosunków międzynarodowych w sposób, mogący jaknajskuteczniej zapobiec powstawaniu sporów, 2) organizacji postępowania międzynarodowego, zdol
nego dozałatwienia powstałych sporow na drodze pokojowej.
Niestety, istnieje masa przyczyn, bróżdżących w organizacji stosunków, zapobiegających powsta
waniu sporów. Do nich należy np. nacjonalizm w koncepcji H egla-, uznający naród za byt wyższe
go rzędu, obdarzony własnym duchem-i stawiający przed jednostką za cel—dobro tak pojętego narodu.
Nacjonalizm taki, w przeciwieństwie do „nieagresyw
nego" nacjonalizmu realistycznego - mającego - naród za sumę jednostek uświadomionych o swej przyna
leżności do niego i uczuciowo tę przynależność poj
mujących, ze względu na swćj charakter nietoleran- cyjny i agresywny, jest stałą groźbą dla pokoju-np.
Hitleryzm i Faszyzm.
Do tych przyczyn bróżdżących należą jeszcze przyczyny o podłożu ekonomicznem — niezwykle groźne, o podłożu społecznem - np. konflikt między komunizmem i kapitalizmem i in.
Państwa więc zabezpieczają się sankcjami, ma- jącemi zagwarantować istniejący porządek, ale sank
cje te nie mają za sobą gwarancji wykonywania ich.
Celem stworzenia takiej gwarancji wykonywania sankcyj międzynarodowych-Francja wysuwa już od- dawna żądanie zorganizowania armji międzynaro
dowej, zdolnej do zapobieżenia wszelkim próbom naruszenia pokoju. Słuszny ten postulat nie ma niestety żadnych widoków realizacji. Organizacja społeczności międzynarodowej w kierunku zapobie
gania powstaniu sporów oraz zbrojnych konfliktów między państwami jest jeszcze bardzo niedoskonała, a pełne jej urzeczywistnienie, o ile jest wogóle mo
żliwe, należy jeszcze do dalekiej przyszłości.
Wobec lego zwrócono głównie uwagę na mo
ment organizacji postępowania międzypaństwowego, zdolnego do załatwiania tych sporów na drodze pokojowej. Wyraźem tych dążeń stał się słyn
ny Protokół Genewski „o pokojowem załatwia
niu sporów międzynarodowych". Protokół ten ustalał w zasadzie obowiązkowość pokojowego za
łatwienia zatargu drogą uzupełnienia procedury, prze
widzianej w statucie Ligi. Pozatem wprowadzał on
„expressis verbis“ obowiązkową kompetencję Trybu
nału Ligi w sprawie rozstrzygania niektórych spo
rów. Protokół genewski nie wszedł jednak w życie głównie ze względu na opór Anglji. Wystąpienie Nie
miec z Ligi Narodów-przekreśliło delinitywnie wsael- kie próby organizacji postępowania międzynarodowe
go, zdolnego do załatwiania sporów na drodze poko
jowej, gdyż brak gwarancji wykonania przewidzia
nych sankcyj—jest momentem działającym ujemnie na psychikę poszczególnych państw. Wobec niepo
wodzenia tej akcji na gruncie ogólno-międzynarodo-
wym, przystąpiono do realizacji dążeń, o których mowa, w traktatach partykularnych.
Traktały te jednak są jedynie maską, zasłoną gazową, ukrywającą przygotowania do nowej wojny, która leży w interesie niektórych państw. Trudno jest określić prawdziwy cel Niemiec w ich pakcie 0 neagresji z Polską, ale wiele głosów prasy pol
skiej potwierdza zdanie, kwalilikujące ów pakt, jako zasłonę dymną przed atakiem.
Atak wymaga jednak przygotowań, pochłania
jących wiele ofiar, wiele pracy i wysiłków społeczeń
stwa, które ze swej nędzy i biedowania buduje na
rzędzia, mające je zamienić w krwiste kupy ciała, kości i ludzkich serc. Skoro się weźmie pod uwagę, że pozycje na zbrojenia i utrzymanie armji przewyższają niekiedy połowę całego budżetu państw 1 że pozycje owe rosną z roku na rok (wzrost 0 przeszło 200 miljonów marek pozycji na zbrojenia w budżecie Niemiec), to łatwo wówczas zrozumieć przyczyny pogłębiania się wewnętrznego kryzysu eu
ropejskiego. Bezpośrednią przyczyną jego zaś jest zmniejszanie się potrzeb kulturalnych społeczeń
stwa i owe dowolne degenerowanie się ludności 1 młodzieży, która jakżeż często je tylko raz na dzień i boso chodzi zimą do szkoły i od której nie
rzadko spotyka się zdania, że „chciałbym być krową, gdyż lepiej traktuje się ją w domu". Ciągła goto
wość do wojny, wymagająca zbrojeń, drogo kosztuje społeczeństwa, zmuszone do wyrzeczenia się wielu rzeczy koniecznych i pożytecznych — poczynając od tłuszczu, cukru i soli, a kończąc na wychowa
niu potomstwa. Mówi się, że należy zbroić się, by swoim wysiłkiem i kosztem dać możność rozwoju przyszłym pokoleniom. Zdanie to byłoby ze wszech- miar słusznem, gdyby nie pewne zbyt nierealne uogól
nienia, cechujące urodzonych optymistów, lub też krót
kowidzów czy wprost ślepców. P r i m o - aby utrzy
mać się na pewnym poziomie wśród państw ciągle zbrojących się - będą musiały i przyszłe pokolenia łożyć na zbrojenia i armję z uszczerbkiem dla swych możliwości kulturalnych i intelektualnych, a więc śmiało powiedzieć możemy odnośnie do nas, „ale nie każdy na męczennika, nie każdy stworzon na bohatera".
Nie możemy mieć nawet tej moralnej satyslakcji, że nasz trud i życie poświęciliśmy dla dobra następnych pokoleń, które go nie zaznają lak, jak i my.
S e c u n d o — poświęcając wiele na zbrojenia i przygotowania do wojny, stworzymy atmosferę, któ
rej skutkiem może być tylko i jedynie starcie orężne, a więc nowa wojna. Przygotowujemy w ten sposób nie szczęście i dobrobyt ludzi przyszłości, ale prze- ciwnie-największą plagę i hańbę moralną ludzkości.
T e r t i o - przez pęd do zbrojeń i koniecz
ność poświęcenia na nie olbrzymich sum - cofamy się kulturalnie, gdyż jest rzeczą jasną, że spoleczeń siwo uciśnione ciężarami materjalnemi nie może za
pewnić sobie normalnych warunków rozwoju, względ
nego dobrobytu, zaspakajania swych potrzeb kultu
ralnych, intelektualnych i duchowych. W ten sposób wychowujemy pokolenia ludzi ograniczonych, o prze
ciętnie niskiej inteligencji i niewielkiem wykształceniu.
O u a r t o - c i ludzie, wychowani w zapachu dymu. ci ludzie, których psychice bliskj może być żołnierz i cuchnące okopy i żołnierskież ycie, twarde, beznadziejnie dzikie i pierwotne-ci ludzie być może nie wydadzą takiej oceny wojny, jaką sfomułowaliśmy dzisiaj my, dla których jest ona ze względów etycz
nych, prawnych, religijnych-aktem zbrodni. Te po
kolenia młodych bojowców, dla których argumentem
Str. 4. N a R T Y Nr. 15.
będzie rozkaz i pięść-będą zapewne otoczone i prze
pojone ciągłą apoteozą wojny, jeżeli już nie jako celu samego w sobie, to w każdym razie jako wa*
runku niezbędnego dla rozwoju państwa, narodu, jednostki.
My świadomi wartości wojny, my, którzy nie jesteśmy jeszcze zakłamani ohydną sugestją-sank
cjonującą wszelką zbrodnię, wszelki środek, który do cetu prowadzi — (przytem do celu bardzo iluzo
rycznego), czy my mamy stwarzać warunki dla ode
brania człowiekowi przyszłości - jedynej wartości niezmiennej i wielkiej — poczucia człowieczeństwa rozumnego i wolnego?
Dla'ego tak głęboko przekonywującym i zadzi
wiająco trafnym w uchwyceniu istotnych przyczyn wojny jest polski projekt rozbrojenia moralnego z dnia 17IX 1931 r. domagający się oparcia wycho
wania i wykształcenia na nowych zasadach z pomi
nięciem destrukcyjnych pierwiastków wojennych, bezwzględnego przestrzegania w prasie lojalności wobec zagranicy i wprowadzenia w szkołach przed
miotu o Lidze Narodów-jako pouczenia o między- narodowych problemach. Nasz projekt rozbrojenia moralnego, to wielki krok naprzód, to posunięcie po
dyktowane trzeźwością sądu, rozumnym krytycyzmem i zdolnością klasyiikowania przyczyn i skutków, a przedewszystkiem — odbicie nastrojów, nurtu
jących społeczeństwa dzisiejsze.
Projekt ten ujmuje sedno zagadnienia: nato, żeby rozbroić ś w ia t militarnie-trzeba zagwarantować bezpieczeństwo, aby zaś zapewnić to ostatnie, a tem samem utrwalić pokój, trzeba usunąć przyczyny nie
pokojów, tkwiące w psychice ludzi, trzeba przebudo
wać nastawienie człowieka do życia, trzeba przeła
mać ową wyłączność materjalistycznego punktu w i
dzenia, w którego obrębie obracając się - nie wyj
dziemy z matni życia. Ową pacyfikację psychiczna świata należy oczywiście przeprowadzać na terenie wszystkich społeczeństw ludzkich. Bo tylko równo- czesność i uniwersalność jej realizacji pozwala na niezbrojenie się poszczególnych państw. Okazało się, że prawo jest narzędziem słabem i niedoskonałem, o ile nie znajduje poparcia w innych, głębszych i wyż
szych odeń normach. Życie bowiem wewnętrzne jednostki, od którego zależy utrzymanie wszelkiego pokoju na świecie, nie jest regulowane nakazami ludzkiego prawa, lecz stokroć od nich ważniejszemi wskazaniami religji i moralności.
Trzeba zacząć pracę od podstaw wszelkiego życia człowieczeństwa, od duszy jednostki, niezależ
nej i prawdziwej.
Trzeba zmienić stosunek jednostki do życia i oprzeć go na zasadach etyki, opartej na prawdzi
wej miłości bliźniego, zdolnej do pokonania niena
wiści międzynarodowych, ów wzniosły cel, realizo
wany przez pacyfizm, osiągnięty zostanie wówczas dopiero, gdy ludzkość przełamie w sobie materjalis- tyczny stosunek do dziejów i człowieka i sięgnie po wyższe od ziemskich wartości —gdy u s ły s z y i pojmie słowa Chrystusa „Kochaj bliźniego*’.
Cisną mi się do głowy słowa z „Niespo
dzianki" „On wiele mądrych rzeczy powiedział, ino my go nie słuchali".
Stanisław Wąsowicz.
Fundusz O brony Morskiej — to Czyn całego Narodu!
REFLEKSJE 0 SZTUCE.
Religijny kult, jakim są otoczone arcydzieła sztuki powstaje nietylko dlatego, że uważamy je za objawy genjuszu ludzkiego, ale przedewszystkiem dlatego, że są one źródłem wzniosłych przeżyć.
Wielki artysta jest człowiekiem o tysiącu dusz, które może wysnuwać samowładnie ze siebie.
Warunkiem wszechstronnego „wczuwama się w przebogatą różnorodność indywidualności ludzkich jest bogactwo własnej duszy.
Im artysta jest większy tem głębiej wyraża usposobienie swojej rasy. Nie myśląc o tem pod
świadomie wyodrębnia i potęguje to, co je s t zasad*
niczem w istocie duchowej czy cielesnej.
Każdy naród ma swoich bohaterów, stworzył ich z wtasnej krwi i żywi swemi legendami, nie
śmiertelne ich postacie przesuwają się przed 1^9°
oczami jako dobroczynne genjusze, które prowadzą i opiekują się nim. Takimi są bohaterowie poematów epicznych—Zygfiyd z Nibelungów, Roland z fran
cuskich pieśnią Ulisses i Achilles z Grecji i t p.
U szczytu dziel sztuki mieszczą się dzieła wzniosłe i szczeie, które przeprowadziły swą 'deę nie zginając się pod jej ciężarem. Tam człowiek prze
istoczony i powiększony dosięga całej swej pełni.
Niema tych granic w oczach własnego narodu i wieku, wiara dała mu to wszystko, co stworzyła wyobraźnia.
Według Taine’a sztuka przewyższa naturę, gdyż postać zmyślona wskutek wyboru łatwiej przeistacza
i przyswaja styl, przemawia lepiej do swego charak
teru, niż postać rzeczywista.
Sztuka odlewa swe stworzenia podobnie jak natura we wszystkich barwach i grach śwjatel i cieni.
Postaci te mogą walczyć i oburzać się, jak bohaterowie Michała Anioła, marzyć i uśmiechać się jak kobiety Leonarda da Vinci, żyć i cieszyć się ży
ciem jak madonny Ralaela.
]uż same kolory niezależnie od treści wywołują pewne wrażenie, zależnie od swego bogactwa i sto
pniowania w układzie barw. Znaczenie barw w ma
larstwie jest olbrzymie i często decyduje o całej w ar
tości dzieła. Sztuki plastyczne nie są w stanie wyra
zić ruchu niezliczonyc i lal, język ludzki z trudem znajduje słowa, aby je opisać.
Zdaje mi się, że muzyka przez swą pełnię może najdokładniej oddać nieskończoną rozmaitość wszech
bytu. jest ona refleksem wyższej rzeczywistości.
„Cała historja ludzkości rozwija się według praw muzycznych". Fr. Schlegel mówi że Duch jest muzyką idei. W związku z lem ciekawe jest zagadnienie
„niezrozumialości" sztuki nowoczesnej.
Oburzenie szerokiej publiczności wobec nowych zdobyczy artystycznych najintensywniej i najczęście- występuje w muzyce wobec dziel twórców wyprze dzających swą epokę.
St. Witkiewicz zbadał to zjawisko w dziedzinie literatury i sztuk plastycznych, Przyczyną tego zja
wiska jest t. zw. „deformacja" polegająca na tem, że
Nr. 14. N U przedmioty odtwarzane nie są podobne pod względem kszłałtu i koloru do przedmiotów istniejących realnie.
W literaturze deformacja polega na bezsensie logicz
nym lub psychologicznym.
Lecz odtwarzanie świata zewnętrznego lub praw
da życiowa nie są istotą sztuki.
Publiczność szuka w sztuce odtworzenia rzeczy
wistości zewnętrznej, co w skutek przerafinowania psychiki współczesnej stało się niemożliwem.
W dziele artysty - technika i twórczość tworzy organiczną całość. Często identyfikuje się te dwa pojęcia, k t ó r e występując razem różnią się zasadniczo.
Techrrka jest dostępna niemal dla każdego.
Twórcą trzeba się urodzić, jednym z warunków two
rzenia jest odczuwanie, a tego żadna technika nie na- UCZy Kompozycja jest realizacją oryginalnego pomysłu,
WŁADYSŁAW SKOCZYLAS
W momencie gdy powstawał talent Skoczylasa sztuka stała w zasadniczej sprzeczności z twórczo
ścią naukową i filozoficzną Podczas gdv ta ostatnia dążyła do jaknajwiększej ścisłości i jasności w są
d a c h-sztuka topiła się w impresjonizmie—wysuwała na pierwszy plan indywidualizm i poddawanie się przelotnym odruchom swej wrażliwości.
Skoczylas od zarania swej pracy artystycznej nie mógł się wewnętrznie pogodzić z tym stanem rzeczy. Tęsknił podświadomie do form zwartych i ja s n y c h —do ścisłej kompozycji, opartej na równo
wadze całości w zamkniętych ramach utworu.
Znalazłszy się więc w 1901 r. w Wiedniu, gdzie wysłany został jako stypendysta, zajął się gorąco rzeźbą ta bowiem pozwalała mu opanowywać suro
wy materjał i stwarzać dowolnie komponowane bry
ły. Wkrótce jednak przerzucił się na malarstwo — i uległ fali modnych stylizacyj.
Kształcąc się potem w Krakowie (1904—06) Skoczvlas przejął się techniką Stanisławskiego, któ
ra odznaczała się plamkowością i nastrojowością.
Te jednak „notatki" pejzażowe nie dały zadowolenia artyście, który czuł w sobie dążność do jasnej, zde
cydowanej konstrukcji form.
Skoczylas, jako nauczyciel w Szkole Przemy
ślu Drzewnego w Zakopanem uświadomił sobie jeszcze głębiej, że pejzażyki a la Stanisławski nie dają mu satysfakcji. Narazie jednak nie mógł od
naleźć właściwej drogi. W owem Zakopanem po
szukując w sztuce elementów narodowych zastano
wił się po raz pierwszy nad pięknością i rysunkową wartością stroju górali tatrzańskich.
Na drogę grafiki sprowadził artystę przypadek.
Znudzony plamkową techniką swoich pejzaży wyjechał w 1910 r. do Paryża, gdzie ponownie zajął się rzeźbą. Wkrótce jednak egzema na rękach nie pozwoliła na dalszą pracę w rzeźbie, a także i w ma
larstwie. Skoczylas zwrócił się wówczas do rytow- nictwa korzystając z tecznicznych porad Rubczaka.
I tu dopiero zaczyna się okres najbardziej owocnej pracy artysty, która pozwoliła mu na potężne rozwi
nięcie skrzydeł twórczości.
Pierwszą techniką była akwaforta. Dążąc jednak do jaknajbardziej precyzyjnej linji przerzucił się Sko
czylas szybko do suchorytu, a następnie do drzewo
rytu Mimo, że z tą ostatnią techniką zetknął się w Lipsku nie uległ wpływom niemieckim - nie od
dzielał kontrastowo białych plam od czarnych.
T Y Str. 5.
gdzie technika jest tylko środkiem do celu.
By dzieło zrozumieć trzeba uchwycić z niego temat, będący wprost artystyczną „ideą" dzieła, zu
pełnie niezależnie od tego, co dzieło przedstawia i wyraża.
Umysł artysty różni się od wszystkich innych tem, źe posiada zdolność bezpośredniego przecho
dzenia od zmysłowych wrażeń do ich zmysłowego wyrazu My zatrzymujemy się przy samem wrażeniu optycznem, artysta zaś posiada możność kontynu
owania tych wrażeń, uzmysławiania ich w jakim
kolwiek materjale.
jest to spotęgowanie świadomości, doskonalsze opanowanie wrażeń zmysłowych i głębsze wniknię
cie w nie i dlatejo sztuka zajmuje równorzędne miejsce obok nauki.
E. S.
„Profil górala"—to staranne opracowanie kreską (białą, za przykładem Tomasza Bewicka) każdej fat_
dy skóry, każdej płaszczyzny twarzy. W „Profilu można dotrzeć jeszcze ślady „malowniczości" - al"
już np. „Pochód zbójników'1 jest pełną grafiką, gdzie światłocień zastąpił artysta plaszczyznowością kone strukcji
Studjując góralskie obrazki na szkle Skoczylas pogłębił jeszcze swoje zapatrywania na drzeworytni- ctwo, zachowując ścisłą symetrję i zamknięcie kom
pozycji motywami ornamentacyjnemi.
Zupełnie dojrzałem dziełem graficznem artysty jest „Głowa Junaka", gdzie plan drugi nie różniąc się prawie tonalnie z głową-pozostaje jednak w tyle i pozwala widzieć dokładnie jej sylwetę. Zarazem, dla zróżnicowania planów artysta zaczął swoje ryty zabarwiać.
Skoczylas w drzeworytach swych podniósł za
sadnicze zdobycze sztuki ludowej: równowagę wzglę
dem środkowej osi pionowej i wyraźne zamknięcie kompozycyjne w ramach utworu. „Zagadnienie kom
pozycyjnej architektoniki płaszczyzny, łącznie z bu
dową specjalną (odpowiadającej istocie płaszczyzny) wszelkiego kształtu, konstrukcja poszczególnych cię
żarów brył, wiązanie ich w całość rytmiczną z zacho
waniem ogólnej równowagi mas, przy świetnem opanowaniu materjału - stanowią, źe niektóre z drze
worytów Skoczylasa są arcydziełami" - (Żyznowski Wystawa prac Skoczylasa).
Wspaniałe opanowanie drzeworytu wpłynęło na późniejsze malarstwo Skoczylasa. Nie widać tu już plamki, a akwarela odznacza się skomponowaniem i dekoracyjnem zestawieniem barw prostych i czy
stych,-(Nie tu jest miejsce na dyskusję-czy akwa
rela ta jest sztuką czystą czy też wkracza w zdob
nictwo.
Prace Skoczylasa znamionuje swojskość. Ulu
bionym motywem jego drzeworytu są górale-trochę archaizowani — trochę stylizowani—ale te właśnie na
sze Janosiki, których ostro, dekoracyjnie zarysowana sylwetka łączy się z surową pięknością Tatr. Ta polskość u wielkiego grafika polega raczej na odręb
nym sposobie ujmowania dzieła „podobnie jak Diirer w odrębny, germański sposób ujmuje sceny religijne i mitologiczne.
Władysław Skoczylas, przedwcześnie zgasły szczery artysta, jest wielkim pionierem grafiki polskiej, której kolebką są cenne zakamarki chłopskich chałup.
Str. 6. N U R T Y Nr. 15.
WIERSZE LAUREATÓW ll-go
Dnia l i m arca 1934 r. w 11 auli K. U. L. *dbył się 2-gi Turniej Poetycki zorganizowany przez „Nurty. Do Tur
nieju stanęło 10 koleżanek i kolegów. Każdy z uczestników przedstawił 3 utwory. S ą d konkursowy w składzie pań profeso- rowych Krzyżanowskiej, W aściszewskiej, przedstawicielki Koła Polonistów kol. Ryczyńskiej, oraz pp. prof. prof. Ja k u b a n is#
i Życzyńskiego pierwszą nagrodę przyznał kol. P od staw ce, drugą— kol. G rassów nej, t r z e c i ą - k o l . Szczepowskiemu. O d z n a c z e nia otrzymali kol. kol. Lipecki, Jaszow ski, Plattówna i Lipczyński. P o d c z a s konkursu przemówił niezwykle s er d e c z n ie, pod-
Z O F Jfl GRftSSÓWNfl.
T E M P O .
Ruch i tempo — tempo — tempo myśl zagłusza i rwie na strzępy
hałas i huk łomot i stuk bez przerwy
sprężone nerwy czekają aż rytm zdyszany spocznie.
Zgrzytem w mózg się wżerają tryby — szlifiernie — tłocznie...
W ruch się zapadł w szczęk się wsłuchał Człowiek — robot — człowiek bez ducha
żelazny zgiełk piekielny jazz aż furczy
rytm się kurczy i zwija w dysonansach się skręca
zdławiona para wyje jak miljon potępieńców.
...Zamiast mózgu mam maszynę w huku duch mi się gdzieś rozpłynął
Zmiażdżony słuch zdrętwiał i zgłuchł w pomroce
myśl się trzepoce spłoszone wiruje mi pod czołem
szybko — szybko — szybko — jak rozpędowe koła — —
...W rytm się zapadł w szczęk sig wsłuchał człowiek — robot — człowiek - ...bez ducha myśl — — zgłuszoną, rwie na strzępy ruch — i tempo — tempo — tempo!
JERZY SZCZEPOWSK1.
W I S I E N K A .
Gałęzie twardzizną bytu
Czernią się w kłamstwie białego nieba.
Energję pniaka obfitą
Obciska kora, jak skórka chleba.
Za słońcem żywiącem, Za kwietniem tęskniące,
Prężą witki swą giętkość na wietrze.
(Śnieg dokoła i puste powietrze).
Co roku na kruchych prętach Rozkwieca się okiścią
żywotność wiśni święta, Z pąków wytryska ślepo Malutkim, zmiętym liściem,
f \ i gałązeczki rodzące Potnieją wonną oblepą.
Pod słońcem żywiącem.
Co roku.
Oj, rozkwitniesz ty inaczej niż co roku:
Rozkwitniesz dziś jeszcze o zmroku Wisienko!
Czerwonemi płomykami, Trzeszczącemi iskierkami, Dymu smużką cienką
Co uleci — z chaty — komina...
Trudno: zimno było w domu.
Nie mogę już palić słomą —
— wisienko — wisienko.
TURNIEJU POETYCKIEGO „NURTÓW’.
n o s ząc znaczenie poezji p. prof. Jaku banis. U roczystość wręczenia nagród przez J . M. ks. R ektora miała m ie js c e 14 marca.
Milą te uroczystość poprzedzoną przemówieniem J . M. ks. Rektora zakończono wspólną fotografją. P ie rw szą nagrodę ufu n
dowaną przez J e g o M agn ificen cją było dwutomowe dzieło Morcinka p. t. „Wyrąbany c h o d n ik ”, drugą i trze cią nagrodą „Nur
tów" były: Norwida „Inedita* oraz K ossak-S zczuckiej . S z a le ń c y boży". P ozatem wszyscy la u re a c i Turnieju, zarówno nagrodze
ni jak i wyróżnieni otrzymali dyplomy artystycznie wykonane przez koi. Łukasika.
W ŁA D YSŁA W PODSTAWKA.
M O R Z E O
Plączące, roztrzęsione, zatacza się, chyli, oddycha nienawiścią o zapachu jodu,—
nie można mu się teraz tumultem przymilić, choć przynieść do pożarcia lądów ciężki tobół.
Horyzont się wyprężył rozedrganym łukiem, pożera szmatę nieba we krwi unurzaną, zamlaskał po tej stypie hukliwym pomrukiem i czernią przytłoczony, ugiął się w kolanach.
R C H O D Z I E .
Pomodli się rękami sosen ponadbrzeżnych, bursztynem się okupi przed ławicą piachu — napróżno, pierś mu księżyc biały sierpem przerżnie i pyłem srebrnym zsypie ze wschodu na zachód.
Powietrze nań się rzuci w sczerniałym kobalcie, latarnia drżącą ręką groźny puls wybada....
— o gwiazdy, gromnicami smutno się zapalcie, niech widzę, jako morze raz ostatni gada.
TADEUSZ jASZOWSKI.
S M
Wypłowiałe są oczy matczyne,
Łzą zachodzą przy najlżejszym wietrze, Łzy tak często z Twoich oczu płyną
wciąż bolą, jakby były pierwsze.
I cóż możesz, próc/. łez, dać mi jeszcze Ciepłe słowa serdecznych połajań
Rąk modlitwę, tak drżących, gdy pieszczą Ruch ostatni serca, co ustaje.
a TEK.
fl ja przecież mam silne ramiona W oczach niosę nie łzy, ale wiarę
I Mam potęgę swych „nowych*1 przekonań Na Twe słowa wytarte i stare.
Więc dlaczego, nagle bez przyczyny Wśród najwyższej miłości poświęceń Tobie z oczu zmęczonych łzy płyną Mnie rwie piersi oszalałe serce.
ED M UND L IP E C KI.
TYM CO ODESZLI
Poligon szary, Ciężki, zły...
— - — Opiłki potu palą skronie,
— — — Strach dziki ścisnął twarde kły,
— — — Krew w fibrach własnych nerwów tonie.
Poligon szarpnął, wspiął się, wzbił...
Żył człowiek i poligon żył W jakiejś zapadłej świata stronie.
Działo coś szepcze, twardo tak.
— Gotowe; — Chybia krótki znak;
Nic niewiadomo, cel jest znany.
| Stal krucha, skrzepły pył skorupy — Ryknęła drzazga wyrok losu...
— Legnijmy razem, tu, dwa trupy.
! Nie stało w obu krtaniach głosu...
Poligon szary, ciężki, zły...
— — - Wspomnienie smutku lejem płynie,
— — — Nie pada nawet kropla łzy,
— — — W naturze nigdy nic nie ginie Zlepek atomów nie ma sił,
Ktoś je całunem wspak okręci, Był kiedyś taki, nawet żył —
| Cześć bohaterskiej ich pamięci!
Str. 8. N U R T Y Nr. 15.
Reportaż z Turnieju Poetyckiego
II aula K. U. L. pełna. Siedzę blisko estrady żądna jaknajlepiej słyszeć słowa, które będą z niej płynąć.
Przypominam sobie zeszłoroczny turniej, chłodną i nieufną publiczność (a jakże nieliczną!)-puste rzę
dy ławek - i kilku zaledwie zatrwożonych kolegów, którzy za chwile mają poddać głowy swych myśli pod szaiot opinji publicznej. Dzisiaj—jaka zmianal jakoś raźniej, weselej, cieplej na sali,-może to czyni wielka płachta papieru z przedziwriemi tytułami, z których każdy każe Sie domyślać i intryguje nie
znaną jeszcze treściq. A tytułów tych jest równo 30.
Ale - już. Cisza.
A potem — jak na srebrnym ekranie przewija się nam to wstążka Wisły z gorącem ogniskiem na szarym piasku brzegu, to duszna noc szpitalna, to dudniące głucho po bruku armaty, to drogie, ciche łzy matczyne! Na twarzach słuchaczy widać, żew skupieniu przeżywają myśli, których taki nawał i obfitość i różno
rodność hojną dłonią naszych młodych poetów roz
sypuje się po sali.
Nuda i zniechęcenie nie mają wstępu do sali.
Tu władczo uśmiecha sie poezja. Prawdziwa poezja.
Nawet te najsłabsze wiersze o których sąd konkur
sowy nie wspomina, były poezją. I to sie doskonale dawało odczuć.
Wreszcie—koniec. Aż żal, że już. Jeszcze by się słuchało. Oklaski— i oczekiwanie wyroku sądu.
A sędziowie mają kłopot, jak rozstrzygnąć - komu przyznać palmę pierwszeństwa.
Wybrnęli. Czy słusznie—czy niesprawiedliwie - nie naszą rzeczą sądzić.
Wyróżnili tych, których talent ma przed sobą pełno możliwości. Wszystkich zachęcili do dalszej pracy.
STROBL.
WIELKIE i MAŁE.
Pan Opolczeński żył w swoich dobrach w Ma
łych Karpatach już od kilkudziesięciu lat. Posiad
łość swoją odziedziczył po ojcu, dziedzicu starej da
ty. A gdy tego po przepitej nocy szlak trafił, odzie
dziczył młody pan zaledwie w 30-tym roku życia, zupełnie niespodziewanie majątek. Nie był on jednak typem swego ojca, a raczej — — no ale to sami zobaczymy.
jest takie prawo natury, że słabszy służy sil
niejszemu za pożywienie, ale tak samo i odwrotność tego można nazwać prawem natury, że mały żyje tylko dzięki wielkiemu. Mniejsza o to, czy pana Opolczeńskiego uważać będziemy za małego czy, wielkiego, w każdym razie znalazł się ktoś, kto tego prawa chętnie słuchał. Był to zarządca majątku pan Bitrowski. już pod komendą starego pana praco
wał on dla siebie. W drzewie, w zbożu, w bydle, przy naprawach i robotach różnego rodzaju, przy kupnach i sprzedażach wszędzie dał się maleńki zysk dla rządcy osiągnąć. Stary pan ostro pilnował tych różnych ciemnych machinacyj i zezwalał na nie jedynie w tradycjonalnych granicach.
Ale w młodym panu była ochota do życia. Rząd-
A ja mam upartą głowę, która wciąż myśli.
Ani rusz nie chce przestać.
Czy droga, którą obrali młodzi autorzy, jest słuszna?
Nasza powojenna poezja szukając właściwej, cho
dzi narazie różnemi drogami, ale niektóre cechy już są wspólne wielu młodym poetom.
Forma, która najczęściej jest wyłamaniem się z formy, a więc zrzuceniem krępującej równości wiersza, ilości zgłosek, równego arcentu, czasem na
wet rytmu, nie mówiąc o rymie, który pierwszy zdo
był wolność. Cóż - wyrośliśmy z tego!
A!e jednak czasem szkoda dawnej melodji wierszal
Treść— naturalnie-jest różna. Ale można za
obserwować, że prawie wszystkie utwory oddają zewnętrzne zjawisko, a więc ruch, tempo, gorączkę, szmer, huk, wystrzał i t. p.
Nie malują obrazów-a dają zespół sylab, któ
re mają nam zadźwięczeć w uszach.
I to jest chyba zasadnicza różnica między no
wą, a dawną poezją.
Tamta żyła sama przez się, ta żyje, gdy ją się deklamuje!
Najczęściej, gdy przed sobą mamy kartkę pa
pieru z wierszem, to spostrzegamy tylko długie sze
regi słów, których wartość i dobór polega nie na ich treści wewnętrznej, nie na ich sensie, lecz na słu- chowem brzmieniu. 1 dlatego nie wystarczy odczy
tać oczyma wiersz, ale trzeba go w głos powtórzyć.
Wtedy okaże się jego bogactwo. Autor pisze poto, by słyszeć deklamację.
To aktorstwo poezji może zachwycać wielu i imponować— ale czy to jest właściwa droga?
W . H.
rn— ---ii— r~---— — --- miTrr^inn— n iw ■— niim i^
ca, jak polip, wyciągał swe długie macki we wszyst
kie kąty daleko rozgałęzionej gospodarki folwarcznej.
Pan miał swoje dobre jedzenie, mógł polować, ryby łowić i na mniejsze podróże wyjeżdżać. Miał nawet małe konto bankowe, które bardzo wolniutko rosło.
Natomiast o wiele szybciej powiększało się konto bankowe pana rządcy. A jego długo i tajnie żywio
na nadzieja, że za jakie 10 lat sam stanie się w ła
ścicielem jakiegoś tam folwareczku, przybierała co
raz realniejsze formy. Dlatego otaczał on swego dziedzica wałem ochronnym osobistej opieki, a szcze
gólnie bał się kobiet. Ożenek bowiem pana był równoznaczny z przekreśleniem jego ambitnych planów.
Chociaż rządca nie był wielkim człowiekiem, to był jednak ktoś jeszcze, kto z niego żył. Tym in
nym był ogrodnik, Filipek, mały nie znaczący czło
wieczek, którv w lecie przeważnie boso latał i 9-cioro dzieci miał. Filipek opiekował się ogrodem warzyw
nym i owocowym pana i rządcy. W tym małym za
kresie stworzył sobie pan Filipek własne państwo.
Z ogrodu zbierał dla siebie sumiennie dziesięcinę w owocach i jarzynach. Dzieci jego przynosiły mu wszysikie jaja kur rządcy, które zniosły poza gniaz
dami. A z chlewów czy kurników można było łatwo to prosię, to kurczątko przesadzić na terytorjum ogrodnika. Pan Filipek miał więc swój własny in-
Nr. 15. N U R T Y Str. 9.
Z WYDAWNICTW
Marfa Dunajówna — Tomasz Zan - lata uniwersyteckie 1815-1824.
już we wstępie podkreśla p. Dunajówna trudno
ści związane z opracowywaniem życia i twórczości Tomasza Zana w latach 1815— 1824. Tern prawdo
podobnie, tłumaczy się znikoma ilość prób odtwo
rzenia w obszerniejszem dziele sylwetki Arcypro- młenistego na tle owego okresu.
P. Dunajówna postanowiła właśnie rozprawą niniejszą choć w części braK ten wynagrodzić.
Opracowanie jest bardzo szczegółowe, staranne i przemyślane; pisane z wielkiem wczuciem się w epokę (rzecz godna podkreślenia i wiele znacząca
przy tego rodzaju rozprawach).
Na całość dzieła składa się 9 rozdziałów; każdy z nich zamyka w sobie jeden rok przeżyć wileńskich Zana. Prócz właściwych wspomnień, dotyczących postaci bohaterów tejże rozprawy, napotykamy mnó
stwo szczegółów, bądź to stanowiących podłoże i tło, bądź to oświetlających ówczesne stosunki, umysły, społeczeństwo oraz prądy naukowe
Zadanie, polegające na odpowiedniem zestawie
niu owych szczegółów nie jest bynajmniej łatwe;
zważywszy samą przełomową epokę pomiędzy resztka
mi pseudoklasycyzmu, a romantyzmem, podziwiać należy u autorki tejże rozprawy trafność określenia stanowiska literackiego poety.
W pierwszych dwuch rozdziałach dość obszer
nie przedstawiony jest uniwersytet wileński w pełni swoich najlepszych lat rozwoju, rozkwitu nauki i składu profesorów. W III-im i IV-tym rozdziale w tenże sposób potraktowany jest związek filomatów.
V-ty rozdział, bodajże najpiękniejszy, słusznie, choć to zasługa przypadku ma tytuł „Promienistość". Z każ
dego zdania niemal, bije tyle źvcia; tętni tyle werwy młodzieńczej w organizowaniu związków, tyle tam
mówi się o szczerej przyjaźni. „Promienistość", t*
nietylko piękna teorja Mesnera, Hufenlinda i Lachni*
ckiego, w tak ciekawy sposób przedstawiona przez p. Dunajównę w tym właśnie rozdziale,., promieni- stemi stają się (utaj wszelkie nowe projekty, promie*
nistą staje się praca w związkach, promieniściej za
czyna układać się życie poety i jego stosunki przy
jacielskie. To najpiękniejszy rozdział nietylko książki, ale i życia Tomasza.
W VI i VII-mym rozdz. jesteśmy świadkami cią
głego ruchu w organizacjach filomackich, ciągłych prób reorganizacji i przekształcenia, wreszcie opis zajścia z chorążym Pelskim jest zapowiedzią kata- strofy.
VUI-my rozdział zawiera w sobie jedną z naj
cenniejszych rzeczy tej książki-charakterystykę du
szy i pojęć etycznych Zana. Objawiają się one w y
raziście w poglądzie poety na miłość Maryli Puttka- merowej i Mickiewicza.
IX rozdział najsmutniejszy, ilustrujący przygnę
bienie i rozpacz uwięzionego Zana; zawiedzone na
dzieje (ciekawy jest szczegół o truciźnie przysłanej Zanowi przez przyjaciół z obawy przed jego zezna
niami, a tak bardzo krzywdzący Arcypromienistego), wreszcie pożegnanie i wyjazd do Orenburga.
Rzec? cała ujęta, jak to już zaznaczyłam bar
dzo ciekawie, styl miły, czyta się lekko, nie jak roz
prawę, lecz jak powieść; to też powinna się ona stać lekturą ogółu, a przedewszystkiem młodzieży szkół średnich i uniwersyteckiej, dla której postać arcypro- mienistego stać się powinna ideałem dobrego patrioty, cielą, brata.
W tejże rozprawie odczuwa się jedynie brak obszerniejszego i wyrazistszego omówienia stosunków między Zanem a Mickiewiczem, oraz ich wzajemnych wpływów na siebie. Prócz zawartego w rozdz. VIII, wyżej wspomnianego poglądu Tomasza na miłość Maryli i Mickiewicza nie spotykamy w dziele p. Du najówny charakterystyki przyjaźni dwuch tych poe-
wentarz, posiadał navet krowę. Działo mu się świetnie.
Zimorodek który z orła Filipka żyt, nazywał się Bonifacy Mager. We wsi miał on wielkie poważa
nie, krążyły bowiem tajemne pogłoski, że kiedyś przed laty miał on skończyć pierwszą klasą gim
nazjalną leszcze więcej podziwiano go z powodu jego imienia. Daleko i szeroko w okolicy nie nazy
wał się żaden człowiek inaczej jak Franciszek, Ka
rol lub józef - ale Bonifacego nie znano nigdzie.
Z samego jednak podziwu nie można niestety żyć.
Pan Mager bytował więc bardzo ubogo, chociaż tak prawdę mówiąc, to i za darmo u pewnej bardzo starej baby, którą tyle wykorzystywał ile się tylno dalo.
Ale pan Mager miał wyższe aspiracje, a te mógł jedynie w cieniu pana Filipka osiągnąć. Ten bowiem awanturował się stale ze swoją żoną. Co kwartał przychodziło pomiędzy panem a panią Fili
pek do okropnych awantur i wówczas postanawiali państwo Filipkowie się rozwieść. Wtenczas wynu
rzała się właśnie postać pana Magera. Ofiarowywał kłócącym się stronom swoje usługi i równocześnie wzbudzał u nich lęk przed kosztami rozwodu. Gło
śno twierdził, że zna pewne fajne kluczyki i zapew
niał, że mógłby sprawą tak pokierować, że koszta rozwodowe musiałaby pokryć kasa chorych. Bez adwokata też by mógł się obejść - bo umiałby to
wszystko on sam, pan Mager, załatwić czysto, pewnie i prawie zadarmo. Prawiel
Chodził między wrogimi małżonkami, wykładał prawo małżeńskie i zapisywał ogromne arkusze pa
pieru niezliczonemi paragrafami. Małżonkowie słu
chali jego rad najpierw oddzielnie, polem już razem a wreszcie godzili się. Pan Mager udawał wówczas obrażonego, ale przez słoninę, jaja i jarzynę dawał się przeprosić. Również otrzymywał za swe trudy pew
ną maleńką sumę pieniężną, z której część nosił do kasy oszczędności. Pewnie był lo mały interes, ale ostatecznie żywił i on swego człowieka.
Gdzie jeden żyć może, mogą istnieć i dwoje - mniemała cyganka Anastazja. A że nigdy się o nią nikt me starał, więc wyrosła w najskrajniejszej nę-
„ I n 3Z ul’ ra>Z ,am-iak zwierz ze znalezionej zdobyczy. Do chłopskiego czy mieszczańskiego życia r w nih!n^ u'*? icdnak zupełnie. Była to piękna cnoc brudna, chciwa i uparta dziewczyna. Ubranie lei składało się z kilku nędznych szmat obwieszo
nych lóżnemi błyskotkami, które kochała jak sroka,
^nytra ta piękność poznała się z panem Magerem.
Nie przyszło jej zbyt trudno wybadać słabość pana Magera—a słabość ta nazywała się —ładne kobiety.
We wsi nie miał on jednak szczególnego powodze
nia—winien temu był jego zewnętrzny wygląd, który nie miał nic z wyglądem Apollina wspólnego. Po wiedzmy prościej-pan Mager był brzydki jak małpa.