ś . p .
Ks. ZYGMUNTA GOLIANA
PRAŁATA I PROBOSZCZA WIELICKIEGO.
SKREŚLIŁ
Ks. Z D Z I S Ł A W B A R T K I E W I C Z T. J.
(Z P O R T R E T E M ) .
K R A K Ó W .
NAKŁAD KSIĘGARNI J. K. ŹUPAŃSKIEGG I K. .1. HEUMANNA.
1888.
L _______________________________________________________
KRÓTKI RYS ŻYCIA * -
* s i "Ś . p .
Ks. ZYGMUNTA GOLIANA
PRAŁATA I PROBOSZCZA WIELICKIEGO.
S K K E P U Ł
Ks. Z D Z IS Ł A W B A R T K IE W IC Z T. J.
(Z P O R T R E T E M ) .
J'-
T
W
KRAKÓW.
NAKŁAD KSIĘGARNI .1, K. ŻUPAŃSKIEGO I K. .T. HEUMANNA.
1888.
} ? > ?
ti
$
>15869■<
20
-Druk Wł. L. Anczyca j Spółki, pod zarządem Jana Gadowskiego.
KRÓTKI RYS ŻYCIA
ś. p. k s. Z ygm unta Goliana.
Śp. ks. Z y g m u n t urodził się w K rakow ie dnia 2 M aja 1824 r. z rodziców niezam ożnych, ale za- -cnycli i religijnych. Ojciec jeg o P aw eł N ałęcz G olian był ch iru rg iem z zaw odu i ja k o ta k i służył w listo- padow em pow staniu, m a tk ą m u b yła K u n eg u n d a z P ru ch n ic k ic h , osoba w ielkiego serca i w ogóle w yż
szego n astro ju duchow ego.
Do je d y n a ste g o roku chow ał się m łody Z y g m u n t w dom u rodzicielskim z dw om a starszym i b raćm i P aw łem i W alerym , z k tó ry c h je d e n służył wojskowo w arm ii au stryackiei, d ru g i zaś był inżynierem , a ja k o lek koduch p rzerzu c ał się n a różne zajęcia, co dało później pow ód do m ylnych pogłosek, ja k o b y ks. Gro- lian z m łodu był żołnierzem , urzędnikiem , ak to rem
itd. P ró cz teg o m iał dwie siostry L udm iłę i W andę, późniejsze pp. Sobieniow ską i Juszczakiew iczow ą, obie dziś jeszcze żyjące. Miłość dla ro d zeń stw a zachow ał zaw sze ks. Grolian żywą, ch ętn ie i często do każdego z nich pisyw ał, troskliw ie d opytując o n ajm niejsze szczegóły ich pow odzenia, w spierał ra d ą i k ieszenią
i*
4 K R Ó TK I R Y S Ż Y C IA
wedle ich p o trz eb i swojej m ożności. Słowem był dla nich, ko ch ający m i w ylanym b ratem .
W y jątkow a ato li m iłość łączyła go z m atk ą, w której w idział id eał dobroci, uosobienie cnoty.
W szystkie listy je g o nacechow ane są tem uczuciem głębokiem m iłości synowskiej, p rag n ien iem uchylenia cien ia sm u tk u z jej czoła, a spraw ienia jej p rzy jem ności we w szystkiem — ta k było z m łodu, ta k później k ied y był księdzem — aż do jej śm ierci, po której n ie
pocieszony zostaw ał przez czas długi, „zam arł m i św iat cały z śm iercią m a tk i“.
Czy z b ra k u rozw inięcia, czy też z b ra k u chęci, dość że z p o czątk u bardzo słabe a n aw et n ie d o sta teczn e czynił p o stęp y w nauce. Z niechęcony te m oj
ciec p ostanow ił oddać go do rzem iosła. M atki nie było podów czas w K rakow ie, b aw iła bow iem u b ra ta swego, le k a rz a w O strow cu, nie m iał się więc kto za n im w staw ić. I m łody Z y g m u n tek term inow ał przez dw a la ta u zło tn ik a W estfalew icza p rzy ulicy F loryańskiej, o czem w spom ina sam w je d n e m z p ó źniejszych kazań. Ciężki to był now icyat dla m łodego chłopca, bo pom inąw szy zm ianę losu p. W estfale- wicz ko ch ał się w kieliszku, a ja k przyszedł pod- ochocony do domu, to nie obeszło się bez krzyku i guzów, k tó re w szystkim obficie rozdzielał, a te b u rd y i p rzek leń stw a p ijanego p a n a m a jstra były ta k straszne, że po kilkudziesięciu jeszcze latach, przed staw iały się ks. Z ygm untow i ja k o „obraz istnego p ie k ła 44.
A le co n ad to cięższem było, to rozw ianie p ierw szych m arzeń i p rag n ień . Od m łodych la t żywił on w sobie żądze zo stan ia k apłanem , to te ż czuł, że ta d ro g a odwodzi go od uprag n io n eg o celu, ale m im o to nie dał za w ygranę. Czy bojąc, czy nie chcąc n a
Ś. P . K S. ZYGM UNTA G 0L 1A N A . 5
p ie ra ć n a ojca, skuteczniejszą obrał sobie drogę do dopięcia sw ych zam iarów . Oto n ie m ając czasu w dzień, w ieczoram i w ybiegał z w arsztatu pod kościół P a n n y M aryi i tu klęcząc pod krzyżem , ze stro n y kościoła św. B arb ary , p ro sił gorąco B oga, by p rzy jął je g o ofiarę i pozw olił m u zostać sługą O łtarza.
A le n ie zaraz m iał doznać sk u tk u swojej m o
dlitw y. N ad jech ała w praw dzie m a tk a z w ujem do K rak o w a i zobaczyw szy swego faw o ry ta w ta k o p ła
kanym stanie, o d eb rała go z term inu, a wuj ode
braw szy solenne przyrzeczenie pilności, zobow iązał się w ziąć n a siebie koszt dalszego jeg o w ykształce
nia. A le z n a ra d y w ypadło, że go oddano n a razie do szkoły technicznej, do k tó re j przez la t trz y uczęsz
czał. Co było pow odem zm iany w kształceniu, nie wiem y, dość że w 1841 r. przeszedł m łody Z y g m u n t do gim nazyum , a więc stan ą ł bliżej swego celu. P o złożeniu egzam inu p rzy jęty został do k lasy trzeciej, i cztery klasy n a stę p n e aż do filozofii ukończył ch lu b n ie w 1845 r. Z ław ki szkolnej w p ro st u d ał się do S em inaryum n a stu d y a teologiczne i ja k o alum n zn aj
duje się od 1846 r. w szem atyzm ach dyecezyi kie- lecko-krakow skiej — czasu w ięc n a jeg o rzekom e k a ry ery: w ojskow ą, cywilną, a k to rsk ą — absolutnie niem a.
Jeszcze jak o k lery k zaczął on w czasie w akacyi . w ystępow ać n a am bonie po w iejskich parafiach ja k w R egulicach, L iszk ach i Szewny, zaw sze z sukce
sem, to też w szyscy ci proboszczow ie ja k pisze do m atk i, obiecyw ali m u w y starać w ik ary at u siebie.
P ierw szem ato li w iększem w ystąpieniem „przed w yż
szą nieco pu b lik ą “ były dw a k azan ia w Morawic}’
i m ow a żało b n a n a p o g rzeb ie obyw atela Jadow skiego, k tó rą „koniecznie chciano d ru k o w ać,“ ale m łody m ó
w ca o parł się tem u, „bo wiem, ja k b y to źle przyjęli
K R Ó T K I RYS Ż Y C IA
„M isyonarze, k tó rz y mi n aw et u B ernardynów w K r a k o w i e n ie pozwolili w niedziele m iew ać kazań, że-
„bym się w dum ę n ie w b ijał“ .
Św ięcenia wyższe od eb rał w g ru d n iu 1849 r. z rą k ks. b isk u p a Ł ętow skiego, k tó ry proroczo odezw ał się o m łodym le w ic ie : „T en księżyk będzie kiedyś ozdobą duchow ieństw a p o l s k i e g o P i e r w s z ą po sad ą jeg o w K rakow ie był w ik ary at u św. F lo ry a n a n a K lepa- rzu. Ledw o się p o k azał n a am bonie, a od razu wy
płynął w śród duchow ieństw a, ja k o niezw ykły ta le n t krasom ów czy. U d erzał świeżością pom ysłów p rz y b ra - nycli w styl b arw n y i poetyczny, m łodzieńczym z a p ałem i duchem praw dziw ej pobożności, k tó ry m był całe życie w skroś p rzejęty. W szystko w K rakow ie zaczęło się in tereso w ać m łodym kaznodzieją, zw ła
szcza pobożne p an ie sfer wyższych zap raszały go do sw oich domów, obsypyw ały p o d aru n k am i i opiekow ały się nim m atery aln ie — m łody ks. G olian począł być w m odzie — w ydzierano go sobie — noszono niem al n a rękach.
A le hołdy te nie zaw róciły głow y ks. Z y g m u n towi, czuł, że m u nie d o staje wiele nauki, p rag n ął lepszego zg łęb ien ia w iedzy teologicznej. Sposobność n ad a rzy ła s ię — w łaśnie w yjeżdżał p rzy jaciel jeg o ks.
W incenty Popiel, dzisiejszy arcybiskup w arszaw ski, do L ouvain n a akadem ię. Ks. G olian n ie m iał ja k ta m te n pom ocy od fam ilii, ale m iał przyjaciół wielu.
W n et zn alazła się h o jn a p ro te k to rk a , k tó ra wzięła n a siebie k o szta podróży i dalszego k szta łc en ia — a b y ła n ią p . A n astazy a z R u d nickich hr. Sołtykow a, m a tk a dzisiejszej p. Paw iow ej Popielow ej. W Lou- v ain oddał się cały p ra c y naukow ej. Oto co pisze w ty m czasie do m a t k i :
„Z łaski Bożej i z łaski ty c h pobożnych dusz,
8. P . T\S. ZYGM UNTA G O LIA N A . 7
„ ty ch se rc szlachetnych, k tó ry m n ie w łasna spraw a,
„ale sp raw a C h ry stu sa leży n a sercu — je ste m ju ż
„na m iejscu i ja k o a u d ito r jed n eg o £ najsłynniejszych
„uniw ersytetów , poczynam zbierać um ysłow e skarby,
„poczynam bogacić ducha i pod w zględem rozum u
„i pod w zględem serca, ab y p o tem ty ch skarbów
„użyć n a nabycie C hrystusow ego k ró lestw a i sobie
„i bliźnim . P raw d a, żem j a zaw sze był skory do w y
g n a n i a swojej nieudolności, nig d y m w szakże ta k ja-
„sno ja k tu ta j nie widział, że to, co um iem , w p o r ó w n a n iu z tem , co ludzie um ieją, niczem je s t pra-
„wie, d latego te ż w ezw aw szy Bożej pom ocy w ziąłem
„się w szystkiem i siłam i do p racy i m am nadzieję, że
„byle B óg użyczył zdrow ia, a rów nych ja k dzisiaj
„chęci, to się z L o uvain bez w ielkich korzyści nie
„w yjedzie“.
P o pow rocie z L ouvain do K rak o w a p rzezn a
czony został n a w ikaryusza przy parafii W szystkich Św iętych, a p rz y te m n a kaznodzieję k ated raln eg o . A le nie długo ty m razem , bo zaledw o k ilk a m iesięcy za chw ycał K rak ó w sw oją wym ową, gdyż w jesien i 1852 r.
w yruszył w spólnie ż ks. P op ielen i do Rzym u, kosztem daw nej swej dobrodziejki. P o złożeniu trz e c h egzam i
nów z teo lo g ii cum summo applausu z w ieńcem d o k to r
skim i ty tu łe m Apostolici Missionarii pow rócił do kraju, aby zd o bytych skarbów w iedzy „użyć n a nabycie k ró lestw a C hrystusow ego i sobie i b liź n im “.
P o le do działania otw arło się m u szerokie, jak o spow iednikow i i kaznodziei n a zam ku. W ażn a w ty m czasie zaszła u niegry zm iana, k tó ra ta le n t je g o k a znodziejski lepiej uw ydatniła. B yłoto w łaśnie po s tr a sznym p o żarze K rakow a, po k tó ry m baw ił tu czas ja k iś O. A ntoniew icz, a obecnie dw óch Jezu itó w 0 0 . P e te re k i Iw o Czeżowski. K azali oni często w k o
8 K R Ó TK I R Y S ŻY C IA
ściele M arków , p rzy w ielkiem napływ ie ludności.
W K rakow ie ja k i w całej G alicyi upow szechnił się zwyczaj, że k azn o d zieja czytał swój w ykład z am b ony — tym czasem Je z u ic i m ów ili z pam ięci, a żywe ich słowo więcej trafiało do serca, n iż n ajp ięk n iejsza lek tu ra. P rzy jaciele i w ielbiciele ta le n tu ks. G oliana zaczęli go nam aw iać, żeby i on d ał się do tego n a kłonić. U słuchał i zrazu tylko n a w ieczornych n a u k ach p ró b u jąc sił swoich, był pierw szym z k rak o w skich księży św ieckich, co m ów ili k a z a n ia z pam ięci.
Coraz szerzej rozchodziła się sław a m łodego k azn o dziei i coraz liczniejsze je d n a ła m u koło zw olen
ników i w ielbicieli. W szystkie dom y ary sto k raty czn e zap raszały go n a swe salony, uw ażając sobie za z a szczyt, jeśli się gdzie pojaw ić raczył, ale „G olian zaw sze dziki po sw ojem u“, ja k pisał o nim je n e ra ł Skrzynecki do jed n eg o ze sw oich przyjaciół, byw ał ta m tylko, gdzie m usiał, gdzie go zniew alały obo
w iązki w dzięczności dla osób, k tó re nie m o g ąc jeg o sobie osobiście zjednać, okazyw ali życzliwość jeg o m atce, zostającej u niego n a opiece i — b y łato w isto cie d ro g a w iodąca do celu — dla ta k ic h był ks. G o
lian w ylanym .
A le to życie w w ielkim świecie nużyło go, dzięki sw em u ch arak tero w i nie w yrósł n a rozpieszczonego la b u sia i lalk ę salonow ą. Owszem w śród najw iększego pow odzenia postanow ił opuścić św iat i w stąp ić do zakonu K aznodziejskiego. Z am ysł te n zrodził się w jeg o duszy, kiedy k azał n a ru in a ch kościoła D o m inikańskiego w K rakow ie, zniszczonego pam iętn y m pożarem w 1854 r.
B yli w ówczas p rzy to m n i n a jeg o k azan iu k sięża A. P ru sin o w sk i i J . Leszczyński. R ozm aw iając w spólnie z ks. G olianem o m inionej chw ale tego zakonu w P o l
Ś. P . KS. ZYGM UNTA GOLIANA. 9
sce, postanow ili podnieść go w stępując doń razem . J e d e n ks. G olian d o trzym ał z n ich przyrzeczenia, dwaj inni rozw ażyw szy rzecz n a zim no, porzucili swój zam iar. N ie było to ato li praw dziw e pow ołanie, ale raczej poetyczne zachcenie. Z akon p rzed staw iał m u się ja k o p rz y sta ń cicha, d alek a od g w aru i w iru św iata, w k tó ry go w ciągano gw ałtem i m im o jeg o woli.
N a sam ą w ieść o ty m zam iarze zbiegali się p rz y jaciele, persw adując, przekonyw ając, błag ając. A le nie ta k i c h a ra k te r ja k ks. Z y g m u n ta da się persw azyam i pow odow ać — w m iarę próśb, naw oływ ań ro sła chęć a raczej upór, b y dotrw ać n a raz o branem stan o wisku. P o m im o w ięc trudności, ja k ie przedstaw iało opuszczenie m atk i, k tó rą kochał n ad życie, p o sta n o w ił opuścić św iat go uw ielbiający, porzucić sta n o wisko zdobyte ta le n te m i p ra c ą i zostać zakonnikiem . B óg i dobrzy ludzie ja k p. m a rg ra b in a W., p.
E. P . i p. A. H . zaopiekow ali się m atk ą, a ks. Z y g m u n t zw olniony od najw ażniejszej troski, przyw dział d. 7 m a rc a 1858 r. h a b it dom inikański w K rakow ie.
K ilk a pierw szych m iesięcy baw ił w m iejscu, każąc ja k zaw sze z wielkim pożytkiem i niezm ordow anie p ra c u ją c w konfesyonale. W sierp n iu atoli teg o ż roku w ysłany zo stał do G racu, a pod sam ą zim ę do R zym u n a dokończenie now icyatu i złożenie profesyi.
Z nalazł w zakonie spokój i odosobnienie, w m a
w iał w siebie i drugich, że znalazł to szczęście, k tó reg o — szukał, ale w chw ilach oschłości i sm utku ro z b ierał sam p rzed sobą swój krok, widział, że to było raczej złudzenie, sk u tek p rzy rzeczen ia danego w chwili zapału. A dane słowo, to p rzecie nie pow ołanie od B oga. S am gorącego i w ylanego serca dla innych, w śród obcych narodow ością nie znalazł tej w zajem no
10 K R Ó TK I R Y S ŻYCIA
ści, jak iej potrzebow ał. J e d e n m a g iste r no w icju szó w w R zym ie odpow iadał jeg o sercu, ale ja k pisze do m a tk i „nie wszyscy p o d obni je m u “ . P ra g n ą ł p o w ro tu do k raju, „schnę, pisze on, z tę sk n o ty za k ra je m “, a tu m u zaczęto p rzebąkiw ać o m isyach z a g ra n i
cznych. To w szystko, a najw ięcej m oże sam a n a tu ra je g o niezw ykle uposażona, a te m sam em w ielce sa
m ow olna, dla której kluby k lasz to rn e były jarzm em n a d to ciężkiem , a te m cięższem , że z w łasnej tylko woli, a nie z n atc h n ien ia B ożego podjętem , spraw iły, że po rocznej p ró b ie w yszedł z zakonu, ja k pisze do m atk i, a nie w ystąpił. „Co do pow odów w ystąpienia,
„ktokolw iekby się pytał, odpow iadajcie, ż e w y s z e -
„ d ł e m , n i e w y s t ą p i ł e m , bo w ystępuje ty lko za k o n n i k po profesyi, a j a nim w cale nie byłem , tylko
„się p o p ro stu w h abicie próbow ałem , a znalazłszy
„po ro k u tej p ró b y życie zakonne nieodpow iedne
„m em u usposobieniu i m em u pow ołaniu, zam iar zo
s t a n i a dom inikaninem zniew olony byłem zan iech ać“ . T a k w ięc przekonaw szy się, że ani zakon dla niego, ani on dla zakonu, 24 k w ietn ia 1859 roku,
„z pew ną w ew nętrzną rad o ścią i w dzięcznością Bogu,
„k tó ry m u w ty m pow rocie do daw nego s ta n u , tyle
„sw ego m iłosierdzia o k a z a ł“, przyw dział n a siebie n ap o w ró t „czarn ą sukienkę “ i pow rócił do K rakow a n a d aw ną posadę spow iednika i kaznodziei n a W aw elu.
Cięższe było o wiele tera z położenie jego. W iele p rzy jació ł i dobrodziejów , zniechęconych w stą p ie niem , in n i w ystąpieniem , o d strychnęli się od niego.
T o P a n B óg odryw ał go pow oli od św iata , a p rz y w iązyw ał coraz silniej do siebie. D oznał miłości ludzi i wiele, te ra z m iał skosztow ać nienaw iści i n ie w dzięczności. K s. Grolian kochany, noszony n a rękach,
Ś P . K S. ZYGM UNTA G O LIA N A . 11
m ożeby n ie je d n o przeoczył, za pobłażliw ie tłóm aczył, m ożeby n ie w ystępow ał ta k śmiało, bezw zględnie ja k tego sp raw a n ie ra z w ym agała. Ks. Grolian ro zcza
row any, zerw aw szy ze św iatem , m ógł św ietne usługi oddać Kościołow i. A były to czasy ciężkich przejść, m achinacye P iem o n tu , w celu zjednoczenia W łoch i grabież ojcowizny P io tro w e j, rozpoczęły się n a w ielką skalę. W P olsce katolickiej dążen ia te zn aj
dow ały przychylne echo i p o tak iw an ia, a o b o h a te rze z K a p re ry pisano wiele i z uw ielbieniem . K siądz Z y g m u n t nietylko w salonach, ale z am bony począł piorunow ać i p iętn o w ać tę obojętność dla spraw y papiestw a, dow odzić p o trzeb y niepodlegości i n ieza
wisłości Stolicy św. P rzez cały m iesiąc Maj 1860 r.
k azał w kościele św. P io tra , o K o śc ie le , w p rzep eł
nionej św iątyni p u b liczn o ścią, a przew ażnie intelli- gencyą. S zk o d a, że ledwo połow a ich d ała się od- naleść w ręk o p isach , bo są to m ow y w ykończone pod każdym w zględem .
A nietylko n a a m b o n ie , ale p raco w ał wówczas i dzielnie piórem , w obronie P ap iestw a . C ały szereg broszur, g ru n to w n ie opracow anych, w ydał w la ta c h 1860 i 1861 r. „Słowo o praw dziw em zjed n o czen iu 44,
„N ieprzyjaciele spraw y papieskiej w P o lsc e “, „B acz
n o ś ć k a to lic y 44 (1860). „R ozbiór b ro szu ry : P a p ie ż 44
„i P o ls k a 44 (1860). „K ilka słów o doczesnej w ładzy
„ P a p ie ż a 44, (1861), „A dres katolików k rakow skich
„i sk arżąca go p ro te sta c y a 44 (1861), „L ist do P rz e g l ą d u Pow szechnego L w ow skiego44 (1861).
O ptym izm , w k tó ry m d o tąd zostaw ał, począł się ro zw iew ać; katolicyzm zim ny, w spraw ie Stolicy świętej , począł m u się w ydaw ać czem ś potw ornem , społeczeństw o polskie, żyw iące sym patyę dla ro zb ó j
niczego P ie m o n tu niegodne, by z niem k ap łan k a to
1 2 K R Ó TK I RYS ŻY C IA
licki utrzym yw ał stosunki przyjacielskie — am bona, n a k tó rą z ta k im zapałem i pociechą w stępow ał, straciła dla niego swój dotychczasow y powab. Oto, co pisze w tym czasie do m a tk i z K rak o w a: „ J a stan ąłem tu ta j 25
„b. m. Z a raz n a trz e c i dzień m iałem kazan ie o Skar-
„dze, u św. P io tra , gdzie dużo było słuchaczy. D ziś
„znow u n a Z am ku. Czuję, że m am gardło m ocniej
s z e , ale ju ż nie czuję tej pociechy z m ów ienia ka-
„zań, ja k daw niej. O dkąd się ludzie odsłonili ze
„sw oją niegodziw ością w zględem O jca św., o d tąd ju ż
„się nie czuję w śród katolików . Mówię, bo muszę,
„ale m ówię, ja k b y do ludzi, z k tó re m i ju ż m nie nic
„nie łączy". K iedy żywe i n am iętn e dy sp u ty p ry w a
tne, ani naw oływ ania z am bony nie pom agały, p o czął się usuw ać od ludzi, z k tó ry m i d o tąd ra d p rze
staw ał. W liście do jed n eg o z księży dziekanów , k tó ry m u polecił zb ieran ie składek, n a ja k iś cel p o bożny, m aluje swe now e stanow isko. „Co się tyczy
„m oich stosunków z ludźm i, n a któ!re zapew nie wiele
„rachow ałeś, pow ierzając m i te n in te r e s , chciej mi
„wierzyć, drogi księże D ziekanie, że te zeszły n a
„całkiem inną, niż daw niej kolej. Od chwili, ja k spo
łe c z e ń s tw o nasze, okazało się obojętne, a raczej
„niech ętn e dla spraw y, k tó ra m nie, ja k o k ato lik a
„i k a p ła n a najżyw iej o b c h o d z i, o d tąd pow iedziałem
„w szystkim m oim z n a jo m y m : z o s t a j c i e z B o g i e m
„i zupełnie z nim i pozakościelne stosunki zerw ałem .
„Nikogo nie w iduję, nikogo też o n ic prosić nie
„m ogę. C zynię, co m ogę sam , ale się w zbieranie
„składek nie wdaje. G dybyś był w mojej pozycyi, to
„sam obyś m i odpow iedział". Od teg o to czasu za częła się jeg o polem ika n a am b o n ie, n ie walczył, ja k d a w n ie j, z system am i filozoficznem i, k tó re stu-
Ś. P . KS. ZYGM UNTA G O LIA N A .
d yow ał, ale p o trą c a ł co chw ila o bieżące kw estye K ościoła i k raju, ro z p a tru ją c je w św ietle w iary.
W k ró tce w ypadki w kraju, zw róciły jeg o uw agę.
G otow ało się i zanosiło n a coś strasznego. R eform y W ielopolskiego nie w sm ak były W arszaw ianom , a echo niezadow olenia rozlegało się w całej Polsce.
B y stre oko ks. Z y g m u n ta d o jrz a ło , co się święci i głosem p ro ro c z y m , począł ju ż w K rakow ie pół ro k u przed k atastro fą, ostrzeg ać przed roznam iętnie- n ie m , k tó re m oże tylko sprow adzić w ybuch rozpa- czny, najsm u tn iejsze za sobą ściągający sk utki na b ie d n ą ojczyznę.
W sierp n iu t. r. otrzy m ał od J . Eks. ks. F elińskiego, arcy b isk u p a w arszaw skiego, w ezw anie i zaproszenie n a p ro feso ra ak adem ii duchownej.
W szystko, co było znakom itszego w Polsce, s ta rano się p o z y s k a ć , i w istocie zgrom adzono zastęp profesorów dzielnych pod re k to ra te m ks. W incentego P opiela. Ks. Z y g m u n t utrzym yw ał zrazu rzecz w t a jem nicy, ale w końcu m usiało się to stać jaw nem .
W szyscy, co ty lko byli d lań życzliw i, znając jego bezw zględność w postępow aniu zaklinali g o , żeby zan iech ał teg o k ro k u i raczej podziękow ał ks. A rcy biskupow i za jeg o łaskaw ość. A le ks. G olian innej był m yśli. Ś w iat krakow ski zm ierzł m u, am bona go nie cieszyła, postanow ił zm ienić swe zajęcie i oddać się profesurze. N a pro śb y i p rz e d sta w ia n ia , odpo
w iada w liście do szw agra swego S. „Nie m a się
„czego bać, w szakże j a nie ja d ę w żadnej m isyi p o lity c z n e j , będę p o p ro stu profesorem i nic więcej,
„m oże się n aw et n a am bonie nie p o k a ż ę “ .
W połow ie p aźd ziern ik a 1862 r. opuścił K raków , i objął w pierw szym ro k u w ykład dog m aty k i ogól
n ej, do której w ro k p o te m , dołączył dogm atykę
1 4 K R Ó T K I R Y S ŻY C IA
specyalną, i obie te k a te d ry piastow ał aż do zw i
n ięcia akadem ii. J a k im zaś był profesorem i ja k ie stanow isko w zględem kleryków z a jm y w a ł, niech n am opow ie je d e n z je g o uczniów x). „ Jak o profesor
„ks. Z y g m u n t, ja k dziś m ogę w ykład jego ocenić,
„był d la n as w ogóle za podniosły, gdyż z w ykładu
„jego, lubo bardzo wiele korzystało k ilk a zdolniej
s z y c h jed n o stek , re sz ta nie osiągnęła odpow iednich
„owoców. B yłto bow iem w ykład w całem znaczeniu
„tego słowa, akadem icki, do k tó re g o k an d y d aci p rzy b y w a ją c y zazw yczaj z nieskończonych kursów semi-
„naryjskich, n ie byli odpow iednio przygotow ani, ale
„profesor um iał w nas rozbudzać zam iłow anie swego
„przedm iotu i wysoko postaw ić ideał wiedzy, do któ-
„rego g arn ęliśm y się z całym zap ałem m łodych umy-
„słów “. . .
„A cóż dopiero m am pow iedzieć o ks. Zygm un-
„cie w sto su n k ach jeg o z uczniam i poza obrębem
„auli a k a d e m ic k ie j, kiedy był dla nas, ja k b y tylko
„serdecznym i przyjacielskim kolegą. J a k m iłe chw ile
„przepędzaliśm y w je g o m aleńkiej ciupce, przy Żytniej
„ulicy, gdzie ja k nas czterech do sześciu weszło, to
„się ruszyć nie m ożna b y ło , a że był tylko je d e n
„sto łek , w ięc siadało się n a Sum m ie św. Tom asza,
„albo n a ogrom nych foliałach".
„Raz, pam iętam , zaprosił nas n a asystę w cza
s i e św iąt w ielkanocnych do siebie, n a Ż ytnią. P rzed
„skrom ną fu rte c z k ą zastaliśm y k ilk a k a re t p a ń z aryr-
„stokracyi, k tó re w łaśnie z ks. Grolianem rozm aw iały.
„Nie chcąc p rzeszk ad z ać, czekam y chw ilkę n a po-
„dw órzu, ale zaledw ie sp o strzeg ł akadem ików , na-
J) K s. A . B rykczyński w K orespondencie Płockim z d. 6 marca
1885 r.
Ś. P. K S . ZYGM UNTA G O LIA N A . 1 5
„ ty ch m iast w ypraw ił sw ych gości i z ty m swoim, peł-
„nym otw artości uśm iechem , w itał nas i p rz e p ra sz a ł
„burcząc, żeśm y od razu do niego nie w eszli".
„Po n ab o żeń stw ie i obiedzie w racam y do dom u,
„a że się zrobiło chłodno, dalejże nas o tulać we
„w łasne u b ran ia. M nie się dostało ja k ie ś p alto
„z ogrom nem i kieszeniam i, pełnem i papierów , a były
„to w szystko pro śb y o w sparcie".
Co zaś do k aznodziejstw a, stało się w p ro st p rz e ciwnie, ja k sobie w y staw iał, baw iąc w O stendzie, zk ąd pisał, „m oże się n aw et n a am bonie nie po-
„każę". B ieg w ypadków , ru ch gorączkow y umysłów, ja k i p anow ał w ówczas w W a rsz a w ie , nie pozw alały m u się zask lep ić w k siążk ach i w ertow aniu ulubio- b io nych foliałów, zwłaszcza, że w yższa w ładza d u chow na w zyw ała go, by w płynął n a uspokojenie lu dności. R ozpoczął te d y cały szereg k azań przeciw p rąd o m rew olucyjnym i niegodnem u d z ia ła n iu , k ry ją c e m u się pod płaszczykiem religii, i h ań b iący m
im ię P olski, zbrodniom .
„Grrasującem wówczas złem , pisze w liście do
„ks. K. D ., było nadużycie w n abożeństw ach, czyli
„używ anie nabożeństw za środek do celów p o lity c z n y c h i socyalnych, w n astę p stw ie zaś teg o złego
„w ystąpiły zbrodnie skrytobójstw a — p ra g n ą łe m całą
„duszą n a to złe ludziom oczy otw orzyć i od n ieg o
„rów nie, ja k od jeg o (łatwo dających się przew idzieć
„skutków ) odciągnąć. Z teg o p rag n ien ia w ysnuw ałem
„sw oje nau k i i k a z a n ia ... N igdy im n ie zbyw ało n a
„gorącem pragnieniu... K iedy n asi w ierni wojowali
„nadużyciem religii, chw aleniem skrytobójstw , w ska
z y w a łe m n a to złe, kiedy znow u n iek tó rz y (z księży
;1 naw et) poczęli być kuszonym i i kuszącym i do n i
k c z e m n e g o zd rad zan ia spraw y K ościoła i spraw y
16 K R Ó T K I R Y S Ż Y C IA
„dusz, ze strachu, czy w strętn y ch dla nas katolików nadziei, m usiałem odw rócić kartę... K iedy Jero zo lim a
„p ad ała p o d m ieczem rzym skim , n ie czytam y, aby A p o s to ło w ie zdobyw ali się n a grom ienie ich faryzejskiej
„obłudy, albo n a tra k ta ty o p raw ach zw ycięskiego m ie
s z a . U sunęli się po cichu do P elle i ta m po cichu P a n a
„ Je z u sa chw alili... N a pół ro k u w K rakow ie, a w W a r
s z a w ie n a k w artał zaklinałem m łodzież, aby się
„m iała n a baczności p rzed w ilkam i w owczej skórze
„i aby się nie rz u c a ła n a oczywiście bezow ocną
„zgubę, dla dogodzenia w ystępnym deklam atorom ,
„elektryzującym niew ieście serca i u zb rajający m serca
„m atek n ęd zn ą próżnością przeciw w łasnym ich
„ synom “.
B yła to je d n a z najpiękniejszych epok je g o k a znodziejstw a. Mówił nietylko gorąco ale z n a tc h n ie niem , n iekiedy n aw et ta k n am iętn ie, że raczej obu
rzał a nie poruszał. A le „czasy były gorące, więc
„gorący człow iek nie m ógł się zim no o d z y w a ć S p i e szono tłu m n ie n a je g o kazania, bo m ów ił cudownie, poryw ająco, ale gniew ano się, bo pow staw ał przeciw szałowi, k tó re m u pow szechnie ulegano, przeciw p rą dowi w m odzie będącem u.
N ajśw ietniejszem atoli je g o w ystąpieniem , cechu- ją c e m odw agę tego w ielkiego serca i nieoglądanie się n a sk u tk i działania, k tó re m u w skazała w ola Boża, przez w ładzę duchow ną, było zag ajen ie sesyj ąuasi synodalnych, k tó re się odbyły z rozkazu ks. Arcy- - b isk u p a w kościele n a W oli. „W tenczas, pisze do te-
„goż, dosyć m ów iłem o tem , co księża pow inni znać,
„a czego nieznajom ością grzeszyli i spraw ę ta k K o ś c i o ł a ja k O jczyzny n a w ielkie niebezpieczeństw o
„w ystaw iali". O d tąd d atu je się ogólna niem al n ien a
wiść k u niem u w W arszaw ie, p o dsycana przez n ie
Ś. P . KS. ZYGM UNTA G O LIA N A . 17
godnych k ap łan ó w i ty ch w szystkich, k tó ry m on k rzy żow ał d o tąd drogi i zam iary. G rożono m u obiciem, śm iercią, w czasie k a z a n ia staran o go się n astraszy ć b u tn ą postaw ą, szem raniem i rozru ch em w śród l u d u ; ale zm usić go do m ilczenia nie było podobno. Ks.
Z y g m u n t niczego się nie lęk ał — n aw et śm ierci.
K a z a n ia jeg o m iały je d n a k swój skutek. Oto co pisze ks. A. B. w K orespondencie P ło c k im : „M iałem
„podów czas w ty m najpierw szym zakładzie (Szkoły
„głównej) dobrze m i znanego W . D. S p otykam go
„raz n a ulicy, w racającego z k a z a n ia ks. Z ygm unta.
„Z w ielkiem oburzeniem zaczyna n a niego pow sta-
„wać i w zapale sądzi go odrazu n a szubienicę.
„W p a rę m iesięcy, widzę się znow u z ty m sam ym
„uczniem , a gdy m u w najlepsze zaczynam coś opo
w ia d a ć , te n w yryw a się, że n iem a czasu. G dzież się
„ tak spieszysz? zapytuje. N a k azan ie ks. G oliana.
„ J a k to ty coś go niedaw no chciał w ieszać? No tak,
„to je s t straszny gałgan, ale widzisz, on ta k cudo-
„w nie mówi. I poszedł. N ie m inęło p ół ro k u patrzę,
„oczom w łasnym nie w ierzę, idzie mój W. D. z książ-
„ką do nabożeństw a n a ulicy. Spotkaw szy m nie z r a d o ś c i ą w ita: A zastan ę j a te ra z ks. G oliana w wa-
„szej kaplicy. A lbo co? Id ę do niego do spow iedzi!
K iedy m inął opłakany rok 1863 i cały szereg k lęsk spadł n a nieszczęsny kraj, ju ż nie drażnić, ale koić ra n y i łzy ocierać p o trz e b a było. I ks. Z ygm unt zm ienił swój ostry i gw ałtow ny sposób, dał m u w tedy Bóg, ja k pisze w liście do ks. K. D. „dziw ny lep
„słodyczy" i m łodzież k tó ra go p rzedtem znieść nie m ogła, „od owych chwil oddała się skinieniom m ego
„serca i poczęła m ię kochać m iłością, jak iej p rz e d t e m nigdy, od nikogo nie doznałem ".
W r. 1867 zw inięto akadem ię duchow ną, ks. Z y
g m u n t atoli pozostał jeszcze w W arszaw ie w ch a
ra k te rz e k ap e la n a w Z ak ład zie p o k u tn ic przy ulicy Ż ytniej, k tó ry założył w spólnie z M. T eresą P o to c k ą ; aż w reszcie z końcem i;. 1868 u stąp ić m usiał z m ia
sta i kraju.
S m u tn e go czekało p rzy w itan ie w rodzim em m ie
ście. P rz y b y ł do K rak o w a w którym ty le la t n ie stru dzenie pracow ał, przybyw ał n a nowe tru d y , z chęcią p raco w an ia do upadłego, ale p rzy jęcia nie znalazł.
Zm uszony p rzy w yjeździe do W arszaw y prosić o p asz
p o rt em igracyjny, pow róciw szy m usiał się starać o przyjęcie do ja k ie jś gm iny, żeby uzyskać n a nowo obyw atelstw o. G dzież się m iał zwrócić, je śli nie do rodzinnego m iejsca? T ym czasem sław etn a ra d a m ia
s ta K rak o w a w ręcz m u p rzyjęcia odm ówiła. I dzięki tylko staran io m ks. O p ata Słotw ińskiego, z którym go d aw na i serdeczna łączyła przyjaźń, p rzy jęty do wiejskiej gm iny K am ień, odzyskał n a now o p o d d ań stw o i m ógł swobodnie pozostać w k ra ju i pracow ać.
N iezrażony złem przyjęciem , w ziął się do orki B o żej n a am bonie i w konfesyonale. Ówczesny ad m in i
s tra to r dyecezyi ks. biskup G ałecki ceniąc jeg o przy- m io ty i zasługi, zlecił m u zarząd parafii św. F loryana.
B yły to czasy Soboru, czasy sporów o nieom ylność p ap iesk ą. P raw o w iern y zaw sze K rak ó w chylił się ku D olingerianizm ow i, n a w szechnicy krakow skiej zbie
ran o podpisy n a adres dla odstępcy. Szerokie pole otw arło się dla ks. Z yg m u n ta, co duszą i sercem był przyw iązany do Stolicy apostolskiej. Z całym a r
senałem bogatej w iedzy i ognistej ja k law a wymowy w y stąp ił w obronie Głowy K ościoła. T ym to w ystę
pom , bodaj czy nie najw ięcej, zaw dzięcza K raków , a przedew szystkiem , A lm a M ater, że się nie sp rze
niew ierzyła tradycyom praw ow ierności i p rzyw iązania
1 8 K R Ó TK I R Y S ŻYCIA
Ś. P. KS. ZYGM UNTA G O LIA N A . 19
do Stolicy św. K tó ż zresztą nie wie o spraw ie G i
lew skiego, o zachow aniu się akadem ików i obyw ateli k lep arsk ich stający ch w obronie swego P asterza.
Z asługi ks. G oliana n a stanow isku a d m in istra to ra u św. Floryrana, pięknie ocenił hr. L. D ębicki w „C zasie“. „C hoć sam ubogi i nie rozporządzał do
c h o d a m i parafii, za b ra ł się do oczyszczenia w nętrza
„ k o śc io ła . . . ale najbardziej zespolił się z ludnością
„kleparską. P rzed m ieście to siedziba dom ów zepsu-
„cia i szynkow ni. Ks. G olian rozpojonych robotników
„i p ro le ta ry a t k lep arsk i u m o raln ił kilkoletniem dusz
„pasterstw em . J a k zawsze lud chw ytał skw apliw ie
„jego nauki, choć ta k górne. Ks. G olian obniżył skale
„sw ych kazań, a ich moc n a tem nie straciła. Nie
„zapom nim y n ig d y szeregu n a u k przez cały maj z ra n a
„i po obiedzie z w ykładem histo ry i K ościoła u św.
„M oryana. Było to arcydzieło jasności, k tó ra n ie za-
„w sze cechow ała jeg o wymowę i zdolności wytłóm a-
„czenia najw yższych k w esty j“.
P rz e z następ n y ch siedm la t tj. od 1873— 1880, roku, pracow ał przy kościele N. P . M aryi, zrazu jak o k o ad ju to r, później ja k o ad m in istrato r. D w adzieścia la t takiej p racy nie zdołały złam ać tej żelaznej woli i energii, w yziębić w tem sercu zapału. J a k b y m ło
dzieniec ja k i rw ał się do pracy, każąc przez w szyst
kie niedziele i święta, a w m iesiącach M aju i Czerwcu cz te ry a n aw et pięć ra z y n a dzień, a zawsze św ie
tnie, świeżo, gorąco. P rzy b y sze n ieraz dziwili się co to za nabożeństw o odpraw ia się w kościele P . M a
ryi, gdzie ksiądz klęcząc n a am bonie mówi kazanie.
To ks. G olian odpraw iał ra n n ą m edytacyę z ludem , d ru g ą ju ż w te n ranek, bo pierw szą odpraw ił w k la sztorze M atek od Bożego M iłosierdzia. Mimo to w n ie dziele k azał n a sum ie a k azał długo, bo godzinę i wię
c e j; popołudniu schodziło n a słuchaniu spowiedzi, a w ieczór znów dwie n au k i godzinne, je d n a w ko- ściele N. P a n n y M aryi n a w ieczornem nabożeństw ie, d ru g a p rzed sam ą nocą, bo dopiero o 9-tej lub i p ó źniej w klasztorku M ateczek. Noc schodziła n a od
m ów ieniu pacierzy k ap łań sk ic h i przygotow aniu się do now ych n au k n a dzień następny. Co zaś nie ju ż uderzało tylko, ale zasługiw ało p o p ro stu n a podziw — to, że m ogąc ta k łatw o te n sam p rzed m io t tra k to w ać w kościele N. P a n n y M aryi i w kapliczce k la sztornej, a tem sam em ułatw ić sobie pracę, on zaw sze je d n a k zupełnie odrębne n au k i m iew ał tu i tam . B io
rąc np. jed n eg o ro k u za tło ran n y ch m edytacyi w k o ściele N. P . M aryi G odzinki o N iepokalanem P o czę
ciu, a za p rzed m io t k azań w ieczornych księgę Ekkle- zyastyka, rów nocześnie ro zb ierał u M ateczek ra n o Magnificat, w ieczorem zaś tłóm aczył Credo i ta k b y w ało co roku, a w szystkie te n au k i były głęboko obm yślane, pełne wiedzy teologicznej, przepełnione c y tatam i P ism a św. i Ojców K ościoła, k tó ry m i szer
m ow ał ja k n ik t m oże z dotychczasow ych kaznodzieji.
K ażąc zw yczajnie w niedziele i św ięta u P anny M aryi, nie odm aw iał swej posługi w innych kościo
łach ; zaproszony dokądkolw iek zaw sze przybył, choćby to był najuboższy kościółek i najbardziej opuszczony.
N adto przez całe urzędow anie swe przy kościele NP.
M aryi był dyrektorem duchow nym i spow iednikiem w k laszto rze M ateczek, spow iednikiem u P P . P re- zentek, K arm e lita n e k n a W esołej i F elicyanek, m ie
w ał w ykłady apologetyczne o „O bjaw ieniu i religii chrześciańskiej “ w in tern acie nauczycielskim , la t parę był k a te c h e tą w pensyonacie P P . U rszulanek. Na.
każdy zaś ta k i w ykład gotow ał się nie ju ż sum ie l i nie, ale sk ru p u latn ie pisząc go w całości. W ierzyć
2 0 K R Ó TK I R Y S ŻYCIA
te m u tru d n o , bo nie m ów iąc nic ju ż o siłach, zkąd b rał czas n a to, ale sp o ra plika ty ch prelekcyj w łasną je g o rę k ą spisanych przekonyw a, że ta k było. Na dw a zaw ody w ty m że czasie, był zastęp cą profesora n a U niw ersytecie Ja g ie llo ń sk im raz w 1870 r. w y
k ład ał przez ro k je d e n „Nowy T e sta m e n t1' a w r.
1880 rozpoczął tłóm aczyć filozofię św. Tom asza. Do p ro śb y o udzielenie m u docentury n a U niw ersytecie Jag ie llo ń sk im , m inisteryum się nie przychyliło, u s tą p ił w ięc po dw u la ta c h z bezpłatnej posady, k tó rą p rzy jął n a sam o w ezw anie ks. B iskupa, a spraw ow ał z zam iłow aniem , ta le n te m i korzyścią. Jeszcze ks.
B iskup G ałecki p a trz ą c n a je g o prace, chcąc m u dać dow ód swego uznania, k azał m u się p o d ać n a p o sad ę proboszcza u N. P a n n y M aryi. P o słu ch ał ks.
Grolian, ale podanie zw rócił rząd z d odatkiem ingrata persona.
P o obsadzeniu probostw a N. P a n n y M aryi (1880 w grudniu) przez pół roku pozostaw ał n a skrom nem stanow isku k ap elan a M ateczek i p o k u tn ic każąc ja k zaw sze po kościołach krakow skich, aż w reszcie za stara n ie m J . Eks. ks. b isk u p a D unajew skiego, do
sta ła m u się pod koniec życia, pierw sza i jed}ma w jeg o życiu, stała po sad a proboszcza w ielickiego.
P asterstw o w W ieliczce atoli nie było dla niego m iej
scem odpoczynku otium bene meritum, ale now ym p o steru n k iem p racy w ytężonej.
P rzodow ał w ik ary m swoim w dopełnianiu obo
w iązków . Czy n a am bonę, czy do konfesyonału, czy do chorego — on b ył pierw szy. Owszem troskliw y o sw oich w spółpracow ników , szanow ał ich siły, dbał o ich zdrowie, to też gdy k tó ry z nich zasłabł — on go w yręczał, tylko sam o sobie — n ie p a m ię ta ł nigdy.
A cóż to za idealny sto su n ek istn ia ł m iędzy Avika-
2 2 K R Ó TK I R Y S ŻY C IA
rym i, a ty m ta k zasłużonym i sędziw ym P ra ła te m . O ni go k o ch ali i szanow ali ja k ojca, on dla n ich m iał serce nie ojca ale m atki. N ieraz to z ich u st słysza
łem : „nigdzie nie chodzim y, ani do znajom ych, ani
„na rozryw ki, bo n a m najlepiej u ks. P ra ła ta , nigdzie
„się ta k nie nabaw im y ja k z nim ". W spólnie o d m a
w iali brew iarz, razem chodzili n a przechadzki, dzie
lił się z nim i w szystkiem , praw dziw y a św ięty p a now ał ta m kom unizm , k tó ry ks. G olian ta k rozum iał:
co m oje to tw oje, a co tw oje m nie do teg o z a s ię ! T e p ó łczw arta roku je g o p aste rzo w an ia zapisały się głęboko w pam ięci W ieliczan, k tó rz y cnoty je g o ceniąc, ofiarowali m u w ro k po przy b y ciu obyw a
telstw o honorow e, a po śm ierci jed n o g ło śn ą u ch w ałą przyjęli do sp łaty dług je g o parotysięczny, zaciąg n ięty n a kościół. W pierw szą rocznicę je g o śm ierci k a z a łem n a nabożeństw ie żałobnem za jeg o duszę w k o ściele przep ełn io n y m in telig en cy ą, m ieszczaństw em i ludem . Z a te m a t m ow y w ziąłem sobie czem był . zm arły dla W ieliczki ja k o k a p ła n i proboszcz. Zejść m usiałem z am bony p rzed końcem , ta k i la m e n t p o w stał w kościele, ta k żyw ą i w dzięczną była pam ięć po nim w śród ludu. Nie wiem ja k te ra z , ale przez pierw sze la ta nie było ty g o d n ia, żeby n ie zam ów iono' k ilk a m szy św. za je g o duszę. A le bo p ięk n ą i trw a łą p am iątkę, prócz cnót swoich i pracy, zostaw ił on po sobie w W ieliczce — kościół odnow iony w ew nątrz z ta k im g u stem i przepychem , że m oże się śmiało zaliczyć dziś do najp ięk n iejszy ch w k raju, a k ró tk o p rzed tem p rzeraż ał on ubóstw em i zaniedbaniem .
P a d ł w reszcie ks. Z y g m u n t ja k żołnierz n a w y
łomie, w śród p racy apostolskiej, po trz e c h z g ó rą la ta c h w zorow ego p aste rzo w an ia w W ieliczce d nia 21 lu tego 1885 r.
I tak ieg o to człow ieka nasze społeczeństw o oce
nić nie um iało. 25 la t bo ocl 1860 r. był on p rz e d m iotem napaści, szkalow ań, szyderstw po d zienni
k ach i czasopism ach. Z apoznaw ano jeg o prace, ta le n t, prśw ięcenie i dłu g o letn ie zasługi, a nieliczne m ałostki egzagerow ano, ściągając n a ń tylko nienaw iść. T rafn ie odezw ał się o n im p. St. T arnow ski w P rzeg ląd zie P o ls k im : „Ks. Grolian w usposobieniu nerw ow y w swo-
„jem p ra g n ie n iu dobrego n am iętny, unosił się czasem
„sw oją żarliw ością i nie zaw sze zachow ał tę m iarę,
„której b rak , Szujski nazyw ał jed n y m z c h a ra k te ry s ty c z n y c h b rak ó w polskiej n atu ry . Z teg o w ynikło,
„że słowo je g o bąd ź isto tn ie zbyt żywe, bądź źle
„zrozum iane szkodziło m u u takich, k tó rz y p rzek o n a n i a i dążności jeg o podzielali, lub w najgorszym
„razie, n ie byli m u przeciw ni. Szkodą to, było zn aczn ą,
„ale w iną w m niejszym daleko stopniu jeg o , aniżeli
„tych, k tó rzy m ałych u sterek d la w ielkich cnót i za-
„sług w ybaczyć n ie u m ieli“.
W isto cie b y ł to człowiek w ielkich cnót, głęboki asceta, dusza B ogu o d dana i B oga szu k ająca we w szystkiem . J a k o m ąż m odlitw y, codziennie o d p ra w iał m edytacye, odm aw iał różaniec, p acierze k a p ła ń skie najczęściej klęcząco, od k tó ry c h się n ie uw al
n iał ani d la n aw ału pracy, ani z pow odu strudzenia, ani n aw et choroby. M aksym ą jeg o było, „że o księ-
„dzu, k tó ry odm aw ia b rew iarz, choćby był n a razie
„najgorszy, nie p o trz eb a jeszcze desperow ać, bo m u
„ P a n B óg da jeszcze łaskę naw ró cen ia i pok u ty W o statniej chorobie nie m ogąc sam an i utrzy m ać książki an i czytać, prosił księży przytom nych, by p rzy n im b rew iarz n a głos odm aw iali, a on go p rz y najm niej p o w tarzał po cichu. A ja k i to budujący był w idok spojrzeć n a tego w ytraw nego i sław nego mówcę,
Ś. p . KS. ZYGM UNTA G O LIA N A . 2 3
2 4 K R Ó TK I R Y S Ż Y C IA
ja k p rzed każd em kazaniem , klęcząc w zak iy sty i przez czas dłuższy gotow ał się doń m odlitw ą. Ja - kieżto skupienie duclia m alow ało się n a jeg o obliczu i w całej postaw ie, ja k nie lubiał, b y m u p rz e ry wano te n czas rozm ow ą, k tó ry on pośw ięcał n a u p ro szenie sobie łask i i b ło gosław ieństw a Bożego!
„A żeby być kaznodzieją, n ieraz m i to pow tarzał,
„p o trzeb a dużo pracow ać, w iele m edytow ać, a prze-
„dew szystkiem i najw ięcej m odlić się “. T ak ie było jeg o p rz y g o to w a n ie , do kazań, k tó re klęcząc pisał, a kiedy m u p rzy jaciele zw racali u w a g ę , że się n a zb y t tem tru d zi, o d p o w ia d a ł: „kiedy m i ta k lepiej
„id zie“ . K a z a n ia je g o m ajow e, to m ia ra jeg o m iłości ku N. P an n ie, m iłości gorącej. Sam u b ie ra ł zaw sze o łtarz m ajowy, a k azan ia n a J e j św ięto nie opuszczał nigdy.
„N a N iepokalane Poczęcie, pisze z K rakow a 1882 r.,
„do ks. A. Gr., w ikarego w W ieliczce, j a będę m iał
„kazanie. W szak p ra w d a ? Inaczej, b ard zo b y m i było
„sm utno, bo to św ięto należy do św iąt m oich naj-
„ ulubieńszych “.
A b n e g a t w wysokim stopniu, dla k tó reg o wło- siennice, dyscypliny i k a te n y były środkiem uświę- tobliw ienia. A cóż pow iedzieć o jeg o zap arciu się i pokorze, k ied y on bez tru d n o ści każdego, kogo mu się zdarzyło obrazić, n a ty c h m ia st zw ykł przepraszać.
A ja k pięk n e przykłady d arow ania uraz i krzyw d osobistych zostaw ił w życiu swojem, ileżto tak ich w zniosłych faktów m ógłbym przytoczyć, ale jeszcze nie czas po t e m u . . . Do ja k ie g o sto p n ia panow ał n a d sobą, pokazuje list jeg o do jak ieg o ś przyjaciela zaczęty, a pozostaw iony w brulionie w je g o p a p ie rach. C zekał z u p rag n ien iem i niecierpliw ością n a ja k ą ś w ażną w iadom ość, tym czasem przynoszą m u list, w czasie kiedy on brew iarz odm aw iał. „O kropna
Ś. P. KS . ZYGM UNTA GO'LIAXA. 25
„pokusa m nie b rała, pisze on, by go przeczytać, ale
„odłożyłem go, ofiarując to m ałe um artw ien ie n a
„tw oję in te n c y ę “. W śró d papierów pozostałych po nim , n ad y b ałem n a paszkw il obrzydliw y, zarzucano m u w ystępki, k tó re najbardziej k alają c h a ra k te r k a płański, przeczytaw szy go, dopisał n a sam ym w ierz
chu obok krzyżyka, k tó ry nakreślił, te słow a: „Otrzy-
„m ałem go w dzień św. Szczepana M ęczennika14.
J a k ie ż to p ro ste, a ja k wym ow ne!
N a salo n ach zawsze skrom ny i nieśm iały, to też pokazyw ał się n a n ich wtedy, kiedy m usiał, zresztą u lubionym je g o kółkiem byli księża. P rzyjacielem jego, pow iernikiem tajem n ic jeg o serca, to dzisiejszy p ra ła t kościoła Najśw. P a n n y M a ry i, ksiądz L. B.
Z w ano ich pospolicie Kastor i Póllux. W je g o to w a
rzystw ie nigdy się nie nudził, a n a sam w idok jego, p ro m ien iał r a d o ś c ią , zw łaszcza, kiedy go dłuższy czas n ie w idział. M iałem się o te m sposobność p rz e k o n ać p a rę razy, odw iedziw szy go z ks. P ra ła te m B. w W ieliczce, podchodził w tedy po k ilk ak ro ć do m nie, d ziękując m i ja k najserd eczn iej, żeś m i ksiądz przyw iózł „m ego L u d w iczk a“.
T a k było i w W ielic z c e , gdzie w śród swoich w ikarych n ajm ilsze spędzał c h w ile , a tę sk n ił za n im i, skoro m usiał ich opuścić i dokądkolw iek w yjechać. Ileżto serca w ty c h lista c h , k tó re pisał do nich. „N iezm iernie m i za w am i tęskno pisze 5 P a ź d z iern ik a 1884 ro k u ze Lw ow a do księdza A. Gr. „i serce m oje pełne je s t różnych niepokoi
„i obaw. Sam sobie w inienem , żem n iep o trzeb n ie
„w yjechał, a pow tóre, żem w am n ie d ał znać, gdzie
„stoję, bo ju żb y m m iał od w as listy lub telegram y...
„P o w tarzam Ci, że n ieraz nieo p isan ą czuję tęsk n o tę,
„boję się o was, a najw ięcej o tw oje zd ro w ie, bo
„m nie czasem te n twój kaszel p rzeraż a"... A ja k się cieszył każdym ich liste m : „Nie p o trzeb u ję Ci o pi
s y w a ć , pisze do tegoż, z ja k ie m uczuciem czytałem
„te cztery stro n n ice ta k serdecznie i kaligraficznie
„zapisane. W idocznie pisałeś eon amore, ja k się w y
r a ż a j ą W łochy. K oniuszek listu b ył dla m nie kar-
„m elkiem , ale ju ż pew nie nie p a m ię ta s z , coś tam
„napisał. Jeszcze się m oże n ig d y tw oje serce ta k do
„m nie nie odezwało. Z a w szystkie w iadom ości sto k r o t n i e dziękuję, po p rzeczy tan iu tego listu wysoko
„poskoczyła te m p e ra tu ra m ego h u m o ru ". „Był tu
„w czoraj ks. M ichał, pisze innym razem , (jeden z w i
k a r y c h ) i tro c h ę m nie rozw eselił, jak b y m pow ie
t r z e m w aszem o d etch n ął".
W obcow aniu z ludźm i był ks. Z y g m u n t m iły i przyjem ny. A sceza jeg o nie b y ła zim na i surowa, a choć pow ażny zawsze, serdeczny b ył je d n a k i u jm u ją c y w rozm ow ie, a kiedy się znalazł w g ronie p rzy jació ł, zw łaszcza księży, lu b ił w esołość i niew inne
żarty. Ileżto n aw et swobody, hu m o ru w listach jeg o do m a tk i albo do księży. W istocie, k to się zbliżył do niego, m usiał go pokochać, ta k i m iał d a r zje
dnyw ania sobie ludzi. K ochali go K lep arzan ie, ce
nili go m ieszczanie, n ależący do parafii P . M aryi, od k tó ry c h od eb rał je d y n y hołd publiczny w życiu za swą p racę — sy g n et pam iątkow y, ofiarow any m u w im ieniu m ieszczan krak o w sk ich — a cóż m ówić o W ieliczce, gdzie go ta k kochano i sz a n o w a n o , że id ąc n ieraz z nim przez ulicę, m usieliśm y literaln ie trz y m a ć k a pelusze w ręku, ta k m u się w szyscy kłaniali, p a n o wie, m ieszczanie, w ieśniacy i Żydzi.
N ajpiękniejszym atoli rysem jeg o ch arak teru , to m iłosierdzie dla ubogich, m iłosierdzie ew angeliczne, o ja k ie m się tylko w żyw otach Św iętych doczytać
2 6 K RÓ TK I R Y S Ż Y C IA
Ś. p . K S. ZYGM UNTA GO LIA N A. 2 7
m ożna. W szystkim się dzielił, pieniędzm i, ubraniem , pokarm em . Z darzyło się raz w W ieliczce, że w ra
cał po m szy św. n a kawę. Tym czasem , ja k zawsze, ciągnęło za n im ty m razem dw óch ubogich. K iesk a próżna, co często byw ało, księża w ikarzy zajęci w k o ściele, nie było u kogo pożyczyć, wchodzi ks. Z y g m unt, b ierze ze stołu dwie bułki n a śniadanie dla siebie p rz y g o to w a n e , obdziela niem i ubogich, ty m czasem n ad ch o d zi żebraczka, poryw a więc za szklankę kaw y i tę jej podaje, sam zaś zostaje bez śniadania, szczęśliwy, że m u się ta k udało.
R az zaszedł do niego ubogi, z k tó reg o znać było, że to nie jeg o fach żebranina. P o kró tk iej ro z
m owie, dow iaduje się ks. Z y g m u n t, że to k a p ła n z dyecezyi W łocław skiej, ale suspendow any i pod cenzuram i zostający. D ać m u jałm użnę, choćby n a j
hojniejszą, to m ało się zdaw ało ks. Zygm untow i. B ie
rze go więc do siebie, p rzeb iera zupełnie i um ieszcza n a prałató w ce, dając m u zupełne u trzym anie. Nie dosyć n a tem . P rz e z pół ro k u p racu je n a d p o d n ie
sieniem duchow em teg o biedaka. C odziennie rankiem , choć to b y ła zim ow a pora, b ieg n ie z k lasz to rk u M a
teczek n a prałatów kę, by z nim odpraw ić m edytacye, po któ rej w raca do k lasz to ru n a m szę św. N adto rano i popołudniu przy ch o d zi do niego n a brew iarz i ro z m owę. W reszcie w yprosił d lań h o jn ą jałm użnę, o k tó rej m u sam doniósł. A le owem u księdzu znudziły się te rek o lek cy e, zażąd ał b ru ta ln ie jałm u żn y dla niego ofiarowanej i poszedł sobie w świat.
A ileżto ta k ic h faktów m ożnaby wyliczyć, a wie- leż ich uszło p a m ię c i, lub nie wyszło n a jaw , tylko Ten, „co widzi w sk ry to ści“, zapisał je w k się
dze żyw ota. J a sam m ógłbym je d e n spory rozdział