• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 10, nr 2 (1934)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Rocznik Mariański. R. 10, nr 2 (1934)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)

ROCZNIK MARJANSKI

C z a so p is m o m i e s ię c z n e ilu s t r o w a n e p o ś w ię c o n e s z e r z e n iu c z c i N ie p o k a la n ie P o c z ę t e j i sp r a w o m C u d o w n e g o M e d a lik a

„W szyscy, k tórzy będą .nosiliC udow ny Medalik, d ostą p ią w ielkich łask , szcze g ó ln iej je ż e li g o b ęd ą n o sili n a szyji**...

...Ci, którzy wc Mnie u fa ją , w ielu la s k a m i ich o b d a r z ę 4' . — Słowa Niepokalanie Poczętej do Siostry Kat. Laboure.

W Y D A W N IC T W O XX. MISJONARZY, K R A K Ó W - STRA DO M 4

P . K. O . 4 04.450

(2)

Od Redakcji:

I. N adesłane a rtyk u ły z Gostynia, N ow eyom ia- sta, Cekcyna w raz z p rzepiękn ie u tra fio n em i klisza ­ m i p o m ieszczo n e zostaną w m a rcow ym num erze.

II. Polecam y w szy stk im bardzo udatne książki o n o w ej Ś w ię te j:

L U D W I K A DE M A R I L L A C Ż yw ot — bogato ilu s tro w an y , s tr. 56 L U D W I K A D E M A R I L L A C str. i u A d r e s : R o c z n i k M a r j a ń s k i , K r a k ó w S t r a d o m .

Manualiki Dzieci Marji, dyplomy do przyjęć, Medaliki z nowego srebra i aluminjum w każdej ilości i jakości można nabyć:

Redakcja Rocznika Marjańskiego Kraków — Stradom 4.

P. K. 0. 404.450.

WSZELKĄ KORESPONDENCJĘ PROSIMY ADRESOWAĆ:

R E D A K C J A „ R O C Z N I K A M A R J A Ń S K I E G O "

K RA K ÓW , STRADOM L. 4.

P r e n u m e r a ta r o c z n a w k ra ju 3 zł. — za g ra n ic ą 3‘50 zł.

N u m e r p o j e d y n c z y g r . 25.

P ieniądze n a /ta n ie j i n a jła tw iej p r z e s ła ć c ze kiem P. K. O. 404.460.

W R ed a k cji zn a jd u ją s ię do n a b y c ia :

| o p raw n y w p łó tn o , brzeg czerw ony . 4"—zł.

M an u alik Dzieci Marjl „ , . z ło ty . . . 4’20 , ( , w sk ó rk ę ... 6‘50 , D y p lo m przyjęcia do S to w arzy szen ia...0'80 ,

( z nowego s r e b r a ... 1'20 , M e d a le do przyjęć { z a l n m i n j n m ...0-30 >

Wodę z cudownego Źródła w Lourdes w ysyła m y w raz z nowenną do Niepokalanie P oczętej na każde żądanie. Ofiary dobrow olne p rze zn a c za m y na cele

kościelne.

(3)

CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY CUD. MEDALIKA STOW. C U D O W N EG O MEDALIKA I DZIECI MARJI W POLSCE ROK X. Redaktor X. Pius Pawellek, Misjonarz. Luty 1934.

Ostatnia kolenda

Od chwili gdy nad stajenką betleem ską rozbłysła cudow na gwiazda, a chóry anielskie zanuciły radosne „ G lo ria11, płynęła ta pierwsza kolęda pod gwiaździste sklepienia niebios i po ziemi całej.

Niosły ją bory cierrine i pow tarzały echem góry i doliny, budząc w duszach dobrej woli, oddźwięk radosnej kolędy. Śpiewali ją p a ­ sterze, których serca grały do w tóru radością wielką na wspom nie­

nie owej cudownej nocy, w której pierwsi powitali Zbawiciela.

Śpiewali radosną kolędę Trzej M ędrcy ze wschodu, gdy wróciwszy do swych k rain opowiadali nowonarodzonego Zbawiciela. I płynęła ta kolęda rad o sn a jak lekka m głą unosząca się między niebem a ziemią, gdy cienie nocy znikają, a jasna zorza poranna zapowiada cudowny wschód słońca, które za chwilę m a rozbłysnąć w spania­

łymi blaski. I które ucho ‘posłyszało jej radosne pienia, do k tó ­ rego serca przeniknęła jej sielska, prostaczą nutą, zwracjalo się ku tym blaskom stajenki betlejem skiej, jak kielich kw iatu ku owemu wschodżącem|u słońcu. Ale najpiękniejszą, najradośniejszą, a za­

razem uroczystą, m iłą, brzm iała ta kolęda w duszy i sercu N iepo­

kalanej Dziewicy M atki Zbawiciela. D rg a ła ona uczuciem wdzięcz­

ności dla B oga, za to, że ta k um iłował ludzi. M ieniła się blaskam i m iłości i fvyi3ełniała dymem kadzideł, nietylko duszę M ąrji i ubogą' stajenkę, czyniąc zeń świątynię pełną chwały, ale i cały wszechświat, bo za ludzkość całą, k tó ra nie chciała przyjąć Zbawiciela, śpiewała M arja ową cudow ną kojędę... Już dobiegało 40 dni poŁytu w ub o ­ giej stajence, a kolęda zanucona w noc w igilijną nie zcichła, ale

(4)

Pio Undecimo

Summo Pontifici et Universali Papae

Pcix, vita et salus perpetua

(5)

35

potężniała coraz bardziej. Świat cały pod wpływem jej uroczego głosu, rozm arzony w cichem szczęściu i ukojeniu, spoczywał, a zie­

m ia w przeddzień wiosny w okolicach Betleem, okryw ała się już kwiecistą szatą krokusów i tulipanów . Po krótkiem przygotowaniu do podróży, zabrała M arja swój skarb najdroższy i tuląc go do serca swojego, wraz ze św. Józefem , opuściła progi stajenki, zdą­

żając przez piękne doliny betleem skie do świętego m iasta Je ru z a­

lem, aby swego pierw orodnego Syna stawić na ofiarę Panu. Kiedy weszli na szczyt wzgórza, oczom ich cudny przedstaw ił się widok.

Za niemi m ajaczyły w oddaleniu białe domki Betleem(U i ro zciągała się prześliczna dolina, a tam... jak okiem zasięgnąć przed siebie, rysowały się już w spaniałe m ury i baszty świętego m iasta, które było rad o śc ią i chllubą Izraela. Toteż M arja i Józef spoglądali nań w radosnem upojeniu, a gdy Dziecina otw arła oczęta i zaczęła się słodko uśm iechać jakby podzielając ich radości, wzrok i serce M arji zatonęło w tem m orzu szczęścia, a z duszy popłynęła ku niebu, radosna kolęda. I tak rozśpiew ana duszą i sercem weszła M arja w bram y wspaniałej świątyni. T utaj u progu oczekiwał pociechy izraelskiej św. starzec Sym eon, bo D uch św. oznajm ił mu, że Ten który wchodzi w p rogi świątyni, to Zbawiciel, Mesjasz obiecany.

Ze świętą radością w yciągnął drżące dłonie, a M arja nucąc pełną wesela kolędę, złożyła Dziecię na jego ręce. Z abiło radością serce św. S tarca, a usta wyszeptały owe pełne uniesienia słow a: „T eraz w ypuść sługę twego P anie w pokoju, bo oczy moje oglądały zba­

wienie... św iatłość — i chw ałę ludu Izraelskiego... i odbierając Bożą Dziecinę, tuli ją do swego serca, by po skończonym obrzędzie ofia­

rowania, odejść z piersią pełną radosnej kolędy, której nucić nigdy nie przestanie... — Ale przed św. Starcem otwiera się cała tajem nica odkupienia. D uch św. ukazuje mu, że ten który dziś po raz pierwszy wszedł do świątyni niesiony na ręku swej Matki, wejdzie tu z biczem w ręku, by oczyścić sprofanow aną świątynię... wejdzie do świętego m iasta z tryujmfem, prowadzony okrzykam i: „H o sa n n a!" lecz ściga­

ny nienaw istną zazdrością uczonych i faryzeuszów, choć przyszedł na zbawienie będzie dla wielu kam ieniem obrazy i tym, którem u sprzeciwiać się będą i ujrzał n a szczycie ogrom ny krzyż C hrystu­

sowy, a pod nim M atkę Bolesną, i zrozumiał, że ta m łodziuchna Dziewica, przeczysta M atka Zbawiciela, stanie się zarazem współ- odkupicielką rodzaju ludzkiego i że przed Nią otw iera się nietylko przyszłość chwały, ale i m orze bezdennych cierpień. Zwrócił się tedy do Niej ze czcią i współczuciem^ i wyrzekł te prorocze słowa:

(6)

36

„O to Ten... a duszę Tw oją przeniknie miecz... Ocknęła się M arja jakby z radosnej zadumy, tuląc 'w objęciach do rajskich snów Bożą Dziecinę a w sercu d rg ały jeszcze tony przesłodkiej kolędy, tym razem już ostatniej. Słowa prorocze wyrzeczone przez Symeona...

odsłoniły jej duszy nagie szczyty K alw arji z ogrom nym krzyżem, pod którym stoi Ona... a w duszy jej tkwi siedm mieczów boleści...

A Jezus śpi i Słbdko się uśm iecha jak Ongiś gdy Mu radosną nuciła kolędę.,, i edaje się nie rozumie, ani odczuwa cierpienia swej Matki...

Lecz oto zabrzm iał'w duszy głos... Niewiasto oto syn twój!... D rg n ę ­ ła... całe" zastępy stanęły pod krzyżem, a na ich czele ujniłowany Uczeń Chrystusa... i w duszy jej rozbrzm iał słodki głos śpią'cej Dzieciny, k tó rą trzym ała w objęciach... Ty im będziesz m atką, Ty ich nauczysz tajem nicy krzyża i cierpienia, a w śród nich będą dusze, które jak Ja n umiłowany stan ą się wyłącznie Dziećmi Twojem i. — I oto nadeszła owa chwila Golgoty.... a skarby zaw arte w krzyżu wystarczyły, by zbawić ludzkość; lecz nie wszyscy zrozumieli ich wartość i zaczęli stronić od Krzyża i gardzić nim... Wówczas zeszła Przeczysta N iepokalana niosąc swój M edal a n a nim Krzyż i serce przeszyte mieczem boleści... a z ust Jej błogosław ionych padły te słowa: „Chcę, by założono Stowarz. Dzieci M arji“ , by no­

sząc ten M edal i patrząc nań,- zrozumiały, że bez Krzyża nie ma szczęścia i zbawienia. I przyszły całe szeregi... na piersi ich błyszczy znak w ybrania. — błękitny M edal Marji... Miłość M arji jest ich gwiazdą przewodnią, a ta M atka uczy ich tajem nicy krzyża. Uczy, że kochać, to cierpieć, bo m iłość to ofiara... Szczęśliwe, które to zrozumiały; szczęśliwe, bo one są prawdziwemi Dziećmi M arji nie tylko z imienia... szczęśliwe, bo kiedy ciężar Krzyża zbyt silnie przygniecie, gdy rozłączenie, ból i tęsknota wżera się w duszę, gdy zawiedzione nadzieje, nieudałe sprawy, pokrzyżowane plany, wyczer­

pująca praca, bez uznania, a wreszcie choroba i opuszczenie przy­

gniotą swoim ciężarem... wówczas M arja staje przed niemi i przypo­

mina ów dzień ofiary i słowa prorocze... duszę twoją miecz przeni­

knie... lecz patrz tam... Oto M atka Tw oja... i zapatrzone w to swoje szczęście, że są w ybranem i Dziećmi M arji, tulą się ja k Dziecię Jezus w Jej m acierzyńskie objęcia z ufnością w słuchane w słodkie

tony ostatniej kolędy M arji. Szarotka.

Kanonizacja Błog. Ludwiki de Mariliac . W spółza­

łożycielki Sióstr Miłosierdzia, odbędzie się w Bazylice

Watykańskiej dnia 11 marca b. r.

(7)

Z pielgrzymki do Rzymu

Z dalekiej ziem i — z polskiej m y ziem icy, P ielgrzym i, spieszym do R zym u w rok św ięty, I do P iotrow ej zdążając stolicy,

Która m a dla nas urok niepojęty, G dy się do obcej zbliżam y granicy, K ażdy z nas jedną m yślą jest przejęty:

O, jakże wielką laską B ó g nas-darzy,

B óg, co nas wyrwał z rąk wrogich m ocarzy.

G d y Polsce wiary zajaśniała zorza, W stającej z m roków w dziejowem świtaniu, K iedy w potęgę od morza do m orza, W zrastała w swojej m łodości zaraniu, Ja kb y ją jasność oświecała Boża,

Cała prom ienna w szczęściu i kochaniu, N arody bratnie do C hrystusa wiary, Garnęła, — szczęścia by dopełnić rtiiary:

A kiedy m ocą B oskiego wyroku, Straciła wolność, sławę, dostojeństw a, G dy ją w przepaści pogrążyły m ro ku , O bok win władnych, wrogów bezeceństwa, A silą sw ego daw nego uroka.

N a bój swe dzieci wiodła — na m ęczeństw a, N ie utraciła wiary ni nadziei,

W tej .zm iennej losów nieszczęsnych kolei.

Lecz B ó g w w yrokach Swoich m iłosierny, Spojrzał łitośnie na łu d nieszczęśliw y;

Oto w nieszczęściu lu d ten został wierny, N iechaj m u łos się stanie sprawiedliwy,

(8)

38

Niechaj przem inie ten ucisk bezmierny, Niech zm artw ychwstanie, naród wolny, żywy, Z a Izy i m ęki, niedolę, konania,

D ożyła Polska cudu zmartwychwstania.

I oto idzidfn z krainy dalekiej,

W e m g le znikają nasze m iasta, wioski, Z ielone wzgórza, pola, łąki,- rzeki, Zdała m aleją kłopoty i trópki, A , że bez B ożej nie iść nam opieki, Śpiewam y pieśni na cześć M atki B oskiej, Pobożnie dążym , daw ny lud piastowy, Do R zym u, w rok ten jubileuszowy.

II.

Z a chwilę ujrzypi cię, o m iasto święte, Z e czcią powtarza każdy, z nas to im ię, W zruszenie wzrasta, silne, niepojęte,

O R Z Y M IE ! O m iasto wieczne! m iasto niezrównane!

D o ciebie tłu m y wędrują pielgrzym ie, Z e wszech stron świata, dalekie, nieznane,

O R Z Y M IE !

Potrójnym, czarem ty władasz ludzkością, Twych bohaterów, postacie olbrzym ie, Jaśnieją cnotą, m ęstw em i miłością,

O R Z Y M IE !

A dritgim czarem tw oim , to wspaniały, D orobek m istrzów , co nie w chwały dym ie, Tw orzyli tylko, lecz dla Bożej chwały,

O R Z Y M IE !

A czar tw ój trzeci, ten najgłębiej sięga, To czar świętości, co każe twe im ię, Z e czcią powtarzać, to twoja potęga,

O R Z Y M IE ! III.

N a E skw ilińskie wzgórze Śnieg pada w noc sierpniową, Błyszczą gwiazdy w łazurze, Kaskadą diamentową,

(9)

39

Na E sk Wilińskie wzgórze, Ś nieg pada w noc sierpniową.

Papież L iberjusz św ięty T ej nocy m a widzenie, W e śnie zdum ieniem zdjęty.

Przenajświętsze zjawienie.

W o lę m u swą ogłasza:

Gdzie nocą śnieg upadnie, N a tem m iejscu niech snadnie Kościół na cześć jej stawia.

Coraz bardziej się szerzy Ta wieść o w ielkim cudzie, Z ew sząd schodzą się ludzie D o stóp B oskiej Macierzy.

Patrycjuszów rodzina H ojne składa ofiary, Pragnąc uczcić bez m iary M atkę B ożego Syna.

S ta je kościół wspaniały, Z łocenia, arabeski, Gwido R eniego fre ski Jaśnią dla B ożej chwały.

N a złociste plafony H iszpanii król z ochotą, Oddaje wszystko złoto Z za morza skarb zwieziony.

Z pierwszym jutrzenki brzaskiem , C zy w południową porę,

Santa Maria M aggiore, Jaśnieje piękna błaskiem.

T yle piękna, zdum ione T we oczy, czarem pieści, Snuje wątek powieści Przed tobą ,,cicerone“.

N a E skw ilińskie wzgórze Ś nieg pada w noc sierpniową, Błyszczą kw iaty w lazurze K askadą brylantową, Na E skw ilińskie wzgórze Śnieg pada w noc sierpniową.

(10)

-^1^- "vl^' '•v*^' ■'JS®^' -^& - -^^~

Kwiat Odkupienia

Ludwika de M arillac przyszła na świat w Paryżu, dnia 15 sier­

pnia 1591 r. jako córka Ludwika de M arillac, radcy parlam entu i jego drugiej żony M ałgorzaty Le Camus. Rodzina de Marillac należała do starych rodów szlacheckich i odznaczała się wiełkiem przywiązaniem do Bourbonów. Dwaj młodsi bracia Ludwiki, Mi­

chał, Kanclerz francuski, i m arszałek Jan dc M arillac stali się sław­

nymi za panowania Ludwika X III, najpierw przez swoje wielkie powodzenie, a później przez tragiczną u tratę laski królewskiej;

obydwaj ofiary nieubłaganej polityki K ard. Richelieu.

Pochodziła więc Ludwika z rodziny należącej do najlepszego towarzystwa. Przyszła na świat w chwili silnego w strząśnienia po­

litycznego, podczas oblężenia Paryża przez H enryka IV, to jest w dniach pełnych grozy, o których zdawało się. że podobne nigdy nie powtórzą się więcej. — Toteż m atka Ludwiki um arła wkrótce 1)0 urodzeniu się dziecka słabego i chorow itego, lecz obdarzonego duszą silną, pełną hartu, zdolną przezwyciężyć wszystko. — ..Bóg dal mi poznać — pisała później — że było Jego wolą, bym szła do Niego przez krzyż. Od przyjścia na świat w żadnym okresie życia nic szczędził mi sposobności do .cierpienia". Zobaczymy dalej, jak ta dziecina drobna, o wątłem zdrowiu, wchodząca w życie po­

śród zamieszek politycznych, um iała iść drogą, któ ra jej była wy­

tkniętą.

O pierwszych latach jej życia m ało mam y wiadomości. Ojciec jej ożenił się w r. 1595 poraź trzeci z wdową po panu Breau, Anto­

niną Camus, m atką dwóch synów i jednej córki. W edług ówczes­

nego zwyczaju, Ludwika już w dzieciństwie została oddaną do kla­

sztoru na wychowanie. W ybrano dla niej sławny klasztor w Poissy, gdzie pobierała nauki pod kierunkiem SS. D om inikąnek, których przełożona pochodziła z rodziny Gondi. E dukacja, której udzielano w tym sławnym Zakładzie pełnym wspomnień historycznych, nie była ani powierzchowną, ani ograniczoną, przeciwnie, była to nauka gruntowna, i bardzo w szechstronna, zwłaszcza jak na owe czasy.

Uczono tam młode dziewczęta łaciny, a niekiedy nawet gr»ki, jak

(11)

41

również muzyki i tańców. M ała Ludwika spotkała w klasztorze ciotkę noszącą to samo nazwisko, k tó ra tłum aczyła wierszem oficium o M atce Najśw. oraz psalm y pokutne i pisała różne nabożne dzieła, między innem i parafrazę do Pieśni nad Pieśniam i. — Była więc w dobrej szkole — lecz ojciec jej znajdując, że wychowanie, jakie odbierała, nie odpow iada dziecku średnio zamożnemu, lecz raczej bogatym pannom , m ającym kiedyś odgryw ać pierwszorzędne role, odebrał ją z klasztoru w Poissy i powierzył w Paryżu wychowawczyni doświadczonej i cnotliwej, u której m ogła się nauczyć wszelkiej pracy, odpow iadającej jej stanowi. Z m iana była n a g ł a ; Ludwika

Błog. L udw ika de M arillac, w s p ó ł­

zało ży cielk a S ió str M iłosierdzia.

przeszła z otoczenia arystokratycznego w środowisko mieszczańskie i to bardzo skrom ne, gdyż pobożna panna, u której została umiesz­

czoną, była biedną. Ludwika nauczyła się u niej nietylko prow a­

dzenia gospodarstw a, lecz co więcej, wykonywania wszystkich n a ­ wet najcięższych robót domowych, jakoteż 'szycia i innych robót ręcznych. Nic nie przeczuwając, przeszła tu naukę, k tó ra m iała być potem wielce pom ocną w wypełnianiu zamiarów Bożych względem niej. Zresztą ojciec zajmował się nią zawsze troskliwie, daw ał jej do czytania książki poważne i wartościowe, a nawet zaznajam iał ją z nąuką filozofji, ażeby wyrobić w niej rozumowanie i uprzystęp­

nić nauki wyższe. W idząc w /n ie j zdolności do m alarstw a, kazał ją kształcić w tej sztuce. K ilka zachowanych m iniatur i akw arel treści religijnej, a nawet jeden większy obraz, świadczą o delikatnem sm aku i dobrem wykonaniu.

(12)

42

Ma się rozumieć, że relig ja i pobożne ćwiczenia nie były zanied­

bane i że od dzieciństwa córkę Radcy P arlam entu staran n ie pouczono 0 praw dach wiary i zaprawiano do szczerej i głębokiej pobożności.

Dusza Ludwiki de M arillac, z natury pobożna i gorąca, przyj­

m owała chętnie to Boże ziarno, które wschodziło bujnie, zapuszczało głębokie korzenie i od sam ego początku obudzało w niej pragnienie doskonałości życia chrześcijańskiego.— Była to wtedy wielka chwila w życiu religijnem F rancji, chwila odnowienia, kiedy Kościół prze­

trwawszy burzę, zdaje się opatrywać swoje rany i wypuszcza nowe pędy, jeszcze żywotniejsze i bujniejsze. — Wszędzie daw ne zakony organizowały się na nowo i przeprowadzały reform ę, o ile zachodziła tego potrzeba, wszędzie powstawały nowe. Ks. de B erulle w spom a­

gany przez M ichała de M arillac wprowadzał do F ra n cji K arm el św. T eresy i jego um artw ienia, podczas gdy Paryżanie z podziwem 1 wzruszeniem patrzyli na procesję zakonnic K apucynek, które boso i z koroną cierniow ą n a skroniach przeciągały przez ulice m iasta, by udać się do nowego klasztoru przy ulicy St. H onore. U derzona ich życiem surowem, oddanem pokucie, m łoda Ludw ika postanowiła pójść w ich ślady. Lecz słabe' siły i wątłe zdrowie nie pozwoliły jej wykonać tego szlachetnego zam iaru. Pewien świątobliwy K a­

pucyn przekonał ją, że postanowienie powzięte w chwili uniesienia, nie były wiążącemi i nie m iały żadnego znaczenia. N adm ieniam y o tem dlatego, by zaznaczyć, jak wielką żarliwością w ewnętrzną od sam ego początku p a ła ła ta dusza, k tó rą B óg m iał powołać do wielkiej misji, jak od pierwszej chwili była przepełniona Jego mi­

łością i pragnieniem okazania Mu jej.

Ojciec Ludwiki um arł około r. 1604 lub kilka lat później.

Nie znamy dokładnie daty, ani bliższych szczegółów tej śmierci, która uczyniła z niej zupełną sierotą i pozbawiła serca kochającego ją gorąco, na co ona odpow iadała m iłością iście dziecięcą. Świadczą o tem słowa napisane przez p. de M arillac w testam encie, że córka była jego największą pociechą n a świecie i była m u od B oga daną dla zachowania spokoju ducha. M łoda — bo zaledwie piętnastoletnia dziewczyna — znalazła się sam a bez opieki rodzicielskiej. Była to chwila powodzenia rodziny de M arillac u dworu. Jeden z wujów Ludwiki ożenił się z siostrzenicą M arji M edycejskiej, a in tendant królowej, markiz A ttichy został jej wujem przez m ałżeństwo z Wa- lerją de M arillac, siostrą jej ojca. — Dwaj inni wujowie rozpoczy­

nali właśnie swoją świetną karjerę, k tó ra m iała się skończyć tak jaskraw ą niełaską. Pozycja jej w świecie była więc n ad e r świetną.

(13)

Scenawielkopiątkowa w Hiszpanji.

(14)

44

Pom im o to, może ż powodu niewielkiego swego m ajątku, wyszła, zamąż dopiero w 22-gim roku życia, to jest dosyć późno ja k na owe czasy, w których żyło się prędzej, aniżeli dzisiaj. — Mąż jej A ntoni Le G ras, pochodzący ze starej rodziny z Auvernji, był sekretarzem M arji M edycejskiej i jako taki m iał przed sobą świet­

ną przyszłość. Był to człowiek dobrych obyczajów, bardzo bo g o ­ bojny, starający się zawsze postępować bez zarzut.u. — Ślub odbył się 6-go lutego 1613 w kościele św. Gerwazego w .Paryżu i m łoda para osiadła w p arafji Sain M erry. Z końcem roku 1613 przyszedł na świat syn M ichał, dla którego, w edług powiedzenia św. W incentego a Paulo, Ludwika była więcej niż m atką. Później m łode stadło przeniosło się do p arafji św. Salw atora, na ulicę C ourteau Villain, gdzie urządziło się z pewnym przepychem , zastosowanym do swojej pozycji i ówczesnych wym agań. Ze względu na swoje stanowisko pani Le G ras zmuszoną była prowadzić tu przez kilka lat życie.światowe, przyczem jednak nie trac iła nic ze swojej godności i prostoty. - Pom im o tysiącznych pokus, na które n arażała ją św ietna pozycja męża i rodziny, daw ała ona od .początku' przykłady pobożności i m iłosierdzia czynnego i pomysłowego względem ubogich. T ak jak i dziś, tego rodzaju przykłady były podówczas rzadkim i i odróżniały ją od ogółu. Jeden z naocznych świadków opowiada, że Ludwika z wielką czułością i poświęceniem zajmowała się wtedy ubogim i.

Z anosiła , im słodycze, konfitury, biszkopty i inne przysm aki, cze­

sa ła ich i czyściła z robactw a i chrostów. Nieraz podczas wycieczek opuszczała swóje towarzystwo, by wesprzeć ubogiego drżącego z zim­

na, podczas deszczu lub gradu. Już wtedy była podobną do Siostry M iłosierdzia spełniającej swoje obowiązki n a ! usługach nędzarzy.

T rz eb a przyznjać, że p. Le G ras znalazła wokoło siebie pomoc i cenne rady, które przyczyniły się do w yrobienia jej na doskonałą chrześcijankę i przygotowały ją do zadania, /do któ reg o Bóg ją przeznaczył, kształcąc w niej najpierw życie wewnętrzne, nim m iała staw ić czoło życiu czynnemu i jego niebezpieczeństwom. Nie brakło jej też wielkich doświadczeń; tych Bożych wysłanników. — M ichał

■de M arillac, jej wuj, te n kanclerz francuski, który /tłumaczył ,, N aśladow anie1 ‘ na język francuski i przepędzał na modlitwie w k a ­ plicy K arm elitanek godziny wolne od zajęć związanych z .jeg o urzędem, kienował nią starannie w pierwszych chwilach zapału.

Listy, W k tórych hanfuje jej zapał i n ie p o k o je/ w prowadzając ją równocześnie n a drogę doskonałości i zaparcia, są godne tej- wielkiej duszy, k tó ra m iała przejść przez próbę najwyższej łaski i najwięfc-

(15)

45

szego powodzenia bez chwili oślepienia, a potem stracić tę laskę bez żalu, ni skargi. — T ak przygotow ana p. Le G ras m ogła słuchać i rozumieć m istrza jeszcze większego, św. Franciszka Salezego; - m iała szczęście poznać go w Paryżu w towarzystwie, w którem bywała. M ogła w ykorzystać rady i wskazówki skierow ane wprost do niej, a udzielane żywem słowem przez tego, który w tem był mistrzem i któ reg o sam widok był najwym owniejszem kazaniem.

W roku 1619 biskup genewski przebył sześć miesięcy w Paryżu d la'spraw dyplom atycznych w towarzystwie K ardynała Sabaudzkiego.

Ponieważ jeszcze z czasów pierwszego pobytu w Paryżu łączyły, go przyjazne stosunki z M ichałem de M arillac, p. Le G ras m iała sposobność korzystania z rozmów z tym, który byl wtedy i je st do dziś dnia uważany za jednego z największych mistrzów życia duchownego. N igdy nie zapom niała nauk tego, którego nazyw ała

„swoim błogosław ionym O jcem “ . Jem u zapewne zawdzięczała po­

bożność pełną m iłego wdzięku, któ ra jest rysem charakterystycznym wszystkich tych, którzy m niej lub więcej czerpali u tego źródła.

Gdy z końcem roku 1619 św. Franciszek opuszczał Paryż, aby już nigdy do niego nie wrócić, oddał ją swojemu ukochanem u uczniowi Biskupowi z Belley Janowi Camus, którego wielka sław a kaznodziej­

ska sprow adzała corocznie do Paryża. Był on również jak jego mistrz wielkim kierownikiem dusz i w krótce poznał w p. Le G ras kobietę ,,o umyśle jasnym i silnym " w którym jednak były jeszcze

„słabostki i cienie".

Kierownictwo jego przyszło w sam ą porę, gdyż p. Le G ras przechodziła wtedy jedną z tych prób wewnętrznych, których Bóg nie szczędzi prawie nigdy duszom, którem i chce posłużyć się do w ykonania swoich planów. — Możnaby to nazwać nowicjatem życia wewnętrznego, które, jedynie w yrabia zdolność do dzieł czynnych. *

Z końcem r. 1622 mąż Ludwiki zapadł na chorobę, k tó ra oka­

zała się w krótce nieuleczalną. Pani Le G ras pielęgnow ała go z p o ­ święceniem i czułą troskliw ością, a była tak przygnębioną tem niespodziewanem doświadczeniem, że dopatryw ała się w niem kary*

Bożej. — Sądziła, że to k a ra za niedotrzym anie uczynionego przy­

rzeczenia i uważała się za przyczynę choroby swego m ałżonka. - W tej wielkiej trwodze uczyniła ślub, że nigdy pow tórnie nie wyjdzie zamąż, gdyby m iała nieszczęście stracić męża i że wtedy poświęci się całkowicie służbie Bożej. W dzień św. Moniki 4 m aja 1623 zło­

żyła to przyrzeczenie, które m iała tak wiernie dochować. Z początku doznała pewnej ulgi, lecz w krótce popadła znowu w wielkie zwąt-

(16)

46 -

pienie. Z astanaw iała się nad tem, czy nie opuścić męża, by n a p ra ­ wić to, co nazywała swoim pierwszym ślubem i mieć więcej swobody do służenia Bogu i bliźniemu, oraz czy nie zmienić kierow nika du ­ chownego. - - W reszcie opadły ją wątpliwości co do nieśm iertelności duszy, które doprowadzały ją do zwątpienia o Bogu. — T a dusza tak silna i dzielna była przez kilka dni pastwą najdotkliwszej trwogi, lecz znosiła to z pokorą i poddaniem się, na które Bóg odpowiada zawsze uwolnieniem z udręki. Oto, co pisze sam a: ,,W dniu Zielo­

nych Świąt 1623 będąc w kościele św. M ikołaja (St. Nicolas des Champs) w czasie Mszy św. doznałam nagle takiego oświecenia umy­

słu, że wątpliwości się rozwiały; zostałam uprzedzoną, że powinnam pozostać przy swoim mężu i że nadejdzie czas, kiedy będę m ogła złożyć ślub ubóstwa, czystości i posłuszeństwa i to z innem i osobami, z których kilka uczyni tosamo. ^Poznałam tedy, że znajdę się w miejscu, gdzie będę w spom agać bliźnich, lecz nie m ogłam zro­

zumieć, jak to możliwe, gdyż widziałam wchodzące i wychodzące.

— Zostałam jeszcze uspokojoną co do m ego kierow nika duchownego i zdaje mi się, że Bóg pokazał mi wtedy tego, którego mi na prze­

wodnika przeznaczył, choć czułam niechęć do przyjęcia go. Jednak zgodziłam się, może dlatego, że zm iana ta nie zaraz m iała nastąpić.

Trzecia moja troska została mi odjętą przez pewność, k tó rą, czułam w duiszy, że to Bóg sam poucza m nie o tem wszystkiem ; a zatem jeśli Bóg jest, to żadnych innych nie powinnam mieć wątpliwości.

W tym czasie bowiem wątpliwości o nieśm iertelności duszy dopro­

wadziły do tego, że w ątpiłam o istnieniu Boga. Przypuszczałam zawsze, że łaskę tę otrzym ałam ,za przyczyną Błogosław ionego Biskupa z Genewy, za to, że bardzo pragnęłam przed jego śm iercią zakomunikować mu moje tro s k i; — odtąd m iałam do niego wielkie nabożeństwo i otrzym ałam za jego pośrednictw em wiele łask. M ia­

łam w tym czasie powód, żeby tak m niem ać, którego sobie teraz już nie przypominam.

Słowa te są jakby krótkiem streszczeniem proroczem życia i dzieła Błog. Ludwiki. O^oby, z ‘któreimi m iała żyć zachowując ubóstwo, czystość i posłuszeństwo, by w spom agać bliźnich, czyż to nie Zgrom adzenie Sióstr M iłosierdzia ,,wchodzących i wycho­

dzących nie wiązanych klauzurą, czego ona jeszcze zrozumieć nie m ogła. T en przewodnik, którego otrzym uje z rąk Bożych, czyż to nie św. W incenty, a ta stałość we wierze prostej i szczerej, czy to nie w iara dobrej Siostry, naw racającej do Boga chorego, którego rany opatruje ?

(17)

47

Przy końcu r. 1623 doznała p. Le G ras wielkiej przykrości.

Biskup z Belley, który m iał wygłosić w Paryżu kazanie adwentowe i na któ reg o przyjaźń liczyła, doznawszy przeszkody, nie przyjechał.

Zawód te n był dla niej tem dotkliwszy, że mąż jej zapadał coraz b a r­

dziej i przewidywano bliską jego śm ierć. Biskup Cam us pocieszał ją listownie zachęcając do zgadzania się z wolą Bożą, k tó ra czyni wszystko miłem. Biedna p. Le G ras m iała rzeczywiście wiele trudu z pielęgnowaniem męża, który pod wpływem cierpienia stał się zgorz­

kniałym i m iew ał chwile wielkiego przygnębienia. — Nie wiedząc 0 tem, przechodziła szkołę przygotow ującą ją do pow ołania Siostry M iłosierdzia. Biskup Cam us, jakby w przeczuciu tego, pisze do n ie j:

„U bolew am , d ro g a Siostro" nad ustefką duchową, spowodowaną chorobą twego męża, Oto twój krzyż! N ie spraw ia mi to przykrości, widzieć go na ram ieniu m iłośnicy krzyża. Nie b rak ci sprawności, dobrych rad , książek, ani rozumu, byś um iała go nieść dobrze Daj Boże, aby ci nie brakło odw agi"!

Rok 1624 m iał być decydującym w życiu Ludwiki, bo m iał jej dać podporę i kierownictwo, przez które jej wielka m iłość Boga 1 bliźnich sta ła się ta k owocną. — W tym bowiem czasie przeszła pod kierownictwo duchowe ks. W incentego a Paulo, który podjął się prowadzenia jej duszy. T o pierwsze zetknięcie się dwóch dusz, jakby stworzonych do w zajem nego zrozumienia się, m ające pociągnąć za sobą ta k wielkie następstw a Idla d o b ra dusz i niesienie ulgi biednym i chorym , m usiało być zapewne nacechow ane wielką p ro ­ stotą, lecz pozostało zupełnie nieznanem. — O tem poucza nas książ­

ka p. t. BI. Ludwika de M arillac, wydana w r. 1931.

(18)

Z pamiętnika neofitki

A tera?, parę stów o tem, co się w domu działo. Jak rodzice spostrzegli, że mnie niema, okropnie się zm artwili i poczęli wszędzie szukać. N a wszystkie strony była wysłana obława za obiecaną n a­

grodą, o ile mnie złapią i odprowadzą do domu. Sprawa szła tak prędko, że na drugi dzień już poszukiwano m nie w Lublinie we wszystkich urzędach i n atrafili na trop tego m ojego opiekuna.

Chcieli go zabić, aż się musiał ukrywać. Co się działo przed domem, to trudno opisać, taka była rozpacz rodziców. Dowiedzieli się, że jestem w Lublinie, więc skierowali tam wszelkie starania, żeby mnie odebrać, bo byłam m ałoletnia. Powiedzieli, że mnie namówiono i do tego, że okradłam rodziców,bo zabrałam wszystką, biżuterję.

W całym Lublinie między żydami aż się trzęsło. Niepokój by! do tego stopnia, że ledwie jedną noc przenocowałam u państw a Bory- siewiczów i zaraz na drugi dzień, przeprow adzona zostałam do pań W ojciechowskich, które mieszkały przy klasztorze D om ini­

kańskim . T e panie były bardzo dobre, religijne, zajęły się mną, uczyły pacierza, katechizmu^ dały mi imię Zosia. Czułam się bardzo szczęśliwa, ale cóż, kiedy lotem błyskawicy żydzi dowiedzieli się 0 mojem miejscu zamieszkania, zaczęli zaglądać do okien, więc te nowe opiekunki na cały dzień prowadziły mnie do kościoła 1 tam w kaplicy M atki Boskiej przesiadywałam . Gdy mi przynosiły jeść, jadałam na schodkach am bony albo w kąciku kaplicy, a na noc w racałam do tych pań. Ale i to doniosło się do żydów, więc pilnowali na korytarzu i nawet wchodzili do kościoła. Panie zatem obmyśliły inny sp o só b : zamykały mnie w klasztornej piwnicy i tam jedna z nich przychodziła i uczyła m nie do chrztu, a trzeba było się spieszyć, bo nowe niebezpieczeństwo groziło. Przyznam się, że kiedy byłam sam a zam knięta w piwnicy strach mnie przejmował, ciągle mi się zdawało, że z sąsiednich piwnic coś do mnie wyłazi,

(19)

49

n aturalnie szczury, myszy, żaby i różne robactw o ciągle łaziło, tak, że uprzykrzyło mi się to bardzo. P oprosiłam więc tę panią 0 zmianę m ieszkania, tem bardziej, że piwnice były bardzo wil­

gotne, więc zaczęłam m izernieć. M artw iłam się też ciągle co ze mną będzie, bo prześladow anie srożyło się okropnie. P anie obm yś­

liły, żebym jakiś czas przebywała na strychu, jednak nie nad klasz­

torem, tylko nad chlewkam i w podwórzu, ta k żeby nawet służba nie wiedziała. T am przynoszono mi jeść i uczyłam się katechizm u, a do m ieszkania tych pań na noc szłam na czw orakach, bo panie bały się, że mnie kto zobaczy, gdyż cały klasztor stale był oblę­

żony przez żydów, gapiów a także przez płatnych szpiegów. Ale 1 takim względnym spokojem nie długo dano mi się cieszyć, bo ojciec mój poruszył wszystkie sprężyny aby mnie wydostać. Powie­

dział, że cały m ajątek straci a naw et i życie, aby tylko mnie zoba­

czyć i z m oich ust usłyszeć wyraźnie, że ich się wyrzekłam, bo nie wierzył, że sam a chcę się ochrzcić, tylko, że m nie zmuszają i m yślał, że jak ojca zobaczę, to napewno wrócę do domu, poruszył więc władzę świecką 'i duchowną. Do biskupa podał prośbę, że nic nie chce, tylko mnie zobaczyć. N ajprzód przyszło rozporządze­

nie, żebym się staw iła sam a do jakiejś kancelarji i w ytłóm aczyła się, dlaczego zabrałam biżuterję. R ada nie ra d a muszę iść. P rzebrali mnie jak panią, z w oalką i zaprowadzili do tego urzędu. Jakiś pan, nie pam iętam już teraz kto był, zdaje mi się, że sędzia śledczy, pyta się mnie dlaczego zabrałam biżuterję. Powiedziałam , że d la­

tego, bo m am a często mówiła, że wszystko moje i często mnie w to ubierała, mówiła że mi w tem ładnie, a ja bardzo lubiłam stroić w te świecidełka, więc wyjeżdżając zabrałam jako swoją własność, ale o ile rodzice sobie tego życzą, m ogę im to wszystko darować. W yrzekam się tego złota dla m iłości tej wiary, k tó rą sobie obrałam , tem bardziej, że w iara katolicka nie ceni sobie złota i nie chce nic odem nie, tylko żebym była dobrą katoliczką i tak zakończyłam :

„P roszę więc bardzo pana powiedzieć moim rodzicom, niech mnie nie niepokoją, bo nie wrócę do nich za żadne skarby na świecie, a to wszystko proszę im oddać, tylko zostawiam sobie jedne kolczyki, korale i jeden pierścionek, więcej nic, resztę wszyst­

ką oddaję i proszę powiedzieć im jeszcze, że jest mi bardzo dobrze, jestem szczęśliwa i zdrowa".

P an sędzia pyta się:

— „A zobaczyć się z rodzicam i nie chcesz ?“ .

(20)

Gdy m atka o zdrowie dziecka prosi.

(21)

51 -

J a m ó w ię:

— ,,N ie“ .

Więc już skończona spraw a, powiedziałam dowidzenia i odcho­

dzę. P an Bóg dał mi tak ą łaskę, że wszyscy byli dla mnie przy­

chylni, nawet i sędzia chociaż był suto opłacony od ojca, a jednak przychylił się. do m ojej prośby, bo jak się potem dowiedziałam , ojciec mój um ówił się, że ja k b ęd ą z sędzią rozmawiać, to żydzi wejdą i Nabiorą mnie ja k swoją, bo byłam m ałoletnia. Tymczasem Bóg inaczej pokierow ał ca łą sprawą.

Mój ojciec jednak nie dał za w ygraną, jak sobie postanow ił mnie zobaczyć, ta k wszelkiemi środkam i dążył do tego. Ponieważ prosił Biskupa, więc Biskup w ydał rozporządzenie, żeby mnie koniecznie pokazać rodzicom , abym ja sam a im powiedziała, że m nie nikt nie nam aw iał, tylko ja sam a p rag n ę zostać katoliczką, a o ile tego nie wypełnię, nie wolno mnie ochrzcić. Ksiądz Przem yski m iał tę misję przeprowadzić. Znowu nowy kłopot, gdzie to widzenie urzą­

dzić i jak, żeby mnie nie porwali gw ałtem , bo żydzi chcieli tak bić. P rzebrano mnie tym razem za w iejską dziewczynę, z tłómocz- kiem na plecach i dwie dziewczyny zaprowadziły mnie do klasztoru B ernardynek, n aturalnie, uprzedzono je o wszystkiem i pozwoliły mi przyjść. Każda z tych zakonnic uściskała mnie, pobłogosław iła i napewno m odliły się za mnie te święte dusze o Łaskę wytrwania.

Szczegółów nie będę opisywać, tylko to, że jak zobaczyłam rodziców rzucających się do m oich n ó g i płaczących, to m yślałam , że mi serce pęknie z żalu, ja również strasznie płakałam , rzuciłam się ojcu na szyję i k rzyczałam :

— „N ie m ogę! nie m ogę!"

A ojciec m ów i:

—- „D ziecko drogie, kto się będzie tobą opiekował?"

A ja w ołałam z całych sił.

— „ P a n Bóg będzie się opiekował, nie bójcie się".

Scena była straszna, zakonnice płakały i wszyscy, którzy byli świadkiem tego, i teraz gdy to piszę, mimowoli płaczę. W idzenie skończone. Z akonnice zabrały m nie i położyły na łóżko prawie nieprzytom ną... tak byłam tem przejęta, że parę godzin nie m ogłam słowa przemówić. Później uczułam radość wewnętrzną tak wielką, że trudno opisać. Z akonnice cieszyły się bardzo, bo wątpiły, czy zdołam się oprzeć widząc ojca tak okropnie proszącego i wogóle całe to przejście. Ale P an Jezus dał mi tę łaskę wielką, na któ rą wcale nie zasłużyłam , ale pewnie dla zasług tych świętych ludzi,

(22)

52

którzy mi w tem pom agali. Ja jeszcze wtenczas nie rozumiałam tej wielkiej doniosłości sprawy Bożej, jednak jakaś nadzwyczajna siła trzym ała mnie, że się nie cofnęłam. W idocznie Bóg tem kierow ał, bo sama własnemi siłami nic bym nie zrobiła.

W parę dni po tem widzeniu się z rodzicam i odprowadzono mnie z powrotem do pań W ojciechowskich, które mnie przy­

gotowywały do chrztu św. Po drodze przechodziłam koło rodziców, ale że byłam przebrana 'za wieśniaczkę, więc mnie nie poznali, mnie zas serce tak bilo, że m yślałam , że mi wyskoczy jak koło nicli przechodziłam.

Panic powiedziały, że teraz trzeba się spieszyć, żeby mnie jak- najprędzej ochrzcić i wywieźć do W arszawy, bo im się już naprzy­

krzyły te ciągłe najścia żydów i ich różne pomysły. Chociaż nie um iałam jeszcze dobrze katechizmu, ale rozum iałam i orjentowałam się dobrze, więc naznaczono dzień na egzamin. Ks. Przem yski przy­

szedł i zadawał pytania,' a ja odpowiadałam . Po egzam inie Ks.

Przemyski powiedział, że pojadę do W arszawy, tam ma znajomą Siostrę M iłosierdzia i do niej mnie s'<i?ruje, a ona dalszem wychowa­

niem mojem się zajmie. T ego wszystkiego nie rozum iałam , bo nigdy nie widziałam Sióstr M iłosierdzia, więc mi to było obojętne, tylko zasmuciła mnie bardzo myśl rozstania się z temi, z którem i się zży­

łam przez te 6 tygodni, to ciągłe odrywanie się od znajomych, to ból nie do opisania. Pani W ojciechowska pyta się m nie:

Zosieczko, bo tak mnie nazywano przez te 6 tygodni,

— jakiebyś chciała im ię? W ybierz sobie, bo jutro popołudniu będzie chrzest.

I zaczyna wymieniać różnych świętych, tak że nie wiedziałam co wybrać, ale gdy wymówiła ,,B ronisław a“ , zaraz krzyknęłam :

- Tak, niech się nazywam Bronisława, to mi się najlepiej p o d o b a :

Do chrztu byłam ub ran a biało, w welonie, jak do ślubu, cie­

szyłam się bardzo. Chrzcił mnie Ksiądz Dom inikanin, m atką chrzest­

ną była pani Paczyńska, bardzo pobożna osoba, a ojcem pan S trzał­

kowski, bogaty kupiec z Lublina. Kościół był zam knięty, było tylko parę osób zaufanych. Szczęśliwa płaczę z radości i wszyscy ze m ną podzielają tę radość wielką.

T ak ziściły się moje pragnienia, doszłam do celu, do którego dążyłam.

Do tego pam iętnika dodam y, że szlachetna ta dusza dobrze skorzystała z łaski chrztu św. Poświęciła się później na służbę Bożą

(23)

— 53 —

%

i świątobliwą śm iercią zakończyła obfite w dobre uczynki życie.

P am iętnik zaś ten napisała z rozkazu swoich przełożonych. E

•Sw. A polonia, panna i męczenniczka, patronka od bólu zębów.

(24)

X . W ilhelm Ciemala, M isjonarz w Chinach.

Z pielgrzymki do Lourdes

Kościół, w średnim wieku, był otw artą księgą, skąd pobożni chrześcijanie czerpali środki na drogę życia.

T ak ą księgą otw artą jest również Lourdes. To więcej, aniżeli kościół. T o w spaniała świątynia, której nawą główną — dolina, niebo kopułą, góra — kolum ną świętości — bogatem tabernakulum .

Nie każdem u jest dane, by ten przybytek przez n atu rę w skale wykuty zwiedzić, trudno więc nie podzielić się wrażeniam i tymi, którzy pielgrzym ki doń odbyć nie m ogą, a przypomnieć go tym, któ rzy go w życiu widzieli.

Z P aryża wyjechałem 1. 5, wieczorem 1932 r. Jedziem y w k ie­

runku południow ym na Lyon, A vignon, T a ra s io n ; stąd n a zachód.

P ociąg m k n ął szybko, m ijając m ałe stacyjki. W zrok nasz przerzuca się do wieżyc kościołów, wysokich murów, kam ienic i ulic m iasta, do m ałych dom ków i chat wieśniaczych, do schlubnych starych, czystych miasteczek.

(25)

55

Noc późna, ale ja sn a i cicha. Pociąg dosyć szybko w pada w po­

dziemne przejścia, jakby chciał się ukryć przed jakim ś pościgiem . Tylko co w ynurzył się z jednego przekopu, w pada w drugi, stąd w w agonach duszno, bo dym, z parowozu wciska się w każdą szcze­

linę.

Podróż na ogół nudna. D opiero na drugi dzień popołudniu stała się m iłą, gdy przed nam i wychyliły się nagle kam ienne olbrzymy, które zda się zbudziły się ze snu. To szczyty Pirenejów ukazały się z daleka, zam glone, potężne, ponure. Przez liczne tunele pociąg coraz wyżej pnie się w górę, sapiąc ze zmęczenia.

Im bliżej L ourdes, tem góry ukazują się wspanialsze.

Oto dworzec. P ociąg zatrzymuje się. Jesteśm y w Lourdes o godz..

18.30. N a placu przed dworcem ożywienie wielkie. T u czekał na nas autobus z hotelu „św. T om asza". (Ruszamy. U licam i toczą się liczne sam ochody, wozy zaprzężone w muły. W szędzie pełno skle­

pów z w yrobam i pam iątkowem i. Po kilku m inutach jesteśm y na miejscu.

H otel św. Tom asza znajduje się wysoko nad brzegiem rzeki.

Gary. S tąd prześliczny widok na bazylikę, naw et i na m iasto.

Leży ono u stoków niebotycznych gór pirenejskich, nad rzeką G arą, w departam encie wyższych Pirenejów, dawniej m ało znane, a dziś głośne na cały świat. Jest jakby kluczem Pirenejów. Okolica miejscam i ponura i dzika, m iejscam i zachwycająco rom antyczna.

Skały dzikie, ocienione gajam i, błonie zielone, winnice uzupełniają ten przepiękny krajobraz. Z a m iastem , w cieniu drzew, z nieprzy­

stępnych szczytów gór spadają z szumem liczne strum yki, do rzeki Gare.

Bazylika zaś, śm iało rzucona na szczycie skał Massabielskich,.

wznosi wysoko swe wieżyce w niebiosa... Obszerne t o , wzgórze, niegdyś urwiste i zarosłe, gdzie n oga g ó rala z trudnością utrzym ać się m ogła, dziś przybrało w ygląd wdzięczny, przyjemny, ożywiony.

Z prawej strony, u podnóża bazyliki, płynie dobrze uregulow ana rzeka Gave, której nadbrzeża ładnie zrównane, tworzą prześliczne traw niki, i długą aleję wysadzaną drzewami i najpiękniejszem i kw ia­

tami.

T ak w ygląda L ourdes z lotu ptaka.

Wypocząwszy nieco po 20-to godzinnej drodze, wychodzimy z hotelu na zwiedzenie bazyliki wraz z otaczającem i ją świętościami.

Przystajem y na w spaniałym moście, który jest niejako bramą,, otw ierającej się przed nam i malowniczej doliny. C ałą świątynię, im ponującą rozm iaram i, wraz z otaczającem i ją parkam i, widzimy jak na dłoni. S tąd oko o g arn ia dokładnie śliczne cieniste ścieżki ogrodowe, powiększej części szerokie, rozchodzące się w różne strony. Po bokach ro sn ą drzewa i krzewy z dość obszernem i traw ­ nikami.

Posuwam ^ się naprzód i śm iało przechodzimy przez solidny p o rta l z kutego żelaza, bardzo ozdobny w swej prostocie i jesteśm y już w samej posiadłości Przeczystej Dziewicy. N a wstępie zaraz

(26)

56 -

uderzają nasz rozmarzony wzrok dwie postacie, jakby w k a rn ie j zaklęte.

Z jednej strony, to anioł Gabrjfel wita pielgrzym ów pozdrowie­

niem, k tóre pierwszy wyrzekł przy Zwiastowaniu, a teraz palcem wskazuje na otw artą księgę, w której widnieje tenże sam n a p is : Ave M aria. I odtąd podczas entuzjastycznych procesyj t. zw. aux placuleaux, wznojszą się te nieustanne ,,Ave“ jako najcudniejszy koncert do tronu M arji.

Z drugiej strony św. R afał, anioł pielgrzymów, trzym ający w ręku laskę pielgrzym i przypom inający wszystkim, którzy przy­

chodzą do Lourdes,, że pielgrzym ka to nie czcza przyjem ność, to akt modlitwy i pokuty. Stoi więc tutaj jako echo • zleceń N iepoka­

lanej wypowiedzianych do B ernadetty: „Pokuty, pokuty, pokuty".

. . . . , k tó rą trzyrria w ręce i której użył jako lekarstw o dla oczu starego Tobjasza, jest sym bolem wielkiej ufności dla chorych i strapionych i wlewa im w serce nadzieję, że i oni znajdą uzdro­

wienie ze swych dolegliwości w cudownem źródle.

O podal wznosi się na piedestale bronzowa statu a św. M ichała A rchanioła; ten depcząc swą zwycięską stopą sm oka piekielnego, głosi znowu, że nieprzyjaciel B oga i dusz niem a praw a zbliżać się do tego świętego sanktuarjum .

To wszystko razem tworzy portam angelicam , bram ę aniołów.

Nasyciwszy wzrok tą pierwszą pięknością, posuwamy się zwolna naprzód. N agle przystanęliśm y ‘ zdumieni. Przed nam i ukazuje się długa, niekończąca się procesja, t. zw. aux plaubeaux. Niezliczone rzesze ze świecą w ręku kroczą skupieni, śpiewając po flam andzku:

„ P o górach, dolinach" a potem to wiecznie pow tarzające się:

„Ave, ave, ave M aria, avę, ave, ave* M aria". Z tysiąca piersi wy­

dobywały się te pieśni hołdu i uwielbienia dla Najśw. Panny, a echo ich rozlegało się wokoło, wypełniało pola i okoliczne lasy. D ługo w patrujem y się w to nadziem skie zjawisko, a dusze nasze owład­

nęły mimowolnie nadprzyrodzone uczucia. W ręce trzym am y ciągle różaniec, przesuwając pobożnie paciorki w palcach. M odliliśm y się gorąco, a każdy nasz ruch przedstaw iał nąprzem ian to podziw, to radość.

D ostaliśm y się wreszcie na plac przed górnym kościołem , a tymczasem procesja, obszedłszy dokoła esplanadę, zbliża się powoli do bazyliki i ustawia się szeregam i u jej wejścia. R adosne uniesienie tłumów wzmacniały się teraz coraz więcej, a my jako prawdziwi pokutnicy czuliśmy radość serca i tę wieczną radosną procesję, w k tó ­ rej po przejściu z tego świata, weźmiemy udział w niebie.

W tem odzywa się głos dzwonka i wszystkim pieśń zam iera na ustach. Dwu księży w komżach, stojąc na najwyższym stopniu, prze­

m awia do cisnącego się ludu. Rozwarte oczy słuchaczy, natężone, nieruchom e, zapewniały nas o ich zachwycie i istotnem szczęściu.

Ja i moi towarzysze byliśmy ogrom nie wzruszeni; powstrzymaliśmy oddech, aby dosłyszeć słowa przem aw iających kaznodziejów, lecz, niestety, -— dla nas pozostały one niezrozumiałe. Ożywiliśmy się

(27)

bardzo, gdy jeden z księży na zakończenie swego przem ówienia za­

intonow ał ,,Credo" gregorjańskie. Lud natychm iast podchwycił nutę i tak już wszyscy razem złączeni, z jedną pieśnią na ustach, z r a ­ dosną łzą w oku, wznosiliśmy swe pienia do tronu B oga i M arji.

T łum y się rozchodzą, jedni podążają do bazyliki, inni do groty, jeszcze inni w nadziem skim nastroju w racają do swych chatek. My za przykładem tych ostatnich, z ciążącemi jak ołów głowam i, spie-

Sw. B ernadetto, m ódl się za nami.

szymy do naszego hotelu, by nazajutrz wczesnym rankiem podążyć

do groty. >

N a d rugi dzień czas był prześliczny. Majowe słońce wysoko jaśniało na niebios błękicie i było bez chm urki. P rzyroda gó r i bło­

nia w prześliczne, różnobarw ne przystrojone kwiaty, zdawały się być dzisiaj jeszcze piękniejsze.

W taki to pogodny dzionek ruszamy do bazyliki, żeby, od ­ prawiwszy mszę św., jak najprędzej zobaczyć grotę, tak d ro g ą sercu każdego katolika... Z wielkiem wzruszeniem oczekiwaliśmy tego m om entu.

(28)

58

Ruch n a drodze d o . groty jest ciągły* Ludzie wszelkiego stanu i wieku krążą tu jakby *na ulicach m iast najludniejszych.' Wszyscy jacyś odm ienieni, z uśmiechem tryum fu n a ustach., Znać, że N iepokalana m a ich w swej pieczy.

Jesteśm y przed grotą. Któż opisze wzruszenie, rozrzewnienie, radosne upojenie serc, że po tylu trudach, tylu przeszkodach, n a d ­ szedł wreszcie dzień,' w którym ziściły się nasze p rag n ie n ia m ło­

dzieńcze! Łzy szczęścia, wdzięczności i m iłości i płynęły z oczu każ­

dego!

W ejście do g roty z dołu zamyka piękna k rata. S kłada się ona z 3-ch części. N a poziomie m a kształt ram ion, 7-8 m etrów szero­

kości, 5-6 m etrów wysokości, 6.50 głębokości. Cośkolwiek n a prawo ponad nią w idać dwa podłużne w ydrążenia, przez k tó re przedziera się światło do dolnej groty. W jednym* z w ydrążeń stoi fig u ra M atki się B em ardetce, gdy powiedziała do n iej: „Jam jest N iepokalane Boskiej, ta k J ą przedstaw iając, jak w yglądała w chwili objawienia Poczęcie!"

N a sobie m a b iałą szatę, jasno błękitna w stęga, otaczając Jej bio d ra, spada lekko w dwa końce do stóp, ręce złożone n a piersiach, ń a prawej ręce różaniec, oczy wzniesione w niebo, pełne szczęścia niebieskiego.

K iedy ta k patrzym y n a tę figurę, zdaje nam się, że to żywa postać niebieskiej P ani staje przed nam i. A rtysta um iał w lać w Nią tyle pow agi i boskości, tyle m ajestatu, że godzinam i m ożna stać przed N ią, nie m ogąc się widokiem tym nasycić. Mimowoli dusza n a s tra ja się poważnie, zwolna zginają się i kolana, a ręce składają się do modlitwy. Z oczyma wlepionemi w tę nadziem ską postać, przesuwamy perełki różańca i każdy n a swój sposób zanosi do Niej swe gorące prośby.

Niechaj drudzy proszą sobie ó zdrowie, dostatki i doczesnych interesów pom yślność; ja zaś o to proszę, co się T o b ie podoba, cobyś chciała u mnie widzieć. Jesteś pokorna w yproś dla mnie pokorę i zaparcie siebie sam ego. Byłaś w przeciw nościach i tru ­ dach tego żywota cierpliwa, wyproś dla m nie cierpliwość. Całem sercem kochałaś B oga, wyproś dla m nie łaskę m iłości Bożej. D la bliźnich litościwą byłaś, wyproś dla m nie, iżbym wszystkich kochał.

Zawsze słuchałaś tego, co' chciał P a n Bóg, wyproś dla m nie łaskę poddania się woli boskiej we wszystkiem. Słowem — O M atko M i­

łosierdzia, wyproś dla mnie, iżbym był dobrym świętym apostołem T w ojego najukochańszego Synaczka.

T akie sam e m odły zanosiliśmy do N iepokalanej za tych wszyst­

kich, którzy w czemkolwiek byli nam pom ocni w naszej wyprawie m isyjnej.

P ociągnięci przykładem innych z paciorkiem w dłoni, w cho­

dzimy do groty, by złożyć pocałunek wdzięczności n a skale, gdzie Najśw. Dziewica raczyła stawić Swe Święte stopy. O! ileż pocałun­

ków m usiało n a niej spocząć, kiedy zdołały zetrzeć chropow atość skały. Jakie zaś zmiany dusza przechodziła, trudno opisać. To

(29)

59

tylko wiem, że z groty, tego tronu M arji, wyszedłem inny, odm ie­

niony, pełen postanow ień na przyszłość.

Obchodzim y dokoła śliczny ołtarz, obok którego n a dwóch ogrom nych pająk ach dniem i nocą żarzą się płonące świece. Jesz­

cze jedna nie zdołała się wypalić, a już ha jej m iejsce \pobożni pątnicy sk ład ają całe stosy. M ożna się budow ać z tej żywej wiary i ofiarności tego p rostego ludu.

Za ołtarzem spostrzegam y zakręt w skale i tu w .jego zagłę­

bieniu wierni sk ład ają listy że swemi pragnieniam i, prośbam i. Jest ich już tam pełno, a ciągle jeszcze nowe napływ ają. A o tem od ­ daniu, o tem polecaniu się opiece N iepokalanej, o tych prośbach ze łzam i zanoszonych, tylko O na w ie; lecz było Jej to zapewne milsze, niż wszystkie dary, bo to była w iara dzieci przychodzących do M atki w strapieniu po pociechę i ratunek.

Tuż obok — try sk a święte źródło; trzem a ru ram i do starcza ono cudownej wody. Płynie ona do obok urządzonej sadzawki, pokrytej nam iotem , aby tu chorzy sw obodnie obmywać się m ogli.

Kosztujem y tej świętej wody, pow tarzając pobożnie przepisane w estchnienia, które zwykło się podczas tej czynności odm aw iać:

„N iech będzie pochwalone święte i N iepokalane Poczęcie Najśw.

Panny, M atki Bożej".

„M atko lurdeńska, m ódl się za nam i“ .

„M atko m oja, zmiłuj się n ad nam i“ .

j,Św ięta P anno w L ourdes objawiona, uzdrów nas dla miłości i chwały T rójcy Przenajśw iętszej1'.

„Święta P anno w Lourdes objawiona, uzdrów nas dla naw ró­

cenia grzeszników".

„U zdrow ienie chorych, m ódl się za nam i“ .

„O M arjo bez grzechu Poczęta, m ódl. się za nam i, którzy się do Ciebie uciekam y".

Orzeźwieni tym napojem świętym, robim y m iejsce innym , k tó ­ rzy nie z m niejszą w iarą i ufnością g a rn ą się do tej „am brozji"

niebieskiej.

W ychodząc z w nętrza groty, podziwiamy n a sklepieniu rzę­

dam i porozwieszane kule i kije, n a któ ry ch niegdyś ułom ni się w spierali, a teraz opow iadają wiernym o tysiącach i tysiącach uzdrto- wień, o tysiącach i tysiącach łask otrzym anych za przem ożną przy­

czyną N iebios Królowej.

Tym czasem tłułny się zwiększają i zapełniają plac przed g ro tą, bo m a się zacząć m sza św. przed ołtarzem N iepokalanej. N a Jej nabożeństwa g a m ą się wszyscy, którzy M atkę Bożą kochają i Ją N iepokalanie Poczętą ob rali Sobie za Opiekunkę. A trzeba wiedzieć, że miljony ro k rocznie przybyw ają ze w szystkich stro n świata, aby u stóp M atki wyprosić sobie i drugim łaski Boże. Co kto ma, składa Jej w ofierze: kwiaty, dary, a najczęściej i najgłośniej pieśni żywe, ech a m iłości dziecięcej. W szystko jest tu n a u sługach M arji:

słońce, księżyc, gwiazdy, pobożni klęczą rozm odleni, kapłani z p o ­ k o rą zbliżają się do swej Królowej i sk ład ają Jej vhołd i uwielbienie.

(30)

60

Czuliśmy się tutaj ta k dobrze, że chciałoby się pozostać na zawsze w objęciach swej M atki. Lecz pozostaje nam już tylko dwie godziny czasu do wyjazdu. O dbieram y przeto pożegnalne b ło g o ­ sławieństwo M arji przez ręce k ap łan a i z sercem pełnem zadowo­

lenia, z rad o sn ą łzą w oku, opuszczamy grotę, to prawdziwe oblicze nieba i raju.

Opuściwszy to czcigodne i święte miejsce, podążam y w cie­

niu drzew i akacyj szeroką w ygodną ścieżką w wężykowatych za­

krętach do bazyliki.

Uczucie zdziwienia o g arnia nas n a widok tej świątyni z naj­

piękniejszych m arm urów , a ta k wielkiej, iż obejm uje cały wierz­

chołek g ó r m assabielskich, a ta k w spaniałej, ja k tylko genjusz ludzki m ó g ł. wymarzyć dla swej Królowej, k tó ra się tu objawiła.

Przestąpiwszy p ró g świątyni widz nie wie, kędy pierwej swój wzrok i swe kroki skierować. S taje jakby osłupiony. Całe wnętrze olśniewa, budzi zachwyt, i przykuwa uwagę. Oto oczom naszym przedstaw ia się olbrzym ia nawa, przepełniona światłem, które wpa­

dając z wysokich okien, całe w nętrze K ościoła uwesela, cudnie łam ie się i odbija. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, zaczynamy następnie spostrzegać przecudne mlozaiki, piękne filary, śliczne ołtarze, przybrane w wiosenne kwiaty, obrazy i figury z nadzw yczaj­

nym sm akiem estetycznym wzniesione. *— A wszystko razem tworzy harm onję, architektoniczną całość.

Tłum y wierjnych, którzy ciągle tu klęczą i pobożni, napły­

wający .ze wszystkich stro n św iata i wszystkich stanów, uszczęśli­

wieni tem, że m ogą się na tem świętem m iejscu pom odlić za siebie i drogie sercu osoby, wszystko to n a stra ja mimowoli duszę do powagi i nabożeństwa.

Jeszcze kilka m inut czasu pozostaje. R uchem więc przyspie­

szonym biegniem y na K alw arję, żeby stam tąd choć raz spojrzeć na Lourdes i pożegnać je. T u i tam gustow ne łąk i w kw iaty przy­

brane, drzewa nieznane, stacje D rogi Krzyżowej artystycznie wyko­

nane. A ciche serdeczne westchnienia, wyrywające się z dusz naszych, do cierpiącego Synaczka M arji, niech świadczą o religijnym na­

stroju ducha.

Pełni w rażeń i wspomnień opuszczamy L ourdes, żegnając wszystkie drogie pam iątki. Jeszcze raz ogarniam y m yślą bazylikę, grotę, aby ję na zawsze w pam ięci zachować.

Z a naimi już Lourdes, a w duszach niezatarte1 wspomnienie.

Bardzo prosimy o łaskawe nadsyłanie prenumeraty tak bardzo potrzeb­

nej do ostania się naszych dzieł! Za każdy grosz serdecznie dziękuje-

= my i obiecujemy stałą pamięć w modlitwach. --- ■■

Za zezwoleniem ;Wiadzy Duchownej.

R edaktor X. Pius Paw ellek, Misjonarz.

(31)

Uzdrowienie chorych

W arżsaw a, dn. 29 listopada 1933 roku.

Mafn lat jedenaście. P rzez c ałe m oje życie ciągle zap ad ałam nap zdrow iu. W p o czątk ach m aja u czułam ból w praw y m boku, po 'paru dniach, ból się zaczął w zm agać, ta k , że nie m ogłam już chodzić. W dniu 10 m aja u m arł m i ta tu ś . Gdy po południu p rzy szed ł d o k tó r rządow y spisać a k t zejścia, m am usia poprosiła, ab y i m nie zbadał. D o k tó r p rz e ­ pisał mi lek a rstw o i k a z a ł czekać sk u tk ó w do trze ch dni. Poniew aż ja należę do Sodalicji M arjań sk iej M łodzieży Szkolnej, w dniu ty m p rz y sze d ł ks. D y re k to r, a b y złożyć k o ndolencję m ojej m am usi. W idząc, że ja mam silną gorączkę, sk ie ro w ał do m nie znajom ego lek a rza . Gdy te n przyszedł, k a za ł jak n a jśp ies zn iej um ieścić m nie w szp italu , tw ierd ząc, że je s t to silny a ta k ślepej k isz k i. Tego sarniego d n ia >brat z s io strą i koleżanki z Sodalicji p rzen ieśli m nie do S zp italik a D ziecięcego przy ul. K opernika. L ek arze orzekli, że s ta n je s t bardzo ciężki, bo u tw o rzy ła się już ropa.

Po dziesięciodniow ej obserw acji zrobiono mi o p erację; ale ja k się okazało, nie b y ła to ślepa k isz k a, ty lk o w rzód n a otrzew n ej. Po d w u ­ m iesięcznej k u ra c ji pow róciłam do domu, lecz nie wolno m i było jeszcze chodzić. W połow ie lipca sta n zdrow ia m ego znów się p ogorszył i le­

k arze orzekli, że u tw o rzy ł się w rzód z d rugiej stro n y . S tan zdrow ia mego z każdym dniem się p o g arszał i w pierw szych dniach sie rp n ia um iesz­

czoną zo stałam w sz p ita lu SS. E lżb ietan ek . Poniew aż o p eracji robić nie m ożna było z powodu ropy w k isz k ac h , w ięc zo staw io n ą b y łam na łask ę losu, lub n iełask ę. Ze zdrow iem m ojem było codzień gorzej ta k , że lek a rze nie m ieli już żadnej n ad żieji u trzy m an ia m;nie p rz y życiu.

C ierpiałam okropnie i chw ilam i zdaw ało mi się, że nie p rzeżyję ty ch c ierp ień ; a w tedy p rzyszedł mi z pom ocą nasz Ks. D y re k to r Sodal.

M arjańskiej. P rzy n ió sł mi słow a pociechy, a co n ajw ażn iejsze wodę z L ourd. W dniu ty m rodzima mtoja, a ta k ż e w szy stk ie k o leżan k i z So­

dalicji z Ks. D y rek to rem , zaczęli odpraw iać Now ennę do M atki Najśw.

Po pierw szem w ypiciu w ody z L ourd g o rączk a sp ad ła, a s ta n zdrow ia m(ego z k ażd y m dniem sta w a ł się coraz lepszy, ta k , że po pew nym czasie d o k to rzy pozwolili mi w stać. Lecz ra n a po o p eracji nie zo stała zagojona i lek ąrze orzekli, że się nie zrośnie, c h y b a po d ru g iej o peracji, k tó rej będę się m usiała poddać. J a jed n a k u fn a w pomoc M atki N ajśw . m o­

dliłam się w ierząc, że Ona m nie nie opuści i zupełnie zdrow ie m i po­

wróci. I oto pew nego dniia ra n a zupełnie się zagoiła i czuję się zu pełnie zdrow ą. Poniew aż obiecałam , że gdy w yzdrow ieję ogłoszę pu b licz­

nie podziękow anie M atce N ajśw ., za cudow ne uzdrow ienie, w ięc czynię to niniejszem i polecam się dalszej J e j opiece. M arja Św italska.

^Sodaliska.

Ośw iadczenie niniejsze, o sta n ie zdrow ia M arji S w italskiej oraz c u ­ dow ne jej uzdrow ienie w całej osnow ie p otw ierdzam .

Ks. Paszyna, Misjonarz.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Po skończonem nabożeństw ie odbyło się na sali zebrań wspólne śniadanie urozmaicone pogadankam i koleżańskiej radości, ja(ką się cieszyła kaiżda z nas

T aka już jest wola Boża, abyśmy przez trudy, uciski i dolegliwości rozliczne dostawali się do Jego chwały.. Gdyby nam się zawsze powodziło wedle życzeń

rań, aby szeregi apostołów Cudownego Medalika Niepokalanej coraz więcej się rozszerzały i pod płaszczeni macierzyńskiej opieki Panny Możnej wal­.. cząc i

zbyć się tych m ęczarni nieznośnych, byle tylko znaleźć się u celu swych m arzeń.. Więc zastanow ili się wspólnie, postanow ili opuścić niewdzięczną ziemię

Bardzo prosim y o łaskaw e nadsyłanie prenumeraty tak bardzo potrzebnej do ostania się naszych dziel.. Za każdy grosz serdecznie

Podczas konferencji duchownej, którą św. Nie zdarzyło się jeszcze wcale, aby którakolw iek z was odmówiła pójścia tam, dokąd ją posyłano. Nie wątpię też,

W stręt o d ­ czuwany do potw ora, 'jakim jest niewdzięcznik, da się jedynie wy- tłóm aczyć przez przyrodzone praw o, k tóre dom aga się tego, aby dobrodziejstwo

Niemkiewicza z okazji 15-ej rocznicy założenia Stowarzyszenia Dzieci Marji przy kośe... d ek laracje, o św iadczające w ysokość ofiary, ew en tu aln ie pożyczki