• Nie Znaleziono Wyników

Rocznik Mariański. R. 14, nr 2 (1938)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Rocznik Mariański. R. 14, nr 2 (1938)"

Copied!
32
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)

f tiD O C T O R E S -BIBI A D S C / T V S 'S l 8 « 0 ł P R A E S E S ■ B IB L IO ] C A N O N ! C V S -b A S lL i b k • iU ■ 5 E P T E .M 0 D E P V T A T V 5 • IN

PO LQ >ii‘ę.- dIe- i*.:

jTH - A.VnRO SIA N ■'L- IN O

■RA£E-S tIE.CT VS-A-1‘.‘07• CONS

ifcCJŁ • V A IK :A K « .-A -J 9 IA • S R -

W-M?***-- , "WSS

KTÓRE,yi.-APOSTOŁ tG Y.W - AD-5\J f s c o p v'5 -yv. EJ

■Mawia

\ ' S| - [ i i ° ' A R C H 1& -M Ł D IO Ł A N T N - N V N T J Y S ^ E ^ I S ^ - ^ O S T O L l C / t - i N . - P O L O K LA. • A R C H I E P f S C O P V 5 • N A V FM £T E N • P \ ’B U C A T V S -

I N - C O N SI S T ORIO • JM E • 3 • J V L JI ■ 19 13 • C O N S E C R ATWS • V A R 5 A V I /t - D lE • £ 8 ■ OCTOB R -1 3 1 3 -

'»• R - Ł ■ CARBIN A1.15 • C-KJŁ.ATV .S • E T • F V B L IO ■

•IOŁANEN DiE I5 -.'V M M 3 2 l- V M -C L E O T V S - K> • l ^ ł O UIŁ O F E B JW A R ir • 1 3 5 2 -

S OLEAiNITER.- C O RO NATYS -

DlŁ X II- FEBKVAP.il*M C .V iX X I I -

P I U S • X I • P • M.

L A B O R A N T I • E C C I.E S IA E • D IV IN IT U S ■ E X C IT A T U S U T • I N • A N I M O S • D T • I N • P O P U L O S A L T E • L A T E Q U E • C H .R 1 S T I • I N V E C T A • L E G E O P T A T IS S IM A M ■ U N IY E R S O • O R B I • P A C E M ■ R E D U C A T

---

(3)

ROCZNIK MARIAŃSKI

| C E N T R A L N Y K RA JO W Y O R G A N KRUCJATY CUD. MEDALIKA j

| S T O W . C U D O W N E G O MEDALIKA I DZIECI MARII W P O L S C E I : Rok X IV /2 R e d a k to r X. P iu s P a w e lle k , M isjo n a rz L u ty 1938 =

Gromniczna

(LEGENDA LUDOWA)

Stracone nadzieje!... Tułacza ziemia, która z początku zda­

w ała się olśniewać swoim przepychem i swym m ajestatem poka­

zała im z czasem i swoje ciernie. Bolesne były te kolce, głębokie ich ukłucia. W serca-ch biednych tułaczy ozwała się tęsknota za sw oją ojczyzną, w której żyli przed laty bez bólu i cierpień. Z a­

tęsknili za n ią i to tak serdecznie, że nie mogli się oprzeć silnem u pragnieniu, by ją ujrzeć, a ujrzeć co rychlej. A gdy tęsknota serce ludzkie ogarnie, wówczas gotowe ono na wszystko, byle tylko po­

zbyć się tych m ęczarni nieznośnych, byle tylko znaleźć się u celu swych m arzeń. Więc zastanow ili się wspólnie, postanow ili opuścić niewdzięczną ziemię obcą i długim pochodem, niby sznur żórawi, zaczęli ciągnąć hen w dal...

Szli już długo, ale do ojczyzny jeszcze daleko im było. T rudy

i niewygody podróży daw ały się im we znaki. Ale nie koniec na tym. Zazdrosna ziem ia obca zaczęła żałować za nim i i poruszyła wszystkie siły przyrody, by ich wstrzym ać w pochodzie i zawrócić z drogi. N ajpierw sam a nęciła ich ku sobie słodko i mile. Gdy znu­

żeni pielgrzym i po uciążliw ym pochodzie dziennym zasypiali snem tw ardym , ona staw ała przed nim i w całej swej krasie slubarw nej i w abiła ich obietnicami lepszej przyszłości. Ponieważ jednak po­

dróżni w postanow ieniu swym byli niezachw iani i niestrudzenie

(4)

— 30 —

zm ierzali ciągle naprzód i naprzód, rozgniewana ziem ia m acosza zaczęła mścić się n a nich okrutnie. Gdzieś z bezdennych głębin m orskich przyw ołała złowrogie w ichry świszczące, włożyła im na barki ociężałe chm ury śnieżne, uzbroiła je w tysiączne pio ru n y i w ysłała n a srogi akt zemsty nad garstką wygnańców, zm ierza­

jących ku swfej ojczyźnie.

Nad pielgrzym am i rozpętała się złowroga burza. G w ałtowny w icher dął przeraźliw ie i chłodem swym przejm ow ał każdego;

strugi gradu i śniegu waliły niem iłosiernie w pielgrzym ie szeregi, oślepiające pioruny uderzały raz pO' raz, — więc zdaw ało się, że nieszczęśliwi nie u jd ą zagłady. Słabsi zaczęli upadać n a duchu, a gdy w iary im brakło, nie dopisały i siły, wyczerpani padali n a przydrożne brzegi i konali ze znużenia. Bolesna była śm ierć tych ofiar, bo konali sm utni, opuszczeni, bez iskierki nadziei i otuchy.

Burza jednak nie ustaw ała, ofiar nieufności i zniechęcenia przy­

bywało z d n ia n a dzień coraz więcej, po przyw ódcach pochodu zaczął przechodzić dreszcz lęku o resztę wygnańców, bo w razie dalszej burzy zginą wszyscy, nim dotrzeć zdołają do kresu. Nie­

wdzięcznej ziemi służyć jednak nie chcieli żadną m iarą, więc kro­

czyli dalej naprzód wśród rozszalałej burzy...

Aż oto pewnej chłodnej i przejm ującej dreszczem nocy za­

szczekały nagle wszystkie psy w pochodzie i jarzące się oczy zw ró­

ciły ku wschodowi. W śród m rocznych konturów, wśród szum u śnieżystej zawiei i wycia piorunów — naprzeciw pielgrzymów zjaw ia się olśniew ająca światłość. Zbliża się ta jasność ku nim coraz bliżej, a gdy stanęła przed nimi, z jej prom ieni złocistych, poprzetykanych srebrnym i płatkam i śniegu, w yłoniła się jak aś pani nadziem ska, piękna niby cud. Z uśm iechem niew ypow ie­

dzianego szczęścia spoglądała na tulącą się ku jej piersiom m a łą dziecinę, którą pieściła na ręce, a w drugiej trzym ała dużą, wo­

skową świecę, płonącą silnym płomieniem...

Pielgrzym i stanęli jak wryci. Z zachwytem zaczęli przyglą­

dać się jej, a podziw ich przerodził się w cichą m odlitwę, więc szeptali drżącym i usty:

«0 cudowna pani! — pospiesz z pomocą biednym tułaczom, okaż się nam m atką najdobrotliwszą!...»

I snać doleciały nadziem ską panią rzewne modły strudzo­

nych pielgrzymów, bo przystąpiła ku nim jeszcze bliżej, spojrzała m iłosiernie na ich szeregi i w yszeptała coś cicho do swego dzie­

cięcia. Jedno tylko słowo podchwycili pielgrzym i z jej ust, a było to imię «Jezus». W ystarczyło im! — poznali sw'ą Matkę niebiańską i rzucili się do Jej stóp, błagając o opiekę i miłosierdzie. A Ma­

ria zaczęła ich pocieszać i krzepić:

(5)

— 31 -

«Dzieei moje! czegoście takie trwożne i lękliwe? Nie bójcie się, nie chw iejcie się, nie słabnijcie w waszej wierze i ufności!...

Tyle ofiar wam padło, bo zachw iała się w iara wasza!... O dtąd je ­ d nak spieszcie zawsze m ężnie i niezachw ianie przez drogi niego­

ścinnej ziemi ku swej nadziem skiej ojczyźnie! By zaś w iara wasza nie osłabła już nigdy wśród trudów i znojów pielgrzymczego życia, wśród jego burz i zawiei, tę świecę w am daję, by w am przyśw ie­

cała zawsze, by w śród m roków zw ątpienia krzepiła was! G r o ­ m n i c ą zwać ją będziecie! Potęga jej wielka, bo on a zasługi mego Syna przypom inać w am będzie. Przy blaskach jej św iatła p rzej­

dziecie niezachw ianie przez ziem ię wygnańczą, ona wam nie zga­

śnie naw et wśród zawiei najgroźniejszych, naw et przy blasku oślepiających gromów. Nieście ją przez życie i ufajcie dzieci, ufajcie!®...

Znikła niebiańska zjaw a, pielgrzym i ‘z ufnością ruszyli w m roczną dal. Burza szalała dalej, a jeśli czasem ucichła n a chwilę, to po to tylko, by rozszaleć znów n ad nim i ze zdwojoną siłą. Przy blaskach grom nicy szli ciągle naprzód, choć łoskot gro­

mów rozdzierał raz po raz przestw orza, choć naw ałnica biła im prosto w oczy i pochód u tru d n iała niezm iernie. A gdy niejeden z nich z w ytężenia i choroby padał o fiarą długiej, mozolnej piel­

grzymki, gdy ciemność nieufności i trwogi zam raczała m u oczy w godzinę śmierci, podaw ali m u grom nicę płonącą do rąk, — a on przy jej blasku, ja k dziecię na łonie m atki, cicho, z uśm iechem szczęścia zasypiał ma wieczność...

Taki m iał być początek grom nicy w legendzie ludowej.

rTc^^aixn;g33H ii!iiiB g33am ESE^^gB E^^ES!O K ^d^y>yar^aB E^3E

GROMNICA

Gdy będę um ierać do drżącej m e j dłoni Płonącą podajcie gromnicę:

Niech płom ień je j błogi przede m ną odsłoni Najdroższe M ateńki m e j lice...

Z tym św iętym sztandarem odważnie ja stanę Przed sądem straszliw ym J e j Syna, Bo ufam, że niebo przede m ną świetlane

Marii otw orzy przyczyna...

Gdy pom rok ogarnie cielesne m e oczy, Gdy blaski grom nicy zagasną,

Niech w zorzy zobaczę Jej uśm iech uroczy,

Je j chw ały koronę przejasną!

(6)

Ostatnia pieśń

« T ak a p ie śń — je s t siła , d z ie ln o ść ! T a k a p ie ś ń — je s t n ie ś m ie rte ln o ść !*

(M ickiew icz)

Są pieśni...

Ach!... ile ich, ile dzwoni w spom nień echem po obszarach tej ziemicy ojczystej naszej, po której szły wieki w spaniałym pocho­

dem wolnego bytu narodu, ludu o duszy rycerskiej, a sercu go­

łębiem...

Dzwoniły one w takt marszów bojowych, stroiły gęśle w chwały wieńce szeptały o losach bohaterów, poświęcających swe życie służbie ofiarnej — śpiewały o sercach palących się ża­

rem miłości...

Są pieśni...

Ach! ile ich splatało się w wieniec życia naszego, życia Pol­

ski, iż jak łan pszenny złociła się kłosów falą i w niebo wypa­

trzona, niosła ludom innym obronę, i chleb i sól...

Były one niby stal ostra, niejeden raz silne i mocne rozpa­

lały żary w duszach ludu — były one niby m iodem płynące kw iaty lip i akacyj — tyle niosły słodyczy, ciepła — uczucia...

Śpiewał lud pieśni- swe przy pracy i trudach, śpiew ały nie­

wiasty przy kądzielach i po świetlicach, śpiewało rycerstw '0

z skrzydły bujające w'śród walk z pohańcam i, śpiew ały je bory i knieje, pola i stepy, nuciły rzeki i ruczaje, wtórowały jej skalne szczyty i jarów głębokie rozpadliny...

A była to pieśń szczęścia — sławy — wolności...

Jak złocony rąbek u chm ur czarnych, jeszcze wieszała się ona wtedy, kiedy już wielki duch narodu gasnąć poczynał, kiedy już złość i chytrosć, sąsiadów7 poczęła fałszywce n astrajać struny lutni naszej!...

Aż wreszcie m ilknąć poczęła jedna po drugiej...

Zdeptana, pohańbiona, rozdarta w strzępy niewolnictwa wielka pieśń chwały, szczęścia i wolności zagasła...

Skonały jej ostatnie dźwięki na krw aw ych polach M a­

ciejowic.

Zoslalo tylko echo błądzące wśród ruin i grobów _ a w ślad za nim szedł smutek ciężki jak zbrodnia i zam ykał usta śpiew a­

kom, rw ał ostatnich lutni struny, żałobą okryw ał kw iatów czoła...

(7)

— 33

Teraz inne arfy odzywać się poczęły...

Teraz szły jęki i skargi, łkania i płacze. Teraz sypały się łzy co dzień cięższe i rosły groby co dzień gęściejsze...

Noc Belwederska uderzyła w wielki akord czynu... W net po­

tem um ilkły struny...

Strasznym zgrzytem ozwała się zbrodnia podająca noże w dłonie ludu...

Ach!... od takich pieśni bielały włosy i m arły serca w n a ro ­ dzie... od takich pieśni czoła się pochylają i łzy w oczach w y­

sychają...

Została już tylko jedna — jedna stru n a w arfie pieśni naszej.

Modlitwa!

Lecz oto patrzcie!... Z a pacierz w W arszaw ie strzelają, za m odlitwy rzew ny śpiew do więzień wloką, za tej ostatniej struny dźwięk cichy poczynają mordować...

Są pieśni... o!... 'wielkie jak niebios sklepienie, silne ja k T atr stopy, czyste ja k tchnienie... są to pieśni miłości ojczyzny i tych zabić nie zdołano...

O zwała się więc pieśń ostatnia.

Pieśń r. 1863!...

Poszła boram i, lasam i, w śniegiem kryte pola, staw ała pod oknami dworów i skał, pukała do izb rzemieślniczych, leciała go­

łębiem skrw aw ionym w litew skich głusz kryjów ki, dzwoniła n a ­ dzieją, w iarą, otuchą i była życiem życia, sercem serca... bo, jak pow iada Mickiewicz, «Taka pieśń jest siła — dzielność*...

«Taka pieśń jest — nieśmiertelność®!...

O statnia pieśń...

...«A ile stru n lutni, a tonów piosenki Tak wszystkie stargane, splątane na jęki».

Któż w słucha się w tych pieśni brzm ienie i łez nie otrze p a ­ lących m u lica?... Któż napoi tych pieśni m elodią serce swe b ie ­ dne i nie uczuje, iż one życie w iodą do ofiar ołtarza?...

Są pieśni... namogilne, sieroce, łzawe i bólem trujące, a je ­ dnak, w nich jest siła — dzielność... w pieśniach męczeństw i cier­

pień narodu — nieśmiertelność...

*

W starym kościółku brzm ią śpiewy.

Mieszkańcy Citowian, m iasteczka n a Litwie, usłyszeli ze zgrozą uw iadom ienie urzędowe, iż kościół m a być zam ieniony n a cerkiew praw osław ną.

— Jaklo? kościół od tak daw na wśród nas stojący, kościół

jeszcze przez Chodkiewicza założony, kościół, św iadek naszego ży­

(8)

— 34 —

cia, obrzędów, sakram entów , miałżeby być n am zabrany?... — p y ­ ta ją m ieszkańcy z trw ogą i przerażeniem.

— Nie dam y kościoła naszego! — odzyw ają się nagle głosy liczne. Nie dam y św iątyni drogiej sercu!...

A było w rozkazie, naczelnika z Rosień powiedziane, iż po ukończonych m odłach — kościół m a być zamknięty.

— Po ukończonych m odłach i śpiewach — pow tarza lud po chw ili — dobrze! Skoro ucichnie pieśń pobożna w tym kościółku, zam kniecie go... Zgoda.

U rzędnik w ysłany n a zam knięcie kościoła — czeka.

L ud ścieli się falą pochylonych głów i śpiew a pieśń!

— O statnia to pieśń — pow tarza jeden, d ru g i i dziesiąty...

ostatnia pieśń... po której C hrystusa zabiorą, organy wyniosą, n am więcej śpiewać nie pozwolą.

I pieśń brzm i, płacze, łka, żebrze O' litość i zmiłowanie.

Przyszła noc. Z Citowian przybyw a świeży zastęp, m ienia się z tymi, którzy w kościele od ran a trw ają, a pieśń brzm i dalej i łzami m yta, u lata echem w bory i puszcze.

O statnia pieśń...

Noc przeszła — św it zajrzał przez chm ur obłoki, dzień m ija, długi, ciężki dzień w alki o praw o ludu, a w kościele m odły nie ustają, pieśń nie przeryw a sw ej nici, rw anej bólem z serc wielu, n a którą łzy krw aw e niżą się różańcem boleści strasznej...

Z m iasta przynoszą pożywienie — świeże siły napływ ają...

św iatła nowe zapalają, organy skarżą się i jęczą — lud śpiewa i śpiewa.

T ak przeszło d n i pięć...

Z Rosień przybyw a naczelnik w ojenny z policm ajstrem . Idzie w prost do wielkiego ołtarza.

Lud m u drogę zam yka, a pieśń rw ie się z piersi wszystkich i ze łzam i spada pod stopy moskiewskie.

— Czy to bunt? — pyta naczelnik.

— Nie panie! My wszystko zrobimy, ażeby nasz kościół dla nas pozostał. 20 tysięcy rubli dam y na cerkiew prawTosła>wną, zb u ­ dujem y ją — tylko kościoła nie odbierajcie.

W ybrano 20 włościan w deputację.

Dziesięciu z nich poszło do Potapow a z prośbą o przyjęcie 20.000 rubli na cerkiew praw osław ną, byle kościół im zostawiono.

Drugich dziesięciu czekało. W razie, gdyby tam tą deputację

«za zuchwalstwo* zamknięto, iż p o jad ą do Petersburga...

Rozkazu nie cofnięto.

O statnia pieśń brzm i długo...

W około kościoła postaw iona straż odpędza, kolbuje i odpy-

(9)

— 35 —

cha tych, którzy do kościoła d ążą — lecz to n ie w strzym uje, nie łam ie odważnych...

Chciał w strzym ać śpiewy, w y d zierają z rąik wchodzących książki do m odlenia, «Złote ołtarzyki*, «Oficium», to wszystko przechodzi w m oskiew skie ręce i ju ż kilka worków z książkam i zabranym i stoi pod kościołem, a pieśń brzm i i nie ustaje.

Nie jednym ju ż włosy zbielały przez ten wielki czas b łaga­

nia, nie jednym już w argi k rw ią zaszły i głos śpiew ający jest ję ­ kiem bólu najokropniejszego...

Organów m uzyka bije o szyby okien jak b y chciała się przez nie w ydostać i płynąć dalej, daiej n a d sioła i m iasta, nad bory i knieje, a wołać n aró d cały d o długiej, w ielkiej pieśni wobec której wróg nie może w ejść do św iątyni i nie m oże lu d u z niej wytrącić...

N a m iejsce «zbrodni» przy jech ał ju ż gubernator, przybyła sotnia Kozaków i 2 roty piechoty.

Modły nie u stają, dzień i noc kościół pełny pieśni brzmi...

O statnia pieśń ludu, broniącego swej wiary...

A kiedy o północy gubernator każe Kozakom z n a h ajk am i wchodzić d o kościoła i przem ocą « buntowników* wypędzać — w tej chw ili lud poczyna śpiewać «Anioł pasterzom mówił».

Ozwał się cichy dzwonek. P asterk a się rozpoczęła...

Z złotych gwiazd n ieba spływ a radości pieśń potężna i jasna.

Z krańca n a kraniec ziemi, kędy krzyż C hrystusa znany i godło w iary nie zatarte, wszędy radość rozlew a się błoga, nadzieja d u ­ cha ożywia... «Anioł pasterzom m ów ił*!

A tu jakże w tę św iętą noc zbaw ienia lu d u pieśń ta dzwoni dzisiaj?...

Ostatnia pieśń...

K apłan obraca się do lu d u i głosem tłum ionym śpiewa: «Glo- ria in excelsis Deo»...

L ud przypada tw arzą do posadzki, k tó ra od łez m okra, zda się płacze także.

A organów to n y s ą ju ż tylko szeptem cichym — bo um iejący grać n a nich wpół żywy, ledw ie palcam i poruszać może...

Skończyła się Pasterka.

Z kościoła n ik t n ie wychodzi...

Pieśni ju ż nie m a, jest tylko jedno, wielkie, straszne łkanie, które w strząsa sklepienie kościółka, bije o ściany ja k grom u uderzenie.

W chodzi wojsko.

K apłana wloką, lud w ypędzają kolbam i, krw aw ią, kaleczą,

(10)

36

organy w yryw ają, wynoszą, św iatła gaszą... Boga w Hostii u k ry ­ tego znieważają...

W ypchnięty, wywleczony7, wpół żywy lud biedny, rzuca się jeszcze do dzwonów, poczyna wstrząsać nim i, bije o kraw ędzie sercem raz po raz i rzuca światu, borom, polom, całej Polsce, Europie całej, rzuca wielką, ostatnią pieśń skargi narodu krzyw ­ dzonego' i deptanego bez winy...

Ostatnia pieśń!...

Brzm iała n a Litw ie w r. 1868 w O łow ianach, w noc Bożego Narodzenia. Czy jedna tylko?...

Jak cale Podlasie i Litwa, tak podobnych pieśni było tyle, ile kościołów wróg zabierał, ile cerkwi praw osław nych stw arzał.

I pieśń ta brzmi jeszcze dziś i dziś jeszcze chodzi ona jak sierota najuboższa polami, lasam i, łzami oblicza ryje, bólem serca gryzie, skargą w niebo bije, bo nie nastrojono lutni na weselny ton i nierozplatano krzywd strasznych melodyj...

Są pieśni jak grobowce smętne, jak rozpacz czarne, jak ból ciężkie...

Tjdko ich słuchać nie wszyscy um ieją, tylko' zatkawszy uszy, niejedni o nich wiedzieć nie chcą...

A w tedy pieśń ku wielkiej radości i chw ały z ziemi bólu i męczeństw ku niebu uderzy, kiedy serca wszystkie odczują, czym była ostatnia pieśń ludu, kiedy przez ogólne zbratanie serc w szy­

stkich i dłoni wszystkich stworzą olbrzymią pieśń czynu, w któ­

rej jest siła i dzielność, która da wolność i nieśm iertelność...

W śród nocnej ciszy, głos się rozchodzi... W stańcie!...

OD REDAKCJI!

Jak najuprzejm iej u praszam y W s z y s tk ic h Szan. A bon en tów , aby w idząc n aszą w yją tkow ą nędzę i ciężkie położenie, w s z y s c y bez w yjątku p o sp ie szyli nam z hojnym datkiem w celu u trzym a n ia i rozw oju n a sz e g o d ro gie go R o c zn ik a M a ria ń sk ie g o ! — P rzecież to organ M a rii N iepokalanej, K rólow e j św ia t a i w sz y stk ic h se rc ! To pism o p ośw ię co ne M a rii P o śre d n iczce w s z y s tk ic h ła sk , k tó­

rych m y potrzebujem y tak w iele ! To p ism o D zieci M a rii i sp ra w C u d o w n e go M e ­ d alika! Przy tym i organ dla sp ra w m isy jn yc h XX. M is jo n a r z y i S ió s t r M iło s ie r ­ dzia p olsk ich pro w in cji! R az jeszcze bardzo gorąco p ro sim y o ła s k a w ą i ży c zliw ą pomoc. P ro sim y w s z y s tk ic h ! N iech w ię c n ik t nie odkłada z a łą c z o n e g o blankietu, ale w sp o m n i na w ielkie w ydatki, jakie mamy, i udzieli nam Sw oje j pom ocy! W d z ię ­ czn ym sercem pam iętać będziem y przed B og iem i u stóp naszej N iepo kalane j w K rako w ie na Strad om iu na każde p o św ię ce n ie n a szyc h C zcic ie li M a r ii!

S e rd e c z n e B ó g za p ła ć za k a ż d y o b jaw ż y c z liw o ś c i!

Każdy, co prześle prenum eratę do 1. k w ie tn ia b. r. otrzym a

w n agrodę bardzo pożyteczne dziełko.

(11)

° ) || D ~ 5 Q ||( °

Uchwały Pierw szego Polskiego Synodu

o d b y te g o w C zęsto ch o w ie 193 6 r. z o s t a ł y p o tw ie r d z o n e przez Stolicę A p o sto lsk ą

Ogłoszone zostały potw ierdzone przez Stolicę Apostolską teksty łaciński i polski uchw ał Pierwszego Polskiego Synodu P le­

narnego, odbytego w Częstochowie w 1936 r. Uchwały te w liczbie 151 podzielone są n a XV rozdziałów.

W rozdziale I zaw arte są zasady' ogólne, wjedług których uchw ały Synodu P lenarnego obow iązują duchowieństwo i w ier­

nych obrządku łacińskiego w Polsce, duchow ieństw o zaś i w ier­

nych innych obrządków o tyle, o ile «z n atu ry rzeczy dotyczą wszy­

stkich obrządków, albo odnoszą, się do w ykonania Konkordatu®

(uchw ala 1).

Uchw ały Synodu obow iązują od d n ia 15 czerwca 1938 r.

Istniejące obecnie chw alebne zwyczaje m iejscow e zachow ują n a ­ dał moc obow iązującą w granicach dozwolonych przez Kodeks P raw a Kanonicznego, o ile nie u ch y lają je w yraźnie uchw ały Sy­

nodu. Przepisy diecezjalne sprzeczne z uchw ałam i Synodu uw aża się za zniesione (uchw ała 3).

O BO W IĄ ZK I PR O B O SZC ZÓ W

Rozdziały II i III dotyczą duchow ieństw a świeckiego' i za­

konnego. WTedług uchw ały 33 proboszcz «pow inien znać swoich parafian, mieć ich im ienny wykaz... oraz odbywać dokładne n a ­ wiedzanie parafii®.... «Każda p arafia pow inna m ieć organizację m iłosierdzia chrześcijańskiego w każdej parafii pow inien istnieć

«Dom Katolicki® jako siedziba Akcji Katolickiej i Stowarzyszeń parafialnych® (uchw ala 37).

U chw ała 49 brzm i: § 1. «Biskupi wydadzą w swoich diece­

zjach w przeciągu jednego roku zarządzenia, określające wysokość ofiar m szalnych, taks «iura stolae®, zgodnie z postanow ieniam i kani. 1234®. § 2. Synody Prow incjonalne w przeciągu dwóch lat określą według kan. 1507 § 1. dla poszczególnej prow incji kościel­

nej wysokość taks za dobrowolne posługi duszpasterskie oraz w y­

sokość taks przy udzielaniu Sakram entów , zwłaszcza m ałżeństw a

i Sakramentaliów®. § 3. «Konferencja Biskupów w yda dla całego

(12)

— 3X —

obszaru Rzeczypospolitej zarządzenie w spraw ie taks dla probo­

szczów za w ystawienie dokumentów®. § 4. «Ubogim należy św iad­

czyć posługi bez wynagrodzenia®.

W edług uchw ały 48 «Gdzie istnieją wyższe uczelnie, Biskup zam ianuje specjalnych kapelanów, których zadaniem będzie opieka duchow na n ad młodzieżą akademicką®.

ŻYCIE KATOLIKÓW ŚWIECKICH Rozdział IV trak tu je «o katolikach świeckich®:

U chwała 54. § 1. Synod P lenarny wzywa w iernych, aby, nie bacząc n a względy ludzkie, odważnie w yznaw ali w iarę swoją w życia pryw atnym i publicznym, szczególnie wtedy, gdyby m il­

czenie mogło oznaczać zaparcie się w iary, albo wywołać zgorsze­

nie. § 2. W ierni pow inni stale uzupełniać swą znajomość praw d w iary przez słuchanie słowa Bożego, przez czytanie P ism a św ię­

tego w w ydaniach przez Kościół zatwierdzonych, książek i pism religijnych, przez uczestniczenie wr w ykładach o treści relig ij­

nej itp.».

U chwała 55. «W ierni będą pielęgnowali i rozw ijali w sobie nadprzyrodzone życie łaski przez uczestniczenie w Ofierze Mszy św., przyjm ow anie Sakram entów śwdętych, przez modlitwę, ra ­ chunek sum ienia i udział w m isjach, rekolekcjach i uroczysto­

ściach kościelnych oraz innych pobożnych praktykach. § 2. W ubio­

rze, zabaw ach i rozmowach pow inni przestrzegać zasad skrom ­ ności chrześcijańskiej.

MASONERIA, SOCJALIZM, KOMUNIZM ITP.

U chwała 57. § 1. W e wszystkich dziedzinach zbiorowego działania, jak w sferze kulturalnej, oświatowej, zawodowej i in­

nych, katolicy pow inni się łączyć w zrzeszeniach statutow o o p ar­

tych na nauce Chrystusowej i pielęgnować wr nich ducha i zasady katolickie. § 2. Ilekroć w zrzeszeniach pod względem w yznanio­

wym neutralnych istnieje dla w iernych niebezpieczeństwo osła­

bienia ducha religijnego, katolicy, zgodnie z poleceniem Stolicy Apostolskiej, pow inni trzymać się od nich z dala. § 3. Nie godzi się należeć, popierać ani współpracować z sektami, z m asonerią, z socjalistam i ani z innym i organizacjam i, zarówno jaw nym i jak 1 tajnym i, które są wrogie Kościołowi i porządkowi społecznemu, albo szerzą zobojętnienie religijne.

§ 4. W szczególniejszy sposób Synod P lenarny w zyw a k ato ­

lików, by się pilnie strzegli kom unizm u, stanowiącego n a jg ro ­

źniejszą zarazę współczesnego św iata, i by wszelkim i sposobami

zwalczali zarówno jego przebiegłą propagandę, ja k i zgubne h asła

(13)

— 39 —

burzenia rełigii, szerzenia nienawiści, niszczenia wszelkiego ładu społecznego.

U chwała 58. Katolicy pow inni się w ystrzegać zażyłych sto­

sunków z odstępcam i od w iary i z tym i katolikam i, którzy żyją w nielegalnym związku m ałżeńskim .

WALKA 0 IDEAŁY

U chwała 59. Synod P len arn y wzywa rodziców i opiekunów, aby pacierz codzienny odm aw iali w spólnie z dziećmi. U chwała 60.

W ierni powrinni poczytywać sobie za obowiązek i zaszczyt popie­

ranie i podtrzym yw anie przedsięwzięć i dzieł parafialnych.

U chw ała 61. W zyw a się w iernych do przynależenia do czynnej pracy w katolickich organizacjach dobroczynnych.

U chwala 62. Obowiązkiem w iernych jest współpracować z duchow ieństw em n a d zachow aniem w iary i dobrych obyczajów7.

W tym celu katolicy: a) będą szerzyli zasady nauki katolickiej oraz przeciw działali przede w szystkim bezbożnictwu, wolnomyśliciel- stwu, obojętności religijnej, sekciarstwu, laicyzmowi, oraz walce z Kościołem i jego h ierarchią; b) będą bronili przykładem , sło­

wem i pism em etyki chrześcijańskiej, przeciw staw iając się bądź obniżaniu m oralności w pryw atnym i publicznym życiu, bądź propagandzie etyki sprzecznej z praw em Bożym, oraz zwalczając niem oralność w literaturze, teatrze, kinem atografie i radio; c) będą bronili nierozerw alności m ałżeństw a, czystości pożycia m ałżeń­

skiego i świętości rodziny a przeciw staw iać się zasadom przeciw ­ nym i zgubnym dla rodziny, zwłaszcza błędnym pojęciom o m a ł­

żeństwie, propagandzie eugeniki zarażonej m aterializm em , niem o­

ralnem u ograniczaniu potom stw a oraz teoriom lub ustawom, bro­

niącym lub dopuszczającym spędzanie płodu; d ) będą popierali według zasad katolickich akcję, zwalczającą nadużyw anie a lk o ­ holu i narkotyków .

U chw ała 63. Synod P lenarny wzywa katolików, aby, p a m ię ­ tając o potrzebach m aterialnych Kościoła, w edług zarządzeń Bi­

skupa przyczyniali się składkam i do kosztów wznoszenia i u trzy­

m ania św iątyń, budynków kościelnych i cm entarzy, oraz do w y­

datków n a nabożeństw a i n a utrzym anie duchow ieństw a i służby kościelnej*.

W o d ę z c u d o w n e g o ź ró d ła w L o u rd e s w y sy ła m y n a k a ż d e ż ą d a n ie . D ro ­ b n e o f ia ry p rz e z n a c z a m y n a cele k o śc ie ln e . — N a d to p o le c a m y M a n u a lik i

D zieci M a rii i C u d o w n e M e d alik i!

(14)

Cudowny Medalik a nienawiść Boga

«Z asiałem m iłość, z e b ra łe m n ie n a w iś ć !»

Słowa te, które jeden z poetów chrześcijańskich w kłada w usta Chrystusa, boleśnie spraw dziły się w historii św iata. T ak, Bóg, który jest miłością, Bóg, który ukochał nas do tego stopnia, że zeszedł ku nam , aby pociągnąć nas do siebie, Bóg, który przez miłość dla nas narodził się, pracował, cierpiał i um arł za nas, Bóg.

który ukochał nas tak, że nieustannie nam przebacza, że stał się- dla nas pokarm em , — czyż nie m a On praw a do tego, by zebrać na ziemi w ludzkich sercach choć trochę tej miłości, którą On sam tak hojnie szafuje? Niestety! Obok tych, którzy kochają, jest tylu, którzy bluźnią! Czyż nie słychać krzyku nienawiści, który usiłuje zagłuszyć głos modlitwy?

Nienawiść Boga. — Słowo to wzbudza lęk. A jednak? Jak wytłumaczyć ten fakt nad którym w arto zapłakać? Czy człowiek, w którego serce Bóg wlał dobroć, może być sam przez się n ien a­

wistny? — Nie! Gdzie indziej trzeba szukać źródła i początku tej niezrozum iałej nienawiści. Trzeba wrócić aż do> tego, który stał się wrogiem Boga, — aż do szatana. On to jest ojcem nienaw iścit On natchnął tą nienaw iścią najpierw złych aniołów, których pociągnął do buntu. Potem znalazł na ziemi ludzi, z których uczy­

nił swoje sługi i którzy są jego pomocnikami w szalonej w alce przeciwko Miłości.

Przepowiednia, którą wypowiedział Bóg do tego wiekuistego buntownika, wywołała w nim jeszcze większą nie"nawiść. «Położę- wieczną nienawiść pomiędzy tobą a Niewiastą. Ona zetrze głowę twoją, a ty czyhać będziesz na piętę Jej»! I M aria urodziła się- wolna od grzechu pierworodnego.

Jakież to upokorzenie dla szatana. Jakiż jego gniew, gdy zro­

zumiał, a przynajm niej przeczuwał, że od chwili przyjścia na św iat Niepokalanej Dziewicy ziszczą się istotnie przepow iednie pierwszych dni!

Przez Nią, dzięki Jej, królowanie jego miało się skończyć.

Nienawiść m iała spotkać na swej drodze Miłość i m iała się z n ią

zmierzyć.

(15)

— 41 —

Sprzysiężeni pod hasłam i m asonerii, wolnomyślności, anty- lderykalizm u, a w najnow szych czasach całkowitego laicyzmu, przeciw kom u p ow stają ci poplecznicy szatana? Przeciwko Bogu i Jego miłości.

Tak! Bóg — oto ich przeciwnik! Jedyny, we wszystkim, — wszędzie i zawsze! — I żeby zwyciężyć, co za zajadłość, co za chy- trość, co za zawziętość! Voltaire pisał w nagłów ku wszystkich swo­

ich listów: «Zgniećmy tego infame!» L ’infame!» to byl Jezus C hrystus. J. J. Biusseau rzucał ku niebu okrzyk: «Boże, dziękuję Ci za to żeś m ię stw orzył wolnym, przynajm niej mogę Cię nie- nawidzieć!» A tylu innych!...

Nie mogąc dosięgnąć Boga wprost, nienaw iść ściga Go w tych wszystkich, którzy w yznają otwarcie, że Go kochają i służą Mu. A nuże więc n a kapłanów', n a zakonników i zakonnice!

A nuże na dzieci, starców, chorych, ułom nych i tych wszystkich, którzy więcej od innych potrzebują Boga. I ta w alka okrutna, n ie­

nasycona, dzika, szatańska, trw ać będzie aż do skończenia wieków.

Lecz i tu zobaczymy, że miłość jest silniejszą od nienawiści.

Prosty znak, — m ały m edalik będzie w yobrażeniem miłości Boga.

T ym i m ilionam i głosów złotych, srebrnych i m iedzianych ogła­

szać on będzie na swój sposób miłość Boga, miłość, która dala nam Marię.

Maria, Matka pięknej miłości d a ła nam Jezusa. A na Cudo­

wnym M edaliku te dw ie miłości przepięknie są wyrażone. Ten boski d ar jest nam zapewniony przez dw a wymowne podpisy, które podkreślają n iepojętą miłość: dwa Serca!

Medalik, — ten znak i dowód miłości jest ogniskiem miłości

■czynnej, prom ieniejącej, nieprzezwyciężonej, gdy przeciw staw i się go wszystkim ogniskom nienaw iści Boga, zapom nieniu i obo­

jętności!

Miłość z natury swej dąży do oddaw ania się drugim , udzie­

lan ia się wszystkim, zdobyw ania wszystkich serc. Czyż Medalik nie czyni tego? Ten m ały m edalik pobudza nas do miłości Boga i Marii. Przez niego M aria Niepokalana w nika w dusze i serca, by oddać je Jezusowi. Medalik przypom ina, że Jezus dał nam swoją Matkę, że ta M atka wj^ciąga do nas ręce rozsiew ając prom ienie miłości, które są symbolem łask spływ ających na tych wszystkich, którzy J ą wzywają. Czyż łaska nie jest m iłością Boga w czynie?

Gdy drżym y przed szatanem i jego złością, M aria pokazuje nam , że starła jego głowę, że jest więc silniejszą od niego. Gdy

■świat napełnia nas lękiem, Ona pokazuje nam go pod swymi sto­

p am i, to znaczy zwyciężony; — i znowu widzim y go w Jej dło­

(16)

— 42

niach nad postacią globu, który Ona z m iłością przyciska do sw o­

jego serca.

Co więcej. Cudowny Medalik prowadzi dusze w prost do E u ­ charystii, do Sakram entu Miłości. Zauważmy, że trzy objaw ienia Marii m iały m iejsce w bliskości Przen. Sakram entu: pierw sze przy balustradzie po stronie Ewangelii, drugie po stronie Epistoły, a trzecie ponad ołtarzem. M aria stała — ręce Jej napełnione ła ­ skami zwrócone były ku tabernakulum . Czyż nie jest to ze strony Marii jakby m acierzyńskie wezwanie, byśmy stali się duszam i eucharystycznym i? Czyż nie w idać z tego, że Cudowny M edalik ten odruch miłości, d a r miłości, ognisko miłości, zbiornik m iło­

ści, pam iątka m iłości Jezusa i Marii jest lekarstw em potężnym i odpowiedzią nieba n a nienaw iść Boga?

WRÓG BOGA I CUDOWNEGO MEDALIKA

Ponancee 6 lipca 1919 r. «Mniej więcej m iesiąc temu», ta k p i­

sze jedna z Sióstr Miłosierdzia, «zmarł w naszym m ieście czło­

wiek, którego bezbożność notoryczna i rozwiązłe obyczaje w szy­

stkim były znane. Przybył z Amiens i m ieszkał w Ponancee od dwóch lat. Od pierwszych chwil swego przybycia głosił sw oją głęboką nienaw iść dla wszystkiego co dotyczy religi i duchow ień­

stwa. Dotknięty chorobą płuc, której szybkie postępy przepow ia­

dały bliski koniec, zgorzkniały przez chorobę, unikany przez są­

siadów, ani m yślał o zwróceniu się do Boga. Trzeba było przy ­ pomnieć m u spraw y jego duszy, bo czas naglił, ale nikt nie chciał poruszyć z nim tej ważnej kwestii.

Zawiadomiono m ię o jego stanie. Zabrawszy ze sobą Cu­

downy Medalik, poszłam go odwiedzić. P rzyjął m ię chłodno, a gdy w spom niałam słówkiem o Bogu, nieszczęśliwy rozgniewał się i jak szalony zaczął m iotać obelgi, n a religię, n a Boga, Kościół i k a ­ płanów.

Widząc, że nic nie zdziałam, wyszłam, pozostaw iając bez jego wiedzy Medalik pod jego poduszką i polecając Najśw'. P an n ie pizy gotowanie drogi do tego zatw ardziałego serca.

N azajutrz zostałam przyjęta z wielką uprzejm ością. Mogłam bez obawy powiedzieć to, co wczoraj wywołało burzę. O dważyłam się na więcej: ofiarow ałam chorem u Medalik. N ajprzód odm ówił:

«Nie, nie chcę tego». Po chwili jednak sam o niego poprosił i po­

zwolił zawiesić go n a szyi.

Następnego d n ia przyniosłam m u krucyfiks; — przyjął go, ucałował i zgodził się na umieszczenie go naprzeciw łóżka.

Tymczasem śmierć zbliżała się wielkim i krokam i, a o w e­

zw aniu kapłana jeszcze nie mogło być mowy. Pewnego ranka o godzinie 5-tej wezwano mię pospiesznie do niego. Gdy przy­

szłam, chory był nieprzytom ny. Czyż M aria pozwoliłaby m u tak

(17)

— 43 —

umrzeć? Podw ojono m odlitw y. Po dwóch godzinach wezwano m ię znowu. — K onający w rócił do przytom ności, — chce przygotow ać się n a śmierć, rezygnuje z nielegalnego zw iązku i prosi o kapłana.

Ksiądz proboszcz przybył natychm iast, w ysłuchał jego spo­

wiedzi, udzielił m u Ostatniego Nam aszczenia, a w dw ie godziny później szczęśliwy naw rócony wszedł do wieczności.

MODLITWA

0 Mario, M atko pięknej miłości, rozpal nasze serca miłości®

ku Tobie. Świat prow adzić będzie dzieło spustoszenia, lecz m y, dzieci Twoje, tak głośno śpiewać chcemy słodką pieśń m iłości, żeby zagłuszyć krzyk nienaw iści. 0 Jezu, dziękujem y Ci za to, że dałeś nam Marię! O Mario, dziękujem y Ci, że d ałaś nam Jezusa!

Dziękujem y Ci, że d ałaś nam Zbawcę! D ziękujem y Ci, że dałaś n am Swój Medalik! Spraw żeby on był w rękach naszych przypom ­ nieniem /Tw ojej miłości i potężnym środkiem poznania Ciebie co­

raz lepiej i ukochania coraz więcej Ciebie i Twego Jezusa. A m en.

(18)

Widoczna ręka Boża

M isjonarz na placówce, jak żołnierz na froncie. Trzeba być gotowym na każde zawołanie. P lan dnia, tygodnia, m iesiąca m o­

żna ułożyć sobie tylko w przybliżeniu. W najw ażniejszym m o­

m encie trzeba rzucać wszystko i w drogę choćby i daleką za gło­

sem obowiązku kapłańskiego. Tak było i w ostatnich dniach paź­

dziernika. Liczyłem, że uroczystość C hrystusa-K róla, dzień W szy­

stkich Świętych spędzę w rodzinie naszej m isyjnej, tymczasem dostaję list z Jii-czu, by tam spieszyć natychm iast, bo jest sta ru ­ szek do zaopatrzenia, a po wtóre szatan we w łasnej osobie niepo­

koi nasze owieczki.

Jii-czii to bardzo kw itnąca nasza placówka m isyjna z nową śliczną kaplicą św. Kazimierza, oddalona od W enchow o 39 km, n ad rzeką żeglowną, obok drogi autom obilowej. W piątek dnia 29 października wysłałem statkiem służącego z niezbędnym i sprzę­

tam i m isyjnym i i równocześnie z zawiadom ieniem , że ju tro przy­

będzie ksiądz i zostanie n a oba św ięta i wszystkie spraw y poza­

łatw ia. W sobotę rano sam spieszę do portu w obawie, czy nie za późno, czekałem jednak dwie godziny na odejście naszego «Ba- torego». Podróż trw ała około 5 godzin i kosztowała około 60 gro­

szy polskich. Można tę sam ą drogę odbyć i autobusem w godzinie, ale kosztuje około 3 złp, m isjonarz m usi się jednak liczyć z kie­

szenią, bo na nią czeka mnóstwo potrzeb.

Po chwilce odpoczynku i obmyciu się idziemy na obiad i tak już mocno spóźniony do rodziny katechum enów najw ięcej zain ­ teresow anej. Dochodzę do domu, w stępuję w progi, dziwię się, że zdjęto z dachu szeroki pas dachówki przez sam środek, jakby ktoś m aszynką przejechał przez środek bu jn ej czupryny chłopca.

Deszcz leje do środka, pod stopam i błoto, kałuże, tak zwana szafka duchów' w głównej auli, gdzie mieszczą się tabliczki przodków i czasze na popioły kadzideł dla nich, zalane wodą. Gosposie w y­

ciągnęły kołdrę, opatrują, szukają . . . ognia. Kiedy m ię zobaczyli,

i a ż d y pierw szy chce mi opowiedzieć, co się tu dzieje. W szyscy

(19)

— 45 —

jednak uśm iechnięci, nareszcie zło się skończy, «ojciec ducho- wny» wszystkiem u zaradzi.

Już przeszło rok m inął, ja k poświęciłem ten dom katechu­

menów. Pow staw ały tu pożary na w ielką skalę. Ni stąd nie zowąd pali się cala ściana, ludzie w strachu, gaszą. Ju tro kiedykolwiek, czasem w nocy cały strych w płom ieniu. Cała wioska zaalarm o­

wana i lak dość często. Rodziny te utrapione naw róciły się wów­

czas, zapisały się n a listę katechum enów . Modlił się katechista, nie żałowaliśm y w ody święconej, m ieszkańcy obiecali święcie zostać gorliwymi katolikam i, spokój zaw itał do ich m ieszkań, pożary się skończyły. Skończył się żar ognia m aterialnego, ale i duchowy począł stygnąć. Jest u nas zasada, że katechum en w ciągu roku powinien dostatecznie nauczyć się wszystkiego i ochrzcić się. Nasi katechum eni jednak rok przeciągnęli. Spostrzegł się jednak zły duch i zaczął ich trapić dalej.

P raw ie już od m iesiąca dzień w dzień z całą ścisłością m ieli w domu pożar ale n a m ałą skalę. W łaśnie pokazują mi kołdrę- z Wypalonymi dziuram i, rękę m ożna swobodnie przesunąć. Tego- samego dnia rów nież kołdra zaczęła się tlić, w idać przypalone miejsca. Sześć skrzynek z ubran iam i lepszymi całej rodziny prze­

nieśli do m ieszkania katechisty. Kiedy je trzym ali u siebie, p aliły się wewnątrz. Skrzynka zam knięta, nie ruszana od daw na ze św ią­

tecznymi ubraniam i, nagle czuć swąd, szukają, w ew nątrz z n a j­

dują trochę obcej baw ełny z ogniem, u b ra n ia się palą. Nikt tego wytłumaczyć nie potrafi. Gospodarz dom u na wszelki w ypadek część domu ogołocił z dachówki, by cały dom się nie spalił. W szy­

stko żyje pod grozą pożaru.

W szyscy ufają, ojciec zeszłego roku poświęcił dom, rok m ie­

liśmy spokój, i teraz znajdzie sposób na zapobieżenie złemu. Cóż ja m am zrobić? Kiedy spraw y w ybadałem należycie, sypnąłem im porządną burę. Rok m inął i jeszcze nie jesteści gotowi do chrztu?

Tysiąc wymówek. Żadnej nie przyjm uję, daję im jeszcze dw a m ie­

siące czasu, po czym albo się ochrzczą i będą gorliwym i, albo ich opuszczę i w ydam n a pastw ę szatanowi. Oczywiście wszystko obie­

cuje gorliwość. Pom odliliśm y się wspólnie, obudzili akt żalu, po­

kropiłem dom wodą święconą. Nie obeszło się bez zbiegowiska cie­

kawych. W ypadek znany w całej miejscowości, na ustach w szyst­

kich. Będzie dobrze, wróci spokój, droga otw arta do naw róceń wielu, jeżeli nie katolicyzm zdyskredytuje się zupełnie. Jestem jed n ak pewien, że w tym jest ręka Boża, zatem nie m a obawy.

Z zaopatrzeniem staruszka nie było kłopotu, gorliwy, pobo­

żny, jeden z pierwszych fundam entów w iary św. w tej m iejsco­

wości: «Ryżu ju ż nie je» jak pow iadają, tzn. nic m u już nie sm a -

(20)

— 46 -

'kuje, prócz... fajeczki. Ceremonie Ostatniego nam aszczenia, od­

pustu na godzinę śmierci wydaw ały m u się za długie, nie mógł

"wytrzymać, m usiano mu podać fajeczkę, ja kończyłem ostatnie cerem onie, a on już był w chm urach obłoków. Ach, co robić.

W racam y do dom u z katechistą obok estrady d la komedyj pogańskich przed pagodą. K atechista wskazuje mi. że tam leży nasz um ierający, nie dawno ochrzczony przez katechistę. Rodzina pogańska wyrzekła się go zupełnie, bo... ubogi, nie m a dachu nad głową, nie m a nikogo, ktoby m u literalnie podał łyżkę strawy.

-Oczywiście skończyło się n a tym , że katechiście dałem parę dola­

rów chińskich, by się nim zajął. Czy mogło być inne wyjście?

W ypadki te ostatnie z ogniem poruszyły w szystkich naszych -chrześcijan; zapalają się gorliwością, bo i boją się losu podobnego.

W niedzielę kaplica pełna. Nie daw no zbudowana, ław ek moc, wszystko zajęte, przyszło dużo protestantów i pogan przysłuchać się, niektórzy musieli już stać. Katechista pokazyw ał mi parę ro­

dzin, które przed miesiącem, przed tygodniem przyszły. Między obecnymi w kaplicy katechista wskazuje mi jedną m łodą kobietę.

■Od niedaw na «zwariowała». Poszła kiedyś do protestanckiego zboru, narobiła aw antur, m usieli ją wyrzucić. Dziś po raz pierw ­ szy przyszła do nas z całą sw oją rodziną. W kaplicy zachow ała się zupełnie spokojnie. Kropiłem lud 'wodą święconą i jej dostała się spora porcja. Zauważyłem, że z lękiem odw racała się i m ów iła na

•cały głos ze w strętem «śmierdzi»! Po południu n a różańcu za­

chow ała się bardzo dobrze, a naw et n a m oje zapytanie, czy jej lepiej; odrzekła z uśmiechem, że tak. Zachęcałem m ęża i rodzinę, by się szczerze naw rócili, ale czy usłuchają? Po różańcu otacza mię cała grom ada z radosnym doniesieniem , że dziś nie było pożaru, dziś dobrze.

W ieczorem nam kazanie do pogan. Przy jednej z ruchliw ych uliczek jeden z naszych katolików m a sklep «kolonialny». Z apa­

lono lampę naftow o-gazow ą, zasiadłem na przedzie, m o ja broda -ściągnęła w net ciekawych. Z początku zdaw ało się, że nie będzie do kogo mówić, bo obok urządzano huczne wesele. Okazało się je ­ d nak, że goście weselni przyszli doi nas. Ludność tutejsza obsłu-

chana z kazaniam i ale protestantów , którzy tu siedzą całym i tygo­

dniam i i gadają bez końca aż do znudzenia. Mówiłem i do pogan, którzy m ile słuchali, nie żałowałem i protestantów , w ielu krzywiło się pod nosem, ale ani słowa sprzeciwu. Po m nie m ów ił katechi­

sta. Późnym wieczorem kończyliśmy wśród ogólnego uznania. Po drodze podsłuchałem k ilku protestantów , którzy twierdzili, że to

•wszystko jedno katolicyzm i protestantyzm . Na m oje w yjaśnienia,

m ieli jedną odpowiedź: «To wszystko jedno». Pow iadam im zatem,

(21)

— 47

skoro «wszystko jedno», zatem przyjdźcie d o nas, zostańcie kato­

likam i. Umilkli, nie m ieli odpowiedzi.

P o południu w dzień W szystkich Św. znów jestem w okrę­

ciku do W enchow. Choć w iatr przeciw ny, odpływ m orza unosi nas szybko. I znow u w rezydencji czeka m nóstw o zajęć, kazanie w dzień zaduszny i dużo sp raw zw iązanych z budow ą nowego dom u d la m isjonarzy.

Myślą w racam jed n ak do Juczu. Jaik byłoby dobrze umieścić tam dw óch księży. Juczu n a d a je się doskonale n a ta k ą centralę.

Naokoło już dużo kaplic, trzebaby je częściej odwiedzać, ach co za niewypowiedziane korzyści tak ich odwiedzin, tych spowiedzi, ko­

m unii św.! K aplica jest n a razie w ystarczająca, teren pod budowę jest, ale trzeba zbudować dom m ieszkalny d la m isjonarzy, kate- chistę z rodziną przenieść gdzie indziej i potem rok rocznie tę p la ­ cówkę księży utrzym ać. Kto nam dopomoże? Mimo w ojny i n ie­

bezpieczeństw dzieła Boże ro zw ijają się, ale P a n Bóg żąda od nas w spółpracy, jednolitego frontu bo ju z m ocam i ciemności.

Chiny, W enchow, d n ia 2 listopada 1937 r.

Ks. Paw eł K urtyka, M isjonarz.

Polska Misja w Chinach w obliczu wojny

Przeżycia w ojenne podaję w chronologicznym porządku:

10 października godzina 5.30 wieczorem. Siedem aeroplanów -nadleciało n ad m iasto, rzucając kilkadziesiąt bomb na dworzec i kilka punktów n a południu m iasta. Jed n a bom ba upadła na dom .zajmowany przez naszą przychodnię, dem olując puste m ieszkania.

Przychodni nie stała się żadna krzyw da.

11 października. — Cisza przed burzą. Mieszkańcy z przera- -żeniem oczekują aeroplanów : jedni u ciek ają z m iasta, inni p o p ra­

w iają schrony, a bardzo w ielu szuka schronienia w Misji.

12 października! —f Kościółek nasz nabity chrześcijanam i i poganam i. W szyscy n a głos w zyw ają pomocy Bożej. Chrześci­

janie sta ra ją się przystąpić do Sakram entów św. Około 9-ej rano pierwsze bom bardow anie z siedm iu aeroplanów , w południe d r u ­ gie i to stosunkowo bardzo blisko nas. W szpitalu i dom u Sióstr szyby i tynk posypał się i zarysow ała się ściana w kaplicy; P anika nieopisana, kaplica pełna ludzi. W krótce po raz trzeci zjaw iły się aeroplany, niszcząc przede w szystkim tor kolejowy. Tegoż d n ia

wieczorem posłyszeliśm y arm aty.

13 października. — Z każdą chw ilą w zrasta panika. Aero­

p lan y znów b om bardują dworzec i okolice. M iasto zostawiono

(22)

48 H

w spokoju. Kościół przepełniony. Bez przerwy- się m odlą. Dochodzą najfantastyczniejsze wieści o cofaniu się wojsk. Nie widzimy ich jednak, bo kom endant Shuntehfu zabrania przechodzić przez miasto.

14 października, lir- Przez cały dzień cofające się w ojska prze­

chodziły przez m iasto. Przychodnie nasze w ruchu, bo o p a tru ją rannych. Aeroplany bez przerw y gonią ustępujących. W nocy dw a wybuchy: wysadzono m ost kolejowy i pompę w odną n a Sitacji.

15 października -ii R ano cisza. Przechodzą m aruderzy i ranni.

Ciężej rannych zostawiono w naszym szpitalu, bo szpital wojskowy ju ż'w y jech ał przed p aru dniam i. Około 10-ej ran o pierw szy tank japoński, a za nim następne. Za tankam i konnica, piechota i fu r­

gony. Na dom ach pojaw iać się zaczęły chorągwie japońskie. U nas, w Misji, przeszło 1.000 osób. Założyliśmy dla nich kuchnię. W szpi­

talu chorych na oczy nie m a, bo któżby m yślał o leczeniu oczu, kiedy tu życie niepewne, ale za to dzieciarni pełno. N ajm łodsze sierotki, umieszczone czasowo przez naszą Misję w rodzinach k a ­ tolickich po wsiach, powróciły do Misji, gdyż n ie m ieli d la nich pożywienia. W zakładzie u Sióstr przeszło 250 osób.

Dalsze d n i n ie przyniosły zmian. Zniszczenie straszne: sklepy porabowane, m eble poniszczone. Przerażenie okropnę. Dzięki Opa­

trzności Bożej M isja nasza stoi. Bezustannie pilnujem y jej z Ks.

Doktorem i Siostrami. Na drzw iach m am y nalepione nalepki, za­

braniające w ojsku wstępu do Misji. Trzeba było jednak zam knąć przychodnię na dw orcu i w śródmieściu i rzeczy przywieźć do Misji.

Dochodzą do n as coraz sm utniejsze wieści z terenu naszej- Prefektury. P arafie T apejdżan i Taochen doszczętnie zniszczone.

Zrabowano wszystko, co tylko; zabrać m ożna było. Dowódca od­

działu bandytów, rabujących m iasto, dał znać księżom, aby się- nie bali o siebie, «bo ja się u was na oczy leczyłem*. Ks. Krzyżak w górach m usi się tułać i chronić przed bandam i m aruderów i bandytów.

Teren, przez który przeszła w ojna — zniszczony. Ludność"

uciekła w góry, albo do naszych rezydencyj. Przedstaw iciele roz­

m aitych sekt religijnych pouciekali, nie troszcząc się o sw ych w y­

znawców. Tylko m isje katolickie zostały n a m iejscu, dzieląc dolę- i niedolę ze swymi współwyznawcami. P restiż Kościoła wzrósł' ogromnie. Należy się spodziewać wielkiego' żniw a dusz.

Od dwóch dni rozgorzała w ojna n a nowo. Słychać grzechot karabinów maszynowych. Aeroplany bez przerw y przelatują na teren walki.

Głód już doskwiera. Co będzie dalej? Pomocy i ratunku!

Boże, Boże zm iłuj się!

Shuntehfu, 22 listopada 1937 r.

Ks. Czapla, C. M., Proprefekt.

(23)

— 49

Z życia i działalności Stow. Dzieci Marii

S p r a w o z d a n ie z u ro c z y s to ś c i prz y ję c ia n o w y c h c z ło n k iń do Stow.

Dzieci Marii w S ta r o g a r d z i e

D zień 8 g r u d n ia uh. r. b y ł d la n a s d n ie m b a r d z o u ro c z y sty m i w z n io ­ słym , b o w ie m o b c h o d z iły ś m y w ty m d n iu p ie rw sz e p rz y ję c ie a s p ir a n te k do Stow . D zieci M arii. P ię k n y to b y ł w id o k , a d la n a s ta k n ie z a p o m n ia n a c h w ila , k ie d y ś m y w lic z b ie 26 a s p ir a n te k u b r a n y c h w b ieli z w ia n k a m i m irtu n a g łow ie, z g o re ją c ą św ie c ą wy p r a w e j rę c e i ze śp ie w e m n a u sta c h

<Do T w ej d ą ż y m k a p lic y » z o s ta ły w p r o w a d z o n e ze s ta r e j p le b a n ii d o k o ­ śc io ła p rz e z C z cig o d n eg o Ks. D y re k to ra p rz e d o łta rz N ie p o k a la n e j. T a m n a s tą p iło p o św ię c e n ie s z ta n d a ru , p o d c z a s k tó re g o z a ś p ie w a n o « W ita j G w ia ­ zdo M orza». P o k r ó tk ic h m o d litw a c h C z c ig o d n y Ks. D y re k to r w y g ło sił w zn io słą, a tre śc iw ą p rz e m o w ę , w y ja ś n ia ją c o b o w ią z k i i cele n a sz e g o S to ­ w a rz y sz e n ia , sz c z e g ó ln ie k ła d ą c n a c is k , a b y D zieci M arii w sp e c ja ln y s p o ­ sób p o k o c h a ły N ajśw . M a rię P a n n ę i J e j cześć oddaw rały , n a ś la d u ją c Je j cn o ty : p o k o ry , m iło śc i i p o słu s z e ń s tw a , a n a jw ię c e j p o k o c h a ły i strz e g ły n a jp ię k n ie js z ą z c n ó t, c n o tę c z y sto śc i. « W ie rn ie n o śc ie te n m e d a l M a rii — b rz m ia ły sło w a C z cig o d n eg o Ks. D y re k to ra — k tó ry m a c ie za c h w ilę p rzy jąć» .

P o z ło ż e n iu p rz e z a s p ir a n tk i p r z y rz e c z e n ia C z cig o d n y Ks. D y re k to r pośw ięcił m e d a le , a p r z y ję te o d m ó w iły w s p ó ln ie a k t o f ia ro w a n ia się N ajśw . M arii P a n n ie , p o c z y m o tr z y m a ły z je g o r ą k n ie b ie s k ie m e d a le .

Z ie lo n e m e d a le o trz y m a ło 10 c z ło n k iń . P o sk o ń c z o n e j c e re m o n ii o d ­ śp iew an o «M agnificat» i o d p r o w a d z o n o n o w o p rz y ję te do s ta re j p le b a n ii z trz y k ro tn y m o d śp ie w a n ie m « 0 P a n i m o ja » . T a m o d b y ła się w s p ó ln a

<kawka» w to w a rz y s tw ie C z cig o d n eg o Ks. D y r e k to ra o ra z z a p ro sz o n y c h rodziców' i gości. P o d c z a s «kaw’ki» d e k la m a c ję w y g ło siła p. N eg o w sk a n a cześć N ie p o k a la n e j. P o te m p rz e m ó w ił d o z e b ra n y c h Ks. D y re k to r w k ilk u p ięk n y ch i se rd e c z n y c h sło w a c h , s k ła d a ją c ż y c z e n ia n o w o p rz y ję ty m o ra z życząc p o m y śln e g o r o z w o ju S to w a rz y sz e n ia , po czy m w im ie n iu całeg o S to w arzy sze n ia p rz e m ó w iła p re z y d e n tk a . W sło w a c h p ro s ty c h i n ie w y s z u ­ k an y ch w y ra z iła o n a w d z ię c z n o ść n a jw ię k s z ą , p ły n ą c ą sz c z e rz e z se rc w szystkich D zieci M arii. Je d y n y m n a s z y m p r a g n ie n ie m w in n o b y ć w y w ią z y ­ w anie się z sw o ic h p o c z y n a ń i z a m ie rz e ń o ra z k s z ta łto w a n ie d u sz w idei k u ltu N ajśw . M a rii P a n n y , w c zy m n ie c h n a m d o p o m o ż e B óg i Je g o M atk a N ajśw iętsza.

D alszym u ro z m a ic e n ie m b y ły p io se n k i, k tó re z a in to n o w a ł C zcig o d n y Ks. D y re k to r, a w ś ró d n ic h u lu b io n ą p ie ś ń D z ie c k a M a rii «Być d z ie c ię ­ ciem M a rii».

Na z a k o ń c z e n ie c a łe j te j u ro c z y sto ś c i o d śp ie w a n o w s p ó ln ie «W szyst- kie n a sz e d z ie n n e s p r a w y ».

\V sp o m n ie n ia ty c h c h w il z a w sze n a le ż e ć b ę d ą do n a jm ils z y c h i na d ługo z o s ta n ą w n a s z e j p a m ię c i.

Cześć M arii! A n n a Z im e rm a n ó w n a .

S ta ty sty k a z d z ia ła ln o ś c i S to w a rz y s z e n ia Dzieci Marii w S ta r o g a r d z ie S to w a rz y sz e n ie n a sz e z a ło ż o n o d n ia 8 g ru d n ia 1936 r., a a g re g o w a n o d n ia 18 lip c a 1937 r.

W ro k u 1937 o d b y ło się 11 z e b ra ń z a r z ą d u , 12 z e b ra ń m ie się c z n y c h ,

o r a z 11 z e b r a ń d la k a n d y d a te k i a s p ira n te k . P o d c z a s z e b ra ń m ie się c z n y c h

w y g ło sił Ks. D y r e k to r D z ie k a n S z u m a n 5 n a u k , b. Ks. D y re k to r B a u m g a rth

3 n a u k i o ra z Ks. T rz e b ia to w s k i 1 n a u k ę . C z ło n k in ie w y g ło siły 7 re fe ra tó w

o tre śc i r e lig ijn e j.

(24)

50 —

D n ia m i p a m ię tn y m i by ły :

1) 18 lip ie c 1937 r., w k tó ry m k a n d y d a tk i p rz y ję to d o g r o n a asp i- r a n te k ;

2) 8 g ru d z ie ń 1937 r., k ie d y to 26 a s p ir a n te k p r z y ję te z o s ta ły u r o ­ czyście do S to w a rz y sz e n ia D zieci M arii, tj. do n ie b ie sk ie g o m e d a lu , a 10 k a n d y d a te k d o z ielo n eg o m e d a lu .

P o u ro c z y sto śc i (d n ia 8 g ru d n ia 1937 r.) k o śc ie ln e j o d b y ła się w m i­

ły m n a s tr o ju w sp ó ln a «kaw ka». W ogóle ch w ile te p o z o s ta n ą d la w sz y stk ic h p o d n io słe i n ie z a p o m n ia n e . P o z a ty m p o d n io słą u ro c z y sto ś c ią b y ło p o św ię ­ ce n ie w d n iu 8 g r u d n ia p rz e z C z cigodnego Ks. P r a ł a t a S z u m a n a s z ta n d a ru D zieci M arii, k tó r y z a k u p io n o w c e n ie zł 350.

Z a z n a c z y ć w y p a d a , że 5 c z ło n k iń b r a ły u d z ia ł w d n ia c h od 25 do 29 c z e rw c a 1937 r. w p ie lg rz y m c e do C zęsto ch o w y , n a to m ia s t 3 b y ły o b ecn e n a K o n g re sie E u c h a ry s ty c z n y m w P o z n a n iu , b io rą c u d z ia ł w Z je ź d z ie Stow . D zieci M arii. P o z a ty m c z ło n k in ie b ra ły u d z ia ł w M isji św. i w d o ro c z n y m św ię cie C h ry stu s a -K ró la . W d n iu 3 m a ja 1937 r. o d tw o rz y ły c z ło n k in ie obraz, sc e n ic z n y k u czci K ró lo w e j K o ro n y P o lsk ie j. P o n a d to b r a ły u d z ia ł w k w e ­ ście u lic z n e j n a rzecz b ie d n y c h m ia sta . L a te m u rz ą d z o n o 5 w y c ie c z e k a to m a jó w k ę , w y ciecz k ę do la su , do P e lp lin a , do S e m lin a i K leszczew a o ra z do K otyż.

W S to w a rz y sz e n iu z a ło ż o n o w e w n ę trz n e K ó łk o M isy jn e o ra z Żywy R ó ż an iec, tw o rz ą c trz y ró że. W o k re sie zim o w y m z a ło ż o n o św ie tlic ę , w k tó ­ r e j c z ło n k in ie z b ie r a ją się w p o n ie d z ia łk i i śro d y . S to w a rz y sz e n ie p o sia d a m a le ń k ą b ib lio te c z k ę , lic z ą c ą 37 k sią ż e k , k o r z y s ta ją c je d n a k ró w n ie ż z b i­

b lio te k i «A kcji K atolickiej® . C z ło n k in ie a b o n u ją «R ocznik M a ria ń sk i* w ilo ­ ści 20 e g z e m p la rz y o ra z 1 e g z e m p la rz « P ro m ie n ia » z C h e łm n a.

Z n a d e s ła n y c h ceg iełek d la P o lsk ie j M isji w ilo śc i 100 sz tu k h 50 gr s p rz e d a n o z n a c z k ó w z a 32 zł.

T a k w y g lą d a w o g ó ln y c h z a ry s a c h d z ia ła ln o ś ć S to w a rz y sz e n ia , p rz y czy m n a jp ię k n ie js z y m i c h w ila m i są w sp ó ln e n a b o ż e ń s tw a , a d o r a c je , k o m u ­ n ie św ięte, z e b ra n ia itp., k tó re d a ją c z ło n k in io m m o ż n o ść g łęb szeg o z e sp o ­ le n ia się w m iło śc i s io s trz a n e j i p o g łę b ia n ia się w k o r n e j i tk liw e j m iłości M arii. Z a p a ł d o ty c h c z a so w y m in ą ć n ie p o w in ie n , lecz p o d o p ie k ą K ró lo w e j i M atki n a s z e j id ź m y śm ia ło w d a ls z ą d ro g ę i o c z e k u jm y p rz y J e j ła sc e p o ­ m y śln ie js z y c h w y n ik ó w n a s z e j p ra c y . A n n a Z im e rm a n ó w n a

S p r a w o z d a n ie z d z ia ła ln o ś c i S to w a rz y s z e n ia Dzieci Marii w Szczuczynie

P o z lik w id o w a n iu o c h ro n y , p rz y k tó r e j d o tą d b y ło p ro w a d z o n e n a ­ sze S to w a rz y sz e n ie , zg ło siły śm y się do s z p ita la , p ro s z ą c W ie le b n ą S io strę S ta rsz ą n a D y re k to rk ę o sie ro c o n e g o S to w a rz y sz e n ia . S io stra S ta rs z a A n iela P a w e łk ie w ic z m im o w ie lk ie j p ra c y , ja k ą n a p o ty k a w p r o w a d z e n iu sz p ita la ,, c h ę tn ie p r z y ję ła tr u d n y u r z ą d D y re k to rk i. K o c h a n a s j a k c z u ła m a tk a i s ta ra się u siln ie o p o d n ie s ie n ie d u c h a w S to w a rz y sz e n iu i p o s ta w ie n ie go n a p o ­ zio m ie w y ższy m , a n iż e li d o tą d b y ło p ro w a d z o n e . Za tę o p ie k ę je s te śm y b a r ­ dzo w d z ię c z n e sw ej D y re k to rc e i n a p r a w d ę b r a k n a m słó w n a g o d n e w y ­ ra ż e n ie n a s z e j w d zięcz n o ści, m iło śc i i u z n a n ia d la je j o f ia rn e j p ra c y . Z e­

b r a n ia n a sz e z a sz c z y c a też sw ą o b e c n o śc ią C z cig o d n y K sią d z D y re k to r Ja n Z a łu sk a , k tó re g o w z n io słe n a u k i i p o g a d a n k i są n a m b o d ź c e m do w y tę ż o n e j' p ra c y , a p r z y k ła d y w n ic h z a w a rte d ro g o w sk a z e m n a s z y c h czynów .

D z ia ła ln o ś ć n a s z ą u ja w n ia m y też i n a z e w n ą trz p rz e z a k a d e m ie i p r z e d sta w ie n ia . D n ia 25 lip c a u b. r. u r z ą d z iły śm y a k a d e m ię k u czci św.

W in c e n te g o a P a u lo , n a k tó r ą zło ży ł się r e f e r a t p t. «Św. W in c e n ty a P a u lo ,

a cz a sy o b ecne», o ra z in s c e n iz a c ja b a ś n i lu d o w e j p t. « P rz ą d k a p o d k rz y -

żem ». D n ia 29 s ie rp n ia w y s ta w iły śm y d la tu te js z e j m ło d z ie ż y b a jk ę w d w ó c h

o b ra z a c h , k tó re j ty tu ł « Ja ś i M ałgosia». F re k w e n c ja n a a k a d e m ii, ja k i n a

Cytaty

Powiązane dokumenty

rań, aby szeregi apostołów Cudownego Medalika Niepokalanej coraz więcej się rozszerzały i pod płaszczeni macierzyńskiej opieki Panny Możnej wal­.. cząc i

Miłość Boża w życiu wielkich

Z aczynały się stopniow o rzad k ie gaiki, zapowiedź le śn ej głuszy, prow adzące do zalanych wesołym blaskiem polanek, szum iących liśćm i zarośli... Pagoda

CENTRALNY KRAJOWY ORGAN KRUCJATY

[r]

nego Medalika, Dzieciom Marii, Dostojnym ich Przewodnikom i gorąco prosimy, aby w świetle chwały Zmartwychwstania znaleźli prawdziwy pokój swoich serc i dusz i

Cześć św iętego Józefa sięga sam ego p oczątku Kościoła.. Józefa odznaczali się

Lecz ponieważ czystość jest udziałem mocnych, tych, którzy um ieją walczyć i nie cofają się przed żadną ofiarą, Serce Marii, które Medalik ukazuje nam