• Nie Znaleziono Wyników

Przegląd Lotniczy : miesięcznik wraz z kwartalnym dodatkiem bezpłatnym „Wiadomości Techniczne Lotnictwa” : wydawany przez Departament Aeronautyki Ministerstwa Spraw Wojskowych. 1934, nr 12

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Przegląd Lotniczy : miesięcznik wraz z kwartalnym dodatkiem bezpłatnym „Wiadomości Techniczne Lotnictwa” : wydawany przez Departament Aeronautyki Ministerstwa Spraw Wojskowych. 1934, nr 12"

Copied!
56
0
0

Pełen tekst

(1)

Samolot myśliwski P. Z. L. 24, na wystawie lotniczej w Paryżu.

R O K V II G R U D Z IE Ń 1 9 3 4 N r. 1 2

(2)

P O L S K I E L I N J E L O T N I C Z E „L O T"

D Y R E K C J A : W a r s z a w a , P l a c N a p o l e o n a 9 , t e l e ł o n 5 6 3 * 6 0

R O Z K Ł A D L O T Ó W

w ażny od dnia 1 listo p a d a 1 9 3 4 r. do dnia 31 m arca 1 9 3 5 r.

S A M O L O T Y K U R S U J Ą C O D Z IE N N IE (ró w n ie ż w niedziele)

0, 8.10 W a r s z a w a P- 15.20

O b j a ś n i e n i e z n a k ó w :

p- 9.45 P o z n a ń 0. 13.50

0.

P' 10,00

11.15 i

P o z n a ń B e r l i n

P- c.

13 30

12.15 o — odlot,

p — p rzy lo t.

x) sam oloty k u rsu ją ty lk o w p o n ie ­ d ziałk i.

o. 12.50 W a r s z a w a t p- 10.20 xx) sam oloty k u rsu ją tylko we w torki.

p- 14.40 V K a t o w i c e 0. 8.30 y) środy.

W ) <1 ,1 „ czw artk i.

0, 10.30 1 W a r s z a w a j p- 10.00 P. L. L „ L 0 T “ przew o żą p a s a ż e ­

rów i ich b ag aż b e z p ła tn ie do lo tn isk

p- 12,15 i K r a k ó w 0. 8.15 i z lo tn isk sam ochodam i z w yjątkiem

w B erlinie, gdzie m iędzy lo tn isk iem a śródm ieściem u trzy m y w an a jest d o ­

0, 8.00 W a r s z a w a p- 15.05 godna k o m u n ik acja (m etro, tram w aje).

P- 10.20 L w ó w o. 12.45

P o ł q c z e n i a l o t n i c z e :

0. 10.30 x) L w ó w p- 12.20 yy)

P' 13.05 x) C z e r n i o w c e 0. 11.45 yy)

o. 13.30 x) C z e r n i o w c e p- 11.20 yy) W Berlinie z A m sterdam em , B ru k se­

p' 16 50 x) B u k a r e s z t 0. 8 00 yy) lą, B arcelo n ą, G en ew ą, K openhagą,

o. 8.00 xx) B u k a r e s z t P' 15,00 y) L ondynem , M alm o, P aryżem , Rzym em ,

p 10.15 xx) S o f j a 0. 12.45 y) W iedniem ;

0. 10.45 xx) S o f j a p- 12.15 y) W Salonikach — z A tenam i, Je ro z o ­

P ’ 12.35 xx) S a l o n i k i 0. 10.25 y) lim ą, K airem i t, d.

B I U R A P. L. L. „ L O T "

W A RSZA W A

Adres

telegr. B IU RO D Y R E K C JI L otnisko — O kęcie. Tel. 563-00

B IU RO M IE JS K IE

Al. Je ro z o lim sk ie 35. T el. 8.08-50 lub 8.08-60 L O T pi. N ap o le o n a 9 T el. 563-60

K A T O W IC E L O T L otnisko — M uchaw iec. Tel. 135 i 145

KRA KÓ W L O T BIURO M IE JS K IE

ul. S zp italn a 32. Tel, 132-22 L o tn isk o — C zyżyny. Tel. 125-45

LW Ó W L O T BIU RO M IE JS K IE

PI. M a rja c k i 5. T el. 45-71 L otnisko — S kniłów . T el. 29-36

PO ZN A Ń L O T L otnisko — Ł aw ica, Tel. 78-45

G D A Ń SK (Danzig)

GDY NIA L O T L otnisko — W rzeszcz — L angluhr. T el. 415-31

B R N O L O T L o tn isk o — C ern o v ice. Tel. 38-266

W I E N A u stro -

flug

„L uftreisebiiro"

I. K a e rn tn e rrin g 5. Tel, R. 28-1-21 L o tnisko — A spern, Tel, R, 48-5 60

B U C U R E ST I L O T BIU RO M IEJSK IE

Str, C lem en ceau 2, T el. 369-63 L otnisko — B an easa. Tel. 2-2178

C ERN A U TI L O T L otnisko — C zach o r. T el. 537

S O F I J A Polkamera ul. B enkovski 8. Tel. 443 L otnisko — B ozuriste

T H ESSA LO N IK I Allaloufco

& Co 10, Rue M etro p o le. T el. 22-22 L otnisko — S edes

W I L N O L O T L o tnisko — P o ru b a n e k . T el, 80

R I G A L O T L o tnisko — S pilve. Tel. 274 57

T A L L I N N L O T H otel K uld Lóvi. T el. 426-27 L o tn isk o — T el. 313-30

Pozatem inform acje i bilety w e wszystkich większych biurach podróży.

(3)

PRZEGLĄD LOTNICZY

M I E S I Ę C Z N I K

W R A Z Z K W A R T A L N Y M D O D A T K IE M B E Z PŁ A T N Y M

„ W I A D O M O Ś C I T E C H N I C Z N E L O T N I C T W A ”

W Y D A W A N Y P R Z E Z D E P A R T A M E N T A E R O N A U T Y K I M I N I S T E R S T W A S P R A W W O J S K O W Y C H

T R E Ś Ć Z E S Z Y T U :

P płk. d yp l. obs. Bogdan Kw ieciński. Ni e takie to pro ste . . . . 532 P p łk. pil. T a d eusz Prauss. Z lotów bojowych 3-ej eskadry . . . . 534 P p łk. pil. B olesław Stachoń. A utożyro C. 30 ... 538 M jr. pil. Stanisław N azarkiew icz. D yskusja n a d wyszkoleniem ofi­

cera - l o t n i k a ...545 Por. pil. Stanisław Cw ynar. D oskonalenie p i l o t a ...549 Por. obs. L udw ik Radyński. W sp ó łpraca lotnictw a z a rty le rją . . 551

Por. S tefa n Sidor. D oskonalenie kom panji balonowej w okresie przed- b a lo n o w y m ... 563 W spomnienia p o ś m i e r t n e ... ... 569 P rzegląd pra sy obcej:

N i e m c y ... ... 570

W ł o c h y ... 5 7 3

R u m u n j a ...574

R o s j a . . 575

R O K VII W A R S Z A W A , GRUDZIEŃ — 1 9 3 4 Nr. 12 CENA Z ł 2 .4 0

(4)

5 3 2 P R Z E G L Ą D L O T N I C Z Y N r 12

Ppłk, dypl. obs, B O G D A N KWIECIŃSKI.

N ie ta k i e to p ro ste* )

C hallenge 1934 spełnił całkowicie swoje z a d a ­ nie. Prócz strony technicznej, prócz świetnego zwycięstwa, Challenge przyczynił się ogromnie do populary zacji lotnictw a w najszerszych sfe­

rach społeczeństw a polskiego; w końcu Challenge spełnił i poza granicam i Rzeczypospolitej sw oją rolę propagandow ą.

O wielkim zainteresow aniu tą im prezą n a jle ­ piej św iadczy fakt, że ta k w kraju, jak i z a ­ granicą, tak pism a fachowe jak i codzienne, ciągle jeszcze um ieszczają krótsze czy dłuższe notatki, czy a rty k u ły poświęcone tej imprezie.

Rozumie się, że na łam ach p rasy fachowej, a w szczególności polskiej, w łaśnie teraz dopiero ukazyw ać się będą a rty k u ły szczegółowo a n a ­ lizujące z najrozm aitszych punktów widzenia tę ciekaw ą im prezę.

Nr. 10 „P rzeg ląd u Lotniczego" przynosi już pierw sze takie artykuły.

N a jeden z nich p. t. „W ielkie zwycięstwo — wielki obowiązek", p ió ra mego szanownego ko­

legi i p rzy jaciela m jr. dypl. pil. M arjan a Ro- meyki, chcę odpowiedzieć.

Zaznaczam i zgóry za to przep raszam szanow ­ nego autora, że z całym szeregiem wywodów z a ­ w artych w tym arty kule nie mogę się, niestety, zgodzić.

M am na m yśli część arty kułu, gdzie auto r a n a ­ lizuje cel i w ynikający z tego sposób p rzep ro w a­

dzenia tego K onkursu.

N a w stępie chcę zaznaczyć, że byłem nieomal p rzy narodzinach p u h aru Challenge, bowiem w pierw szym konkursie kierow ałem polskim odcin­

kiem C hallenge‘u, a w drugim i trzecim byłem delegatem z ram ienia Polski do M iędzynarodo­

wej Kom isji Sportow ej C h allengeu, w końcu w roku bież. byłem przew odniczącym tej Komisji i Kierownikiem Zawodów. B rałem udział w wielu K onferencjach poświęconych spraw ie regulam inu C hallenge‘owego. To też śmiem tw ierdzić, że spraw ę tę znam doskonale.

A teraz po tym przydługim w stępie do w łaści­

wego tem atu.

A więc n ajp ierw cel. A utor wspom nianego a r ­ tykułu tw ierdzi, że celem C hallenge‘u jest w y­

produkow anie sam olotu turystycznego dla mas, jak się w yraża, coś w ro d zaju latającego F orda.

Nie zupełnie się z tem zgadzam .

M iędzynarodow y Związek Lotniczy (FA I) dzieli sam oloty turystyczne na 4 kategorje. Dwie z nich, w tym w ypadku, jedynie nas in teresu ­ jące, to kategorje sam olotów dwu i wieloosobo­

wych. Je d n a m niejsza (waga w łasna 280 kłg), druga większa (waga w łasna 560 kg).

Do C h allen g eu 1932 r. włącznie, obydw ie te kategorje sam olotów turystycznych były dopu­

szczone do Konkursu, po roku 1932 n astąp iła zm iana i te ra z tylko w yższa kateg o rja sam olo­

tów turystycznych może staw ać do C hallengeu.

Zm iana ta w yw ołana zo stała niem ożliwością znalezienia spraw iedliw ego handicapu m iędzy je­

dną a drugą k ateg o rją samolotów. W ten spo­

sób Challenge p rzek ształcił się w bardziej jed n o ­ lity K onkurs: K onkurs d u ż e j turystyki.

Tu słów p a rę co p o d słowem „d uża" turysty ka pojm uję.

Samolot, szybki środek lokomocji, jest i — pew nie dość długo — będzie rzeczą kosztowną.

Ci, co sobie na luksus większego sam olotu p o ­ zwolić nie mogą, a przyjem ności latan ia po zba­

wić się nie chcą, m uszą kupić sobie sam olot m ały o słabym silniku, sam olot przeznaczony do „m a­

łej" turystyki t. zn. z lotniska na lotnisko w m a­

łym stosunkowo prom ieniu, przyczem lot takim sam olotem musi być rzeczą względnie tanią.

Rolę spełnić m a m niejsza k ateg o rja samolo tów turystycznych, i z tej kategorji może kiedyś pow stanie la ta ją c y F o rd „sam olot dla w szyst­

kich".

Sam olot tak pom yślany, nie jest więc p rz e z n a ­ czony w zasadzie do odbyw ania wielkich rajdów .

Inaczej z k ateg o rją większą.

To w łaśnie są sam oloty w ielkiej tu rystyki, lot do Afryki, na daleki W schód, lot właściwie bez ograniczenia przestrzeni. Lot tak i niestety nigdy praw dopodobnie nie będzie dostępny szerszym masom, wym aga bowiem większego, lepiej wypo-

1) A rty k u ł d y sk u sy jn y (od a u to ra ).

(5)

N r 12 P R Z E G L Ą D L O T N I C Z Y 5 3 3

sażonego sam olotu z większym silnikiem, jednem słow em potrzebny jest sam olot kosztowniejszy.

K ształtow aniu takiego sam olotu służy Chalen- ge. Zaznaczę tu zresztą, że M iędzynarodow y Związek Lotniczy całkowicie doceniając znacze­

nie niższej k ategorji samolotów turystycznych chętnie w idziałby drugi Konkurs dla tej kategorji samolotów. Trudności n atu ry finansowej stoją tem u w chwili obecnej niestety na przeszkodzie.

T aka jest więc zasad a ogólna C hallenge‘ów.

T eraz spraw a regulaminu.

Regulam in ten, jak w każdym K onkursie czysto technicznym , jest i n iestety być musi, dość skom­

plikow any.

D la oceny „najlepszego" sam olotu tury sty czn e­

go, musi być w prow adzony cały szereg prób, m a­

jący w ykazać przydatność p rak tyczn ą sam olo­

tów . J a k w każdym K onkurskie, chodzi tu o w y­

kazan ie m aksym alnych możliwości danego typu w danej próbie, bez względu na to czy taki w y­

nik w prakty ce jest potrzebny i będzie osiągnię­

ty , czy też nie. Jeżeli jednak tak się napozór nielogicznie postępuje, to czyni się to z dwóch

"względów: pierw szy to ten, że wynik dziś osią­

galny tylko dla najlepszego samolotu, jutro bę­

d zie przew yższony przez sam oloty przeciętne — d rug i to ten, że zawsze z dwóch samolotów ten n a le ż y uznać za lepszy, który osiągnie lepszy wynik, naw et gdyby ten wynik leżał chwilowo p o z a granicą praktycznych możliwości czy p o ­ trzeb.

Przytoczę tu szereg przyk ładó w poruszanych p rz e z m jr. Romeykę. W eźm y start. Rozumie się, że w p rak tyce nikt „załadow aw szy rodzinę lub znajom ych" nie będzie startow ał z m ałej od­

ległości w kierunku wysokiego m uru na 8 m e­

trów, rozum ie się jednak niem niej, że na sam o­

locie n a którym B ajan w ystartow ał z 76 m, p rz e ­ ciętny pilot w y startu je dajm y na to z 150 m, ro­

zum ie się również, że z dwóch sam olotów ten jest bezpieczniejszy, a więc lepszy, który s ta r ­ tu je krócej. Zresztą je s t to konkurs, wiąc musi istnieć m ożliwość porównania w yników po szcze­

gólnych samolotów.

D ruga spraw a to spraw a silnika. F A I nie zna w swoich przepisach innego ograniczenia k a te ­ go rji sam olotów turystycznych jak wagę. W g ra ­ nicach tej wagi wszystko jest dopuszczalne.

N iew ątpliw ie nie jest to idealne rozwiązanie,

jednak na taki stan rzeczy sk łada się cały sze­

reg przyczyn, głównie jednak te, że z jednej strony nie można znaleźć zadaw alniającego, uni­

w ersalnego sposobu m ierzenia podczas zawodów mocy silnika, a z drugiej strony ograniczenie li- tra ż u prow adzi w nieuniknionej konsekwencji do zwiększania obrotów silnika, dla „zm ieszczenia"

w tym samym litrażu większej mocy, co znów mieści w sobie niebezpieczeństwo osłabienia p ew ­ ności tego silnika, w lotnictwie czynnika n ajw aż­

niejszego. Tak więc pozostaje jedynie możność ustalenia wagi całego samolotu, w granicach k tó ­ rej musi się mieścić i silnik.

T rzeba na obronę tego stanu rzeczy jednak w imię spraw iedliw ości stw ierdzić, że fakt znaczne­

go zwiększenia mocy silnika przy nieznacznym tylko podw yższeniu równocześnie wagi tego sil­

nika, św iadczy najlepiej o postępie jaki się do­

konał na tym odcinku.

Przechodzę z kolei do następnego punktu, s p ra ­ wy składania skrzydeł.

Rozumie się, że jest wszystko jedno, czy sk rzy ­ d ła sam olotu złoży się w ciągu jednej minuty, czy trzech.

Lecz znowu przypom nieć należy, że jest to konkurs, że z dwuch samolotów ten jest p ra k ­ tyczniejszy, który prędzej sk łada swe skrzydła.

Z resztą przez punktow anie czasu zm usza się kon­

struktorów do szukania prostych, a bezpiecznych rozw iązań konstrukcyjnych. Doświadczenie uczy, że turyści sk ła d a ją skrzyd ła swego sam olotu ty l­

ko jeżeli konstrukcja pozw ala na szybkie doko­

nanie tego m anewru, bez w ysiłku fizycznego i bez używ ania specjalnie skomplikowanych narzędzi.

Co się tyczy lotu okrężnego to chcę jedynie zaznaczyć, że pierw sze dwa C hallenge‘e były tak przeprow adzone, że lot okrężny znajdow ał się na początku Konkursu.

Jeżeli to zmieniono to dlatego, że p rak ty k a w y­

k azała iż z wielu względów lepiej jest jeżeli lot okrężny jest n a końcu konkursu.

Co się tyczy tem pa lotu okrężnego to znów muszę przypom nieć, że to konkurs. Pewnie, że tu ry sta lotniczy, podróżujący dla swej p rzy jem ­ ności nie będzie „po żerał" kilometrów, jak pilot challenge‘owy.

Lecz to je s t konkurs. Chodzi o zmęczenie sprzętu i ludzi, by m ożna było przeprow adzić pew ną selekcję.

(6)

5 3 4 P R Z E G L Ą D L O T N I C Z Y N r 1 2

Z resztą Konkurs taki nie może się ciągnąć tygodniami.

I ostatecznie spraw a pilotów.

Challenge, pow tarzam , to konkurs techniczny.

P ilot służy tylko na to, by przedstaw ić p ra k ­ tyczne możliwości sprzętu.

M a on jednak pełny udział w zwycięstwie.

Tylko dobry sam olot z dobrym silnikiem piloto­

w any p rzez dobrego pilota może w ygrać C hallen­

ge, „fuksów" tu niema. I to w łaśnie dla zw y­

cięskiego pilota jest p e łn ą satysfakcją.

Tyle moje uwagi.

Regulam in C hallenge‘owy, jak i każdy inny, będzie naturalnie zawsze poddaw any krytyce.

I to nic nie szkodzi i nie ma się o co obrażać, przeciw nie jest to k ry ty k a ze wszech m iar p o ­

żądana. W iele bowiem rzeczy można jeszcze ulepszyć, niejedną niedoskonałą, z b raku lepsze­

go rozw iązania, trzeb a zostawić.

O rganizatorzy C hallenge‘ów, Francuzi, Niem­

cy i my, jak również inne państw a uczestniczą­

ce, głowiły się bardzo nad należytem rozw iąza­

niem tej kwestji.

Jeżeli nie wszystko jest idealne to tylko d la ­ tego, że nieraz trudn o bardzo znaleźć inne ro z­

wiązanie.

Trzeba jednak pam iętać, że Challenge to kon­

kurs techniczny, konkurs prototypów p r z y s z ły c h samolotów turystycznych , a nie konkurs tu ry ­ sty c zn y samolotów.

To wiele tłom aczy.

Ppłk. pil. TA DEU SZ PRA U SS.

Z lo tó w b o j o w y c h 3-ej e s k a d r y

K iedy do alarm ow ych artykułów W. M. (Prz.

Lotn. 4/1930) i ppułk. pil. Lewandowskiego (Prz.

Lotn. 6/1931), poruszających konieczność spisa­

nia historji naszych eskad r lotniczych, dorzuci­

łem swój głos (Prz. Lotn. 8/1931), nie chciałem być jedynie w ołającym na puszczy, więc dołączy­

łem doń o drazu kronikę w ojenną 3-ej eskadry lotniczej. Obecnie, rozpisaw szy się na tem at w pływ u histo rji i wspomnień na wychowanie i wzmocnienie karności w śród m łodych ofice­

rów *), chciałbym rów nież p rzykładem zachęcić innych i, pisząc obrazy ze swych w łasnych w spo­

mnień, w skazać w nich tych, co mogliby jeszcze coś więcej powiedzieć. T rudności mam duże.

Przedew szystkiem nie chciałbym, aby pow iedzia­

no, że tyle nagadaw szy o obowiązku, pośw ięce­

niu i t. d. zaczynam odrazu mówić o sobie.

Proszę nie brać mi tego za złe, lecz napraw dę innej drogi w yjścia nie widzę: po pierw sze nie mogę inaczej postąpić skoro mam podać w łasne wspomnienia, a po drugie, gdybym czekał, aż się ktoś inny odezwie, to praw dopodobnie nie docze­

kałbym się nigdy. W ten zaś sposób mam n a ­ dzieję, że niejeden z wymienionych przezem nie lotników dorzuci do mego opow iadania garść szczegółów, odezwie się, by sprostow ać jakąś

*) P a trz P rzegl, Lot. Nr, 11/34.

m ylną o nim wzmiankę, lub też zachęcony opowie w łasne swe dzieje.

A o to tylko chodzi.

B rak mi dokumentów, by przedstaw ić jakieś historyczne zdarzenia. O ile chodzi o czasy wo­

jenne, to mówić mogę tylko o 3-ej eskadrze, w której służbę pełniłem , słowa m oje będą więc z konieczności rozwinięciem tych zdarzeń i tych sytuacyj, które w formie bardzo ogólnej u jąłe m w artykule „K ronika w ojenna 3-ej eskadry". O ile chodzi o czasy pokojowe to chciałbym dorzucić garść szczegółów z życia moich kolegów i mego.

Nie mam pretensyj do ich w artości, czy to histo­

rycznej czy literackiej. Nie p od aję ich w chrono­

logicznym porządku. Rzucam jedynie garść wspom nień z naszej, t. j. mych najbliższych kole­

gów i m ojej, pracy lotniczej na wojnie i w pokoju- Chciałbym aby czytający te słow a zapom niał zupełnie o osobie piszącego, a wziął pod uw agę jedynie fakty, zrozum iał sposób m yślenia, odczuł nastrój i poznał ducha, jaki ożywiał tych, co tam pracow ali.

M am nadzieję, że zebrane w ten sposób wspom ­ nienia przyczynią się choć w części do odtw orze­

nia całości dziejów, pracy i trudów naszego lo t­

nictwa.

(7)

N r 12 P R Z E G L Ą D L O T N I C Z Y 5 3 5

1. P rzepraw a pod R żyszczew em .

W dzienniku mych lotów frontowych dokona­

n y c h w 3-ej eskadrze lotniczej w 1920 roku z n a j­

d u ją się, m iędzy innemi,, n astępujące pozycje:

24. m aja. — O bserw ator por. Laguna, o strzeli­

w anie statków pod Rżyszczewem.

28 m aja — obs. por. Laguna — wywiad koło Kaniowa.

28 m aja — obs. por. Laguna — bom bardow a­

n ie statków koło Rżyszczewa.

30 m aja — szeregowiec Bogdanowicz — bom ­ bardow anie statków koło Rżyszczewa. Je d e n z nich zatopiony.

31 m aja — por. Laguna — wyw iad koło R ży ­ szczewa.

1 czerwca — por. Laguna — bom bardowanie Rżyszczew a.

W idać odrazu, że rejon Rżyszczew a był ośrod ­ kiem jakiejś specjalnej akcji. Je śli dodam, że w tym okresie czasu nietylko ja, lecz każdy z p i­

lotów eskadry znajdzie pew ną ilość lotów na R żyszczew — stanie się jawnem, że m usiała to być akcja n a większą skalę.

I rzeczywiście.

W yw iad lotniczy stw ierdził na lewym brzegu D niepru w rejonie Rżyszczew a jakieś podejrzane zgrupow ania i ruchy wojsk bolszewickich; potem p o d eszły tam jeszcze od strony Kaniowa jakieś statk i i jasnem się stało, że bolszewicy częściowo p rze p ra w iają przez D niepr, a częściowo podw o­

ż ą od południa, swe wojska. Celem ich m anew ru było zajęcie m. Rżyszczewa, jako bazy w yjścio­

w ej do dalszej akcji.

V grupa lotnicza (pod dowództwem m jra K os­

sowskiego), w której skład w chodziła 3 eskad ra kpt. M akijonka i 16. esk ad ra kpt. Rudlickiego, o trz y m ała rozkaz u trud n ian ia przepraw y. W spół­

d z ia ła ła z nią później część 7-ej eskadry imienia Kościuszki (złożona z A m erykanów ochotników) sto jąca w Białocerkw i (jeden klucz w Kijowie).

Dowódca grupy, po przeprow adzeniu szczegó­

łowego rozpoznania, zdecydow ał się na akcję nę­

k ającą, k tó rą sam rozpoczął, lecąc z por. D aszew ­ skim (obecnie oficer rezerw y 6 p. lotn.).

W takich okolicznościach otrzym ałem dnia 24 m aja rozkaz lotu z por. Laguną z zadaniem bom ­ bardow ania i ostrzeliw ania przepraw iających się pod Rżyszczewem oddziałów bolszewickich.

W zięliśm y 5 sztuk bomb po 12,5 klg. Nie m ając w yrzutników absolutnie nie mogliśmy wziąć w ię­

cej. Celowników nie było również, rzucało się więc na oko.

Z por. L aguną latałem już dużo, to też stanow i­

liśmy dobrze zgraną załogę.

Lecimy więc w cudowny słoneczny dzień, upał szalony, silnik mego B reguet‘a grzeje się ogrom ­ nie. W koło, jak okiem sięgnąć, bezkresna rów ­ nina Zadnieprza i U krainy; środkiem jej, tw orząc liczne zakola i rozlewiska, wije się w stęga D nie­

pru. Ju ż z daleka widać statki stojące na rzece i oddziały przygotow ane do przepraw y. W idok sam olotu nie robi na nie żadnego w rażenia: statki jedne spokojnie sto ją p rzy brzegu, inne przew ożą a oddziały sto ją w zw artych szykach, zupełnie się nie kryjąc. P lanujem y nad nimi i jedna za drugą p a d a ją bomby. Rzucane na oko, nie były one zbyt celne. Dopiero po kilku lotach doszliśmy do jakiej takiej w prawy. Jedn ak , aby osiągnąć lepszą celność, zmuszeni byliśm y rzucać zawsze w jednakow ych w arunkach, czyli stosować stale tę sam ą taktykę nalotu. Zwiększało to niebez­

pieczeństwo, ale niepom iernie zwiększało również osiągnięte rezultaty. N arazie jednak bomby, z których jedna p a d ła od Sasa druga do łasa, nie w yw ierają w rażenia: oddziały sto ją spokojnie.

Dopiero gdy B reguet ru n ął z góry w prost na stło ­ czone masy, bijąc z karabinu maszynowego, wszczął się popłoch. O słabł na moment, gdy o- p a d łszy do 20 — 30 metrów, zaczęliśm y się wznosić i oddalać, lecz w tej chwili odezwało się szybkie terk otanie karabinów Laguny i jasne sm u­

gi pocisków poleciały w ciżbę. M oment ciszy, s a ­ molot nabraw szy wysokość znów zaw raca i sunie w dół ku celowi. T eraz na dole panika zupełna:

oddziały idą w rozsypkę, w śród statków z u p eł­

na dezorganizacja. O ddalam y się w idząc już nadlatującego drugiego B reguet'a.

Lot ten, jakkolwiek nie w yrządził n iep rz y ja ­ cielowi dużych s tra t efektywnych, był ważny, gdyż zapoczątkow ał w śród oddziałów panikę i dem oralizację. N ieprzyjaciel był groźbą ataku i bom bardow ania tak steroryzow any, że później, już na sam widok zbliżającego się samolotu, o d ­ działy szły w rozsypkę, a poznać było można odrazu, że nie jest to planow a akcja rozbiegania się w celu ukrycia, lecz poprostu panika: p o je ­ dyńczy żołnierze i całe grupy latały, kręcąc się bezładnie w kółko, a statki na wodzie były bez­

radne. Po kilku atakach bolszewicy zorganizo­

wali jaką tak ą obronę przeciw lotniczą. W yzy­

(8)

536 P R Z E G L Ą D L O T N I C Z Y N r 12 sk ując nasz stale jednakow y system nalotów

i bardzo niskie ataki, używ ali jako dział p rz e ­ ciw lotniczych zw ykłych połówek, które ustaw ili na pokładzie statków i z których bili kartacza- mi w atakujące samoloty. Prócz tego n a s ta t­

kach i na w ybrzeżu ustaw ili karabiny m aszyno­

we.

W tych w arunkach lot mój z por. Laguną w dniu 28 m aja, poprzedzony wyw iadem aż do Kaniow a jest już nieco trudniejszy. Je d n a k d e­

m oralizacja musi być wielka, gdyż na widok sa ­ m olotu oddziały bezładnie ro zsypu ją się, statki zaś, nie wiem dlaczego, zb ija ją się w jed n ą gro­

m adę. (Czasami robi się tak ie zupełnie nieuza­

sadnione głupstw a. Np. m ajor Kossowski z a ­ atakow ał w B row arach pociąg pancerny. Ten z a ­ m iast posunąć się w kierunku przeciw nym do lotu lub ostatecznie stać na miejscu, pięć czy sześć razy uciekał zm ieniając kierunek i u ła t­

w iając w ten sposób atak i). Puszczam y bomby;

p a d a ją w wodę, częściowo pom iędzy statki. Po w yrzuceniu ostatniej n astęp u je w łaściw y atak, n ajb ard ziej em ocjonująca chwila całego lotu.

Silnik w strzym any; chwila ciszy, coś jakby u ro ­ czyste przygotow anie do śm iertelnych zapasów.

Niby drapieżny p ta k sunie sam olot wdół. Coraz szybciej, coraz wyższym tonem jęczą linki, w re ­ szcie odzyw a się terkotanie k arabinu m aszyno­

wego. Ja sn e śmiercionośne smugi znaczą drogę pócisków, p rzed sam olotem w ykw itają białe chm urki szrapneli. Z szumem skrzydeł łączy się słaby świst blisko p rzelatu jący ch pocisków i trzask w ybuchających kartaczy. Ziemia zbliża się raptow nie. Nagle odzyw a się ry k silnika i sa ­ m olot sunie łukiem do góry. C zuję jak obser­

w ator p rzerzu ca karabiny na lew ą stronę k a d łu ­ ba, law iruję więc tak by mu ułatw ić celowanie.

G dy jesteśm y dość wysoko by rozpocząć nowy atak, w strzym uje silnik i skręcam . Sam olot jak ­ by zaw isł w pow ietrzu i na m iejscu zaw raca. Zie­

m ia dołem się przesuw a aż wreszcie widzę cel na krzyżu celownika. N agłym rzutem suniem y w dół, pęd pow ietrza w tłacza nas do m aszyny.

N aciskam dźwignię karabinu; p rzez celownik mi­

g ają działa, ludzie, statek, znowu ludzie, smugi palących pocisków plączą się z dymem sz rap n e­

li, świst, huk, hałas, zam ieszanie i nagle ponow ­ nie zagłusza wszystko w arkot silnika i ponow ­ nie suniem y w górę. Na dole panika: d ziała sto ją bez obsługi, oddziały w rozsypce. S tatki usi- su ją się oddalić lecz, zbite w jedną masę, nie

m ają możności m anew row ania, a w tej chwili n a d la tu je drugi B reguet i rzuca na nie cały sw ój ład un ek bomb.

Później dowiedzieliśmy się, że dnia tego jeden statek został uszkodzony przez bombę, a dw a inne, w padłszy na siebie, połam ały stery i były na jakiś czas unieruchomione. Oczywiście nie przyczynił się do tego w yłącznie mój lot z L a ­ guną, lecz rezu ltat ten był sum ą wysiłków w szy­

stkich sam olotów pracu jący ch tego dnia n a d Rżyszczewem.

Ja k i widzimy działanie m oralne atak u jąceg o sam olotu było ogromne: nietylko odd ziały ro z ­ syp ały się w panice, ale i personel o. p. 1. r z a d ­ ko kiedy w ytrzym ał więcej niż jeden a ta k . Po rozpędzeniu obsługi chodziło już o to, by jej nie dać ochłonąć i powrócić do dział i K. M. — Koniecznem było więc stałe utrzym yw anie pod ogniem wszystkich placów ek przeciw lotniczych.

Poniew aż zaś równocześnie należało bom bardo­

wać i ostrzeliw ać statki i oddziały — zad an ie więc nie było łatwem . W tym w ypadku dosko­

n ałe zgranie załogi było nieodzownym w aru n ­ kiem powodzenia. A niestety niezawsze m ogły latać te sam e załogi, gdyż obserw atorów b y ła w eskadrze znacznie mniej niż w ym agały w a­

runki bojowe. Pracow ali oni bardzo ciężko, z praw dziw em sam ozaparciem i wysokiem p o ­ czuciem obowiązku. Por. R atom ski leci np.

z sierż. Arciszewskim, pilotem niezupełnie o p a­

now ującym B reguet‘a, d w a n a ś c i e r a z y (!) podchodzą do lądow ania i stuknąw szy kołam i 0 ziemię id ą w pow ietrze. Nam, stojącym n a ziemi, już nerw y odm aw iają posłuszeństw a gdy na to patrzym y; wtem słyszym y głos obser­

w atora w ołającego kilkakrotnie: „dosyć, lą d o ­ w ać!" W m yślach już w idzim y trupy. D opiero za trzynastem podejściem obserw ator w yłączył kontakt i sam olot gładko w ylądow ał . Tego s a ­ mego dnia po południu por. Ratom ski znów leci na front i tak się składa, że musi lecieć z A rci­

szewskim. P roszę sobie w yobrazić w jakiem n a ­ pięciu nerw ów zn ajd u je się on, gdy przez cały czas p ra c y n a d nieprzyjacielem m yśleć m usi o czekającem go lądow aniu! A jednak naw et do głowy m u nie p rzyszło powiedzieć: „ja z tym p i­

lotem nie polecę", chociaż każdyby go zrozum iał 1 w ytłom aczył.

Prócz lotów na Rżyszczew m iała e sk ad ra jesz­

cze inne zadan ia p ochłaniające czas i siły obser­

watorów, to też piloci zmuszeni byli p rz e p ro ­

(9)

N r 12 P R Z E G L Ą D L O T N I C Z Y 5 3 7

w adzać sami rozpoznania, a na bom bardow anie i strzelanie b rać kogokolwiek z szeregowych eskadry. P odkreślić muszę objaw świadczący 0 Wysokiem m orale eskadry: sta le wszyscy p o d ­ oficerowie i szeregowcy zgłaszali się ochotniczo na loty bojowe. Je d n a k w ten sposób kom ple­

tow ane załogi nie mogły być zgrane i wykonanie zadania p rzed staw iało ogromne trudności, nie mówiąc już o znacznie większem niebezpieczeń­

stwie, jakie groziło takiej improwizowanej obsa­

dzie. Stw ierdziłem to na w łasnej skórze w cza­

sie atak u n a stanow iska k. m. pod Okunino- wem. Poniew aż w ojska czerwone, nie w yłącza­

jąc wyborowego pułku „U ralskich Lwów", nie chciały się p rzepraw iać przez D niepr pod cią­

głym ogniem samolotów, postarano się tam o do­

sk on ałą obronę przeciw lotniczą, złożoną z 8 k. m.

1 4 czy też 5 dział. — Nie m ając obserw atora (por. Laguna był już ranny, w szpitalu) zm u­

szony byłem lecieć z podchorążym H., za co o m ały włos nie zapłaciliśm y bardzo drogo.

H. był to inteligentny chłopak lecz histeryk i w d odatku nie m ający najm niejszego pojęcia o p r a ­ cy obserw atora. C ała zaś nauka, jakiej mu mo­

głem udzielić p rze d lotem, streszczała się w kil­

ku słow ach: „Pokażę ci cel, rzucisz bomby, a p o ­ tem uw ażaj do czego strzelam i, skoro tylko przestanę, w al natychm iast w to samo. Bij ma- łem i serjam i i uw ażaj żeby nie było przerw y w ogniu".

P odchorąży H. bomby rzucił zupełnie dobrze, chociaż nie tam tra fił gdzie celow ał; w k aż­

dym jednak razie gruchnął w jakąś kolumnę czy tabory. Potem atakuję, przeryw am strz e la ­ nie i w tej sam ej chwili odzyw a się karabin obser- w atorski. „B raw o" — m yślę sobie, ale stru ch la­

łem zobaczywszy, że H. strzela zupełnie nie ce­

lując na jakieś p u ste m okradła i z uśmiechem p a trz y na mnie jakby w oczekiwaniu uznania.

Niema czasu na długie nam ysły, skręcam więc chcąc jego s trz a ły przesu n ąć na cel, ale przez ten czas bolszewicy mogli się zorjentow ać, że przeciw nik nie wiele im szkodzi i otw orzyli silny ogień. W idząc, że z obserw atora nie mogę mieć pociechy i z n a jd u jąc się w środku o. p. 1. nie­

p rzy jaciela, m usiałem sam myśleć n ad w ydosta­

niem się z m atni. N abraw szy wysokości z a a ta ­ kow ałem ostro jedno ze stanow isk k. m., chcąc je na chwilę unieszkodliw ić i ponad niem w y­

dostać się z pułapki. Tym czasem obsługa k a ra ­

binów n a ziemi praco w ała już dobrze. Uczułem nagle uderzenie w kolano, noga mi zdrętw iała, z ręki pociekła krew. Byliśm y na wysokości oko­

ło 30 metrów. Robię ostry w iraż by się usunąć z pod ognia, gdy wtem H., spostrzegłszy m oją zakrw aw ioną rękę, obejm uje mnie za szyję i zaczyna całować, będąc przekonany, że już giniemy i że to ostatnie pożegnanie. S zarpnięty nagle w ty ł przeciągnąłem m aszynę i sam olot ślizgnął się. N a szczęście jednak był to pocz­

ciwy Breguet XIV, co to wszystko robił z n a ­ mysłem. Zdążyłem więc jeszcze, palnąw szy ob­

serw atora pięścią w nos i uwolniwszy się z jego uścisków, w yrównać i, kilka m etrów n ad wodą, odlecieliśm y już prosto na lotnisko. Po w ylą­

dowaniu przekonałem się, że m oje skaleczenia były nieznaczne, a to jedynie dzięki p rzy p a d k o ­ wi: cała ser ja z bolszewickiego K. M. tra fiła w ostatnie siedem ogniw z taśm y mego V ickers'a.

O d u derzenia eksplodow ały dw a naboje, jeden został zupełnie poszarpany, stalow e ogniwa t a ­ śmy przecięte. W skutek tego bolszewickie poci­

ski, zam iast trafić prosto we mnie, zboczyły z drogi i rozsypały się po kabinie, u d erz a ją c mnie w nogę i rękę . G dybym był zdążył oddać jeszcze kilka strzałów , praw dopodobnie nie w ró­

cilibyśm y już na lotnisko. A i tak byłem przez chwilę pewien, że, w ykręciw szy się tanim ko­

sztem z pod bolszewickiego K. M., napewno, dzięki zbytniej czułości obserw atora, nie w ykrę­

cimy się od ostatniej kąpieli w D nieprze. — Od czasu lotu z podchor. H. ostrożny byłem w w y­

borze obserw atora!

W czasie lotów na Rżyszczew jednak sk ład ało się le p ie j: i w arunki b yły łatw iejsze i mój pseu- do-obserw ator m iał lepsze nerw y.

Dnia 30 m aja poleciałem z szeregowcem Bog­

danowiczem. W zięliśm y trz y bomby, które Bog­

danowicz m iał wyrzucić na dany przezem nie znak. N a wodzie widzę trz y statki. D aję znak, pierw sza bomba leci w wodę. „Psia krew " — m yślę „za krótko". — D ruga dość blisko, ale też w wodę. Leci trzecia, tra fia prosto w pokład jednego ze statków . Nie mogłem stw ierdzić do­

k ładnie co się stało, w idziałem tylko ogromne zam ieszanie i zauw ażyłem , że statek przechylił się. D opiero m ajor Kossowski, w racając z lotu do Czerkas, zaobserw ow ał, że statek zatonął, a p rz e ję te kom unikaty radjow e nietylko to p o ­ tw ierdziły, ale mówiły jeszcze o uszkodzeniu

(10)

5 3 8 P R Z E G L Ą D L O T N I C Z Y N r 12

p rzez poprzed n ią bombę sterów dwu statków.

W ynik w tym locie osiągnięliśm y więc bardzo poważny, mimo zupełnego niew yszkolenia obser­

w atora. W idać rac ję m a przysłow ie: „lepiej łut szczęścia niźli funt rozum u", P o tw ierdzałby tę p raw d ę i następny lot z Laguną. — Po p rz e p ro ­ w adzonym w rejonie Rżyszczew a wywiadzie, rzucił Laguna dwie bomby na statki. Lecz były za długie: widzieliśm y jak p rzeleciały n ad s ta t­

kam i i w padły w gąszcze na jednej z licznych w ysepek Dnieprowych. W ściekli byliśm y z tego powodu, no ale trudno. W tym czasie n ad w y­

sepką kręcił się D. III z 7-ej eskadry. Po p rz y ­ locie do K ijow a widzimy, że ów D III ląd u je i pilot, kpt. Cooper, ze śmiechem, p rzy p o m in ają­

cym coś pośredniego m iędzy czkaw ką a koń- skiem rżeniem , rzuca się ku nam. M yśleliśm y początkowo, że to z nas tak się śmieje, ale w y­

jaśniło się potem , że to z zadow olenia: stw ier­

dził on mianowicie, że w krzakach, w które p a ­ dły bom by Laguny, uk rył się jakiś oddział bol­

szewików. Po wybuchu żołnierze rozbiegli się, zostaw iając na placu około dw udziestu zabitych i rannych.

Prócz akcyj nękającej pojedynczym i sam olo­

tam i, przeprow adziliśm y jeszcze naloty grupo­

we. Po jednym z nich p rzejęliśm y kom unikat, k tó ry m iędzy innemi podaw ał: ,,. . . W tej chwi­

li pojaw iło się pięć aeroplanów niep rzy jaciel­

skich. Pierw szy statek zdąży ł się w yładow ać i zająć obronne stanow isko na brzegu, pozostałe statki, aby uniknąć nap ad u podczas w yładow y­

w ania, pow róciły do ...“. N astępny kom unikat głosił, że w skutek bom bardow ania dwa statki uszkodzone m uszą być wycofane. Odnosiło się to praw dopodobnie nie do tego jednego dnia lecz do całego okresu naszej akcji. W każdym razie nie była ona bezskuteczną.

Był to czas coraz gorętszy dla naszej arm ji.

Na północy pod Okuninowem p rzep raw iali się bolszewicy na praw y brzeg D niepru, na południu A m erykanie z 7-ej esk ad ry m eldowali już w iel­

kie zgrupow ania k aw alerji nieprzyjacielskiej.*) W tych w arunkach p rzep raw a w Rżyszczewie straciła na ważności, zeszła na drugi p la n i d zia­

łalność esk ad ry skierow ano w inne punkty. Lot mój z Laguną w dniu 1 czerw ca był ostatnim atakiem na Rżyszczew.

O trzym ane zadanie opóźniania p rzepraw y es­

k a d ra w ykonyw ała w m iarę swych możności, k tó ­ re nie były zbyt wielkie, jeśli wziąć pod uwagę, że w eskadrze pracow ało w łaściwie tylko trzech pilotów i początkow o trzech, później zaś tylko jeden obserw ator. Przeciętnie piloci w ykonyw a­

li dwa, czastem naw et trzy, loty dziennie, obser­

w atorzy zaś musieli niejednokrotnie i czw arty raz lecieć n ad nieprzyjaciela. D la ulżenia obser­

watorom w p racy latali, jak już zaznaczyłem , szeregowi z poza personelu latającego, lecz w te­

dy w łaściw e zadanie przeprow ad zali piloci. Tych już nie dało się zastąpić. U łatw iało p rac ę to, że wszyscy m echanicy i cały ówczesny personel pomocniczy esk ad ry pracow ał b a rd z o sumiennie i stał na wysokości swego zadania. Jed n ak że ca­

ła eskadra, oficerowie i szeregowi byli ogrom ­ nie przem ęczeni. Doszło naw et do tego, że p i­

loci usypiali w pow ietrzu. Z darzyło się to i ppor.

Krzyczkow skiem u i mnie. W takich w arunkach wykonanie licznych w tym okresie zadań było n apraw dę trud ne, ak cja n a Rżyszczew była p ro ­ w adzona ogromnym wysiłkiem całej eskadry.

R ezultaty osiągnięte mimo tych trudności p rz y ­ pisać należy duchowi i zapałow i jaki ożywiał stale cały zespół eskadry.

*) N ietylko am ery k an ie: pierw sze w iadom ości o trz y ­ m ane z o sta ły od por. T u rb iak a z 5-ej esk. (dop. re d a k c ji).

P płk. pil. BO LESŁAW STACHOŃ

A u t o ż y r o C. 3 0

Zapoznaw szy się w A nglji gruntow nie z auto- jest produkow ane w serji i znalazło szersze za- żyrem chcę w tym artyk ule służyć potrzebnem i stosowanie.

wiadomościam i szerszem u ogółowi zainteresow a- Różnica tego ty p u od w szystkich poprzednich nem u lotnictwem i jego nowemi zdobyczami. jest bardzo znaczna, przyczem jest to pierw szy P od ane wiadomości będą się odnosiły do typu typ o t. zw. bezpośredniem sterow aniu, a mówiąc C. 30. A., czyli pierw szego typu autożyra, któ re ściślej, nie po siad ający oddzielnych organów ste-

(11)

Nr. 12 PRZEGLĄD LOTNICZY 539 rowych jak je posiada normalny samolot i po­

siadały wszystkie dotychczasowe typy autożyra,

— lecz sterowany bezpośrednio zmianą położe­

nia samego rotoru przy pomocy samego drążka sterowego.

Zanim jednak konstruktor i twórca samej my­

śli autożyra, hiszpański inżynier Don Ju an de la Cierva, doszedł do dzisiejszej doskonałości formy autożyra, upłynęło dużo czasu. Pierwsze autożyro skonstruował inż. Cierva w roku 1920.

Prototyp ten widzimy na ryc. 1. Je st to, ka-

Rys. 1.

dłub zwykłego samolotu z epoki przelotu Ble- riot‘a przez kanał, do którego wbudowany zo­

stał pewien system śmig obracających się dokoła pionowo stojącej osi. Do roku 1923-go trw ają próby, pow staje kilka dalszych typów, które a l­

bo nie chcą latać, albo rozbijają się przy pierw­

szych próbach, i dopiero typ widoczny na ryc. 2 wykonał pierwszy udany lot. Ja k widzimy typ ten posiadał rotor, któremu początkowy rozruch dawano ręcznie przy pomocy linki zaczepionej za jedną ze śmig rotoru.

Rys. 2.

W roku 1925 zostaje w A nglji zbudowany d al­

szy typ, który już zaprodukowano na popisach lotniczych w roku 1926. — Pow staje „Tow arzy­

stwo Budowy Autożyro Cierva“ , które prowadzi dalsze studja nad rozwojem autożyra. — Pier­

wotny ręczny rozruch rotoru zastąpiono rozru­

chem mechanicznym, biorąc napęd z silnika.

Dzięki temu osiągnięto możność nadania rotoro­

wi na ziemi potrzebnej ilości obrotów w ciągu 30 sekund. Rotor o czterech śmigach zastąpiono trój-śmigowym, o swobodnie zamocowanych śmi­

gach. Z biegiem czasu autożyro stawało się co­

raz bardziej proste w swej konstrukcji, coraz łatwiejsze w pilotowaniu i obsłudze.

W roku 1929 pow staje w Ameryce towarzy­

stwo budowy autożyra, które w ostatnim czasie wyprodukowało znaczną ich ilość, tak dla nabyw­

ców prywatnych jak i przedsiębiorstw handlo­

wych i komunikacyjnych.

Na rys. 3 widzimy turystyczne autożyro z za­

krytą kabiną.

Ostatnio zastosowało już jedno z komunikacyj­

nych towarzystw amerykańskich 4-ro osobowe pasażerskie autożyro zaopatrzone w silnik o mo­

cy 420 K.M.

Rys. 3,

Typ C. 30 A. powstał w roku 1933, lecz do dziś uległ wielu dalszym zmianom, mającym na celu dalsze udoskonalenie i uproszczenie kon­

strukcji. Na ryc. 4-ej widzimy typ C. 30 A. w dzi­

siejszej formie.

W stadjum końcowych prób w locie znajduje się w tej chwili jednoosobowe najmniejsze do­

tychczas autożyro widoczne na ryc. 5 o rotorze posiadającym tylko 2 śmigi i zaopatrzone w dwucylindrowy silnik chłodzony powietrzem o mocy 35 K. M. Cena jego w seryjnej produkcji ma wynosić niespełna 8.000 zł. (300 Ł. w Anglji).

(12)

540 PR ZEG LĄ D LOTNICZY Nr 12

Rys. 4a

Rys. 4b

Rys. 4c.

W idziałem szereg prób w locie tego typu, i we­

dług zdania oblatującego pilota, jest on bardzo

udany i łatwy w pilotowaniu. Zainteresowanie nim wśród angielskich turystów duże.

Opis ogólny.

Autożyro C. 30. A. posiada kadłub dwumiej- scowy zbudowany z rur stalowych, kryty płót­

nem, niczem się nie różniący od kadłuba nor­

malnego samolotu. (Ryc. 4c) . Na kadłubie zn aj­

duje się 4-ro prętowy kozioł stanowiący podsta­

wę piasty rotoru, t. j. zasadniczej części autożyra.

Podwozie typu bezosiowego, zaopatrzone w amor­

tyzatory oleopneumatyczne o skoku około 20 cm, wysunięte jest wprzód znacznie więcej niż w nor­

malnym samolocie. K oła zaopatrzone w opony balonowe niskiego ciśnienia i hamulce typu szczę­

kowego.

W miejscu płozy ogonowej znajduje się kół­

ko połączone z orczykiem i sterowane przy jego pomocy.

Opierzenie kadłuba składa się z górnej i dol­

nej części statecznika pionowego oraz z prawej i lewej części statecznika poziomego o specjalnym kształcie.

Oba stateczniki posiad ają nastawialne krawę­

dzie, służące do regulacji stateczności podłużnej i poprzecznej w czasie oblatywania. Prawa i le­

wa część statecznika poziomego posiadają od­

dzielne profile dla przeciwdziałania momentowi skręcającem u śmigła.

Śmigi rotoru zbudowane są podobnie jak skrzy­

dło samolotu. P o siadają one jedną podłużnicę wykonaną z rury ze specjalnej stali, na którą na­

łożone są żeberka o normalnym profilu skrzydła.

Całość pokryta dyktą i powleczona płótnem.

Rotor składa się z trzech wyżej opisanych śmig, umocowanych przegubowo w piaście rotoru. P ia­

sta rotoru spoczywa na łożysku rolkowem; oś jej d aje się wychylać we wszystkich kierunkach.

Kieruje się nią zapomocą drążka sterowego.

Rotor uruchamiany jest na ziemi przy pomocy mechanicznego rozrusznika przenoszącego napęd z silnika za pośrednictwem dwóch sprzęgieł, tar­

czowego i zębatego.

Śmigi d ają się łatwo składać wzdłuż kadłuba bez wyjmowania ich z ramion, co w dużej mierze ułatwia transport i hangarowanie.

Do napędu autożyra C.30.A. służy silnik gwieź­

dzisty, chłodzony powietrzem „Arm strong" typu Genet-M ajor, o mocy 140 K.M.

(13)

Nr 12 PR ZEG LĄ D LOTNICZY 541

Rys. 5,

W szystkie autożyra C.30.A. zaopatrzone są w dwuster. M iejsce przednie wyposażone jest ja ­ ko miejsce pasażera, tylne jest właściwem m iej­

scem pilota. Podczas nauki na dwusterze kon­

struktor zajm uje przednie miejsce.

Dane techniczne:

Ś re d n ic a ro to ru ... 11,00 m.

R o z p ię to ś ć po zło żen iu śm ig. . 3,05 m.

W y s o k o ś ć ... 3,32 m.

D łu g o ść ze zło żo n em i śm igam i. 7,20 m.

C ię ż a r w łasn y . . . . ok oło 620 kg.

D o p u sz c z aln y c ię ż a r całkow . ,, 950 kg, C ię ż a r n orm aln y w lo cie 900 kg.

S z y b k o ś ć m a k sy m a ln a . . . 179 klm /g.

S z y b k o ś ć m inim . w lo cie poziom . 30 klm /g.

S z y b k o ś ć p o d r ó ż n a ... 150 klm /g.

P o c z ą tk o w a s z y b k o ś ć w z n o sze ­

n ia (od poziom u m orza) . . 230 m tr/m in . P u ła p t e o r e t y c z n y ... 5300 m tr.

P u łap p ra k ty c z n y ... 4000 m tr.

D łu g o ść s ta r tu o k o ło . , . . 25 m tr.

D łu g o ść w y b ieg u p r z y ląd ó w , 0 P o je m n o ść zb iorn ik ów :

b e n zy n y ... 104 Itr, o l i w y , ... 16 Itr.

Z a się g o k o ł o ... 400 kim .

Z asada działania autożyra.

Zasadnicza różnica pomiędzy samolotem nor­

malnym, a autożyrem polega na tem, że w auto- żyro rolę skrzydeł spełnia rotor wytwarzający potrzebną siłę nośną przy pomocy trzech śmig obracających się dokoła osi pionowej. Ryc. 6

Rys, 6.

Rotor umieszczony jest na kadłubie, ponad środkiem ciężkości. Śmigi posiad ają normalny przekrój skrzydła samolotu; na rotorze umoco­

wane są one w ten sposób, że p o siad ają swo­

bodę wychyleń tak poziomych, t. j. w płaszczy­

źnie obrotu, jak i pionowych w górę.

Celem posiadania potrzebnej siły nośnej już przy starcie, a więc wtedy gdy autożyro jeszcze

Cytaty

Powiązane dokumenty

w ator, aby zorjentow ał się w całym przebiegu swej pracy, oraz jakie były różnice m iędzy jego obserw acją, a rzeczyw istym punktem położenia celu,

1 u, spraw a lotnictw a linjowego wiąże się ści*.. śle z zasadą ekonomji sil w użyciu

Po przylocie nad Tem pelhof szybowce odczepiły się z lin holowniczych, utrzym ując się przez pewien czas w powietrzu, by następnie lądow ać na lotnisku.. d., to

ctwu artylerji. Można to wykonać tylko przez zwalczanie lotnictwa np-la. W alkę tę prowadzi lotnictwo myśliwskie w powietrzu, oraz lotnictwo bombardujące i

Błędy popełnione przez obserwatora i sztab, nie w pływ ają jednak w takim stopniu na obliczenie sił npla, który wykluczałby możliwości i celowość podobnej

3. Obserwator przez cały czas lotu bezustannie obserwuje teren, a w wypadku działalności lotnictwa myśliwskiego, równocześnie obser­.

tu zaczepnego. Drugim punktem będą odwody już podwiezione, przyczem będzie tu chodziło głównie o stwierdzenie w miarę możliwości, czy zostały one jedynie

obecność dowódcy, oraz przygotowanie się do referatów, będzie możliwe jedynie przy takim sposobie zorganizowania pracy, jak omówiony oraz przy wydatnej pomocy