• Nie Znaleziono Wyników

Szczutek : pisemko humorystyczne. R. 24, nr 30 (1892)

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Szczutek : pisemko humorystyczne. R. 24, nr 30 (1892)"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

fir. 30. Lwów, N iedziela dnia 14 Sierpnia 1892. jj^

SZCZOTEK

Prenum erata we L w ow ie w yn osi ea- r o io e z n ie 10 złr.. p ółrocznie 5 złr., ćw ierć- ło czn ie 2 złr. 5 0 et., m iesięcznie 8 5 et.

N um er pojedynczy kosztuje 2 0 et.

D odatek zawiera ła m ig łó w k i, sza­

rady, zadania szachow e i inseraty.

Inseraty drukują się za opłatą 6 et.

od w iersza drobnym drukiem w jednej sz p a lc ie . Stronnica inseratow a zawiera cztery szpalty.

Inseraty przyjmują : A dm inistraea

„Szczutka" przy ul. Ł yczak ow sk iej 1. 3 W W iedniu B iura o g ło s z e ń : H aasen- ste in a & Y oglera, Rudolfa M ossego i A.

O ppellika.

W P aryżu : A dam . Rue de S t.

P eres 81.

S z e z u t e k w ychodzi od roku 1868 Prenum erata zam iejscow a z p rzesy ł­

ką pocztową w yn osi całorocznie 10 złr..

półrocznie 5 złr.. ćw iercrocznie 2 złr.

50 et., m iesięcznie 8 5 ci

W W ielkiem k sięstw ie P o zn a ń sk iem 3 talary 5 0 fen.

We F rancji, S zw ajearji iW ło s z e c k całorocznie 1(* franków .

Prenum erow ać uiozna w A dm inistra­

cji ,S z c z u tk a “ przy ulicy Łyczakow skiej 1. 3.. we w szystkich księgarniach i ajencjach dzienników i we w szystkich urzędach pocztowych.

Reklamacyj nie op łaca się.

L isty przyjm uje sio tylko op łacon e M anuskryptów nie zwraca się.

P I S M O 8 A T Y R Y G Z N O - P O L I T Y C Z N E .

Bułgaria fara da se!

N ieraz krew płynie, w stają szubienice, A lbo miecz zm iata buntow nicze głow y, Zanim z chaosu nieświadom ych ruchów W yrośnie naród do życia gotow y.

I b iad a tem u, kto w tych chwilach wzrostu N a g uw ern era ludom się nastręczy,

K to, niby radząc, chce jak pająk muchę U dusić naród w swej siatce pajęczej — Może ja k R osja z B u lg arją wyjść źle —

Bułgaria fara da se !

Po trupach zdrajców, ofiar nieszczęśliwych, Co się ponętom rubla uwieść dali,

P rzeszed ł Stam bułów i niesie B u łg arję N a wzdętej dziejów w szechsłowiańskich fali.

On wie, że Rosja je st Słow ian Molochem, Że wszystko rzuca pod swe dzikie stopy, Że więc p o d p o rą wolności B ułgarów

N ie jest W schód dziki, lecz Zachód E uro py — O n wie i c ała dziś E uropa w ie:

Bułgaria fara da se!

Przed tron S ułtana, ponad Złotym R ogiem Zaniósł Stam bułów sław ne dokum enta, W oli opiekę m uzułm ańskich baszów, Niżeli R osji przyjacielskie p ę ta ; Przed oczy Turcji staw ia tę perfidię, T ę P e te rsb u rg a zachłanność przeklętą, K tó ra nietylko B ułgarom dziś grozi,

Lecz i dla Turcyi g ro in em jest „m em ento1*

Bo się cierpliwość najcierpliwszych rw ie : Bułgaria fara da se!

Tam nad Bosforem, przy dym ach nargili, Znają oddaw na rosyjskie czułości,

W idzą po Pol9ce, R usi i Finlandyi,

Źe w tych czułościach R osja łamie kości, Czują, że k ara za zdrad y i g w ałty

W łonie zdradzanych g o tu je się właśnie, Źe lada chwila zawichrzy E uropę,

W arknie i w R osyę jako piorun trzaśnie — W ięc niech Stam bułów dalej R osyę tn i e :

Bułgaria fara da se !

(2)

2

STRACHAJŁO.

— Już chyba nigdy nie będę m iał spo­

kojno) chw ilki! Nawet i w czasie kanikuły letniej co chwila coś się zdarza, od czego rw ą się nerwy. Ot n. p. z tą cholerą. Ani na godzinę spokojnie zasnąć mi nie pozwala.

W nocy się budzę i zdaje mi się, że już czuję cholerę. Jak wstaję od objadu, zdaje mi się znowu, że mnie już chwyciła. A j e ­ szcze do tego te m anew ry! Mój B oże! toż już z pewnością wybuchnie cholera tak, że naw et komisarz rządowy nic nie pom oże!

A dalibóg, nie wiem nawet, gdzieby można było się schow ać!

* *

jJC v

— Dziś rano przyniósł mi służący rogalik do kawy. Jakem spojrzał, zaraz mi przyszło na myśl, że mogą w nim być bakterye cho­

leryczne. Ale gdzie, w którym końcu? Ka­

załem rogalik rozgrzać, jak lekarze przepi­

sują i schrupałem go na krucho. Ale czy bakterji nie było w -kawie? A w wodzie?

A w liście, który wczoraj z Rosji dostałem ? a w brudnych banknotach, które mi wczo­

raj żyd ze wsi przywiózł? Wszędzie, wszę­

dzie są bakterje, a ja muszę pośród nich żyć,

Z pamiętnika doktora.

Prawdziwie osobliwy zdarzył mi się pacjent.

Postać przysadkowata, oblicze rumiane, pełne, „jak pyza“ , przy niewyraźnej barwy włosach, oczy duże, jasno-niebieskie, wąsik bardzo słabe rokujący nadzieje.

Zapamiętałem dobrze ten rysopis, albo­

wiem pan Emil, przybywający do mnie w cha­

rakterze chorego, zadziwił mnie wielce.

— Przychodzę do pana konsyljarza na po­

radę — rzekł, jakby wahając się, tonem, zdra­

dzającym duże zakłopotanie. ,

— Ależ, panie, zdrowie zdaje tryskać z pa­

n a ! Cóż panu j e s t — chyba jaki nieprzyjemny wypadek ?

— O nie, proszę pana doktora, to nie wy­

padek, to już taki feler, że sobie rady dać nie umiem. Nie śmiałem się - pytać kogoś, więc jak mi dokuczyło do żywego, napisałem zapytanie do „Gazety11, ale mi dali odpowiedź ni to, ni owo. Więc myślę sobie : to chyba musi być jakaś choroba i chociaż mnie to dużo kosztowało, zebrałem się i przyjechałem do pana konsyljarza. Może mi pan da jakie lekarstwo.

Z trudem wy łuszczył sprawę, której je ­ szcze nic nie rozumiałem, a pot kroplisty okrył mu uznojone czoło.

— No, dobrze, panie łaskawy, będę mu służył, o ile zdołam ; ale cóż panu właściwie dolega ?

i nie mam się gdzie schronić... O Boże, co to za męka!

* .*

— A z polityką także nie lepiej. Wszę­

dzie albo się już biją, albo do bicia przygo­

towują. W Kongo wojna, w Tangerze wojna, w Dahomeju wojna... Co to będzie, co to będzie! Drżę na samą myśl!

* *

*

— A możeby się zgłosić gdzie do tych panów balonistów, co ponad Lwowem prze­

latują? Tam w górze nie ma pewnie bakte- ryj, i do wojny nie tak prędko się zabiorą, bo łatwo je st uciekać. Poleciałbym z nimi, ale nuż balon pęknie i spadnę. Oj, oj, o j ! Co tu zrobić?

< 3^0 0 - 0 .

Gogo dzisiaj w pełnym ruchu, Kręci się na wszystkie strony, Ktoby rzekł, że Saison morte Będzie dziś tak ożywiony?

ZE T X_. IS T O

— Och, panie doktorze, ja sam nie wiem, jak to powiedzieć, żeby mnie pan nie wy­

śmiał !

— A przecież powiedzieć trzeba, jeśli pan chcesz rady...

— Anoć tak. To, proszę pana, ja jestem bardzo ale to bardzo — nieśmiały !

— Wielce panu współczuję — ale to nie jest żadna choroba...

— Ale, panie, licha tam nie choroba! W o­

lałbym już nie wiem co cierpieć, niż to. Do­

stałem proszę pana, w spadku wcale ładny folwai-eczek, pięć włók, zagospodarowane do­

brze, tylko trzeba siostrę spłacić. Myślę so­

bie, i ludzie radzą, wypadałoby ożenić się, bo i gospodyni potrzebna i możeby jaki po­

sag na spłatę Karolci...

— Zapewne, myśl bardzo trafna.

— Ano tak, panie doktorze, ale cóż z tego, kiedy przez tę nieśmiałość ani rusz. Niech się tylko zbliżę do panny, zaraz mnie coś chwyta za gardziel i dusi, że ani słowa pi­

snąć, krew do twarzy leje jak rynną, a nogi to, panie, jak b y swój rozum miały, same się cofają.

- - Dzieciństwo, dobry panie, trzeba się przezwyciężyć, powoli, z czasem, bywając w domu panny, ośmieli się pan.

— Djabła tam ! Takem się już ośmielał, że trwało to trzy kwartały, aż przyszedł nowy rok i panna za mąż poszła.

— O, to ź le ! Trzeba próbować dalej.

Dają mi co chwila misje Bardzo ważne, polityczne, To obmyślać korowody To kupować lampy śliczn e!

To na rauty pisać listy To do gerland zbierać kwiaty, W końcu zacznę być artystą, Bo się uczę już kantaty.

N aw et i pan Rewakowicz Miewa ze mną konsultacye, Bo dla straży bardzo sprytnie Obmyślamy różne sta c y e . I tak po raz pierwszy w życiu Działam pro publico bono!

Bo jak słynę, z końcem sierpnia Bywa deszcz gwieździsty pono.

A że do publicznych zasług Równa wszytskim bywa droga, Więc tam gwiazda albo krzyżyk Spadnie także i na Goga.

„Telegramy Szczutka.“

P r a g a d. 15. sie rp n ia . P. W a szaty o trz y m a ł a d res d z ię k c z y n n y od m ie ­ szk ań có w „w olnej “ F m la n d ji za je n ja ln e zro z u m ie n ie p o ło żen ia F in la n d ii i d z ie ln ą o b ro n ę je j praw , d zięk i k tó re j w y sze d ł n o w y u k az , w p ro w ad za ją cy j ę z y k ro s y j­

ski w w e w n ę trz n ą a d m in istra c y ę k ra ju . W iedeń d. 16. sierp. S łychać, że Jo lle s w e L w ow ie z o sta ł m ian o w an y g e n e ra ln y m k o m isarze m rz ą d o w y m dla w sz y stk ic h ciał a u to n o m ic z n y c h w Galicyń. O rganem now ego d o sto jn ik a p o z o sta n ie n a d a l N o ­ wa Presse, p rz y k tó re j pom ocy z a m ie rz a p. Jo lles w k ró tk ie m ju ż czasie z ro b ić z Galicyń z a m ia st „H alb -A sien “ — „G anz-

A sien “.

— Nie, to na nic się nie zda. Szanowny, kochany panie doktorze, ja słyszałem, że są jakieś proszki od nieśmiałości; zapisz pan mi, na miłość B o g a !

Biedaczysko nie pozwolił sobie wytłó- maczyć tych proszków od nieśmiałości. Tym­

czasem dyskusję na ten temat przerwał nam odwiedzający mnie codziennie Drzecki.

Postanowiłem wtajemniczyć go w kwe- stję. Stary miewa czasem dobre pomysły, jo- wjalny jest, a ujmujący, może potrafi oddzia­

łać na niezwykłego pacjenta.

P an Emil zdradzał intancję odwrotu, lecz zatrzymany przemocą, musiał zabrać nową znajomość i niebawem rozgadał się nawet, ja k całkiem przeciętny śmiertelnik. Tylko na wspomnien e kobiet, zwłaszcza zaprawne kon­

ceptami Drzeckiego, rumienił się po uszy.

— Nie ma co — zadecydował mój przy­

brany konsultant — panu może pomódz tylko hypnotyzm, suggestja, dobrodzieju!

— Cóż to jest, szanowny panie?

— A to tak, dobrodzieju: siadasz na krze­

śle, ot tak — to mówiąc, usadowił młodzień­

ca — i patrzysz mi w oczy, a ja tobie, tak długo, póki nie zaśniesz.

— Pan raczy drwić sobie ze mnie...

— Uchowaj B oże! O, już pomaga, zaczy­

nasz się gniewać. Skoro zaśniesz snem hy-

pnotycznym, ja mogę nakazać ci zrobić, co

zechcę, a ty wykonasz, obudziwszy się, choćby

to nawet były oświadczyny !

(3)

Imci pan Onufry.

— T akiej k u n ira c y i j a k te ra , to p rz e ­ c ie k w m ieście n ie byw ało . Te ra d n e , co to są. n ib y n ie b o sz c z y k i, s ta re ra d n e , bo się ju ż skasow ali, a p o tem się zn ow u n a ra d n y c h w y fo rsztelo w ali, ch o d zą j a k o p ę­

ta n e i f u r t ro b ią p o rz ąd k i. N ajb y oni b y li p rz e z tr z y la ta ta k ro b ili j a k tera, to b y ich n ie b y ł n ik t kasow ał, a m iasto b y ło b y c z y ste i w y k ro p io n e j a k fu rd y - g a rn ia , k ie d y j ą n a W ielkanoc za m ie tą . K um z m a is tra tu m ów i, co im j e wsio je d n o , baron, czy nie b aro n , żyd, czy n ie żyd, w sz y stk im śm iecie z p o d w ó rz a w y ­ w ożą i k u n iru ją , aż s t r a c h ! A te m u ż y ­ dow i, co m ięso do K u lp ark o w a liw e ru je , ta k ie j k a ła m a n c ji z ja tk a m i n a ro b ili, co się sam do K u lp ark o w a podał, bo m ów i,

Przyszedłem w pomoc Drzeckiemu, wy­

kładając pacjentowi teorję hypnotyzmu, bez zamiaru, naturalnie, stosowania, ale ku zadzi­

wieniu memu skutek był ten, że pan Emil naparł się, aby go zahypnotyzować i sugge- stjonować.

— W idzisz, kochanie — ciągnął Drzecki — to nie każdy może, nie każdy ma taką wła­

dzę w oku, ale pomyślimy o tem. Daleko mie­

szkasz ?

— Dwie mile nie całe.

— No zajedżże tu do nas w niedzielę, mo­

że się co znajdzie.

Pan Emil pożegnał nas, ożywiony ja ­ kimś cieniem nadziei.

— Wiesz co — zawołał, bijąc się w czoło mój mentor i przyjaciel, a to ja sobie przy­

pominam, że kiedyś jeszcze przed twoim do nas przyjazdem, nasza dobra przyjaciółka, Emilka, próbowała uśpić prowizora i podobno byłoby jej się udało, tylko że w ostatniej chwili błysnęła mu myśl, aby go czasem nie shypnotyzowala sobie do ołtarza, więc zerwał się jak oparzony i zemknął. Żeby jej tak dać na ofiarę tego faceta?

Oponowałem dla wielu racji, lecz bez­

skutecznie. Stary przemógł mnie swoją sta­

nowczością.

— Cóż chcesz! Może go sobie uchodzić.

Emil i Emilja, suggestja bardzo dobrana. Ma ona, co prawda, przewrócone w głowie, lecz 1 te faneberje u niewiast nie bywają wieczne, zwłaszcza, że dziewczyna w gruncie rzeczy nie zła. Taki panie niedołęga i tak padnie

że m usi zw arjo w ać, je ś li m u k a ż ą w sz y ­ stk o m yć i w ykadzać.

W idać, co p an R ejw achow icz u m iał u śm iercić te s ta re ra d n e, ale za p o m n ia ł ich o sikow ym i k o łk a m i p o p rz e b ija ć i te ra la ta ją j a k u p io ry i k u n iru ją za b ru d i n ie p o rz ą d e k , j a k ta g o sp o d y n i, co to m u ­ siała po śm ierci d jab ło m k u c h n ię z a m ia ­ tać, bo za ży c ia u siebie teg o n ig d y nie robiła.

A ze b rało im się ta k ż e n a parad ę, ta j poszli do z ło tn ik a i k a z a li pokuć ła ń c u c h y n a p re z y d e n ta , ta j n a ficepre- z y d e n ta i n a d y ly g a tó w . Mówią, co ich te r a będą p rz y k u w a li zaw sze n a ła ń c u ­ chach, ab y ro b ili co do n ic h n ależ y . Abo m oże im d a ją te ła ń c u c h y n a to, coby p a n Rej w achow icz p ó źn iej ża d n eg o od d y le g a tu r y abo od p re z y d e n to w a n ia n ie m ógł o d erw ać?

K to ich ta m w ie? Kum z g u b e r n ii m ów i, co to w ielk i o n o r d la m iasta, j a k i p re z y d e n t j e w łań cu c h u i co w e W iel­

k iej B ry ta n ii on i zaw sze ta k ro b ią i co B ry ta n ia od teg o się ta k n az y w a, że tam p re z y d e n ta j a k b ry ta n a n a ła ń c u c h u tr z y ] m ają. N ajby ju ż ta k -b y ło , ino żeb y k u ­ m ow i z g u b e rn ii ko ń ca od teg o łań c u c h a n ie dali, bo z a m ia st o n o ru b y łb y w ielk i desp e k t, ta j t y l k o !

ZPod.słuLclh.a-ri.e-

A. T y ! słyszałeś, że do s tra ż y „o b y ­ w a te lsk ie j" w e L w ow ie z a p is u ją się sam i ży d z i ?

J{. Nic d ziw n eg o . W k ró tce p rzecież b ęd ą ży d z i w Galicyi je d y n y m i „ob y w a­

telam i".

kiedyś pod pantofel — niechby ją uszczęśli­

wił razem z bratem.

* *

*

Jakkolwiek nie bez skrupułu, dałem się nakłonić do interwencji w sferę interesów matrymonjalnych. Złożyłem nadzwyczajną wi­

zytę pannie Emilii i z ostrożna zacząłem wy- łuszczać sprawę mego pacjenta oraz myśl ku­

racji, podsuniętą przez Drzeckiego. Panna Emilja ku wielkiemu zdziwieniu mojemu, obu­

rącz, z zapałem chwyciła się propozycji.

W najbliższą niedzielę, drżącego i pło­

nącego pana Emila wprowadziliśmy do domu rodziców Emilji. Omal nie zemdlał na progu, ostatecznie jednak- rozpoczął się seans. Nie­

śmiały z trudem mógł wytrzymać wzrok hy- pnotyzerki, ale usnąć ani myślał.

Nie zrażano się.

Powtarzano seanse codzienie, zawsze z tym samym negatywnym skutkiem, ale po dwóch tygodniach pan Emil tak się oswoił ze swoją lekarką, że zaczął powątpiewać, czy w ogóle potrzebna mu jeszcze kuracja..

Pozostawał już po próbach hypnoty- tycznych u Emilji na herbatce i wcale swo­

bodnie rozmawiał z panną o swoim folwarku.

Zdaje mi się, że pani, o domyślna czy­

telniczko, masz ochotę przerwać mi opowia­

danie i dokończyć je sama ?... A więc tak jest, masz pani rację : Numa wyszła za Pum- piljusza, a ja zyskałem w miasteczku sławę znakomitego lekarza.

Czy mi to wszakże przysporzy praktyki, śmiem powątpiewać. l)r. Inferus.

Katarynka lwowska.

A by się a g ita c y a w y b o rc z a udała,

O czernia b iały M ichał c z arn e g o M ichała, A g d y się p rz y w y b o rach lu d do b rze p ob ije, To b ia ły M ichał p ięk n ie c z arn e g o u m y je.

O dtąd id ą znów razem , se rd e c z n i i w ie rn i, Aż c z a rn y M ichał d o b rz e b ia łe g o oczerni, I ta k in infinitum c z e rn ią się i m y ją I tą o b y w a te lsk ą m isy ą w m ieście ży ją.

ROZMOWA GOGĄTEK.

— T y! zap isa łeś się ju ż do s tra ż y o b y w a te lsk ie j ? *

— Je sz c z e co! Mój p ap a m ów i, że lu d z ie te j sfery co m y, n ig d y się ta k nie p o w in n i poniżać.

T r a g e d j a w d w ó c h o d s ł o n a c h . O S O B Y :

PAN MAJSTER.

PA N I MAJSTROWA.

Rzecz dzieje sitj

na

Podwalu, Piwnej lub Zapiecku.

ODSŁONA I.

(P a n m ajster sied zi p r z y sto lik u , na któ rym w id n ieje po k aźn a flaszka. Obok sie d zi p a n i m ajstrow a.)

Scena pierwsza i ostatnia.

Fan m ajster (nalewając kieliszek). Ma­

rysiu, boisz się mnie ?

F ani majstroiva. Oj, boję się...

Fan majster. Cóż to ja jestem nie­

dźwiedź, żebyś się mnie bała ? ! (Bęc panią majstrową).

Z asłon a spada.

ODSŁONA II.

( P a n m ajster sie d zi p r z y stoliku , na którym w id n ieje p o k aźn a flaszka. Obok sied zi p a n i m ajstrow a.)

Scena pierwsza i ostatnia.

Pan m ajster (nalewając kieliszek). Boisz się mnie Marysiu ?

r a n i majstrotea. Ani trochę...

F a n m ajster. Cóż to, ja nie mąż, że­

byś się mnie nie b ała?! (Bęc panią maj­

strową).

Z asłona spada.

(4)

ĆW ICZENIA TAAFFEGO.

— Ekscelencja, jak widzę, muzykę kultywuje.

— Ha — mój panie, jako minister austrjacki muszę wszystkie pieśni śpiewać

Wydawcai odpowiedzialnyredaktor Liberat Zajączkowski. Z drukarni i litografiiPillerai Spółki. (TelefonuNr.174,.

Cytaty

Powiązane dokumenty

Nie chcących zapanować nad wadami swemi Pieniądze ludzi robią często fałszyweini, A ludzie zaś w napadzie odwetu, ja k sądzę, Poczęli robić

(Telefonu

Bo grandowio kastylijscy, Gdy którego lichwa trapi, Szuka jakiejś Donny Clary, By swę minę mógł ozłocić, A to zawsze w myśl zasady, Która m ów i: „Piękność

wił wyjechać do Rosji, ażeby tam użyć błogosławieństw wolności i dobrobytu, i udał się z tem pragnieniem do gubernatora Niżno-Nowogrodu, Baranowa.. Baranów

Taka już duszy ruskiej struktura, Że z niej wyłazi wciąż szydło gbura... Wczoraj oświadczył się o

Krocie skrzydełek trzepocze; krocie gar- dziołek śle pod niebiosa melodję rannego

Fulgenty, patrzysz na.świat płytko, Bo wesołości zbierasz żniwa, Gdzie raj związany grzechu n itką;.. Naiwni, cienia skiyci

Wydawcai odpowiedzialny redaktor Liberat Zajączkowski.Zdrukarni i litografii Pillera