• Nie Znaleziono Wyników

Kultura koszalińska : almanach 2006

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2022

Share "Kultura koszalińska : almanach 2006"

Copied!
176
0
0

Pełen tekst

(1)
(2)
(3)

KULTURA KOSZALIŃSKA

Koszalin 2007

2006

(4)

„Kultura koszalińska. Almanach 2006”

Wydany z inicjatywy Rady Kultury przy Prezydencie Koszalina Kolegium Redakcyjne:

Zdzisław Pacholski - przewodniczący członkowie:

Andrzej Ciesielski Anna Marcinek-Drozdalska Jadwiga Koprowska Kazimierz Rozbicki

Małgorzata Kołowska – redaktor prowadzący Wydawca:

Koszalińska Biblioteka Publiczna Koszalin

plac Polonii 1 tel. 094 348 15 61

Opracowanie graficzne, druk:

Wydawnictwo „Alta Press”

ul. Wojska Polskiego 24-26 75-712 Koszalin

tel./fax 094 346 51 77

Kolegium Redakcyjne dziękuje koszalińskim instytucjom kultury za udostępnienie fotografii z zasobów archiwalnych

Projekt okładki:

Arkadiusz Docz ISSN 1896-5504

(5)

Szanowni Państwo,

Po raz drugi oddajemy do Państwa rąk opra- cowanie dotyczące koszalińskiej kultury. Jest mi z tego powodu podwójnie niezwykle miło. Z jednej strony cieszę się, że koszalińska kultura siłą stoi i nie poddaje się przeciwno- ściom losu. Świadczą o tym teksty nie tylko jej rodzimych przedstawicieli, ale także uznanych autorytetów spoza naszego miasta. To daje powód do satysfakcji, że Apollo i towarzyszą- ce mu Muzy skutecznie trzymają pieczę nad Koszalinem. Najlepszym tego przykładem jest koszalinianka Agata Szymczewska, pierwsze skrzypce młodego muzycznego pokolenia. Jej zwycięstwo w Międzynarodowym Konkursie Skrzypcowym im. H. Wieniawskiego jest bez wątpienia kulturalnym wydarzeniem roku.

Z drugiej zaś strony cieszę się, że ulotne siłą rzeczy wrażenia duchowe zostały na dłużej za- pisane w naszej pamięci. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że utworzenie w 2005 r.

Rady Kultury przy Prezydencie Miasta było cel- nym posunięciem. To właśnie ona jest bowiem inicjatorem wydania „Almanachu”.

Pamiętajmy, że miniony rok był rokiem wy- jątkowym. Właśnie w 2006 r. Koszalin obcho- dził swe 740. urodziny. Taki jubileusz nie zda- rza się często i nic dziwnego, że 23 maja był dniem szczególnie honorowanym przez miesz- kańców miasta, a wydanie z tej okazji Kroniki Wendlanda - wydarzeniem nietuzinkowym.

Sięganie do przeszłości miasta jest magiczną wyprawą w stare koszalińskie zaułki, pokryte

kurzem księgi i fascynujący świat legend. Wy- prawa ta jest tym bardziej magiczna, że jesz- cze niedawno historia Koszalina w świadomo- ści większości mieszkańców sięgała tylko 1945 roku.

Ale sztuka polega nie tylko na patrzeniu w przeszłość. Dlatego Koszalin to także no- we inicjatywy, które w swoim założeniu mają rozświetlić szarość dnia. To właśnie w 2006 r., z okazji Święta Wody, po raz pierwszy mogli- śmy przed ratuszem obejrzeć pokaz laserowy w połączeniu z muzyką i tańczącymi w jej rytm fontannami. To właśnie miniony rok rozpoczął kulinarne szaleństwo na Ulicy Smaków, które będzie w następnych latach kontynuowane.

Inicjatyw, które mają sprawić, że koszalińskie dni nie będą kojarzyły się z nudą, jest z roku na rok coraz więcej.

Wracając jednak do bardziej poważnej sztu- ki i „Almanachu”: jestem bardzo zadowolony, że w tegorocznej edycji pojawił się nowy dział poświęcony filmowi. Festiwalowi Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” takie miejsce się po prostu należy. Tym bardziej, że jego popular- ność wzrasta z roku na rok i zdobywa coraz bardziej wyraziste miejsce na filmowej mapie Polski.

Życzę Państwu miłej lektury i... własnej oce- ny mijającego roku w kulturze.

Mirosław Mikietyński Prezydent Koszalina

(6)
(7)

„Almanach” wypełnił lukę w dziedzinie do- kumentowania ważnych wydarzeń artystycz- nych w Koszalinie i weryfikacji działań, podej- mowanych (w Koszalinie, ale też poza nim) przez lokalne środowiska kulturotwórcze.

W czasach, kiedy recenzje teatralne, plastycz- ne czy muzyczne nie są gatunkami dzienni- karskimi hołubionymi przez redaktorów na- czelnych (krytyka filmowa ma się jeszcze sto- sunkowo najlepiej), a publicystykę kulturalną wyparły plotki z życia gwiazd, misja, jaką wy- znaczyliśmy „Almanachowi”, wydaje się być nie do przecenienia. Oczywiście, trzeba po- stawić pytanie: czy wydawnictwo to misji tej w istocie służy. Chyba tak, skoro otrzymujemy sygnały, że zauważone zostało w kraju i za gra- nicą – tam, dokąd sięgają kontakty koszaliń- skich twórców i animatorów kultury, autorów publikowanych w „Almanachu” tekstów i ich bohaterów.

Wraz z zaproszeniem do udziału w debacie teatralnej, której zapis jest istotną częścią te- gorocznej edycji, wysłaliśmy egzemplarze pu- blikacji sprzed roku. Jesteśmy pewni, że po- twierdziła ona konieczność przeprowadzenia poważnej dyskusji o tym, jaki teatr w Kosza- linie jest potrzebny, a jaki możliwy. Dzięki te- mu żadna z zaproszonych osób nie odmówiła swej obecności, a goście spoza Koszalina za- dali sobie trud podróży, aby podzielić się swy- mi doświadczeniami i przemyśleniami. Pio- nierska praca sprzed roku, choć nie wolna od

usterek, ułatwiła też zaproszenie do współpra- cy kolejnych wybitnych krytyków sztuki, lite- ratury i naukowców z kraju i zagranicy. To po- zwala realizować przyjętą przed rokiem zasa- dę publikowania opinii jak najbardziej kompe- tentnych i możliwie obiektywnych.

Zaproponowana przed rokiem formuła sprawdziła się, przysparzając nam więcej cie- płych słów aniżeli cięgów. Jesteśmy pewni, że warto więc podjętą przed rokiem pracę kon- tynuować, jak w każdym dziele dążąc do (jak wiadomo nieosiągalnej w pełni) doskonałości.

Publikacja „Kultura koszalińska. Almanach 2006” prezentuje to, co było ważne w kulturze naszego miasta w poprzednim roku.

Leitmotivem stała się kwestia poczucia toż- samości, tak bardzo zależna od świadomości historii miejsca, w którym się żyje. Trudna przede wszystkim wtedy, gdy jest to prze- szłość kłopotliwa, wymykająca się jedno- znacznym ocenom. Z pewnością dobrym powodem podejmowania różnorodnych

„podróży w czasie” – ale wciąż w przestrzeni Koszalina – było 740-lecie miasta, którego wy- darzenia znalazły swoje odbicie w „Almana- chu 2006” .

Najważniejszym wydarzeniem roku mi- nionego bezspornie był sukces Agaty Szym- czewskiej, odniesiony przez młodą koszali- niankę podczas Międzynarodowego Konkur- su Skrzypcowego imienia Henryka Wieniaw- skiego. To nasz (dzięki Niej) koszaliński wkład

Z wielką przyjemnością prezentujemy Państwu kolejne wydanie „Almana-

chu” Kultura koszalińska, tym razem opatrzone datą 2006. Rok temu wyrazili-

śmy naszą nadzieję, że publikacja ta stanie się trwałym elementem kulturowej

rzeczywistości Koszalina. Nadzieja ta, jak widać, spełniła się.

(8)

w kulturę krajową, a jako że stanowimy część Unii Europejskiej – także europejską. Gdyby zaś przywołać ideę globalnej wioski...

Istotne jest więc to, co wnosimy do tej kultu- ry, tak w jej wymiarze lokalnym, jak i uniwersal- nym. Odpowiedź niekoniecznie musi być pro- sta, ale biorąc pod uwagę zmienność losów naszego miejsca historycznego możemy po- wiedzieć, że do kultury europejskiej wnosimy między innymi złożoność naszej historii oraz różnorodność narodowościową naszej kultury.

Nakłaniajmy więc do wspólnej Europy, ale z za- chowaniem różnic kulturowych, języków naro- dowych i odrębności zapisanej językiem sztuki.

Niech „Almanach” więc będzie przekaźni- kiem tej myśli i niech promuje naszą kulturę regionalną – w Koszalinie, w Polsce, w Europie

- jako polską, a zarazem europejską.

Z woli wyborców przez kolejną kadencję funkcję Prezydenta Miasta pełni pan Mirosław Mikietyński. Zgodnie z deklaracją Pana Prezy- denta Rada Kultury działa nadal. Są to okolicz- ności, które sprawiają, że możemy chyba być spokojni o dalsze losy „Almanachu”. Przynaj- mniej przez kilka najbliższych lat.

Przy tej okazji w imieniu Rady Kultury i tej czę- ści środowisk twórczych, które reprezentujemy, składamy gratulacje Panu Prezydentowi Miro- sławowi Mikietyńskiemu z okazji ponownego wyboru na to stanowisko. Dla kultury koszaliń- skiej to bezdyskusyjnie najlepszy wybór, a dla artystów i twórców kultury gwarancja dobrej współpracy z władzami samorządowymi i zro- zumienia potrzeb i wyzwań kulturowych, jakie czekają nas w związku z rozwojem miasta.

Bogdan Gutkowski przewodniczący Rady Kultury Zdzisław Pacholski przewodniczący Kolegium Redakcyjnego „Almanachu”

(9)

MUZYKA

(10)

Kazimierz Rozbicki

Filharmonia Koszalińska

w sezonie 2005/ 2006

Znów Ruben Silva Rok Mozartowski Jubileuszowe salwy 40-lecie Festiwalu Organowego

Działalność instytucji artystycznych ujmo- wana jest w czasowe ramy sezonów, wyzna- czanych cezurą letniej przerwy urlopowej. Po- szczególne sezony są zazwyczaj cechowane pewną ideą repertuarową, lub też osobowo- ścią dyrektora artystycznego – a najczęściej jednym i drugim – i każdy sezon tworzy cało- ściowy ciąg artystycznych prezentacji; w Ko- szalinie dotyczy to przede wszystkim filhar- monii i teatru. Owe dziesięciomiesięczne (na ogół) sezony trudno wpasować w ramy okrą- głych kalendarzowych lat, zatem wątek dzia- łalności filharmonii rozpoczynamy od wrze- śnia 2005, kiedy to otwarto wyjątkowy, bo 50.

sezon Filharmonii Koszalińskiej.

Sezon ten zbiegł się ze zmianą dyrektora ar- tystycznego. Po odejściu Aleksandra Markovića dyrektor naczelny filharmonii, Robert Wasilew- ski, powołał na tę istotną funkcję Rubena Silvę, który pełnił już ją w Koszalinie w latach 1994-

-97. Nie był to zatem personalny eksperyment, przyszedł bowiem dyrygent dobrze znany or- kiestrze i publiczności, artysta doświadczony, o wielkiej kulturze muzycznej i osobistej. Po- nowną działalność w Filharmonii Koszalińskiej, po ośmioletniej przerwie, przyszło artyście roz- poczynać od zaprogramowania jej jubileuszo- wego, 50. sezonu. Działalność dyrygencką zaś od występu gościnnego, z koszalińskimi filhar- monikami, w ramach 39. Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słupsku (13 IX 2005) – i był to koncert ze wszech miar udany, na co złożyły się dobra gra orkiestry i świetni soliści: Rafał Łuszczewski, doskonały w Koncercie a-moll Griega, i Hubert Salwarowski w III koncercie Prokofiewa (wspa- niała kreacja arcytrudnego dzieła); słupska pu- bliczność przyjęła występ bardzo gorąco.

Już na 23 IX przygotowano inaugurację Ro- ku Jubileuszowego, prezentując program z muzyką patrona filharmonii, Stanisława Mo- niuszki. Wybrano najpiękniejsze jej karty: ob- szerne fragmenty Halki i Strasznego dworu – w trafnym, reprezentatywnym zestawieniu, pię- cioro solistów zaśpiewało je doskonale (Halina Fulara-Duda, Iwona Socha, Dariusz Stachura, Marcin Bronikowski, Piotr Nowacki). Jednak prezentacje te pozostałyby zwykłym wieczo- rem arii i duetów, gdyby nie słowo wiążące An- drzeja Zborowskiego, którego kultura, i zara- zem dogłębna znajomość tematu, wyczarowały sytuacje sceniczne oraz związki między posta- ciami, a nawet zarysy scenerii, w jakiej odbywa się akcja obydwu dzieł – tworząc rodzaj teatru wyobraźni. Dobrze grała orkiestra, zaś doświad- czona ręka Rubena Silvy ujawniła paradoks: bo- liwijski dyrygent (już obywatel Polski) jawi się obecnie jako jeden z najlepiej czujących naro- dowego ducha oper Moniuszki...

Kolejna, symfoniczna wersja inauguracji (7 X) przyniosła dwa wielkie dzieła, jakie były niejako glejtem Rubena Silvy (dyrygenta par excellence operowego) na kolejną filharmoniczną przygo- dę w Koszalinie: Koncert Griega (powtórzenie ze Słupska – z Rafałem Łuszczewskim, równie tu dobrym) i V symfonię Czajkowskiego, dzieło mo-

(11)

numentalne o niesłychanej skali emocji i uczuć, oraz ogromnych wymaganiach wykonawczych;

dyrygent partyturę tę świetnie odczytał, ożywił – i z powodzeniem ów glejt uwierzytelnił.

Po tym pełnym rozmachu początku ruszył normalny sezon – odmienny nieco od ambit- nych, doskonale przemyślanych programów Markovića, ale ozdabiany bądź to świetnymi interpretacjami, bądź symfonicznymi rarytasa- mi. Pierwszy z takich koncertów (14 X) był dzie- łem Jana Staniendy – znakomity skrzypek, tak- że pedagog i dyrygent, dał wzorcową interpre- tację I symfonii Beethovena, sam zagrał (tak- że dyrygując) Koncert skrzypcowy Panufnika, ze świetnie przygotowanymi, jak zawsze prze- zeń, smyczkami; Barbara Górzyńska zachwy- ciła skończenie doskonałą interpretacją Kon- certu skrzypcowego Brahmsa – z czułą pomocą męża, Matthiasa Maurera, na czele orkiestry (21 X); pod palcami Rieko Nezu odezwały się echa Konkursu Chopinowskiego w wypiesz- czonym Koncercie f-moll, po czym Ruben Si- lva we własnym i orkiestry popisie zaprezen- tował Koncert na orkiestrę Lutosławskiego (11 XI); młoda koszalinianka, Marzena Diakun, u początków swej dyrygenckiej kariery zmie- rzyła się udanie z III symfonią „Szkocką” Men- delssohna, miała także satysfakcję towarzy- szyć znakomitemu Rafałowi Kwiatkowskiemu w Koncercie wiolonczelowym C-dur Haydna (18 XI); kolejną III symfonię – Schumanna, ro- mantyczną i subiektywną aż do bólu, wtłoczył w ramy obiektywnego pietyzmu Tomasz Bu- gaj, zatem nie bolało, ale nudziło – tak jak w So- netach krymskich Moniuszki, z chórem Akade- mii Pomorskiej w Słupsku (bardzo sfeminizo- wanym), również poddanych owej dyrygenc- kiej obiektywizacji – i z podobnym skutkiem.

Ruben Silva zestawił swój kolejny program (2 XII) nietypowo i nieco ryzykownie, umiesz- czając w obramowaniu XX-wiecznych dzieł (Moja matka gęś Ravela i Morze Debussy’ego) arcyromantyczny Koncert skrzypcowy g-moll Brucha, jednak efektowne kompozycje Francu- zów nie zaćmiły (co groziło!) lirycznej wypowie-

dzi Brucha – a to dzięki wspaniałej, natchnionej grze Krzysztofa Jakowicza. Również następ- ny – i ostatni – koncert 2005 roku, jaki prowa- dził Władimir Kiradżijew, wiedeński dyrygent bułgarskiego pochodzenia, był raczej nietypo- wy: wprawdzie utwory Coplanda (Amerykanin) i Manuela Ponce’a (Meksykanin) miały swój po- znawczy walor, ale gwoździem programu nie była gitara (choć Marcin Dylla grał świetnie Koncert Ponce’a), lecz doskonale prowadzone fragmenty z baletów Coppelia i Sylvia Léo De- libes’a.

Pierwsze tygodnie nowego, 2006 roku wy- pełniły, jak zwykle, koncerty karnawałowe, za- tem dopiero 24 lutego zaakcentowano roz- poczynający się Rok Mozartowski (250. rocz- nica urodzin Mozarta) programem zawierają- cym uwerturę Lucio Silla, Koncert fortepianowy d-moll, Symfonię g-moll KV 550 – który świetnie poprowadził Mieczysław Nowakowski, osią- gając rzadko pojawiającą się w takim stopniu płynność oraz radość i staranność gry orkiestry, zaś o interpretacji solisty, Piotra Palecznego, można mówić tylko w superlatywach.

Była to zatem nadzwyczaj udana inau- guracja Roku, w którym cały świat oddawał hołd największemu z muzyków. Ale, nieste- ty, nie poszły za nią mozartowskie programy w dalszym biegu sezonu. Szkoda. Była oka- zja, aby tak liczna i wierna publiczność kosza- lińska poznała większy wybór dzieł Mozarta i aby mogła dowodnie przekonać się, dlacze- go świat od dwóch wieków wielbi tę muzy- kę; bo w filharmonicznym wydaniu to nie tyl- ko kilka sakramentalnych symfonii, uwertur, koncertów solowych i Eine kleine... Następna taka okazja za 50 lat – być może w pięknej fil- harmonii. Publiczność, która szczęśliwie na- będzie abonament, wysłucha na przykład cy- klu dziesięciu ostatnich koncertów fortepia- nowych (absolutnych arcydzieł), cudownych arii koncertowych i pieśni, mniej znanych symfonii pełnych porozrzucanych klejnotów inwencji, estradowych montaży oper, a także arcydzieł kameralnych...

(12)

Ale, na razie, na kolejnym koncercie publicz- ność słuchała trąbki w utworach Baldassare- go i Arutuniana, Tańca szkieletów Saint-Saënsa i IV symfonii Czajkowskiego w świetnej interpre- tacji Rubena Silvy – może poza zbyt patetyczną częścią pierwszą (3 III); po dwóch tygodniach Uwertura tragiczna Brahmsa i IV symfonia Schu- manna dały Michałowi Nesterowiczowi oka- zję do nader intensywnych ćwiczeń gimna- stycznych – takie bowiem wrażenie pozostawi- ły jego szalenie zamaszyste ruchy, także występ Pawła Kowalskiego w Koncercie fortepiano- wym g-moll Saint-Saënsa miał podobne cechy – w tym przypadku ćwiczeń palcowych, zresztą nadzwyczaj efektownych (17 III). Trzeci koncert marcowy (31 III) poświęcony był pamięci Jana Pawła II – w pierwszą rocznicę śmierci, jednak istotna ta dedykacja nie wzbogaciła możliwo- ści wykonawców (zwłaszcza chóru i dyrygenta) i lepiej by o wykonawczym aspekcie koncertu zapomnieć – zachowując szacunek dla intencji i wysiłku organizatorów (wykonano m.in., Requ- iem Gabriela Fauré).

17 IV Ruben Silva przypomniał instytucję

„koncertów rodzinnych”: ze swym synem Mau- rizio przy fortepianie, wtedy jeszcze studen- tem warszawskiej Akademii, wykonał II koncert Rachmaninowa – wykonanie dobre, młody soli- sta bardzo sprawny, pewny, muzykalny, zaś sam senior poprowadził równie sprawnie II symfonię Brahmsa. Następny program (21 IV) należał do koncertmistrza koszalińskiej orkiestry, Natana Dondalskiego, który świetnie zagrał III koncert skrzypcowy węgierskiego kompozytora, Jenö Hubaya, kompozycję piękną i równie trudną, w Polsce nieznaną i jeszcze niewykonywaną – po czym estradę oddał swej siostrze (również

„koncert rodzinny”) śpiewaczce, Katarzynie Dondalskiej. Młoda sopranistka z wielką ma- estrią pokazała koloraturowy głos o niezwykłej skali – obojgu zaś towarzyszył batutą Mirosław Jacek Błaszczyk, który prowadził, na własny już rachunek, Uwerturę tragiczną Brahmsa – i tę to nazwę uwertury można by odnieść do dyry- genckiej strony koncertu.

W tym dość stereotypowym repertuarze – jak na rok jubileuszowy i mozartowski – zalśnił na- gle prawdziwy wykonawczy diament: skrom- ny program bez solisty (Mozarta uwertura do Wesela Figara i Symfonia KV 201, Beethovena IV symfonia), prowadzony przez Tadeusza Struga- łę (28 IV). Lekka, powiewna jak tchnienie Zefira uwertura, delikatne, precyzyjne smyczki, sub- telne oboje i rogi w symfonii – po prostu Mo- zart idealny, orkiestra jakby nie nasza, Beetho- ven zaś rysowany wyraziście, pełen wdzięku, klasycznej doskonałości i radosnego uniesienia – to wszystko dzięki mistrzostwu dyrygenta:

gesty tylko potrzebne; kultura i absolutna mu- zykalność. Jeden z najpiękniejszych koncertów całego pięćdziesięciolecia.

19 maja wystąpił Aleksandar Marković, który przywiózł ze sobą solistę. Skrzypek, Robert Bo- kor, urodzony w Macedonii samoistny talent, z trudem dał się oszlifować akademickim mi- strzom, czego można było się dosłuchać w gra- nym przezeń III koncercie h-moll Saint-Saënsa, a co przydawało jego interpretacji swoistego wdzięku i koloru. Sam zaś dyrygent poprowa- dził znakomicie dzieła Faurégo (suita Pelléas i Melisande) i Debussy’ego (Obrazy). Bardzo trudne dla orkiestry utwory, zwłaszcza Obrazy, pod jego batutą rozwijały swe barwy, nastro- je, małe dramaty – płynnie i wyraziście; była to wspaniała lekcja impresjonizmu, dźwiękowa uczta dla wrażliwych, popis dla orkiestry (znacz- nie powiększonej, rzadka taka okazja w Kosza- linie). Następny wieczór, prowadzony przez Ru- bena Silvę (26 V), znów „kapnął” nieco Mozar- ta: uwerturę do Czarodziejskiego fletu oraz Kon- cert fortepianowy C-dur KV 467, zaś gwoździem programu były Obrazki z wystawy Musorgskie- go, oprawione przez Ravela. Uwertura znalazła dobrą miarę pod batutą dyrygenta, zaś Koncert należał oczywiście do solistki, Ewy Pobłockiej – była to dojrzała i wrażliwa interpretacja, Mo- zart doskonały – natomiast Obrazki należały do orkiestry, to jej popisowe dzieło – i tu owa arty- styczna zależność nie wszystkim obrazkom za- pewniła satysfakcjonujący kształt. Całość jed-

(13)

nak wypadła efektownie, co całkowicie wzbo- gaca konto dyrygenta.

Tak oto mijały tygodnie i miesiące – interesu- jące, ale bez specjalnych jubileuszowych akcen- tów, (50. rocznica powstania orkiestry wypada- ła 25 marca), jubileuszowe uroczystości przesu- nięto na koniec sezonu, na lato: chodziło o ma- sowy w nich udział z wykorzystaniem koszaliń- skiego amfiteatru, co się całkowicie udało. Kul- minacyjny ten koncert poprzedzono (jeszcze w sali) wieczorem koszalińskich kompozytorów i dyrygentów (2 VI): Andrzeja Cwojdzińskiego, przez 15 lat dyrektora Koszalińskiej Orkiestry Symfonicznej, później filharmonii (1964-1979), oraz Kazimierza Rozbickiego – jej dyrygen- ta w latach 1967-73. Program zawierał Introitus z Missa festiva oraz poemat na orkiestrę i orga- ny Lacrimonium pamięci ofiar Treblinki – Kazi- mierza Rozbickiego, po przerwie zaś Andrze- ja Cwojdzińskiego Poemat symfoniczny op. 84:

Menora kołobrzeska na sopran, chór, recytatora i orkiestrę, do tekstu ks. Henryka Romanika (pra- wykonanie). Dzieła swe prowadzili autorzy, sło-

wem wiążącym towarzyszył im. Zbigniew Paw- licki. (Recenzja z koncertu na str. 15)

I wreszcie zakończenie 50. sezonu kulmina- cyjnym Koncertem Jubileuszowym w amfite- atrze (8 VI) – pomyślanym i zrealizowanym z im- ponującym rozmachem, a co niezwykle waż- ne: przed prawie pięciotysięczną widownią.

Na estradzie, w estetycznej scenerii, też cała ar- mia wykonawców, w sumie znalazło się ich po- nad trzystu: orkiestra filharmonii, dwoje zna- komitych solistów (Iwona Hossa i Adam Zdu- nikowski), 5 połączonych chórów (4 koszaliń- skie, jeden z Poznania) przygotowanych przez Ewę Szeredę i Przemysława Pałkę – oraz, tu no- vum, balety: Opery na Zamku w Szczecinie, Stu- dia Baletowego i Szkółki Baletowej w Mielnie – wszystkie one to efekt unikalnej działalności pedagogicznej i choreograficznej ukraińskie- go artysty baletu, Walerego Niekrasowa (wy- stąpiły oczywiście w opracowanych przez nie- go układach); ten imponujący zestaw wzboga- cił jeszcze udział Franciszkańskiej Orkiestry Dę- tej oraz Koszalińskiej Kompanii Rycerskiej z jej

„Lacrimonium” i fragment „Missa Festiva”

filharmonicy zagrali pod batutą kompozytora.

fot. Zdzisław Pacholski

(14)

efektami pirotechnicznymi. Repertuar w więk- szości operowy i operetkowy, wiele fragmen- tów z chórami i baletami – wszystko przebie- gało sprawnie i płynnie, mistrzem ceremonii był niezastąpiony Andrzej Zborowski.

Jubileuszowi towarzyszyły wydarzenia nie tak głośne, ale też istotne – otóż orkiestra na- grała dwie płyty: kolędy w wersji orkiestrowej na promocyjny krążek dziennika „Głos Pomo- rza”, oraz bardziej trudną w realizacji – słynne arie i duety dla Europejskiej Fundacji Promo- cji Sztuki Wokalnej, z solistami Beatą Wardak i Leszkiem Świdzińskim, pod dyrekcją Rube- na Silvy. W przygotowaniu jest płyta zawiera- jąca utwory Kazimierza Rozbickiego, Andrze- ja Cwojdzińskiego oraz III koncert skrzypcowy Grażyny Bacewicz z Agatą Szymczewską (dla Wydawnictwa Acte Préalable). Obok tych na- grań wymienić trzeba płytę Organy i muzyka organowa Pomorza, zaprojektowaną i nagra- ną już przez koszalińskiego organistę, Bogda- na Narlocha; płyta zawiera 12 utworów kom-

pozytorów związanych z Koszalinem od XVIII wieku do czasów najnowszych (również dla Acte Préalable).

Na koncercie w amfiteatrze zaprezentowa- no inne wydawnictwo, ściśle związane z jubile- uszem: 50 dźwięcznych lat – historię powstania i rozwoju orkiestry symfonicznej w Koszalinie, pióra Kazimierza Rozbickiego; książkę-album, która nie jest suchym zbiorem faktów, lecz oso- bistym spojrzeniem autora na barwny, arcy- ciekawy proces rodzenia się i trwania orkiestry symfonicznej bez sali koncertowej.

*

Koncert w amfiteatrze zakończył sezon ju- bileuszowy filharmonii, ale na miesiące letnie pałeczkę koncertową przejął 40. Międzynaro- dowy Festiwal Organowy, który od 1993 roku jest instytucjonalnie związany z filharmonią.

W latach 1993-96 kierownikami artystyczny- mi festiwalu byli dyrygenci pełniący tę funkcję w filharmonii, od 1997 kieruje nim (ponow-

Chóry polonijne wy- stąpiły w koszalińskiej katedrze dając jeden z koncertów 40. Mię- dzynarodowego Festi- walu Organowego.

fot. Paweł Mielcarek

(15)

nie) i kreuje stronę artystyczną Bogdan Na- rloch, wybitny organista, także pianista, peda- gog, działacz muzyczny. Jemu to przypadło za- programowanie jubileuszowej, 40. edycji Festi- walu Organowego 2006. W jej ramach wyko- nano całe morze muzyki organowej, orkiestro- wej, wokalnej, instrumentalnej i chóralnej. Ta ostatnia, pięknie brzmiąca w kościołach, miała szczególnie dobrą obsadę, w tym cztery świet- ne chóry niemieckie z absolutnie rewelacyj- nym Chórem Kameralnym z Maulbronn. Na finałowym koncercie w Koszalinie (18 VIII) wy- konano Mszę koronacyjną Mozarta.

18 koncertów tego festiwalu, cieszących się dużym powodzeniem, to więcej niż poło- wa sezonu symfonicznego, a przy tym prezen- tacja niezwykle wartościowej części literatury muzycznej nieobecnej w normalnych reper- tuarach filharmonicznych. Trudno zatem prze- cenić jego rolę i znaczenie dla filharmonii, dla kultury muzycznej – oraz dla spragnionych kultury urlopowiczów i turystów przebywają- cych w Koszalinie i okolicach.

*

Przerwa urlopowa w filharmonii była bardzo krótka, gdyż już 12 IX 2006 orkiestra pod ba- tutą Rubena Silvy grała na Festiwalu Pianisty- ki Polskiej w Słupsku, towarzysząc rodzinne- mu występowi Jarosława i Stanisława Drze- wieckich oraz Tatiany Szebanowej w koncer- tach Mozarta na jeden, dwa i trzy fortepiany;

występ i towarzyszenie bardzo udane. Inaugu- racja 51. sezonu odbyła się aż 6 X – Beata Bi- lińska na koncercie tym zapoczątkowała se- rię wspaniałych występów wybitnych solistów, sama grała rewelacyjnie Rachmaninowa Rap- sodię na temat Paganiniego, poza tym publicz- ność usłyszała dwóch skonfliktowanych sty- listycznie Francuzów: Ravela (Bolero) i Berlio- za (Symfonia fantastyczna); „mediacja” Rubena Silvy w tak zestawionym programie była bar- dzo trudna, sukces częściowy. Kolejny program (13 X) pokazał dwie koszalińskie nadzieje pol- skiej wiolinistyki: Agata Szymczewska, grająca wspaniale i dojrzale – tuż przed Konkursem – II koncert Wieniawskiego, już owe nadzie-

fot. Zdzisław Pacholski Wielki finał wielkiej jubileuszowej gali

Filharmonii Koszalińskiej.

(16)

je z nawiązką spełniła, oraz Maciej Strzelecki w z brawurą granym Koncercie Brahmsa ujaw- niający talent, jaki pozwoli mu pójść w ślady nadzwyczajnej „rodaczki”; dyrygent, Matthias Maurer troskliwie im towarzyszył, zaś sam dał wzorcową interpretację Symfonii KV 200 Mo- zarta. Kolejne koncerty również wyróżniali so- liści: Joanna Marcinkowska we wspaniale gra- nym Koncercie fortepianowym d-moll Brahm- sa (27 X), oraz Krzysztof Jakowicz w kreacji III koncertu skrzypcowego Grażyny Bacewicz (10 XI).

Ostatnie pięć koncertów, kończących rok 2006, Rok Mozarta, utworzyło mały Festi- wal Mozartowski. Składały się nań: fragmen- ty pięciu oper z trójką solistów – pod kom- petentną batutą Rubena Silvy (17 XI). Pięk- ny występ muzyków naszej orkiestry, Marze- ny i Macieja Śmietańskich, w Symfonii kon- certującej KV 364, oraz muzyka symfoniczna –

pod nieocenioną batutą Mieczysława Nowa- kowskiego (24 XI). Benefis instrumentów dę- tych w Serenadzie KV 361 (Gran Partita) oraz w Koncercie klarnetowym (Maciej Gołębiow- ski) (1 XII). Koszalinianin Bogusław Kobier- ski, skrzypek i dyrygent działający w Finlandii, w bardzo przekonującej interpretacji Requiem (Chór Politechniki Szczecińskiej) – 8 XII. I zno- wu: dwie koszalinianki – Agata Szymczewska, już po konkursowym zwycięstwie, w Koncercie D-dur KV 212 przedstawiła Mozarta osobistego i dopieszczonego w każdym szczególe, pełne- go olimpijskiej doskonałości i harmonii, oraz dyrygentka Marzena Diakun – w uwerturze Dyrektor teatru oraz Symfonii „Linzer” bardzo sprawna, ale emocjonalnie jakby obok tej mu- zyki; cóż, kontakt z Mozartem łatwiej nawiązu- ją muzycy starsi, Agata Szymczewska była tu wyjątkiem (15 XII).

(17)

Zbigniew Pawlicki

50 lat Filharmonii Koszalińskiej

Fajerwerki muzyczne i edytorskie

(recenzja)

Filharmonia Koszalińska na swoje pięćdzie- siąte urodziny zapraszała na kilka znaczą- cych wydarzeń. Pragnę zwrócić uwagę na ten

„przed-jubileuszowy” koncert, który 2 czerwca 2006 roku odbył się – jak głosiły afisze – w sali kina „Kryterium”.

W sali kina? Tak!!! Ja jednak kierowałem się do sali... WDK – Wojewódzkiego Domu Kultu- ry, w której przed 50 laty wysłuchiwałem kon- certów Koszalińskiej Orkiestry Symfonicznej im. Stanisława Moniuszki pod dyrekcją Fran- ciszka Muchy, a potem Antoniego Kunickie- go, Adama Chmielewskiego... kto ich pamię- ta?

Trafiłem. Do tej samej sali? Tak. Ale innej.

Niestety! Jednak to temat na inne opowiada- nie...

Koncert był to szczególny i wielce znaczący.

Był ukoronowaniem nie tylko Jubileuszu, ale ważkim akcentem życia kulturalnego miasta.

Istotą tego wieczoru był sam PROGRAM WIE- CZORU. Obecność dwóch dyrygentów, a zara- zem dwóch kompozytorów, od dziesięcioleci zadomowionych w Koszalinie; Andrzej Cwoj- dziński mieszka tu od 42 lat, Kazimierz Roz-

bicki – od 39 lat. Kolejny raz stanęli obaj przed orkiestrą ze swymi dziełami. W realizacji Intro- itus z MISSA FESTIVA i poematu LACRIMONIUM Kazimierza Rozbickiego uczestniczyła orkiestra oraz organista Bogdan Narloch, natomiast po- emat symfoniczny op. 48 Andrzeja Cwojdziń- skiego zatytułowany MENORA KOŁOBRZESKA wymagał, oprócz zespołu orkiestrowego, tak- że głosu sopranowego Małgorzaty Greli, recy- tacji Krzysztofa Ziembińskiego oraz chórów Państwowych Szkół Muzycznych w Koszalinie i Słupsku, przygotowanych przez Grażynę Wę- cławską i Ewę Szeredę.

Oba utwory wielce zróżnicowane. Jedna kom- pozycja (A. Cwojdzińskiego – dop. red.) to szero- ko rozbudowany poemat o charakterze kanta- towym, natomiast drugą, jakkolwiek to też po- emat, charakteryzował wyraz wielce refleksyjny.

Andrzej Cwojdziński zaprezentował swój utwór określony numerem – opus 48. Możemy podziwiać pracowitość twórczą, która uspra- wiedliwia porzucenie pałeczki dyrygenckiej.

Utwory Andrzeja Cwojdzińskiego nie są mi ob- ce. Minęło wiele lat, a przecież zapamiętałem koncert chyba z lat 50., gdy prowadził swo- ją (jeszcze nie w Koszalinie) Uwerturę radosną, uroczą kompozycję z ducha paryskiego neo-

(18)

klasycyzmu. Potem miałem okazję prowadzić koncert Festiwalu Pianistyki Polskiej w Słup- sku, gdy prof. Andrzej Tatarski wykonał jego Preludia fortepianowe. Melomani koszalińscy mieli częściej okazję spotykać się z twórczością Andrzeja Cwojdzińskiego. Teraz zabrzmiała szeroka, rozbudowana forma determinowa- na poezją. Drzewo blasku ks. Henryka Roma- nika już w podtytule określa utwór. Także je- go postać. „Midrasz o kołobrzeskiej menorze”.

A zatem midrasz – z hebrajskiego: opowieść.

O czym? O menorze – siedmioramiennym świeczniku z XIV wieku, który był przez wiele lat ozdobą Muzeum Pomorza Środkowego w Słup- sku, by wrócić do kołobrzeskiej Katedry NMP.

W poemacie Andrzeja Cwojdzińskiego mu- zyka płynie kilkoma nurtami; tekst literacki to epicka warstwa dzieła, liryczne elementy zosta- ły przekazane przez śpiewaczkę, a partie chó- ralne podkreślają dramaturgię utworu. Kom- pozytor sięga w nich do umiarkowanej polifo- nii, nawet motetowej, by zamknąć poemat mo- numentalnym finałem. Siłę końcowej apoteozy podkreśla powtarzane słowo „Wierzę!”. Brzmie- niowym fundamentem pozostaje orkiestra, któ- ra dopełnia i uzupełnia nastrój płynący z wznio- słych i pięknych słów literackiego utworu.

Kazimierz Rozbicki prowadził wykonania dwóch utworów. Introitus z „Missa festiva”

z 2000 roku oraz starszy o siedem lat poemat

„Lacrimonium” na orkiestrę i organy. Dobrze, że wprowadzeniem do tragicznego poematu był Introitus. Ten fragment „Mszy uroczystej” wpro- wadzał spokój, jaki znajdujemy niekiedy w ada- giach Gustava Mahlera.

„Lacrimonium” można najpełniej zrozumieć i poddać się sile wyrazu tego utworu przez pod- tytuł: „Pamięci ofiar Treblinki”. Ważne są tutaj słowa autora dzieła: „Urodziłem się i wychowa- łem w pobliżu Treblinki (...). Znałem wielu ludzi, których tam zabrano (...). Minęło wiele lat prób, przemyśleń, doświadczeń, zanim mogłem ośmie- lić się podjąć tę pracę”.

Proszę zwrócić uwagę na słowo „ośmielić się”.

Oto jest źródło środków, jakimi posługuje się

kompozytor. Pozornie prostych, prawdziwie nie- wydumanych, szczerych. „Ośmielić się”! Jakże często spotykamy sytuacje, kiedy autor „ośmiela się” pisać utwór o wielkiej tragedii, by skompo- nować zaledwie okolicznościową partyturę.

„Lacrimonium” rodzi się w brzmieniu jakby z nicości i, po wykształceniu łukowej formy z kulminacją o dramatycznym charakterze, do nicości powraca. Jakkolwiek to dzieło (mogę z czystym sumieniem tak „Lacrimonium” okre- ślić) nie jest utworem „łatwym i przyjemnym”, ale jego siła wyrazu jest bliska słuchaczom. Nie dziwię się też, że zyskało aprobatę organizato- rów festiwalu „Warszawska Jesień” (w 1994 roku – dop. red.) i akceptację tak znakomitego zespo- łu, jakim jest Narodowa Orkiestra Symfonicz- na Polskiego Radia w Katowicach (nagranie).

Ale nade wszystko – słuchaczy.

Czy wypada do tego jubileuszowego koncer- tu dołożyć łyżkę (małą!) dziegciu? Pozostaję bo- wiem w przekonaniu, że gdyby „Lacrimonium”

na orkiestrę i organy było... z organami (instru- mentu tego nie można było usłyszeć), i gdy- by w poemacie „Menora kołobrzeska” chóry, które wiele wysiłku włożyły w przygotowanie (za co podziękowanie śpiewakom i pedago- gom), były w stanie podołać zadaniu, byłoby jeszcze wspanialej.

Koncert jubileuszowy, w którym miałem szczę- ście i zaszczyt uczestniczyć, był dowodem ak- tywności i możliwości twórczych kompozytorów mieszkających w Koszalinie (bo nie „koszaliń- skich”). Oby ich wartościowe utwory znalazły się w trwałym repertuarze i świadomości słuchaczy.

*

Wszelkie jubileusze wzbogacają pamięć i... biblioteki. Nawet prywatne. Sądzę, że nieje- den czytelnik „Almanachu” ma w swojej biblio- teczce różnego rodzaju okolicznościowe wy- dawnictwa. Jest to niełatwa... „literatura”, a eli- minacja nadmiaru wiadomości, wypunktowa- nie tylko istotnych zjawisk – to trudne zadanie dla autora. Stanął przed nim także Kazimierz Rozbicki, autor „50 dźwięcznych lat” - wydaw-

(19)

nictwa przygotowanego na jubileusz Filhar- monii Koszalińskiej.

Mógłbym rzec: „i ja tam byłem i słodycz suk- cesów, a także gorycz niepowodzeń poznałem”.

Gdy sięgam po „50 dźwięcznych lat” to tak, jak- bym cofnął się pamięcią do przeszłości. Też przeżywałem opisywane zjawiska, a nawet – nie przewidując tego – stałem się, poprzez stałe re- cenzje z koncertów, kronikarzem. W tej chwili może więc winienem odłożyć pióro. Nie pisać!

Bo skoro autor tak często cytuje moje składane na gorąco opinie o życiu muzycznym Koszalina i pracy orkiestry symfonicznej?

Wszystko dlatego, że w Koszalinie pojawi- ła się postać wyjątkowego dziennikarza, szefa redakcji Głosu Koszalińskiego. W rewanżu po- zwolę sobie zacytować zdanie autora ze str. 69:

„Zdzisław Piś, redaktor naczelny. Otóż był to jedy- ny chyba z redaktorów naczelnych polskich pism owego okresu, jaki lubił muzykę (poza redaktorem

„Ruchu Muzycznego”, ale i tu nic nie wiadomo... )”.

Tak, nieco złośliwie, zamyka autor ten akapit,

a ja skłonny jestem to zdanie powtórzyć.

Cytaty z recenzji w kronice 50-lecia pojawiły się dlatego, że red. Piś finansował moje „prze- jazdy samochodowe” ze Szczecina do Koszali- na i Słupska. Tylko na koncerty KOS-u (Kosza- lińskiej Orkiestry Symfonicznej – dop. red.). Są- dzę, że czytelnicy domyślą się, że kronika Fil- harmonii Koszalińskiej ma dla mnie szczególne znaczenie. Ale, ale... Wspomnienie swoją drogą, a „rzecz sama w sobie” najważniejsza. Mając w rękach wiele kronik i wspomnień tego rodza- ju, mogę pogratulować wydawnictwu i głów- nemu bohaterowi – Filharmonii Koszalińskiej – tak udanej pracy. I podziękować jej autoro- wi – Kazimierzowi Rozbickiemu. Nie ma ona nic z martwej „cegły”. Wiele faktów. A jednak się czyta! Od pierwszych zdań odautorskiego wstę- pu znajdujemy się w kręgu opowieści nasyco- nej refleksją i uczuciem. Proszę mi wybaczyć tak niemodne określenia. Zgodzę się z Drogim Ka- zimierzem, że w jego pracy czytelnicy „znajdą nie tylko sentymentalną retrospektywę minione-

fot. Zdzisław Pacholski Andrzej Cwojdziński poprowadził

wykonanie swych utworów.

(20)

go półwiecza w Koszalinie, lecz budującą histo- rię śmiałego projektu artystycznego, jaki w czasie swych narodzin musiał robić wrażenie przypina- nia kwiatka do kożucha”. (str.10)

Jakże nazwać marzenia „dyletantów” (florenccy twórcy opery w XVII w. – dop. red.) w najlep- szym tego słowa, XVII-wiecznym znaczeniu?

Tworzyć od fundamentów „coś” bez żad- nej tradycji kulturowej, a jeśli już – to za- poznanej, bo zmiecionej przez zawieruchę wojenną i exodus?

Kazimierz Rozbicki słusznie podkreśla rolę wytrwałych zapaleńców, muzyków i meloma- nów, a także życzliwej władzy, bez czego Fran- ciszek Mucha (nazwisko godne pamięci i sza- cunku!) nie mógłby skupić wokół siebie marzy- cieli. Także słusznie nie zapomina takich posta- ci, jak Leon Szostak, Tadeusz Maszkowski, An- drzej Murawski, i ich następców – aż po Ro- berta Wasilewskiego (obecnego dyrektora na- czelnego Filharmonii Koszalińskiej – dop. red.).

Nie zapomina o paniach Zenobii Gościniak i Wandzie Vogelsinger (szefowa Biura Koncer- towego FK – dop. red.); celowo podkreślam ten nurt działania instytucji nie dostrzegany z widowni podczas koncertów. To ta grupa pracowników KOS-u, potem Filharmonii Koszalińskiej utrzymywała fundamenty, jakże niekiedy kruche, artystycznego gmachu.

Nurt wspomnień opartych na dokumentach i wzbogacanych materiałami redakcyjnymi, rozmowami z pracownikami – najczęściej arty- stycznymi – odtwarzają klimat Filharmonii. Po- znajemy barwne postacie artystów przybywa- jących do Filharmonii, a nade wszystko portrety tych osób, które tworzyły istotne wartości kul- turowe Koszalina. Nie sposób za autorem wy- mienić wszystkich dyrektorów artystycznych

i stałych dyrygentów. Miło, że został podkreślo- ny „długi dystans Andrzeja Cwojdzińskiego”, „który w ciągu siedmiu lat (pierwszych – dop. Z.P.) z wielką energią dokonał istotnej przebudowy zespołu (...): zespół poznał swą wartość (str. 87).

Miło, że zaakcentowano dziewięć sezonów Wło- dzimierza Porczyńskiego, który „pozostawił bo- gate konto dokonań, świetny okres (...) historii Fil- harmonii Koszalińskiej” (str. 96).

Wyławiam z kroniki Rozbickiego tylko dwie postacie tak pięknie uwypuklone. Ale autor znajduje także właściwe słowa i określenia pracy tych wszystkich, którzy bogacili artystyczne wa- lory zespołu i instytucji. W książce pełnej zdjęć, graficznie ze smakiem także przez Kazimierza Rozbickiego opracowanej, z tekstem przeka- zanym swobodnym i pięknym językiem, znaj- dujemy obraz muzycznego życia Koszalina od pierwszego koncertu w dniu 25 marca 1956 ro- ku, aż po 2 i 8 czerwca 2006 roku, po jubileuszo- we koncerty 50-lecia Filharmonii Koszalińskiej.

Książkę czyta się jak stale żywą historię, któ- rej wielu z nas było uczestnikami. Pozwolę so- bie te osobiste przekazy zakończyć słowami Ka- zimierza Rozbickiego (str. 85) podkreślającymi trud i cierpliwą działalność: „Trzeba było półwie- cza, aby upartą i konsekwentną pracą filharmo- nii, dyktowaną szacunkiem dla publiczności, ale nade wszystko troską o poziom artystycznej ofer- ty – doprowadzić do tego, że dziś słuchacz indy- widualny stara się jak najwcześniej zamówić i ku- pić abonament, gdyż może ich zabraknąć, i czę- sto się tak zdarza. Wydaje się, że jest to miarą naj- lepszą prawdziwego awansu Koszalina: można go ogołocić z wojewódzkiego prestiżu i z jakichś dóbr materialnych, ale nie da się zabrać kultury (podkreślenia Z.P.).

(21)

Maria Słowik-Tworke

Salon Muzyczny Radia Koszalin

Znakomitości na salonach

Wszystkie koncerty, które odbyły się w ro- ku 2006 w Salonie Muzycznym Radia Koszalin (przy współpracy z Filharmonią Koszalińską) za- sługują na uwagę, każdy bowiem wnosił coś wyjątkowego i dostarczał melomanom wiele satysfakcji.

5 stycznia odbyła się gala karnawałowa. Kon- cert ten uświetnili swoim występem artyści z Gdańska: Tatiana Szczepankiewicz – so- pran koloraturowy oraz Kwintet Smyczkowy

„Amber”, który tworzą: (koszalinianin) Paweł Kukliński – skrzypce pierwsze, Anna Czar- ny – skrzypce drugie, Błażej Maliszewski – al- tówka, Anna Szarek – Lisiewicz – wiolonczela i Damian Wdziękoński – kontrabas.

Na wstępie sopranistka brawurowo wyko- nała „Alleluja” z Excultate, Jubilate Wolfgan- ga Amadeusa Mozarta. Był to piękny hołd zło- żony genialnemu klasykowi wiedeńskiemu w Roku Mozartowskim, ogłoszonym w związku z 250. rocznicą urodzin. Program karnawałowe- go koncertu wypełniły ponadto piękne walce i skoczne polki kompozytorów XIX wieku:

Piotra Czajkowskiego, Charlesa Gounoda, Johannesa Brahmsa, Johanna Straussa i Luigiego Arditiego.

Artyści z Gdańska zachwycili radiową pu- bliczność nie tylko świetnym, popularnym pro- gramem, ale i mistrzowskim wykonaniem. Po- nadto Tatiana Szczepankiewicz ze swadą opo- wiedziała o swojej pracy artystycznej, osiągnię- ciach i tajnikach sztuki wokalnej.

Na następny koncert w Salonie Muzycznym (19 stycznia) przyjechali pianiści prosto z Ma- drytu: Włoch, prof. Brenno Ambrosini oraz pochodząca z Koszalina Bernadetta Raatz.

Powiało wielkim światem. Artyści ci prowadzą w Hiszpanii bardzo aktywne życie koncertowe, a także działają w Towarzystwie Muzycznym.

W ubiegłym roku zorganizowali konkurs kom- pozytorski na utwór fortepianowy, na który wpłynęły prace twórców z całego świata. Regu- lamin konkursu zapewniał uczestników, że na- grodzone utwory będą dwukrotnie wykonane publicznie, m.in. w Salonie Muzycznym Radia Koszalin.

Tak więc była to nadzwyczajna okazja, aby dowiedzieć się z pierwszej ręki, co dzieje się we współczesnej literaturze fortepianowej.

Brenno Ambrosini zagrał utwór Grand Jeu Christiana Schmitza – Włocha, który zdobył Grand Premio Bell’ Arte Europa 2005 oraz dzie- ło p.t. Imaging amerykańskiego kompozytora Spencera Hamiltona Schedlera, zdobywcy Pre- mio Kawai. Natomiast w duecie z Bernadettą Raatz wykonał Uwerturę Tannhaeuser Ryszar- da Wagnera.

Artyści z Hiszpanii swoją grą oraz opowieścia- mi o muzyce flamenco i życiu na Półwyspie Ibe- ryjskim całkowicie podbili serca bywalców Sa- lonu Muzycznego. Nie obeszło się, oczywiście, bez bisu. Usłyszeliśmy dwie części (Berceuse i Mi-a-ou) z suity Dolly (na cztery ręce) Gabrie- la Faure.

Następny koncert (6 kwietnia) odbył się w iście wiosennym nastroju. Wystąpili młodzi, utalentowani pianiści z Warszawy: Emilia Sitarz i Bartłomiej Wąsik, którzy tworzą „Lutosławski Piano Duo” – jeden z czołowych duetów forte- pianowych młodej generacji. Artyści są laure- atami wielu konkursów, m.in. Estrady Młodych

(22)

XXXIX Festiwalu Pianistyki Polskiej Słupsk 2005, na którym otrzymali nagrodę Radia Koszalin w formie koncertu w Salonie Muzycznym.

Na swój radiowy występ przygotowali utwo- ry na cztery ręce: Mozarta Andante z waria- cjami, Claude’a Debussego Małą suitę, walce Johannesa Brahmsa oraz fragmenty z baletu

„Pietruszka” Igora Strawińskiego w opracowa- niu na dwa fortepiany. Szczególny entuzjazm publiczności wzbudziło wykonanie trzech frag- mentów (Taniec rosyjski, Pietruszka, Zapusty), pełne wirtuozerii, polotu i fantazji.

Emilia Sitarz i Bartłomiej Wąsik zachwycili też słuchaczy grą na cztery ręce na jednym forte- pianie. Ta bardzo intymna dziedzina kameral- nego muzykowania wymaga spójności formy, stylu, oddechu, a także wielkiej harmonii za- równo w dziedzinie artystycznej jak i w życiu.

Młodzi artyści okazali się mistrzami tego typu muzykowania. Potrafili uzyskać brzmienie „jed- nego pianisty o czterech rękach”.

Gwiazdą następnego koncertu (25 maja) by- ła Ewa Pobłocka. Pierwsza dama fortepianu w Polsce na swój radiowy recital w Koszalinie przygotowała utwory: Jana Sebastiana Bacha – 15 Inwencji dwugłosowych, Mozarta – Fanta- zję d-moll, Fryderyka Chopina Mazurki oraz Bal- ladę As-dur op.47. Jej mistrzowskie interpre- tacje były zachwycające. Szczególne emocje i wyrazy uznania wzbudziły Mazurki z opusu 24 i spontanicznie zagrana Ballada As-dur Fryde- ryka Chopina.

Podczas wywiadu Ewa Pobłocka opowiedzia- ła m.in. o współpracy z wybitnym kompozyto- rem Witoldem Lutosławskim, o swojej muzykal- nej rodzinie, o interesujących podróżach, pracy pedagogicznej i wiecznie towarzyszącej jej tre- mie. Spotkanie z tak dużego formatu artystką było dla melomanów wielkim przeżyciem.

Ostatni tegoroczny Salon Muzyczny (15 grud- nia) rozpoczęliśmy marszem z opery „Aida” Giu- seppe Verdiego i triumfalnym wejściem Aga- ty Szymczewskiej - laureatki pierwszej nagro- dy i złotego medalu XIII Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniaw- skiego w Poznaniu. Artystka wystąpiła ze zna- komitym pianistą Marcinem Sikorskim – lau- reatem międzynarodowych konkursów. Arty- ści wspaniale wykonali: Sonatę D-dur op.94 bis Sergiusza Prokofiewa, Poloneza koncertowego D-dur op.4 Henryka Wieniawskiego oraz, na bis, Agata Szymczewska solo przepięknie zagrała Grave z II Sonaty skrzypcowej J. S. Bacha.

To był szczególnie wzruszający wieczór. Aga- ta oczarowała wszystkich.

I to nie tylko swoją wspaniałą sztuką wioli- nistyczną, ale także rozbrajającą szczerością,

Najjaśniejszą gwiazdą sezonu w Salonie Muzycznym była Agata Szymczewska.

fot. Zdzisław Pacholski

(23)

bezpośredniością oraz niezwykle barwną, peł- ną humoru opowieścią o swoich przeżyciach i to nie tylko konkursowych. (Obszerne frag- menty tego wywiadu publikujemy w rozdziale

„Nasi w świecie”- dop. red.).

*

Gospodyniom Salonu Muzycznego – piszą- cej te słowa Marii Słowik–Tworke i Beacie Młyń- czak-Góreckiej, a także realizatorom radiowym, którymi są: Marek Szajder, Cezary Lejtan i Jaro-

sław Ryfun, ogromną radość sprawiają bywal- cy Salonu Muzycznego, licznie przybywający do studia koncertowego przy ul. Piłsudskiego i ciepło przyjmujący radiowe spotkania z arty- stami. Ograniczona liczba miejsc (120) sprawia, że nie wszyscy chętni mogą w nich uczestni- czyć. Dla zawiedzionych pewnym zadośćuczy- nieniem są retransmisje w programie Radia Ko- szalin. Realizatorzy radiowi zapisują koncerty techniką cyfrową i każdy artysta otrzymuje pa- miątkową płytę ze swego występu.

(24)

Beata Górecka-Młyńczak

Młody jazz w świetle gwiazd

Pod koniec października w Koszalinie po raz kolejny spotkali się młodzi jazzmani z Polski i Niemiec, by wziąć udział w II Hanza Jazz Fe- stiwal, połączonym z warsztatami jazzowymi prowadzonymi przez mistrzów gatunku. Grono profesorskie reprezentowali: Krystyna Prońko - wokal, Leszek Kułakowski – big band i forte- pian, Janusz Stefański – perkusja, Adam Wendt - saksofon, Maciej Garbowski – bas, Przemy- sław Raminiak - fortepian i akompaniament oraz gość z Niemiec - Norbert Scholly – gitara.

Przez cztery dni imprezy (od 25 do 28 paź- dziernika) koszalinianie mieli okazję uczestni- czyć w ośmiu koncertach oraz w czterech jam sessions, które zgromadziły około tysięczną publiczność. Miasto żyło jazzem, a wstęp na wszystkie koncerty i jam sessions był bezpłatny.

Tym razem w naszym mieście spotkało się sześćdziesięcioro młodych jazzmanów z Pol- ski i Niemiec, a wiec więcej, niż na pierwszym festiwalu. Z Niemiec przyjechała dwudziesto- osobowa grupa studentów pod wodzą Janu- sza Stefańskiego i Norberta Scholly. Pozostali uczestnicy to byli koszalinianie oraz kilka osób ze Szczecina i pozostałych miast naszego regio- nu. Na pierwszych warsztatach „Hanzy” rok te- mu, profesorowie i studenci skupili swoją uwa- gę na improwizacji. W tym roku doskonalo-

no rytm, czyli „specyficzny stosunek do czasu w jazzie” - jak mówił dyrektor artystyczny im- prezy red. Bogdan Bogiel z oddziału regional- nego TVP w Szczecinie.

Inaugurację II Hanza Jazz Festiwalu uświet- nił występ grupy gitarzysty Macieja Grzywacza

„0-58” z wokalistką Krystyną Stańko. Muzycy zaprezentowali wysmakowaną muzykę z pły- ty „Tryby” – drugiej w dorobku zespołu. Ta mu- zyka, jak powiedziała wokalistka, nie powstała przypadkowo. Jej idea krystalizowała się wraz z dojrzewaniem nowych pomysłów i wizji mu- zycznych. O stylu zespołu decydują ekspery- ment i poszukiwanie nowych brzmień. Każdy dźwięk jest równoważny, tworzony przez arty- stów wzajemnie na siebie oddziaływujących.

To są po prostu dobrze zgrane TRYBY – tworzą je: Maciej Grzywacz - gitary, Cezary Paciorek – akordeon, Piotr Lemańczyk - bas i Marcin Jahr - perkusja oraz wspomniana już wokalistka Kry- styna Stańko, która jest także autorką tekstów - pisanych po polsku i mających przekazać słu- chaczowi ważniejsze i głębsze treści. Koncert bardzo podobał się publiczności, licznie zgro- madzonej w sali kina „Kryterium”. Szkoda więc, że zespół „0-58” zawiesza swoją działalność, co jest spowodowane zaangażowaniem mu- zyków w inne projekty, także solowe (wkrótce np. ukaże się nowa płyta Krystyny Stańko).

Występ grupy poprzedziła zapowiedź Paw- ła Brodowskiego, gościa specjalnego festiwa- lu, redaktora naczelnego magazynu „Jazz Fo- rum”, najdłużej wydawanego i najważniejszego czasopisma dotyczącego jazzu w Polsce. Na godzinę 10 dnia następnego zaplanowany zo- stał jego wykład poświęcony historii polskie- go jazzu. I tu pojawił się jedyny zgrzyt, gdyż po koncercie inauguracyjnym wszyscy uczestni- cy festiwalu i publiczność przenieśli się do pu- bu VA BANQUE w Koszalinie, gdzie do późnych godzin nocnych (czy raczej wczesnych godzin rannych ) trwał jam session. W rezultacie na po- rannym wykładzie red. Brodowskiego zjawili się dziennikarze, dyrektor programowy festiwalu i zaledwie garstka studentów. Szkoda, bo Paweł

(25)

Brodowski był bardzo dobrze przygotowany do wykładu na temat historii polskiego jazzu , się- gającej lat 20. minionego wieku. Podczas pre- zentacji można też było posłuchać nagrań ar- chiwalnych i obejrzeć zdjęcia pionierów jazzu w Polsce.

Po wykładzie młodzież pobiegła na zajęcia, a wieczorem, tradycyjnie wszyscy spotkali się na jam session w pubie VA BANQUE. Atmosfera klubu i tym razem była przyjazna dla muzyków i osób słuchających muzyki i dyskutujących o jazzie. Przy stoliku organizatorów trochę mó- wiono o kolejnym festiwalu i o tym, kogo chcia- łoby się usłyszeć za rok.

Wreszcie nadszedł dzień wieńczący II Hanza Jazz Festiwal: sobota wieczór, sala kina „Kryte- rium” pełna, na estradzie, wśród dymów (efekty specjalne) perkusiści, czyli „Hanza Drum Team” - międzynarodowa grupa muzyków, którzy pod kierunkiem Janusza Stefańskiego przygotowali perkusyjne show.

Następnie na estradzie pojawiały się róż- ne formacje, różne składy, zespoły czerpiące przede wszystkim z bogatej literatury stan- dardów jazzowych, ale i przedstawiające wła- sne pomysły muzyczne. Ważne jest, że wielu młodych muzyków odważyło się improwizo- wać, co jest kolejnym sukcesem tego festiwalu, a świadczy o doskonałym podejściu mistrzów do uczniów. Słychać było też i to, że prawie każdy z występujących już potrafi dobrze grać i świetnie zna możliwości swojego instrumentu, już wkrótce więc można się spodziewać zalewu nowych instrumentalistów i nowych zespołów, które będą konkurować z już istniejącymi.

Na estradzie pojawiły się także wokalistki, pracujące pod kierunkiem Krystyny Prońko. Te warsztaty zdominowane zostały przez kobiety - w klasie wokalnej nie było ani jednego męż- czyzny. Czyżby panowie uważali śpiewanie za niemęski zawód? Sama Krystyna Prońko rów- nież nie potrafiła odpowiedzieć na to pyta- nie. Według niej jednak feminizacja jazzu nam nie grozi, choć niemieckie wokalistki, zwłasz- cza Nicol Dharma, wypadły na koncercie świet-

nie. One jednak uczą się jazzu już dłuższy czas, są bowiem studentkami wydziału muzycznego Akademii we Frankfurcie nad Menem.

Do dobrych występów zaliczyć także trzeba wokalny popis Agnieszki Siepietowskiej, absol- wentki katedry muzyki Akademii Pomorskiej w Słupsku, gdzie zajęcia prowadzi między inny- mi Leszek Kułakowski. Agnieszka Siepietowska ma na swoim koncie wiele wyróżnień, z sukcesa- mi też uczy śpiewać młodych adeptów tej sztuki w Młodzieżowym Domu Kultury w Słupsku.

Oprócz standardów jazzowych tego wieczoru mieliśmy także możliwość posłuchania muzyki gospel. Zespół „Dubi Dubi”, a właściwie Hanza Gospel Group, to grupa dziewcząt śpiewających i grających na różnych instrumentach, np. na saksofonie czy puzonie. Wrażeń więc nie bra- kowało, ale wytrawni smakosze jazzu czekali na kwintet profesorski Hanza Jazz Festiwal 2006.

W końcu na estradzie pojawili się: Adam Wendt – saksofon, Maciej Garbowski – bas, Le- szek Kułakowski – fortepian, Norbert Scholly – gitara, Janusz Stefański – perkusja. Panowie z wrodzonym sobie wdziękiem przedstawili program , a że nagłośnienie było dobre (co, nie-

(26)

stety, nie jest koszalińską regułą) słuchało się z prawdziwą przyjemnością. Stąd też wielki nie- dosyt po ich dość krótkim występie, choć na- pięcie rosło dalej: na estradzie pojawiła się Kry- styna Prońko i koszaliński big-band, który, być może, wkrótce przemianowany zostanie na Hanza Jazz Orchestra, a który jak feniks z popio- łów odbudował się po 28 latach. Ten pierwszy band przypomniał Piotr Zientarski. Inicjatorem reaktywacji jest dyrektor Miejskiego Ośrodka Kultury Jacek Paprocki, a od kilkunastu mie- sięcy zespół prowadzi Leszek Kułakowski. Trze- ba przyznać, że muzycy - w większości pracow- nicy Filharmonii Koszalińskiej lub absolwenci Zespołu Szkół Muzycznych w Koszalinie - gra- ją świetnie, a do koncertów podchodzą z du- żą dozą radości, co znakomicie wpływa na efekt końcowy.

Niewątpliwa gwiazda festiwalu Krystyna Prońko z estrady pochwaliła wysoki poziom warsztatów i naszą koszalińską, śpiewającą mło- dzież. Później z towarzyszeniem pianisty Prze- mysława Raminiaka wykonała „Małe tęskno- ty” - swój wielki przebój z lat 80. Z towarzysze- niem sekcji rytmicznej tworzonej przez basi- stę Macieja Garbowskiego i perkusistę Krzysz- tofa Kwiatkowskiego K. Prońko zaśpiewała też standardy „The Girl from Ipanema” (cudownie) i - z saksofonistą Adamem Wendtem - „God Bless the Child”. W końcu usłyszeliśmy świetne wykonanie „Cry me a river” z towarzyszeniem big bandu. W jego dalszym, półgodzinnym wy- stępie znalazły się kompozycje Williama „Count”

Basiego, zaaranżowane przez Leszka Kułakow- skiego, m.in. „Shine is talking”, gdzie świetny- mi solówkami popisali się trębacze (zwłaszcza Krzysztof Słobodzian), a także grający na for- tepianie Jarosław Barów i saksofonista Włodzi- mierz Przewodowski. „Wait out Basie” - utwór Basiego ze złotej ery swingu, zakończył ten wie- czór i cały festiwal - oficjalnie, bo wiadomo, że publiczność i muzycy bawili się dalej pod- czas nocnego jamowania w pubie VA BANQUE.

Prezydent Koszalina Mirosław Mikietyński

oficjalnie zaprosił wszystkich na III Hanza Jazz Festiwal, mamy więc niemal pewność, że i kon- certy i warsztaty dla grającej jazz młodzieży polskiej i niemieckiej się odbędą, a wraz z ni- mi jesienią 2007 roku do Koszalina powróci jazz w wielkim wymiarze. Miło nam także – a to spora zasługa organizatorów - że niemieccy studenci, podobnie jak przed rokiem, tak i tym razem wyjechali z Koszalina zachwyceni atmos- ferą festiwalu i możliwością zaprezentowania swoich umiejętności na wielu scenach w klu- bach naszego miasta i na koncercie galowym.

Hanza Jazz Festiwal zatem na stałe wpisał się w kalendarz imprez Miejskiego Ośrodka Kultury w Koszalinie, co stało się możliwe dzięki finan- sowemu wsparciu miasta i funduszom europej- skim z programu Interreg III A. W istocie festiwal dobrze służy zacieśnieniu współpracy między Koszalinem i miastami Euroregionu Pomera- nia. Już w tej chwili jest to jedna z ważniejszych w Polsce imprez tego typu, czyli warsztatów muzycznych z naciskiem na granie jazzu. Ży- czymy powodzenia i do zobaczenia!

Warto dodać, że ten styl muzyczny w dalszym ciągu będzie obecny w naszym mieście tak- że dzięki innym inicjatywom. Do tej pory spo- tykaliśmy się na koncertach organizowanych w cyklu „Jazz w Teatrze”. W roku 2006 na sce- nie BTD wystąpiły m.in. takie znakomitości jazzu, jak: „Kroke Klezmer Band” (30 stycznia i 3 kwietnia), „Motion Trio” (11 lutego), „Paul Bro- dy’s Sadawi” (14 marca), „Polish Violins” w za- inicjowanym przez Pala Vasvariego projekcie

„Zbigniew Seifert in Memoriam” (20 kwietnia), Jan Ptaszyn Wróblewski i Hanna Banaszak (11 grudnia). Wydarzeniem sezonu zaś z pewno- ścią był koncert Jana Garbarka, który 4 czerwca wystąpił w Miejskim Ośrodku Kultury w ramach ogólnopolskiej trasy koncertowej.

W roku 2007 w miejsce cyklu „Jazz w Teatrze”

powstała inicjatywa serii koncertów pod ha- słem „Big Star Jazz” . Ale to, być może, będzie te- mat na inne opowiadanie... za rok.

(27)

LITERATURA

(28)

Janusz Termer

„...nie przestanę być Ziemi szczerym

bratem...”,

czyli, O czym traktują wiersze i proza Czesława Kutriaty

*

„Niektórzy koneserzy wzruszą zapewne ra- mionami, przyznam się jednak, iż lubię wie- dzieć, o czym traktują poeci w swoich wier- szach – wiedzieć, o czym tam jest. Wiem i pa- miętam, o czym jest w wierszach Jastruna, Róże- wicza, Przybosia, Białoszewskiego, Kuriaty, Pol- lakówny, Herberta... nie wiem i nie pamiętam, o czym jest w wierszach przeczystych alumnów z naszego poetyckiego Niepokalanowa” – pisał w 1961 roku w „Nowej Kulturze”, omawiając no- wości poetyckiego tamotecznego, tak odległe- go już w czasie literackiego sezonu, Julian Ro- goziński, wybitny tłumacz prozy francuskiej i dociekliwy krytyk literacki, który wkrótce roz- pocznie na łamach „Współczesności”, organu młodej pisarskiej generacji, głośną felietono- wą kampanię przybliżającą czytelnikom twór- czość „wnucząt”, czyli wstępujących wówczas w literackie szranki pretendentów na następ- ców wielkich poezji polskiej.

I jeszcze z tego szkicu Rogozińskiego, gdzie próbuje on z tekstów młodych ówcześnie po- etów wyłowić zawarte w nich treści oraz ich im- plikacje społeczne, psychologiczno-egzysten- cjalne i polityczne („skoro nie stronił od nich Dante”), warto przytoczyć słów parę następ- nych: „Nie namawiam przez to nikogo do upo- lityczniania poezji, bo to rzecz inna a czynność ryzykowna – tak samo jako upoetycznianie po- lityki. Na podstawie przeczytanych tekstów twierdzę tylko, że >>ja<< liryczne, które zwra- ca się tylko ku sobie, zamykając się na elementy i problemy życia, degeneruje się i więdnie. Po- eci nic nigdy nie stworzyli i nie stworzą na za- sadzie niepokalanego poczęcia, muszą kalać się kontaktem poznawczym z materią”. Zapew- ne przejął się tymi słowami Czesław Kuriata, 23-letni autor debiutanckiego tomiku wierszy Niebo zrównane z ziemią. Słowami, które mogły- by być zapewne nawet mottem całej jego póź- niejszej literackiej twórczości, tak rzeczywiście odległej od artystowskiego czy sentymentalne- go pięknoduchostwa.

*

Powiadał sam wielki Goethe, a jakże chętnie i często przywołuje się te słowa, że aby zrozu- mieć poetę trzeba odwiedzić jego kraj. Pięknie, tylko co z poetą, który jak Czesław Kuriata, uro- dzony we wsi Marcelówka na Wołyniu w 1938 roku („trzydzieści kilometrów od Krzemieńca”

– podkreśla zawsze z dumą w wywiadach pra- sowych) i mieszkający tam do 1945 roku, czy- li w najważniejszym okresie kształtowania się osobowości, a potem wyrwany stamtąd z ko- rzeniami i „wrzucony” w świat nowy, całkowicie odmienny, obcy? Który to bowiem kraj trzeba by było odwiedzić – czy ten z dzieciństwa, na- znaczony niemożliwym do zatarcia traumatycz- nym piętnem („Mama wyniosła mnie z płonącej wsi. Większość moich rówieśniczek i rówieśni- ków została rozerwana za rączki i nóżki i wrzu- cona do płomieni. Bardzo delikatnie opisałem te wstrząsające wydarzenia w swojej powieści autobiograficznej Galop do Wielkiego Lasu”).

(29)

Czy też należałoby odwiedzić ten kraj już powo- jenny, pomorsko-koszaliński, do którego wraz z niedobitkami własnej rodziny – i innymi wo- łyńskim oraz kresowymi krajanami – przyszły pisarz został z wyroków historii i niezbadanych przypadków dziejów ludzkich losów „zesłany”, i który odtąd stał się na zawsze już, czyli po dzień dzisiejszy, jego drugą ojczyzną?

Dziś należałoby na to pytanie odpowiedzieć, że oczywiście oba „kraje”. Bo oba są równie zna- czące zarówno dla osobistych kolei losu Czesła- wa Kuriaty, jak i całego właściwie jego przyszłe- go literackiego dorobku. Nawiasem mówiąc, jest to sytuacja zgoła nie wyjątkowa, indywidu- alna, bo stała się udziałem milionów ludzi prze- siedlonych „zza Buga” na Zachód, w tym jak- że ważna dla wielu innych pisarzy polskich, ró- wieśnych autorowi Galopu..., pisarzy, o których trudno powiedzieć, iż są „bez biografii” (jak ich młodsi o parę zaledwie lat koledzy urodzeni już po wojnie!), i jak to próbowano im wmawiać później, wówczas, gdy nad najbardziej drama- tycznymi wydarzeniami naszej najnowszej hi- storii zawisła ciężka kurtyna wymuszonego mil- czenia. Gdy ta kurtyna wreszcie po paru dziesię- cioleciach opadła („Przez lat czterdzieści by- łem / Jonaszem we wnętrzu wieloryba” – pi- sał Kuriata w jednym ze swych bardziej znanych i cytowanych wierszy), pojawiły się znakomite, często najlepsze w ich dorobku książki. Książki (to nic, że są to najczęściej utwory tak bardzo różne pod każdym literackim względem) pisa- rzy o podobnej biografii, związanej z kresowym pochodzeniem i wczesnym dzieciństwem tam spędzonym, wyniesionymi stamtąd doświad- czeniami, jak na przykład ważna część pisar- skiego dorobku dzisiejszego mieszkańca pobli- skiego Słupska (a niegdyś też i Koszalina) An- drzeja Turczyńskiego (Upadek w Tartarię, Chło- piec na czerwonym koniu, Spalone ogrody rozko- szy – tworzące cykl Tryptyk ruski czy powstała niedawno dopiero Dietdomszczyzna). Jak wie- le powieści mieszkającego od powojnia na Dol- nym Śląsku i we Wrocławiu Stanisława Srokow- skiego (Duchy dzieciństwa, Repatrianci, Płoną-

cy motyl, a zwłaszcza jego tak bliskie miejscom i domyślnym realiom Galopu do Wielkiego Lasu Kuriaty, całkiem już realistyczne, ba, wstrząsają- co naturalistyczne w opisach szaleństw i okru- cieństw ludzkich opowiadania z tomu Niena- wiść, wyd. 2006) czy też opowieść o wojennych, zesłańczo-syberyjskich losach Polaków, oparta na przeżyciach i doświadczeniach własnych au- tora, rzeszowianina Zbigniewa Domino (Sybe- riada polska, wyd. 2005).

*

Motywy autobiograficzne, począwszy od Nie- ba zrównanego z ziemią, stale są rzeczywiście obecne w wierszach, powieściach i opowiada- niach (a i w słuchowiskach także) Czesława Ku- riaty, na co zawsze zresztą zwracali uwagę życz- liwi na ogół od samych początków jego twór- czości krytycy, jak np. po poznańsku rzetelny i dociekliwy komentator współczesnej literatu- ry polskiej, nieżyjący już, Feliks Fornalczyk, któ- ry twierdził wręcz, że autor ten „uzyskuje dobre wyniki wtedy, gdy sięga do własnej biografii”.

I przywoływał na świadków zarówno pierwsze jego zbiory wierszy, jak utwory prozatorskie z Naprawdę już po wojnie i Galopem do Wiel- kiego Lasu na czele, gdzie zresztą znaleźć moż- na ważną autorską deklarację autotematycz- ną, ubraną w kostium narracyjnego wyznania:

„wydaje mi się, że właśnie tamtej, bezsennej nocy stwierdziłem, że mogę sam sobie opo- wiadać, jakbym opowiadał komuś innemu;

ten ktoś inny, doskonale wszystko rozumie.

Przeżywa razem ze mną wszystko to, co ja przeżywałem; ten ktoś inny – ja opowiada- jący sam o sobie”.

Nie ma przesady w stwierdzeniu, że w ca- łej twórczości Czesława Kuriaty mamy do czy- nienia najczęściej z rozpisywaną na „różne gło- sy” i ciągle w nowych, bo stale modernizowa- nych „dekoracjach”, swoistą opowieścią auto- biograficzną, a w każdym bądź razie biografii autora wiele zawdzięczającą. Obecną nie tylko w wierszach z lat 60. i 70. (debiutancki tom Niebo zrównane z ziemią, 1961, W każdą podróż, 1966,

Cytaty

Powiązane dokumenty

3. uzyskali indywidualnie I miejsce w konkursie, przeglądzie lub festiwalu powiatowym oraz uzyskali średnią ocen z obowiązkowych zajęć edukacyjnych na koniec roku szkolnego

To w tamtejszych kościołach odbyło się po kilka koncertów organowych obramo- wanych muzyką kameralną, zasilanych w du- żej części występami artystów biorących udział

Koszalińskie Dni Muzyki Perkusyjnej zajmują specjalne miejsce wśród moich wspomnień, nie tylko ze względu na osobiste powiązania, lecz przede wszystkim na pozytywną energię,

Jakobus z Mas- tholte (Niemcy), orkiestra Filharmonii Koszalińskiej 23 lipca Sarbinowo: Ana María López Encinas (Hiszpania) – organy, Mercedes Lorenzo Arnaz (Hi- szpania)

Teraz już możemy być pewni, że nasza publikacja przyjmowana jest przez Państwa z zainteresowaniem, a także – że stała się trwałym elementem koszalińskiej

Fot.. Sztuka wielokrotnie stanowiła, a zapewne i dziś stanowi, w mniej lub bardziej widoczny sposób, istotny element społecznej identyfika- cji. Twórczość

Wystawa fotograficzna fotografów z Schoten w Belgii (9-23 kwietnia – sala koncertowa) IV Wystawa twórczości Warsztatów Terapii Za- jęciowej (16 kwietnia – 9 maja – Galeria

W swoich pracach Jeff Koons kontynuuje idee dadaizmu i pop‑artu - używa przedmiotów codziennego użytku, zabawek, które zamienia w pełnowartościowe dzieła sztuki, inspiruje