• Nie Znaleziono Wyników

Opiekun Dziatwy : bezpłatny dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1935.06.22, R. 5, nr 10

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Opiekun Dziatwy : bezpłatny dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1935.06.22, R. 5, nr 10"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

BEZPŁATNY DODATEK DO „GŁOSU WĄBRZESKIEGO"

NR. 1O WĄBRZEŹNO, DNIA 22 CZERWCA 1935 ROKU ROK 5

/¥« uroczystość śtc. Jana €:herKCGCi&Ja.

Chr&est Chrystusa Pana w Jordanie

według obrazu roloskiego malarza Piotra Perugino (1446 — 1525 ro U ieclniu)

(2)

S ir o a a 2 O P I E 1 U N D Z I A T W T N r . 1 0

iF c^rku vKobra^

W z d łu ż u l i c m i a s t a p r z e c ią g a ł z m u z y k ą c y r k o w y p o c h ó d . L i c z n i e z e ­ b r a n a d z i a t w a , s z ł a z a k o r o w o d e m b ł a ­ z n ó w , w y p r a w i a j ą c y c h i s t n e h e c e , l u

i ó w d z i e , z o k i e n w y c h y l ił a s ię t w a r z , z w a b i o n a h a ł a s e m . C h ł o p c y m ie li n a j ­ w i ę k s z ą u c i e c h ę z m a ł p y , k t ó r a s i e d z ą c n a o ś le w y p r a w i a ł a u c i e s z n e f i g l e . Z a n i m i p o s u w a ł y s i ę t r z y s ł o n i c , d w a w i e lb ł ą d y i j e d n a ż y r a f a . D a l e j g r u p a l u d z i n a k o n i a c h — to c o w b o j e . N a c z e l e p o c h o d u j e c h a ł z a p o w ia d a c z , c o c h w i lę w r z e s z c z ą c y p r z e z w i e l k ą t u b ę :

H a l l o ! h a l l o ! N i e b y w a ł a s e n s a ­ c j a ! N a k i l k a d n i z a w i t a ł d o t u t e j s z e ­ g o m i a s t a w i e l k i c y r k „ K o b r a “ i p r z y ­ w i ó z ł z s o b ą m o c a t r a k c y j ! J u ż d z i ś w i e c z o r e m b ę d z i e m o ż n a p o d z i w i a ć w i e le c i e k a w y c h r z e c z y , j a k w y s t ę p

„ c z ło w i e k a - i n u c h y ‘‘, „ c z ł o w i e k a o ż e ­ l a z n e j g ł o w i e“ , „ ś m i e r t e l n ą j a z d ę '’ — s ł y n n e g o p o g r o m c ę l w ó w , p o p i s y t r e ­ s o w a n y c h k o n i, m a ł p i s ło n i! N a d i o w i e l k a w a l k a z a p a ś n i c z a o w y s o k i e c e n y ! i d u ż o i n n y c h c i e k a w s z y c h r z e ­ c z y ' b ę d z i e m o ż n a o g l ą d a ć w c y r k u

„ K o b r a "4...

1 t a k c o c h w i l ę p r z e z t u b ę w y d z i e ­ r a ł , s ię z a p o w ia d a c z ...

T a k w a r t o b y p ó j ś ć d o c y r k u — r z e k i K a z i k d o t a t u s i a , z a m y k a j ą c o k ­ n o , k t ó r e m d o l a t y w a ł g w a r u l i c z n y . — T a t u ś m i n i e r a z p o w i a d a ł , ż e c i l u d z i e .

Najszczęśliwsze chwile: matki i dziecka

c o w c y r k u p r a c u j ą , c i ę ż k i m a j ą lo s .

T a k , o n i m u s z ą c i ę ż k o p r a c o w a ć , p r z y p ł a c a j ą c s w e p o p i s y n i e r a z ż y ­ c i e mo d r z e k ł t a t u ś .

A w i ę c p ó j d z i e m y ' r a z e m d o c y r ­ k u , t a k c ł i c ia l b y m z o b a c z y ć , g d y ż n i ­ g d y n i e b y ł e m w c y r k u , p r o s i ł K a z i k .

D o b r z e , p ó j d z i e m y .

W i e c z o r e m , k u w i e l k i e j r a d o ś c i K a ­ z i k a , w y b r a li s ię r a z e m d o c y r k u „ K o ­ b r a " " . Z e w s z ą d ś p i e s z y li g r o m a d n ie l u ­ d z i e w s t r o n ę c y r k u , k t ó r e g o w i e lk i e n a m i o ty j u ż b y ł o w i d a ć . T ło k p r z y k a s ie b y ł w i e l k i — j e d n i c z y t a l i r e k l a ­ m y 7 s z u m n e , d r u d z y ś p i e s z y l i w y k u p i ć b i l e t y , b y 7 z a j ą ć l e p s z e m i e js c a , b l i ż e j a r e n y ....

K a z i k z t a t u s i e m w e s z li d o ś r o d k a ...

W c y r k u w s z y s t k i e n i e m a l m i e j s c a b y ­ ł y z a j ę t e . N a p o d w y ż s z e n i u k o n c e r to ­ w a ła o r k i e s t r a . G d y 7 z a c z ę ł a g r a ć w a l­

c a J a n a S t r a u s s a , n a a r e n ę w p a d ła g r u p a b ł a z n ó w , k t ó r z y z a c z ę l i ś p i e ­ w a ć w t a k t w a l c a : ...T e n w a l c z y k , o n t a k i s ł o d k i , o n b u r z y , b u r z y w n a s k r e w , k t ó r a o d b i j a s i ę o n a s z e o b l i c z a , n ib y7 m o r s k i z e w ... z a c z y n a ją t a ń c z y ć . W t e m n a b i a ły m k o n i u p i ę k n a w o l t y - ż e r k a w p a d a w p r o s t n a t a ń c z ą c y c h , c z ę s tu j ą c i c h g u m o w ą p a ł k ą p o ł b a c h , a p u b l i c z n o ś ć d a r z y w e s o ły m u ś m ie ­ c h e m . W p o p ł o c h u w s z y s t k o o p u s z c z a a r e n ę , a w y c h o d z i d y r e k to r , d z i ę k u j ą c p u b l i c z n o ś c i z a t a k l i c z n e p r z y b y c i e .

Z a p e w n i a , ż e n i k o m u n i c z ł e g o s i ę n i e s t a n i e , i ż e u j r z ą to , c z e g o t u d o t ą d n i e w i d z i a n o . O k l a s k i — o d c h o d z i .

H a l l o ! h a l l o ! — o d z y w a s i ę g ło s z t u b y — p i e r w s z y m p u n k t e m p r o g r a ­ m u b ę d z i e w v s t ę p z n a n e g o a k r o b a t y

„ c z ł o w ie k a - m u c h y 44. W c z a s ie j e g o w y s t ę p u d y r e k c j a c y r k u u p r a s z a o z a ­ c h o w a n i e c i s z y .

O r k i e s t r a z a c z y n a g r a ć m a r s z a . Na

a r e n ę w c h o d z i „ c z ł o w i e k - m u c h a 44 — u b r a n y c z a r n o , j e s t w m a s c e . Z g r a b ­ n y m r u c h e m w c h o d z i p o d r a b i n ie na

p r z e z n a c z o n e d l a n i e g o m i e j s c e . N o g ą b a d a , c z y l i n a , p o k t ó r e j b ę d z i e s z e d ł , , j e s t s i ln i e n a p i ę ta . O t w i e r a p a r a s o l — c is z a ... s ł y c h a ć t y l k o w a r k o t b ę b n a . — Z d o ł u o c z y w s z y s t k i c h w i d z ó w s ą s k i e r o w a n e w j e d e n p u n k t — w n i e g o . C h w i l a p e ł n a n a p i ę c i a ! — w c h o d z i ! id z ie ! i d z i e w o l n o , p o g r u b e j l i n ie , w i­

s z ą c e j n a d a r e n ą ... n a d g o ł ą z i e m i ą ! W p i e r s i a c h w s z y s t k i c h z a m i e r a od­

d e c h — j u ż n a p o ł o w i e — c h w i e j e s i ę ...

w a r k o t b ę b n a s ł y c h a ć c o r a z b a r d z ie j ...

i d z i e d a l e j — p r z y k o ń c u ... p r z e s z e d ł ! B u r z a o k l a s k ó w , o r k i e s t r a g r a f a n ­ f a r y ... „ C z ł o w i e k - m u c h a 44 p r ę d k o s c h o d z i n a d ó ł , k ł a n ia s ię — m a ł o , p u ­ b l i c z n o ś ć d o m a g a s ię j e g o t w a r z y o c i ą g a s ię ... w r e s z c i e n a g l e ś c i ą g a m a s ­ k ę w i d z o m u k a z u j e s ię t w a r z s t a r ­ c a ... j e g o o c z y p ł a c z ą ... O n j u ż t a k i z a ­

w s z e ... to j e g o z a w ó d i c i ę ż k i lo s . Z a p o w i a d a c z o g ł a s z a w y s t ę p c z ł o ­ w i e k a o ż e l a z n e j g ło w ie . P r z y d ź w i ę ­ k a c h o r k i e s t r y w c h o d z i n a a r e n ę c z ło ­ w i e k o s z e r o k i c h b a r k a c h , s i ł a c z , o w a ­ c y j n i e w i t a n y . S k ł o n i w s z y g ł o w ę , s i a ­ d a n a k r z e ś l e . N a g ł o w ę k ł a d ą m u s t ó ł , a n a n i m s i a d a o s ie m l u d z i . W s t a je , p o ­ w o li z a c z y n a k r o c z y ć w o k ó ł a r e n y , w k o ń c u p o d r z u c a g ł o w ą c a łą s i ł ą w g ó r ę , b y n a p o w r ó t t e n c i ę ż a r u c h w y ­ c ić w s w e p o t ę ż n e r ę c e . T u k a ż d y j e g o m i ę s i e ń s ię u w y d a t n i ł ...

P u b l i c z n o ś ć b i j e b r a w o , z l ó ż s y p i ą s ię k w i a ty ... P r z e r w a .

W c z a s i e p r z e r w y n a a r e n ę w b i e g ł y c z t e r y t r e s o w a n e k o n i e , u j e ż d ż a n e p r z e z k o m i c z n e m a ł p y . P o w y k o n a n i u k i l k u s z tu c z e k , m a ł p y n a k o n i a c h o d ­ j e ż d ż a ją ...

N o i c ó ż K a z i k u , — o d z y w a s i ę o j c i e c , s p o d o b a c i s i ę w c y r k u ?

O c h t a k , b a r d z o , a l e , j a k w i d z ę , n a w e t i z w i e r z ę t a m a j ą t u c i ę ż k o .

( D o k o ń c z e n i e z a t y d z i e ń .) ,

Baba i zcrjcyc

Martwiła się raz baba do domu wracając.

Że jej drogę przeleciał (zła to wróżba) zając.

Zając zaś stokroć większą uczuł w sercu trwogę.

Że mu baba, (co za nieszczęście) .wlazła w drogę.

(3)

Nr. 10. OPIEKUN DZIATWT Strona 3

^pou/ia^anie Cioci Pióro

O LUSIU I SZUMIĄCEM JEZIORZE.

Gdy się ktoś pytał Lusia co naj­

więcej lubi, Luś odpowiadał zawsze ..Jezioro. Luś mógł godzinami przy­

glądać się, siędzac nabrzegu — co ro­ bi jezioro.

Luś nie rozumiał, że mógł być ktoś, kto nie kochał jeziora. To też radość była wielka, kiedy dowiedział się, że pojadą łódką daleko,na koniec je­

ziora.

Pogoda była prześliczna, las roz­

śpiewany. Ptaki jakby na przyjęcie Lusia śpiewały i świerkały powie­ trze drgało.

Dzień przeszedł cudownie. Mamu­ sia pozwoliła Lusiowi zdjąć sandałki i pochodzić boso po wodzie. Luś zbierał małe kamyczki,przyglądał się wielkim małżom, leżącym na dnie.

Potem, kiedy już trzeba było wyjść z wody Luś postanowił nazbierać w lesie białych pachnących storczyków.

Mamusia pozwoliła chodzić tylko po brzegu lasu, ale trudno dotrzymać obietnicy, kiedy widzi się gdzieś w głębi lasu kępki storczyków.

Nie zdając sobie sprawy z tego, że odchodzi coraz dalej Luś szedł i zbie­

rał kwiaty. Nie zauiważył, że zaczęło się zciemniać.

Wreszcie małe nóżki zmęczyły się i Luś zrywając ostatni storczyk spoj­ rzał w górę. Jakieś ciemne chmury zaciągnęły niebo. Serduszko Lusia za­

częło bić niespokojnie. Obejrzał się.

Cicho. Gdzieś wysoko wierzchołki drzew szumią cichutko. Może opawia- dają sobie, co widziały w ciągu dnia.

Biedny, mały Luś stoi sam w ciem­

nym lesie i nie wie, w którą iść stro­

nę.

Las jest gęsty i ciemny. Trzeba spróbować.

Poszedł parę kroków naprzód, po­

tem zawrócił. Idzie, idzie, i zdaje mu się, że ciągle kręci się w jednem miej­

scu. Skręcił w bok. Znowu to samo. Wysokie proste sosny, krzaki jałow­

cu, leszczyny, dęby. Mała bródka za­

czyna drżeć.

— Boziu daj żebym znalazł drogę do mamusi, szepczą drżąceusteczka.

Idzie Luś naprzód, ale biedne nóż­

ki tyle dziś chodziły, że odmawiają posłuszeństwa.

Trzeba jaknajprędzej wydostać się stąd myśli Luś — bo może jaki wilk przyjść, albo niedźwiedź.... Żeby przynajmniej do jeziora trafić!

Ukląkł mały Luś na miękkim mchu, złożył rączki —

— Pod Twoją obronę uciekamy się...

Usłyszała Matka Boska modlitwę i może posłała aniołka żeby zaprowa-1 dzić małego zbłąkanego chłopczyka do mamusi, bo w pewnej chwili Luś I dojrzał coś jasnego między drzewa-1 mi. Zapomniał o zmęczeniu i zaczął biec.

Nareszcie! Nad jeziorem było wi­

dniej niż w głębi lasu. Teraz Luś ru­ szył brzegiem jeziora, do miejsca, gdzie poiwinna stać łódka. Po chwili usłyszał gdzieś z daleka jakieś woła­ Wkrótce!

nie. Głos zbliżał się ciągle, mógł już odróżnić słowa.

Luś Luś! hop — hooop!

Między drzewami mignęła jasna suknia mamy. Luś cicho zawołał mamo! — i za chwilę tulił się do ma­

musi, zmęczony i wystraszony.

PRZYGODY WAKACYJNE FAJTUSIA I BOBKA.

Fajtuś z Bobkiem po obiedzic W piękna podróż jachtem jedzie.

Gwałtu! co za potwór!...

— Nie Fajtusiu! zwykły kurczaJk...

Na usługi!

JToofe «fban y

Jeden bogaty człowiek, wdowiec, wyjechał z domu, zostawiając dziecię pod nadzorem piastunki. Zaniedbała ona swego obowiązku, bo zamiast pil­

nować dziecka, zamknęła je w izbic na klucz, a sama poszła na zabawę. Gdy oddaliła się już od domu, usłyszała przeraźliwe wycie psa, który został z dzieckiem w izbie.

Na ten głos pobiegła do domu. Dzi­ wny widok przedstawił się jej oczom.

Obok kolebki dziecięcia leżał nieżywy pies, a nieco dalej rozszarpany wąż.

Wierny pies zobaczywszy węża, bronił dostępu do dziecka. Zawiązała się walka, w której jadowity gad zgi­

nął — ale i pies utracił życie od tru- jących ukąszeń.

*

Postanoroienie: Rozważę, jakie dziś mam obowiązki. Muszę je wykonać

!starannie, sumiennie.

o

Wszystko dobrze! Aż odrazu:

Glos wychodzi z pod pokładu...

A więc raźno cny kolego!

Hurra! Już jedziemy!

Bywajcie zdrowi!

(4)

01049

Strona 4 OPIEKUN DZIATWY

F~CBBUtmjn I przew rót w przestw orzach, którego o-

CV rzecźi^l^fs/ość piarą im ałaby paść zieim a na^za. 1 i- sze on o dziw nych gm achach, zbudo- Slynny pow ieściopisarz Juljusz w anych przez ludzi nauki, w których W erne, naj w ięcej zaciekaw ił m ło-'hędą ustawione tajem nicze przyrządy, dzież, pisząc o dziw nych podm or- !o radjo-aparaty, za pom ocą których skich i księżycow ych podróżach. —dziś św iat cały m oże się porozum ieć.

Starsi uczeni z początku w zruszali ra- .D zięki radju m am y w szystko na m iej- m ionami, uw ażając fantazje autora ,sou. jak: koncerty słuchow iska za urojenia, które nigdy w życiu ludz- odczyty, różne transm isje etc.

ludzkiem nic m ogą się spełnić. Prze-i \y instytutach w ojskowych oraz ciw nie, rzekom e fantazje, czy też przy- m orskich, dzielą się ze swemi kom uni- puszczenia zamieniły się w rzcczyw i- ; katam i prócz aparatu lam powego, apa- stość. O to naprzykład łodzie podw oJ-1 ratem iskrow ym , tak zw anym alfabc- ne — one przeszły najśm ielsze pom ys- feni .,M orse‘a“. Jak w idzimy, najśm iel- ły autora. Inny autor też w ydał książ- sze fantazje czy też m arzenia pow ieś- kę o podróży na M arsa. W' opow ieści ciopisarzy, w szystkie zm ieniły się z tej czytam y o olbrzymie pow ietrznym , biegiem czasu w rzeczyw istość. Co da- który dla siebie w yrabia tlen potrzeb-; w nicj było niew ykonalnem . dziś w do- ny do oddychania. O lbrzym ten m iał , hie XX w ieku stało się jasną praw dą, posiadać szczególną siłę popędow ą, n;c potrzebującą żadnego dow odu, sięgającą do dw ustu m il na godzinę. i

Inny zaś autor opisuje gwałtów ny j________________ H iktor Pr...ki.

w Toruniu

potem xabawai

Kazio siedział przy siole i uczył się w ierszyków , które m u m am a zada­

w ała.

W tem usłyszał przez otw arte okno głos Jasia: „Chodź tu. Kaziu! jest nas pięciu: będziem y baw ili się razem w żołnierzy". — K azio chciał w ybiec, ale po chw ili pom yślał sobie: „A co będzie z w ierszykam i! Lepiej zostać i w ykonać polecenie m amy4’.

„Pójdziesz, czy nie?" — w ołali tow arzysze Jasia. Lecz K azio odpo­

w iedział: „Idźcie baw ić siz sami: ja pracuję teraz. G dy skończę przyjdę do w as.“

W ów czas Jasio zaczął żartow ać z K azia, m ów iąc: ..Biedny Kazio! chciał w yjść, ale pokój jest na klucz zam­

knięty4. — Lecz Kazio nic sobie z tych żartów nie robił i uczył się da­

lej.

G dy nauczył się w ierszyków na pam ięć, poszedł do m am y i w ygłosił je przed nią pom ału, głośno i w yraź­

nie. Potem poszedł baw ić się z tow a­

rzyszam i.

K azio najprzód w ypełnił sw ój o- bow iązek, a potem dopiero pom yślał o zabaw ie. — bak pow inien każdy czynić.

NASZA SKRZYNECZKA

Zapewnie gry m asek odm aluje się na W a­

szych twarzyczkach, gdy nic znajdziecie w dzisiejszym num erze .,BANZAJA“. Przepra­

szam W as za to bardzo, ale to nie nasza wi­

na. Za tydzień otrzymacie* dalszy ciąg tej cie­

kaw ej powieści.

Bardzo m iłą niespodziankę sprawiła mi.

koleżanka W asza z Lisewa, m ała Justyna Bo­

bińska, bo z m am usią swoją odwiedziła m nie.

Cieszę się z tego bardzo. Jak też dostałaś się

do domu Justynko? Pewnie deszcz przem o­

czył Cię, a może siię przeziębiłaś — co? — Przesyłam Ci życzenia pom yślnych postępów w pracy, a dla m am usi serdeczne pozdro­

wienia.

— J. Kubikówna. — W ierszyk zamieści­

liśm y w „Głosie**, bo „Opiekun * wychodzi dopiero po uroczystości Bożego Ciała. Proszę o liścik i przesyłam serdeczne pozdrowienia.

— Hakaes. — M aterjał zużytkujemy w swoim czasie. Dziś już nie m ożem y go za­

m ieścić. Ściskam dłoń!

— WR. PR. — Złożyliśmy w tece redak­

cyjnej, m usi odczekać swej kolejności. — Przyjmijcie pozdrowienia!

W szystkim kochanym moim przyjaciół­

kom i przyjaciołom — czytelnikom „Opie­

kuna** przesyłam życzenia przyjem nych wa- kacyj i m ilutkie pozdrowienia.

WUJASZEK.

Cytaty

Powiązane dokumenty

O jakbym pragnął — choć biedny i mały — Do Twojej Jezu przyczynić się chwały. Przyjm moje chęci, zamiary, pragnienia, I racz dopomóc do

S pojrzał na nogi, ow inięte iw czarne płachty sukienne, na płaszcz pstrzący się od różnokolorow ych łat, na sznurkiem zw iązaną ładow nicę, wr końcu na tw arz

wodu, ale cóż miała robić, opiekowała się jednak nadal biednymi, pielęgnu ­ jąc chorych i starając się ulżyć im w miarę swoich możności?. Pewnego dnia

Leśniczy tymczasem pędził wprost, a gdy się zbliżał do chatki, usłyszał wołanie na pomoc.. Szybko przebiegł jeszcze przestrzeń, dzielącą go od do

Na liczne zapytania w sprawie powieści BAN- ZAJ odpowiadamy, że autor tej powieści nie dostarczył nam

niły się, przeskakiwały jedne przez drugie, przewracały się po miękkiej trawie i wyprawiały tysiączne figle.. Starsi zaś zbierali skrzętnie ziółka

Gdy usłyszał tętent koni, chciał się był u- kryć: ale wydało mu się to niegodnem tchórzostwem, śmiało więc z głową podniesioną stanął na progu.. — Gdzie

I płynęły te gorące jak żar słowa do Pana, i snuły się do nie­.. ba bez ustanku jak owe obłoki, aż wysłuchał Pan prośby ich i