• Nie Znaleziono Wyników

Opiekun Dziatwy : bezpłatny dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1935.09.07, R. 5, nr 21

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "Opiekun Dziatwy : bezpłatny dodatek do "Głosu Wąbrzeskiego" 1935.09.07, R. 5, nr 21"

Copied!
4
0
0

Pełen tekst

(1)

OPIEHL^ DZIATWY

BEZPŁATNY DODATEK DO „GŁOSU WĄBRZESKIEGO"

NR. 21 WĄBRZEŹNO, DNIA 7 WRZEŚNIA 1935 ROKU ROK 5

asa a

W Wp

i

(2)

Strona 2 O P IE K U N D Z IA T W Y N r. 21.

kapitan

JE

W szkole w ojskow ej w S aint-C yr, |

na krotko przed rokiem siu. D yl <a- ()tóż t(> -a jestem ow ym kap ita_

pelanem m a;z w yższego ducna i zdol- nem o d . czasu p r^ śla d o ^ ły nosci, nazw iskiem Jbgolel. O dbyw ał )m nie w s lzic te sł()w a; Invś| że dosta­

na z w ychow ancam i tej szkoły du- • si do p iek ła i będę w iecznie go- chow ne ćw iczenia i w tym celu zgro­

m adzał ich co w ieczór w kaplięy przed udaniem się na spoczynek.

G dy kapitan ów skończy 1 raz w ie­

czór sw ój w y kład, w 'którym m ów ił o karach piekielnych i ukończył zw yk­

łe m odlitw y, w ziął św iecę i chcial się udać do sw ego pokoju, znajdującego się w ' skrzy dle, które było przeznaczo­

ne na m ieszkanie oficerów . O tw iera­

jąc drzw i do siebie, usłyszał, iż go w o­

ła osoba, idąca za nim przez schody.

B ył lo siary kapitan, szpakow aty^ i niezbyt ujm ującej pow ierzchow ności m ężczyzna.

D arni, księże kapelanie, — przem ów ił z lekką iro n ją. — ale m u­

szę ci przyznać, że m ów dłeś bardzo pięknie o piekle. Z apom niałeś tylko pow iedzieć nam , czy w piekle będą nas sm arzyli, piekli lub gotow ali?

C zy nie m ożesz m i tego pow iedzieć?

K apelan w iedząc dobrze, z kim m a do czynienia, spojrzał m u bystro w oczy, podsunął m u św iecę pod nos i pow iedział spokojnie:

• — O tem się sam n ajlep iej przeko­

nasz kapitanie.

I zam knął drzw i za sobą, uśm iech­

nąw szy się z lekka n a w idok p rzestra­

szonej m iny biednego kapitana.

N ie m yślał już o tem : ale odtąd zauw ażył, że kapitan unikał staran ­ nie spotkania się z nim .

W ybuchła rew olucja lipcow a. — U suw ano zew sząd kapelanów w ojsko ­ w ych, a ks. R igolet otrzym a! niem niej zaszczytne stanow isko.

W e dw adzieścia lat potem zn ajd o ­ w ał się czcigodny kapłan w pew nem licznem i dobo row em to w arzystw ie — gdy w tem zbliża się do niego stary, siw ow łosy w ojskow y — kłania się uprzejm ie i pyta, czy on jest księ­

dzem R igolet, k tó ry niegdyś był ka­

pelanem w Saint-C yr. (id y się do ­ w iedział. że tak było w sam ej rzeczy, w zruszył się stary żołnierz i rzeki:

A ch! w ielebny.O jcze pozw ól, że cię uścisnę i podziękuję ci. gdyż tyś m ię ocalił!

— Ja?... a to w jak i sposób?

C zy m ię nie pozna jesz. O jcze?

C zy sobie ju ż nie przypom inasz sta­

rego kapitana, k tó ry był nauczycie­

lem w szkole w ojskow ej i k tó ry po pew nem kazaniu o piekle zadał ci jedno bezczelne pytanie, na które od-

'pow iedziałeś w ten sposób, że podsu­

nąw szy m i św iecę pod nos, dodałeś:

O tern się sam przekonasz naj-

D ziesięć lat w alczyłem z nią: ale osta­

tecznie m usiałem kapitulow ać. W y­

spow iadałem się, stałem się dobrym chrześcijaninem . W aszej w ielebności zaw dzięczam spokój i szczęście m oje i cieszę się niew ym ow nie, że spotka­

łem się z w ielebnym O jcem i m ogę m u to oznajm ić.

SS i ł /a T K f

K iedy się ( budzili, słońce już było w ysoko na niebie. Z erw ali się na rów ­ ne nogi. Sen ich trochę pokrzepił, nato­

m iast czuli silny głód. W łaśnie, gdv m yślę!i nad tem , jak b y go zaspokoić, posypał się z drzew a grad laskow ych orzechów . S pojrzeli w górę i zobaczyli pom iędzy gałęziam i w iew iórkę.

.N ie daliście m i w praw dzie tej nocy spać — m ów iła — ukąsiłam w as za to. ale teraz podzielę się z w am i m o- jem śniadaniem .

D zięku jem y — rzeki i chłopcy, zbiera jąc orzechy. — a czy nie m ogła­

byś nam . kochana w iew iórko, pow de- dzieć, którędy droga z lasu prow adzi?

Idźcie prosto przed siebie — rze- kla w iew iórka — aż do ow ej brzeziny, potem skręćcie na praw o, skąd w idać zieloną polankę, lam m ieszka daw na m oja znajom a pszczoła, zajrzyjcie do niej i pokłońcie się jej ode m nie.

C hłopcy, kłaniając się przedew szy- stkiem w iew iórce, odeszli w skazaną przez nią drogą. N iebaw em przybyli na polankę, gdzie już z d alek i w idzieli daw ną znajom ą w iew iórki. B yła to bardzo uprzejm a jejm ość, w żółtym czepcu i fartuchu. P rzyjęła m ałych vyę- drow cówT z praw dziw ie polską gościn­

nością, zastaw iła przed nim i żółte jak złoto plastry m iodu, a zapraszając do jedzenia, p y tała o w iew iórkę. P otem pokazała im sw m je gospodarstw o.

N ie bójcie się — m ów iła — m o­

ja czeladka jest na łące u roboty, nie w róci tak prędko.

B racia, posiliw szy się nieco, nabrali otuchy i spytali pszczoły, czy nie w i­

działa dw óch m ałych chłopczyków , którzy tydzień tem u zniknęli bez śladu?

— D w óch m ałych chłopców ze zło- tem i w łosam i? — pow tórzyła zapyta­

nie pszczoła — ja ich w idziałam jesz­

cze przed tygodniem m oże: biegli tędy, ale zobaczyw szy m nie, takiego narobili - hałasu, że się aż przelękłam . D arem nie ich w ołałam , m ów iąc, że im nic złego się nic stanie, um ykali czeniprędzej i kto w ie. czy w łaśnie nie w padli w’ ręce m ojej czeladzi, w szak w idziałam , że udali się w prost do gaju królow ej lasów ’.

C hłopcĄ o gaju królow ej lasów do-

! tąd nigdy nic nie słyszę!’..

Pszczoła opow iedziała im . że to b ar­

dzo piękny ogród należący do królo­

w ej. czyli, jak ją w łaśnie nazyw ają, bogini. Że ona opiekuje się w szystkie- m i roślinam i, które za jej staraniem ro­

sną i kw itną, jest bardzo dobra i m i- llosierna; pozw oliła n. p. pszczołom [zbierać bezpłatnie słodycze ze sw ych

! kw iatów .

A gdzież ten gaj? — zapytali za­

ciekaw ieni chłopcy.

N iedaleko stąd.

B racia pożegnali uprzejm ą gosposię

■ i udali się w niepew ną drogę. Z razu : w spinali się dość łatw o po górze, trzy- [ m a jąc się drzew i krzew ów , pokryw a­

jących w w ielkiej ilości jej stoki. W m iarę jednak, jak postępow ali w yżej, znikała roślinność, natom iast okazy ­ w ały się nagie, szare skały. M im o to stanęli w krótce, potem oblani, na szczy ­ cie góry, skąd przedstaw ił im się prze­

cudny krajobraz. V. idać stąd było jak na dłoni piękną okolicę, w całej jej okazałości. T am , gdzie niebo stykało się z ziem ią, ciągnęły się pasm a sinych gór. których w ierzchołki gubiły się w m gle: niżej nieco pow ażne, ciem ne bo­

ry. a u stóp ich m iasta i w sie w śród bujnych ogrodów , zielonych łąk i fa­

lujących bogatym kłosem pół. W idać było kościoły w spaniałe, w ysokie gm a­

chy i chaty słom ą poszyte, i km iotka przy pługu, i psa przy budzie, i bocia­

ny, i skow ronki, i studnię z żóraw iem , i srebrną W isłę, opasującą tę św iętą ziem ię, niby szeroką w stęgą.

C hłopcy tak byli tym uroczym w i­

dokiem przejęci, że nie spostrzegli w ca­

le, jak a now a, ciężka próba ich czeka.

T em w iększe było ich przerażenie, gdy oderw aw szy w zrok od pięknego obra­

zu, spojrzeli w ciem ną, bezdenną prze­

paść, która się u nóg ich roztaczała.

W około sam e nagie skały i strom e u r­

w iska, a zresztą pustka: tu i ów dzie tylko nieco m chu, a na nim m ała ja­

gódka.

W śród tej grobow ej ciszy, hucznie bijące ze skał strum yki, w ydaw ały się tem straszniejsze.

W róćm y się lepiej — prosd d rżą­

cym głosem najm łodszy z braci.

(C iąg dalszy za tydzień).

(3)

Nr. 21. OPIEKUN DZIATWY Strona 5

Przygody Pana ZającaCBA

i Pana Lisa

P a m i ę t a c i e j e s z c z e p e w n i e w s z y s c y c i e k a w e o p o w i a d a n i a s t a r e g o d z i a d k a Z a j ą c a . D z i ś z n o w u p r z y s z ł y d o d z i a ­ d u n i a n a m i e d z ę m ł o d e Z a j ą c z ę t a i s t a ­ r y p a n Z a j ą c t a k ą i m o p o w i a d a b a ­ j e c z k ę , a m o ż e n a w e t p r a w d z i w ą p r z y ­ g o d ę :

O t ó ż p e w n e g o d n i a p a n L i s z r o b i ł ś l i c z n e g o s t r a c h a n a w r ó b l e . W i e c i e d z i e c i , j a k l a k i s t r a c h w y g ł ą d a , t y l k o , ż e t e n . z r o b i o n y p r z e z p a n a L i s a , b y ł b a r d z o l e p k i , b o b y ł p o k r y t y s m o ł ą . P a n L i s u m i e ś c i ł s w o j e d z i e ł o n a d r o ­ d z e , s a m s k r y ł s i ę w k r z a k i i c z e k a ł , c o z t e g o w y n i k n i e .

N i e d ł u g o c z e k a ł , b o o t o s z e d ł s o b i e m ó j s ą s i a d p a n Z a j ą c n a r a n n ą p r z e ­ c h a d z k ę . P r z y s t a n ą ł z d z i w i o n y , k i e d y z o b a c z y ! c z a r n e g o s t r a c h a .

D z i e ń d o b r y ' — r z e k i g r z e c z n i e p a n Z a j ą c d o s t r a c h a . — Ł a d n ą d z i ś m a m y p o g o d ę !

A l e s t r a c h n i c n a t o n i e o d p o w i e ­ d z i a ł .

— C o c i j e s t ? p y t a ł p a n Z a j ą c z d z i ­ w i o n y . — C z y p a n j e s t m o ż e g ł u c h y ?

— M o g ę m ó w i ć g ł o ś n i e j .

S t r a c i ł w d a l s z y m c i ą g u n i c n i c m ó w i ł , b o m ó w i ć n i c u m i a ł .

P a n Z a j ą c r o z z ł o ś c i ! s i ę n a d o b r e .

T y s t a r y g ł u p c z e ! — z a w m ł a ł n a s t r a c h a . — J a c i ę n a u c z ę , j a k s i ę r o z ­ m a w i a g r z e c z n i e i j a k t r z e b a o d p o w i a ­ d a ć ! j e ż e l i m i n a t y c h m i a s t n i e p o ­ w i e s z : d z i e ń d o b r y , t o z b i j ę c i ę n a k w a ś n e j a b ł k o !

S t r a c h n a t u r a l n i e w c i ą ż m i l c z a ł . . . N a s z p a n Z a j ą c , n i e n a m y ś l a j ą c s i ę w c a l e , z a m a c h n ą ł s i ę i z c a ł e j s i ł y u d e ­ r z y ł s t r a c h a ł a p ą p o g ł o w i e . A l e c o t o ? Ł a p a p r z y k l e i ł a s i ę d o s m o ł y , k t ó r ą s t r a c h b y ł p o k r y ł y i p a n Z a j ą c n i e m ó g ł j e j w 7 ż a d e n s p o s ó b u w o l n i ć . — W ś c i e k ł y w y m i e r z y ł d r u g ą ł a p ą p o t ę ż ­ n y p o l i c z e k , a l e — n i e s t e t y — t e r a z p r z y l e p i ł s i ę n a d o b r e i d r u g ą ł a p ą .

B i e d a c z y s k o s z a r p a ł s i ę i s k a k a ł , a l e n i c n i e p o m o g ł o , w k r ó t c e p a n Z a j ą c p r z y k l e i ł s i ę w s z y s t k i e m i c z t e r e m a ł a p a m i d o s t r a c h a .

N a t o t y l k o c z e k a ł p a n L i s . W y s k o ­ c z y ł z k r z a k ó w i ś m i e j ą c s i ę d o r o z p u ­ k u , z a w o ł a ł u c i e s z o n y :

A d z i e ń d o b r y , m ó j m i ł y Z a j ą c z ­ k u ! N a r e s z c i e c i ę z ł a p a ł e m . J e s t e ś s t a ­ n o w c z o z a m a ł o p e w n y s i e b i e , w s z y s t ­ k i e f i g l e u d a w a ł y c i s i ę d o t ą d , m y ś l a - ł e ś , ż e j e s t e ś m ą d r z e j s z y z n a s w s z y s t ­ k i c h . A l e p o c z e k a j , b r a c i s z k u , d a ł e ś s i ę z ł a p a ć p o d s t ę p e m , j e s t e ś t e r a z w m o j e j m o c y , p o c z e k a j , p r z y n i o s ę t y l k o s u ­ c h y c h g a ł ę z i , r o z p a l ę o g n i s k o i u p i e k ę c i ę ż y w c e m . T a k ! t a k , d z i ś m u s i s z z g i n ą ć !

P a n Z a j ą c p o s z e d ł p o r o z u m d o g ł o ­ w y i p o w i c d z i a l s ł o d z i u t k i m g ł o s i k i e m :

P a n i e L i s i e ! M o ż e m n i e p a n u p i e c

ż y w c e m , m o ż e p a n z e m n ą z r o b i ć w s z y - t o s p r y t n y m ó j s ą s i a d p a n Z a - s t k o . t y l k o p r o s z ę c i ę n i e w r z u c a j m n i e l j a ( . u r a t o w a ł s o b i e ż v c i e . — \ t e r a z p r z y p a d k i e m d o t y c h k o l c z a s t y c h k o c h a n e w n u c z ę t a m o j e , ś p i e s z c i e d o

k r z a k ó w ! d o m u , b o t a m n a p e w n o j u ż c z e k a j ą

W i e s z c o . Z a j ą c z k u — p o w i e d z i a ł w a s r o d z i c e . L i s — n i e m a m o z e m r o z p a l i ć o g n i a ,

w i ę c z d a j e m i s i ę . ż e c i e b i e p o p r o s t u p o w i e s z ę !

W i e s z a j m n i e , p a n i e L i s i e , a l e z a ­ k l i n a m c i ę . n i e w r z u c a j m n i e d o t y c l r k r z a k ó w ! — p r o s i ł p a n Z a j ą c .

E c h ! N i e m a m s z n u r k a , n i e m o ­ g ę c i ę p o w i e s i ć , a l e w i e m , c o z r o b i ę , t r z e b a b ę d z i e u t o p i ć c i ę !

— A c h . ii t o p m n i e , p a n i e L i s i e , a l e b ł a g a m c i ę . n i e w r z u c a j m n i e t y l k o p r z y p a d k i e m d o t y c h k r z a k ó w 1

j a k ż e ż m a n : c i e b i e u t o p i ć , k i e ­ d y w p o b l i ż u n i e m a w o d y , z d a j e m i s i ę , ż e o b e d r ę c i ę t \ I k o ż y w c e m z e s k ó ­ r yp o w i e d z i a ł L i s .

A c h , p a n i e L i s i e , o b e d r z y j m n i e z e s k ó r y , a l e n i e w r z u c a j m n i e d o t y c h k r z a k ó w !

O c z y w i ś c i e , ż e p a n ! i s c ł u a ! z r o ­ b i ć p a n u Z a j ą c o w i n a j w i ę k s z ą k r z y w 7 - d ę . w i ę c n i e w i e l e m y ś l ą c , c h w y c i ł g o z a k a r k , z a m a c h n ą ł s i ę p a r ę r a z y i b ę c ! W r z u c i ł Z a j ą c z k a w p r z y d r o ż n e k o l ­ c z a s t e k r z a k i .

A n a s z p a n Z a j ą c , j a k n i e s k o c z y n a r ó w n e n o g i , j a k n i e d a d r a p a k a , s t a n ą ł s o b i e w 7 b e z p i e c z n e m m i e j s c u i ś m i a ł s i ę n a c a ł y g ł o s z g ł u p i e g o L i s a . |

Priyęgody Fafiusśes marijnarza

— P a n i e L i s i e ! — w o ł a ł . — P r z e c i e ż w k r z a k a c h c z u j ę s i ę . j a k r y b a w w o ­ d z i e . t u t a j s i ę p r z e c i e ż u r o d z i ł e m !

D o w i d z e n i a ! d z i a d u n i o ! — w o ­ ł a ł y n a p o ż e g n a n i e m a ł e z a j ą c z k i i w p o d s k o k a c h p o b i e g ł y d o s w e j n o r k i .

O —

jesD..

P o m p e j u s z , z n a k o m i t y w ó d z r z y m ­ s k i . z w a n y W i e l k i m , u d a w a ł s i ę w s p r a w a c h o b o w i ą z k o w y c h d o R z y m u n a o k r ę c i e .

Z e r w a ł a s i ę w i e l k a b u r z a . P r z y j a ­ c i e l e o d r a d z a l i m u p o d r ó ż , m ó w i ą c :

N a r a ż a s z ż y c i e s w o j e ! O n z a ś n a t o :

K o n i e c z n e m j e s t , b y m p o j e c h a ł , a l e ż e b v m ż y ł . w c a l e n i e j e s t k o n i e c z ­ n e m .

( W e d ł u g S . S m i l e s a : O c h a r a k t e r z e )

P o k a ż d e m t w o j e n i n a j w i ę k s z e m d z i e l e , Z a w s z e o s o b i e s ą d ź m a t o :

N i e m y ś l, j a k o t o z r o b i ł e ś w i e l e , L e c z c o c i z r o b i ć z o s ta ł o .

L e n a r t o w i c z .

(4)

01049

Strona 4 OPIEKUN DZIATWY Nr. 21.

kotka

Śpij syneczku w kolebusi, Matuś izbę zamieść musi...

Taka bajki pierwsza zwrotka:

Niema kotka!

Uciekł leniuch — śpi na sianie, Wróci — mleczka nie dostanie...

Taka bajki druga zwrotka:

Niema kotka!

W komóreczce myszki skrobią...

Nic, syneczku, ci nie zrobią...

Taka bajki trzecia zwrotka:

Niema kotka!

Wydoiła matuś krówkę, Zamknęła ją na zasuwkę,

Już nie będzie więcej zwrotek — Przyszedł kotek!

Maskarada młodych Chińczyków w jednej ze szkół misyjnycli katolickich w Chinach.

w końcu błysnęło ze trzydzieści par : małych żywych a trwożnych ocząt. ;

Ośmieleni ciszą, która panowała dokoła, właściciele tych ocząt wybie­

gli naraz ze swych nor i pokazało się trzydzieści zajączków w towarzystwie swoich żon i dzieci. Cała ta gromad­

ka ruszyła w podskokach na niedaleką łączkę, gdzie w bezpiecznem miejscu zwykła była żerować co nocy.

Dzieci zajęcze przybywszy na pię­

kną polankę, zaczęły się bawić wesoło, tak samo, jak dzieci ludzkie, gdy je rodzice puszczą swobodnie. W ięc go­

niły się, przeskakiwały jedne przez drugie, przewracały się po miękkiej trawie i wyprawiały tysiączne figle.

Starsi zaś zbierali skrzętnie ziółka i za­

bawiali się poważniej w odpowiedniem sobie towarzystwie.

Pan zając i pani zającowa byli właśnie zajęci wygrzebywaniem z zie­

mi jakiegoś soczystego ziółka, gdy ich syn Gryzuś rzekł do siostrzyczki Gry- zuni całkiem cichutko:

— Wiesz co, że już mi się sprzy­

krzyła ta łączka. Prawie co noc pro­

wadzą nas tu rodzice. Jakby to już poza tą polanką nie było świata! Wi­

dzisz tę ścieżkę wijącą się wśród cier­

ni i niknącą gdzieś w oddali? Ona mnie tak nęci; chciałbym się przeko­

nać, gdzie ona prowadzi. Chodź ze [ mną!

Ale Gryz unia, która była rozsąd­

niejsza od brata, odparła:

— Nie, mój kochany, nie idź tam.

Wiesz, że rodzice zakazali nam odda­

lać się i wychodzić z łączki. Powiada­

ją. że tam mogłoby się nam stać coś złego.

— Jesteś tchórzem, jak zwykle dziewczęta — odrzekł Gryzuś, wy­

śmiewając siostrę. — Jeżeli nie chcesz iść ze mną, to zostań. Pójdę sam. Do widzenia!

I ukłoniwszy się siostrzyczce, znikł na zakręcie ścieżki, która wiła się wśród krzewów.

Gryzuś biegł długo, długo. Czuł się szczęśliwym, że jest wolny, la część lasu, przez którą teraz przebiegał, wy­

dała mu się daleko piękniesjzą od tej, którą znał, bo zwykle to, co nowe, wy- daje się piękniejsze.

Ale po jakimś czasie, zmęczył się.

Stanął więc i zaczął się rozglądać wo­

koło. Usłyszał krzyk sowy. Krzyku te­

go on nie lubił, bo przypominał mu wszystkie niebezpieczeństwa, jakie grożą zajączkom w lesie, a przed któ- remi często ostrzegała go mateczka.

Zapomniał więc o piękności lasu, strach go ogarnął i nie namyślając się długo, zaczął uciekać spowrotem.

W strachu nie zauważył, że zmylił drogę. Pędził na oślep, aż naraz uczuł.

Nieposłuszny za jączek Słonce zaszło już dawno.

W lesie było cicho. Ptaszęta spały spokojnie w gniazdkach.

Księżyc wschodził powoli z za drzew, nareszcie stanął tak wysoko na niebie, że jego blade promienie, prze­

cisnąwszy się przez gałęzie drzew, o- świeciły zioła i trawki rosnące nisko przy ziemi. Wtem jeden jego promyk padł na małą szarą główkę, która wy­

chyliła się właśnie z jamki, ukrytej wśród ziół leśnych i oświecił dwoje błyszczących oczu, rzucających doko­

ła niespokojne wejrzenia. Troszkę da­

lej z innej jamki wysunęła się druga taka główka i trzecia, w innej stronie pokazała się czwarta i tak dalej, aż

że coś go schwyciło za gardło. Szarpnął głową, chciał szyję uwolnić z więzów, ale im się więcej szamotał, tern czuł większy ból.

Biedny zajączek wpadł w zastawio­

ne sidła. Szarpnął się, usiłował uwol­

nić się z pułapki, ale wkrótce upadl wyczerpany.

Księżyc tylko widział męki samot­

nie ginącego w lesie zajączka i słyszał jego żal i narzekania.

BIEG NA 1000 METRÓW

ai.

SŁUCHOWISKO DLA DZIECI W 5O3OTĘ 7. IX. O GODZ. 18.00

Mały Duduś po całych dniach bawi się z psem. Pies dość sierpliwie znosi td zaba­

wy, ale przecież pewnego razu zaczyna przeraźliwie skowyczeć. Matka ogląda się i mówi upominawczo do Dudusia:

— Ależ kochanie, tyle razy ci mówiłam, że nie powinieneś ciągnąć psa za ogon...

— Ja wcale tego nie robię, mamusiu — odpowiada malec — ja go tylko trzymam za ogon, a on sam ciągnie...

—o—

Ojciec: — Karolku! Przy biegunie pół­

nocnym trwa noc pół roku.

Karolek: — Ach, biedni stróże! Jak oni wytrzymają, tak długo na straży:

—o—

TRAFIŁA KOSA NA KAMIEŃ.

Majster do terminatora: Weź dzbanek i przynieś kwaśnego mleka ze sklepu.

Chłopiec: Proszę dać pieniądze!

Majster: Nie sztuka kupić za pieniądze, ale bez pieniędzy kup.

Chłopiec wyszedł, po chwili wraca i sta­

wia dzbanek przed majstrem. Majster prze­

chyla dzbanek nad szklanką, a tu nic się nie leje.

Majster: Gdzież mleko? Przecież dzba­

nek próżny.

Chłopiec: Nie sztuka nalać z pełnego dzbanka, ale nalać z próżnego — to szuka.

Książnica Kopernikańska w Toruniu

Cytaty

Powiązane dokumenty

S pojrzał na nogi, ow inięte iw czarne płachty sukienne, na płaszcz pstrzący się od różnokolorow ych łat, na sznurkiem zw iązaną ładow nicę, wr końcu na tw arz

wodu, ale cóż miała robić, opiekowała się jednak nadal biednymi, pielęgnu ­ jąc chorych i starając się ulżyć im w miarę swoich możności?. Pewnego dnia

Leśniczy tymczasem pędził wprost, a gdy się zbliżał do chatki, usłyszał wołanie na pomoc.. Szybko przebiegł jeszcze przestrzeń, dzielącą go od do

A tak się już chłopcy cieszyli, że burza powstrzyma nauczyciela gdzieś w drodze?. Nado- miar złego nauczyciel z niczego nie chciał być

Skończył sic ruakacyj czas, Już dzTDoneczek na nas woła, Hejże szkoło, hej, wesoła, W swoje mury przyjrnij nas!. Już wakacje się

— Luś zbierał małe kamyczki, przyglądał się wielkim małżom, leżącym na dnie.. Potem, kiedy już trzeba było wyjść z wody Luś postanowił nazbierać w lesie

Gdy usłyszał tętent koni, chciał się był u- kryć: ale wydało mu się to niegodnem tchórzostwem, śmiało więc z głową podniesioną stanął na progu.. — Gdzie

I płynęły te gorące jak żar słowa do Pana, i snuły się do nie­.. ba bez ustanku jak owe obłoki, aż wysłuchał Pan prośby ich i