SPRAWIA KRYMINALNA ALEXANDRA HR. FREORY
O ZDRADĘ S T A N U *).
I.
Burzliwy rok 1848 zastał A lexandra hr. F red rę u szczytu po pularności, na 'Torą złożyły się:piękna przeszłość żołnierska w w iel kiej armii napoleońskiej, rozgłośna, mimo długiej przerw y w tw ór czości, sław a autorska i powszechnie w kraju uznana pow aga oby w atelska z tytułu publicznych w ystąpień w spraw ach krajowych. W ystąpieniom takim stosunki konstytucyjne przed rokiem 1848 za kreślały w Galicyi ciasne granice, ale, mimo to, i w takim ścieśnio nym zakresie, umiał F redro rozwinąć w ybitną działalność, najpierw jako członek sejmu stanow ego i deputat w w ydziale stanowym
*) O tym b ard z o p rz y k ry m w sw oim czasie, a dziś ze sta n o w isk a histo ry czn eg o ciekaw ym epizodzie z życia A lex a n d ra hr. F re d ry , niem a żadnej w zm ianki w je g o o pow iadaniu p am iętn ik arsk iem („ T rz y po tr z y “). Z ygm unt K aczkow ski, k tó reg o łączyły ścisłe stosunki z dom em F re d ró w , w spom ina o tym epizodzie tyle tylko („Mój p am iętn ik ,“ str. 63), że po ro k u 1848 F re d ro , ch o ciaż zaw sze zaliczał się do k o n serw aty stó w , uleg ł p rześlad o w an iu ze stro n y rzą d u austryackiego; że je d n a k „na to, ażeby się aż w ziąć do je g o osoby, p rz e cież nie m iano od w ag i.“ W biografii F re d ry , o partej n a m atery ale autentycznym , czerp an y m z arc h iw u m fam ilijnego (S tanisław a S c h n ü r - P ep ło w sk ieg o „Z p a p ie ró w po F re d rz e ,“ str. 93), zn a jd u je się o tym epizodzie taka tylko k ró tk a w zm ianka: „G orszono się w sferach b iu ro k raty czn y ch pew nem , zb y t k rań c o - w em może, o zw aniem się F re d ry n a posiedzeniu R ady n aro d o w ej w R udkach. S łów ko w zlata ptaszkiem , a p o w ra c a w ołem , w ięc też a u to r nasz m ó g ł dotkli w ie odpokutow ać sw e w ysk o k i d o b reg o h u m o ru .“
W ta jn em do n ie d aw n a, dopiero od ro k u n iesp ełn a dla poszukiw ań otw artem , arch iw u m lw ow skiego sądu krym inalnego, sp ra w a kry m in aln a A le x a n d ra h r. F re d ry stanow i osobny, kilkaset ark u sz y obejm ujący, fascykuł. (P r z y - p i s e k a u t o r a ) .
a potem jako jeden z tych obywateli, którzy w roku 1846 wręczyli na w ezwanie w ysłanem u w tedy z W iednia nadzwyczajnem u i peł nemu swemu Komisarzowi Cesarskiem u, Rudolfow i hr. Stadionow i m em oryały o smutnem położeniu Galicyi i o środkach w ydobycia kraju z rozstroju po ówczesnej wielkiej katastrofie. M emoryał F re dry odznaczał się w ielką na owe czasy śmiałością w w ypow iedze niu całej praw dy o zgubności dotychczasow ego system u rządow ego, mianowicie o zabójczej dla Galicyi działalności biurokracyi, oraz w podniesieniu potrzeby nadania Galicyi w miejsce dotychczaso wego, skostniałego ustroju stanow ego, takich urządzeń konstytu cyjnych, któreby daw ały rękojmię norm alnego, wszystkie klasy społeczeństw a obejmującego, życia politycznego. Ten m em oryał F red ry pozostał tylko m ateryałem informacyjnym, przez hr. Sta- diona z kw aśną miną przyjętym i oczywiście nieuwzględnionym , ale rozpow szechniony w kraju w licznych odpisach, stanow ił w tych smutnych czasach podnietę m oralną a poniekąd i otuchę. D ow ie dziano się bowiem ztąd, że przynajmniej jeden surowy, a pow ażny głos praw dy dotarł do sfer, na które tyle odpowiedzialności sp a dło za ostatnie krw aw e w ypadki, które też teraz pow ołane były jeżeli nie do napraw ienia złego, które wogóle już napraw ić się nie daw ało, to przynajmniej do stw orzenia w arunków lepszej przy szłości.
Kiedy w m arcu 1848 r. prąd konstytucyjno-rew olucyjny do ta rł z W iednia do Lw ow a z gw ałtow nością siły żywiołowej, a ów czesny gubernator Galicyi, Franciszek lir. Stadion, pozostaw iony co do swojego zachow ania się bez instrukcyi z m inisterstw a, stał bezradny i bezw ładny wobec potęgującego się z każdym dniem, niemal z każdą godziną ruchu politycznego i chwycił się, jak deski ratunku, podjętej przez wiedeńskie stany próby uspokojenia opinii przez rozszerzenie i odmłodzenie skostniałego ustroju stanow ego, F redro pow ołany został do grona obecnych we Lwowie najw ybi tniejszych reprezentantów szlachty, które w pałacu gubernatorskim zebrało się na naradę i z nam owy gubernatora miało w ybrać swoich przedstawicieli do wiedeńskiej Komisyi dla projektowanej reformy. Ale myśl ta była już spóźniona nietylko w W iedniu, lecz i. we Lwowie, gdzie zaraz w pierwszym dniu wszczętego ruchu, został ułożony i przez tłum ną deputacyę w ręczony gubernatorow i adres, domagający się dla Galicyi szeroko zakreślonego ustroju konsty tucyjnego. K iedy więc gubernator, lir. Stadion, przedstaw ił zgro madzonej w swoim salonie szlachcie projekt wiedeński, F redro pierwszy w ystąpił z oświadczeniem, że szlachta, przystąpiw szy do adresu lw owskiego, nie może już przykładać ręki do
wiedeńsko-stanowego konceptu '). To śmiałe, a dla późniejszego przebiegu spraw y zasadniczo rozstrzygające w ystąpienie Fredry, pow itano we Lwowie z wielkim aplauzem, który znalazł serdeczny odgłos także i po za stolicą w najszerszych kołach obyw atelstw a.
W szedłszy raz w tak ścisły kontakt ze zwycięzkim na bruku lwowskim ruchem , F red ro porw any został dalej w tym kierunku do udziału w gw ardyi narodow ej i w Radzie narodow ej, która w tedy odgryw ała rolę samorodnej reprezentacyi krajowej. A le śmiałe w ystąpienie na zebraniu u gubernatora, hr. Stadiona, było tylko aktem obyw atelskiego akcesu do program u konstytucyjnego, nie oznaczało jednak bynajmniej gotowości do łączenia się ze wszyst- kiemi skrajnemi hasłami tej doby, niezgodnemi zresztą z całym chara kterem ani ze sposobem myślenia Fredry. To też nie mógł on w ytrw ać w ścisłej łączności z lw ow ską Radą narodow ą, gdy rozwój stosun ków coraz widoczniej parł wszystko ku ostrem u starciu z rządem. Mimo to nie usunął się dem onstracyjnie od całej organizacyi ówcze snej, lecz tylko nie daw ał się dalej poryw ać prądow i, a pod jesień opuścił Lwów, aby wytchnąć- na wsi, w Bieńkowej W iszni pod Rudkami, które stanow iły niejako stolicę całego kompleksu dóbr Fredrow skich.
Miasteczko Rudki dziś jeszcze po połączeniu kolejowem z od ległym o 40 kilom etrów Lwowem, po przekształceniu na siedzibę starostw a i innych urzędów, a tem samem po — znacznem stosunko wo zabudow aniu się, uchodzi w świecie urzędniczym, więc w je- dynem kole swojej intelligencyi, za miejsce w ygnania, naw et bliz- kością stolicy kraju niedostatecznie osłodzonego. W r. 1848 Rudki w oma czy trzema murowanym i domami, w śród chałup w ieś przypominających, ze słynnym z błota rynkiem , w pośrodku któ rego stał drew niany dom gościnny z pom patyczną nazwą ratusza, tak niezawodnie w yglądały, że tylko ślepa w iara w trafność urzę dowej nom enklatury, mogła im zjednać nazwę miasta. D opiero Fredro w sław ił Rudki, oczywiście w hum orystycznem tego słow a znaczeniu, wierszem, w którym żartobliw ie opisuje swój w yjazd z Paryża w r. 1813 po pogromie wielkiej armii napoleońskiej:
Wyjechaliśmy razem z odmiennych pobudek, Napoleon na Elbę, ja prosto do Rudek.
Ale nadzw yczajny pod każdym względem r. 1848- w yw ołał także i w Rudkach ruch, jakiego tam przedtem nigdy nie było.
') Bliższe szczegóły o tem w ystąp ien iu F re d ry podałem w szkicu .E p i log S tan ó w galicyjskich“ (zeszyt w rześniow y „Biblioteki W a rsz a w s k ie j“ z r.
1901)-Poszły bowiem Rudki za przykładem Lw ow a i utw orzyły w łasną R adę narodow ą, do czego inicyatyw a w yszła z poblizkich H oszan od znanego w historyi Galicyi z tej doby obyw atela, H enryka Janki i miejscowego parocha gr. kat. ks. Jan a H ryniew ieckiego. Początkowo nazw ano stow arzyszenie czytelnią i rzeczywiście tak je urządzono, ale później zachciało się uczestnikom uroczystej n a zw y R ady narodow ej, do czego parła tak ważna w małem mia steczku figura, jak m andataryusz miejscowy K ajetan Krokoszyński. S koro zaś raz pow stała R ada narodow a, to niepodobna było dłużej zwlekać z uform ow aniem własnej gw ardyi narodow ej, którą zaraz w pierwszej chwili ruchu rew olucyjno-konstytucyjnego patent ce sarski usankcyonow ał dla miejscowości z ludnością powyżej 1000. W obec tego zlegalizowania gw ardyi narodow ej m andataryusz K ro koszyński jaw nie i w całej pełni swojego charakteru urzędow ego m ógł przystąpić do czynności organizacyjnych. T o też odniósł się w tej spraw ie do urzędu cyrkularnego w Sam borze i sprow adził ztam tąd kom isarza B artm ańskiego dla tej sprawy.
Ale z gw ardyą narodow ą rzecz nie poszła tak gładko, jak z utw orzeniem czytelni i z jej przekształceniem na radę narodow ą. Chociaż komisarz cyrkularny obwieścił legalność instytucyi, w zy w ał do w stępow ania w jej szeregi, chociaż syn F red ry (Jan A le ksander), w ówczas młodzieniec gorąco kąpany, a w kilka miesięcy później ochotnik rew olucyjnej armii węgierskiej w otw artej wojnie z armią austryacką, obchodził domy mieszczan rudeckich i zachę cał do zaciągania się w szeregi gw ardyi narodow ej, mimo to wszy stko, rzecz postępow ała oporem. Mieszczanie, chłopi i żydzi słu chali nam ow y, nam yślali się i naradzali pokątnie, ale czy niedo w ierzali legalności instytucyi, czy lękali się jej podobieństw a do wojska, w którem służba uchodziła za nieszczęście, dość, że zgło szeń nie było. M andataryusz Krokoszyński, nie dając za w ygraną, dla w yw arcia nacisku na trwożliwych obyw ateli rudeckich, pierw szy spraw ił sobie efektow ny uniform gw ardyjski i ostentacyjnie w yjeżdżał w nim do sąsiedniego K om arna, gdzie gw ardya już się uform ow ała i odbyw ała m usztrę pod fachow ym instruktorem . S p ra wiło to sensacyę, tem więcej, że w krótce potem z dziedzińca bu dynku „dom inikalnego“ słyszano marszow y odgłos bębna, a w ta jem niczeni głosili, że pan m andataryusz kazał policyantom zużyty i podarty cokolwiek bęben, używ any dotąd tylko do obwieszczeń dominikalnych, połatać i na świeżo pomalować, a nadto wyćwiczyć się w w ybijaniu m arsza żołniersko-gw ardyjskiego. Gdy to w szy stko nie w ystarczyło jeszcze do należytego podniesienia animuszu w m ieszkańcach Rudek, w padł raz do miasteczka na pięknym
ka-rym koniu dzierżawca jednej z wsi sąsiednich w okazałym unifor mie konnego gw ardzisty i rozpoczął energiczną propagandę wobec gapiących się dokoła niego mieszkańców. Zaczął swoją przem owę w tonie energicznym, żołnierskim, ale z miejsca tak w ysoko wzię tym co do nieparlam entarnych epitetów, że słuchacze uczuli się na honorze dotknięci. Już się zabierano do pochw ycenia zbyt p ręd kiego w słow ach gw ardzisty w swoje ręce i byłoby się niezaw o dnie skończyło na wielkim dlań despekcie, gdyby, na szczęście, jego dzielny kary koń nie był ocalił sytuacyi jednym śmiałym a i zręcz nie ku rogatce skierowanym, susem!
Pom ysłow y m andataryusz Krokoszyński postanow ił tedy do być ostatniego atuta. Nie wychylając się z rezerw y, jakiej jego urzędowe stanow isko wymagało, umiał zręcznie poddać i w yko nać projekt, który od razu mógł podnieść w ysoko w opinii rude- ckiej Radę narodow ą, a przez to rokow ał także i formacyi gwar- dyi narodow ej lepszą przyszłość. Idąc za inspiracyą pana manda- taryusza, R ada narodow a w ybrała baw iącego w Bieńkowej W iszni A leksandra F red rę swoim prezesem i przez osobną deputacyę za prosiła go do objęcia tej najwyższej w R udkach godności obyw a telskiej. Fredro, chyba dla przerw ania nudów wiejskich, na które w danej chwili nie było lepszego antidotum , jak taka blizka obser- wacya m ałomiasteczkowych figur w lansadach wielkiej polityki, przyjął ofiarow aną sobie godność, zjechał do R udek i w ygłosił w Radzie narodow ej mowę. Podziękow ał w niej za okazane sobie zaufanie, a nadto dorzucił uwagi nietylko o legalności i pożyteczno ści gw ardyi narodow ej, lecz także o korzyściach, jakich po gotującej się zmianie system u rządow ego oczekiwać było można. Ze względu na audytoryum , nie ukwalifikowane do zrozumienia korzyści politycz nych, a natom iast bardzo łakome ulg m ateryalnych, napom knął Fredro o zniżeniu cen soli i tytoniu. D ostało się w tej mowie oso bliwie znienawidzonej biurokracyi, z którą F redro niedawno w me- m oryale dla Rudolfa hr. Stadiona ostro się rozprawił.
Szczęśliwie dla reżyserów R ady narodow ej, ale nie najlepiej dla F redry, zdarzyło się, że w tym czasie w łaśnie przyjechał do ro dziców, koło Rudek mieszkających, na wakacye akademik i gw ar dzista wiedeński Maciulski, na którego inteligencya spoglądała, ja k na wyższą istotę. Maciulski w szedł także do rudeckiej R ady naro dowej i w ygłosił w niej obok F red ry taką płom ienną mowę, ja kiej w R udkach nigdy nie słyszano. Mówca zapomniał, że nie stoi na gorącym bruku wiedeńskim, lecz na błocie rudeckim. Na szczę ście użył frazesów tak górnolotnych, że, zamiast rozpalić głow y rudeckich polityków żarem rew olucyjnym, zabił w nie klina tak,
że wszyscy słuchacze po swojemu te frazesy komentowali, a nikt ich dobrze nie zrozumiał.
Po tem wszystkiem, oczywiście, m usiało się podnieść znacze nie rudeckiej R ady narodow ej. Zaczęli się do niej garnąć nietylko mieszczanie rudeccy, lecz także ludzie z okolicy, nie wyłączając naw et przybyw ających do m iasta chłopów z okolicy, dla których w iększą od politycznej była propinacyjna siła atrakcyjna. Uloko w ała się bowiem ta rada w kamienicy propinacyjnej na pierwszem piętrze, gdzie była największa sala rudecka. Ludzie ze skrupułami mogli tedy częściej zaglądać do szynku na dole pod pretekstem , że leży po drodze do miejsca, na którem dopełnić pragną pow in ności obywatelskiej. Zaczęli ludzie garnąć się do Rady narodowej nietylko dla czytania dzienników i słuchania rozmów politycznych, lecz także po radę w różnych dolegliwościach—a naw et—jak b y do jakiego wyższego trybunału po rozsądzenie spraw , w zwykłej in- stancyi albo niepomyślnie załatwionych, albo zbyt długo przew le kanych. Przykład zachęcający dał najpierw jeden z przedmieszczan rudeckich, który, mając do miejscowego proboszcza bardzo w ątpli wą pretensyę o grunt, w niósł piśm ienną skargę do R ady narodo wej. S ekretarz w ypisał na niej natychm iast w edług wszelkiej formy urzędowej dekretacyę do rozpraw y z sakram entalnym inicyałem: „wolność, rów ność i b raterstw o “ oraz z wezwaniem „obyw atela“ proboszcza do przedstaw ienia tytułów i dokumentów. „O byw atel“ proboszcz, widocznie zastraszony kategorycznym tonem wezwania, natychm iast piśmiennie sum itował się przed „prześw ietną“ Radą na rodow ą z pow tórzeniem powyższego inicyału, a sekretarz na tej obronie zadekretow ał dalszą akcyę. Że postępow anie to stanowi kolizyę z praw em , za którą może kom u kiedyś odpowiadać w y padnie, o tem w tedy nikt nie myślał, a biegły w praw ie pan man- dataryusz może nieraz i pomyślał, ale się z tem nie ozwał, aby nie tamować w szczętego ruchu.
Także i form acya gw ardyi narodow ej była teraz bliższa po myślnego załatw ienia, bo niektórzy w letniem ubraniu F redry, pod czas jego zachęcającej mowy w Radzie narodow ej, chcieli koniecz nie dopatrzeć się kroju uniformu z oznaką rangi kapitana na ramionach. A przecież F redro był kapitanem napoleońskiej daty, więc opow iadania takie trafiały do przekonania naw et żydom ru- deckim, którzy i ten szczegół tak samo, jak gw ardyjski uniform pana m andataryusza, łączyli z ćwiczeniem się policyantów w w y bijaniu marsza na bębnie dominikalnym i zaczęli przemyśliwać nad tem, czy zapisaniem się do gwardyi narodow ej nie mogliby się młodzieńcy w wieku popisowym w ykręcić od zawsze strasznej dla
nich, a w tych czasach istotnie bardzo ciężkiej i długiej służby wojskowej.
Ale wszystkim tym planom gorących żywiołów, w ątpliw o ściom ociężałych w m yśleniu mieszczan i kombinacyom trwożli wych żydów rudeckich, nagle kres położył dochodzący od Lwowa huk salw działowych, którem i kom enderujący generał br. Ham m erstein odpow iedział lwowskiej radzie i gw ardyi narodowej na jej śmiałe w ystąpienia i zbom bardował stolicę kraju do kompanii z księciem W indischgrätzem , bom bardującym równocześnie zrewol tow aną stolicę państw a. Od razu zmieniła się sytuacya w rozbu dzonych do życia politycznego Rudkach. Nec locus u b i—Rada na rodowa! Mieszczanie i przedmieszczanie wrócili do zaniedbanych zajęć gospodarczych i w arsztatow ych, żydzi ochłonęli z wszelkiego strachu, nie słysząc już więcej złowrogiego odgłosu bębna domi- nikalnego, a pan m andataryusz Kajetan Krokoszyński zawiesił nowy uniform gw ardyjski na kołku.
Po hucznym karnaw ale politycznym, cisza cm entarna zapano wała we Lwowie, a sroga reakcya szykować się zaczęła do swojej mściwej, terrorystycznej działalności w całej A ustryi, szczególnie w W iedniu, we Lwowie, wogóle w Galicyi, jako w głównych ogni skach ruchu rew olucyjnego. Rozpoczęły się pod stanem oblężenia wojskowo-sądowe rozpraw}', którym organy policyjne dostarczały ciągle świeżego m ateryału, w ygrzebując z aktów i pamięci wszy stkie, do niedaw na z wym uszoną cierpliwością i potulnością zno szone wybryki, a organom tym w całem państw ie przychodziła w pomoc rozbudzona i zachęcona z góry ochotnicza służba poli cyjna,— cały rój denuncyantów . Reakcya ówczesną postanow iła nie tylko w odstraszający sposób ukarać rzeczywistych winowajców — przestępców politycznych, i na nich mściwie pow etow ać niedawne upokorzenia rządu, lecz nadto — usunąć jaknajdalej od życia publicz nego, więc zizolować pod dozorem policyjnym wszystkie gorętsze żywioły inteligencyi, do których nie dała się zastosować kodekso wa kwalifikacya krym inalna, a które w niedawnem oszołomieniu politycznem okazały się niebezpieczne, lub chociażby tylko niew y godne dla rządu.
W Rudkach nie było na razie takiego ochotnika policyjnego, jakkolw iek nie byłoby brakło dlań m ateryału w wersyach, krążących o mowie F red ry w Radzie narodowej i w notorycznych faktach jej nielegalnej judykatury, zwłaszcza od chwili, gdy w całej oko licy głośnem już było, że m łody F redro (Jan A lexander) przem knął się do W ęgier, do armii rewolucyjnej, a razem z nim, czy obok niego, w każdym zaś razie równocześnie, podążyli tą samą
drogą dwaj inni młodzi ludzie z Rudek, z których jeden był pisa rzem „dom inikalnym“, a zatem podw ładnym funkcyonaryuszem man- dataryusza K rokoszyńskiego. W razie denuncyacyi, fakta powyższe byłyby dały pow ód co najmniej do dokuczliwego śledztw a i p o łączonego z niem nagabyw ania — naw et ludzi bezpośrednio w to niewplątanych. W szystko byłoby może poszło w zupełne zapomnie nie, gdyby nie postępow anie m andataryusza K rokoszyńskiego, k tó ry w w ygórow anym poczuciu swej godności i w ładzy m andata- ryackiej, najwyższej albo raczej jedynej w skromnych Rudkach, zachowywać się zaczął, ja k m ały satrapa. W ładza m andataryacka, cokolwiek zaćmiona przez niedawne zniesienie pańszczyzny, urosła znacznie w pierwszym okresie reakcyi dlatego, że rząd pilnie po trzebow ał w ojska i pieniędzy na toczącą się już we W łoszech i rozpoczętą w W ęgrzech kampanię, a rekrutacya, kw aterunek i p o bór podatków, w chodziły w łaśnie w zakres funkcyi m andatarya- ckich. Nadto rygor dozoru policyjnego nad ludnością miejscową i nad przejezdnymi został w tym czasie bardzo zaostrzony, a man- dataryusz, jako organ policyjny, trzym ał w swojem ręku klucze od are sztu „dom inikalnego“, do którego, wobec podniesionej na poziom syste mu dowolności, w trącać m ó g ł bez kontroli i bez regresu naw et za bła hym pozorem. D wa lata takich rządów wzbudziły w ludności, szczególnie żydowskiej, gorycz, którą z obaw y przed mściwością Krokoszyńskiego, bardzo dobrze u swej przełożonej w ładzy cyr kularnej w Sam borze zapisanego, tłumiono w milczącej rezygnacyi, czekając na jakieś wyniesienie w godności, a tem samem i prze niesienie m ałego satrapy.
Ale wreszcie kosa trafiła na kamień. Krokoszyński w swej dokuczliwości nie poprzestał na chłopach i żydach, lecz dopiekł do żywego także kilku księżom, z których jeden, ruski paroch w najbliższej wsi, ks. Narcyz Rewakowicz, osobiście znękany i do tego dotknięty w uczuciach ojcowskich przez surow e postępow a nie ze swoimi synami za jakieś kolizye ich z praw em karnem, rzu cił rękawicę nieznośnemu m andataryuszow i i zaczął się zbroić do rozpaczliwej walki. W tym celu długo zbierał i wreszcie zebrał cały rejestr faktów, w ersyi i plotek, z których miało w ypływ ać, że K rokoszyński je st nietylko niegodziwcem, lecz i skończonym zbrodniarzem. W skardze swojej ks. Rew akow icz tak ułożył ów rejestr poszczególnych grawaminów, żeby widocznem było, że mię dzy surow ą aplikacyą przepisów rekrutacyjnych, podatkow ych i po licyjnych przez K rokoszyńskiego, a jego kieszenią, spiżarnią i wszy- stkiemi ubikacyami gospodarczem i, zawsze zachodził związek jak- najściślejszy, że mianowicie—kieszeń pana m andataryusza, jego spi
żarnia i stodoła w ypełniają się w miarę zbliżania się rekrutacja i wzrostu frekwencyi w aresztach „dom inikalnjmh“. W żydach, swoim losem najlepiej illustrujących samowolę m andataryusza, potrafił ks. Rewakowicz wzbudzić taką otuchę i odwagę, że zarząd gminy
wyznaniowej otw arcie przyłączył się do przjrgotowanej skargi, w jt-
mieniając św iadków na zarzuty przedajności, nadużj^cie władzy i t. p. W iedząc j-ednak, że K rokoszyński bardzo dobrze je st zapi sany w cyrkule Samborskim , ks. Rewakowicz tak sform ułow ał swoje oskarżenie, żeby nie sama tjdko w ładza cywilna o niem rozstrzj^- gała, lecz, żeby ono zająć mogło także i w szechw ładne w tych cza sach, a surowe sfery wojskowe. W tym celu na pierwszy plan w y sunął zarzut, że Krokoszyński w r. 1849 działał w duchu rewolu- cjijnym, namawiając gminy do odmawiania rekruta i nakłaniając dwóch m łodych ludzi do zaciągnięcia się w szeregi rewolucyjnej '«armii węgierskiej, co, w edług proklam acji stanu oblężenia z 10-go
stycznia 1849, podpadało pod jurysdykcyę sądów wojennych. Nie jednego K rokoszyńskiego, lecz cały legion m andataryu- szów można było sprzątnąć taką litanią zarzutów. A do tego jeszcze
szczęście zdaw ało się sprzjTjać ks. Rewakowiczowi. W łaśnie bo
wiem w tedy, gdy miał już skargę swoją przygotow aną, butnji ad w ersarz jego popadł w kolizyę z kom endantem posterunku żan- darmeryi, który, dbały o sw oją pow agę i nie czując wyższości mandatarjmckiego dostojeństw a w Rudkach, w niósł na Krokoszyń skiego skargę do swojej przełożonej komendy. Nad głow ą Kroko- szyńskiego zawisły tedy takie gęste chmury, że zdaw ało się, iż nie jeden grom, lecz cała salw a gromów spadnie nań w jednej chwili z cyrkułu i kom endy wojskowej. I rzeczywiście centralna komenda stanu w yjątkowego wzięła się do spraw y na seryo. Zesłała bowiem do Rudek osobną komisyę śledczą, złożoną z audytora w ojskow e go i z dwóch wojskowych assesorów. Ze w zględu na to, że po osą dzeniu zarzutów, jurysdykcyi wojskowej podlegających, spraw a cała oprze się potem o cjrwilny sąd kryminalny, dodano komisyi radcę kryminalnego ze Lwowa, Filousa, jako asystenta i ew entualnego kontynuatora dochodzeń.
Zjechała ta groźna komisya śledcza do Rudek w jesieni 1852 i przesłuchała najpierw kilkudziesięciu św iadków w ypadków z r. 1848, oraz pokrzyw dzonych przez K rokoszyńskiego w latach następnjmh, spisując z nimi stosy protokułów . Potem badano K rokoszyńskiego, z którego spisano protokół takich rozm iarów , że w druku pow stał by z tego tom spory. Jestto bardzo ciekawa, a przytem i zabawna lek tu ra, ale wszystko zbyć tutaj musimy krótką wzmianką. Przesłucha ni, ks. Rewakowicz i połączeni z nim przeciw K rokoszyńskiemu
żydzi, nietylko pow tórzyli ustnie to wszystko, czego pisarze nie w nie śli, lecz nadto uzupełnili skargę nowymi szczegółami. Nie spisałby nikt w szystkich zarzutów, na praw dę, na wołowej skórze, gdyż p a pier, zapisany przez komisyę, większą zajmuje przestrzeń, aniżeli kilka skór w ołow ych, chociaż w czytaniu odnosi się wrażenie, że protokolant ile możności streszczał gadaninę. W e wszystkich tych zeznaniach figuruje Krokoszyński, jako form alny potw ór z piekła rodem. Żydzi nazw ali go już nie w rogiem samego plemienia izra elskiego, lecz literalnie „wrogiem ludzkości“, który uczuwa de moniczną pasyę w pastw ieniu się nad swemi ofiarami i w doku czaniu ludziom. W ym ieniano naw et ofiary tej zabójczej passyi, między niemi proboszcza rudeckiego, zm arłego rzekomo w skutek udręczenia niesłychanym ciężarem kw aterunkow ym .
Przy czytaniu tych w szystkich pro to k ó łó w czeka się tylko, kiedy komisya każe nałożyć kajdany na K rokoszyńskiego. T y m czasem, następują jego odpowiedzi na każdy zarzut tak zręcznie sform ułowane, że zarzucone mu okropne zbrodnie bledną coraz więcej, a w końcu albo całkowicie znikają, albo co najwięcej pozostawiają po sobie ślady zw yczajnych dow olności m andataryackich, pod legających nie sankcyi kryminalnej, lecz dyscyplinarnej wobec prze łożonej w ładzy cyrkularnej. W idocznie oskarżyciele przesadzili bar dzo i tą przesadą ułatwili znakomicie obronę sprytnem u przeciwni kowi. Cóż bowiem znaczyły wszystkie skargi na sekatury i naduży cia przy poborze rek ru ta i podatków, przy kw aterunku i w ykonyw a niu kontroli policyjnej, skoro K rokoszyński ku wielkiemu zdumieniu komisyi śledczej złożył na jej stole cały szereg dekretów pochw al nych z Sam borskiego urzędu cyrkularnego, w których ten rzeko my zbrodniarz przedstaw iony jest, jako bardzo energiczny i su mienny przytem w ykonaw ca otrzym anych wyższych poleceń, a n a wet, jako w zorow y i zasłużony funkcyonaryusz państw a, który w chwili krytycznej, w śród kampanii w ęgierskiej, przysporzył w re krutach i podatkacli najpotrzebniejszych środków zwycięztwa. Rze kome odm awianie rekrutów , zachęcanie do udziału w rewolucyjnej armii węgierskiej i w yw ołanie dwóch młodzieńców do tej armii okazało się oczywiście bajką.
Jednakże, w toku tego w ojskow o-sądow ego śledztwa, aud3ńor
pytaniam i swemi w yw ołał także om ów ienia działalności K roko szyńskiego przy zawiązaniu R ady narodow ej w Rudkach. N iektó rzy świadkowie, pociągnięci przez au d y to ra za język, mówili o wszyst- kiem, więc także o w ystąpieniu F red ry , w którego mowie miały się znajdować słow a o potrzebie w ypędzenia „dyabła w stosow a nym kapeluszu“, (przez co niektórzy rozum ieli samego cesarza), o zmia
nie rządu i t. p. W ojskow a komisya śledcza zam knęła tedy swój protokół i przesłała go komendzie stanu wojskowego z oznajmie niem, że w praw dzie nie odnaleziono śladów zbrodni, w edług m a nifestu o stanie oblężenia wojskowej judykaturze podlegających, że jednak niektóre zarzuty ks. Rewakowicza i żydów rudeckich w ym agają dalszego rozpatrzenia przez sąd karny i urząd cyrku larny w Sam borze, a nadto zeznania niektórych świadków zawie rają przeciw F redrze znamiona zbrodni zdrady stanu, podlegającej kompetencyi lwowskiego sądu kryminalnego.
W październiku 1852 władze w ojskowe w ysłały wszystkie akta do lwowskiego sądu kryminalnego, gdzie je oddano do refe ratu radcy Filousow i, tem u samemu, który asystow ał wojskowej komisyi śledczej w Rudkach. Byłto sędzia biurokratycznego po kroju, który praktykę sądow ą rozpoczął w smutnej epoce spisko wej przed r. 1846, kiedy to lwowski sąd krym inalny z osław io nym Prêssenem , jako prezydentem , a jeszcze więcej z osławionym radcą M aurycym Nittmannem, jako główmym filarem w procesach politycznych, był pow olnem narzędziem panującego system u rzą dowego, ulegał wskazówkom dyrektora policyi, Sacher-M asocha, w to ku śledztwa, oglądał się zawsze w w yrokach swoich na głównego reżysera tego systemu, prezydenta gubernialnego, br. K riega i n a w et spraw y studenckie, jak np. w procesie K arola Szajnochy, na ciągał do najsurowszej kwalifikacyi kryminalnej.
W chwili, gdy spraw a F redry w eszła po raz pierwszy na se- syę (9 listopada 1852), sytuacya w lwowskim sądzie kryminalnym zmieniła się pod niejednym względem. W szedł w życie now y ko deks karny, na którym , w porów naniu z jego poprzednikiem, znać już było w pływ przełom ow y r. 1848, nie dający się zupełnie po wstrzym ać srogą reakcyą polityczną. P rocedura karna, oparta na trącącej średniowiecznemi pojęciami prawnemi, zasadzie inkwizy- cyjnej, przestała już obowiązywać w innych prow incyach państw a, ustępując miejsca nowożytnem u, na zasadzie oskarżenia opartem u postępow aniu, a .G alicya uczuła tę zmianę bodaj pośrednio, z tego powodu, że już w rok później także dostąpić m usiała tego dobro dziejstwa praw nego, z czem sądy w postępow aniu swojem ponie kąd naprzód liczyć się musiały. Co najważniejsza jednak, to fakt, że chociaż w danym ustroju państw ow ym sądow nictw o pozostało zawsze jeszcze w dawnej zależności od administracyi, więc od p rą dów panujących w praktyce, nie w ynikały już ztąd, zwłaszcza w Ga- łicyi, takie dotkliwe następstw a dla przestępców politycznych, jak dawniej. Z tego miejsca bowiem, z którego dawniej w spraw ach polityczno-krym inalnych wychodziła system atyczna surow a intryga,
oddziaływ ała teraz na spraw y tej kategoryi równie system atyczna mitygacya. Nie było już bowiem w prezydyum gubernialnym br. Krie- ga, a na czele rządów krajow ych stał A genor hr. Gołuchowski.
R adca Filous, chociaż w yszedł z bardzo złej szkoły sędziow skiej, posiadał, jak widać, zmysł polityczny, bo zoryentow ał się w sytuacyi i poznał doniosłość ew entualnej kondem naty krym inal nej, lub chociażby znękanie takiej znakomitości, jak ą był w tedy Fredro. T o też na sessyi przedstaw ił jego spraw ę w sposób wcale liberalny, uznając opowiadanie św iadków wobec wojskowej komis syi śledczej jako bałamutne, a w yrażenie przez F redrę użyte, biorąc naw et takie same zeznania w rachubę, za niedostateczne do w ysuw a nia ztąd wniosku, że F redro zamierzył obrazić panującego monarchę austryackiego, lub pobudzić słuchaczy swoich do buntu przeciw rzą dowi. T em mniej można Fredrze takie zamiary podsuw ać, ile że w tych zawichrzonych czasach (1848) ludzie najtrzeźwiejsi w ycho dzili z rów now agi i w w ystąpieniach publicznych po prostu nie zdawali sobie spraw y ze znaczenia słów w ypowiedzianych. W y w ód swój w tym duchu, szczegółowo rozwinięty, zam knął radca Filous wnioskiem zaniechania wszelkich dalszych dochodzeń prze ciw F redrze. Za wnioskiem tym oświadczyła się większość wotan- tów, mniejszość zaś, a na jej czele znany z dawniejszych procesów polityczno-krym inalńych Sellycy, przem aw iała za wytoczeniem p ro cesu — co najmniej o zbrodnię zakłócenia w ew nętrznego spokoju państw a. T a mniejszość stanow iła starą gw ardyę kryminalno-sądo- wą, która tak samo, jak stara gw ardya napoleońska pod W aterloo, pow iedziała o sobie, że zginie, a nie podda się nowym prądom i pojęciom praw nym w spraw ach polityczno-kryminalnych.
Zdaw ało się, że na tem skończy się cała spraw a, że będzie ona, w edług term inu biurokratycznego, ubita. I byłoby się tak isto t nie stało, gdyby nie ta fatalna dla F red ry okoliczność, że głów na w tych czasach kuźnia repressyjnjm h zarządzeń w W iedniu, n aj wyższa w ładza policyjna, w danej chwili właśnie na G alicyę zw ra cała uw agę swoją. W początku r. 1852 bowiem stracono w W ied niu znanego w historyi spiskowców galicyjskich spiskowca-fana- tyka, Juliana G oslara, który po dw ukrotnem skazaniu go na karę śmierci i dw ukrotnem ułaskawieniu, za trzecim wreszcie razem
poszedł na rusztowanie. W w iedeńskim procesie G oslara ze
brano wszystkie ślady jeg o ostatnich koneksyi w Galicyi i szuka no w ątku do now ych procesów . W ted y to ślad przygodnej tylko znajomości G oslara z W incentym Polem , znajomości, w której naj więcej w spólne aspiracye poetyckie w grę wchodziły, w yw ołał, w połączeniu z dalszą denuncyacyą, na rzekomo nielojalne za
chowanie się Pola i innych profesorów uniw ersytetu Jagiellońskie go wobec młodzieży, dochodzenia policyjne w Krakowie, z których, w braku substratu dla procesu kryminalnego, szef najwyższej w ła dzy policyjnej, generał br. Kempen, potrafił drogą dowolności ad ministracyjnej w ysnuć takie konsekwencye, że dziś zakraw ałoby to na bajkę, gdyby nie dało się stwierdzić z autentycznych źródeł archiwalnych. Nie oglądając się wcale na ministra oświaty, które mu dyscyplinarnie podlegają profesorowie uniw ersytetu, br. Kem pen w yjednał u cesarza zatwierdzenie wniosku, w edług którego usunięci zostali z katedr swoich, bez formalnego pociągania do od powiedzialności, bez przesłuchania i bez wskazania motywów, p ro fesorowie A ntoni Małecki, W incenty Pol, Zygm unt A ntoni Hel- cel i Józef Zielonacki. Ministrowi ośw iaty zakom unikował br. Kem pen dopiero f a i t accompli, aby sobie innych profesorów poszukał. U chw ała lwowskiego sądu krym inalnego w sprawie F redry rychło doszła do wiadomości tej wszechpotężnej w państwie, naj wyższej w ładzy policyjnej z tego pow odu, że z aktami owego śledztwa rudeckiego w jedną całość połączone były akta za targu K rokoszyńskiego z żandarm eryą, której kom enda krajowa ze wszystkiego opow iadała się przed swoim zwierzchnikiem w iedeń skim. Br. Kem pen ściśle przejrzał akta całej spraw y i zaalarmował ministerstwo sprawiedliwości doniesieniem, że we Lwowie ubito sprawę F redry, mimo widocznych poszlak zbrodni zdrady stanu. Przejrzano wszystkie akta także i w m inisterstwie sprawiedliwości, uznano tam oczywiście rem onstracye najwyższej władzy policyjnej za uzasadnione i w ysłano całą rzecz do lwowskiego sądu apela- cyjnego z przykrem wytknieniem tak pobłażliwego traktow ania sprawy. M inisterstwo sprawiedliwości kategorycznie poleciło, aby sąd krym inalny przeprow adził dalsze, uzupełniające dochodzenie szczegółów co do mowy Fredrj^ w rudeckiej radzie narodowej i zaczął śledztwo od natychm iastowego, sumarycznego przesłucha nia Fredry.
S praw a F red ry w róciła oczywiście do dotychczasowego jej referenta, radcy Filousa, który spełnił polecenie ministerstwa, w zy wając obwinionego do protokularnego przesłuchania. Odbyło się ono d. 26 czerwca 1853. Dla dokładnego poznania spraw y przytacza my pro to k u ł spisany z Fredrą, oczywiście z ograniczeniem się do głów nych pytań i odpowiedzi.
Radca Filous: Z śledztwa pokazało się, że przybywszy do Rady narodow ej i przemawiając do zgromadzonych włościan ru- deckich, oraz mieszkańców' tamtejszej okolicy, przedstawdł im pan hrabia, iż „przyszły dla nich pomyślne czasy, aby się od jarzm a
uwolnili i cesarza w jego stosow anym kapeluszu ztąd wykorzenili i do dyabła napędzili.“ Do tych słów pan hrabia m usiał jakiś cel przywiązywać. Proszę się więc wytłum aczyć?
Zaraz obok tego pytania protokół zaznacza w formie spo strzeżenia samego sędziego śledczego, że F red ro „w padł w niekła mane oburzenie i odpow iadał w uniesieniu.“
Fredro: „Że podczas mojej bytności w Radzie narodow ej w Rudkach m ogła być mowa o uformowaniu gw ardyi narodow ej,
tego ani pamiętam, ani zaprzeczać nie chcę. Że jed n ak prze
ciw mnie takie oskarżenie wniesiono, jak się teraz dowiaduję, to mię oburzać musi. Nietylko bowiem nic podobnego w Rudkach nie powiedziałem, co zapewniam i naw et zaprzysiądz gotów je stem, lecz nic podobnego w całem życiu mojem z ust moich nie wyszło. Nazwaćby mię musiano głupcem, gdybym w Rudkach, w obecności takich ludzi, jacy się tam w tedy znajdowali, coś po dobnego powiedział. Pow ołuję się na św iadectw o tutejszych mie szczan i urzędników, którzy mnie naw et osobiście nie znają, czyli mój sposób m yślenia je st taki, żebym coś podobnego m ógł pow ie dzieć. D latego najsolenniej oświadczam, że oskarżenie przeciw mnie wniesione je st z największą głupotą, bezczelnością i potw arzą“.
Radca Filous: „Przedstawienie panu hrabiem u uczynione, nie opiera się na luźnem doniesieniu, lecz na zeznaniach wielu, pod przysięgą słuchanych świadków, a zatem samo zaprzeczenie w y starczyć nie może. Zechce zatem pan hrabia powiedzieć, czy i ja kim sposobem może udowodnić, że podobnej mowy nie w y g ło sił?“ Fredro: „Nie wiem, jakim sposobem byłbym -w stanie w yka zać nieprawdziwość wniesionego przeciw mnie oskarżenia. P ow o łuję się zatem na powszechnie znany mój sposób myślenia i moje postępow anie we Lw ow ie w r. 1848, czy kiedy i kogo przed kim pod burzałem, czy wszędzie nie dążyłem do tego, aby był spokój i po rządek. Proszę zasięgnąć o mnie zdania policyi i wszystkich wyż szych urzędników, czyli w r. 1848 wszędzie nie byłem tego zda nia, aby był spokój. O ile pamiętam, nikomu nigdy żadnej krzy w dy nie uczyniłem i dlatego naw et przypuścić nie mogę, iżby kto ze złości i nienawiści o coś podobnego mię oskarżył. Sądzę owszem, iż nie zrozumiawszy moich słów, ludzie w rozmowach pomiędzy sobą i z opow iadań o tem zdarzeniu, coś sobie uroili, a przesłuchi w ani—z bojaźni, żeby ich o co do odpowiedzialności nie pociągnięto, przeciw mnie zeznali to, co się nigdy nie stało.“
Nazajutrz F redro stanął znowu do protokółu przed radcą Fi- lousem i, nie czekając na dalsze pytanie, prosił o zapisanie nastę pującego oświadczenia: „Wczoraj byłem tak oburzony oskarżeniem,
że uszło mi z pamięci kilka uwag, które tutaj dzisiaj przedstawiam. Od czasu zdarzenia, o które zostałem oskarżony, minęło lat cztery, a zatem więcej czasu, aniżeli potrzeba, iżby plotka, po karczmach powtarzana, urosła i skrzyw iła się. Słuchając oskarżenia, co się ty czy w yrazów przeciw cesarzowi, byłem tak oburzony, że tylko na treść zwróciłem całą uwagę; teraz zaś muszę rozebrać i słowa tego oskarżenia. Nie m ogłem powiedzieć włościanom, że przyszedł czas, aby się z pod jarzm a nad sobą uwolnić, bo w łaśnie odebrali naj większe dobrodziejstwo, t. j. uwolnienie od pańszczyzny i niczego więcej żądać nie mogli. W yraz, „aby cesarza w stosownym kape' luszu ztąd w ykorzenić,“ je st ledwie nie bez sensu, bo słowo „wy korzenić“ nie da się zaaplikować w tym sensie, t. j. mówiąc o je dnym człowieku. Co do stosow anego kapelusza, to naw et p o rtre tów cesarza w takim kapeluszu nie widać. Nareszcie wyrażenie „do dyabła wypędzić" je st nadto grubiańskie i karczemne, aby w jakiemkolwiek zgromadzeniu mogło być użyte. Zastanowiwszy się nad tem, każdy przyzna, że mowa, o k tó rą jestem oskarżony, nie mogła wyjść z ust człowieka, który trochę tylko dobrego w y chowania otrzymał.
Powiedziałem wczoraj, że nikom u nigdy krzyw dy nie zrobi łem i dlatego przypuścić nie mogę, aby ktoś był moim nieprzyja cielem. I teraz to pow tarzam , ale przypom niałem sobie, jacy to ludzie m ogą mię oskarżać. Na wsi dość odmówić drzewa, pastw i ska, lub zagrabić za jak ą szkodę, żeby mieć nieprzyjaciela. Np. w owym czasie jeden w łościanin rudecki, M ichał Chymiak Mikoł- ków (którego zeznanie zaprzysiężone głównie ściągnęło na F redrę obecne śledztwo krym inalne—przyp. aut.) pogorzał i żądał odemnie drzewa bezpłatnie, na co mu odpowiedziałem, że każę mu tanio sprzedać, ale darmo nie dam, gdyż dawne stosunki poddańcze zmieniły się. Najwięcej dlatego odmówiłem, że jestto w łościanin majętny. Za to odmówienie drzew a odgrażał się na mnie. S ą tak że w R udkach mieszczanie Paw likow scy (i oni także zeznaniami swojemi obciążyli F red rę —przyp. aut.), którzy grożą mi procesem za jakąś chałupę, czy stodołę, którą m andataryusz Krokoszyński kazał rozebrać, czy pozw olił rozebrać. G dybym m ógł wiedzieć, kto jest moim oskarżycielem, może przypom niałbym sobie wiele oko
liczności, tłumaczących nieprzyjaźń ku mnie, jako do dawniejszego dziedzica, który najmniejszem odmówieniem łaski m ógł się często kroć narazić.
Pow oływ ałem się wczoraj na zdanie mieszczan i urzędników lwowskich o mnie, a zapomniałem pow ołać się na mieszczan ru- deckich, zwłaszcza tych, którzy obecni byli na zgromadzeniu tak
zwanej Rady narodow ej. W szakże i tam niewątpliw ie byli ludzie uczciwi. Żałuję tylko, że znękany chorobą, cierpieniem i zgryzotą od lat kilku, nie mogę dobrze przypomnieć sobie ich nazw isk.“
Radca Filous (po rekapitulacyi oświadczeń F red ry co do słów o „zrzuceniu ja rzm a“, o „wykorzenieniu i w yrzuceniu do dyabła cesarza w stosow anym kapeluszu“): „Zważywszy, że w mowie nie można w yrazów pojedynczo roztrząsać, a chodzi o zrozu
miałą treść mowy, w yrazom pańskim nie można podstaw ić uwol nienia od pańszczyzny, lecz uwolnienie od istniejącego rządu, zw ła szcza, że była m ow a o Najjaśniejszym P anu. Także w yraz „wyko rzenić“ mógł być użyty, jeżeli, mówiąc o Najjaśniejszym Panu, mia łeś pan hrabia przed oczyma dynastyę panującego domu. Zresztą w tenczas przem aw iałeś pan hrabia do ludzi prostych, a zatem mo głeś używać w yrazów , zastosow anych do icli ed u k a c ji.“
Fredro: „Nie m ogę żadnym sposobem wchodzić w roztrząsa nie mniemanego sensu mowy, ponieważ w czoraj oświadczyłem, iż od początku do 'końca nigdy z ust moich nie wyszła. Jeżeli teraz zrobiłem kilka uw ag o słowach, które mi oskarżenie przypisuje, to uczyniłem to jedynie dla tego, że człowiek, cokolwiek dobrze w ychow any, nie m ógłby się w ten sposób wyrazić. Ale jeszcze raz pow tarzam , że nie byłbym się w daw ał w roztrząsanie niew ła ściwości wyrazów, gdybjmi już wczoraj nie b jTł odrzucił całego oskarżenia z największym oburzeniem .“
W dalszych pytaniach swoich radca krym inalny Filous w cią gnął w ram y tem atu śledczego udział F red ry w lwowskiej Radzie narodowej, która uchodziła za centralne ognisko prądów i „kno wań rew olucyjnych“ z r. 1848. W odpow iedziach swroich na sze reg pytań, w tej mierze postawioitych, z których tylko główne zdania przytoczymy, F redro określił swój stosunek do hvow'skiej R adjT narodow ej wr sposób następujący: „W iadomo, że w r. 1848 zawiązała się we: Lw ow ie redakcya dziennika pod tytułem „Rada narodow a“. Należałem do tej red ak cji, czjii raczej do w jalziału redakcyjnego. Bjdem wTezwranjT przez Jana Dobrzańskiego. Nie chciałem z razu p rz jją ć tego w ezwania, ale moi znajomi zrobili uwagę, że rozsądnjuń ludziom nie należj^ się od w szjrstkiego usu- wrać. Usłuchałem tego zdania i wszedłem do w ydziału red ak cjj- nego. Po kilkunastu dniach, g d jT się rzeczona redakcya do gm a chu teatralnego przeniosła i gdjr posiedzenia zaczęty ły ć publicz ne, uznałem za stosownie zupełnie usunąć się od wszelkiego udzia łu w czjmnościach rzeczonej red ak cji. Podałem listownie to moje oświadczenie i od tego czasu nigdjy ani razu jednego na zgroma dzeniach lwowskiej rad y narodow ej nie byłem. W tak krótkim
czasie nie mogłem przedsięwziąć żadnego działania. Na list nie otrzymałem żadnej odpowiedzi; dowiedziałem się tylko, że czytany był w kilka dni później na zgromadzeniu. Cofnąłem się, bo byłem wybrany, jako literat, do wydziału redakcyjnego, a przekonałem się, że tam dzieje się nie podług mego sposobu m yślenia“.
Na ostatnie, po odczytaniu inkwizytowi protokółu, postawione pytanie, czy inkw izyt ma co do dodania, lub sprostowania, pody ktował Fredro następującą odpowiedź: „Przeczytane mi zeznania
bez odmiany potw ierdzam i najsilniej upraszam o przyspieszenie ile możności tej spraw y, gdyż stan mojego zdrow ia je st taki, że, j akto świadectwam i doktorów udowodnić mogę, przez opuszczenie jednego lata bez w ód mi wskazanych i opóźnienie operacyi, co do której ułożyłem się z chirurgami w Paryżu, w ystaw iłbym się, jeżeli nie na śmierć, to na kalectwo niezaw odne“.
Sędziowie niezależni od wyższej pressyi, z zagw arantow aną prawnie, jak to dziś je st w A ustryi, wolnością a -naw et z przyka zanym sobie w prost obowiązkiem słuchania tylko głosu sumiennego przekonania i poczucia praw nego, znaleźliby się byli po tem prze słuchaniu F red ry między dosadnie w ypowiedzianem życzeniem wyż szej władzy a daw ną uchw ałą uwalniającą, której m otywa znalazły w łaśnie w wyniku przesłuchania F redry tylko poparcie i potw ier dzenie. Ale dla sędziów ówczesnych nie istniały skrupuły i kollizye tego rodzaju wogóle, a w sprawach publiczno - karnych przede wszystkiem. Skinienie takiej potężnej władzy, jak najwyższy organ policyi, poparte do tego poleceniem m inisterstw a sprawiedliwości, stanow iło rozkaz apodyktyczny i uchylało wszelkie wahania. To też nazajutrz po przesłuchaniu Fredry, zapadła na sesyi uchwala, że nastąpić ma „w szechstronne zbadanie“ spraw y i to nie w sposób zwyczajny, lecz—jak b y dla dem onstracyjnego okazania żywego prze jęcia się intencyą najwyższej władzy policyjnej — przez osobną, do Rudek w ydelegow aną komisyę, której kierownikiem nie ustanow io no już radcy Filousa, jako inicyatora poprzedniej uwalniającej uchwały lecz radcę Jana Sum m era, jako więcej zbliżonego do tradycyi sądu kryminalnego w spraw ach politycznych z czasów spiskowych.
Na biednego F redrę spadla ciężka troska, naw et obawa, bo
któż mógł zaręczyć, że po upływ ie pięciu lat od owej fatalnej
mowy nie powiedzie się indygacyi i instygacyi komisyi śledczej znaleźć w atka do ciężkiego oskarżenia, a przynajmniej—długiego nękania śledczego, zwłaszcza wobec faktu, że syn jego (Jan A leksander) z powodu udziału w rew olucyjnej kampanii węgierskiej, musiał ra tować się ucieczką za granicę i tem ściągał na ojca nieufność i nie chęć sfer reakcyjnych.
A do tego przyłączyły się cierpienia fizyczne. F redro był w tedy dotknięty taką chorobą (kiszkową), że wyjazd, mocno zakwe- styonow any ostatnią uchw ałą sądową, był dlań istotnie poniekąd kw estyą życia. T o też zwrócił się do Namiestnika lir. Gołucho- wskiego z przedstaw ieniem swojego stanu i z prośbą o w ystaw ienie paszportu, niezbędnego wówczas do każdego wyjazdu, naw et w obrę bie państw a. H r. Gołuchowski wedle formy urzędowej odniósł się do prezydenta sądu kryminalnego br. P ohlberga z zapytaniem, czy nie sprzeciwia się w ystaw ieniu paszportu za granicę. Poszła i ta spraw a na sesyę a uchw ała opiewała, że ponieważ w spraw ie F re dry zachodzą poszlaki zbrodni zdrady stanu, przeto żaden paszport nie może mu być wydany. Na szczęście, hr. G ołuchowski zdecydo w ał się w tej spraw ie naruszyć przykazanie biurokratyzm u i, nie oglą dając się na uchw ałę sądową, postąpił tak stanowczo, jak b y tego pewnie nie był uczynił nam iestnik-urzędnik zwykłej miary, drżący przed odpow iedzialnością za ew entualne ułatw ienie ucieczki czło wiekowi, o zdradę stanu posądzonemu. Hr. G ołuchowski w ysłał do F red ry protom edyka rządowego i, opierając się na jego relacyi p stanie zdrow ia Fredry, w ystaw ił mu trzym iesięczny paszport na zm odyfikowany przez samego petenta projekt podróży (do W iednia i Töplitz). Zawiadom iony o tem sąd kryminalny, pośrednio tylko rem onstrow ał, żądając by nam iestnictw o zapobiegło przynajmniej w ydaniu Fredrze w drodze dalszego paszportu przez władzę krajow ą w W iedniu, lub w Pradze.
B R O N I S Ł A W Ł O Z I Ń S K I .