• Nie Znaleziono Wyników

M Warszawa, d. 24 Stycznia 1886 r.

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "M Warszawa, d. 24 Stycznia 1886 r."

Copied!
16
0
0

Pełen tekst

(1)

M 4 . Warszawa, d. 24 Stycznia 1886 r. T o m V .

A . d r e s K © d .S L lr c3r i : P o d w a l e 2>Tr “3= n o w y .

TYGODNIK POPULARNY, POŚWIĘCONY NAUKOM PRZYRODNICZYM.

PRENUMERATA „W S Z E C H Ś W IA T A ."

W W a rs z a w ie : rocznie rs. 8 k w artaln ie „ 2 Z p rz e s y łk ą poc zto w ą : rocznie „ 10 półrocznie „ 5 Prenum erow ać m ożna w R e d a k c ji W szechświata

i we w szystkich k sięgarniach w k ra ju i zagranicą,.

K om itet R edakcyjny stanowią: P. P. D r. T. C hałubiński, J. A leksandrow icz b. dziekan Uniw., mag. K. Deike, mag. S. K ram sztyk, W ł. K wietniew ski, J. N atanson,

D r J. S iem iradzki i mag. A. Ślósarski.

„W szechśw iat" przyjm uje ogłoszenia, k tó ry c h tre ść m a jakikolw iek zw iązek z nauką, n a następujących w arunkach: Z a 1 w iersz zw ykłego dru k u w szpalcie albo jego m iejsce pobiera się za pierw szy ra z kop. 7 ‘/j,

za sześć następnych razy kop. G, za dalsze kop. 5.

M r ó w k o j a d.

(2)

50 W SZECHŚW IAT. N r i.

iROW KOJAD c z t e r o p a l c z a st y

(M Y R M E C O PIIA G A T A M A N D U A )

przez

J a n a SztolCEciaaa

W rzędzie B ezzębnych (E d e n ta ta) objęli uczeni małą. liczbę zw ierząt, pozbaw ionych albo zupełnie zębów lub posiadających je ­ dynie zęby trzonow e. S tanow ią one dzi­

siaj pozostałość niejako po bardzo ros- powszechnionój i starój g ru p ie, której szczątki napotykają się tu i ow dzie na sta­

rym i nowym lądzie. P an ce rn ik i (Dasypus), m rów kojady (M yrm ecophaga i O ry c tero - pus), łuskow ce (M anis) i leniw ce (B rady- pus i C holepus) stanow ią dziś jed y n y ch przedstaw icieli rzędu B ezzębnych, z k tórych O ry ctero p u s i M anis zamieszkują. A frykę P ołudniow ą, pozostałe zaś w łaściw e są lą­

dowi P ołudniow ej A m eryki.

K ilkom iesięczny pobyt mój w okolicach m iasta T um bczu (P e ru północne, 3°30’ szer.

połudn.) dał mi możność zaznajom ienia się nieco bliżej z obyczajam i m rów kojada cztc- ropalczastego (M yrm ecophaga tam andua);

uw ażam też za stosowne podać do publicz­

nej wiadom ości rezu ltaty mych obserwacyj n ad tem mało znanein, a niezm iernie cieka- wcm zw ierzęciem .

M rów kojad czteropalczasty wielkością zbliża się do borsuka, je s t tylko odeń szczu­

plejszy nieco, a d ługi ogon n adaje mu też odm ienny wygląd. Ł eb ma niew ielki w sto­

sunku do reszty ciała, w ałk ow aty i w y d łu ­ żający się w szczupły ry jek , n a końcu k tó ­ rego znajdu je się m aleńka gęba. Zębów b rak mu zupełnie; oczy posiada m aleńkie i dość w ypukłe, uszy niew ielkie, p łatk o w a­

te, sterczące prosto do góry. N iezgrabne j e ­ go ciało nadzw yczaj je s t silnie zbudow ane:

szkielet sk ład a się z kości m ocnych i g r u ­ bych; szczególniej część łopatkow a i p rz e ­ dnie kończyny są bardzo rozw inięte, co znajduje się w zw iązku z obyczajam i tego zw ierzęcia, j a k to zaraz zobaczym y. P r z e ­ dnie nogi opatrzone są czterem a palcam i, z których dw a środkow e uzbrojone są b a r ­

dzo silnem i pazuram i, zgiętem i hakow ato k u dołowi. Szczególniej d ru g i palec (li­

cząc od zew nętrznćj strony) posiada pazur nadzw yczaj rozw inięty, poruszany przez mięśnie potężne. T ylnie kończyny są słab­

sze od przednich i opatrzone pięciom a p a l­

cami, z których zew nętrzny i w ew nętrzny nieco m niejsze od innych, a trz y środkow e praw ie rów ne m iędzy sobą, uzbrojone m ier- nemi pazuram i, które służą jed y n ie zw ierzę­

ciu do d rapania się, gdy mu pasorzyty do­

kuczaj ą.

S kórę posiada m rów kojad nadzw yczaj g ru b ą i mocną, ta k ż e uchodzi ona u k ra jo w ­ ców za najlepszy m atery jał na obuwie.

Dość k ró tk i, tw ard y, szczeciniasty włos po­

k ry w a całe ciało, z w yjątkiem ry ja i zna­

cznej części ogona. P odstaw ow a barw a je s t bardzo bladopłow a, ciem niejsza tylko na k ark u , gdzie w rudaw y kolor wpada. B rzuch i boki ciała od łop atek aż po staw biodrow y są czarne; środkiem grzbietu, pom iędzy tą czarn ą barw ą boków biegnie w ąska sm uga koloru jasnopłow ego. P rz y nasadzie szyi w ąska czarna sm uga przecina skośnie od dołu ku górze górną część przedram ienia i łopatkę.

O gon długości reszty ciała w raz z głową.

P o k ry w a go łuskow ata skóra, obnażona, a raczej po kryta bardzo rzadkim i krótkim szczeciniastym włosem w 2/ 3 częściach od końca, '/3 nasadow ą część jeg o pokryw a ta­

ki włos ja k n areszcie ciała. O g o n je stc h w y - tny na całej długości, co znaczy, że posiada mięśnie skręcające na boki; może więc nim ja k wężem ow ijać gałęzie; ogon zaś chwy­

tny m ałp am erykańskich zw ija się tylko w pionowćj płaszczyźnie, przecinającej cia­

ło n a dwie połowy.

E gzem plarz tego zw ierzęcia pochodzący z G u jan y różni się bardzo ubarw ieniem od samicy, ja k ą w T unibezie zdobyłem . B ar­

wa n a calem praw ie ciele je s t jednostajnie płow orudaw a, tylko na bokach przebija n ie­

co k olo r czarniaw y. Z resztą wielkość i in­

ne szczegóły są identyczne w obu egzem pla­

rzach.

D zięki sw ym nocnym obyczajom m rów ­ k ojad czteropalczasty w ym yka się spod obserw acyi p rzyro dn ik a; nic też dziwnego, że dane, dotyczące je g o sposobu życia, a zebrane w części bespośrednio przezem nie,

(3)

N r 4. WSZECHŚWIAT. 51 a w części dostarczone mi przez krajow ­

ców—są bardzo nieliczne. Zw ierz ten ży ­ j e w stepie, usianym tu i owdzie rzadkie- mi drzew am i, trzym ając się zawsze poje­

dynczo. D zień spędza, śpiąc na drzewie, lu b w norze, zw inięty w kłębek, z nosem pom iędzy tylniem i nogami. T a k je s t w te­

dy nieczuły na wszelkie zew nętrzne w ra­

żenia, że go m ożna zejść z łatw ością i za­

bić k ilk u uderzeniam i p ałk i w nos. Nie stara się uciekać, gdyż wogóle je s t ciężki i szybko biegać nie umie; broni się tylko rospaczliw ie, starając się zadać rany swe- mi potężnem i pazuram i. Jeżeli go psy na­

p a stu ją , zw ykle otrzym ują cieżkie rany, a często i śm ierć ponoszą, gdyż im silny zw ierz jed n em uderzeniem łapy brzuchy rospruw a. Nie sądzę też, aby oprócz czło­

w ieka m iał innych nieprzyjaciół: ssących drapieżnych b ra k praw ie zupełny w oko­

licach zam ieszkiw anych przez niego, a ża­

den z ptaków drapieżnych (oprócz h arpii, której niem a od strony Pacyfiku), nie od­

w ażyłby się atakow ać ta k niebespiecznej zdobyczy.

Z nadejściem nocy m rów kojad opuszcza legowisko i w yrusza na poszukiw anie gniazd term itow ych, gdyż trzeba wiedzieć, że te owady stanow ią jeg o wyłączne pożyw ienie.

T erm ity są to niew ielkie stw orzonka, b ia ­ ław e z czarną głów ką. Ś w id ru ją one w e­

w nątrz drzew a liczne kanały, a z próchna ja k ie stąd pochodzi, zmięszanego z ro d z a ­ je m tw ardniejącej na pow ietrzu cieczy, w y­

dzielonej przez te owady, tw orzą na ze­

w nątrz drzew a olbrzym ie guzy, mające nie­

raz około m etra średnicy. G uz taki, a w ła­

ściwie gniazdo ter mitów, pokryw a cienka i bardzo k ru c h a skorupa, pod k tó rą k rz y ­ żują się liczne kan ały , przecinające n iere­

gu larn ie masę gniazda. Jeżeli część sko­

ru p y zdejm iem y, w nętrze gniazda p rzed­

staw i nam się ja k o tw ard a masa, podziu­

raw iona niby gąbka licznem i kanałam i, po których snu ją się m ilijony term itów .

M rów kojad, w lazłszy n a gniazdo, rozry ­ wa skorupę swemi silnemi pazuram i, a w ów ­ czas zapuszcza w kan ały swój długi, roba- kow aty ję z y k , p o k ry ty zawsze jak ąś lepką m ateryją, do k tórej term ity przylegają. K aż­

de w ysunięcie i wsunięcie ję z y k a dostarcza m rów kojadow i k ilk a lub kilkanaście tych

m ałych stw orzonek; trzeba więc bardzo d łu ­ giego czasu, zapew ne kilk u godzin, aby się zw ierz tej wielkości co m rów kojad nasycił ta k drobnem i owadami.

N orę, zdaje się, kopie m rów kojad w w y ­ jątk o w y ch tylko razach. Jed n ę z nich w i­

działem roskopaną w pobliżu miasteczka:

pro w adziła poziomo w małej głębokości od pow ierzchni; długość je j wynosić m ogła oko­

ło siedm iu stóp. Jed e n z krajow ców zape­

w n iał mnie, że je stto pierw sza nora, ja k ą spotyka w swem życiu i że m rów kojad zw ykł sypiać na drzew ach. Poniew aż w okolicy oprócz pew nej sówki (A thene cunicularia) i dalej jaszczu rk i (Teyovaranus B ranicltii), żaden inny zw ierz nory nie kopie, p rzypu sz­

czam, że ta, k tó ra obejrzałem , zrobioną być m usiała przez m rów kojada, gdyż podziem ne siedliska obu wspom nianych stw orzeń b y ły ­ by zam ałe dla ta k dużego zw ierzęcia.

To są bodaj jed y n e szczegóły, ja k ie mi się zebrać udało o dzikim m rów kojadzie; to j e ­ dn ak skutecznie dopełnić można obserw a- cyjam i, czynionemi przezem nie nad osobni­

kiem tego gatunku, chow anym w ciągu sze­

ściu miesięcy. Gdyśm y w r. 1876 z p. K o iv stan tym Jelskim do Tum bezu przybyli, do- A viedzieliśm y się, że w okolicach tego m iasta tr z y m a się ja k iś g atu nek m rów kojada i przy - puszczając, że m ógł być now ym dla nauki, obiecaliśmy sute w ynagrodzenie za każdy dostarczony nam egzem plarz. Jakoż d. 14 L ipca tegoż roku, je d e n z m ieszkańców m ia­

steczka, imieniem J a n B au tista uw iadom ił nas, że dnia poprzedniego złow ił dwa ży­

we egzem plarze tego ciekawego zw ierzęcia i przyw iązał j e do drzew a, skąd j e trzeba było zabrać. P rag n ą c sprow adzić j e żywe, wziąłem ze sobą niew ielką skrzynkę, p o ­ stronk i i gwoździe, poczem w tow arzystw ie Ja n a udałem się do okolicznych gąszczy.

W drodze B autista opow iedział mi, że dnia poprzedniego długo tro p ił m rów kojady na m iałkim pyle m ulastym , stanow iącym g ru n t rów niny tum beskiój, aż wreszcie w padł na trop, który go do n ory doprow adził. N orę roskopał nożem, służącym do cięcia gałęzi i w yjął m atkę z dzieckiem, które do jed neg o z krzaków algarrobow ych przyw iązał, gdyż sam nie dałby sobie rady z odstaw ieniem ich do miasta. Zbliżając się do tego m iej­

sca, spostrzegliśm y kilkanaście sępów am e­

(4)

5 2 w s z e c h ś w i a t. N r 4.

ry k a ń sk ic h (C athartes), siedzących części:}

na ziem i, częścią na okolicznych drzew ach, ja k b y oczekiw ały cierpliw ie n a śm ierć gło ­ dow ą obu stw orzeń. F a k t ten u d erzy ł mnie bardzo, gdyż j a k się okazało, oba m rów ko- ja d y b y ły zupełnie zdrow e i żadnej ran y na sobie nie m iały; dow odził więc, że sępy am e­

ry k ań sk ie są obdarzone w ielką zmyślnością, skoro w idok dw u przyw iązanych zw ierząt m ógł j e skłonić do długiego wyczekiw ania, ja k b y w iedziały, że oba m rów kojady śmierć poniosą, nie m ogły bow iem p rz e w id y w a ć ,, że j e ktoś przedtem zabierze. T a zdolność kom binow ania u stw orzeń, stojących bardzo nisko na skali um ysłow ego ro zw oju ,zastan o ­ w iła mnie bardzo; na ra zie wszakże w idok drapieżników obudził we mnie obaw ę, że już m ogły skórę obu m rów kojadów nadw e­

rężyć; spraw dziłem je d n a k , że obaw y moje b yły płonem i.

O b a m ró w kojady w isiały na gałęziach, obejm ując j e czterem a nogam i, z ciałem w dół zwieszonem , ja k to czynią pokrew ne im leniwce. Poniew aż gałęź, do której b y ­ ła przyw iązana samica, znajdow ała się na nieznacznój wysokości, zw ierz starając się wyswobodzić, z ry ł ziemię w koło siebie; p y ­ ski obu były obm azane lep k ą śliną i piaskiem oblepione. S ta ra na nasz w idok zaczęła się bardzo niepokoić: w y rzu cała nogam i ziemię do góry, p arsk ała, syczała j a k kot, a w koń­

cu, w padając w coraz w iększy gniew , sta­

w ała na tyln y ch łapach, sta ra ją c się nas do­

sięgnąć silnem i p azuram i przednich nóg.

Z tego com w idział, przypuszczać m ogę, że p rzy swój sile i olbrzym ich pazurach, h a­

czykow ato zagiętych, m ogłaby zadać po­

tężn ą ranę. M łody o połow ę m niejszy od sam icy, drzem ał sobie tym czasem spokojnie, a gd y go się poruszało, o tw iera ł swe małe oczy i leniwie zw racał głow ę w stro n ę nie­

pokojącej go osoby. O bejrzaw szy norę i spa­

kow aw szy z niem ałym tru d em oba zw ierzę­

ta do skrzynki, ponieśliśm y j e do dom u. T u spostrzegłem , że m łody siedział na grzbie­

cie m atki, obejm ując j ą czterem a nogam i i pozycyją tę zachow ał aż do dnia n astępne­

go, w którym odbyłem egzekucyją n ad sta- rą, gdyż ta do kolekcyi pójść m usiała. N a ­ w et podczas tej przykrój operacyi biedne stw orzenie trzy m ało się silnie swej m atki, niezdając sobie spraw y z całego tego w y­

p adk u. W noszę stąd, że samica nosi swe dziecię n a grzbiecie przez długi czas, gdyż ten m łody liczyć ju ż m usiał 3 do 4 m iesięcy wieku.

(dok. n.).

W P Ł Y W

M W YBU C H Y W KOPALNIACH

napisał

cr.

ca-r.

Pom im o wszelkich m ożliw ych środków ostrożności, eksplozyje gazów iv kopalniach niestety bardzo często jeszcze się zdarzają, p ochłaniając wiele ofiar ludzkich, unieszczę- śliw iają rokrocznie liczne rodziny robotni­

ków. To też na szczególniejszą uw agę za­

sługują w szelkie usiłow ania, m ające na celu przyczyny tych nieszczęść jeżeli ju ż nie zu­

pełnie usunąć, to przynajm niej do minimum sprowadzić. I dla nas m a ta kw estyja do­

niosłe znaczenie, gdyż nasze kop alnie węgla coraz bardziej się rozw ijają, należy więc ba-

; czną na wszystko zw racać uw agę, co dla uchronienia robotników od nieszczęśliwych w ypadków m ożna uczynić.

Otóż przedstaw im y tu taj n ad er ciekawe spostrzeżenia i dośw iadczenia w ykonane w najnow szym czasie w kopalniach węgla 1 K arw in, na Szląsku au stry jackim położo­

nych. P o d ję te one zostały celem zbadania w pływ u ciśnienia atm osferycznego na w y­

dobyw anie się gazów a tem samem i n a w y­

buchy w kopalniach. W y niki tych badań,

! n ad e r starannie przeprow adzonych, m ają nietylko w ielkie znaczenie naukow e, ale i dla p ra k ty k i są olbrzym iej doniosłości, j gdyż podają bardzo dobry sposób i w ska­

zówki dozw alające przew idzieć możliwość katastrofy, a tem samem i zarządzić stoso­

wne środki.

Zanim je d n a k przejdziem y do opisu do­

świadczeń K arw ińskich należy zaznaczyć, że ju ż od bardzo daw nych czasów w ygłasza­

no dom ysły co do pewnój zależności po­

m iędzy stanem pow ietrza atm osferycznego,

(5)

N r 4. w s z e c h ś w i a t. 53 a w yw iązyw aniem się rozm aitych gazów

z w nętrza ziemi. Znanym był powszechnie fakt, że w źródłach, z których wydobywa się bezw odnik w ęglany, w czasie opadania barom etru , a więc przy zmniejszonem ci­

śnieniu powietrza, zwiększa się w yw iązy­

wanie gazu. W ro k u 1859 i 1860 d r Car*

te llie r w ykonyw ał staranne spostrzeżenia w tym k ieru n k u we F ranzensbadzie, które stanowczo fakt ten stw ierdziły. K iedy 10 L isto p ad a 1859 r. miało miejsce niezw ykle silne ciśnienie pow ietrza, naw et bardzo za­

sobne w gaz źródło F ranciszk a ustało zu- pełnie, a poczęło na nowo płynąć dopiero po k ilk u dniach, kiedy ciśnienie pow ietrza się zm niejszyło. P odobne zjaw isko obserwo­

wano w tym czasie i w innych miejscach kąpielow ych, gdzie ciśnienie atm osferyczne było znaczne, ja k np. w H om burgu. W pływ ciśnienia pow ietrza na wydobywanie się g a­

zów z w nętrza ziemi zaobserwowano ró­

wnież na w ulkanie Strom boli na wyspach L iparyjskich, z którego, ja k wiadomo, u sta ­ wicznie unoszą się lekkie kłęby p ary wo­

dnej i dymów. Otóż związek pom iędzy ci­

śnieniem pow ietrza a w ydobyw aniem się tych p a r je s t tak w ielki i stały, że żeglarze od najdaw niejszych czasów uw ażają słup dy­

mów ponad tym w ulkanem za niezaw odną przepow iednię zm ian pogody.

P ra k ty c z n i górnicy angielscy oddaw na ju ż zauw ażyli związek pom iędzy ciśnieniem pow ietrza a w ypadkam i eksplozyj w kopal­

niach. Ju ż w ro k u 1852 D ickinson, inspe­

k to r kopalń w L ancashire zw racał na to uw agę, zaś w r. 1872 I. Cowen w parlam en­

cie angielskim podniósł tę spraw ę, w skazu­

ją c , że w ybuchy w kopalniach praw ie nigdy nie zdarzają się pojedynczo, lecz niem al ró ­ wnocześnie, w k ró tk ich po sobie odstępach czasu, w rozm aitych miejscowościach się po­

w tarzają i to najczęściej w czasie większych burz na pow ierzchni ziemi, że więc bardzo praw dopodobnie istnieje ścisły związek po­

m iędzy stanem pow ietrza atmosferycznego a w ypadkam i w kopalniach i na tój podsta­

wie dom agał się zarządzenia stosownych środków ostrożności. Z danie to jednakże, niebędąc poparte żadnemi ścisłemi dow oda­

mi, przeszło bez wrażenia, a naw et było po­

dane w wątpliwość przez wielu francuskich i niem ieckich uczonych.

T eraz właśnie Z arząd ko palń w K arw inie p o d jął przeprow adzenie ścisłych a przytem n ad e r kosztow nych doświadczeń, celem do­

kładnego zbadania i wyświecenia tćj kw e­

styi. N icw dając się w szczegółowy opis sa­

mego sposobu w ykonania tego przedsięw zię­

cia, zaznaczam y tylko, że odbyw ało się to w ten sposób, że k o ntrolując z jedn ej s tro ­ ny jak n n jd ok ład nićj zm iany barom etryczne, zapomocą barografu, w rozm aitych odstę­

pach czasu w ykonyw ano rozbiory chemi­

czne pow ietrza zaAvartego w szybie. A by następnie skontrolow ać jeszcze wartość otrzym anych wyników, urządzano sztuczną depresyją, w ew nątrz szybu i badano wpływ, ja k i to w yw rze n a wydobywanie się gazów.

P rzeprow adzeniem tych doświadczeń z a j­

m owało się całe grono poważnych mężów n au k i, m ianowicie kierow ał wszystkiem i pracam i radca górniczy K o hler, analizy chemiczne w ykonyw ał d r M ertens, d y re k to r labo ratoryju m chem icznego, zaś spostrzeże­

nia barom etryczne przeprow adzał ad ju n k t Jankow ski.

D ośw iadczenia te rospoczęte zostały z po­

czątkiem C zerw ca r. z. i trw ały przeszło dw a miesiące. N a podstaw ie zebranych spo­

strzeżeń i wykonanych analiz, celem dokła­

dnego uw idocznienia rezultatów zestawiono tabele, na których graficznie oznaczono krzy- wemi tak stan ciśnienia barom etryczncgo jakoteż i odpow iednie zaw artości gazów wybuchowych w pow ietrzu. Otóż na pod­

stawie tego dały się w yciągnąć następujące ciekawe wnioski:

1) Zaw artość gazu wybuchowego w po­

w ietrzu kopalni zw iększa się zawsze w m ia­

rę zm niejszania się ciśnienia atm osferyczne­

go na pow ierzchni ziemi, zaś staje się m niej­

szą przy wyższem ciśnieniu.

2) Szybkość z ja k ą ta zaw artość gazu wy­

buchowego się zw iększa lub zm niejsza, znaj­

duje się w stosunku ze spadkiem krzyw ćj odpowiadającej opadaniu resp. podnoszeniu się barom etru.

3) Zwiększanie się zaw artości gazów wy­

buchowych w pow ietrzu kopalni nie zależy jednakże od absolutnej niskości stanu baro-

metrycznego.

4) Jeżeli po szybkiem opadnięciu barom e­

tru , nastąpi przez jak iś czas jed n o stajn e c i­

śnienie minimum, a chociażby naw et dalsze

(6)

5 4 W SZECHŚW IAT. N r 4 .

spadanie lecz bardzo pow olne, to zaw artość gazu w po w ietrzu nie zw iększa się dalój, lecz przeciw nie zm niejsza się powoli. Toż samo, je ż e li po dojściu barom etru do maxi- mum, trw a ten stan dłuższy czas, to z a w ar­

tość gazu zm niejszona znacznie skutkiem pierw otnego szybkiego w zrastania ciśnienia poczyna się znowu zwiększać.

5) T a k więc m inim um lu b maximum za­

w artości gazów w ybuchow ych w pow ietrzu k op aln i nie p rz y p ad a n a czas m axim um resp. m inim um ciśnienia pow ietrza, lecz za­

leży je d y n ie od szybkości, z ja k ą zm iany ci­

śnienia barom etrycznego się odbyw ają, a więc odpow iada spadkow i krzyw ej oznacza­

jącej zm iany ciśnienia atm osferycznego.

T ym w ynikom odpow iadają zupełnie fa­

kty z p ra k ty k i czerpane. R o sp atru jąc się w w ybuchach, ja k ie m iały miejsce w k o p a l­

niach w ciągu ro k u 1884 i 1885, widzim y, że eksplozyją gazów, k tó ra m iała miejsce d. 8 P aźd ziern ik a 1884 r. w O strow ie polsk.

nastąp iła po trzydniow ym bardzo w yso­

kim stanie barom etru, w czasie k iedy w p rz e­

ciągu 48 godzin zm niejszenie ciśnienia w y­

nosiło 11 m m . Podobnież m iała się rzecz i w czasie eksplozyi w kop alniach K arw iń - skieh w dn iu 6 M arca 1885 r. P rz e z pięć dni przedtem obserw ow ano wysokie, m ałym wahaniom ulegające, ciśnienie atm osferyczne, poczem nastąpiło szybkie opadanie, tak, że w dw u dniach o padł barom etr o 16 m m i wówczas właśnie nastąp ił wybuch. W y ­ buch ja k i miał m iejsce w S arbriicken dnia 18 M arca 1885 r. nastąp ił po siedm iodnio- wem Wysokiem ciśnieniu atm osfcrycznem , k tóre następnie w ciągu dw u dni, do chw ili eksplozyi obniżyło się o 13 m m . E k sp lo zy ją w D ąbrow ie szląskiój dnia 7 M arca 1885 r.

skutkiem rów nież taldchże sam ych okoli­

czności m iała miejsce. P rz y k ła d ó w tych mo­

żnaby w ykazać znacznie więcej i te je d n a k są ju ż dostatecznie przekonyw ające. Z a c h o ­ dzi więc teraz pytanie w ja k i sposób spo­

strzeżenia te i dośw iadczenia dadzą się z u ­ żytkow ać dla dobra kopalni i lepszego za- bespieczenia niepew nej doli robotników ? Z arząd k opalni arcyks. A lb re ch ta w K a rw i­

nie zaprow adził u siebie następujące posta­

nowienia.

1) S tacyja m eteorologiczna, dotychczas tym czasowo tylko istniejąca w K arw inie,

została na stałe postanow iona i lepiój ro z ­ w inięta. Zadaniem tój stacyi m eteorologi­

cznej będzie dokładne obserw ow anie stanu barom etrycznego i zestawienie tabeli k rz y ­ w ych ciśnień, oraz badanie stosunków m iej­

scowych, aby na podstaw ie depesz, otrzym y ­ wanych z centralnego B iu ra m eteorologiczne­

go wiedeńskiego uk ład ać prognozy stanu po­

gody i ostrzegać zarząd kopalń o zb liża ją­

cych się depresyjach.

2) K ierow nik zakładów górniczych, po otrzym aniu odnośnego zaw iadom ienia od stacyi m eteorologicznej o zbliżaniu się de- presyi, obow iązany je st we w szystkich nie- bespieczniejszych m iejscach p racy zakazać przedew szystkiem roboty strzelniczej, p e r­

sonel robotniczy o grożącem niebespieczeń- stw ie zawiadom ić, a naw et w razie potrzeby zupełnie roboty w kopalniach zawiesić.

W ykry cie tego, j a k się pokazuje ścisłego, zw iązku, zachodzącego pom iędzy opadaniem ciśnienia barom etrycznego a nagrom adze­

niem się gazów w ybuchow ych w kopalniacli, je s t więc ogrom nie doniosłym dla spraw y górnictw a wypadkiem , gdyż podaje możność uchronienia się w wielu w ypadkach od nie­

możliwych dotychczas do przew idzenia nie­

szczęść i zapew nia tysiącom pracujących w kopalniach robotników bespieczeństwo.

P o czątek w praw dzie dopiero w tym k ie ­ ru n k u zrobiony, nie można je d n a k wątpić, że dalsze doświadczenia i p ra ce,jak ie na tem polu podjęte zostaną, przyczynią się bardżo do zm niejszenia nieszczęśliwych w ypadków.

DOROCZNE POSIEDZENIE PUBLICZNE

z Com ptes rendus, C I, 1303, atieiell Za.

21 G ru d n ia ubiegłego ro k u , odbyło się doroczne posiedzenie publiczne paryskiej A kadem ii N auk ścisły cli, zagajone przez w i­

ceprezesa tej wysokiej instytucyi naukow ej, ad m irała J u rie n a de la G rayiere, obszernem

(7)

N r 4. w sze c h św ia t. 55 przem ówieniem . N a treść tego przem ów ie­

nia złożyły się pochw alne w zm ianki o zm ar­

łych w ciągu 1885 r. „w spółbraciach” aka­

dem ikach; lista prac, uwieńczonych przez A kadem iją nagrodam i; nakoniec w zm ianki o najw ażniejszych zdobyczach naukow ych, przedstaw ionych A kadem ii w ciągu tego roku.

P oczet zm arłych w ubiegłym roku ak a­

dem ików je s t niem ały. D upuy de Lóme, S erret, R olland, D esains, Tresca, M ilne E d - w ards, B ouquet, Robin, Bouley, nakoniec T ulasne, dziesięć imion dobrze zasłużonych w dziejach nauki. O każdym powiedzieć m ożnaby wiele, samo wyliczenie prac nau­

kow ych niejednego z nich, zajęłoby więcój czasu, aniżeli wiceprezes A kadem ii m iał so­

bie zostaw ione n a całą swoję mowę. To też w gorących słowach uczciwszy pam ięć każdego zosobna, mówca przeszedł do k o n ­ kursów akadem ickich i przyznanych za nie nagród.

Ż adna instytucyja naukow a na świecie nie rosporządza taką im ponującą liczbą nagród za prace naukow e, ja k In sty tu t F rancuski.

D ość powiedzieć, że sama A kadem ija N auk ścisłych, piątą zaledw ie cząstkę tego insty ­ tu tu stanowiąca, m iała w ubiegłym ro k u 41 n agród do rozdania. Nawiasem dodajm y w tem m iejscu, że nagrody te, wynoszące po kilk aset do kilkunastu tysięcy franków , są praw ie w yłącznie fundacyjam i osób p rzy - w atnych: w zeszłorocznym ich spisie dwie tylko spotykam y obciążające budżet A kade- j mii. K om isyje, rospatrujące złożone do konkursów dzieła i rospraw y, osądziły, że sześć spom iędzy tegorocznych n ag ró d n ale­

ży pozostaw ić przyszłym konkurentom , p o ­ zostałe zaś 35 rozdzieliły w rozm aitym sto­

sun k u pom iędzy 62 uczonych.

Z w racając się do w ielkich zdobyczy n au­

kow ych, które nosić będą datę 1885 roku, a w A kadem ii paryskiej poraź pierw szy zo­

stały ogłoszone, p. Ju rie n de la Grraviere na piew szem m iejscu w ym ienia prace P a ste u ­ ra n a d w ścieklizną. D zień 26 P aździernika ro k u przeszłego stał się datą historyczną, gdyż w tedy P a ste u r oznajm ił A kadem ii, że 6 L ip ca o godzinie 8 wieczorem zaszczepił w ściekliznę człowiekowi. H isto ry ją tego w y p ad k u czytelnicy nasi zn ają z opisu p.

N atansona.— Z tem wielkiem zwycięstwem

| nad śm iercią w najohydniejszej jej postaci w spółczesnem zapewne nazw ać w ypadnie j drugie, niemniej wspaniałe zwycięstwo. K a ­ pitanow ie R en ard i K re b s doprow adzili w ubiegłym ro k u swoje próby nad kierow a­

niem balonam i do takiego stopnia doskona­

łości, że w pięciu spomiędzy siedm iu p o d ró ­ ży udaw ało się iai pow racać ściśle na toż samo miejsce, z którego w yruszali w napo­

w ietrzną drogę *)• R ok 1885 je st właśnie dziesiątą rocznicą sm utnej choć uroczystej daty, w której p. T issandier, cudow nie u n i­

knąw szy sam śmierci, pow rócił z wyżyn a t­

m osfery razem z m artw em i ciałami d w u dzielnych eksploratorów tój nieznanej k ra i­

ny: Sivela i Crocó-Spinellego.— I jeszcze j e ­ dna zaszczytna k arta w tej historyi, a na niej w ydatnem i głoski zapisane imię M ar- cellego D epreza. R ok 1885 w idział sp e ł­

nienie wielkiego zadania p rzesyłania pracy.

W iadom o, że elektryczność zapew niła czło­

w iekow i i tę jeszcze przysługę i że p rzem ia­

n a^ ej w ruch m echaniczny je st znana o d ­ daw na, ale pierw sze doświadczenie na wiel­

k ą skalę, w którem praca m echaniczna, w y­

konyw ana w P aryżu, b y ła przem ieniana w elektryczność, a prąd w odległości 50 k i­

lom etrów , w C reil, znowu w ytw arzał pracę m echaniczną, pierw sze doświadczenie takie w ykonane było 5 G rudnia 1885 ro k u pod kierow nictw em p. D epreza, a w obecności wielu członków A kadem ii. W iceprezes przypom ina poruszenie, z jak iem niebosz­

czyk W u rtz m ówił o m arnow aniu tak w iel­

kich zapasów ciepła a więc i siły, nag ro m a­

dzonych w łonie ziemi w postaci w ęgla k a ­ miennego. P rzyszłość obiecuje nam nowe źródło siły-—h esp łatn e i niew yczerpane. B ę­

dzie niem spadek wód, ich p rąd y n atu ra ln e, przypływ y i odpływ y m orza. Dzisiaj z te-

j go źródła nie korzystam y, gdyż w yjątkow e tylko miejscowości są w nie uposażone. A le

j niezadługo p rzyjdzie czas, kiedy prosty

| d ru t m etaliczny przyniesie dzielność tej bes- płodnćj dotychczas potęgi do środka n aj­

suchszego, najbardziej od wodnych w ybrze­

ży odległego k ontynentu.

') Por. W szechświat, t. IV str. 68.

(8)

5 6 w s z e c h ś w i a t. N r 4.

„C zyż pow iem y, kończy p. J u rie n de la G raviere, że ro k u biegły by ł płony? O by 1886 d ał dow ody takiej samej płodności;

oby oszczędził nam ciosów swego poprze­

dnika; oby, łaskaw y i żyzny, przez W asze p race, przez W asze odkrycia, odszkodow ał drogiój naszćj ojczyźnie za srogie a nieda­

wne k lę sk i“ .

P f p G W P S P / p C Y C H

d. 27 Listopada 1885 r.

przez

s .

Z upełne zachm urzenie nieba ponad W a r­

szawą. i całym praw ie k rajem naszym 27 L i­

stopada zasłoniło nam w idow isko w spania­

łe, k tó re się tego w ieczora na sklepieniu nie- bieskiem rozgryw ało; we w schodnich tylko okolicach k ra ju w aru n k i m eteorologiczne były nieco korzystniejsze i stam tąd też do­

chodzą nas wieści, że w różnych stronach obfity przebieg gw iazd spadających w yw o­

ła ł zachw yt i zdum ienie. I w E u ro p ie za­

chodniej po większój części niebo było za­

k ry te, a pow ło ka chm ur p rz ed zierała się ty l­

ko chw ilowo, odsłaniając to zjaw isko u d e ­ rzające, którego pierw szy d o k ład n y opis H um bo ld t pozostaw ił nam z 1799 roku.

P r ą d listopadow y 1885 r. je s t pow tórze­

niem podobnego zjaw iska, k tó re w ystąpiło tegoż samego dnia 1872 r. i pozostaje w zw ią­

zku z zagładą kom ety B ieli. Stanow i on je d e n jeszcze argum ent na rzecz teo ry i gw iazd spadających S chiaparellego, jeszcze je d n o potw ierdzenie zw iązku, zachodzącego m iędzy kom etam i a tem i drobnem i b ry łk a ­ mi kosm icznemi.

H isto ry ja kom ety B ieli, podobnie ja k i teo- ry ja S ch iaparellego, znaną je s t zapew ne do­

brze znacznej części czytelników naszych;

liczne je d n a k zapytania, ja k ie otrzym ujem y w przedm iocie zjaw iska, o którem mowa, zm uszają nas do treściw ego przedstaw ienia tej rzeczy.

K a p itan austryjacki B iela dostrzegł d. 27 L u te g o l8 2 6 r. kometę, którą następnie o b ser­

w ow ał G am bart w M arsylii. A stronom ten obliczył je j drogę i w edług je g o rachunków m iała ona przechodzić przez p u n k t przysło- neczny co 63/ i lat. W ró ciła rzeczywiście w jesien i 1832 r. i w yw ołała w tedy popłoch niesłychany skutkiem błędnej przepow iedni, że w przejściu tem n apotka i u d erzy ziemię naszą. D ro ga je j bowiem k rzyżow ała się w praw dzie z drogą ziemi, rach u n k i je d n a k astronom iczne w ykazyw ały, że przez ten p u n k t wspólny obu dróg kom eta przejść m iała o miesiąc wcześniej, aniżeli ziemia.

D okładność tych obliczeń nie zd ołała w szak­

że uspokoić obaw, wznieconych przepow ie­

dniam i końca świata, k tó re w tedy nie poraź pierw szy i nie ostatni zapewne, zaw ład nęły um ysłam i ogółu.

K om eta Bieli nie sprow adziła zagłady zie­

mi, a natom iast sama uległa zagładzie. G dy w róciła w roku 1846, p rzedstaw iła zjawisko zgoła nowe w dziejach komet: w ystąpiła roz­

dzielona na dw ie odrębne kom ety, biegnące obok siebie w odległości 310000 km \ pod­

czas przejścia 1852 r. odległość ta w zrosła do 2614000 km . O d tąd ju ż j e j nie w idzia­

no, substancyja je j rozw iała się i rosproszy- ła w rój meteorów, których obfity spadek obserw ow ano poraź pierw szy w ro ku 1872, w nocy z dnia 27 na 28 L istopada, właśnie w epoce, k tó ra odpow iada przejściu zagi­

nionej tej kom ety przez drogę ziemi.

Zjaw isko to tedy zupełnie je s t zgodne z te o ry ją Schiaparellego, do której dopro­

w adziły badania dwu najw ięcej znanych ro ­ jó w — listopadow ego (12 i 13 L istopada) i sierpniow ego.

P eryjodyczność zwłaszcza listopadow ego p rą d u gwiazd spadających, k tó ry p ow tarza się corocznie, ale w całej okazałości wystę­

pu je tylko co la t 33 lub 34, zw racała na sie­

bie uw agę od czasu, gdy potok ognisty 1799 ro k u pow tórzył się w ro k u 1833. A stro­

nom am erykański Newton na zasadzie d a­

w nych roczników w ykazał, że zjaw isko to obserw ow ano i w czasach daw niejszych, że da się ono śledzić o tysiąc la t wstecz i na zasadzie tych poszukiw ań w yw nioskow ał, że rój m eteorytów , pow odujący p rą d listopa­

dowy, biegnie naokoło słońca po drodze za­

m kniętej i krzyżuje drogę ziemi av tem m iej­

(9)

scu, gdzie się ona teraz znajduje 13 L isto ­ pada, a ziem ia napotyka go co la t 33. Rój ten je s t w je d n e m miejscu najgęściej zw ar­

ty, ale oddzielne jego osobniki rozrzucone są i po całój drodze; mam y tedy 13 L istopa­

da prąd coroczny, ale najw spanialej w ystę­

puje on co la t 33, gdy ziemia z głów nem j ą ­ drem się spotyka. A że rój ten znaczną na drodze swój przestrzeń zajm uje, w ciągu lat k ilk u po sobie następujących zjaw isko oka­

zyw ać się musi z większem natężeniem , ani­

żeli la t innych.

Z obserwacyi tój nie wypada je d n a k jesz- cze bespośrednio, że czas obiegu tego roju dokoła słońca wynosi 33 lata; mógłby on być daleko krótszym , m ógłby wynosić rok jed en j i 11 dni. W tym razie rój, który H um boldt w idział 12 L isto p ad a 1799 r., przebiegłby drogę ziemi 23 L isto p ad a 1800 r., ale wtedy ju żb y ziemi w tym punkcie nie napotkał, ju ż bowiem dalej po drodze swój pom knę­

ła. W ro k u 1801 znów rój ten przeciąłby drogę ziemi dopiero 4 G ru d n ia i wogóle każdego ro k u spóźniałby się o dni jed en a­

ście, skąd łatw o obliczyć, że dopiero po 33 obiegach w ciągu 34 la t znówby się na drodze ziemi znalazł w połow ie L isto p a­

da, to je st w chw ili, gdy ziemia właśnie tam przybyw a; w tedy też dopiero m ógłby się pow tórzyć ów św ietny spadek gwiazd, ja k i rzeczywiście nastąpił w r. 1833.

P oszukiw an ia wszakże N ew tona w ykaza­

ły jeszcze jed en szczegół, że mianowicie w każdem dawniejszem stuleciu zjawisko to przypadało o kilka dni wcześniej; gdy w roku 1799 i 1833 miało ono miejsce 12 i 13 L istopada, to w r. 902, do którego odnosi się najdaw niejsza w zm ianka przez Newtona odszukana, rój n ap o tk ał' ziemię ju ż 12 P aździernika. Znaczy to, że z bie­

giem czasu droga ro ju ulega pew nym zbo­

czeniom, które znów wywołane być mogą jedynie przez w pływ planet, w pobliżu k tó ­

rych rój ten przebiega. N a tej zasadzie mo­

żna ju ż było obliczyć istotną drogę roju; ra ­ chunki te przeprow adzili A dam s, L ev errier i S chiaparelli, a z nich się okazało, że zbo­

czenia takie mogą zachodzić w tym tylko razie, jeżeli drogą tą je s t elipsa w ydłużona, sięgająca nieco poza drogę U rana, którą rój przebiega w ciągu 33 */4 lat.

P o stać tej drogi przypom ina zupełnie d ro ­ N r 4.

gę kom et i nasuw a dom ysł o pewnem po­

krew ieństw ie kom et i m eteorytów , ja k to przypuszczali ju ż C hladny, K irkw ood i in­

ni. Dom ysł ten w niespodziewany sposób zyskał świetne potw ierdzenie. Skoro bo­

wiem w roku 1867 L ev e rrier i Schiaparelli ogłosili obliczenia swe drogi ro ju listopado­

wego, k ilk u astronom ów zwróciło uw agę, że schodzi się ona zupełnie z drogą kom ety, odkrytej w r. 1866 przez Tem pla. Kom eta ta przeszła przez p u n k t przysłoneczny o dziesięć miesięcy wcześniej, aniżeli rój, a drogę je j obliczył O ppolzer.

M eteoryty tedy listopadow e i kom eta ro­

ku 1866 biegną po jedn ój, wspólnej drodze.

Zejście się to nie może być przypadkow em , w przestrzeni bowiem światowej tyle je s t miejsca, że różne ciała biegnące po jednój drodze są niew ątpliw ie w spólnym jakim ś węzłem związane. T ym sposobem uzasa­

dniono zw iązek kom et z m eteoroidaini, p rz y ­ najm niej w tym jed n y m p rzyp adk u; w kró t­

ce je d n a k poznano, że i rojow i sierpniow e­

mu tow arzyszy także kom eta. D rogę tego roju obliczył także S chiaparelli; jestto elipsa bardziój jeszcze w ydłużona, k tó rą on obiega zaledw ie w ciągu 108 lat, a tęż samą drogę opisuje znów kom eta w idziana 1862 r.

T a tedy tylko pozostaje m iędzy obu p rą ­ dami różnica, że ciałka sierpniow e roesypa- ne są niem al jed n o stajn ie po swój drodze, ziemia napotyka je corocznie w jednakiój obfitości, ciałka zaś listopadow e, lubo także w ypełniają ju ż całą drogę, w jedn ej okoli­

cy przew ażnie są skupione. To rzuca no­

we światło na ich początek.

Rój taki nie należał pierw otnie do u k ła­

du słonecznego, unosił się w sferach d ale­

kich i zapomocą lunety m ógł się przed sta­

wiać jak o m gławica, jak o kom eta telesko­

powa, jak o obłoczek m ateryi kosmicznój.

B iegł on samopas w p rzestrzen i światowej, przechodząc śród słońc niezliczonych, w wszechświecie rozrzuconych. Słońce, wraz z całym orszakiem swych p lanet także się w przestrzeni przesuw a; m gław ica tedy ła ­ two znaleść się m ogła w pobliżu naszego układu tak dalece, że u leg ła w pły wowi p rzy ­ ciągania słońca lub którejkolw iek planety;

wtedy w trąconą została w nasz układ sło­

neczny i rospoczęła stateczny obieg swój dokoła żyeiodawczej naszej gw iazdy. W pe-

57

w s z e c h ś w i a t.

(10)

58 WSZECHŚWIAT. N r 4.

ryjod zie tym kulista je j może pierw otnie po­

stać m usiała się zw olna zatracać; cząstki bo­

wiem bliższe słońca opisują drogi krótsze, poru szają się prędzej niż dalsze, w yprzedza­

j ą je , gdy znów ciałka n a drugim mieszczą­

ce się brzegu, dalsze od słońca, m ają dłuż­

sze do przebieżenia drogi, pozostają jak b y m aru d e ry poza głów ną masą, tak że zw olna tw orzy się rój w ydłużony, którego oddziel­

ne b ry łk i stopniow o rossypują się po calój drodze. Ziem ia o je d n a j porze ro k u zawsze w raca do tegoż samego położenia względem słońca, przecina zawsze w jed n em miejscu drogę owego roju, a tem samem napotyka w iększą lub m niejszą ilość ciałek, stosownie do tego, czy w punkcie tym zn a jd u je głó­

wną masę ro ju , czy też rosproszone jego części. Z w olna drobne te ciałka coraz b a r­

dziej ro sprzestrzeniać się m uszą po całej swój drodze, a gęstość głów nśj masy coraz bardziej słabnie; w reszcie ce n traln a m asa g i­

nie zupełnie, m eteoryty jed n o stajn ie w ypeł­

n ia ją całą drogę a rój ostatecznie rozw ija się w pierścień m eteorytów . P rą d tedy gw iazd spadających, przez rój ten pow odow any, co­

ra z się bardzićj ujednostajnia, a nakoniec zjaw isko corocznie w ystępow ać będzie z je - dnakiem ju ż natężeniem . W ogólności te­

dy stopień rosproszenia m eteorytów po ich drodze będzie skazów ką czasu, w którym rój do u k ła d u słonecznego w trącony został;

w edług tego rój sierpniow y je s t pochodze­

n ia daleko starszego aniżeli listopadow y, a L e y e rrie r sądzi, że ten ostatni dostał się do naszego u k ład u dopiero w drugim w ieku po C hrystusie, porw any w pływ em U rana.

K om eta Bieli i pow stały z niój now y rój listopadow y są dalszym objaw em takiój zgo­

dności kom et i gw iazd spadających. P o m i­

mo n iekorzystnych w aru n k ó w atm osferycz­

nych zjaw isko to w ystąpiło obecnie ze w spa­

niałością niem niejszą, aniżeli w r. 1872. N ie­

k tó rzy obserw atorow ie oceniają n a m ilijon ilość m eteorów , k tó re przeb ieg ły w ciągu pięciu lub sześciu godzin ponad hory zon­

tem; niek tó re blaskiem sw ym przew yższały W e n erę i przebiegały łu k przeszło 40°, in­

ne g in ęły natychm iast po ukazaniu, znaczna ich ilość pozostaw iała j;a sobą ślad św ietlny.

M eteory jaśn iejsze były barw y czerw ona­

wej, słabsze w ydaw ały się białeini.

P . T hollon w Nicei obserw ow ał je zapo-

mocą spektroskopu & yision directe; wszy­

stkie zauważone widm a p rzedstaw iały je ­ dnakie cechy; w barw ie żółtej, pom arańczo­

wej i zielonej w ystępow ały św ietlne smugi, k tóre praw dopodobnie były nagrom adze­

niem jasn y ch linij; widm o jednej, bardzo jasnej gw iazdy okazyw ało bardzo silną p rę ­

gę żółtą, okazującą niew ątpliw ie obecność sodu.

P u n k t, z którego w ybiegały n a niebie, p u n k t ich prom ieniow ania albo radyjacyi, czyli poprostu radyjant, p rzy p ad a w pobliżu Y A ndrom edy; z powodu wszakże nagłego ukazyw aniasię iszybkiego niknięcia gw iazd spadających, dokładne oznaczenie tego pun­

k tu zawsze je s t zadaniem bardzo tru- dnem.

W ostatnich dniach L isto p ad a i w począt­

kach G ru d n ia r. z., zauważono znow u wy­

stąpienie owego blasku na niebie, k tó ry n a­

zwano łunam i zmierzchowem i; — pan L an- d erer zw raca uw agę na współczesność tego zjaw iska z czasem przejścia ziemi przez d ro ­ gę dawnej kom ety Bieli i u p a tru je w nich związek; sądzi on, że świecenie nieba w y­

w ołuje rosproszona substancyj a kom ety, któ­

rą w tem m iejscu swój drogi ziem ia napoty­

ka. Ju ż zresztą L e v e rrie r m niem ał, że sub­

stancyj a taka oświetlać może przez czas pe­

wien górne w arstw y atm osfery. W każdym razie je st rzeczą praw dopodobną, że łuny zm ierzchow a stanow ią objaw kosm iczny.

Różnym rojom nadajem y nazw y zależne od m iejsca na niebie, gdzie p u n k t ich p ro ­ m ieniow ania przypada; w edług tego p rąd sierpniow y nazyw am y perseidam i, p rą d li­

stopadow y leonidam i dlatego, że p u n k t p ro ­ m ieniow ania pierw szych p rzy p ad a w gw ia­

zdozbiorze P erseusza, drugich w gw iazdo­

zbiorze L w a; dlatego też nowy rój listopa­

dow y otrzym ał nazw ę androm ed. Oprócz tych trzech rojów znam y jed en jeszcze p rz y ­ padek, w którym w ykazano zgodność drogi ro ju m eteorów z drogą kom ety, — a m iano­

wicie ro ju , który pow oduje p rą d gwiazd spadających 20 K w ietnia. W ogólności za-

(11)

N r 4. w s z e c h ś w i a t. 59

tylko następujących objawach:

K om ety: roje m eteorów:

K om eta 1 1861 rój kw ietniow y (lirydy).

K om eta I I I 1862 rój sierpniow y (perseidy).

K om eta Bieli rój listopad, (androm edy).

K om eta I 1866 rój listopadow y (leonidy).

W obec znacznej liczby obliczonych dotąd dróg kom et i rojów cztery tylko przypadki podobnej zgodności stanow ią liczbę ud erza­

jąco m ałą. G dy w ykazaną została zgodnpść d róg ro ju listopadowego i sierpniow ego z drogam i kom et I I I 1862 i I 1866, mniema-O 7 no powszechnie, że w krótce w ykażą się li­

czne jeszcze podobne przypadki. P rzew i­

dyw anie to wszakże nie potw ierdziło się i trzeba to uważać za w ypadek szczególnie pom yślny, że badania Schiaparellego zw ró­

ciły się do tych w łaśnie rojów , gdzie zgo­

dność się ta ujaw niła.

A stronom am erykański D enning, któ ry od w ielu ju ż lat obserw acyjam i gw iazd spa­

dających ze szczególnem zajm uje się zam i­

łowaniem , okoliczność tę uw aża jak o stano­

wiącą trudność dla teoryi Schiaparellego i sądzi, że oba te rodzaje ciał kosmicz­

nych w yjątkow o tylko tem iż samemi krążą drogami.

W r. 1876 G reg ogłosił spis punktów pro- m ieniow aniaczyli radyjantów różnych rojów na niebie północnem; w katalogu tym liczba rady jan tó w wynosiła 850, od tego je d n a k cza­

su, dzięki obserw acyjom Heisa, K onkolego, W eissa, C ordera, Savyera, D enninga i in­

nych, liczba ta podniosła się do 2100. Z na­

czna wszakże liczba tych punktów odnosi się do jed n ak ic h rojów , a w edług D enninga ogólna liczba dokładnie oznaczonych rojów m eteorycznych nie przechodzi 350.

B adania te w ykazały astronom owi ame­

rykańskiem u jed n ę uderzającą okoliczność, na k tó rą uw agi dotąd nie zw racano. O ko­

licznością tą je s t szczególnie długa działal­

ność niektórych radyjantów , co znaczy, że niektóre roje przez czas n ad e r długi z j e ­ dnego i tegoż samego p unktu nieba w ybie­

gają. T a k np. rój perseidów , k tó ry do n a j­

większego swego natężenia dochodzi 10 Sierpnia, trw a przez dni 26, od 25 L ipca do 19 S ierpnia. P odobnych rojó w w ylicza

D enning 32, a niektóre z nich nadsyłają nam gw iazdy spadające przez ciąg k ilk u miesięcy.

P ó j m eteorów, biegnący po drodze po­

chylonej względem drogi ziem skiej, dzia­

łalność sw ą objaw iać może przez czas tylko bardzo k ró tki, w skutek bowiem ' w ł a s n e g oo swego ruchu ziemia w ciągu trzech dni prze­

sunąć się może przez rój, którego przecię­

cie wynosi pięć m ilijonów m il angielskich.

Spostrzeżenie więc D enninga, ja k widzimy, nie da się pogodzić z wyobrażeniami, ja k ie dotąd p rzy jm u ją się powszechnie o układzie rojów i pierścieni ty cli b ry łek kosmicznych.

A stronom ten je d n a k nie staw ia żadnćj liy- potezy dla w yjaśnienia tej nowej trudności i wzywa słusznie do dalszych prac na tem ciemnem jeszcze polu; przyszłe badania j e ­ dynie rosśw ietlić j e zdołają.

m f i l E i A OCEANU SPOKOJNEGO

A M E R Y K I P Ó Ł N O C N E J pod względem gieogmficznym i gieologicznym

P R Z E Z

p ro f. G e th a rd a v c m R atha.

(odczyt m iany na posiedzeniu B erlińskiego to w a rz y ­ stw a gieografieznego w d. 3 P aździernika 1835 r.),

spolszczył

Dr J ó z e f S iem irad zk i.

(Ciijg dalszy).

P o d 38° szer. póln. w okolicy jezio ra M o­

no, wzniesiony n a 3300 m nad poziom ocea­

nu, grzbiet S ierry składa się z bazaltu, k tó ­ ry bądź wieńczy w postaci rozległej k o lu ­ m nady jasne wyniosłości granitow e, bądź olbrzym iem i strum ieniam i rozlew a się po okolicy. N iebrak też w tej miejscowości wygasłych k raterów , tak jeszcze świeżych, że przypuszczać należy, że bardzo nieda­

wno czynnem i być przestały. W ielkie s tru ­ mienie- law y ciągną się stąd k u zachodowi,

(12)

GO W SZECHŚW IAT. N r 4.

dosięgając wielkiej rów niny K alifornijskiej.

O bok dowodów ożywionej czynności w u lk a­

nicznej na skałach tej samej okolicy, gdzie dzisiaj żadnego niem a lodow ca— widzim y w yraźne ślady epoki lodow ej.

In n e niem niej n a uw agę zasługujące do­

w ody zm ian n a pow ierzchni ziemi zaszłych w najśw ieższych epokach gieologicznych wi­

dzieć można w graniczących od wschodu obszarach G re at Bassinu. Z najw iększą ja ­ snością p rzedstaw iają się oczom naszym na okalający ch słone je z io ra górach daw ne po­

ziom y wody. L in ije brzegow e i tarasy nad­

brzeżne, w zniesione na 200— 300 m nad po­

ziom dzisiejszych jezio r p rzedstaw iają cechę niezm iernie charak tery sty czn ą zarów no dla okolic w ielkiego Słonego jezio ra w U tah , ja k i w zachodniój N evadzie. Słone jezio ­

ro, w którego ciem nolazurow ej toni o dbija­

j ą się piękne gó ry W ahsatcli-R ange, je st tylko d robną pozostałością daleko rozleglej- szego w ew nętrznego m orza, zw anego przez gieologów am erykańskich L ake Bonneville.

Jezio ro B onneville, k tó re pozostaw iło n a j­

wyższy ślad sw ego poziom u na wysokości 286 '/2 m (940 st. ang.) n ad poziomem jezio ­ ra (1295 m nad poz- m orza w r. 1872), mia­

ło w k ieru n k u z północy n a południc około 85 m il gieogr. długości, — z zachodu nao n n 7

w schód około 50 m il szerokości. T a k samo j a k je z io ro Słone, je z io ra Sevier i U tah i t. zw. w ielka pustynia słona, są pozostało­

ściam i wyż w zm iankow anego m orza dylu- w ijalnego, należy uw ażać jezio ra W alk er, C arson, H um boldt, P y ram id , W innem uca za pozostałość innego, szeroko rozgałęzio­

nego w ew nętrznego m orza, zw anego przez gieologów L ah o n ta n -L ak e , k tóre przecięte m nóstw em w ysp i półw yspów , oblew ało podnóża S ierry N ew ady. O ba w ielkie zbior­

niki powyższe napełnione były wodą słodką lub półsłodką. T a k tedy w daw nych lini- ja c li brzegow ych w idzim y dow ody niegdyś znacznie obfitszych opadów atm osferycznych tój okolicy, które, niem ając odpływ u, do­

zw o liły wznieść się poziom owi wody w dzi­

siejszej słonej pustyni o blisko 300 m w y­

żej aniżeli dzisiaj.

Ze sw^j stro ny skutkiem w ielkich je z io r m usiała być w iększa w ilgoć atm osfery i z nią zw iązana obfitsza roślinność. W n io sk i te p o tw ierd zają znajd ow ane w K alifornii, Ne-

wadzie, O ręgonie i t. d. szczątki olbrzym ich ssawców roślinożernych dyluw ijalnej epoki.

Słonie i konie żyły grom adnie n a obszer­

nych rów ninach, dzisiaj przeobrażonych w pustynie. Ze zm ianą klim atu znikły te czworonogi z oblicza ziem i — tak, że A m e­

ry k a na początku najnow szej epoki gieolo- gicznej znalazła się pozbaw ioną w ielkich zw ierząt zdatnych do przysw ojenia, na k tó ­ ry ch hodow li o p arł się przew ażnie rozwój k u ltu ry ludzkiej w innych częściach świata.

P om iędzy wklęsłościam i, przedstaw iaj ą- cemi pozostałości daw niejszych w ielkich j e ­ zior najciekaw szą bezzaprzeczenia je s t D o­

lin a śm ierci (D eath Y alley), do której spły­

w ają wody rzeki A m argosy. W odległości zaledw ie 20 m il n a wschód od najwyższego wzniesienia S ierry N evady —• M t. W h itn ey , pow ierzchnia ląd u zapada nagle poniżej po­

ziom u m orza. D olina śm ierci otoczona ze­

w sząd góram i, d łu ga n a 80 (z półn.-połud.), szeroka 20— 30 km , przedstaw ia oczom na­

szym rospałoną, o k ry tą w ykw itam i soli p u ­ stynię, leżącą o blisko 30 m pod poziomem Oceanu. Pom iędzy solami, pokrywającemu pow ierzchnię tój najgorętszej w świecie p u ­ styni, znajd uje się też w obfitości boran w a­

p n ia (borokalcyt), niekiedy w prześlicznych kry ształach , będący od wielu la t przedm io­

tem eksploatacyi.

W m iarę zbliżania się S ierry N evady ku północnej granicy K a lifo rn ii, zaczynają w niej coraz bardziej przew ażać u tw ory w ul­

kaniczne, aż wreszcie w północno wschodniej części tego Stanu, w ystępują w jednolitej masie, tw orząc w spaniałą, najeżoną skałam i pustynię bazaltow ą. W schodni stok Neva- dy u k ry w a w A lpino, M ono- i Inyo-C ounty też same skarby srebrne co i S ie rry G reat- B assinu. P rzeciw nie, stok zachodni należy do najbogatszych n a świecie okolic złoto­

dajnych. P ierw o tn e łożysko K aliforn ijskie­

go złota tw orzą żyły kw arcow e, przecinają­

ce łupki, dające się na podstaw ie nielicznych skam ieniałości w nich znaj do wanych, zaliczyć do utw orów ju rajsk ich . W yjątkow o zdarzają się też żyły podobne w gran itach , zw ykle je d n a k tylko w sąsiedztw ie łupków . P as złotodajny obejm uje zachodni stok S ie rry Nevady n a przestrzen i conajmnicy 70 mil gieograficznych. Nie ulega wątpliw ości, że złotodajne po kłady ciągną się jeszcze dalej

(13)

ku północy, są. one tam je d n a k przy k ry te gru b a powłok;} law y, tak, że eksploatacyja ich staje się niemożliwą..

B lisko połow a dobytego w K alifornii zło­

ta pochodzi z w zm iankow anych żył k w a r­

cowych, d ru g a połowa otrzym uje się z na­

pływ ów p rzy pom ocy olbrzym ich płóczek hydraulicznych. N apływ y te są bardzo ro ­ zm aitego wieku. P ierw o tn ie dobywano szlachetny m etal z łożyska rzek dzisiej­

szych, później je d n a k odkryto wielkie bo­

gactw o t. zw. „D ead R ivers“ . O kazało się, że w epoce dyluw ijalnój i pliocenicznej ob­

szerne tara sy S ie rry N evady przecinał sze­

roko rozgałęziony system rzeczny zupełnie niezależny od rzek dzisiejszych, łożyska tych „m artw ych rz ek “ , po w ypłókaniu m a­

skujących je pokładów żw iru i piasku, oka­

zały się bardzo w złoto bogatemi. Dawne te łożyska rzeczne są pogrzebane nietylko pod masą rum ow iska i żw iru, lecz też czę­

stokroć pod strum ieniam i lawy bazaltow ej.

R ospoznanie w szystkich tych zjaw isk do­

zw ala w yrobić sobie pew ne wyobrażenie o rozm iarze spustoszeń i niw elacyj, którym podległa pow ierzchnia ziemi naw et ju ż w epoce potrzeciorzędow ćj. N iepodobna znaleść m iary, mogącej dać dokładne poję­

cie o pracy dokonanej przez te powolnie, lecz stale działające, siły. S trum ienie lawy, które niegdyś spływ ały z góry, dziś tw orzą wyniosłości na wysokiej rów ninie. To, co niegdyś było dnem doliny, dzisiaj tw orzy sterczący grzbiet górski. P om iędzy p rz y ­ czynam i, uniem ożliwiającem i kom pletną ek- sploatacyją złota, szczególniej z napływ ów , należy zaznaczyć naskorupienie na złocie lim onitu,— t. zw. „R usty G old“ nie am alga- m uje się z rtęcią i ginie bespow rotnie.

Z 40 szer. półn. u tw ory w ulkaniczne sta­

nowczo przew ażać zaczynają w składzie wielkiej S ierry. T u ju ż nietylko stru m ie­

nie law y spotykam y, widzim y też wysokie stożki w ulkaniczne, ja k Lassens P e a k i M t.

S hasta, w k tórych ogień podziem ny niezu­

pełnie jeszcze w ygasł. W tem m iejscu zmie­

n ia się też ogólny c h a rak ter orograficzny okolicy, S ierra bowiem zlewa się z góram i pom orskiem i w je d n ę chaotyczną masę g ó r­

sk ą, w której przew aga kierunku P n P d nie je s t ju ż widoczną.

Zanim podążym y za w ielkim łańcuchem

ku północy, gdzie S ierra przybiera nazwę gór K askadow ych, musimy jeszcze pobie­

żnie okiem rzucić na góry pom orskie. W y ­ sokością u stęp ując znacznie Nevadzic, łań­

cuch g ór pom orskich co do ogólnych swych wym iarów , zw ykle niesłusznie byw a oce­

nianym . Sam a przestrzeń, zajm ow ana przez te góry w obrębie K alifo rn ii, długości 250 mil, szerokości 15 — 20 mil, czyli ogółem około 450 0 m il kw adratow ych wskazuje doniosłość tego grzbietu, którego pojedyń- cze szczyty wznoszą się n a 1800— 2100 m nad poz. m orza. C h arakterystyczną cechą gór pom orskich je s t nadzw yczajna jedno- stajność ich falistych wyniosłości, g ru p u ją ­ cych się w k ie ru n k u P n Z w nieskończone szeregi. P iaskow ce i łu p k i kredow ej for- m acyi tw orzą głów ną masę w tych górach.

W arstw y ich są po większej części silnie i niepraw idłow o podniesione. W wielu m iej­

scowościach skały gór pom orskich posiada­

ją na znacznej p rzestrzen i pozór m etam or­

ficzny, widzim y tu łu p k i kw arcytow e, glau- kofanit, serpentyn. S kały te tak ściśle są nieprzeobrażonem i w arstw am i połączone, że uw ażać je należy za przeobrażone p ia­

skowce i łu p k i kredow e. W wielu m iej­

scach napotykam y rów nież utw ory trzecio­

rzędowa.

Z kruszców zaw ierają góry pom orskie cynober, częścią w piaskowcu, częścią w łu ­ pkach chlorytow ych i serpentynie; złoto w ilości dostatecznej dla eksploatacyi ty l­

ko w północnej części, gdzie się góry ze S ierrą i Nevadą łączą. W u lk an iczn e ska­

ły oraz ślady do dziś trw ającój czynności wulkanicznej znajdujem y rów nież w o b rę­

bie gó r pom orskich. P rzy czy n iają się one niemało do urozm aicenia krajobrazów . A n- dezytow a góra M t. S. H e le n a (1324 m ) panuje nad w innicam i doliny Napa; trac h i- towy K onokti (1280 m) z kształtu przypo­

m inający W ezuw ijusz, zdobi okolice C lear Lake. Liczne term y, szczególniej t. zw.

gejzery, dowodzą bliskości podziemnego ognia. Pom im o w szelkich różnic pomię­

dzy S ierrą Ne wadą i góram i pomorskiemi, godnem je s t uw agi, że i te ostatnie posia­

d ają rów nież p ok ład y boraksu.

{Dok. nast.)

(14)

6 2 W SZECHŚWIAT.

KRONIKA NAUKOWA.

( A stronom ija).

— N o w a g w i a z d a . W ieczorem d n ia 13 G ru­

d n ia 1885 ro k u p. Gore w B eltra w Irla n d y i, do­

strzeg ł w gw iazdozbiorze O ryjona (w odległości 20' od X O riona) gw iazdę czerw oną G ej w ielkości, nie w y k azan ą w żad n y m z dotychczasow ych katalogów.

P. Copeland w D un E c h t przy zn aje jej w ielkość 6,5 i uważa ją za żółtopom arańczow ą. W idm o je j, we­

d ług b ad ań p. W olfa, przedstaw ia 3zereg jasn y ch smug, k tó ry c h naliczyć m ożna przynajm niej siedem.

W edług (ego astro n o m a gw iazda ta O ryjona nie je st zapew ne gw iazdą nową, czyli nagle rospłom ienioną, alo raczej gw iazdą zm ienną Ponieważ obecnie, w chw ili najw iększego swego blasku, doszła zale­

dw ie w ielkości 6,5, t. j . osiągła jed y n ie te n stopień jasności, ja k i p o siad ają najsłabsze, gołem jeszcze okiem w idzialne gw iazdy, n ic p rzeto dziwnego, że d o tąd w spisach gw iazd zm iennych zam ieszczoną nie została. W edług rodzaju swego w idm a należy ona do gw iazd trzeciego tego typu, k tó ry w łaśnie obejm uje najw iększą ilość gw iazd zm iennych.

Co do nowej gw iazdy z Sierpnia r. z., o któ rej w ia­

dom ość w piśm ie naszem podał d r Jędrzejew icz (W szechśw iat, to m IV, str. 605), to w krótce po pojaw ieniu się, szybko zaczęła słabnąć i w p o ­ łowić P aź d z ie rn ik a zeszła ju ż do w ielkości 11,5;

b arw a je j, z początku pom arańczow a lub czerw ona­

w a przeszła n astęp n ie w niebieskaw ą, a dalej w b ia­

łą. J a k wiadomo, gw iazda ta pojaw iła się n a tle w ielkiej m gław icy A ndrom edy, stąd w pierw szej chw ili zdaw ało się, że je s t ona z m gław icą t ą zw ią­

zana fizycznie, że je s t ja k b y objaw em je j zagęszcze­

n ia . W edług w szakże b ad ań pp. T rouvelota oraz Ilasselb erg a w Tulkow ie, dom ysł te n zgoła je s t nie­

uzasadniony, w y raźn e bow iem zary sy gw iazdy każą raczej przypuszczać, że znajduje się ona bliżej nas an iżeli m gław ica i na je j tło ty lk o się rzuca.

M gław ica A n drom edy zresztą stanow i praw dopo­

dobnie raczej zbiorow isko gw iazd, aniżeli isto tn ą m gław icę czyli m asę m a te ry i kosm icznej; ja k k o l­

w iek bow iem d o tąd rozw ńjzaną nie została, t. j. nie zdołano w niej w yróżnić oddzielnych gw iazd za p o ­ m ocą n a js iln ie jsz jc h naw et teleskopów, to wszakże w y d aje ona w idm o ciągłe, co przem aw ia przeciw n a tu rze gazowej, a w tak im razie niepodobna tu sto­

sować pojęć, ja k ie m am y o zagęszczaniu m gław ic gazow ych. Z estaw ienie pojęć obecnych o gw ia­

zdach zm iennych i ta k zw anych gw iazdach now ych podał W szechśw iat w t. II, s tr. 113 i nast.

S. K .

(Meteorologija).

— E p o k i w i n o b r a n i a w e F r a n c y i.

Bardzo rospow szechnionem śró d ogółu je s t pojęcie,

N r 4.

że k lim a t ulega znacznej zmienności, a często zw ła­

szcza słyszym y o psuciu się, o pogorszaniu klim atu;

pogląd ta k i tłu m aczy się łatw o tem , że skłonni je ­ steśm y uogólniać spostrzeżenia, w yprow adzać w nio­

ski z obserw acyj pobieżnych, prow adzonych przez czas zbyt k ró tk i. Z tego w zględu dosyć są ciekawe re z u lta ty , jakie otrzym ał p. A lfred A ngot z zesta­

w ienia sta ty sty k i epok w inobrania w 622 m iejsco­

w ościach F ra n e y i i pogranicznej Szw ajcaryi; dane z n iek tó ry ch m iejsc pochodzą z XIV aż wieku,

W jed n e m i tem samem m iejscu czas w inobrania ulega znacznej chw iejności, a różnica m iędzy skraj- nem i epokam i w ynosić może przeszło 70 dni. W c a ­ łej praw ie F ra n e y i w inobranie, od dw ustu p rzy n aj­

m niej lat, najpóźniej p rzypadało w r. 1816 a n a j­

wcześniej w r. 1822. P rzy czy n a tej różnicy polega n a w aru n k ach m eteorologicznych danego roku. Dla d ojrzenia jag ó d w inorośl w ym aga oznaczonej ilości ciepła, ja k i in n e zresztą rośliny. Oprócz w aru n ­ ków m iejscowych, topograficznych i klim atycznych n a epokę w inobrania wpływają, i inne okoliczności drugorzędne, ja k rodzaj upraw y, nawóz i t. d.

Aby zbadać w pływ okresów dłuższych, p. A ngot zebrał dane z trz e c h stacyj, Dijon, de Salins i Au- bonne, w k tó ry ch obserw acyje obejm ują la t trz y sta i obliczył w ypadki śred n ie w okresach 25 letnich, oraz odstępstw a d a t śred o ich z ty ch okresów od ogólnego w ypadku średniego. Z zestaw ienia tego okazało się, że stopniow e pogorszanie się klim atu zgoła nie występuje. K ie okaziił się rów nież żaden w yraźny zw iązek m iędzy epokam i w inobrania, a pe- ryjodam i plam słonecznych, o czem w ostatnich cza­

sach dużo mówiono. (Comptes rendus).

S. K .

( Chemija).

— N i e k t ó r e w ł a s n o ś c i c y n k u . Czę­

sto już zauw ażonem było, że w łasności niektórym m etalom pow szechnie przypisyw ane zależne są od m inim alnych przym ięszek in n y c h m etalów lub związków; skoro te ostatnifc usunięte zostaną w ła­

sności pierw otne znikają.

Świeży tego przy k ład m am y na cynku. L. 1 Hóte, chciał otrzym ać czysty cynk, zauw ażywszy, że dy- stylow any handlow y zawsze zaw iera żelazo, p ostę­

pow ał w te n sposób, że poddaw ał d y sty lacy i czysty strą c o n y tle n e k cynku z w ypaloną sadzą. O trzym a­

ny w te n sposób m etal nie w ydzielał z w rącą wodą w odoru i nie wchodził w odczyn z roseieńczonym kw asem siarczanym . Przez dodatek bardzo m ałej ilości żelaza, w łasności cynku w znacznym stopniu się zm ieniają. W ystarcza ju ż zam ięszanie stopio­

nego cynku prętem żelaznym . Cynk ta k i zaw iera­

ją c y 0,0003—0,0005 żelaza roskłada ju ż wodę przy tem p eratu rze w rzenia i w ydziela wodór z roscień- czonym kw asem siarczanvm . Czysty cynk, do k tó ­ rego dodano bardzo m ałą ilość arsenu lub an ty m o ­ nu zachow uje się wobec wody ja k cynk zaw ierający

Cytaty

Powiązane dokumenty

f) Jeśli klocek ma się poru- szać ze stałą prędkością, to siłę F trzeba zmniejszyć w stosunku do wartości maksymalnej, która była potrzebna do wprawienia klocka w ruch.

Co się tyczy Y olucella bombylans, to gatunek ten rospada się na m nóstwo odmian, z których każda naśladuje innego trzm iela;

Otóż w yspy te po upływ ie pewnego czasu pokryw ają się przepyszną roślinnością i to najczęściej nieznaną w danej miejscowości, a dającą się odnaleść

dzić w połowie S ierpnia i zw ykle 20 tego m iesiąca razem odlatują, a pojedyńcze stare osobniki tu łają się jeszcze przez kilka dni, a naw et niekiedy przez

Roślin uważanych przez Łagowskiego za nowe gatunki jest pięć, ponazywał je nasz botanik, ale dokładnego opisu niema, tylko przy każdej jest króciutka notatka

Poniew aż w lam pie W enham a płom ień posiada bardzo znaczną tem peraturę, przeto palniki ja k rów nież i inne części składow e tych lam p w kolei czasu

Zależnie od stosunkow ych ilości tych m ateryjałów otrzym uje się ro ­ zmaite odcienie barw ne ostatecznego p ro

R itte r sam nie przeceniał w dziełach swoich w pływ u powierzchni ziemi, jako czynnika dziejowego, błędu tego dopuścili się dopiero jego uczniowie. ,,Różne